sobota, 10 lipca 2010

Pływanie na Kanu w Massasauga Park. Biwakowanie na Wyspie Rozbitków Wraz z Czarnym Niedźwiadkiem, 07-14/07/2009 oraz 25-28/09/2009

English version of this trip is here: http://ontario-nature.blogspot.com/2010/07/canoeing-in-massasauga-park-and-sharing.html 

BIWAKOWANIE W PARKU MASSASAUGA PROVINCIAL PARK, ONTARIO, NA WYSPIE ROZBITKÓW, ZAMIESZKAŁEJ RÓWNIEŻ PRZEZ CZARNEGO NIEDŹWIADKA, 7-14 LIPICA 2009 ROKU


Prowincjonalny Park „Massasauga”, rozciągający się wzdłuż wybrzeży zatoki Georgian Bay od miasta Parry Sound do rzeki Moon River, składa się z setek smaganych wiatrem skalnych wysp, jak również położonych wewnątrz lądu lasów i jezior. Po raz pierwszy wybrałem się do tego parku na wycieczkę na kanu w 2008 r. i była ona tak udana, że postanowiłem powrócić, tym razem obierając bardziej ambitną, jakkolwiek 'bezportażową' trasę. Jest to jeden z nielicznych parków, w którym można odbyć wiele dłuższych wypraw na kanu, pozwalających ich uczestnikom siedzieć W kanu pływającym NA wodzie, w odróżnieniu od CHODZENIA na ziemi POD kanu (tzn. portaż). Nie muszę dodawać, że preferuję tą pierwszą opcję! Celem naszej podróży była Wreck Island, Wyspa Wraków i jedyne miejsce biwakowe znajdujące się na niej, nr 325. Mieliśmy szczęście, bo nie było problemu z zarezerwowaniem tego miejsca—jakoby zbyt dużo ludzi nie kwapi się do niego płynąć, bo wymaga to przepłynięcia przez otwarte wody zatoki Georgian Bay—i być może mają oni racje, jak się zdołaliśmy o tym później przekonać. Wreck Island wiążę się również z dobrze znanym statkiem „Waubuno”, który przewoził pasażerów i towary pomiędzy miastami Collingwood i Parry Sound w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych XIX wieku. W dniu 21 listopada 1879 roku, statek opuścił Collingwood i skierował się do Parry Sound—już od trzech dni próbował wypłynąć z Collingwood, lecz z powodu opadów śniegu i silnych wiatrów zmuszony był czekać w porcie. Ponieważ najprawdopodobniej miał to być ostatni rejs sezonu—z powodu oblodzenia zatoki następny rejs dopiero mógłby nastąpić na wiosnę—Kapitan zapewne postanowił zaryzykować i doprowadzić statek do Parry Sound. Statek, mający na pokładzie pasażerów i załogę, razem 24 osoby, po raz ostatni został zauważony przez latarnika na wyspie Christian Island. Gdy nie pojawił się na czas w Parry Sound, rozpoczęto poszukiwania. Znaleziono wiele rozrzuconych przedmiotów, ale nie zdołano znaleźć ciał. Inne części statku zostały znalezione w ciągu wielu następnych lat. Kadłub, który najprawdopodobniej jest częścią Waubuno, można zobaczyć pod wodą koło wyspy Wreck Island.

Wyjechawszy z Toronto 7 Lipca 2009 roku, po 3 godzinach jazdy dotarliśmy do Pete's Place Access Point—miejsca, z którego zaczyna się wycieczki wodne. Było niezmiernie wietrznie—fale na zatoce Blackstone Harbour nie wydawały się w ogóle zmniejszać—wręcz przeciwnie, miałem wrażenie, że zwiększają się z każdą minutą. Jednak nie zważając na wiatr i fale, wsiedliśmy do naszego jak zwykle załadowanego do pełna kanu i zaczęliśmy wiosłować w kierunku kanału, łączącego Blackstone Harbour z zatoką Woods Bay. Przy bezwietrznej pogodzie powinniśmy dopłynąć do wyspy Wreck Island w ciągu około 4.5 godziny, ale szybko zorientowaliśmy się, że nie będzie to możliwe, aby dzisiaj tam dotrzeć—wiosłowaliśmy z trudem pod wiatr i chociaż nadal znajdowaliśmy się w stosunkowo zacisznej zatoce, to jednak kanu posuwało się naprzód bardzo topornie i wolno, kołysząc się w górę i w dół na falach. Mogliśmy sobie jedynie wyobrazić, co się zacznie dziać na otwartych wodach zatoki Georgian Bay! Z trudem pokonaliśmy zatokę Woods Bay i dotarliśmy do osłoniętej cieśniny Captain Allan Straits, gdzie nawet zastanawialiśmy się, czy przypadkiem nie zatrzymać się na noc na jednym z wielu znajdujących się tam miejsc kempingowych. Jednakże zdecydowaliśmy się płynąć dalej, do miejsca nr 402, na którym biwakowaliśmy przez kilka dni na przełomie lipca i sierpnia 2008 roku. To miejsce, znajdujące się w zatoczce i osłonięte od głównego kanału wyspami, było bardzo fajne i nie zmieniło się od poprzedniego roku. Ponieważ mieliśmy spędzić tylko jedną na nim noc, szybko rozbiliśmy namiot i rozpaliliśmy ognisko, wyjmując z kanu jedynie najpotrzebniejsze rzeczy.


Następnego dnia pogoda znacznie się poprawiła, toteż rano spakowaliśmy się po godzinie byliśmy na wodzie. Minąwszy wyspę Pleasant Island po prawej stronie, wpłynęliśmy w bardzo malownicze i skaliste przejście przez skupisko wysp (Sharper, Omar). Po niedługim czasie ukazała się z daleka wyspa Wreck Island; kierowani przez mój niezawodny GPS, powoli wpłynęliśmy do małej zatoczki—i zobaczyliśmy na drzewie numer naszego miejsca.
 

Było one naprawdę cudowne! Mieliśmy swoją 'prywatną' zatoczkę, z 'prywatną' wyspą, jak również mogliśmy rozkoszować się niesamowitym widokiem na zatokę i wyspy Georgian Bay. W lesie było kilka wytyczonych miejsc na namioty, ale rozbiliśmy namiot na płaskim skalnym wzgórzu—w ten sposób byliśmy blisko ogniska i mieliśmy otwarty widok na całą okolicę.


Znajdująca się w środku zatoczki mała wysepka, na którą można było się przedostać przeskakując wąski przesmyk, okazała się być świetnym miejscem do wędkowania i pływania, jak też niezmiernie wygodnym i malowniczym miejscem do spożywania naszych posiłków. Zauważyliśmy dużą ilość węży wodnych, pływających wokoło tej wyspy—jak się niedługo okazało, mieszkały one w wielu szczelinach tejże wysepki i gdy spożywaliśmy na niej posiłki, często mogliśmy widzieć nawet 6 wystających ze skalnych pęknięć i otworów główek węży lub pełzające po skale węże i następujące zsuwające się do wody. Węże te są niejadowite i w żaden sposób nie atakują ludzi; jednakże w razie zagrożenia mogą stać się niebezpieczne i gryźć swoimi ostrymi zębami. Ich ślina zawiera specjalny środek przeciwzakrzepowy, który może powodować obfite krwawienie, trwające do 9 godzin, a ponadto może także doprowadzić do nieprzyjemnych infekcji wymagających pomocy medycznej.
 

Moja partnerka, niepomna na niebezpieczeństwa, codziennie beztrosko pływała dookoła tej zatoczki. Jak tylko wchodziła do wody, natychmiast pojawiały się węże wodne, patrolując okolicę! Ich podniesione nad lustrem wody główki wyglądały jak peryskopy, gotowe wystrzelić torpedy w nic nie przeczuwającą ofiarę.
   
To było surrealistyczne! Również na tej wysepce próbowałem łapać ryby i podczas naszego pobytu złapałem 2 szczupaki, 2 i 4 kg., które upieczone na ognisku, były wyśmienite!


Mieliśmy jeszcze jeden cel naszej wyprawy, a mianowicie odbycie wycieczki do Henry's Fish Restaurant, bardzo znanej w okolicy jadalni rybnej. Według magazynu „Saveur”, restauracja ta uplasowała się w pierwszej setce i serwowane przez nią ryby i frytki są jakoby najlepsze na świecie! Jej sława spowodowała, że ludzie z wielu krajów jej odwiedzenie zaliczają do swojego planu turystycznego—między innymi do jej gości należą Goldie Hawn i Kurt Russell, którzy zresztą mają w okolicy domek letniskowy. Ponieważ restauracja znajduje się na wyspie (o bardzo pasującej nazwie „Frying Pan”, tzn. Wyspie Patelni), jedynym sposobem dostanie się jest drogą wodną lub powietrzną. Wiele osób przylatuje więc z Parry Sound małymi samolotami Cessna, które po 10-15 minutach lotu nad krainą 30 tysięcy wysp lądują na wodzie i dopływają do restauracji, gdzie zapewne czekają ich bardzo interesujące doznania kulinarne! Wyspa Frying Pan znajduje się około 2 godzin na kanu na północ od Wreck Island—ponieważ trasa przebiega przez otwarte i narażone na wiatry wody zatoki Georgian Bay, postanowiliśmy wykorzystać dobrą i prawie bezwietrzną pogodę i popłynąć tam następnego dnia, 09 lipca 2009 r. Chciałbym tu dodać, że mieliśmy ze sobą radio morskie (marine radio) i ciągle słuchaliśmy prognozy pogody dla statków i łodzi na zatoce Georgian Bay—były one zazwyczaj bardzo dokładne, przynajmniej na następne 12 do 24 godzin.


Nie mieliśmy żadnych problemów z dopłynięciem do wyspy Frying Pan Island—po dokonaniu półkola w lewo, wypłynęliśmy na otwarte wody Georgian Bay. Po prawej stronie minęliśmy wyspę Alice Island, popłynęliśmy przesmykiem pomiędzy wyspami Saville i Barnicke, następnie pomiędzy wyspami Isabel i Florence i powoli zbliżaliśmy się do sporych rozmiarów Frying Pan Island. Gdy zbliżaliśmy się do jej brzegu, pewien bardzo szczególny znak zwrócił naszą uwagę. "Czy jest to rzeczywiście to?", Zastanawialiśmy się. Gdy byliśmy bliżej lądu okazało się, że mieliśmy rację—to był „słynny” znak LCBO! (Dla osób nie mieszkających w Ontario: rządowe sklepy LCBO są na ogół jedynymi sklepami w Ontario, gdzie można nabyć wysokoprocentowe napoje alkoholowe). Rzecz jasna, nie mogliśmy przepuścić takiej okazji—jakby nie było, jedyny inny sklep LCBO w parku Massasauga znajdował się na przystani Moon River Marina, około 5 godzin od wyspy Wreck Island!


Dwóch pracowników na doku, gdzie cumowały łodzie, pomogło nam zacumować kanu, chociaż generalnie byli bardziej przyzwyczajeni asystować większym łodziom motorowym. Sklep miał na składzie wiele różnych produktów, włącznie z różnymi napojami alkoholowymi. Zdecydowaliśmy się kupić zimne piwo i inne zimne napoje alkoholowe, a następnie popłynęliśmy do znajdującej się na vis-a-vis sklepu małej wysepki, gdzie się trochę poopalaliśmy, wypiliśmy nasze zimne napoje i obserwowaliśmy przybywające łodzie, których właściciele byli głównie zainteresowani kupnem zimnego piwa. Wypoczęci i odświeżeni, kontynuowaliśmy naszą podróż.


Zbliżając się do doku restauracji, poczuliśmy się trochę nieswojo, widząc te wszystkie ogromne, drogie i luksusowe jachty, łodzie motorowe i samoloty zacumowane przed restauracją—nasze kanu było mniejsze, niż ich jolki—niemniej jednak mimo wszystko kanu zostało potraktowane 'po królewsku' przez pracowników restauracji, pomagających 'parkować' łodzie.


Restauracja Henry's Fish okazała się całkiem spora i oferowała różny wybór dań z ryb. Zdecydowaliśmy się na „all you can eat” (za $24.99 za osobę nie było to tanio) i po kilku minutach otrzymaliśmy talerze ze smażonymi rybami, sałatką coleslaw i frytkami. Podczas gdy jedliśmy, mały samolot wylądował na wodzie, wysiadło z niego kilka osób i weszło do restauracji, jak też po paru minutach zacumowała taksówka wodna z Perry Sound, przywożąc grupę turystów.


Spytaliśmy się obsługującej nas młodej kelnerki, czy sądzi, że istnieje związek pomiędzy wysokością napiwków i wielkością łodzi klientów?, a następnie wskazałem najmniejszą zacumowaną przed restauracją łódkę i powiedziałem, „nota bene, to jest właśnie nasza łódka”. Oczywiście, otrzymała od nas napiwek, o wiele większy, niżby to wskazywała wielkość naszego kanu! Po obiedzie mieliśmy okazję porozmawiać z właścicielem restauracji (chociaż jego imię nie było Henry—kupił tą restaurację wiele lat temu od oryginalnego właściciela).


Następnie wskoczyliśmy do kanu... które prawie zatonęło z powodu naszej nadwagi... i powiosłowaliśmy z powrotem na naszą Wreck Island. Pogoda nadal była 'jak drut', nie wiał żaden wiatr. Manewrowaliśmy wśród niezliczonych wysepek i obserwowaliśmy bezkresne wody Georgian Bay. Jeżeli pogoda nawet trochę popsułaby się, to musielibyśmy zostać na jakiś czas na Frying Pan Island. Chyba to jedzenie spowodowało, że wstąpiły w nas nowe siły, bo zabrało nam jedynie 1.5 godziny wrócić do naszego biwaku.


Gdy wpłynęliśmy do 'naszej' zatoczki, po prawej stronie, naprzeciwko naszego miejsca biwakowego pojawił się mały czarny niedźwiadek! Udało mi się go parę razy sfotografować, ale szybko zniknął w buszu. Kilka dni później widzieliśmy go ponownie, ale nigdy nie stwierdziliśmy aby cokolwiek zginęło z naszego biwaku—oczywiście, jedzenie codzienne na noc i podczas naszej nieobecności wieszaliśmy na wysokiej gałęzi drzewa. Naszym zamierzeniem było, aby powrócić do Toronto w sobotę, 11 lipca 2009 r., jednak wiatr wzmagał się i po prostu było niemożliwe przepłynięcie tych kilku długich odcinków otwartej wody. Tak więc musieliśmy kilka dni spędzić na wyspie, z przynajmniej jednym czarnym niedźwiedziem, kolonią węży wodnych i pływającymi po zatoce 'garpikes'--archaicznymi rybami podobnymi do szczupaków, o bardzo wydłużonej części nosowej.


Na szczęście pogoda była na tyle dobra, że mogliśmy pływać dookoła i koło wyspy Wreck Island. Na południowo-zachodnim końcu wyspy znajdował się 1.5 kilometrowy szlak pieszy, który prowadził m. in. przez bardzo ciekawe i niesamowite formacje skalne! Nie jestem geologiem, ale chciałbym zacytować kilka fragmentów z wydanej przez park broszury pt. „Wreck Island Trail”.


Geolodzy uważają, że w tej okolicy nastąpiło międzykontynentalne zderzenie około 1.1 miliarda late temu. Powstały góry, a następnie nastąpiły miliony lat erozji. Około 450 milionów lat temu morze zalało tą okolicę, pozostawiając pokłady wapienia, jednakże żadne z tych grubych pokładów przetrwały kolejną erozje na Wreck Island.


Zlodowacenie również przyczyniło się do wyrzeźbienia krajobrazu parku i finalnie usunęło resztki śladów miękkiego wapienia. Ostatnie połacie lodu pokrywały obszary Wreck Island około 60,000 lat temu, jednakże wydarzenie mające miejsce 14,000 lat temu, daleko na północy, koło Zatoki Hudsona, pozostawi trwały ślad na wyspie: nastąpiło katastrofalne uwolnienie wody z topiących się lodowców, przy okazji uwalniając ogromne ilości wody pomieszanej z gruzem, które nie miały dokąd popłynąć. Gdy zwały tej wody popłynęły na południe, lód nadal pokrywał tą część zatoki Georgian Bay, włącznie z Wreck Island. Rozpędzona woda z ogromną szybkością płynęła pod lodem, pod ogromnym ciśnieniem. Była ona w stanie wypchnąć podstawę lodowca i poruszać się po powierzchni. Pędzące strugi wody, pomieszanej z ostrym żwirem, kamieniami i głazami, zaatakowały powierzchnie skalne Wrecek Island niczym olbrzymia piaskarka ciśnieniowa, powodując do dzisiaj widoczną erozję. Między innymi w tych strugach wody znajdowały się duże, czarne kamieniem, które odbijały się pod lodem, mocno uderzając o powierzchnię skalną. Te kamienie nazywają się „percussion boulders” i można je do tej pory zobaczyć na Wreck Island—różnią się one znacznie od podłoża skalnego w tej okolicy Geologowie przypuszczają, że ten cały proces tego niezmiernie szybkiego płynięcia wody był bardzo krótki i trwał od kilku godzin do kilku dni.


Dla mnie ta część wyspy stanowiła raj fotograficzny—szkoda, że nie potrafiłem robić lepszych zdjęć!


Czekając na poprawę pogody, popłynęliśmy w kierunku północno-wschodnim do wyspy Doll Island i zatoki Bowery Bay. Gdy skierowaliśmy się z powrotem do biwaku, pogoda nagle się zmieniła, pojawiły się czarne, burzowe chmury, zaczęło ostro wiać i musieliśmy niezmiernie intensywnie wiosłować, aby dotrzeć do osłoniętych zatoczek koło naszej wyspy. Następnego dnia wybraliśmy się na krótką wycieczkę dookoła wyspy Wreck Island i dopłynęliśmy na południe od wyspy Bradden Island, gdzie można było zobaczyć wrak statku „Waubuno”. Wiosłowało się nam bardzo przyjemnie w osłoniętych od wiatru zatoczkach pomiędzy wyspami, ale gdy tylko wypłynęliśmy na otwarte i wietrzne wody zatoki Georgian Bay, fale i wiatr zaczęły rzucać nasze kanu na wszystkie strony i w pewnym momencie mieliśmy trudności z utrzymaniem go na wodzie. Zorientowaliśmy się, ze absolutnie nie będzie możliwe dalsze kontynuowanie naszej wycieczki dookoła Wreck Island i zdecydowaliśmy się skręcić w prawo, przepłynąć dookoła Bradden Island i wrócić na nasze miejsce biwakowe. Nawet obrócenie kanu o 180 stopni było ryzykowne—w pewnym momencie kanu ustawiło się równolegle do fal, niebezpiecznie kołysząc się w prawo i lewo. Wreszcie dobiliśmy do brzegu wyspy Bradden Island i zamiast ją opływać, postanowiliśmy przenieść przez nią kanu. Chociaż portaż był krótki, trochę sprawił nam kłopotów jako że okolica była porośnięta niskopienną roślinnością i bardzo skalista. Dotarliśmy do południowego brzegu Bradden Island i zaczęliśmy powoli wiosłować z powrotem do naszego miejsca kempingowego—na szczęście wyspa świetnie chroniła nas od wiatru i fal.





Pomimo że Wreck Island należy od Parku Massasauga, wiele wysepek i gruntów nadal pozostaje w prywatnych rękach i często widzi się domki letniskowe. Z naszego miejsca widzieliśmy dwie wysepki, na których znajdowały się domki letniskowe, cottages. Jednego wieczoru popłynęliśmy dookoła jednej z tych wysepek i zaczęliśmy rozmawiać z bardzo przyjemnym facetem, pochodzącym z Czechosłowacji. Okazało się, że jego domek—jak też zapewne inne domki w tej okolicy—ma elektryczność, doprowadzoną podwodnym kablem i nawet chciał nam użyczyć lodu! Biorąc pod uwagę, że telefony komórkowe wszędzie świetnie działały, mieszkanie na takich wysepkach zapewne nie oznaczało odizolowania się od cywilizacji!

Według prognozy pogody, wiatr miał osłabnąć następnego dnia w południe, tzn. 14 lipca 2009 r. Jednakże nadal było tak wietrznie, że w nocy trzeba było przytwierdzić kilka kamieni do naszego namiotu, bo inaczej zostałby porwany przez wiatr! Rzeczywiście, 14 lipca wiatr znacznie ucichł, tak więc w ciągu 2 godzin byliśmy spakowani i wyruszyliśmy w drogę powrotną—a nawet udało się nam odwiedzić kilka innych wysepek i wpłynąć do zatoki Carlson Bay. Gdy dopływaliśmy do zatoki Blackstone Harbour, wiatr znowu się nasilił i wiosłowanie te ostatnie kilkaset metrów było niezmiernie wyczerpujące. 

  Blackstone Harbour i Wodospady Moon River Falls, 25-28 Wrzesień, 2009 r

Nasza ostatnia lipcowa podroż musiała być rzeczywiście niezmiernie przyjemna, ponieważ wraz z jeszcze jedną parą udaliśmy się ponownie do parku Massasauga 25 Września 2009 r. Tym razem zarezerwowaliśmy miejsce nr 509, znajdujące się na zatoce Blackstone Harbour, niecałe 30 minut wiosłowania do parkingu w Pete's Place. Jak na wrzesień, było nawet ciepło. Miejsce to widzieliśmy podczas naszej ostatniej wycieczki i bardzo się nam podobało—bez wątpienia, było bardzo fajne, miało trzy wyznaczone miejsca na namioty, bardzo zadrzewione, pozwalające na rozpięcie plandek chroniących nas od deszczu i dawało piękny widok na całą zatokę. Po rozbiciu naszego namiotu i małej plandeki przeciwdeszczowej, spędziliśmy parę godzin pływając na kanu po Blackstone Harbor. W tym czasie próbowałem swoich umiejętności wędkarskich, ale na próżno—przynajmniej byłem w dobrym towarzystwie, sądząc po ilości wędkarzy na jeziorze, którzy też nic nie złowili.


Ponieważ ostrzeżono nas, że teren ten jest odwiedzany przez całkiem wścibskie niedźwiedzie, musieliśmy zapakowaną w beczkę żywność powiesić na drzewie w taki sposób, aby niedźwiedzie nie mogły jej dosięgnąć. Jest to łatwiej powiedzieć, niż zrobić—ponad godzinę starałem się zarzucić linę dookoła niektórych wysokich gałęzi, ale wreszcie poddałem się i powiesiłem beczkę stosunkowo nisko na gałęzi małego drzewa, rosnącego nad wodą. Ponieważ nic nie wskazywało, aby jakieś zwierzątko dobrało się do naszej żywności, tak więc sądzę, że ta metoda była wystarczająca.


Biorąc pod uwagę, że uwielbiam siedzieć przy ognisku do późnych godzin nocnych—lub, jak ktoś woli, do wczesnych rannych—nie należę więc do tych, co rano wstają i przez to rzadko robię rano zdjęcia—a szkoda, bo poranne widoki są przepiękne! Jednakże następnego dnia, 26 września, udało mi się wstać przed wschodem słońca—i nagle ujrzałem niesamowite niebo, wypełnione czerwonymi chmurami o niesamowitych kształtach! Szybko chwyciłem aparat fotograficzny i zrobiłem wiele przepięknych zdjęć tego nieprzeciętnego zjawiska! Tego samego dnia spędziliśmy parę godzin, pływając po Blackstone Harbour i odwiedziliśmy kilka miejsc kempingowych, ponieważ rozważałem zorganizowanie jakiejś większej wyprawy następnego roku. Większość miejsc kempingowych wzdłuż brzegu (nr 509, 506, 505, 511, 510) była całkiem przyzwoita, chociaż niektóre zbyt 'otwarte', co mogło być problemem w razie silniejszych wiatrów. Zwykle te miejsca są bardzo popularne z powodu ich bliskości do Pete's Place i dlatego jest wskazana ich rezerwacje na kilka miesięcy przez przyjazdem. W międzyczasie przybyli nasi znajomi, Lynn i Wayne i rozbili namiot, jak też rozłożyli jeszcze jedną dużą plandekę przeciwdeszczową. Nasza czwórka następnie popłynęła wskroś Blackstone Harbour do opuszczonego ośrodka, Calhoun Lodge. Spędziliśmy tam trochę czasu, chodząc po opuszczonych budynkach—jeden z nich nie tak dawno był jeszcze używany przez jakąś grupę młodzieżową, która z pewnością świetnie się bawiła! Niestety, ale zaczęło padać i musieliśmy szybko wracać z powrotem. Na szczęście wieczorem przejaśniło się i mogliśmy rozpalić ognisko, zrobić grilla i napić się mojego ulubionego czerwonego wina.


Następnego dnia, 27 września, nie padało i zgodnie z planami, popłynęliśmy do Wodospadu Moon River Falls, położonym na rzece o bardzo właściwej nazwie, Moon River (Rzeka Księżycowa)--skalne połacie o niesamowitych kształtach rzeczywiście były jak z księżyca! Po raz pierwszy dopłynąłem do tego wodospadu w 2003 r. i zawsze wspominałem te spektakularne widoki! W lato ten wodospad jest bardzo popularnym miejscem dla turystów, którzy tam przybywają i niektórzy skaczą ze skał do powstałego w górnej części w skale głębokiego 'basenu'. Niestety, ale ponad miesiąc temu, na początku sierpnia 2009 r. zdarzył się tam tragiczny wypadek—siedem osób zostało porwanych przez wzburzone wody wodospadu i trzy z nich utopiły się—jedną z ofiar był dwudziestu-kilku letni turysta z Polski.


 Do dzisiaj pamiętam zdjęcia, zamieszczone na pierwszej stronie dziennika „The Toronto Star”, pokazujące jego rodziców klęczących na skale koło jego wyciągniętego z wody ciała... Z daleka widzieliśmy na brzegu biały krzyż, upamiętniający tą tragedię. Ponieważ był to wrzesień, nikogo prócz nas nie było i mogliśmy podziwiać niesamowite formacje skalne. Poziom wody był o wiele niższy, niż w sierpniu, gdy się zdarzył ten wypadek, ale pomimo tego wodospady były imponujące! Po zjedzeniu lunchu na szczycie wodospadu, zaczęliśmy wiosłować z powrotem; po drodze zatrzymaliśmy się na przystani w Moon River Marina, kupiliśmy parę zimnych piw i niebawem dotarliśmy z powrotem do naszego miejsca.


Ostatni dzień powitał nas wiatrem, deszczem, burzą i błyskawicami. Lynn i Wayne, którzy wcześnie wstali, pożegnali się z nami i korzystając z przejściowej przerwie w deszczu, odpłynęli do parkingu na Pete's Place. Niestety, ale my nie mieliśmy takiego szczęścia—gdy już się spakowaliśmy, rozpętała się straszna burza, okropnie padało, wiało, a do tego co chwila widzieliśmy błyskawice i słyszeliśmy coraz głośniejsze grzmoty burzy. Na szczęście nie zdjęliśmy jeszcze plandeki przeciwdeszczowej i zapewniała ona całkiem dobrą ochronę od tej nieprzyjemnej pogody. Wreszcie burza się oddaliła i korzystając z chwilowej poprawy pogody, szybko wsiedliśmy do kanu i zaczęliśmy wiosłować, co wymagało trochę wysiłku z powodu nadal wiejącego wiatru. Kilkaset metrów przez dokiem wiatr się znacznie wzmógł i z ledwością udawało się nam posuwać kanu do przodu, jak też utrzymywać go pod właściwym kątem do coraz większych fal, ale w końcu szczęśliwie dopłynęliśmy do celu.
 

Gdy oddawaliśmy kanu, spotkaliśmy strażnika parku który powiedział, że właśnie widział czarnego niedźwiedzia na tym parkingu. Ale to nie było wszystko: dodał, że poprzedniego dnia, gdy my popłynęliśmy do wodospadu na Moon River, widział na naszym miejscu biwakowym baraszkującego niedźwiedzia! Mówił, że w tym roku niedźwiedzie były bardzo aktywne na wszystkich tych miejscach kempingowych znajdujących się na Blackstone Harbour i chociaż nie zaatakowały nikogo, wyrządziły wiele szkód, uszkadzając namioty i podręczne lodówki z jedzeniem, ukradły wiele jedzenia i bardzo dużo osób dzwoniło z tego powodu na policję! Ale co najciekawsze—nasze miejsce biwakowe nr 509 miało najgorszą reputację jeżeli chodzi o tegoroczne problemy z niedźwiedziami! Może i dobrze, iż się o tym nie dowiedzieliśmy przed przyjazdem do parku...