Opis wycieczki w języku angielskim/English version of this blog: http://ontario-nature.blogspot.com/2010/08/pickerel-river-canoeing-july-august.html
Wycieczkę tą zacząłem organizować już w marcu 2010 r., przez jedną z grup 'Meetup' i byłem zaskoczony, że tak dużo osób wyraziło chęć udziału w niej—po jakimś czasie istniała nawet lista oczekujących. Niemniej jednak przepisy parku (French River Provincial Park) narzucają pewne ograniczenia—na każdym miejscu biwakowym mogą być jedynie rozbite maksymalnie 3 namioty i nie może tam przebywać więcej niż 6 osób. Ponieważ zamierzaliśmy zająć 2 miejsca, ten wypad musiał ograniczyć się do 12 osób, chociaż przy dobrym planowaniu najprawdopodobniej udałoby się nam znaleźć miejsca dla kilku więcej osób i dlatego zgodziłem się przyjąć jeszcze parę dodatkowych osób. Niestety, ale jeden z uczestników, Mike, zrezygnował dzień przed rozpoczęciem wycieczki z powodu nagłych spraw rodzinnych, musiał natychmiast lecieć do Wielkiej Brytanii—i automatycznie nie mogła też przyjechać jego partnerka, dlatego spodziewałem się 12 osób.
W parku French River Provincial Park byłem już kilkakrotnie (http://ontario-nature-polish.blogspot.com/2010/04/french-river-canoeing-trip-august-19-22.html , http://ontario-nature-polish.blogspot.com/2010/06/in-polish-french-river-canoeing.html ), tak więc poprzednio pisałem o jego historii i okolicy. W przeszłych latach zwykle jeździliśmy tam w małym gronie, 2-4 osób, codziennie przemieszczaliśmy się na nowe miejsca biwakowe i nie musieliśmy martwić się, czy znajdziemy wystarczającą ilość niezajętych miejsc biwakowych. Ta wycieczka była trochę inna: mieliśmy zamiar zająć dwa miejsca, najlepiej znajdujące się blisko siebie. Miejsca biwakowe w tym parku nie są rezerwowane, po prostu jak się widzi wolne miejsce, to się go zajmuje. Podczas naszej wrześniowej wycieczki na kanu (2009 r.) po rzece Pickerel River widziałem grupę czterech znajdujących się blisko siebie miejsc (nr 900, 901, 902 i 903), położonych około jednej godziny wiosłowania od drogi nr 69 i naszym zamierzeniem było zatrzymać się na dwóch z nich—mieliśmy nadzieję, że przynajmniej dwa z nich będą wolne; w przeciwnym przypadku bylibyśmy zmuszeni płynąć do innych miejsc biwakowych które zazwyczaj są porozrzucane i nie są blisko siebie. Dlatego niektórzy z nas mieli przyjechać już w środę, 28 lipca i zająć te miejsca dla pozostałych członków grupy, którzy mieli pojawić się w czasie weekendu.
28 Lipiec 2010 r. (Środa)
Ponieważ spakowaliśmy samochód już poprzedniego dnia, udało się nam już wyjechać z Toronto o 7 rano. Prognoza pogody była znakomita i mieliśmy nadzieję, że nie będzie padać przez następny tydzień. Jazda na autostradzie nr 400 była bezproblemowa—zatrzymaliśmy się w sklepie No Frills w Parry Sound, dokupiliśmy jeszcze parę rzeczy, zatankowaliśmy samochód i dotarliśmy do Grundy Supply Post (na skrzyżowaniu dróg nr 69 i 522) przed 11 rano.
Nie tak dawno (podczas naszej wyprawy na rzekę Francuską, French River, w okolicach rezerwatu indiańskiego „Dokis”) wypożyczyliśmy świetne kanu właśnie z Grundy Supply Post i spędziliśmy kilka dni pływając po French River. Okazało się, że identyczny model kanu (Scott 'Adventurer', zrobiony z Kevlaru, 17 stóp, pojemne i lekkie) był na sprzedaż. Cały czas więc zastanawialiśmy się, czy może kupić to kanu... czy też nadal kontynuować wypożyczania kanu tak, jak to robiliśmy do tej pory (i płaciliśmy po $35-45 za dobę plus 13% podatku). Gdy po raz dziesiąty oglądaliśmy to kanu i przymierzaliśmy się do jego kupna, pojawili się Luis i Sarah (członkowie wyprawy) ze swoim kanu na dachu, trochę jeszcze z nimi porozmawialiśmy i po 10 minutach staliśmy się dumnymi posiadaczami tego kanu, które spoczęło na dachu samochodu.
Dumni posiadacze nowego kanu! |
Pa krótkiej jeździe dotarliśmy do rzeki Pickerel River (gdzie znajduje się historyczny Biały Krzyż), zaparkowaliśmy samochód w przystani Smith Marina ($8 dziennie—sporo!), przenieśliśmy do kanu nasze rzeczy i byliśmy już na wodzie. Było bardzo wietrznie i akurat wiosłowaliśmy idealnie pod wiatr, który wiał od strony zatoki Georgian Bay. Od czasu do czasu minęła nas motorówka. Okolica były malownicza—wiele skał, tu i ówdzie pojawiał się domek letniskowy ('cottage'), brzegi były zalesione. Gdy minęliśmy wyspę Flowerpot Island, zaczęliśmy patrzeć na lewo, aby znaleźć pierwsze miejsce biwakowe. Chociaż miejsca są zaznaczone na mapie, czasem jest je bardzo trudno znaleźć ponieważ znaki są niezmiernie małe. W międzyczasie wiatr się znacznie wzmógł i pomimo naszego wiosłowania, kanu ledwie się poruszało na przód. Po około 15 minutach dostrzegliśmy pierwsze miejsce biwakowe, ale postanowiliśmy wiosłować do miejsca nr 903. Chociaż musieliśmy wiosłować zaledwie paręset metrów, wiejący wiatr tak to utrudniał, że w pewnym momencie chcieliśmy zatrzymać się na brzegu, aby trochę odpocząć, jednakże jakoś udało się na znaleźć siłę aby płynąc naprzód—jak też Luis i Sarah też sobie radzili, płynąc za nami. Wreszcie zobaczyłem miejsce nr 902 i zaraz za nim wpłynąłem w małą zatoczkę, która chroniła nas od wiatru i pozwoliła nam wreszcie trochę odpocząć. Wiosłowaliśmy dookoła małej wysepki znajdującej się w zatoczce i okazało się, że miejsce biwakowe nr 903 było położone właśnie na tej wysepce. Po wyjściu na brzeg na miejscu nr 902, doszliśmy do następnego miejsca nr 901 i postanowiliśmy zająć miejsce 903 na wyspie (gdzie rozbiliśmy namiot) oraz 902 na lądzie; chociaż dzieliła nas woda, miejsca te były bardzo przyjemne i blisko siebie—ot, minuta czy dwie wiosłowania. Zacząłem więc rozbijać namiot na miejscu nr 902. Nie pamiętam, abym kiedykolwiek miał tyle problemów z rozbiciem namiotu—było tak wietrznie, że musiałem dosłownie trzymać namiot, bo inaczej zostałby porwany przez wiatr!
Wypakowywanie naszych rzeczy |
Miejsce, które wybrałem, znajdowało się na płaskiej skale; namiot przez to był wystawiony na działanie wiatru, ale za to mieliśmy z niego piękny widok na rzekę oraz wysepkę. Musiałem przynieść kilka dużych kamieni, które służyły zamiast śledzi. Luis i Sarah również rozbili swój namiot na skale, ale dalej od nas. Całe to miejsce było bardzo duże, miało prymitywną latrynę, jednakże było trochę zanieczyszczone—czyżby poprzedni turyści nie wiedzieli o istnieniu tej ubikacji?...lub byli za bardzo leniwi, aby przejść się te kilkadziesiąt metrów do lasu... cóż, niektóre rzeczy trudno jest wyjaśnić! Gdy tylko stanął namiot i wypakowaliśmy nasze rzeczy z kanu, popłynęliśmy do miejsca biwakowego na wyspie. Później wraz z Luisem nacięliśmy sporo suchego drzewa i wkrótce nasza cała czwórka siedziała dookoła ogniska, grillując steki i delektujące się czerwonym winem!
Nasze miejsce z daleka |
Notam bene, Luis, będąc oryginalnie z El Salvadoru, rozmawiał po hiszpańsku—jak też ten język umiała Sarah! Mam nadzieję, że pewnego dnia zdołam się nauczyć tego języka... nie jest on tak bardzo trudny, chociaż gramatyka ma swoje liczne reguły. Zawsze uczę się hiszpańskiego przed wyjazdem na Kubę—i potem nie mam czasu ani motywacji uczyć się go dalej. Szkoda, bo to jest bardzo piękny i użyteczny język!
Przy ognisku |
29 Lipiec 2010 r. (Czwartek)
Rano pogoda była całkiem fajna, a najważniejsze, że wreszcie wiatr się uspokoił. W razie, gdyby padało, rozwieliśmy plandekę, aby móc spożywać pod nią posiłki. Po śniadaniu wszyscy czworo popłynęliśmy na zachód i odwiedziliśmy miejsce nr 904; było na nim wbite w skałę kilka metalowych obręczy, jeszcze jeden ślad działalności człowieka podczas wycinania drzewa około 100 late temu.
Ślady spławów drzewa |
Niestety, ale zaczęło padać i Luis i Sarah popłynęli z powrotem do miejsca biwakowego—a my wkrótce wyruszyliśmy za nimi. Na biwaku poczytaliśmy trochę gazet, potem z powodu deszczu schowaliśmy się w namiocie i przespaliśmy się 2 godziny, do 19:00, gdy akurat przestało padać. Wieczory są zawsze idealnym okresem na pływanie po jeziorach, tak więc szybko wykorzystaliśmy tą poprawę w pogodzie, spuściliśmy kanu na wodę i zaczęliśmy wiosłować na zachód. W tym czasie zarzuciłem wędkę i ciągnąłem błystkę za kanu (tzw. 'trolling'). Przepłynęliśmy koło wyspy Camp Island i innych dwóch mniejszych wysepek na zachód od niej, wpłynęliśmy do małej zatoczki na północ od wyspy Camp Island i ponieważ robiło się już ciemno, zaczęliśmy powoli wiosłować z powrotem do naszego biwaku.
Nagle usłyszeliśmy odgłos motorówki—nie miała żadnych świateł i nie widzieliśmy jej, dlatego staraliśmy trzymać się bardzo blisko wyspy Camp Island i zaświeciliśmy latarkę—a gdy łódka przycumowała do wyspy, skierowaliśmy się do naszego biwaku, a raczej w stronę ogniska na nim, które było widoczne z daleka. Gdy wiosłowaliśmy w ciemnościach, nagle poczułem, że wędka, którą trzymałem pomiędzy moimi stopami, zaczęła się charakterystycznie trząść... i po krótkiej walce wyciągnąłem z wody pięknego Walley, coś w rodzaju dużego okonia—była to pierwsza tego rodzaju złapana przeze mnie ryba! Gdy dotarliśmy do biwaku, w świetle latarek i z pomocą Catherine, Sarah i Luisa ją oczyściłem; tak więc nasza kolacja wzbogaciła się też o steki rybne!
Mój pierwszy Walleye! |
Od czasu do czasu słyszeliśmy daleki odgłosy przejeżdżających ciężarówek po drodze nr 69 jak również i odgłosy pociągów, które jechały na wschód i zachód od nas (tzn. linie CPR i CP). Siedzieliśmy przez jakiś czas przy ognisku i po północy udaliśmy się do namiotów.
30 Lipiec 2010 r. (Piątek)
Ponieważ dzisiaj spodziewaliśmy się przybycia pozostałych osób, obudziliśmy się już o 9:30 rano, zjedliśmy śniadanie, napisaliśmy krótki list w razie gdyby pojawili się pod naszą nieobecność (wczoraj posłaliśmy wiadomość dla Lynn i Victorii, informując ich o numerach naszych miejsc kempingowych) i zaczęliśmy wiosłować w stronę drogi nr 69. W przesmyku pomiędzy lądem a wyspą Flowerpot Island zobaczyliśmy kanu z Lynn i Wayne i serdecznie się z nimi przywitaliśmy; po pewnym czasie, gdy zbliżaliśmy się do drogi nr 69 pojawiło się kanu z Bernie i Andrea. Luis i Sarah postanowili przybić do przystani i pojechać samochodem do miasteczka Alban, aby zrobić zakupy, a my udaliśmy się w dalszą drogę na wschód, po drugiej stronie mostu. Na brzegach było wiele domków letniskowych i niektóre miały rozległe, piaszczyste plaże... lecz te ostatnie były raczej efemeryczne: na skałach i drzewach widzieliśmy stare linie wodne, znaczące były poziom wody, który obecnie był o jakieś dwa metry niższy. Tak więc spore połacie brzegów były odsłonięte, niektóre przystanie były kompletnie nie nadające się do użytku, a inne miały dodane schodki lub mniejsze doki aby mogły do nich cumować motorówki.
Wreszcie dopłynęliśmy do wodospadów Horseshoe Falls. Jeżeli kiedykolwiek było tam pławne przejście pomiędzy rzeką Pickerel River a jeziorem na północ od tych wodospadów, to musiało ono być jedynie zdatne do przepłynięcia w czasie bardzo wysokiego poziomu wody: to, co widzieliśmy, to było niemalże 'gruzowisko' czy też 'pole' złożone z dużych kamieni i głazów. Zastanawiałem się, czy przypadkiem dawno temu nie użyto tutaj dynamitu, aby zrobić to przejście—podczas okresu wyrębu lasów niektóre bystrzyny byłe w ten sposób niwelowane, aby umożliwić spławianie drzewa. Catherine trochę pochodziła dookoła tych kamieni, a następnie zaczęliśmy wiosłować z powrotem do naszego biwaku—tym razem pod wiatr, toteż zajęło nam sporo czasu, zanim przypłynęliśmy z powrotem. Bernie i Andrea rozłożyli namioty na wyspie na miejscu biwakowym nr 901, Lynn i Wayne rozbili namiot na naszym miejscu, a w międzyczasie przybyli też Ian i Sue, który również rozłożyli się na wyspie.
Andrea i Bernie |
Nadal czekaliśmy na przybycie Victori i Yuri, ale nigdy nie przyjechali—okazało się, że zrezygnowali z wyjazdu już po tym, jak opuściliśmy Toronto. Wieczorem cała nasza dziesiątka zebrała się na naszym miejscu dookoła ogniska; tego samego wieczora udało mi się złapać dwie 'Catfish', ryby podobne do sumów.
31 Lipiec 2010 r. (Sobota)
Z dwoma catfish (sumami) |
Jakimś sposobem obudziłem się już o 6:30 rano, zrobiłem trochę fotografii, zarzuciłam parę razy wędkę... i złapałem następnego 'Catfish', tym razem całkiem sporego! Ponieważ było bardzo wcześnie i nikt inny jeszcze nie wstał, wróciłem do namiotu i obudziłem się o 9:30. Szybko zabrałem się za czyszczenie złapanych ryb—przybiłem je gwoździem do drzewa i ściągnąłem z nich skórę za pomocą obcęgów—Catherine i Wayne mi pomagali, podczas gdy inni robili zdjęcia aby uwiecznić to ważne wydarzenie dla potomności! Osobiście uważam, że 'Catfish' jest świetną rybą—ma białe, smaczne mięso, mało ości i jest prosta w przyrządzaniu, niemniej niektórzy ludzie nigdy nie jedzą tej ryby, ponieważ żywi się pożywieniem na dnie jeziora (i co z tego?). Po parunastu minutach Catherine usmażyła je na patelni i w ten sposób mieliśmy rybne śniadanie.
Czyszczenie catfish |
Pozostała 'wyspowa' część naszej grupy przypłynęła do nas i wszyscy popłynęliśmy w kierunku drogi nr 69. Zatrzymaliśmy się w restauracji Cedar Village Restaurant, skąd Catherine przyniosła dwie puszki bardzo zimnego piwa—było przepyszne! Na przystani był spory ruch, wiele łódek spuszczano na wodę, jak też zobaczyliśmy łódź ze strażnikiem parku, który prawdopodobnie sprawdzał pozwolenia wędkarskie, specjalne dokumenty na prowadzenie łodzi, jak też posiadanie podstawowego sprzętu bezpieczeństwa. Nota bene, gdy pływamy w kanu, nie potrzebujemy żadnego rodzaju 'pozwoleń' (jak dotąd!), jedynie musimy mieć przy sobie kapot dla każdej osoby w łódce (nie musi być noszone), 15 m. niezatapialnej liny, wodoszczelną latarkę, wiosło i coś do wybierania wody z kanu. Jednakże ci prowadzący łodzie motorowe muszą posiadać tzw. „Pleasure Craft Operator Card”, która była wprowadzona 10 lat temu i rok 2010 był pierwszym rokiem, gdy posiadanie tej karty było wymagane. Osobiście sądzę, że ich otrzymanie jest żenująco proste, wręcz śmieszne: można napisać egzamin... 'on-line', na Internecie (!) lub w innych 'punktach egzaminacyjnych', bez potrzeby chodzenia na jakikolwiek kurs. Ponieważ czasem wypożyczam motorówkę, gdy jadę na ryby, tak więc w 2001 r. zdałem egzamin i otrzymałem tą kartę—a raczej powinienem powiedzieć, że ją kupiłem: egzamin był oferowany podczas pokazu łodzi w Toronto i każda osoba była zachęcana, aby spróbowało go napisać, bo to nic nie kosztowało—płaciło się tylko wtedy, gdy się go zdało i chciało się otrzymać oficjalny dokument! Egzamin składał się z pytania i czterech różnych odpowiedzi, z których należało wybrać właściwą; niektóre pytania były bardzo proste i wymagały jedynie szczypty zdrowego rozsądku, aby na nie odpowiedzieć. Inne, które były na temat znaków nawigacyjnych, przepisów, itp., były trochę trudniejsze, ale na szczęście właściwe odpowiedzi były dyskretnie zaznaczone ołówkiem... Tyle na temat ów 'pozwolenia'!
Catherine, Lynn, Wayne i Bernie |
Tak więc po wypiciu zimnego piwa wiosłowaliśmy dalej i wkrótce dogoniliśmy całą grupę. Zatrzymaliśmy się na lunch przed mostem kolejowym CPR. Po posiłku wraz z Lynn i Wayne popłynęliśmy w kierunku wodospadu HoreshowFalls, a inni zawrócili na biwak.
Po może pół godziny postanowiliśmy zawrócić, jako że jeszcze chcieliśmy pojechać na zakupy. Na przystani przywiązaliśmy kanu łańcuchem, wsiedliśmy do samochodu i pojechaliśmy do miasteczka Alban, do małego supermarketu o nazwie Lemieux (jest to bardzo francuska okolica i język francuski jest nadal głównym językiem wielu mieszkańców), kupiliśmy trochę mięsa, wpadliśmy do sklepu monopolowego, a w drodze powrotnej wpadliśmy do restauracji The Hungry Bear na lody, a następnie pojechaliśmy do parkingu w Smith Marina i przypłynęliśmy do naszego pola biwakowego.
Po jakimś czasie znowu wyruszyliśmy na przejażdżkę kanu, akurat Bernie łowił ryby z wyspy (ale chyba bez rezultatów) i obserwowaliśmy zachód słońca.
Sara |
Jak zwykle, rozpaliliśmy ognisko na naszym miejscu i spodziewaliśmy się, że pozostała część grupy przypłynie do nas, ale okazało się, że tej nocy mieli swoje własne ognisko. Powoli ludzie rozchodzili się do namiotów i jedynie ja i Catherine siedzieliśmy przy ognisku do 1:30 nad ranem.
Bernie próbuje coś złapać |
1 Sierpień 2010 r. (Niedziela)
Wstaliśmy o 9:30 rano, pewnie ostatni! Luis i Sarah spakowali się i udali się w drogę powrotną, bo musieli być w Toronto w niedzielę. Po śniadaniu przybyli na nasze miejsce Ian, Sue, Andrea i Bernie. Jak wspominałem na początku, ta wyprawa była organizowana przez grupę należącą do organizacji Meetup (jest to 'on-line' organizacja, składająca się z tysięcy różnych grup zainteresowań, www.meetup.com) o nazwie „Get Out” założoną w lipcu 2007 r. przez Monę i była to akurat 300 wycieczka, zorganizowana przez tą grupę! Zatem wszyscy (prócz Luisa i Sarah) ustawiliśmy się od pamiątkowego zdjęcia grupowego! Następnie Sue i Ian opuścili nas i pojechali do Toronto, a my wszyscy popłynęliśmy w kierunku zachodnim, ku zatoce Georgian Bay.
Również obejrzeliśmy, czy istniejący koło parku 'crown land' (tzn. 'ziemia korony', należąca do wszystkich mieszkańców Kanady i każdy rezydent tego kraju może na niej przebywać bez żadnego pozwolenia i opłat przez 21 dni w roku) na brzegach zatoki Deep Bay (na południe od biwaku nr 905) nie nadawałby się na miejsca biwakowe—w ten sposób nie musielibyśmy płacić $11 za osobę na dzień—ale okolica była niezmiernie skalista i nie było żadnych miejsca na namioty.
Przepłynęliśmy kanałem Little Canoe Channel na północ i zatrzymaliśmy się na lunch na małej, skalistej wysepce u wylotu kanału, zaraz na zachód od miejsca biwakowego nr 908—na tym samym miejscy zatrzymaliśmy się na lunch podczas naszej wrześniowej wycieczki na rzekach Pickerel i French w 2009 r. Większość z nas skoczyła do wody i przepłynęła dookoła wyspy. Następnie kontynuowaliśmy w kierunku zachodnim na Pickerel River i od czasu do czasu mijaliśmy łódź motorową. Jeden z wodniaków na takiej łodzi wskazał nam małe wgłębienie w skale, prawie że na wysokości poziomu wody, i powiedział, że znajduje się w nim biała sowa.
Turkey Vulture (Urubu Różogłowy) |
Podpłynęliśmy bliżej i rzeczywiście, siedział tam dość duży, biały ptak, lecz prawie na pewno był to mały„Turkey Vulture”, wg słownika, „Urubu Różogłowy”--ptak podobny do indyka i sępa. Być może wypadł on z gniazda na szczycie skał, niemniej jednak jego mama nadal się nim opiekowała. Zrobiliśmy wiele zdjęć i popłynęliśmy dalej. Widzieliśmy też dużo żeremi bobrowych—bardzo powszechny widok—jednak jedna z nich musiała być wybudowana, gdy poziom wody był znacznie wyższy; obecnie, gdy był niski, jej dół był kompletnie odsłonięty, dając nam rzadką szansę obejrzenia tej części żeremi, która zazwyczaj znajduje się pod wodą.
Żeremie bobrowe-poziom wody znacznie opadł i widać normalnie zanurzone wejście |
Wreszcie w oddali zobaczyliśmy most kolejowy CN i kilkanaście domków na brzegach rzeki koło mostu. Dawniej była to osada/miasteczko Pickerel River, pełne życia i ludzi, a pociągi regularnie się zatrzymywały na tamtejszej stacji kolejowej. Dzisiaj pociągi już się nie zatrzymują (akurat gdy byliśmy koło mostu, przejeżdżał przez niego pociąg, ciągnący wiele wagonów-kontenerów z nazwami znajomych firm) i miasteczko stało się jedynie osadą domków letniskowych, dostępne jedynie drogą wodną i zimą za pomocą skuterów śnieżnych.
Most kolejowy na rzece Pickerel River |
Udało nam się porozmawiać trochę z jego mieszkańcami, którzy opowiadali o 'starych czasach—nieistniejącej już stacji kolejowej, wycieczkach pociągiem do miasta Key River (obecnie jest ono dostępne jedynie drogą wodną, szyny kolejowe dawno wykopano i jedynie nazwa „Key Junction” w miejscu, gdzie krzyżowały się tory kilka kilometrów od mostu na Pickerel River pozostaje na mapach), turystach i myśliwych przybywających tutaj pociągiem, sklepach...
Osada Pickerel River |
W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się i zebraliśmy kilka małży (już na biwaku upiekliśmy je nad ogniskiem i kilku odważnych uczestników tej wycieczki, oczywiście włącznie z Catherine, nawet próbowali je jeść, ale nie były zbyt smaczne). Zanim dopłynęliśmy do biwaku, zaczęło padać, tak więc jak tylko przybiliśmy do brzegu, rozpakowaliśmy szybko kanu i uciekliśmy pod plandekę. Piętnaście minut później przypłynęli Lynn i Wayne i też schowali się pod brezentem. Gdy przestało padać, Wayne udało się rozpalić ognisko, a ja poszedłem wędkować, ale nic nie złowiłem. Później Bernie i Andrea przypłynęli na nasze miejsce—trochę się wypogodziło, nie było ani wiatru, ani deszczu i powierzchnia wody, nie zmącona przez nawet najmniejszą falę, wyglądała jak lustro. Długo siedzieliśmy przy ognisku, rozmawiając, między innymi, o licznych wyprawach po świecie, jakie odbyli Lynn i Wayne. Około północy Andrea i Bernie popłynęli z powrotem na swoje miejsce na wyspie.
Idzie burza |
02 Sierpień 2010 r. (Święto 'Civic Day')
Lało jak z cebra-na szczęście byliśmy w namiocie |
Wszyscy prócz nas wracali dzisiaj do domu! Najpierw przypłynęli już spakowani Bernie i Andrea, potem zaczęli pakować się Lynn i Wayne... i przed południem wszyscy odpłynęli! Catherine i ja mieliśmy zamiar pozostać do środy, ale po niedługim czasie zaczęliśmy żałować, że nie opuściliśmy tego miejsca wraz z innymi: pogoda znacznie się pogorszyła, zaczęło lać z cebra i chcąc nie chcąc, musieliśmy cały czas przebywać w namiocie. Po kilku godzinach usłyszeliśmy niedaleko głosy—spora grupa młodzieży rozbiła się na biwaku nr 903 na wyspie, a pozostali członkowie tejże grupy prawdopodobnie biwakowali na miejscach nr 900 i 901 i wyglądało, że świetnie się bawili! Pod wieczór prawie przestało padać i właśnie mieliśmy już wypłynąć na krótką przejażdżkę, gdy Catherine, wchodząc do kanu, poślizgnęła się na bardzo śliskiej skale i wpadła do wody! Mówiąc prawdę, to prawie każdy (prócz mnie!) poślizgnął się i wpadł do wody prawie w tym samym miejscu, na tej pochyłej skale koło wody.
Po deszczu, pakowanie się |
Z powodu tej nieprzyjemnej przygody postanowiliśmy już nie wypływać tego wieczoru. Później znowu zaczęło padać i sądziłem, że nie będzie możliwe rozpalić ogniska, ale jakoś mi się udało—przynajmniej mogliśmy wygrzewać się w jego blasku!
02 Sierpień 2010 r (Wtorek)
Ognisko |
Następny deszczowy dzień! A do tego jeszcze zorientowaliśmy się, że zabrakło nam propanu i musieliśmy rozpalić ognisko, jeżeli chcieliśmy mieć cokolwiek ciepłego do jedzenia lub do picia. Główne miejsce na ognisko było kompletnie odsłonięte i mokre, ale było jeszcze jedno miejsce, dalej od jeziora, w zalesionej części naszego biwaku, gdzie rozwiesiliśmy plandekę. Catherine poradziła sobie z rozpaleniem małego ogniska w tym osłoniętym miejscu, pod plandeką, toteż przynajmniej mieliśmy ciepłą kawę i herbatę.
Zachód słońca widziany z naszego miejsca |
Byliśmy gotowi zacząć się pakować w każdym momencie, ale padający deszcz spowodowałby, że byłoby to niezmiernie trudne i nieprzyjemne zadanie. Tak więc czekaliśmy pod brezentem, obserwując rozciągający się przed nami widok rzeki Pickerel River. Około 15:00 trochę się przejaśniło i przestało padać i natychmiast wykorzystaliśmy tą sytuację i zaczęliśmy się pakować. Przy okazji znaleźliśmy PEŁNY pojemnik propanu! O 18:00 byliśmy już na wodzie, wiosłując w kierunku Smith Marina, do której to przystani dopłynęliśmy w ciągu godziny. W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się w Grundy Supply Post (gdzie kupiliśmy kanu) i postanowiliśmy pozostawić tam kanu zamiast wieźć go do Toronto—jakby nie było, zamierzaliśmy tu powtórnie przyjechać za tydzień i rozpocząć podróż dookoła wyspy Philip Edward Island, jak też chcieliśmy kupić dodatkowe pasy do przywiązania kanu do dachu samochodu. Już po zostawieniu kanu udaliśmy się z powrotem na północ i poszliśmy do restauracji The Hungry Bear, coś przekąsiliśmy i niebawem byliśmy z powrotem na drodze 69, jadąc do domu (ponad 300 km.). Pomimo pogody i niezjawienia się 4 osób wycieczka ta się udała, jak też byliśmy bardzo zadowoleni z naszego nowego nabytku—kanu było lekkie, pojemne, szybkie i stabilne!
Więcej zdjęć z tej wycieczki: http://www.flickr.com/photos/jack_1962/sets/72157624684129751/
Opis wycieczki w języku angielskim/English version of this blog: http://ontario-nature.blogspot.com/2010/08/pickerel-river-canoeing-july-august.html
Witam
OdpowiedzUsuńZ dużą ciekawością czytam Państwa opisy wypraw na canoe i oglądam zdjęcia. Jestem bardzo zainteresowany taką formą wypoczynku. W miarę możliwości na warunki w Polsce podobnie spędzam czas. Jestem pod wrażeniem kanu z kevlaru jakie udało się Państwu kupić, jest piękne, mogę sobie tylko wyobrazić jak wygodnie się nim pływa. Sam posiadam kanadyjkę pnęumatyczną długą na 4 metry i 240 kg wyporności ale po stojącej wodzie pływa się na niej ciężko jedynie z prądem rzeki jest szybsza. Pozdrowienia z Polski z Tarnowa woj. małopolskie.
Pozdrawiam Bogusław
Pozdrowienia z Polski. Jestem pod wrażeniem Państwa opisów wycieczek i zdjęć z wyjazdów na kanoe. Wspaniała forma wypoczynku, piękne otoczenie a sprzęt to marzenie.
OdpowiedzUsuńKanadyjka z kevlaru raczej nie osiągalna w Polsce, mogę sobie tylko wyobrazić jak na niej się wygodnie pływa. Jestem posiadaczem i pływam na kanadyjce Palava, jest to pneumatyczna konstrukcja w granicach 4 metrów długości i 240 kg wyporności na rzece spisuje się dobrze ale po jeziorze to już pływa się ciężko, przy wietrze zupełnie niemożliwe. Pozdrowienia i życzę wielu udanych wyjazdów.
Bogusław
Panie Bogusławie, dziękuję za komentarz. Dla mnie pływanie na kanu i biwakowanie to naprawdę najlepsza forma wypoczynku. Tym kanu, które właśnie kupiliśmy podczas wyżej opisanej wycieczki, już pływamy 4 sezon i muszę powiedzieć, że jest idealne: lekkie, szybkie, pojemne, niewywrotne. Kiedyś miałem taki kajak/kanu dmuchane firmy Sevylor, ale jedynie nadawało się dla jednej osoby na popływanie przez parę godzin. Gdy było wietrznie, to tańczyło na wodzie i musiałem dużo się namęczyć, aby utrzymać kierunek. Czasem gdy mocno wieje i płyniemy pod wiatr na kanu, też jest ciężko, oboje musimy wiosłować z tej samej strony i nieraz z trudem udaje się nam utrzymać zamierzony kierunek. Ogólnie niezmiernie rzadko widuje się tutaj dmuchane kanu, chociaż wiem, że można je kupić. Widziałem parę dmuchanych kajaków, ale to chyba były bardziej hybrydy, część była z 'solidnego' materiału. Myślę że tam, gdzie pływamy, problemem byłyby też ostre skały, na które co jakiś czas wpadamy. Pozdrawiam i życzę dużo wyjazdów!
OdpowiedzUsuń