Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ulice. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ulice. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 20 października 2019

DWA TYGODNIE W HOTELU CARISOL LOS CORALES NA KUBIE ORAZ WIZYTA W SANTIAGO DE CUBA—STYCZEŃ 2018 ROKU







Naszą trzynastą wycieczkę na Kubę w ostatnich 9 latach i drugą do ośrodka Carisol Los Corales (pierwszy raz byliśmy w nim w listopadzie 2010 roku) rozpoczęliśmy w Toronto, 4 stycznia 2018 roku. Na lotnisku od razu poznaliśmy znajomo-wyglądający samolot Kubańskich Linii Lotniczych “Air Cubana”—kadłub był pomalowany na czarno i lecieliśmy nim do Cienfuegos w styczniu 2016 roku (LY-COM). Po trzy i półgodzinnym locie przed godziną szóstą wieczorem wylądowaliśmy w Santiago de Cuba. Udało mi się wymienić dwieście dolarów kanadyjskich na lokalną walutę i otrzymałem 153 peso (CUC), tzn. 75.60 CUC za sto dolarów—hotel oferował jedynie 74 CUC za $100. Wymiana przebiegła bezproblemowo, ale nagle koło kasy pojawiła się kilkuosobowa grupa muzyczna i zaczęła grać głośną muzykę, podczas gdy byłem zaabsorbowany przeliczaniem pieniędzy—nie mogli wybrać gorszego miejsca i czasu na ów występ! A na dodatek jeszcze oczekiwali, że dam im napiwek—chyba żartowali! Po godzinie dojechaliśmy autobusem do hotelu i jeszcze udało się nam zjeść obiad.

Nasz "Junior Suite", H-4, Carisol, w którym spędziliśmy następne 13 nocy (górne piętro, po lewej stronie). Pomimo licznych problemów, było fajnie!

Dwa tygodnie przed wyjazdem posłaliśmy do hotelu email, prosząc o cichy pokój, z daleka od basenu i sceny rozrywkowej albo też o przydzielenie nam za dodatkową opłatą ‘bungalow’ (domek parterowy), który nie był oferowany w ofercie Hola Sun. Niestety, otrzymaliśmy pokój w sekcji nr 500 w Los Corales, numer 520, który prawie kompletnie spełniał warunki, o które NIE prosiliśmy. Okna wychodziły na basen i scenę rozrywkową, toteż pierwszej nocy było trochę głośno z powodu występów, a później wiele ludzi gromadziło się koło baru i głośno rozmawiali. Tył budynku wychodził na opuszczone budynki i pole, po którym chodziły różne zwierzęta z pobliskich farm. Następnego dnia rano o godzinie 10 zaczęła grać muzyka koło basenu. Nota bene, w 2010 roku parę nocy spędziliśmy w pokoju numer 516!

Widok z naszego pokoju. Tak, to konik-często widzieliśmy przechodzące koło naszego domku konie, osiołki, a nawet i krowy i kozy!

Postanowiliśmy zmienić pokój. Z rana poszliśmy do recepcji hotelowej, ale dość nieprzyjemny i oficjalny urzędnik powiedział nam, że nie było wolnych żadnych bungalows lub pokoi. Zażądaliśmy rozmawiać z managerem, który okazał się o wiele bardziej wyrozumiały i powiedział, że za opłatą 20 CUC za pokój za noc możemy otrzymać bungalow w sekcji Los Corales lub też junior suite w Carisol.


Widok z naszego pokoju-nadchodziła burza i deszcze!

Co ciekawe, od razu po przyjeździe do hotelu spytaliśmy się w recepcji, ile kosztowałby bungalow i powiedziano nam, że 30 CUC na osobę za pokój—jakimś cudem w ciągu nocy cena poszła w dół ;). Poszliśmy więc do Carisol, porozmawialiśmy z pracownikiem hotelu w recepcji i otrzymaliśmy junior suite na 2 piętrze w sekcji “H” i po niedługim czasie się tam przenieśliśmy—Angel, bardzo miły pracownik hotelu, zabrał nas i nasze 5 walizek wózkiem golfowym.

Widok z balkonu naszego pokoju na podobne domki, w jakim mieszkaliśmy.

Następnego dnia dopłaciliśmy prawie $400 kanadyjskich za ‘upgrade’ oraz po 2 CUC za dzień za sejf w pokoju. Jakkolwiek od samego początku mieliśmy bardzo dużo problemów (o których piszę w dalszej części) i Catherine zażądała zwrotu pieniędzy tych extra pieniędzy, jakie zapłaciliśmy za upgrade. Na szczęście je otrzymała, jakkolwiek w walucie kubańskiej.

Na plaży. Jak widać, nasi rodacy z Polski licznie (a przynajmniej Danuta i Bronek Klimukowski) odwiedzają Kubę i zostawiają po sobie takie pamiątki!

Nigdy nie mieliśmy na Kubie tak fatalnej pogody, jak podczas pierwszych siedmiu dni naszego pobytu—było zimno, wietrznie, pochmurne i deszczowo (jednego wieczora tak bardzo lało, że nie byliśmy w stanie iść na obiad) i nie spędziliśmy ani jednej minuty na plaży. Współczułem tym, którzy przyjechali na wakacje tylko na jeden tydzień! Pogoda znacznie się poprawiła podczas drugiego tygodnia, było słonecznie i gorąco (do +30 C) i tylko raz padało.

Niepomyślna pogoda niemalże zmusiła mnie do poświęcenia czasu na czytanie książek (obie w języku angielskim). Pierwsza pozycja, jaką przeczytałem, to “Stalin: The Court of the Red Tsar” (“Stalin: Dwór Czerwonego Cara”) autorstwa Simon Sebag Montefiore. Ogólnie wstrząsająca książka. Stalin-potwór i morderca, psychopata, mistrz manipulowania ludźmi, którego się wszyscy boją i posłusznie wykonują jego najbardziej krwawe i absurdalne rozkazy—i często sami stają się ofiarami tego systemu.


Druga pozycja to “The Kite Runner” („Chłopiec z Latawcem”) autorstwa Khaled Hosseini. Świetna książka, posiadająca niesamowitą fabułę, lecz niezmiernie przykra—tak bolesna, że w pewnym momencie aż trudno było mi ją czytać. Ale zadowolony jestem, że ją przeczytałem.

Na plaży z pracownikami hotelu

Z pewnością sekcja Carisol jest o wiele spokojniejsza niż sekcja Los Corales, jako że ta druga posiada conocne występy rozrywkowe i inne aktywności. Mogliśmy swobodnie używać wszystkie obiekty i restauracje w obu hotelach i absolutnie nie przeszkadzało nam, że trzeba było iść pieszo około 5 minut z hotelu do hotelu. O godzinie 10:30 rano bardzo zabawna i pełna energii Kubanka prowadziła ćwiczenia rozciągania się (stretching) na plaży. Catherine zawsze z ochotą partycypowała w nich i bardzo je lubiła. Plaża była całkiem fajna, ale nie miała wystarczającej ilości palapas lub drzew zapewniających cień, toteż musieliśmy je ‘rezerwować’ wcześnie rano. 


Czyżby to rzeczywiście był pająk Tarantula?

W hotelu Carisol zauważyliśmy po deszczu dookoła basenu bardzo dużo żab-ropuch, które dały niezmiernie głośny i unikalny wieczorny ‘koncert’. Innego wieczora, gdy szliśmy na obiad, zauważyliśmy ogromnego pająka—powiedziano nam, że to była tarantula. Kilka dni później Catherine zobaczyła identycznego pająka w toalecie hotelowej i powiedziała, że było to bardzo nieprzyjemne spotkanie. Wszędzie biegały jaszczurki z zakręconym ogonem, często ganiały się po plaży podobnie, jak wiewióreczki ziemne (chipmunks) ganiają się w lasach w Kanadzie.


Jak wspominałem poprzednio, po pierwszej nocy przeprowadziliśmy się do hotelu Carisol, do junior suite w budynku “H”. Nasz pokój znajdował się na piętrze (upper floor), posiadał balkon z dwoma krzesłami i mogliśmy z niego spoglądać na ocean i otaczające góry. Każdy domek miał 4 pokoje, dwa na parterze i dwa na pierwszym piętrze. Nigdy nie słyszeliśmy hałasu z hotelu Los Corales czy też innych odgłosów i nigdy w pokoju nie znaleźliśmy żadnych insektów, oprócz maleńkich mrówek, które zazwyczaj gromadziły się na balkonie dookoła kropli słodkich likierów. Na balkonie zauważyliśmy dużego zielonego pasikonika i małego gekona. Z balkonu często obserwowaliśmy konie i osły pasące się na trawie kilka metrów od naszego budynku (co za doskonały pomysł na koszenie trawy bez użycia maszyn spalinowych!). Dwukrotnie byliśmy zaskoczeni, widząc koła naszego domku przechodzące stado 10 ogromnych byków krów, jak też stadko kóz. Niektóre konie miały przyczepione dzwoneczki i w nocy przez jakiś czas słyszeliśmy je, zanim się wynurzyły z ciemności. Bardzo lubiliśmy te zwierzęta, dodawały one hotelowi specyficzny rustykalny akcent.

Z naszego pokoju nr 520 w sekcji Los Corales mogliśmy oglądać takie oto pasące się zwierzęta, jak też opuszczone budynki, które jakoby kiedyś miały spełniać rolę hotelu dla pracowników.

Niestety, doświadczyliśmy też wiele problemów podczas naszego pobytu:

  • Nie było W OGÓLE gorącej wody przez pierwsze 7 (siedem) dni.
  • Zimna woda ledwie kapała z kranu/prysznica przez pierwsze 7 dni, tak więc nawet użycie zimnego prysznica nie było proste.
  • My (jak też wiele innych turystów) trzy razy nie mieliśmy ŻADNEJ wody (ani zimnej, ani gorącej) i takie awarie trwały od 3 do 20 godzin. Nowo przybyli turyści byli niezmiernie niezadowoleni, bo bardzo pragnęli się wykąpać po długiej podróży.
  • Jednego wieczora przestały działać światła na balkonie, w sypialni i w łazience. Technik nie był w stanie ich naprawić, ale na szczęście działały następnego dnia po południu.
  • Klimatyzator nie działał przez pierwsze 2 dni (nie było pilota), ale ponieważ było na zewnątrz chłodno, nie stanowiło to problemu. Później zaczął działać, ale co jakiś czas przestawał (najprawdopodobniej wysiadały korki i trzeba było je zresetować).
  • Drugiego tygodnia nie mieliśmy klimatyzacji przez 2 noce, pomimo że kilkakrotnie zgłaszaliśmy ten problem na recepcji. Wreszcie pojawił się technik, zresetował korki i pokazał mi, jak to w przyszłości robić. Jednakże klimatyzator przestał pracować po kilku minutach. Pomimo, że wielokrotnie resetowałem korki, co jakiś czas się przepalały i po godzinie dałem sobie z tym spokój. Było dość gorąco, toteż otworzyliśmy drzwi, ale niebawem w pokoju pojawiły się komary i musieliśmy zamknąć drzwi, śpiąc w dusznym i gorącym pokoju. Wreszcie technik naprawił coś innego i klimatyzator działał dobrze, jak też w środku nocy z powrotem zapaliły się wszystkie światła.
  • Sześć razy nie mieliśmy prądu, ale jedynie przez kilkadziesiąt sekund. Jednak z powodu przepięcia maszyna do robienia kawy, przywieziona z Kanady, popsuła się.
  • Telewizor działał, lecz dźwięk był bardzo zniekształcony i napisy (closed captioning) nie działały, toteż nigdy więcej go nie oglądaliśmy (w naszym przypadku nie był to duży problem, bo i tak nie mamy i nie oglądamy telewizji w Kanadzie).
  • W pokoju nie było telefonu—za każdym razem, gdy mieliśmy jakikolwiek problem (a było ich niemało), musieliśmy się na piechotę udać do recepcji i zgłosić usterki.
Jedzenie było nawet całkiem znośne i pewnie oboje przybraliśmy na wadze

W resorcie było bardzo dużo jedzenia i z pewnością nikt nie głodował, ale było one dość prozaiczne i powtarzające się. Cóż, nigdy nie jadę na Kubę, oczekując wyśmienitej kuchni—niemniej jednak i tak przytyłem 5 funtów! Posiłki spożywaliśmy w obu hotelach, Carisol i Los Corales—ten ostatni był bardziej zatłoczony. Możliwość jedzenia na zewnątrz była jednym z powodów, że wybraliśmy właśnie ten resort i jeżeli było to możliwe, zawsze wybieraliśmy stolik na wolnym powietrzu, a nie w środku. Na śniadania można było otrzymać jajka i omlety, robione ‘na zamówienie’ przez kucharzy, ale były do nich kolejki i trzeba było stosunkowo długo czekać, niektórzy kucharze byli bardzo niedoświadczeni i nieudolni, nawet nie potrafili rozbić jajek! Lunch i obiad: kucharze przygotowywali wieprzowinę, wołowinę, hamburgery, hot-dogi, indyczki—ale nigdy nie widziałem krewetek i ryb. Bufet był całkiem smaczny i zdrowy, ale praktycznie codziennie identyczny. Na obiad zamawialiśmy czerwone wino, które było poniżej średniej, czym nie byłem zaskoczony. Obsługa była niejednolita—niektórzy kelnerzy byli bardzo dobrzy, inni kiepscy. W hotelu Carisol siedmioosobowa grupa muzyczna grała muzykę kubańską, ale za głośno i nie można było przez to w ogóle prowadzić rozmowy. Poza tym, gdy orkiestra grała wewnątrz restauracji, akustyka była okropna, kakofoniczne dźwięki były ogłuszające! W hotelu Los Corales grała inna kapela—jednego wieczora usłyszałem przepiękną kubańską muzykę jazzową, która mi się ogromnie podobała. W Los Corales do głównej restauracji przylegała mniejsza, serwująca pizzę i spaghetti; raz zamówiliśmy pizzę, która była OK.

Krótka wycieczka tą łajbą po lagunie Baconao była całkiem przyjemna

Do znajdującej się w hotelu Carisol na zewnątrz restauracji a’la carte La Piazza poszliśmy tylko raz. Czekaliśmy godzinę na jedzenie—i okazało się, że nasze zamówienie nie było takie, jak powinno i już nie mogło być zmienione. Wołowina przypominała skórę od buta, a deser składał się z… roztopionych lodów. W dodatku siedmio- czy ośmioosobowa orkiestra stała bardzo blisko naszego stołu i była niesamowicie głośna; chętnie dałbym im napiwek, aby PRZESTALI grać. Ogólnie byliśmy rozczarowani tą restauracją i z ulgą ją opuściliśmy—regularny bufet był o wiele lepszy.

Catherine oczywiście nie przepuściłą okazji zrobienie sobie zdjęcia z takim archaicznym samochodem!

Szkoda, że natknęliśmy się na tyle problemów—tym bardziej, że niektóre z nich były naprawione PO naszych (często wielokrotnych) prośbach—innymi słowy, one mogły być naprawione SZYBCIEJ! Poza tym, wiele gości hotelowych, z którymi rozmawialiśmy, mieli podobne (a nawet gorsze) problemy, niektórzy musieli zmienić kilkakrotnie pokoje, szczególnie po ulewnych deszczach, które zalały ich pokoje. Sądzę, że prewencja nie jest mocną stroną tego ośrodka.

Osiołek się codziennie pasł na terenach hotelu

Pomimo wszystkich tych kłopotów, z jakimi się musieliśmy zmagać, pojechaliśmy na Kubę z (bardzo) otwartym umysłem i dlatego mieliśmy miłe wakacje, nie bacząc na te negatywy. Do tego bardzo podobały się nam otaczające nas górskie widoki, nasze jazdy na rowerach, przechadzki do pobliskich wsi, jak też obserwowanie oceanu, gór, koni, osiołków, krów i kóz z naszego balkonu.

Czy byśmy powrócili do tego miejsca? Odpowiedź może brzmieć niewiarygodnie, ale tak, pod warunkiem, że moglibyśmy otrzymać dobrze funkcjonujący pokój junior suite z widokiem na ocean w hotelu Carisol.

Pseudo-gejzery (Blow Holes), całkiem interesujące

Nasz all-inclusive Hola Sun package oferował bezpłatną wycieczkę (konną dorożką) do Laguny Baconao i farmy z krokodylami. Również wybraliśmy się po lagunie na 20 minutową przejażdżkę łodzią—widoki były piękne, była otoczona górami. Farma z krokodylami składała się z 4 klatek z dużymi, śpiącymi krokodylami—nie oczekujcie wycieczki w stylu ekoturystyki!

Catherine w ogrodzie Jarden de Cactus z naszymi wypożyczonymi jedno-biegowymi rowerami

Hotel (Los Corales) też dawał możliwość wypożyczenia (bezpłatnie) rowerów na 24 godziny, które musiały być zwrócone o godzinie 10 rano następnego dnia, ale ich ilość była bardzo ograniczona i często już wszystkie były wcześniej wypożyczone. Ale przynajmniej były regularnie reperowane przez faceta zajmującego się ich wypożyczaniem. Trzykrotnie je wypożyczyliśmy i pojechaliśmy do wioski Baconao, Laguny Baconao, ogrodu Jarden de Cactus, Hotelu Costa Morena, Pseudo-gejzery (blowholes) i Akwarium. Łatwe, ale fantastyczne wypady!

Szkoła podstawowa w wiosce Baconao. Oczywiście popiersie Marti i flaga kubańska

Gdy po raz pierwszy byliśmy w wiosce Baconao w 2010 roku (dojechaliśmy tam konną dorożką), zrobiłem tamtejszym mieszkańcom wiele zdjęć. Tym razem je przywiozłem—i spotkałem 2 kobiety, które były na tych fotografiach! Obecnie wioska posiadała całkiem przyjemną restaurację, gdzie wypiliśmy piwo. Przeszliśmy się wąską ścieżką pomiędzy domkami, od czasu do czasu rozmawiając z mieszkańcami. Spotkaliśmy też faceta, który rozmawiał po angielsku, pogadaliśmy z nim, jego matką i bratem. Spytał się, czy moglibyśmy mu dać jakieś kapelusze—przyrzekliśmy, że mu przywieziemy i rzeczywiście, po paru dniach ponownie zawitaliśmy do wioski i daliśmy mu 2 kapelusze. Zaraz koło jego domu znajdowała się szkoła; ponieważ było wcześnie rano, bardzo dużo dzieciaków szło do niej. Niedaleko była budka strażnicza ze strażnikiem w środku—droga była zamknięta dla nie-Kubańczyków ponieważ prowadziła w kierunku znajdującej się stosunkowo niedaleko amerykańskiej bazy wojskowej w Guantanamo. Podobno teren dookoła bazy jest zaminowany.

Ta droga prowadzi do okolic bazy amerykańskiej w Guantanamo i dalej turystom nie wolno się poruszać; rok temu w tej budce strażniczej był wartownik, ale pewnie z powodu cięć budżetowych zwolniono go. Oczywiście, Catherine od razu chciała wykorzystać tą sytuację i pojechać tą drogą.

W hotelu spotkaliśmy bardzo miłą kobietę z Quebec, która również świetnie mówiła po hiszpańsku. Nota bene, miała dość poważny problem lecąc na Kubę liniami kubańskimi Air Cubana—kazano jej opuścić samolot i przyleciała na Kubę innym samolotem, wylądowała w Cienfuegos, a następnie autobusem i taksówką dojechała do hotelu o dzień później. Kilkakrotnie z nią rozmawialiśmy i jednego dnia wszyscy troje pojechaliśmy rowerami do ogrodu Jarden de Cactus (co było jej sugestią). Co za piękny ogród! Ogrodnik pokazał nam rozmaite rośliny i następnie udaliśmy się na szczyt wzgórza, z którego rozciągał się przepiękny widok na ocean i hotel Costa Morena, do którego wpadliśmy i wypiliśmy kilka drinków.

Pseudo-gejzery (blow holes) niedaleko hotelu

Również oglądaliśmy pseudo-gejzery (blowholes), znajdujące się zaraz za Akwarium. Zostawiliśmy przy drodze rowery i zeszliśmy na skalisty brzeg, gdzie się one znajdowały. Blowholes są uformowane, gdy jaskinie morskie kierują się ku lądowi i tworzą pionowe szyby, z których nagle wystrzelają pióropusze wody lub powietrza. Było ich sporo i mogliśmy słyszeć, jak ‘oddychały’; następnie co mniej więcej minutę, gdy fale rozbijały się o skały brzegowe, woda i powietrze wpadały do tych szybów i zostały nagle wyrzucane w postaci słupów wody. Znalazłem jeden taki otwór, stosunkowo daleko od brzegu, z którego zamiast wody, tylko wybijało powietrze. Przykryłem go orzechem kokosowym—i gdy fala uderzyła w brzeg, nagle wzniósł się on jakieś 3 metry do góry! Przed kilkanaście minut obserwowaliśmy to ciekawe zjawisko.




Kózki w wiosce vis-a-vis hotelu

Vis-a-vis hotelu znajdowała się mała wioska. Ostatniego dnia naszego pobytu poszliśmy do niej i wpadliśmy do kilku farm. Jedna z nich miała bardzo śliczne, malutkie koźlątka. Potem inną drogą wróciliśmy do hotelu.

Ulica tylko dla pieszych!

Jeszcze w Toronto planowaliśmy wybrać się do Santiago de Cuba i przenocować się tam 1-2 noce w casa particular. Ponieważ przed wyjazdem nabawiłem się bardzo poważnej grypy, która prawie-że spowodowała odwołanie całej naszej wycieczki, postanowiliśmy skrócić nasz wypad do tego przepięknego miasta i wybrać się tam na jeden dzień. Ponieważ hotel oferował bezpłatny przejazd autobusem do Santiago w niedziele, oczywiście skorzystaliśmy z tej okazji—i była ona z pewnością główną atrakcją naszych wakacji. 


Akurat minęła nas grupa muzyczna (?), kręcąca uliczne wideo

Autobus wyjechał z hotelu o godzinie 10 rano, przyjechał do miasta o 11:30 i odjechał z powrotem do hotelu o godzinie 16:00, dając nam ponad 4 godziny czasu na zwiedzanie miasta. Poszliśmy z Plaza Dolores głównym deptakiem dla pieszych (Francisco Vicente Aquilera) do Parque Cespedes, gdzie mieściło się bardzo dużo sklepów, a cała ulica wypełniona była pieszymi. Zrobiłem kilka zdjęć na froncie budynku z niebieskim balkonem—to właśnie z tego balkonu Fidel Castro ogłosił zwycięstwo Rewolucji Kubańskiej dnia 1 stycznia 1959 roku! Następnie porozmawialiśmy z taksówkarzem—jego antyczny, amerykański samochód Willy Jeep z 1942 roku był, jak nam powiedział, bardzo unikalny, bardzo ograniczona ilość egzemplarzy jeszcze pozostała na świecie, a ten był jedyny na Kubie. W roku 2010, w tym samym miejscu, zrobiłem zdjęcie miłej kobiety kubańskiej - miałem go ze sobą i kierowca od razu ją poznał. Nie było jej na placu, ale powiedział, że jej odda. 


Nowy taksówkarz w Santiago de Cuba! Po prawej stronie hotel, a u góry po lewej budynek z niebieskim balkonem—to właśnie z tego balkonu Fidel Castro ogłosił zwycięstwo Rewolucji Kubańskiej dnia 1 stycznia 1959 roku!

Chcieliśmy też zwiedzić katedrę, ale była zamknięta, jedynie poszliśmy schodkami na górny ‘taras’, skąd rozciągał się piękny widok na cały plac.

Budynek z niebieskim balkonem—to właśnie z tego balkonu Fidel Castro ogłosił zwycięstwo Rewolucji Kubańskiej dnia 1 stycznia 1959 roku!
...i w tym samym miejscu ponad 7 lat wcześniej, w listopadzie 2010 roku!

Chodząc uliczkami, spotkaliśmy 37-letniego, mówiącego po angielsku młodego Kubańczyka, Alfredo, który stał się naszym nieoficjalnym przewodnikiem—tym bardziej, że Catherine przypomniała bardzo mądre powiedzenie—„Zatrudnij lokalnego przewodnika i w ten sposób nie będziesz napastowany przez żebraków”! Poszliśmy z nim do dzielnicy Tivoli i nadbrzeża. Widać było sporo budynków przemysłowych, ale w porcie nie zauważyliśmy większych statków. Przy okazji zrobiłem zdjęcia dzieciom, bawiącym się na froncie domu. 




Po kilkunastu minutach zatrzymaliśmy dorożkę konną i spytaliśmy się, ile kosztować będzie dojazd do cmentarza Cementerio Santa Ifigenia i z powrotem do centrum miasta. Potargowaliśmy się, ustaliliśmy cenę na 10 CUC i po niecałej pół godziny dojechaliśmy do parkingu cmentarza. Jakiś Kubańczyk powiedział nam, abyśmy szybko szli, bo o godzinie 14:00 odbywa się zmiana warty koło grobu Fidela Castro. 






Jego grób, składający się z prostej, granitowej skały, jest udekorowany metalową plakietką z napisem “Fidel”. Znajdował się on nieopodal grobów Jose Marti i innych bohaterów kubańskich. Niedaleko były też groby uczestników Rewolucji Kubańskiej, ale niestety nie wolno było do nich podchodzić, jedynie widziałem metalowe tabliczki z nazwiskami. Koło grobu stał strażnik i instruował turystów, gdzie mogą stać i robić zdjęcia. Żołnierze w mundurach stali na warcie pod granitowymi ‘parasolami’ chroniącymi ich od słońca. O godzinie 14:00 kilkunastu żołnierzy wyszło z pobliskiego budynku i pomaszerowało w kierunku różnych grobów, a z głośników zaczęła płynąć muzyka. Ogólnie był to interesujący spektakl. Po jego zakończeniu szybko udaliśmy się do czekającej na nas dorożki i pojechaliśmy do centrum miasta. Nasz przewodnik był cały czas z nami; zaprosiliśmy go do małego baru na piwo i potem daliśmy mu 10 CUC i 2 golarki, które chętnie przyjął. 




O godzinie 15:30 byliśmy z powrotem na Plaza de Dolores, gdzie trochę pochodziłem, porobiłem zdjęcia oraz zrobiłem wideo Kubańczykowi grającemu na gitarze i śpiewającemu—i prawie autobus odjechał by beze mnie!


Santiago de Cuba jest pięknym miastem i chciałbym spędzić kilka dobrych dni zwiedzając go—prawdopodobnie po samym cmentarzu Cementerio Santa Ifigenia mógłbym spacerować przez cały dzień, bo jest on bardzo ważną częścią historii Kuby.