niedziela, 5 stycznia 2014

Wycieczka do Parków Prowincjonalnych Chutes, Matinenda, Missisagi i Oastler Lake oraz Pobyt na Wyspie Manitoulin Island, Ontario, 15-25 lipca 2013 r.



Nasza trasa z Toronto do parków Chutes i Matinenda, do Elliot Lake i parku Missisagi, na wyspę Manitoulin Island, do parku Oastler Lake i z powrotem do Toronto

Podczas naszych wycieczek w ostatnich pięciu latach praktycznie odwiedziliśmy prawie każdy park prowincjonalny w okolicach znajdujących się stosunkowo blisko Toronto (5 godzin jazdy samochodem) nadający się do biwakowania i pływania na kanu, jak też niejednokrotnie powracaliśmy do tych samych miejsc. Oczywiście, nie znaczy to, że zaczyna nam brakować miejsc do wyjazdów: Ontario posiada tysiące jezior i rzek, aczkolwiek wiele z nich znajduje się daleko od Toronto, są jedynie dostępne mocnymi samochodami terenowymi lub samolotami, są bardzo odizolowane i często pływanie po nich na kanu wymaga dużo długich i żmudnych portaży. Po dokładnym przejrzeniu mapy Ontario, zauważyłem dość nowy park o nazwie Matinenda Provincial Park, położony 15 km na północ od miasta Blind River. Park ten, o powierzchni 29,417 hektarów, założony w 2003 r., oferuje wiele możliwości wypoczynku: wędkowanie, polowanie, biwakowanie, pływanie na łódkach i kanu, piesze wędrówki, pływanie, a zimą również jazdę na skuterach śnieżnych.  Ponieważ w obecnej chwili park nie posiada żadnej infrastruktury (jedynie dzikie miejsca biwakowe), nie są wymagane żadne opłaty.  Jezioro Matinenda jest największym jeziorem w parku. W celu uzyskania dodatkowych informacji skontaktowałem się z Ontario Parks i otrzymałem kilka wiadomości email od Tamary Flannigan, kierowniczki parków Missisagi & Spanish River.  Park wydawał się zachęcający oraz dość odizolowany; ponieważ Catherine nigdy przedtem nie odwiedzała tej okolicy, postanowiliśmy się tak wybrać.
W parku Chutes Provincial Park, koło wodospadów

Z Toronto wyjechaliśmy rankiem 15 lipca 2013 r. autostradą nr. 400.  Było niezmiernie gorąco i parno, kilka razy zatrzymaliśmy się na krótki odpoczynek, zrobiliśmy też zakupy w mieście Parry Sound, wpadliśmy na kawę na obrzeżach miasta Sudbury i dotarliśmy do małego miasteczka Massey, koło którego znajdował się park Chutes Provincial Park.  W nim zamierzaliśmy spędzić pierwszą noc, jako że jechanie non-stop do parku Matinenda i następnie kilkugodzinne wiosłowanie do miejsca biwakowego byłoby zbyt wyczerpujące.

Obładowani, wypływamy z parkingu na jeziorze Matinenda Lake
Park Chutes bierze swoją nazwę z ‘log chutes’, ślizgów/zjeżdżalni, które swego czasu służyły do transportu kłód drzewnych dookoła wodospadów czy bystrzy w czasach, gdy rzekami spławiano kłody drzewne. Otrzymaliśmy miejsce nr. 95, polecone przez pracowników parku, vis-a-vis malowniczych wodospadów i bystrzyn i byliśmy z niego zadowoleni.  Niedaleko przebiegał szlak pieszy, ale mieliśmy jedynie czas na zejście do wodospadów.  Potem rozpaliłem ognisko i wrzuciliśmy na grilla steki; w tym samym momencie pojawiły się roje komarów, atakując nas niemiłosiernie.  Ledwie udało się nam zjeść kolację i wypić zimne piwo i szybko udaliśmy się do namiotu, zasypiając przy kojącym szumie wodospadów.

Płyniemy na jeziorze Lake Matinenda ku wyspie Graveyard Island
Rankiem spakowaliśmy się i pojechaliśmy do miasta do sklepu LCBO kupić zimne piwo, przejechaliśmy się trochę po miasteczku i drogą nr. 17 dotarliśmy do miasta Blind River, gdzie zatrzymaliśmy się w restauracji Kentucky Fried Chicken na szybki posiłek.  Od miasta do parku Matinenda prowadzi droga, ale zapytany przez nas miejscowy powiedział, że nigdy o takim parku nie słyszał; na szczęście inny mężczyzna potrafił wskazać, jak dojechać do drogi — i po 30 minutach jazdy dotarliśmy do jej końca, gdzie znajdował się ogromny i bezpłatny parking.  Panował tam dość duży ruch — przyjeżdżało sporo samochodów, wodowano łodzie, jak też co jakiś czas motorówki przypływały do brzegu i cumowały przy doku.  Na jeziorze Matinenda znajdowało się ponad 100 prywatnych domków letniskowych (cottages) i udało mi się pogadać z kilkoma ich posiadaczami.  Co ciekawe, dopiero ode mnie dowiedzieli się, że tutaj był park prowincjonalny!

Odpłynęliśmy o godzinie 15: 30, jak zwykle przyciągając uwagę wielu osób z powodu ogromnej ilości ułożonych jeden na drugim bagaży w kanu (mówiliśmy, że wybieramy się na kilka miesięcy). 


Obraz wyspy "Monument Island", na której biwakowaliśmy przez kilka dni autorstwa Dave Moir.  Reprodukowany za pozwoleniem autora.  Może być zamówiony od autora na stronie http://www.viewcanada.com/


Nie miałem pojęcia, gdzie będziemy biwakować, ale według mapy okolice wyspy Graveyard Island (wyspa cmentarna) na jeziorze Matinenda wyglądały zachęcająco.  Skierowaliśmy się na północ, leniwie wiosłując w gorącej i parnej pogodzie.  Trzymaliśmy się blisko brzegu i po godzinie po lewej stronie ukazała się spora zatoczka.  Byliśmy dość zmęczeni tą pogodą i zamiast kontynuować na północ, ku wyspie Graveyard Island, postanowiliśmy spenetrować zatoczkę i być może na niej znaleźć odpowiednie miejsce do biwakowania.  Już po kilku minutach Catherine dostrzegała na lewym brzegu zatoczki miejsce na biwak, ale mi się ono nie podobało i płynąłem dalej do zatoczki, gdzie wyłoniły się przed nami dwie wyspy.  Ta po prawej stronie zdawała się być prywatna (dostrzegliśmy zabudowania), ale druga była dzika.  Gdy dopłynęliśmy do niej, byliśmy nią zachwyceni: była to skalna, o mniej-więcej okrągłym kształcie wysepka, ok 100 na 60 metrów, rosło na niej kilka wysokich sosen i ogrom krzewów jagodowych z dojrzałymi jagodami (których codziennie spożywaliśmy ogromne ilości).  Środek wyspy stanowiła głównie płaska, odkryta skała, na której znajdowało się otoczone kamieniami miejsce na ognisko.  Jednak najbardziej niezwykłym i charakterystycznym obiektem wyspy była masywna, kilkumetrowej wysokości formacja skalna, przypominająca Monolit z filmu „2001: Odyseja Kosmiczna” (gdyby jeszcze było na niej plemię skaczących i krzyczących człekopodobnych, mógłbym zrobić alternatywny początek tego słynnego filmu!).  Gdy spojrzałem na mapę topograficzną na ekranie mojego GPS, stwierdziłem, że wyspa posiada bardzo trafną nazwę: „Monument Island”
Wreszcie przybyliśmy na wyspę Monument Island!
Wypakowaliśmy nasze rzeczy z kanu, pozostawiając sprzęt kuchenny na skalnym brzegu, kilka metrów od tego pomnika przyrody, a namiot rozbiliśmy pomiędzy ‘kuchnią’ a miejscem na ognisko, które postanowiliśmy nadal używać.  Kilka razy koło wyspy przepływały motorówki i łodzie z wędkarzami, ale poza tym nikt nie zakłócał naszego spokoju.  Pierwszej nocy wydarzył się dość osobliwy fenomen.  Wieczorem leżałem w namiocie i ponieważ nie było wiatru i dookoła panowała kompletna cisza, powoli zasypiałem.  Nagle usłyszałem szum fal rozbijających się o brzegi wyspy; zazwyczaj jest to powodowane przez przepływające niedaleko łodzie motorowe — lecz byłem przekonany, że nie słyszałem żadnej łodzi (a są one dość głośne i nie sposób byłoby nie usłyszeć pracującego silnika, tym bardziej w tak cichą noc)!  Pogłosy rozbijających się fal można było wyraźnie słyszeć przez minutę, a potem ponownie nastąpiła niezmącona cisza.
Miejsce na ognisko i nasz namiot
w centrum wyspy Monument Island

Siedemnastego lipca 2013 r. popłynęliśmy na kanu w kierunku południowo-zachodnim, gdzie zatoczka zwężała się, aż stała się ujściem rzeki Blind River.  Planowaliśmy dotrzeć rzeką do następnego dużego jeziora, Chiblow Lake; bez pośpiechu wiosłowaliśmy aż dotarliśmy do małej tamy.  Byliśmy zbyt leniuchowaci, aby przenieść kanu i nawróciliśmy.  Trochę się rozpadało, ale ponieważ cały czas było gorąco, deszcz nam specjalnie nie przeszkadzał.  Opuściwszy rzekę, powtórnie znaleźliśmy się na jeziorze Matinenda.  Było południe, gorąco, bezwietrznie i nawet ptaki zamilkły, ukryte w lesie od intensywnego słońca.  Parę metrów od nas z wody wystawała kłoda drzewa, do której podpłynęliśmy.  Okazało się, że był to koniec dość długiego zatopionego drzewa, znajdującego się prawie całkiem pod wodą.  Lekko go pchnąłem i udało mi się go ruszyć… i potem wydarzyło się coś niezwykłego: nieoczekiwanie usłyszeliśmy niezmiernie wyraźne brzmienie wartko płynącej wody, jak gdyby wypływającej z akurat otwartej tamy! 

Wyspa Monument Island
Ponieważ ów dźwięk rozpoczął się w tym samym momencie, gdy pchnąłem kłodę, miałem odczucie, że nieumyślnie odemknąłem jakąś niewidzialną zatyczkę, tym samym uwalniając wodę z jeziora.  Catherine i ja doskonale słyszeliśmy ten niezwykły szum wody i intensywnie rozglądaliśmy się dookoła, starając się znaleźć jego źródło, ale niczego nie zauważyliśmy i nie mogliśmy ustalić jego źródła.  Niebawem wszystko ucichło i na nowo zapanowała kompletna cisza.  Skierowaliśmy się na północ, ominęliśmy naszą wyspę, potem przepłynęliśmy koło skalnej wysepki pełnej mew i kormoranów.  Niektóre z mew były bardzo poruszone naszą obecnością i nurkowały nad nami, próbując nas odstraszyć! 
Koło skalnej wysepki na jeziorze Lake Matinenda,
pełnej ptaków, które starały się nas atakować
Przepłynęliśmy przez cieśninę Butterfield Narrows — znajdowało się tam kilka prywatnych domków, tworząc małą osadę letniskową — i z oddali zobaczyliśmy wyspę Graveyard Island, jak też wiele innych imponujących skalnych wzgórz i poszarpanych, kamienistych brzegów.  Z dala ujrzeliśmy też Winter Portage.  Po kilkunastu minutach zawróciliśmy i płynąc przez przesmyk, trzymaliśmy się blisko prawego brzegu, przepływając koło Paradise Point (Przylądek Rajski), oznaczony białym krzyżem z następującym napisem: „Podnieście oczy w górę i patrzcie: Kto stworzył te rzeczy?  Księga Izajasza 40:26”.  W drodze powrotnej powtórnie zostaliśmy ‘zaatakowani’ przez szalejące ptaki, ale gdy zrozumiały, że nie zamierzamy do ich wyspy dopłynąć, dały nam spokój.


Osiemnastego lipca 2013 r. wieczorem siedzieliśmy przy ognisku i spożywaliśmy kolację.  Pogoda nie wyglądała zbyt zachęcająco — na niebie kłębiły się ciemne, masywne chmury, ale nie padało i nawet kilku wędkarzy w małej motorowej łódce krążyło dookoła wyspy, próbując coś złapać.  Nastawiłem radio morskie na kanał pogodowy i od razu usłyszałem ostry, przenikliwy dźwięk: był to alarm pogodowy.  Okazało się, że bardzo silna burza miała lada chwile pojawić się w naszej okolicy, z powiewami wiatru dochodzącymi do 100 km/h.  Pośpiesznie dokończyliśmy kolację, zabezpieczyliśmy kanu i rzeczy pozostawione na brzegu.  Niecałe 15 minut później spadły pierwsze krople deszczu… i rozpętało się istne piekło! 
Pamiątkowe zdjęcie koło Monumentu na wyspie  Monument Island
Chociaż siedzieliśmy bezpiecznie w namiocie, słyszeliśmy padające strugi deszczu na tropik namiotu i niebawem poczuliśmy bardzo mocne powiewy wiatru, które dosłownie wgniotły jedną ściankę namiotu prawie do połowy namiotu!  Nie mieliśmy pojęcia, czy namiot wytrzyma takie naprężenia.  Po następnych kilku minutach usłyszeliśmy grzmoty i pojawiły się tak intensywne i jasne błyskawice, że mnie oślepiały i nie byłem na nie w stanie patrzeć, chociaż obserwowałem je przez ściankę namiotu i tropik!  W pewnym momencie przenikliwa błyskawica oświetliła wnętrze namiotu i w tej samej chwili usłyszeliśmy potężny grzmot — nie byłbym zdziwiony, gdyby piorun uderzył w skalny monolit, znajdujący się 10 metrów od namiotu.  Pomimo deszczu, wiatru i błyskawic, nałożyłem na siebie ubranie nieprzemakalne i wyszedłem na zewnątrz, aby upewnić się, że nasze rzeczy były bezpieczne.  Kanu było OK, chociaż częściowo zanurzone w wodzie (oczywiście, było przywiązane liną do drzewa, bo 2 lata temu w parku Massasauga po prostu w nocy odpłynęło…) i wszystkie pozostałe rzeczy też.  Natomiast jezioro przypominało miniaturowy ocean: jego powierzchnia niemalże gotowała się, kipiało ono wzburzonymi falami, tworzącymi na nim białą pianę, a potężne fale bezlitośnie chłostały kamienne brzegi wyspy, przelewając się po skałach.  Aż wzdrygnąłem się na myśl, że moglibyśmy byli złapani na kanu przez taką burzę!  Wszystko to trwało około godziny i muszę uczciwie powiedzieć, że nigdy przedtem nie doświadczyłem tak gwałtownej burzy podczas biwakowania!  Namiot okazał się mocny i nie tylko nie doznał żadnych uszkodzeń, ale również nie przepuścił wody.

W sobotę wstaliśmy rano i zaczęliśmy się pakować.  W czasie naszego pobytu na wyspie zauważyliśmy bardzo dużo różnej wielkości karaluchów, większość z nich gromadziła się w dwóch miejscach: przy ognisku oraz na brzegu, gdzie trzymaliśmy sprzęt kuchenny. 
Wyspa Monument Island nocą
Podczas pakowania nagle usłyszałem krzyk Catherine — gdy wyjęła nóż z plastikowej pochwy, wyleciały z niej cztery karaluchy!  Postanowiliśmy bardzo dokładnie sprawdzić wszystkie nasze rzeczy i upewnić się, że nie przyniesiemy żadnego wstrętnego robala do domu.  Znaleźliśmy kilka karakonów w podstawie kuchenki, ale na szczęście żaden z nich nie dostał się do naszych wodoodpornych bagaży i beczułek.  Ta cała ‘kontrola karaluchowa’ opóźniła nasz wyjazd o 2 godziny i w rezultacie Catherine zamierzała przechrzcić wyspę na „Wyspę Karaluchów”

Nasze trasy na kanu w parku Matinenda Provincial Park
Droga powrotna do parkingu (7 km) zajęła nam 1.5 godziny.  Ponieważ była sobota, na parkingu panował duży ruch; spostrzegliśmy też sporo Amerykanów, posiadających domki letniskowe w okolicy.  Szybko rozładowaliśmy kanu, zapakowaliśmy wszystko do samochodu i pojechaliśmy do Blind River, gdzie złożyliśmy wizytę w kilku sklepach, a następnie drogą nr. 17 dojechaliśmy do drogi nr. 118, prowadzącej na północ do miasta Elliot Lake, w ten sposób zakończając pierwszą część naszej wycieczki.

Pomnik w Elliot Lake
Miasto Elliot Lake powstało w 1955 r. na właściwie kompletnie dzikim, niezamieszkałym terenie, kiedy w okolicy odkryto ogromne złoża uranu i swego czasu było światową stolicą wydobycia rudy uranu, posiadało 26,000 mieszkańców, głównie zatrudnionych w przemyśle górniczym.  W latach dziewięćdziesiątych XX w. zamknęła się ostatnia kopalnia uranu i niektórzy przypuszczali, że wkrótce stanie się ono niezamieszkałym ‘miastem-widmem’, jakich pełno jest w Ontario.  Jednakże tak się nie stało głównie z powodu napływu fali emerytów, przyciągniętych niezmiernie tanimi cenami domów, dziką przyrodą i pięknymi krajobrazami.  Obecnie miasto posiada szpital, centra handlowe, sklepy, hotele i nawet miejską linię autobusową.

Pomnik górników w Elliot Lake
Po raz pierwszy odwiedziłem Elliot Lake w 1993 r. i do tej pory pamiętam, jak sprzedawca domów bezinteresownie oprowadził nas po całym mieście, pokazując co ciekawsze obiekty i oczywiście domy na sprzedaż.  Domki jednorodzinne w zabudowie szeregowej (towhouses) kosztowały od $20,000 do $30,000, a za $50,000 można było kupić całkiem przyzwoity wolnostojący dom!  Dlatego wiele emerytowanych ludzi, po sprzedaniu swoich domów w Toronto ze znacznym (i zazwyczaj bezpodatkowym) zyskiem, przeprowadziło się do Elliot Lake, gdzie z reguły mieszkają od maja do października, a potem wyjeżdżają na Florydę i do innych południowych stanów na zimę.

W 2003 roku wraz z kolegą przez tydzień biwakowałem w parku Missisaga Provincial Park, znajdującym się na północ od Elliot Lake.  Jednego ranka kolega spostrzegł małego misia wałęsającego się koło naszego biwaku.  Tak jak stałem, wyszedłem z namiotu, wsiadłem do samochodu i zaczęliśmy jechać za niedźwiadkiem.  Przez te wszystkie emocje samochód znalazł się w rowie (a biedny wystraszony niedźwiadek zniknął w lesie).  Krzysztof zatrzymał przejeżdżający samochód i poprosił prowadzącą go kobietę o podwiezienie go do biura parku; wkrótce przybył kierownik parku, szybko przymocował łańcuch do ramy samochodu i bez problemu wyciągnął samochód.  Gdy po południu poszedłem podziękować kobiecie za udzieloną pomoc (biwakowała niedaleko od nas), okazało się, że się znamy: w 1995 r. oboje braliśmy udział w wycieczce na kanu w parku Everglades na Florydzie i nawet posiadałem z nią zdjęcie w restauracji, jak delektowaliśmy się… smażonym aligatorem!  Z powodu problemów oddechowych potrzebowała świeżego powietrza i biwakowała w parku w namiocie od maja do października.  Opowiedziała nam też, że nie tak dawno niedźwiadek zrobił duże spustoszenie na jej biwaku; ponieważ już raz go usunięto z parku i ponownie wrócił, musiano go zastrzelić.
Miejce biwakowe nr. 15 w parku Missisagi Provincial Park
koło Elliot Lake
Jako że Catherine nigdy nie była w tym parku, zadecydowaliśmy w nim się zatrzymać przynajmniej na jedną noc.  Co ciekawe, Missisagi Park miał być właściwie zamknięty w 2013 r. i stać się tzw. parkiem dziennym (wraz z innymi 9 parkami), ale dzięki interwencji władz miasta Elliot Lake nadal był otwarty i częściowo finansowany przez Elliot Lake.  Zdziwiłem się, zastając tak dużo turystów biwakujących w parku, który miał być zamknięty jakoby z powodu rzekomo niedostatecznej ilości biwakowiczów! Chociaż nie zamierzaliśmy w parku długo zabawić, szukaliśmy jednak dobrego miejsca i spędziliśmy ponad godzinę, jeżdżąc krętymi drogami zanim znaleźliśmy miejsce nr. 15.  Po rozbiciu namiotu pogadaliśmy z parą turystów na przyległym miejscu, potem z facetem biwakującym naprzeciwko oraz z rodziną ze Szwajcarii, mieszkającą w wypożyczonym samochodzie turystycznym.  Catherine poszła na przechadzkę i spotkała ponad osiemdziesięcioletniego faceta, który przeszedł operacje wymiany dwóch stawów biodrowych i niepochlebnie wyrażał się o swoim chirurgu, bo po operacji wynikło wiele bolesnych powikłań.  Świat jest mały: osobiście znałem tego lekarza!  


Drzwi prowadzące do budynku, w którym znajduje się Muzeum
Górnictwa.  Kiedyś należały do jednej z czołowych
kopalnii w okolicy
Po południu oraz następnego dnia pojechaliśmy do miasta Elliot Lake, gdzie Catherine wzięła prysznic się polu biwakowym dla samochodów turystycznych (park nie posiadał pryszniców) i przez kilka godzin zwiedzaliśmy miasto.  Od razu zauważyłem nowy pomnik nad jeziorem, poświęcony pracownikom pobliskich kopalni, którzy zmarli z powodu różnych chorób zawodowych — ich imiona były wyryte na marmurowej ścianie.  Również udaliśmy się na miejsce centrum handlowego Algo Centre Mall: w czerwcu 2012 r. część dachu tego centrum zawaliła się, zabijając dwie osoby.  Prawie każdego dnia w radiu słuchaliśmy wiadomości o toczącym się dochodzeniu w sprawie tej tragedii.  Również wpadliśmy do Muzeum Górnictwa, które były rzeczywiście szalenie interesujące i bogate w informacje, posiadało wiele historycznych artefaktów, przedstawiało historię przemysłu górniczego i wydobycia uranu, jak też znajdował się w nim Kanadyjski Panteon Górnictwa, gdzie można było zobaczyć fotografie i biografie czołowych ludzi, którzy przyczynili się do rozwoju przemysłu górniczego w Kanadzie.  Żałuję, że nie mieliśmy więcej czasu w muzeum spędzić.
Inside the Mining Museum in Elliot Lake
Jednym z czołowych inżynierów-górników odpowiedzialnych za rozwój okolicy Elliot Lake był Stephen Boleslav Roman, emigrant słowacki.  W latach osiemdziesiątych XX w. ufundował imponującą Katedrę Przemienienia w Markham (miasto przylegające do Toronta).  Roman zmarł w 1988 r., zanim ukończono Katedrę, i w niej odbyły się po raz pierwszy uroczystości pogrzebowe — jej fundatora.  Niestety, ze względu na wielorakie problemy, Katedra została zamknięta w 2006 r. i nie jest już uważana za Kościół Katolicki.

Nasza trasa na wyspie Manitoulin Island
Następnego dnia spakowaliśmy się i pojechaliśmy w stronę wyspy Manitoulin Island.  Wyspa ta, o powierzchni 2,766 km kwadratowych, jest największą jeziorową wyspą na świecie, jak też jedno ze 108 położonych na niej jezior, jezioro Lake Manitou, jest największym jeziorem na świecie na największej wyspie słodkowodnej na świecie!  Na wyspę można się dostać przez obrotowy most prowadzący do miasteczka Little Current (kiedyś był to most kolejowy, ale już od dziesiątek lat nie przejechał po nim pociąg) lub też od strony południowej wyspy, używając promu MS Chi-Cheemaun (co znaczy w języku Ojibwe, „Wielkie Kanu”), kursującego kilka razy dziennie pomiędzy Tobermory na przylądku Bruce Peninsula i miasteczkiem South Baymouth na wyspie.  Na początku sezonu w 2013 r. poziom wody był zbyt niski i prom nie był w stanie cumować, toteż przez pierwsze kilka tygodni nie chodził, co miało negatywny wpływ na lokalną ekonomię wyspy, tym bardziej, że podczas gdy środki masowego przekazu dużo mówiły o tym, że prom nie kursuje, praktycznie ledwie wspomniały, gdy zaczął kursować.  W rezultacie wiele potencjalnych turystów błędnie uważało, że prom był nadal unieruchomiony i zmieniło swoje plany wakacyjne.

Witajcie w Little Current!
Tablica pamiątkowa znajdująca się koło kanału Swift Current Channel zawiera ciekawe informacje na temat znaczenie tego kanału już niemalże czterysta lat temu, gdy wiele znanych ludzi używało tą trasę wodną:

TRASA VOYAGEURS

Przez ten kanał w Swift Current przemierzały kanu odkrywców, misjonarzy i handlarzy skór, którzy jako pierwsi otworzyli interior tego kontynentu.  Ich trasa prowadziła rzeką Ottawa River do połączenia się z rzeką Mattawa i stamtąd przez jezioro Nipissing, rzekę French River, zatokę Georgian Bay i kanał North Channel do jezior Michigan lub Superior (Górnego).  Tą drogą wodną przemierzali Jean Nicolet w 1634, Pierre Espirit Radisson i Médart Chouart des Groseilliers w 1659 r., ojciec Claude Allouez w 1665 r., Daniel Greysolon, Sieur Dulhut w 1678, Pierre de la Vérendrye w 1727 r., Alexander Henry w 1761 r., Simon McTavish and William McGillivray w 1784 r., David Thompson w 1812 r. i Sir George Simpson w 1841.

Nasze miejsce biwakowe # 142 w ośrodku Batman's
Po krótkim postoju w Espanola, wjechaliśmy na obracany most w Little Current i znaleźliśmy się na wyspie Manitoulin Island,.  Udaliśmy się do Visitors’ Center, gdzie pobraliśmy kilka broszur na temat lokalnych atrakcji i zakwaterowania.  Ponieważ prawie 40% mieszkańców wyspy Manitoulin składa się z Indian, bardzo ucieszyliśmy się, gdy znaleźliśmy w jednej z broszur indiańskie pole biwakowe i od razu tam się skierowaliśmy.  Gdy przybyliśmy, zastaliśmy kilka biwakujących Indian, tereny służące do obrzędów i ceremonii, otwartą przestrzeń i puste biuro… nie bardzo wiedzieliśmy, gdzie właściwie możemy rozbić namiot, nie okazując braku respektu dla tych świętych gruntów.  Postanowiliśmy więc pojechać do innego miejsca o nazwie Batman’s.  Wprowadziłem do mojego GPS jego dane i nierozsądnie pojechaliśmy według jego wskazówek.  Ale mieliśmy przejażdżkę!  Wodziliśmy po pustych, polnych, wyboistych i wyżłobionych drogach, mijając ogrodzone pastwiska i pola, prawie-że nie widząc żadnych zabudowań.  Dwukrotnie musieliśmy zawrócić, bo po prostu dalej się nie dało jechać (przynajmniej naszym samochodem).  W pewnym momencie droga stała się niezmiernie stroma i powoli zjeżdżaliśmy w dół — na szczęście kanu było dobrze przymocowane do dachu, inaczej z pewnością ześlizgnęło by się z samochodu!  


(Prawdopodobnie) opuszczony kościółek
Zauważyliśmy też sporo turbin wiatrowych wyłaniających się na horyzoncie.  Owszem, zdawałem sobie sprawę, że urządzenia GPS nie są idealne, ale nie mogłem uwierzyć, że potrafią być tak beznadziejnie głupie!  Wreszcie wjechaliśmy na główną drogę (którą powinniśmy jechać do początku) i dotarliśmy do ośrodka „Batman’s Cottages and Campground”.  Znajdowało się na nim dużo permanentnych i usuwalnych zabudowań (tzn. samochody/przyczepy turystyczne do spania oraz duże przyczepy kampingowe), które tworzyły małe, dynamiczne miasteczko, jak też było kilka miejsc biwakowych.  Wybraliśmy miejsce nr. 142, z widokiem na jezioro.  Cóż, mając za sobą biwakowanie na dziewiczych wysepkach, odległych i niedostępnych dla łodzi jeziorach lub też dzikich, zalesionych i skalistych brzegach, to miejsce z pewnością nie przemawiało do nas za bardzo.  Ponieważ na wyspie Manitoulin nie było żadnych parków prowincjonalnych, nie mieliśmy wyjścia i musieliśmy się tu zatrzymać na noc.  Szybko rozpaliłem ognisko i z przyjemnością przy nim siedzieliśmy do północy.  Około godziny 4:00 nad ranem obudziły nas jakieś szmery; Catherine wyszła z namiotu i szybko do niego wróciła, mówiąc, że koło namiotu chodzi nie niedźwiadek, ale jeszcze gorsze zwierzę: skunks (śmierdziel), który właśnie delektował się naszymi śmieciami!  Leżeliśmy cichutko w namiocie, bo nieprowokowane skunksy nie wytryskują tej śmierdzącej cieczy nie szukają zaczepki z ludźmi.  Gdy rano wstaliśmy, skunksa oczywiście dawno nie było i jedynym śladem po jego bytności były rozrzucone śmiecie dookoła ogniska i samochodu.

W ośrodku "Kicking Mule Ranch"
Spakowawszy się, pojechaliśmy do niezwykle ciekawego miejsca „Gordon’s Park”, koło miasteczka Tehkummahk.  Ośrodek oferował biwakowanie, namioty indiańskie ‘tipi’ (które od razu zwróciły uwagę Catherine), domki kempingowe pozwalające na obserwację nocną nieba, edukacyjne szlaki piesze, podgrzewany bateriami słonecznymi basen, park ciemnego nieba i wiele innych atrakcji.  Sympatyczni pracownicy oprowadzili nas dookoła, a nawet zawieźli paręset metrów dalej, gdzie znajdował się park ciemnego nieba i kilka domków.  Miejsce się nam podobało i chętnie powrócilibyśmy do niego, zatrzymując się z innymi znajomymi w jednym z domków kempingowych — ale tym razem postanowiliśmy szukać czegoś innego: okazało się, że lada moment miała przybyć spora grupa 75 młodych ludzi i obawialiśmy się, że miejsce to będzie za głośne i ruchliwe.  Zgodnie z rekomendacją pracownika Gordon’s Park, pojechaliśmy kilka kilometrów na północ do ośrodka o nazwie „Kicking Mule Ranch” (Ranczo Kopiącego/Wierzgającego Muła).

W ośrodku Kicking Mule Ranch, kucyki
Zastaliśmy rancho posiadające 4 małe pola biwakowe i 2 skromne domki do spania, jak też kilkanaście koni i mułów, malutkie ‘petting zoo’ (gdzie były króliki, kury, kozy i zwierzęta podobne do lam), kucyki, bardzo przyjacielskiego psa Rottweiler który, jak to głosił napis, ‘może zalizać was na śmierć’, oraz cztery małe kociaki!  Wybraliśmy miejsce biwakowe koło tipi i starego Cadillaca; poza sporadycznymi jeźdźcami na koniach, nie było tam nikogo innego i byliśmy jedynymi osobami przebywającymi na noc.  Miejsce to okazało się niezmiernie przyjazne!  Ośmioletni wnuczek właścicielki parę razy przyszedł do nas pogadać i później widzieliśmy go, jak jechał na jednym z kucyków.  Pojechaliśmy na pocztę w Tehkummahk i szukaliśmy budki telefonicznej, ale bezskutecznie; wreszcie ktoś pozwolił Catherine użyć swojego telefonu komórkowego, aby mogła zadzwonić do córki w USA.  
W ośrodku Kicking Mule Ranch -- wnuczek właścicielki
Powróciliśmy do rancho około godziny 18:00 i ośrodek był kompletnie pusty.  Przeszliśmy się do zagrody ze zwierzątkami, zrobiłem sporo zdjęć, jak też bawiliśmy się z kociakami!  Kotki również przyszły do naszego miejsca i starały się wejść do namiotu.  Catherine pozwoliła jednemu z nich spać z nami w namiocie, ale w połowie nocy zaniosła go do jego domku w zagrodzie.  Potężny pies Rottweiler wabiący się Diesel był zazdrosny, widząc jak się bawimy z kotkami, i złożył nam wizytę w namiocie przypominając, że on też lubi być głaskany!  Oczywiście, wieczorem przez kilka godzin siedzieliśmy przy ognisku.

Widok na miasto i zatokę Gore Bay
Następnego dnia wybraliśmy się na wycieczkę po wyspie.  Co chwila widzieliśmy jeziora i rezerwaty Indiańskie.  Znajduje się tam też Wikwemikong Unceded Indian Reserve — terytorium indiańskie, które nigdy nie zostało scedowane.  Nota bene, dziesięć lat temu odwiedziłem osadę Wikwemikong, gdzie mieści się kościół katolicki i ruiny starego, spalonego kościoła.  Ponieważ znałem proboszcza tego kościoła, Jezuitę Doug McCarthy, miałem nadzieję, że będę mógł złożyć mu krótką wizytę, ale akurat go nie było.  W tym roku niestety nie udało się nam tam dotrzeć.

Latarnia Morska (a raczej jeziorowa)
koło Gore Bay
Jechaliśmy drogą nr. 542 i dotarliśmy do Gore Bay, dość sporego miasta.  Na wzgórzu znajdował się doskonały punkt obserwacyjny, z którego mogliśmy podziwiać zatokę i miasto oraz przyglądać się powoli wpływającym do zatoki łodziom oraz startującym i lądującym na wodzie samolotom.  Zrobiło się wietrznie, zimno i zaczęło padać, ale udało się nam pojechać do Latarni Morskiej Janet Head Lighthouse i następnie drogą nr. 540 z powrotem do Kicking Mule Ranch.  Na szczęście u nas nie padało i burza przeszła bokiem.  Następnego ranka spakowaliśmy się (towarzyszył nam cały czas jeden z ciekawskich kociaków, który chodził po samochodzie i pod kanu na dachu).  Zanim odjechaliśmy, porozmawialiśmy z właścicielką rancha, która zaprowadziła nas do zagrody i wyjaśniła różnice pomiędzy koniem i mułem.

Koło '10 Mile Point Trading Post'
Pojechaliśmy z powrotem do Little Current, gdzie odwiedziliśmy indiańskie miejsce ceremonii ‘Pow Wow’ i przepiękny drewniany kościołek.  Również zatrzymaliśmy się w ’10 Mile Point’, skąd rozciągał się rozległy widok na zatokę Georgian Bay ku miasteczku Killarney i być może udało mi się dojrzeć wyspy Fox Islands, na których biwakowaliśmy w 2011 r. i 2012 r.  Znajdował się też tam ciekawy sklep (Trading Post), posiadający wiele unikalnych i interesujących książek, wyrobów sztuki indiańskiej, obrazów, rzeźb i oryginalnych koszulek.  Następująca inskrypcja widniała na stojącej tam tablicy pamiątkowej:

MISJA JEZUICKA W MANITOULIN
1648-50

W roku 1648 ojciec Joseph Poncet, wówczas służący w St. Marie w Huronii, został uczyniony przez swojego przełożonego ojca Paul Raguenau odpowiedzialnym za misję jezuicką St. Pierre.  Ów nowo utworzona misja była powołana dla mówiących językiem Algonkian Indian z wyspy Manitoulin Island i z północnych brzegów jeziora Huron.  Poncet, będąc pierwszym Europejczykiem mieszkającym na wyspie Manitoulin (zwanej wtedy przez misjonarzy Ile de Ste. Marie, a przez Indian Huronów Ekaentoton), służył na tej wyspie od października 1648 r. do maja 1649 r.  Powrócił na Manitoulin przed końcem 1648 r., ale został zmuszony porzucić misję w 1650 r., po pokonaniu i rozproszeniu Huronów przez Irokezów.

Łodzie na przystani w Little Current na Manitoulin Island
Po zaparkowaniu samochodu w Little Current, przeszliśmy się wzdłuż brzegu, obserwując przeróżne łódki, ogromne łodzie motorowe i żaglówki.  Nawiązaliśmy rozmowę z jednym facetem z Detroit, którego imponująca łódź motorowa z kabiną była niedaleko przycumowana.  Entuzjastycznie zaczął nam opowiadać o swojej olbrzymiej łajbie (która była całkiem nowa, jako że poprzednia spaliła się w pożarze przystani) i chętnie odpowiadał na nasze pytania.  Okazało się, iż jego łódź może pomieścić 12 osób, posiada dwa silniki, każdy z nich 400 koni, używa ogromne ilości benzyny, kosztującej zapewne ponad $1 na kilometr, jest wyposażona w najnowszy system radarowy, sprzęt elektroniczny i urządzenia GPS które można tak zaprogramować, że właściwie łódź sama się prowadzi — a poza tym mówił o kosztach ubezpieczenia, utrzymania i różnych niebezpieczeństwach związanych z najechaniem na skałę (od których się na zatoce Georgian Bay roi).  Czym więcej informacji dowiadywałem się, tym bardziej byłem szczęśliwy, że posiadaliśmy proste, lekkie, tanie, bezsilnikowe z napędem wiosłowym, nie wymagające konserwacji kanu!  Następnie poszliśmy na kawę i trafiliśmy na niezwykle ciekawy sklep, posiadający ogromną ilość ciekawych rzeczy po rewelacyjnych cenach.

Ostatni biwak na miejscu nr. 132
 w parku Oastler Lake Provincial Park
Godzinę później przejechaliśmy po byłym moście kolejowym, oficjalnie opuszczając wyspę Maniotoulin Island i zatrzymaliśmy się w centrum handlowym w Espanola, gdzie uzupełniliśmy zaopatrzenie, kupiliśmy zimne piwo i pojechaliśmy do miasta Parry Sound, koło którego znajdował się park Oastler Lake Provincial Park.  Jest to całkiem fajny park, w którym kilka razy się zatrzymywaliśmy, zazwyczaj na jedną noc, w drodze na północ lub z powrotem do Toronto.  Wybraliśmy miejsce nr. 132, nawet niezłe, z widokiem na jezioro i zachodzące słońce.  W rekordowym czasie rozbiłem namiot, rozłożyliśmy krzesełka, otworzyliśmy puszki z zimnym piwem i jeszcze mogliśmy jakiś czas delektować się zachodem słońca, a potem rozpaliłem ognisko, przy którym siedzieliśmy do północy.  Następnego dnia przez kilka godzin pływaliśmy na jeziorze Oastler Lake i wieczorem przybyliśmy do domu do Toronto.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz