środa, 16 sierpnia 2017

THE MASSASAUGA PROVINCIAL PARK, ONTARIO. 25 WRZEŚNIA—05 PAŹDZIERNIKA 2016 ROKU




Moja druga wizyta w tym parku w 2016 roku, tym razem na jesieni, gdy nie ma komarów i większości turystów! Zarezerwowaliśmy miejsce na zatoce Blackstone Harbour, niedaleko kanału prowadzącego do zatoki Woods Bay. Na tym miejscu biwakowałem kilka razy w poprzednich latach i uważam, że jest jednym z najlepszych w tej okolicy. Tym razem przybyłem z Krzysztofem i zabraliśmy ze sobą kilka wędek, mając nadzieję, że będziemy codziennie mogli spożywać świeżo złowione ryby na obiad.
 
Nasze miejsce biwakowe na zatoce Blackstone Harbour, 2016 r.
Po około 20 minutach przybiliśmy do naszego miejsca biwakowego; nie zmieniło się zbytnio od mojej ostatniej wizyty, ale parę drzew wycięto i ognisko znajdowało się w innym miejscu. 
To samo miejsce w 2010 roku

Dookoła roiło się wręcz od grzybów, głównie maślaków, i nie było co z nimi robić, tak więc praktycznie ich nie zbieraliśmy. Szybko się rozpakowaliśmy i rozbiliśmy dwa namioty. Nowo postawione niedźwiedzio-odporne pojemniki na przechowywanie jedzenia okazały się niezmiernie przydatne, oszczędzając nam bardzo dużo czasu i wysiłku—inaczej musielibyśmy wieszać jedzenie pomiędzy drzewami. Ale pal sześć z niedźwiedziami—pomysłowa wiewióreczka ziemna, chipmunk, strategicznie wykopała wejście do swojej norki koło tego pojemnika i gdy tylko zostawiliśmy na chwilę otwarte wieko, zaraz tam wchodziła i kradła, co się dało, ładując wszystko w swoje komórki i zanosząc do swojego mieszkanka.

W parku było bardzo mało ludzi. Tylko raz widzieliśmy parę osób na przyległym miejscu biwakowym (które i tak było oddalone od naszego kilkaset metrów-to właśnie na nim biwakowaliśmy z Catherine na przełomie czerwca i lipca 2016 r., 3 miesiące temu). Kilka razy motorówka z wędkarzami przepłynęła koło naszego biwaku, ale nie zauważyliśmy, aby cokolwiek złapali. Prawie każdego wieczora wypływaliśmy na kanu i w zatoce łowiliśmy ryby, ale zdołaliśmy jedynie złapać kilka szczupaków. Później dowiedzieliśmy się od innych wędkarzy, którzy spędzili o wiele więcej czasu na to hobby i posiadali o niebo lepszy sprzęt wędkarski od naszego, że ich połowy były gorsze na naszych!

Z naszego miejsca mieliśmy z jednej strony widok na domek letniskowy, który zawsze był pusty, a z drugiej strony na wysepkę i miejsce biwakowe. Bardzo lubiliśmy ten widok i często przynosiliśmy krzesła, stawialiśmy je na skałach i spoglądaliśmy na zatoczkę i wysepkę.
 
Zorza Polarna
Chociaż wolę czytać literaturę faktu (non-fiction) niż beletrystykę (fiction), od czasu do czasu lubię przeczytać coś lekkiego i dlatego zabrałem ze sobą kilka typowych opowiadań z dreszczykiem. Według zamieszczonych na pierwszych stronach urywków recenzji, miały być to bardzo dobre, a nawet wyśmienite pozycje. Niestety, po przeczytaniu około 50 stron dalej nie byłem w stanie kontynuować, nie były kompletnie w moim stylu. Wobec tego zabrałem się za lekturę kilku magazynów „The Economist”, które od lat prenumeruję. Jest to niezmiernie inteligentny tygodnik, który oferuje dogłębną i wytrawną analizę obecnych wydarzeń politycznych i biznesowych na świecie—ale również jest on niezwykle liberalny i politycznie poprawny. Cóż, inteligencja i głupota z powodzeniem mogą iść w parze i się obopólnie nie wykluczają!


Jednego wieczora wędkowaliśmy pomiędzy naszym biwakiem i domkiem letniskowym; nagle zobaczyliśmy koło tego domku jakiś czarny kształt. Na początku sądziliśmy, że to był duży pies, ale bardzo szybko zorientowaliśmy się, że to była niedźwiedzica z dwoma małymi niedźwiadkami (niestety zapomniałem zabrać ze sobą na kanu aparatu fotograficznego)! Pomimo że trzymaliśmy się stosunkowo blisko brzegu, niedźwiadki się nas nie bały i przez przynajmniej pół godziny mogliśmy je obserwować jak powoli wędrowały po brzegu.


Następnego ranka, około godziny 7:00 rano, usłyszałem dość niezwykłe odgłosy, przypominające płacz lub skomlenie bardzo małych dzieci. Ponieważ rano słyszeliśmy sporo ptaków, myślałem, że to jakiś ptaszek wydaje takie dźwięki. Po cichu otworzyłem wejście do namiotu i wychyliłem głowę, aby zobaczyć źródło tych odgłosów: otóż moim oczom ukazała się niedźwiedzica i dwa małe niedźwiedziątka, spacerujące po naszym biwaku—to właśnie te małe brzdące tak skomlały! Nie sądzę, aby mnie zobaczyły, ale zanim znalazłem aparat fotograficzny, cało to niedźwiedzie towarzystwo już opuściło nasze miejsce.

Raz dostrzegaliśmy lisa, ale szybko uciekł do lasu, bo nie znalazł żadnego jedzenia. Również ujrzałem na środku biwaku sporej wielkości węża wodnego! Zawołałem Krzysztofa, aby jemu go pokazać—wąż tymczasem skierował się do otwartego namiotu Krzysztofa i prawie wszedł do środka, Krzysztof go w ostatnim momencie złapał za ogon i odrzucił z dala od namiotu.
 
Pewnie Krzysztof ma taką skwaszoną minę, bo jutro wracamy do domu...
Dwukrotnie popłynęliśmy do parkingu (Pete's Place), przywiązaliśmy kanu łańcuchem do drzewa i pojechaliśmy do miasteczka MacTier, a drugim razem do Parry Sound. W Parry Sound wstąpiliśmy do sklepu Hart Store i No Frils i spędziliśmy prawie godzinę w sklepie z używanymi książkami o oryginalnej nazwie „Bearly Used Books”, naprawdę warto było! Potem pojechaliśmy do przystani, gdzie pod mostem kolejowym z 1907 r. nad rzeką Seguin River zjedliśmy lunch (Catherine i ja od wielu lat w tym właśnie miejscu delektowaliśmy się lunchem, a nawet piwem, obserwując rzekę i przejeżdżające wiaduktem bardzo długie pociągi towarowe). Nota bene, dokładnie dwa dni przedtem Catherine również wpadła do Parry Sound, przejeżdżając samochodem do USA; nawet planowaliśmy, aby odwiedziła nas na biwaku, ale ostatecznie stwierdziliśmy, że byłoby to za bardzo skomplikowane.


Jednego popołudnia siedziałem na skale i czytałem książkę, gdy nagle usłyszałem głosy—i dopiero po kilku minutach zobaczyłem, jak z kanału wypłynęło kanu z trzema chłopakami, zmierzające ku Pete's Place. Widać było, że byli w wyśmienitych humorach! Po jakimś czasie znowu usłyszałem jakieś krzyki, dochodzące z kierunku ich kanu, które już było blisko Pete's Place—tym razem wywrócone kanu pływało na wodzie, a dookoła niego wioślarze i ich rzeczy! Myślę, że mieli założone kamizelki asekuracyjne, toteż ogólnie nic się takiego nie stało. Niebawem dopłynęła do nich motorówka i zawiozła ich i ich pływające rzeczy do parkingu, a po paru minutach pojawiła się łódź parkowa i podholowała kanu.
 
Prawie gotowi do opuszczenia naszego miejsca biwakowego!
Przez ostatnie kilka dni nie spostrzegliśmy żadnych innych biwakowiczów na zatoce Blackstone Harbour (a znajduje się na niej kilkanaście miejsc biwakowych), byliśmy kompletnie sami. Gdy się ostatecznie spakowaliśmy ostatniego dnia, 5 października 2016 r. i dopłynęliśmy do Pete’s Place, byłem wręcz zaszokowany, widząc na tym ogromnym parkingu tylko JEDEN samochód—mój!

Jeżeli pogoda jest w miarę dobra, to wrzesień i październik są idealnymi miesiącami na biwakowanie i na wyprawy na kanu!




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz