Pokazywanie postów oznaczonych etykietą blog o Kanadzie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą blog o Kanadzie. Pokaż wszystkie posty

środa, 8 grudnia 2021

Biwakowanie w Prowincjonalnych Parkach w Ontario: Darlington, Silent Lake, Arrowhead i Six Mile Lake Provincial Parks. Sierpień-Październik 2020 roku.

Blog in English: http://ontario-nature.blogspot.com/2021/12/camping-in-darlington-silent-lake.html

More photos: https://www.flickr.com/photos/jack_1962/albums/72157720216499304


Darlington Provincial Park, Ontario

Moje pierwotne plany wakacyjne na 2020 rok zakładały wyjazd na 10 dni w maju/czerwcu do Parku Narodowego Indiana Dunes (w stanie Indiana) nad jeziorem Michigan i ośmiotygodniową wycieczkę objazdowo-kempingową po Stanach Zjednoczonych w sierpniu, wrześniu i październiku 2020 r. Oczywiście pandemia COVID-19 prawie wszystkim pokrzyżowała plany wakacyjne i ja nie byłem wyjątkiem: przekroczenie granicy pomiędzy Kanadą a USA było nie tylko prawie niemożliwe, ale nawet lokalne podróże w Kanadzie były uciążliwe dzięki różnym przepisom i restrykcjom. Ogólnie rzecz biorąc, slogan, jaki widnieje na tablicach rejestracyjnych Ontario, „Ontario – Odkryj Go” (Ontario-Yours do Discover), stał się rzeczywistością dla większości mieszkańców tej prowincji! Rzeczywiście, wiele osób „odkryło” prowincjonalne parki i wkrótce bardzo trudno było znaleźć wolne miejsca biwakowe, zwłaszcza w weekendy. Jednakże nie był to najgorszy rok: w styczniu 2020 roku spędziłem 2 tygodnie na Kubie, powracając do Toronto 22 stycznia, w tym samym dniu, gdy na lotnisku torontońskim wylądował Chińczyk z Chin i niebawem okazał się pierwszą osobą w Kanadzie zarażoną wirusem COVID-19. 

Udało mi się spędzić kilka tygodni w 4 prowincjonalnych parkach, jak też odbyć wycieczkę na kanu po rzece French River w parku prowincjonalnym French River w lipcu/czerwcu (o wakacjach na Kubie i wycieczce po rzece French River napisałem w osobnych blogach). Głównym ograniczeniem w parkach prowincjonalnych był brak pryszniców. Zamknięto również grupowe pola namiotowe i tym samym nie doszło do corocznego, jubileuszowego (dziesiątego!) grupowego biwakowania w Jaskiniach Warszawskich (Warsaw Caves) w Ontario, w którym zamierzałem uczestniczyć, a organizowanego każdego roku przez mojego kolegę Guy. 

Park Prowincjonalny Darlington, Ontario

 W sierpniu zostałem zaproszony przez Guy do spędzenia dwóch dni w parku Darlington Provincial Park i oczywiście z przyjemnością zaakceptowałem zaproszenie. Na każdym miejscu biwakowym może przebywać maksymalnie 6 osób i mogą być rozbite 3 namioty – ponieważ nie zamierzałem dzielić namiotu z nikim innym, postanowiłem zarezerwować oddzielne miejsce. Jako że przybyłem w niedzielę 16 sierpnia 2020 r., bez problemu można było znaleźć kilkanaście wolnych miejsc w parku. Moje miejsce nr 173, niedaleko od miejsca nr 158, gdzie biwakował Guy i reszta osób, nie było najgorsze, ale praktycznie na nim nocowałem, spędzając resztę czasu na miejscu nr 158. Chociaż było ono ‘otwarte’ i nie zalesione, znajdowało się zaledwie kilka metrów od jeziora Ontario i zapewniało widok na jezioro. Jednakże strome urwisko uniemożliwiało nam dostęp do samego jeziora. 

Darlington Provincial Park, nasze miejsce biwakowe nr 158

Ponieważ w poprzednich latach jeździłem do prowincjonalnych parków położonych kilkaset kilometrów od Toronto, nie miałem nawet pojęcia o istnieniu parku Darlington. Przed przyjazdem pobieżnie przeczytałem o historii parku i okolicy (kiedyś były to pola uprawne Lojalistów i gdy park został utworzony w 1959 r., był pozbawiony drzewostanu, lecz 60 lat temu, dzięki wysiłkom harcerzy w celu jego zalesienia, obecnie wszędzie rośnie wiele drzew) i byłem mile zaskoczony widząc, że dużo pól biwakowych było otoczonych gęstą roślinnością, co zapewniało pełną prywatność. Z miejsce nr 158, 159, 160 i 162 można było spoglądać na jezioro Ontario. Jednego dnia zobaczyliśmy barkę tankowca „Norman McLeod” wraz z holownikiem „Everlast”, płynącą na wschód. 

Jednego dnia zobaczyliśmy barkę tankowca „Norman McLeod” wraz z holownikiem „Everlast”, płynącą na wschód.

Na moim miejscu parę razy pojawił się kardynał czubaty (Red Cardinal) oraz sójka błękitna (Blue Jay), a także kilka psotnych wiewiórek, czasami niosących duże kawałki jedzenia, bez wątpienia skradzione turystom. Czytałem, że w parku zamieszkały siewieczki blade (Piping Plovers), które gnieździły się na plaży. Niestety każdego dnia padało, czasami mocno, co uniemożliwiało nam nie tylko udanie się na plażę, ale także wędrówkę po jednym z wielu szlaków przyrodniczych w parku. Bill przywiózł solidną wiatę piknikową, która okazała się bardzo przydatna, chroniąc nas od ulewnych deszczów. Co noc siedzieliśmy długo przy ognisku, pijąc piwo i wino i świetnie się bawiliśmy. Prawie nie widziałem żadnych komarów, ale niektórzy z nas odnieśli mnóstwo paskudnych ugryzień na nogach. Gdy opuszczałem park, miałem zamiar obejrzeć jego inne atrakcje (sklep, cmentarz pionierów, chatę z bali i tablicę informacyjną o ptakach), ale zaczęło ponownie lać i postanowiłem jechać prosto do domu. 

Darlington Provincial Park-moje miejsce biwakowe nr 173

Z autostrady nr 401 dobiegał nieustanny hałas, ale po pewnym czasie przestałem go słyszeć. Z drugiej strony powtarzające się regularnie gwizdy przejeżdżających pociągów były bardzo głośne i przenikliwe; chociaż ogólnie w nocy śpię mocno, budziły mnie kilka razy w ciągu nocy—na szczęście po minucie z powrotem zasypiałem. Ale dla tych, którzy mają problemy z zaśnięciem, mogą one niezmiernie uprzykrzyć pobyt w tym parku. 

Silent Lake Provincial Park i Six Mile Lake Provincial Park, Ontario

Silent Lake Provincial Park, Ontario

Jak już wspomniałem, nie było łatwo zrobić rezerwacji miejsc biwakowych, szczególnie na weekendy, lecz w dni powszednie nie stanowiło to problemu. Tym razem wybór padł na park Silent Lake Provincial Park, położony na południe od miasta Bancroft, w którym zatrzymaliśmy się od 7 do 11 września 2020 r. na biwaku nr 39. Miejsce nie było zbyt duże, biorąc pod uwagę, że były na nim rozbite 3 namioty (włącznie z ośmio-osobowym namiotem Robina) i zaparkowane 2 samochody. W 2009 roku, 11 lat temu, zawitaliśmy do tego parku z ponad 20 osobową grupą, zajmując 4 miejsca biwakowe—Guy i ja biwakowaliśmy na przyległym miejscu nr 40, które było dość oryginalne, jako że znajdowała się na nim spora skała. 

Silent Lake Provincial Park, biwakowaliśmy na miejscu nr 39

Pogoda nie dopisała, było pochmurnie i często padało; większość czasu spędziliśmy siedząc pod plandeką. Park (a zwłaszcza pole namiotowe „Pincer Bay Campground”) był bardzo malowniczy. W pobliżu miejsc biwakowych znajdowały się tereny bagienne i torfowiska, ale właściwie nie mieliśmy problemów z komarami. Również wszędzie rosło dużo ciekawie wyglądających grzybów. Przywiozłem ze sobą kilka książek pomagających w ich identyfikacji, ale na niewiele się one zdały—poza kilkoma kurkami, nie udało mi się zidentyfikować innych grzybów jadalnych. 

Silent Lake Provincial Park, miejsce biwakowe nr 40, na którym biwakowaliśmy wraz z Guy i innymi osobami w 2009 roku. Również na tym miejscu spędziłem tydzień we wrześniu 2021 r. Potężna skała była bardzo ciekawą ozdobą!

Akurat znalazłem w książce recepturę na… wódkę grzybową właśnie z kurek, toteż do słoika z wódką zanurzyłem kilka dobrze oczyszczonych kurek. Po tygodniu spróbowałem tejże „wódki kurkowej”; owszem, miała bardzo charakterystyczny smak grzybowy, jak też lekko pieprzny—z pewnością dla grzybiarzy stanowiłaby ciekawy trunek. 

Silent Lake Provincial Park-bardzo blisko miejsc biwakowych znajdowały się moczary i bagna

Park posiadał szlak rowerowy oraz 3 szlaki piesze, ale z powodu pogody nie udało się mi nimi przejść. Ze zwierząt zauważyłem jedynie wiewiórki i ptaki, niedźwiedzie w tym roku parku nie odwiedzały. 

Bancroft-samoobsługowy punkt sprzedaży drzewa na ognisko

Pojechawszy do miasteczka Bancroft, udało mi się kupić za bardzo niską cenę drzewo na ognisko—było ono posegregowane na kupki o różnej wielkości, do każdej była przyczepiona karteczka z ceną i samemu trzeba było nie tylko je załadować do samochodu, ale też zdeponować pieniądze w kopertę i zostawić w skrzyneczce—było to system samoobsługowy, polegający na zaufaniu! Zawsze, gdy widzę takie rozwiązania, zastanawiam się, czy zdałyby egzamin w większych miastach. Obawiam się, że nie—sądzę, że bardzo szybko wszystko to drzewo zniknęłoby—wraz z ze skrzyneczką z pozostawionymi pieniędzmi! 

Arrowhear Provincial Park, Ontario

Arrowhead Provincial Park, Ontario

W Ontario wrzesień jest zazwyczaj wspaniałym miesiącem do biwakowania—nie ma komarów, w parkach pojawia się o wiele mniej ludzi (i krzykliwych dzieci!), jak też można już delektować się przepięknymi kolorami liści. Jednakże wrzesień może być też chłodny i niekiedy w nocy temperatury spadają poniżej zera—w tym roku postanowiłem być w pełni przygotowany na taką ewentualność. 

Punkt widokowy „Big Bend” (Wielki Zakręt). Chociaż jest to najkrótszy szlak (75 metrów), stanowi jedną z głównych atrakcji parku. 

Po raz pierwszy w parku Arrowhead byłem w 2001 roku; obecna to już szósta wizyta. Od razu zauważyłem kilka zmian—na niektórych miejscach biwakowych wybudowano domki kempingowe (jeden z nich na moim ulubionym miejscu) i postawiono solidne domo-namioty; ponieważ coraz więcej turystów pragnie biwakować w komforcie, z pewnością park nie miał problemów z ich wynajmowaniem. Również pojawiło się nowe „Visitor Center”—w środku znajdował się sklepik parkowy i duża sala z kominkiem na drzewo, używana w zimę jako ogrzewalnia dla entuzjastów sportów zimowy, dostępnych w parku (łyżwiarstwo, narciarstwo biegowe, tubing i chodzenie w rakietach śnieżnych). 

Chociaż czasmi w parku pojawiały się czarne niedźwiedzie, my nie widzieliśmy nawet szopów praczy, które zazwyczaj bardzo lubią w nocy odwiedzać turystów i przeglądać ich rzeczy w poszukiwaniu jedzenia.

Przyjechawszy do parku 20 września 2020 roku, po 5 minutach stania w kolejce uzyskałem pozwolenie i pojechałem na miejsce nr 254, w części „East River Campground”. Chociaż biwakowaliśmy w namiotach, postanowiliśmy zarezerwować miejsce z dostępem do prądu elektrycznego—i udało mi się w ostatnim momencie znaleźć jedyne, jakie było wolne. W poprzednich latach nie było żadnych problemów ze znalezieniem wolnych miejsc w parkach po długim weekendzie „Labour Day Weekend”, wypadającym na początku września, i nigdy nie fatygowałem się robić rezerwacji, po prostu przyjeżdżałem do parku i wybierałem jedno z dziesiątek lub setek wolnych biwaków. COVID-19 spowodował, że na weekendy dosłownie 100% miejsc było zajętych, a nawet nie było łatwo zarezerwować tego samego miejsca na pięć dni pod rząd, od niedzieli do piątku. 

Arrowhead Provincial Park, nasze miejsce nr 254. To zdjęcie tego miejsca było zrobione rok później, w 2021 r. i z pewnością nie wyglądało ono zachęcająco! Mieliśmy duże szczęście w 2020 roku, że nie padało, bo nasze namioty z pewnością pływałyby w wodzie!

Przywieźliśmy ze sobą dwa grzejniki elektryczne—okazało się to doskonałym pomysłem! Nie tylko w nocy nie musieliśmy obawiać się niskich temperatur, ale też nasze namioty były niezwykle suche i przytulne. Od sąsiednich miejsce biwakowych byliśmy oddzieleni bujną wegetacją i właściwie nie widzieliśmy naszych sąsiadów. Chociaż miejsce przylegało do toalety, rzadko ją używano, bo większość ludzi biwakowała w domkach kempingowych, wyposażonych w łazienki. Codziennie na otaczających nas drzewach pojawiało się coraz więcej liści zmieniających kolory i po 5 nocach, w ostatnim dniu pobytu, mogliśmy się naprawdę zachwycać pięknymi kolorami jesieni. 

Według tablicy informacyjnej, niedawno w parku widziano trzykrotnie niedźwiedzie

Według tablicy informacyjnej, niedawno w parku widziano trzykrotnie niedźwiedzie, jednakże jedynie mieliśmy przyjemność zobaczyć wiewiórki, wiewióreczki pręgowce amerykańskie (Chipmunks), przepiękne sójki błękitne (Blue Jay) i niezmiernie towarzyską sikorę jasnoskrzydłą (Black Capped Chickadee), która usiadła na moim ręku, oczekując, że czymś ją poczęstuję! W toalecie zauważyłem największego pająka w Kanadzie, Fishing Spider. Kilkanaście lat temu w tym parku mieliśmy dużo problemów z szopami praczami; w tym roku ani razu żaden się nie pojawił na naszym miejscu. Ponieważ autostrada nr 11 przebiega dość blisko parku, dochodzą z niej odgłosy przejeżdżających samochodów, jak też od czasu do czasu słyszeliśmy przejeżdżające pociągi. Często jeździliśmy do supermarketów po zakupy w miasteczku Hunstville, oddalonego kilka kilometrów od parku.

Szlak wodospadów (Stubb Falls Trail). To drzewo wyglądało jak „chodzące” drzewo z wieloma „nogami”, choć podczas naszej bytności stało w jednym miejscu (ale z pewnością sprawdzę jego lokalizację przy następnej wizycie).

 
Park posiada kilka szlaków pieszych (na niektórych można jeździć rowerem) i udało się nam przejść trzema z nich: 

·        Punkt widokowy „Big Bend” (Wielki Zakręt). Chociaż jest to najkrótszy szlak (75 metrów), stanowi jedną z głównych atrakcji parku. Rzeka posiada liczne meandry i istnieje wiele teorii na temat, dlaczego i jak stają się kręte. Przepływ rzeki eroduje jej brzegi i zmienia bieg. Przewężenie pomiędzy dwoma zakolami nazywa się szyją meandru. W miarę upływu czasu podcinanie zewnętrznego brzegu meandru powoduje często coraz silniejsze zwężanie szyi zakola, a wreszcie doprowadza do przecięcia jej i wyprostowania przebiegu rzeki na tym odcinku. W związku ze skróceniem drogi przepływu i zwiększeniem spadku - rzeka szybko pogłębia tu swe nowe koryto, a dawny meander przekształca się w starorzecze w postaci łukowatego jeziora. Mapa satelitarna Arrowhead Park i obszaru wzdłuż rzeki Big East pokazuje mnóstwo starorzeczy i pętel. Niestety, któregoś dnia podziwiany przez nas odcinek rzeki stanie się również starorzeczem. 

Homesteaders Trail (Szlak Osadników)

·        „Homesteaders Trail” (Szlak Osadników). Trzykilometrowy szlak rozpoczyna się koło głównej bramy wjazdowej do parku. Według gazety parkowej, „najprawdopodobniej znajdowała się w jego okolicach farma z lat siedemdziesiątych XIX wieku. Wszystko, co z niej do dzisiaj pozostało, to kamienie-fundamenty mleczarni, części wozów i wykarczowane obszary ziemi”. Szlak jest trochę pagórkowaty, ale wije się wśród lasu i naprawdę warto się nim przejść. W pewnym momencie byliśmy trochę zdezorientowani, którą drogę wybrać—z pewnością oznakowanie mogło być lepsze. Bardzo pragnąłem zobaczyć pozostałości po starej farmie, ale nie byłem w stanie ich zlokalizować—szkoda, że park nie postawił skromnej tabliczki informacyjnej w tamtym miejscu. 

Stubbs Falls-Wodospady w parku Arrowhead

·        Szlak Wodospadów („Stubb’s Falls Trail”), 2 km. Szlak rozpoczyna się na parkingu w pobliżu mostu i przebiega równolegle do rzeki Little East. Pierwsza część szlaku ciągnie się wzdłuż drogi dla pieszych prowadzącej do pól biwakowych „East River” i dociera do bardzo malowniczego wodospadu z mnóstwem formacji skalnych. Wiele osób spędza tam kilka godzin, robiąc zdjęcia lub po prostu spoglądając na wodospad. Druga część szlaku wije się leśną ścieżką i jest znacznie atrakcyjniejsza od poprzedniej. Poza tym na szlaku wypatrzyłem dwa bardzo ciekawe drzewa: jedno wyglądało jak „chodzące” drzewo z wieloma „nogami”, choć podczas naszej bytności stało w jednym miejscu (ale z pewnością sprawdzę jego lokalizację przy następnej wizycie); drugie drzewo również posiadało trzy „nogi” i wyrosło na bardzo starym pniu oryginalnego drzewa.

Szlak Wodospadów (Stubbs Falls Trail): To drugie drzewo również posiadało trzy „nogi” i wyrosło na bardzo starym pniu oryginalnego drzewa.

Byłem dość zdziwiony bardzo niewielką ilością grzybów w parku i jego okolicach. Udało mi się zebrać dosłownie 5 maślaków—położyłem je na dachu samochodu, aby trochę się wysuszyły, ale na drugi dzień jakieś zwierzątko je skonsumowało! 

Nasze miejsce biwakowe nocą!

Udaliśmy się też do jednego z najciekawszych i bardzo mało znanych pomników w Ontario, „Dyer Memorial”. Niewiele osób może zobaczyć ten oryginalny monolit, ponieważ znajduje się on w środku lasu, a ponadto jednokierunkowa, wąska, wyboista droga prowadząca do niego jest trudna do znalezienia – a jeszcze trudniejsza do przejechania, szczególnie mniejszymi samochodami. 

Pomnik "The Dyer Memorial"

Pomnik został wzniesiony przez prawnika z Detroit Cliftona Dyer w 1956 roku w pobliżu rzeki Big East River, jako hołd dla jego żony Betsy Browne Dyer. Clifton Dyer kupił teren, na którym stoi pomnik ponad sto lat temu, po tym, jak wraz z żoną spędził tam miesiąc miodowy. W nim też są złożone ich doczesne szczątki. 

Betsy Brown Dyer i Clifton G. Dyer

Napis na pomniku brzmi:

WZNIESIONY KU PAMIĘCI UKOCHANEJ

BETSY BROWN DYER

1884-1956

PRZEZ JEJ MĘŻA

CLIFTONA G. DYER

1885-1959

JAKO TRWAŁY HOŁD DLA NIEJ ZA JEJ BEZUSTANNĄ

POMOC, PODPORĘ I INSPIRACJĘ, KTÓRE

WNIOSŁA W ŻYCIE MAŁŻEŃSKIE I JAKO

MIEJSCE OSTATECZNEGO SPOCZYNKU ICH DOCZESNYCH SZCZĄTKÓW. 

Czuła, lojalna i wyrozumiała żona jest największym darem życia. 

Inkrypcja na pomniku "Dyer Memorial"

Pomnik otoczony jest 2 wypielęgnowanymi akrami ziemi, a cała posiadłość ma powierzchnię 155 akrów. Jest to idealne miejsce do medytacji, pieszych przechadzek i relaksacji. Przeszliśmy się leśnymi drogami i wróciliśmy do samochodu—jak się spodziewaliśmy, byliśmy w tym czasie jedynymi turystami odwiedzającymi to miejsce. 

Six Mile Lake Provincial Park, Ontario

Wszystkie ograniczenia związane z COVID-19 uniemożliwiły towarzyskie bądź rodzinne spotkania w czasie „Thanksgiving Day”, Święta Dziękczynienia. Dlatego najlepszą alternatywą była krótka wyprawa pod namiot do parku (ostatnia w sezonie). Tym razem wybrałem dobrze mi znany park prowincjonalny Six Mile Lake Provincial Park. 

Moje miejsce biwakowe nr 97 w parku Six Mile Lake. Było to jedyne wolne miejsce w całym parku podczas długiego weekendu Dnia Dziękcynienia

Jest to całkiem fajny park, stosunkowo blisko Toronto (165 km), posiadający wiele atrakcji i z tego powodu zawsze cieszący się sporą popularnością turystów, a szczególnie podczas COVID-19. Miałem szczęście—na tydzień przed moją wizytą udało mi się zarezerwować jedyne wolne miejsce biwakowe ( nr 97, w sekcji „Oak Campground”), dzięki czemu mogłem spędzić na nim Święto Dziękczynienia, podczas którego nie widziałem ani jednego wolnego miejsca—park przypominał małe miasteczko! 

Miejsca biwakowe po obu stronach drogi w parku

Nadal można było podziwiać przepiękne kolory opadających już liści. Postanowiłem przejść się kilkoma szlakami, jakie znajdowały się w parku: „Living Edge Trail” oraz „David Milne Trail”, ten ostatni nazwany na cześć Davida Milne'a (1882-1953), kanadyjskiego malarza, który mieszkał i malował nad jeziorem Six Mile Lake. Niektóre z jego obrazów były ewidentnie inspirowane charakterystycznymi skałami Tarczy Kanadyjskiej. Wędrówki były dość łatwe i pozwoliły mi jeszcze bardziej podziwiać spektakularne kolory jesienne. 

Szlak nazwany imieniem artysty Davida Milne w parku Six Mile Lake

Część biwakowa parku „Maple Campground” była już zamknięta, ale można było się po niej przechadzać pieszo, co uczyniłem, mając świetną okazję przyjrzeniu się wielu miejscom biwakowym. Niektóre były ulokowane na dość zalesionych terenach, zapewniały bardzo dobrą prywatność i piękne widoki. Ponieważ do tego parku przyjeżdżam od 1990 roku, od 30 lat, i byłem w nim co najmniej 20 razy, wiele miejsc biwakowych wyglądało całkiem znajomo, bo na niektórych z nich biwakowałem w poprzednich latach. 

Stosunkowo oswojony ptak Blue Jay, Sójka Niebieska, którego nawet mogłem nawet karmić z ręki orzeszkami

Na szlaku przez jakiś czas obserwowałem majestatyczną czaplę błękitną (Blue Heron), a pozostałe zwierzęta, jakie widziałem, same przychodziły na moje miejsce biwakowe. W regularnych odstępach czasu odwiedzała mnie wiecznie głodna wiewiórka ziemna (pręgowiec amerykański-Tamias striatus), niezmiernie popularna w Kanadzie i często wręcz szukająca kontaktu z ludźmi—w poszukiwaniu jedzenia nie wahała się po mnie chodzić i zaglądać do kieszeni. Uwielbiała orzeszki ziemne, którymi napełniała swoje komórki, i gdy już nie była w stanie nic więcej do nich wpakować, szybko pędziła do norki, znajdującej się około 20 metrów dalej, wypróżniała tamże ładunek i już po dwóch minutach z powrotem baraszkowała po stole, wkładając co się dało do pojemnych komórek. 

Bardzo przyjacielski i wciąż głodny Chipmunk, Pręgowiec Amerykański

Stosunkowo oswojona sójka niebieska (Blue Jay) obserwowała z pobliskiego drzewa mnie i wiewióreczkę i w pewnym momencie przylatywała, lądując na stole, chwytała orzeszek i odlatywała na pobliskie drzewo lub skałę, aby tam go skonsumować. Po jakimś czasie kilka razy chwyciła orzeszek z mojej ręki. Oczywiście, miałem też obowiązkową wizytę nocną szopów praczy (Raccoons), tak przyzwyczajonych do turystów, że bez pardonu obwąchiwały mi nogi i buty, całkowicie ignorując moją obecność. Od czasu do czasu pojawiała się bardzo nieśmiała wiewiórka; ilekroć ją zobaczyła wiewióreczka ziemna, natychmiast ją odganiała, nie chcąc zapewne mieć konkurencji do dzielenia się jedzeniem!

Czapla Błękitna, Blue Heron

Miałem nadzieję, że uda mi się sfotografować i zebrać grzyby, których normalnie w październiku powinno być pod dostatkiem. Niestety, nie widziałem ani jednego grzyba w parku i na pobliskich terenach — jednakże moi znajomi donosili o wysypie w parkach Killarney i Algonquin. Cóż, jedna z tajemnic natury! 

Szlak "The Living Edge Trail" w parku Six Mile Lake

W parku były dwie stacje ładowania pojazdów elektrycznych – i akurat tak się złożyło, że moja przyjaciółka Patrizia, która mnie odwiedziła na jedną noc na biwaku, miała samochód „Tesla”, więc skorzystała z okazji i naładowała go przez noc. Przy okazji zadawałem jej ogromną ilość pytań na temat samochodów elektrycznych i z pewnością po jednym dniu stałem się „młodszym ekspertem” w tym temacie! 

Widok z miejsca biwakowego w parku Six Mile Lake

Prawdopodobnie główną wadą tego parku jest jego bliskość autostrady nr 400. W każdym miejscu jest słychać hałas przejeżdżających pojazdów—ale po jakimś czasie po prostu przestałem go postrzegać. Gdy wędrowałem po jednym ze szlaków, nagle ukazało się piękne jezioro… i zaraz ruchliwa autostrada, zdecydowanie niepasująca do tego pięknego widoku. Oczywiście są to rzeczy, których nie można zmienić i musimy je zaakceptować… lub udać się do innego parku.

Krótki portaż prowadzący z parkingu do jeziora McCrae Lake

 
Podczas mojego pobytu pojechałem do niedaleko położonego jeziora McCrae Lake, będącego bardzo popularnym miejscem na biwaki, piesze wycieczki oraz krótkie wyprawy wodne na kajakach lub kanu, albowiem nadal przyległe tereny stanowią „Crown Land”, ziemię królewską, to znaczy, publiczną, należącą do rządu, na której można bezpłatnie biwakować. Przeszedłem się do mostu i wodospadów „McCrae Lake Bridge & Waterfalls”. Była to przyjemna i prosta wędrówka, na szlaku spotykałem innych ludzi, niektórzy byli obarczeni dużymi plecakami i planowali spędzić noc w namiocie. Niestety, i tam nie zauważyłem nawet jednego grzyba!

Widok z mostu bliskowodospadów „McCrae Lake Bridge & Waterfalls”.

Pewnego dnia zrobiłem sobie kilkugodzinną wycieczkę samochodową, jadąc do miasta Coldwater i z powrotem do parku. Mój pierwszy postój to wodospady White Falls. Ponad 10 lat temu często kilkakrotnie pływaliśmy na kanu z parku do tych wodospadów i zatrzymywaliśmy się przy nich na lunch. Tym razem byłem jedynym odwiedzającym to miejsce. 

Mostek na szlaku "The Living Edge Trail" w parku Six Mile Lake

Następnie dojechałem do „Big Chute Marine Railway”—urządzenie, transportujące na szynach łodzie pomiędzy dwoma jeziorami (pochylnia). Jest to z pewnością niezmiernie ciekawe miejsce i wiele osób z ogromnym zainteresowaniem przygląda się przewożonym łodziom z jednego na drugie jezioro. O ile się nie mylę, z powodu COVID ani pochylnie, ani śluzy nie były czynne na kanale Trent-Severn Waterway, łączącym jezioro Ontario z zatoką Georgian Bay. 

Na krótko zatrzymałem się w Severn Falls. W 20210 roku Catherine i ja w restauracji „Riverhouse” mieliśmy obiadokolację w dniu Święta Dziękczynienia, jak też przez kilka godzin pływaliśmy naszym nowym kanu po rzece Severn River.

Wodospady "White Falls" niedaleko parku Six Mile Lake

Po drodze zatrzymałem się na moment na drodze nr 17, Upper Big Chute Road, w miejscu, gdzie w 2012 roku wraz z Catherine (i pieskiem Gabby) oglądaliśmy 50 akrową działkę na sprzedaż, którą pokazywał nam pośrednik nieruchomości. Na jej terenie znajdowało się jeziorko (a bardziej staw) z żeremiem bobrowych i granica działki dochodziła bodajże do linii kolejowej. Znajdował się tam mały, nie podłączony do prądu domek letniskowy, „cottage”, ale raczej nadawał się do wyburzenia, niż zamieszkania (co było zaznaczone w ofercie—jednakże wybudowanie nowego domku musiałoby spełniać nowe już wymogi), jak też dwie byle jakie szopy. Jakoby oryginalnie wystawiono tą działkę na sprzedaż za $189,000—gdy tam byliśmy, cenę zredukowano do $139,0000. Nie miałem specjalnie zamiaru robić żadnych tego rodzaju inwestycji, ale wspomniałem, że ewentualnie mógłbym ją kupić za $100,000. Oczywiście, pośrednik nieruchomości nigdy się ze mną nie skontaktował. Do tej pory zastanawiam się, czy może powinienem ją wtedy kupić-biorąc pod uwagę wzrost cen nieruchomości, a szczególnie domków letniskowych bądź działek nadających się na ich wybudowanie podczas COVID, pewnie dzisiaj warta byłaby ponad $200,000.

Sklep "General Store" w Port Severn

 
W wiosce Coldwater wpadłem do supermarketu na szybkie zakupy i autostradą nr 400 wróciłem do Port Severn, gdzie zaparkowałem samochód i odbyłem dłuższy spacer. Z tą miejscowością łączy się sporo wspomnień, którymi chciałbym się poniżej podzielić. 

Normalnie możliwe jest przejechanie przez most/śluzę w Port Severn, ale ponad 100-letnia śluza (Lock nr 45), ostatnia na szlaku wodnym Trent-Severn Waterway, wraz z mostem obrotowym, była właśnie w remoncie (most obrotowy ma być zastąpiony nowocześniejszym), więc zostałem zmuszony do użycia autostrady 400, aby przedostać się z południowej do północnej części Port Severn. 

Droga zamknięta!

Nadal stał budynek Poczty, do którego przylegała „Restauracja i Supermarket Lock 45”, obecnie zamknięta, z oknami zabitymi deskami. Przez wiele lat przyjeżdżałem na ryby do Port Severn – wynajmowaliśmy motorówkę w pobliskim motelu i następnie spędzaliśmy cały dzień wędkując na zatoce Georgian Bay, głównie wokoło wysp Green Island i Potato Island. Po połowach niekiedy wstępowaliśmy do tejże restauracji na zimnego drinka lub gorącą kawę. W 1997 roku, biwakując w parku Six Mile Lake, wybraliśmy się z Krzysztofem na ryby na zatokę Georgian Bay. Pogoda były fatalna—padało, wiał nieprzyjemny wiatr i nie dość, że nic nie złapaliśmy, to jeszcze zmokliśmy i zmarzliśmy. Po tych nieudanych połowach udaliśmy się do tejże restauracji, "Lock 45 Restaurant", na filiżankę gorącej kawy. 

Tu były Restauracja "Lock 45", do której wspępowaliśmy na kawę. Niestety, chyba już przez jakiś czas była zamknięta

Przy sąsiednim stoliku siedział starszy, dystyngowany mężczyzna—od razu dostrzegłem na jego szyi bardzo oryginalny naszyjnik z kości.

—Podziwiam Pana naszyjnik—rzekłem do niego, bo rzeczywiście wyglądał unikalnie. 

Na to Herbert (bo tak miał na imię) poprosił, abyśmy się przysiedli do jego stołu i powiedział, że on jest „honorowym wodzem indiańskim”, a ten intrygujący naszyjnik podarowali mu Indianie. Po opowiedzeniu mu o naszej bezowocnej wyprawie wędkarskiej, Herbert zaprosił nas do swojego pobliskiego domku letniskowego (cottage) na małej, prywatnej wyspie. Dojechaliśmy samochodem do przystani Narrows Marina, wsiedliśmy do pięknej łodzi z potężnym silnikiem i szybko dotarliśmy na jego wyspę. Pozwolił nam skorzystać z jednej ze swoich motorówek i spędziliśmy kilka godzin wędkując metodą „trolling” i na błystkę. Później poczęstował nas przygotowanym przez niego obiadem i wdaliśmy się w długą, ciekawą rozmowę. Pochodzący z Niemiec, jako nastolatek został wcielony do Hitlerjugend, młodzieżowej organizacji partii nazistowskiej (podobnie jak przyszły papież Benedykt XVI—kto wie, może się nawet w niej spotkali?). Kiedy odwiózł nas łodzią do przystani Narrows Marina i pojechaliśmy z powrotem do parku, było już zupełnie ciemno. Podczas kolejnych wizyt w Port Severn pytałem się miejscowych ludzi o Herberta, ale jakoś nikt go nie pamiętał. Udałem się nawet do przystani Narrows Marina, ale ona już od lat nie istniała. 

Na początku lat osiemdziesiątych XX w. znajdowała się w tym miejsca wypożyczalnia łódek motorowych. W lato 1983 roku z tego miejsca wypożyczyliśmy łódkę i popłynęliśmy na ryby na zatokę Georgian Bay. Była to moja pierwsza wyprawa wędkarska w Kanadzie!

Autostradą nr 400 pojechałem do północnej części Port Severn i odwiedziłem przystań/magazyn łodzi znajdujący się pomiędzy drogą Port Severn Road North i autostradą nr 400, na południe od „Tamy G”. Przystań ta stanowi dla mnie szczególne miejsce: w lato 1983 roku, rok po przyjeździe do Kanady, wynajęliśmy z moim kolegą Józkiem Sz. motorówkę właśnie z tego miejsca i było to moje pierwsze wędkowanie w Kanadzie! Wtedy nie potrzeba było w Ontario posiadać żadnych „kart wędkarskich” czy pozwoleń, jedynie stosować się do przepisów, corocznie drukowanych w kilkudziesięcio-stronnicowych broszurach. Starsze małżeństwo, które tam mieszkało i zajmowało się wynajem łódek, zawsze bardzo skrupulatnie sprawdzało łodzie, czy nie zostały zarysowane.

– Czy były jakieś skały? – pytał się właściciel po naszym powrocie do przystani, dokładnie oświetlając latarką całą łódź, mając na myśli, czy przypadkiem nie zawadziliśmy łódką o skały, których było bardzo dużo. 

Pozostałości starego mostu drogowego drogi nr 69. Tą drogą wielokrotnie przejeżdżaliśmy, jak też przepływaliśmy pod tym mostem łódką do zatoki Georgian Bay. Ponad 20 lat temu most został zburzony, a nowy most stanowi część nowej autostrady nr 400

Jeden z budynków stojących przy przystani przez lata był domkiem letniskowym szwagra Józka. On, i pozostałe budynki, już dawno zniknęły – podobnie jak stara, dwupasmowa droga nr 69, zastąpiona nowoczesną, czteropasmową autostradą nr 400 (Highway 400). Stare pozostałości mostu drogowego, pod którym przepływaliśmy z przystani na wody zatoki Georgian Bay, są nadal widoczne. 

W pobliżu, obok autostrady nr 400, znajduje się motel Muskey’s Landing. W 1983 roku nosił nazwę „Alcove Motel”, później zmienił ją na „Sharkie’s Motel”. Przylegająca do niego stara droga nr 69 przemieniła się w czteropasmową autostradę nr 400, zabierając część terenu motelu. Motel posiadał też basen, ale jak sądzę, został po prostu zakopany. Chociaż nigdy w nim nie nocowałem, niejednokrotnie wynajmowaliśmy tam motorówkę: wcześniej dzwoniliśmy do właściciela (chyba miał na imię Brian), przyjeżdżaliśmy przed godziną 4:00 rano, wsiadaliśmy do już czekającej na nas łodzi i po chwili, często w ciemnościach, wypływaliśmy na wodę, łowiąc ryby do zmierzchu, zwykle między Zieloną Wyspą a Wyspą Ziemniaczaną (Green Island i Potato Island). Czasami łowienie było udane, czasami wracaliśmy z pustymi rękami.

Poczta w Port Severn-od prawie 40 lat nie zmieniła się!

Pod koniec lat 90-tych XX w. kilkakrotnie wybrałem się na ryby z p. Tadeuszem Paskiem, znanym polskim prekursorem i instruktorem jogi oraz autorem książek i artykułów w czasopismach uniwersyteckich na tematy związane z ćwiczeniami jogi, medytacją i relaksacją. Chociaż on nie wędkował, uwielbiał przebywać na wodzie, relaksować się i kontemplować. Podczas jednej z takich wypraw było strasznie gorąco i parno, ale nic nie wskazywało na nadchodzącą burzę. Niestety pojawiła się nagle i prawie bez ostrzeżenia, ledwo miałem czas na zwinięcie żyłki. Natychmiast skierowałem łódkę w stronę brzegu. Po kilku minutach fale stały się tak wysokie, że nasza mała łódka z silnikiem o mocy 6 lub 10 KM miotała się w lewo i prawo. Musiałem trzymać ją prostopadle do fal — w przeciwnym razie łódź mogłaby się wywrócić! W końcu znaleźliśmy osłoniętą zatokę i przeczekaliśmy burzę. To była dla mnie bardzo dobra lekcja — od tego czasu mam wiele szacunku dla nieprzewidywalnej pogody na zatoce Georgian Bay! 

W lipcu 1993 roku wraz z Tadeuszem Paskiem i jego synem Krzysztofem wyruszyliśmy nowo kupioną kilka dni wcześniej Toyotą Corollą do parku Six Mile Lake. Następnego ranka, przed godziną 4:00 rano, obudziliśmy się, udaliśmy się do motelu, wsiedliśmy do przygotowanej dla nas łodzi motorowej i zaczęliśmy łowić ryby. Przez kolejne 7 godzin nic nie złapaliśmy—ba, nic nawet nie brało! Pan Pasek przez jakiś czas się na nas patrzył z pobłażaniem, a nawet głośno zakwestionował nasze wędkarskie zdolności. I nagle od godziny 11:30 do południa, przez zaledwie 30 minut, złowiliśmy grubo ponad 10 szczupaków, ratując tym samym nasz wędkarski honor! Do dzisiaj pamiętam to miejsce; za każdym razem, gdy wędkowałem w tamtejszych stronach, dopływałem do niego i przez jakiś czas obrzucałem cały przylegający akwen, ale nie udało mi się nigdy nawet w małej części powtórzyć owego pamiętnego sukcesu. 

Nocna wizyta szopa pracza

W parku spotkaliśmy uniwersyteckiego profesora fizyki, Dr Minoru Fujimoto, który biwakował z rodziną na sąsiednim miejscu. Ponieważ Krzysztof również skończył fizykę, od razu wdał się z nim w rozmowę. Wkrótce okazało się, iż ów Dr Fujimoto współpracował z kolegą Krzysztofa (Krzysztof wraz z nim studiował w Polsce), obecnie mieszkającym w Toronto i wykładającym na Uniwersytecie York w Toronto! Może to banał, ale rzeczywiście ŚWIAT JEST MAŁY! 

W następnym roku wraz z Krzysztofem ponownie pojechaliśmy do parku Six Mile Lake, dokładnie dnia 1 sierpnia 1994 r. – trudno mi tą datę zapomnieć, jako że była to 50. Rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego [nawiasem mówiąc, wiele kanadyjskich i amerykańskich mediów, a także niektórzy historycy (sic!) niesławnie nazywali tą rocznicę „Pięćdziesiątą Rocznicą Powstania w Getcie Warszawskim”, które to powstanie oczywiście miało miejsce ponad rok wcześniej, w 1943 roku]. Mimo że było to święto (długi weekend, „Simcoe Day”), nie dokonaliśmy rezerwacji. Kiedy dotarliśmy do parku, pierwszą rzeczą, jaką ujrzeliśmy, była kolejka składająca się głównie z samochodów i przyczep kempingowych, czekających przed bramą: park był pełny! Mieliśmy jednak trochę szczęścia – wolne było jedno miejsce, choć bardzo małe i nieprzystosowany do potrzeb oczekujących turystów. Ponieważ mieliśmy tylko jeden namiot i mały samochód, „zakwalifikowaliśmy się” do rozbicia się na nim. Rzeczywiście, było kiepskie, ale jak mówi przysłowie, na bezrybiu i rak ryba! Następnego dnia wybraliśmy się na ryby i złowiliśmy na obiad kilka szczupaków. 

Wiewióreczka również chciała coś mi podebrać, ale chipmunk ją zawsze odganiał

Również w połowie lat osiemdziesiątych XX w. Józek Sz., jego żona i ja pojechaliśmy do Port Severn i wynajęliśmy motorówkę z lokalnej przystani, prowadzonej przez kobietę mówiącą po niemiecku. Po kilkugodzinnym wędkowaniu silnik zaczął szwankować – nie dało się go uruchomić. Kilku wędkarzy na łodziach motorowych próbowało nam pomóc (znali się na silnikach), ale nadaremnie, nie potrafili go zapalić. W końcu jeden z nich przywiązał linę i doholował nas z powrotem do przystani. Byliśmy dość niezadowoleni i poprosiliśmy właścicielkę o zniżkę – w końcu łódź nie działała tak, jak powinna. Co ciekawe, właścicielka nagle okazała się bardzo niemiła i wręcz nieprzyjemna w stosunku do nas, jakbyśmy to MY byli odpowiedzialni za wadliwy silnik! Oczywiście nigdy więcej nie wypożyczyliśmy łodzi z jej przystani. Ale to nie był koniec naszych kłopotów. Gdy zaczęliśmy jechać drogą nr 69 w kierunku Toronto, już po kilkuset metrach zdaliśmy sobie sprawę, że coś jest nie tak z samochodem. Ledwo udało nam się dotrzeć do restauracji na południe od Port Severn—i aby nie wdawać się w szczegóły, spędziliśmy noc w samochodzie na parkingu! Rano przyjechał miejscowy mechanik, odholował samochód do garażu, naprawił go i wkrótce ponownie jechaliśmy do Toronto. W tamtym czasie restauracja znajdowała się kilka metrów od drogi nr 69, ale kiedy zastąpiła ją nowa autostrada nr 400, dojazd do niej stał się bardziej skomplikowany i restauracja szybko się zamknęła. Niestety, po wybudowaniu nowych autostrad, wiele przydrożnych biznesów podzieliło ten sam los. Ilekroć jechałem autostradą nr 400 na północ, spoglądałem na budynek dawnej restauracji, ale wyglądało, że jest zabity deskami. W 2020 roku w końcu go odwiedziłem—znajdował się w nim motel „All Tucked Inn”. 

Fishing Spider, największy w Kanadzie pająk

Wyjeżdżając z parku 13 października 2021 r. (zostałbym dłużej, ale tego dnia park zamykano na następne 6 miesięcy), ponownie zatrzymałem się w Port Severn, aby nadać na poczcie listy. Niestety, pracownica poczty spóźniła się godzinę – ze względu na Święto Dziękczynienia pomyliły się jej dni i godziny otwarcia. Nawiązałem rozmowę z czekającym na otwarcie poczty facetem—mieszkał na pobliskiej wyspie Yellowhead Island, był radioamatorem (ja też jestem, ale bardzo mało radio-aktywnym), często bywał na Filipinach i przez około 30 minut rozmawialiśmy o wielu interesujących sprawach. 

Ogólnie byłem całkiem zadowolony z moich wakacji w tym pierwszym roku pandemii COVID-19, bo prawie w pełni wykorzystałem ograniczone możliwości podróżowania!


Blog in English: http://ontario-nature.blogspot.com/2021/12/camping-in-darlington-silent-lake.html 

More photos: https://www.flickr.com/photos/jack_1962/albums/72157720216499304


niedziela, 20 października 2019

FRENCH RIVER (RZEKA FRANCUSKA), ONTARIO: BIWAKOWANIE, PŁYWANIE NA KANU I EWAKUACJA Z POWODU POŻARU LASU. PARK GRUNDY LAKE I OPUSZCZONE BUDYNKI W STILL RIVER. LIPIEC 2018 ROKU

Blog in English/w języku angielskimhttp://ontario-nature.blogspot.com/2019/10/french-river-ontariocanoeing-camping.html



Rzeka French River zawsze stanowiła dla mnie jedno z najpiękniejszych miejsc wypoczynku wodno-biwakowego, toteż Krzysztof i ja z przyjemnością ponownie tam jechaliśmy. Było niezmiernie gorąco i parno, jak też zdawaliśmy sobie sprawę z wprowadzonego już wcześniej zakazu palenia ognisk—cóż, musieliśmy odpuścić sobie cowieczorne siedzenie przy ognisku.
 
Przystań wodna Hartley Bay, gdzie rozpoczynamy większość wypraw na French River
Na przystani w Hartley Bay szybko załadowaliśmy kanu i o godzinie 16:00 byliśmy na wodzie; po niecałej godzinie wpłynęliśmy na zatokę Wanapitei Bay i skierowaliśmy się ku jej zachodniemu brzegowi. Usytuowane na nim miejsca biwakowe wydawały się wolne, ale nadal wiosłowaliśmy, aż dopłynęliśmy do ‘skrzyżowania’ kanałów Main i Western Channels. Najpierw przybiliśmy do miejsca nr 617, na którym biwakowałem w 2009 roku. Było niezłe, rozciągał się z niego przepiękny widok, ale nie mogliśmy znaleźć dobrego miejsca na rozbicie namiotów (owszem, było to możliwe na małej plaży na wschodniej stronie—ale bardzo chciałem oglądać zachody słońca). Poza tym było dość wietrznie i nieprzerwanie atakowały nas muchy końskie. Na tym miejscu rosło sporo krzewów jagodowych, na którym zauważyliśmy bardzo mało karłowatych, suchych i kwaśnych jagód.

Nasze miejsce biwakowe nr 619. Na wiosnę z pewnością cały ten teren jest zalany wodą.

Następnie popłynęliśmy do miejsca nr 618, po drugiej stronie rzeki, ale było zajęte. Przez kilka minut kontynuowaliśmy wiosłować po kanale Western Channel, aż dopłynęliśmy do miejsca nr 619. Nie było ono idealne, ale z powodu niezmiernie słonecznej, gorącej (ponad +30 C) i wilgotnej pogody, Krzysztof był bardzo niechętny płynąć dalej. Miejsce było zwrócone ku zachodowi i przynajmniej mogliśmy rozkoszować się zachodzącym słońcem! Posiadało kilka ciekawych formacji skalnych, a zrobione z kamieni ognisko było pełne drzewa. Można było rozbić przynajmniej jeden namiot koło ogniska, ale zdecydowaliśmy się rozbić je na małej ‘plaży’, kilkanaście metrów dalej. Zauważyliśmy też, że prawdopodobnie podczas wiosennych roztopów szerokość rzeki zwiększała się o około 10 metrów—nawet w lesie był naniesiony przez rzekę piasek. Mieliśmy nadzieję, że w ciągu naszego pobytu rzeka nagle nie przybierze i nie zaleje naszego miejsca—co mogłoby się jedynie stać w przypadku ogromnego urwania chmury lub przerwania tamy w pobliżu jeziora Nipissing!
 
Widok z naszego miejsca biwakowego-zachód słońca

Chociaż w tym roku nie widziano raczej niedźwiedzi, oczywiście nadal mieliśmy zamiar wieszać jedzenie na gałęziach drzew. Problemem okazało się znalezienie odpowiedniego drzewa w lesie, co nie było proste z powodu chmar wygłodniałych much końskich i komarów. Według zaleceń, jedzenie powinno być powieszone w odległości ponad 30 metrów od namiotów; w naszym przypadku, po prawie godzinie, udało się nam powiesić beczkę z jedzeniem oraz przenośną lodówkę niecałe… 3 metry od namiotów, co jednak było lepszym rozwiązaniem, niż NIE wieszanie jedzenia. Raz jeszcze w myślach podziękowałem władzom parku The Massasauga za zainstalowanie ‘niedźwiedzio-odpornych’ pojemników na jedzenie na niektórych miejscach biwakowych—byłoby cudownie, aby takie urządzenia znajdowały się w każdym parku.
 
Część naszego miejsca była skalista-widoczne jest miejsce na ognisko, którego niestety nigdy nie mogliśmy zapalić

Nasze miejsce miało kilka sporych skał, były idealne do siedzenia, odpoczynku lub opalania się. Niemniej jednak trudno było znaleźć cień—co kilkadziesiąt minut musieliśmy przesuwać krzesła. Również na rzece panował dość duży ruch—niedaleko od nas był ośrodek Atwood Lodge (na wyspie Atwood Island) jak też kilka domków letniskowych, toteż codziennie przepływało koło nas kilkadziesiąt łodzi motorowych (a nawet kilkakrotnie przepływały barki, wiozące materiały budowlane i małe maszyny) i co jakiś czas pojawiały się kanu i kajaki. W nocy mogliśmy z ledwością usłyszeć gwizdy przejeżdżających pociągów.

Szczupak wystarczył na kolację
Jednym z naszych celów było oczywiście wędkowanie, ale upalna pogoda nie pozwalała nam na pływanie na kanu podczas dnia, byłoby to niezmiernie uciążliwe i męczące. Spędzaliśmy więc większość czasu na biwaku, odpoczywając, rozmawiając i czytając książki. Wędkowanie z brzegu nie przyniosło żadnych rezultatów. Kilka razy wieczorem wybraliśmy się na przejażdżkę na kanu dookoła wyspy Atwood Island i po okolicznych zatoczkach i bardzo szybko złowiliśmy kilka szczupaków—niektóre trzeba było wypuścić z powodu ich rozmiarów (nie wolno było łowić szczupaków o długości pomiędzy 53 i 83 cm).
 
Ryba na patelni... a te biały punkciki to komary-chmury latających komarów, tego się nie da opisać!
Niestety, gdy dopłynęliśmy z rybami do naszego miejsca, aby je sprawić & przyrządzić na patelni, natrafiliśmy na ogromny problem: KOMARY! Zaczynały być niezmiernie aktywne po godzinie 20:00 i gdy Krzysztof sprawiał rybę, musiałem koło niego stać i machać ręcznikiem, aby je odpędzać, jednak z powodu ich ogromnej ilości wiele to nie dało. Ale to nie było najgorsze: gdy wreszcie piekłem na oleju na patelni filety rybne (oczywiście, na kuchence gazowej), dookoła patelni pojawiła się potężna CHMURA (i chmara) komarów, to było absolutnie nie do zniesienia! Chociaż posprejowałem się środkiem przeciw komarom zawierającym DEET, dużo to nie pomogło: owszem, komary mnie nie kąsały, ale wpadały do oczu, uszu, nosa i ust. Gdy ryba była gotowa, stojąc jak najbliżej jeziora szybko ją zjedliśmy, będąc bezustannie atakowani przez komary. To był drugi raz w życiu, gdy napotkałem na biwaku na tak ogromną ilość komarów! Szybko uciekliśmy do namiotów i przynajmniej przez następną godzinę słyszeliśmy na zewnątrz ich bzyczenie. Postanowiliśmy już więcej nie wypływać wieczorami na ryby—jeśli nawet udałoby się nam coś złapać, było niemożliwą rzeczą je oczyścić i przyrządzić. Jednej nocy parę razy zarzuciłem wędkę z naszego miejsca i najprawdopodobniej złapałem ‘catfish’ (coś w rodzaju suma)—musiała być ogromna, bo moja 15 kg żyłka bardzo szybko pękła.
 
Garter snake (coś w rodzaju zaskrońca), który polował na żabę
Na muchy końskie znalazłem doskonałe rozwiązanie i szybko się ich pozbyłem. Mianowicie, do górnej części kapelusza przykleiłem za pomocą taśmy specjalną lepiącą się ‘łatkę’. Ponieważ te muchy jakimś sposobem ciągle siadają na czubku głowy, owa łatka stała się idealnym lądowiskiem… i gdy tylko na niej wylądowały, zostawały tam na zawsze! Bez przesady mogę powiedzieć, że tą metodą wyeliminowałem ponad 95% much.

Ponieważ większość czasu bezczynnie siedzieliśmy na biwaku, udało mi się przeczytać (w języku angielskim) przepiękną, aczkolwiek bardzo smutną książkę, „A Fine Balance” („Delikatna Równowaga”) autorstwa Rohinton Mistry. Z pewnością sama książka i jej bohaterowie na długo pozostaną w mojej pamięci. Jest to istny majstersztyk—lecz przedstawiona w niej historia jest tak strasznie przygnębiająca i makabryczna, że czasem zastanawiałem się, czy jej akcja ma miejsce w Indiach w latach siedemdziesiątych XX w czy też podczas okupacji niemieckiej w Polsce podczas drugiej wojny światowej (łapanki, przymusowe wywozy do pracy, przymusowa sterylizacja). Niemniej jednak rekomendowałbym każdemu jej przeczytanie.
 
Unoszące się na niebie dymy pożaru lasu
Ani razu nie zauważyliśmy większych zwierząt, a nawet wiewiórki! Raz znalazłem przy wejściu do namiotu węża ‘garter snake’ (coś jak zaskroniec)—chwyciłem go i zaniosłem do lasu. Następnego dnia Krzysztof zobaczył większego zaskrońca, na brzegu rzeki. Gdy go obserwowaliśmy, nagle skoczył ku małej żabce, ale zdołała mu uciec. Widzieliśmy też kilka większych ptaków, jak krążyły nad naszym miejscem—były to ‘turkey vultures’ ( urubu różogłowy/sępnik różogłowy), szukające padliny. Gdy wędkowaliśmy, zauważyliśmy kilka czapli modrych (‘blue heron’); z przyjemnością obserwowaliśmy, jak majestatycznie się wzbijały w powietrze, leciały i potem lądowały z ogromną gracją. Zauważyłem też raz sokoła i sójkę błękitną, a bardzo często słyszeliśmy dzięcioły, których pukanie dochodziło z głębi lasu.
 
Niebo zasnute dymem z niedalekiego pożaru lasu

Szóstego dnia pogoda stała się jakaś taka dziwna—pojawiły się osobliwe, ciemne chmury, ale nie padało—a poza nimi można było nadal ujrzeć powłoki jaśniejszych chmur. Po niedługim czasie zobaczyliśmy—i też poczuliśmy—przesuwający się po niebie dym. Z pewnością gdzieś był pożar lasu! Słońce, okryte dymem, stało się niezmiernie czerwone.

Następnego dnia wygląd nieba się nie zmienił, było ołowiane i spowite dymem. Sądziliśmy, że pożar był gdzieś bardzo daleko od nas i nawet zamierzaliśmy po południu wybrać się na ryby, jako że słońce już tak bardzo nie grzało. Przed południem dopłynęła do naszego biwaku łódź parkowa z zastępcą szefa parku (tym samym, którego spotkaliśmy 3 lata temu, w 2015 roku) i jeszcze jednym pracownikiem parku. Powiedział nam, że od 2 dni szaleje pożar lasu w okolicy rzeki Key River i została ogłoszona obowiązkowa ewakuacja wszystkich biwakowiczów, turystów i mieszkańców, mieliśmy się natychmiast spakować i popłynąć do Hartley Bay.
 
Czerwone słońce, zakryte dymem pożaru
W ciągu godziny byliśmy już na wodzie. Z zatoki Wanapitei Bay mogliśmy widzieć gęsty dym, idący z południa. Nad nami non-stop latał helikopter. Po niedługim czasie spostrzegliśmy wiele innych kajaków, kanu i motorówek, zmierzających w kierunku przystani Hartley Bay. Raz jeszcze łódź parkowa podpłynęła do nas i strażnik zapisał numer naszego pozwolenia wejścia do parku, aby wiedzieć, którzy turyści bezpiecznie opuścili park.

Lokalni strażacy przy wyjeździe z przystani Hartley Bay Marina

Gdy dopłynęliśmy do przystani Hartley Bay, szybko przenieśliśmy nasze rzeczy do samochodu, włożyliśmy kanu na dach i odjechaliśmy, dając miejsce innym wodniakom—rzeczywiście, było to niezmiernie ruchliwe i zatłoczone miejsce, pełne turystów i mieszkańców domków letniskowych, zmuszonych do przerwania wakacji! Przy wjeździe do przystani zatrzymali nas lokalni strażacy i poprosili, abyśmy napisali swoje imiona i adresy—że bezpiecznie opuściliśmy tą okolicę. Gdy jechaliśmy drogą Hartley Bay Road, dym stawał się coraz bardziej widoczny. Na końcu drogi, przed wjazdem na autostradę nr 400 stał samochód policyjny pilnujący, aby nikt nie jechał w przeciwnym kierunku.
 
Ogłoszenie o zakazie palenia ognisk w parku Grundy Lake Provincial Park. Wszyscy biwakujący w parku turyście bez żadnych problemów ściśle przestrzegali zakaz

Ten pożar lasu, o nazwie “Parry Sound 33” okazał się jednym z głównych pożarów w południowym Ontario: zaczął się 11 lipca, dopiero 23 sierpnia udało się go kontrolować, a całkowicie ugaszony został 31 października 2018 roku. Spowodował spalenie się 11,362 hektarów lasu, jak też jego ofiarą padły niektóre domki letniskowe.
 
Miejsce biwakowe nr 127 w parku Grundy Lake Provincial Park
Na rzece French River byłem już pewnie z 15 razy i nasza ostatnia wyprawa była najmniej udana z powodu gorącej i parnej pogody, zakazu palenia ognisk, chmar komarów i oczywiście przerwanych ewakuacją wakacji. Oczywiście, takie niedogodności nie zmieniły mojej opinii o tej rzece—nadal stanowi ona moje ulubione miejsce na wyprawy na kanu! Była to jeszcze jedna przygoda i mam nadzieję wielokrotnie odwiedzić ten przepiękny park w przyszłości!

Opuszczona stacja benzynowa i naprawy samochodów w Still River, przy drodze nr 69

Nie chcieliśmy wracać do domu; na szczęście nadal otwarty był park Grundy Lake. Gdy jechaliśmy do niego na drodze nr 69, dym stał się tak gęsty, że sądziłem, iż jedziemy we mgle! Wszystkie samochody zwolniły i zapaliły światła. Na szczęście w parku Grundy Lake było sporo wolnych miejsc i przez następne dwie noce biwakowaliśmy na miejscu nr 127—przeciętne, ale całkiem fajne. Dym z pożaru nie dotarł do parku, toteż mogliśmy łatwiej oddychać i przez cały czas wietrzyłem samochód z zapachu spalenizny.
Still River, porzucona stacja benzynowa. Czego tu nie ma...

W parku było sporo ludzi, wiele z nich rodziny z dziećmi. Oczywiście, cały czas obowiązywał zakaz rozpalania ognisk, bez problemu przestrzegany przez wszystkich turystów. Park posiadał kilka jezior (na których nie wolno było używać łodzi motorowych), ale nie chciało się nam ściągać kanu z samochodu. Również zrobiono kilka nowych miejsc biwakowych, do których trzeba dopłynąć drogą wodną—świetny pomysł, bo na pewno dużo ludzi chce mieć więcej spokoju, prywatności i być otoczonych bardziej dziką przyrodą.

Na opuszczonej stacji benzynowej w Still River. Byliśmy tutaj z Catherine we wrześniu 2008 roku i Catherine próbowała zadzwonić z tego aparatu telefonicznego (https://live.staticflickr.com/3001/2871020765_c26f01467b_h.jpg)

Vis-a-vis wjazdu do parku znajdował się Grundy Lake Supply Post (przeniósł się ze skrzyżowania dróg nr 522 i 69). Była tam stacja benzynowa, sklep m. in. ze sprzętem wędkarskim, biwakowym, wodnym oraz podstawowymi produktami żywnościowymi, lodami, hamburgerami, jak też wypożyczalnia kanu, które były dostarczane bezpośrednio do parku. To właśnie w Grundy Lake Supply Post kupiliśmy nasze kanu w 2010 roku!

Cztery dni po naszym odjeździe cały park był ewakuowany z powodu dymu i 800 turystów musiało natychmiast go opuścić.

W restauracji the Hungry Bear Restaurant

Następnego dnia, w niedzielę, pojechaliśmy na śniadanie do restauracji the Hungry Bear—gdy poprzedniego dnia koło niej przejeżdżaliśmy, była spowita dymem—na szczęście w nocy zmienił się kierunek wiatru i na niebieskim niebie nie było widać żadnego dymu. Zamówiliśmy omlet i śniadanie z 3 jajek oraz kawę, było przepyszne, szczególnie po tygodniu biwakowania! Gdy wyszliśmy z restauracji, akurat natknęliśmy się na jej ‘maskotki’, tzn. Niedźwiadka oraz Pieska, które właśnie wyszły ze swojego domku i z przyjemnością pozowały do zdjęć i witały się z turystami!
Tak wygląda 'wnętrze' pompy do benzyny

Po śniadaniu pojechaliśmy drogą nr 69 na południe, do osady Still River. Po lewej stronie drogi znajdował się od lat opuszczony i zawalający się budynek, służący kiedyś jako zajazd dla ciężarówek i stacja benzynowa. Po raz pierwszy ujrzałem go we wrześniu 2008 roku, gdy wracaliśmy z Catherine z naszej fantastycznej wycieczki na kanu po rzece French River. Wtedy się tam zatrzymaliśmy i przez pół godziny robiłem zdjęcia opuszczonym budynkom. Pamiętam, że znaleźliśmy telefon z tarczą numerową i Catherine próbowała go użyć; chociaż nie działał, był świetnym rekwizytem do zdjęć! A potem, przez następne 10 lat, często mijałem to miejsce i za każdym razem widać było zmiany—coraz to jakaś część budynku była zniszczona przez ludzi lub pogodę, a dookoła pojawiały się różne niepotrzebne rzeczy—miejsce to było traktowane jako wysypisko śmieci. Wreszcie po 10 latach zatrzymałem się tam ponownie. Rzeczywiście, wyglądało nieciekawie—pojawiły się stare, porzucone łodzie, samochody, autobus szkolny i wiele innych bezużytecznych rzeczy. Część budynku w ogóle nie istniała—jednak gdy zajrzeliśmy do stojącej nadal jego części (drzwi były otwarte), byłem zdumiony widząc sporo stosunkowo nowych rzeczy, m. in. narzędzi i elektronarzędzi—jak również spostrzegłem czarny telefon z wykręcaną tarczą! Wyglądało, że ktoś urządził w tym pomieszczeniu warsztat i nadal go używał. Trochę niepokoiło mnie, że pomieszczenie nie było zamknięte na zamek—dookoła nie było żywej duszy i dla złodziei wystarczyłoby kilka minut, aby wynieść co najwartościowsze rzeczy. Nawet chciałem o tym zameldować policji—mały posterunek policji ontaryjskiej (OPP) znajdował się bardzo blisko—ale nie było w nim żywej duszy. Zrobiliśmy dużo zdjęć i pojechaliśmy na drugą stronę drogi, to opuszczonego hotelu i restauracji. 


Long Branch Hotel. Kierowcy ciężarówek mile widziani!

Na sporych rozmiarów wyblakłej tablicy nadal zapraszała gości: “Witamy w Hotelu Long Branch. Jadłodajnia. Kierowcy ciężarówek mile widziani”. Musiało upłynąć wiele lat od czasu, gdy po raz ostatni gościł on odwiedzających! Ostrożnie weszliśmy do budynku byłej restauracji. Część podłogi się zawaliła. Tu i tam poniewierały się stare, zdewastowane meble i na niektórych widniały jeszcze naklejki z cenami—sądzę, że zanim ten obiekt został zamknięty, przeprowadzono aukcję i cokolwiek się nie sprzedało, pozostawiono w środku. W drugim, przyległym budynku, mieścił się hotel—obecnie w opłakanym stanie. Podłoga w głównym korytarzu się zawaliła. W pokojach były części starych mebli, porozbijane toalety i płyty działowe. Wszystkie szyby w oknach były porozbijane i wszędzie walało się szkło—a ściany zostały ozdobione w różnego rodzaju graffiti. Wandale urzędowali tutaj przez długi czas! Jest to jedna z rzeczy, których nigdy nie potrafiłem zrozumieć—bezsensowne niszczenie mienia! Ostrożnie obeszliśmy budynki i spostrzegliśmy na ziemi stalowe przykrycia—być może nadal pod ziemią znajdowały się zbiorniki z benzyną, bo czuliśmy zapach benzyny. Podczas naszej bytności, pojawił się samochód, wysiadła z niego para młodych ludzi i zaczęli zwiedzać budynek restauracji.


A to była chyba część restauracji
— Jeżeli macie zamiar zatrzymać się tutaj na noc, w następnym budynku znajduje się bardzo dużo wolnych pokoi! —powiedziałem im.

Trzeba było być strasznie zdesperowanym, aby zdecydować się na spędzenie tu nocy!

Pokoj hotelowy... posiadał nawet łazienkę!

Spędziwszy 2 noce w parku, rano się spakowaliśmy i pojechaliśmy na południe, zatrzymując się w mieście Parry Sound. Na początku wstąpiliśmy do sklepów Hart i No Frills, gdzie zrobiliśmy małe zakupy i potem pojechaliśmy nad rzekę Sequin River, aby tradycyjnie, pod imponującym wiaduktem kolejowym, spożyć lunch. Przed opuszczeniem miasteczka wpadliśmy do nowej lokacji antykwariatu “Bearly Used Books”—obecnie mieścił się na głównej ulicy, w tym samym budynku, w którym mieli swoje biura dwaj posłowie—do parlamentu federalnego i do prowincjonalnego. Antykwariat był ogromny, lecz szybko udało mi się zlokalizować interesujące mnie pozycje pomiędzy tysiącami książek. Szkoda, że musieliśmy jechać do domu i nie mogłem spędzić w tym sklepie więcej czasu, ale i tak udało mi się kupić trzy dobre książki.
Studio Jessica Vergeer. Zminiaturyzowane reprodukcje plakatów w stylu klasycznym miasta Parry Sound, wyspy Wreck Island, parku Killbear Provincial Park i latarni morskich w Snug Harbour i Red Rock. 

Dosłownie po drugiej stronie ulicy znajdowało się studio Jessica Vergeer. Rok temu na Internecie wpadło mi w oko parę prac tej artystki i wreszcie miałem okazję odwiedzić jej sklep i pracownię, jak też zamienić z nią parę słów. Rzeczywiście, malunki były cudowne i szczególnie przemawiały do mojego smaku, ponieważ przez lata pływałem i biwakowałem na zatoce Georgian Bay i na własne oczy widziałem—a raczej delektowałem się—niepowtarzalnymi widokami przedstawionymi w jej obrazach. Jessica Vergeer jest niezmiernie utalentowaną artystką! Również kupiłem kilka kartek pocztowych z malunkami artystki, jak też zminiaturyzowane reprodukcje plakatów w stylu klasycznym miasta Parry Sound, wyspy Wreck Island, parku Killbear Provincial Park i latarni morskich w Snug Harbour i Red Rock. Jako że wszystkie te miejsca odwiedziłem na kanu, a nawet na niektórych biwakowałem, malunki te przywołały wiele cudownych wspomnień!

Kartki pocztowe z malunkami Jessica Vergeer

Chociaż nie mogliśmy spędzić zbyt wiele czasu w Parry Sound, była to niezmiernie owocna i miła wizyta.