wtorek, 26 lipca 2011

Six Mile Lake Park, Czerwiec 2011 roku

Blog po angielsku/In English: http://ontario-nature.blogspot.com/2011/07/six-mile-lake-park-on.html


Biwakowanie w Parku Six Mile Lake i Pływanie na Kanu po Różnych Jeziorach w Muskoka, Ontario, 18-24 Czerwiec 2011 r.

Po raz pierwszy wybrałem się do parku Six Mile Lake Provincial Park prawdopodobnie na początku lat dziewięćdziesiątych, 20 lat temu. Park ten, położony na północ od miasteczka Port Severn, koło autostrady nr 400 (chociaż w latach dziewięćdziesiątych była to jeszcze wąska dwupasmowa droga nr 69) posiada wiele świetnych miejsc kempingowych, parę krótkich pieszych szlaków oraz pozwala na pływanie na kanu czy też wędkowanie na dużym akwenie wodnym—a do tego jest stosunkowo blisko Toronto (ok. 1.5 godziny jazdy samochodem). W ciągu ostatnich 20 lat biwakowałem w tym parku zapewne kilkanaście razy, często zatrzymując się na dwie nocy podczas wędkowania na pobliskiej zatoce Georgian Bay. Z powodu swojego dogodnego położenia park ten jest zwykle całkowicie wypełniony turystami w miesiącach letnich, toteż zawsze staram się w nim biwakować albo w maju/czerwcu lub we wrześniu/październiku: w roku 2010 byliśmy w nim dwukrotnie i bardzo miło wspominamy te pobyty, tak więc postanowiliśmy do niego się wybrać i w tym roku. Udało się nam zarezerwować bardzo dobre miejsce (na którym spędziłem parę dni w 2009 r.) i 18 czerwca 2011 pojawiliśmy się w parku.

Muskoka, Ontario, June 2011

Rzeczywiście, miejsce okazało się wyborne: stosunkowo odseparowane, przestronne, wychodzące na bagniste jeziorko—a w tym roku pojawiło się coś nowego—spore żeremie bobrów kilkanaście metrów od brzegu! Bobry również zbudowały dookoła tamę, tak więc poziom wody lekko się podniósł od mojego ostatniego pobytu. Spodziewałem się codziennie obserwować bobry, ale przez kilka pierwszych dni ani nie widziałem, ani nie słyszałem żadnego bobra i zacząłem podejrzewać, że może te ciekawe stworzonka po prostu opuściły swoje mieszkanko... lecz jednego dnia wreszcie zobaczyliśmy bobra, który bardzo cichutko pływał w jeziorku, nurkował, potem wypływał w innym miejscu. Po rozbiciu namiotu pojechaliśmy do miasteczka Port Severn. Rok temu most przebiegający przez śluzę był w naprawie i musieliśmy używać autostradę nr 400 aby dostać się na drugą stronę miasteczka; niestety, most nadal był w naprawie. W Port Severn mieści się mały sklepik alkoholowy, poczta, kilka mniejszych sklepików i kilka przystani. Jakby nie było, to właśnie tutaj kończy się (lub zaczyna, w zależności w którą stronę się podróżuje) „The Trent-Severn Waterway”, kanał Trent-Severn, który umożliwia łodziom płynąć z jeziora Ontario do Georgian Bay. Kupiwszy zimne piwo, pojechaliśmy do parku, a wieczorem wybraliśmy się na krótką przechadzkę po pieszym szlaku „The Living Edge Trail”.

Muskoka, Ontario, June 2011

Jest to uroczy szlak, przebiegający przez bagna, przecinający szlak używany w zimie przez skutery śnieżne i ciągnący się po drugiej stronie jeziorka, przy którym znajdowało się nasze miejsce kempingowe. Doszliśmy do platformy zrobionej z desek i położonej na bagnach i przez kilkanaście minut obserwowaliśmy 'tańczące' na wodzie różne insekty . Gdy zaczęło się ściemniać, usiedliśmy koło ogniska i słuchaliśmy koncertu w wykonaniu 'tree frogs' (rzekotki drzewne). I chociaż przy świetle latarek dokładnie oglądaliśmy drzewa i krzewy, z których dobiegały te głośne dźwięki, nigdy nie udało się nam zobaczyć ani jednej żaby! Ponieważ był weekend, słyszeliśmy śmiech i głośne rozmowy dobiegające z różnych miejsc biwakowych. Pzylegające do nas miejsca biwakowe były puste, mieliśmy więc dużo prywatności.

Muskoka, Ontario, June 2011

Gdy szykowaliśmy się do pójścia do namiotu, pojawił się szop pracz; spojrzał na nas i szybko odszedł--niewątpliwie do innego miejsca kempingowego w poszukiwaniu jedzenia. Szop ten pojawiał się każdej nocy; pomimo naszych zabezpieczeń, udało mu się ukraść paczkę kolb kukurydzy, którą Catherine przygotowała na grill.

W niedzielę większość turystów opuściła park i czuliśmy się prawie tak, jak byśmy biwakowali gdzieś na French River. Pogoda była idealna na pływanie na kanu—byliśmy przecież w Muskoka, jednym z najbardziej popularnych regionów wypoczynkowych i rekreacyjnych, posiadającym około 1600 jezior (największymi są jezioro Rosseau, Muskoka i Joseph) i tysiące cottages, domków letniskowych, wiele z nich wyglądających jak pałace, posiadające ogromne hangary dla łodzi, oddzielne budynki dla gości i służby, zacumowane łodzie i nawet samoloty lądujące i startujące na wodzie (nie wspominając, że niektóre posiadają też korty tenisowe, baseny, sauny i lądowiska dla helikopterów). Ponad 2 miliony turystów co roku odwiedza Muskokę, aby rozkoszować się jej unikalnym krajobrazem i oddawać się czynnemu wypoczynkowi na wodzie. Jak się okazało, magazyn National Geographic opublikował listę 10 Najlepszych Wycieczek Letnich w 2010 Roku—i Muskoka została zajęła pierwsze miejsce na tej liście! Nic dziwnego—bardzo dużo czołowych ludzi biznesu i rozrywki (np. Goldie Hawn, Steven Spielberg, Tom Hanks, Mike Weir, Martin Short, Kurt Russel, Cindy Crawford) ma swoje letnie domki wypoczynkowe w tej okolicy. Ponieważ nie ma w tym regionie żadnych centralnie położonych parków lub innych pól biwakowych, park Six Mile Lake stanowi idealny punkt wypadowy w te okolice.

Muskoka, Ontario, June 2011

Po kilkunastu minutach studiowania mapy postanowiliśmy pojechać w okolice miasteczka Bala. Trasa prowadziła przez drogę nr 38, indiański rezerwat (Mohawk Wahta), w którym było masę znaków reklamujących 'tanie papierosy'--rzeczywiście, kosztują tutaj mniej niż połowa oficjalnej ceny. Chociaż taka sprzedaż w rezerwatach indiańskich ma miejsce od wielu lat, według niedawnego artykułu w torontońskiej gazecie, rząd ma zamiar wziąć się za tych, co kupują i transportują takie nie bardzo legalne papierosy. Przejechawszy przez bardzo ciekawe i znane miasteczko Bala, jechaliśmy drogą nr 169 i dotarliśmy do przytulnej przystani w Torrance, na Wschodniej Zatoce (East Bay) jeziora Lake Muskoka. Pogadaliśmy trochę z młodym pracownikiem przystani, zapłaciliśmy $5.00 za parking i po kilkunastu minutach już wiosłowaliśmy na jeziorze, mijając wiele domków letniskowych—niektóre były małe, inne potężne, wytworne, z ciekawymi hangarami dla łodzi i oddzielnymi budynkami dla gości czy służby. Dopłynęliśmy do ślepej zatoczki ze skalnymi bystrzami; co ciekawe, na jej brzegach nie było żadnych budynków i myśleliśmy, że może jest to crown land, 'ziemia królewska', tzn. publiczna, ale później powiedziano nam, że to część parku Hardy Lake, w którym jednak nie można biwakować. Będąc w zatoczce, mapa topograficzna w moim GPS przestała nagle działać i nie potrafiłem jej z powrotem zainstalować, tak więc przez pozostałą część podróży jedynie miałem dostęp do wbudowanej w GPS podstawowej mapy (która była praktycznie bezużyteczna); musiałem polegać na papierowych mapach, które nie były zbyt dokładne dla naszych celów. Powoli słońce zaczęło zachodzić; płynęliśmy leniwie koło wysepek Morris Island i Crane Island. Gdy zbliżaliśmy się do małej wysepki (Loon Island—Wyspa Nura), usłyszeliśmy ogromny rozgardiasz i zobaczyliśmy wiele ptaków fruwających dookoła wyspy. Okazało się, że cała ta wyspa to była jedna ogromna kolonia ptaków; naliczyliśmy przynajmniej 5 gniazd znajdujących się na czubkach drzew, w których znajdowały się majestatyczne blue herons, niebieskie czaple, masę gniazd kormoranów i kilka piskląt mew wraz z rodzicami. Ptaki wyfruwały z wyspy i do niej wracały, robiąc wiele krzyku, ale nie przypuszczam, że my byliśmy tego powodem—opłynęliśmy dookoła wyspę i zaczęliśmy oddalać się od wyspy i cały czas dochodziły do nas odgłosy wydawane przez to fruwające towarzystwo.

Muskoka, Ontario, June 2011

Było już ciemno, gdy dotarliśmy do przystani. Atakowani przez chmary komarów, położyliśmy kanu na samochód, zabiliśmy kilkanaście tych, które dostały się do samochodu i wyruszyliśmy do parku. Chociaż komary nie stanowiły specjalnego problemu w parku, stawały się one niezmiernie aktywne pomiędzy 21 i 22:00—właśnie w czasie, gdy kończyliśmy nasze wodne wycieczki! Jadąc do parku, zauważyłem na poboczu drogi kilka saren—starałem się jechać jak najwolniej abym w razie czego mógł zahamować gdyby sarna lub inne zwierzę zdecydowało się przejść przez drogę przed moim samochodem.

W poniedziałek, 20 czerwca 2011 roku zostaliśmy przebudzeni o 6:00 rano przez bardzo głośne mewy, które pewnie walczyły o jedzenie na naszym miejscu biwakowym—jakkolwiek nie zostawiliśmy żadnego jedzenia (nawet gdybyśmy zostawili, to i tak nasz przyjacielski szop pracz pożarłby je w nocy). Spaliśmy do południa; ponieważ było gorąco i parnie, nie mieliśmy nic przeciwko temu dodatkowemu wypoczynkowi. W dalszej części dnia postanowiliśmy pojechać do miasta Gravenhurst (miejsce urodzenia Normana Bethune, kanadyjskiego komunisty który wyjechał do Chin w 1938 roku. Mao Tse Tung napisał esej pt. „Pamięci Normana Bethune'a” w grudniu 1939 r., nie szczędząc dla tego komunisty pochwał. [„Wybitny chirurg Norman Bethune (…) przybył do Chin na wiosnę 1938 r. Przepojony duchem komunizmu, służył armii i ludziom przez prawie dwa lata. Zmarł na posterunku lecząc rannych żołnierzy. Nie miał na względzie żadnych egoistycznych celów i będąc cudzoziemcem poświęcił się całkowicie sprawie wyzwolenia ludu chińskiego. Co go pobudziło do tego? Jego internacjonalizm, jego świadomość komunistyczna, które powinny być przykładem dla każdego komunisty chińskiego”.]. Rzeczywiście, Bethune stał się postacią znaną praktycznie każdemu Chińczykowi, bo esej ten stał się częścią słynnej „Czerwonej Książeczki”, stanowiącą obowiązkową lekturę dla Chińczyków—a muzeum Bethune w Gravenhurst jest nadal odwiedzane przez Chińczyków!

Muskoka, Ontario, June 2011

Odwiedziliśmy Gravenhurst, które jest jednym z trzech głównych miast w Muskoka (Hunstville i Bracebridge to pozostałe dwa). Na brzegu ciągnął się długi parking samochodowy i publiczna rampa dla spuszczania łodzi... jak też duży hotel, drogie bloki mieszkalne (condominiums) i wiele nowych budynków. Pamiętam, że przyjechałem w to samo miejsce około 15 lat temu, parkując na stosunkowo małym parkingu nad jeziorem, a potem łowiłem ryby niedaleko brzegu—jakże od tego czasu zmieniła się ta okolica! I gdy już po przyjeździe spojrzałem na mapę topograficzną, zauważyłem, że widniały na niej tory kolejowe, prowadzące dokładnie do miejsca, gdzie spuściliśmy kanu na wodę. Oczywiście nie zauważyłem żadnych pozostałości po torach kolejowych, jedynie luksusowe budynki i hotel...

Muskoka, Ontario, June 2011

Najpierw skierowaliśmy się w kierunku zacumowanego statku pasażerskeigo „The RMS Segwun”, najstarszego nadal działającego statku w Ameryce Północnej, zbudowanego w 1897 r.. Następnie popłynęliśmy w kierunku północnym, minęliśmy wysepkę Gravette Island (pamiętam, że to właśnie koło tej wysepki 15 lat temu łowiłem ryby i nagle spławik schował się pod wodą; zanim miałem czas zareagować, mocna żyłka pękła i straciłem być może największą rybę, jaką złapałbym w życiu... cóż... zazwyczaj ryby, których się nie potrafi złowić, są największe!) i w końcu dopłynęliśmy do wyglądającego na szpital budynku, który był opuszczony. Pomimo że ogromny napis mówił, aby nie wchodzić na ten teren, Catherine oczywiście od razu udała się na przechadzkę po 'zakazanej' okolicy. Jak się potem dowiedziałem, był to rzeczywiście szpital, jakoby pierwszy szpital-sanatorium dla gruźlików w Kanadzie, a następnie został przerobiony na szpital dla umysłowo chorych. Przynajmniej przez kilkanaście lat był opuszczony i jakoś jego właściciel, tzn. rząd, nie kwapił się go sprzedać—wyobrażam sobie, jak dużo wart był ten teren! Popływaliśmy dookoła szpitala i powoli skierowaliśmy się w drogę powrotną.

Muskoka, Ontario, June 2011

Ponieważ ściemniało się, założyliśmy na głowę latarki, aby być widocznym dla przepływających łódek (jakimś sposobem kanu nie muszą mieć żadnych przytwierdzonych świateł w nocy, normalna zapalona latarka jest wystarczająca). Podczas gdy światło latarek spowodowało, że łodzie nas widziały i omijały, również przyciągnęło ono uwagę komarów—które niestety nas nie omijały.

Wtorek, 21 czerwca 2011 r. był trochę pochmurny. Prognoza pogody wspominało o opadach deszczu i burzach, ale postanowiliśmy zaryzykować i popływać na kanu. Tym razem udaliśmy się do pobliskiego miasteczka Port Severn i z tamtejszej przystani położyliśmy kanu na wodę.

Muskoka, Ontario, June 2011

Wydawało się, że będzie padać, ale czarne chmury zostały rozwiane przez wiatr i nie musieliśmy zakładać płaszczy przeciwdeszczowych. Skierowaliśmy się w stronę Gloucester Pool, minęliśmy wiele wysepek i imponująco wyglądających domków letniskowych. Zatrzymaliśmy się na przystani koło wyspy Piklington Island. Kupiliśmy czipsy i porozmawialiśmy trochę z właścicielem, bardzo miłym człowiekiem który kupił tą przystań 4 lata temu. Okazało się, ze wyspa Piklington Island została sprzedana jakiś czas temu; developer zbudował most oraz cztery ogromne domki letniskowe, które są na sprzedaż za 1.3 miliona dolarów każdy. Przepłynęliśmy pod mostem, minęliśmy przystań (Narrows Marina), powoli wiosłowaliśmy przez bardzo zarośniętą część jeziora. Minęliśmy jeszcze jeden most prowadzący do wyspy Darling Island i za wyspą Hawkins Island wpłynęliśmy do Gloucester Pool. Jak zwykle, ciągnąłem za kanu błystkę, ale nic nie udało mi się złapać. Rozmawiałem z wędkarzami, których mijaliśmy i też nie mieli szczęścia, mówili, że jakoś ryby ostatnio nie biorą. Cieszyłem się tym, że byłem w dobrym towarzystwie! Gdy dopłynęliśmy z powrotem do przystani, słońce już zaszło, lecz było to najdłuższy dzień w roku i niebo mieniło się czerwonym i różowym kolorem. Dopłynęliśmy jeszcze do śluzy, dookoła wyspy Yellowhead Island i wreszcie od rampy, gdzie powitały nas roje komarów—dosłownie w biegu założyliśmy kanu na dach samochodu i wrzuciliśmy nasz sprzęt na tylne siedzenia, bo nie dało się po prostu wytrzymać! Catherine założyła na siebie siatkę przeciw komarom—jeżeli o mnie chodzi, to uważam, że komary są dokuczliwe, ale zazwyczaj radzę sobie z nimi bez używania siatki. Gdy wreszcie byliśmy bezpiecznie w środku samochodu, zamknęliśmy drzwi i przez następne 10 minut wytłukliśmy dziesiątki tych dokuczliwych owadów, które dostały się do środka.

Muskoka, Ontario, June 2011

Jak oczekiwaliśmy, w nocy padało, tak więc następnego dnia (środa) pojechaliśmy do Bracebridge, parkując samochód koło wodospadów i starej elektrowni wodnej (która właśnie była restaurowana. Spory dok służył do cumowania statków pływających po rzece. Przeszliśmy się główną ulicą (większość sklepów była jednak zamknięta), zobaczyliśmy starą, zabytkową elektrownię wodną i porozmawialiśmy z mieszkańcem Bracebridge który właśnie spacerował z dwoma pieskami. Ponieważ pogoda nadal była niepewna i było już późno, tym razem nie popłynęliśmy na kanu, ale przyrzekliśmy sobie w przyszłości przyjechać do Bracebridge i spędzić parę godzin na kanu na rzece Muskoka River. Gdy jechaliśmy z powrotem do parku zaczęło padać. Dzięki rozłożonej nad naszym ogniskiem i obozowiskiem plandece mogliśmy pomimo deszczu przez kilka godzin siedzieć przy ognisku.

W czwartek, 23 czerwca 2011 r. z powodu padającego deszczu spędziliśmy większość czasu na biwaku; w pewnym momencie zaczęło lać jak z cebra, ogromna kałuża uformowała się koło namiotu, ale namiot w środku był suchy.

Muskoka, Ontario, June 2011

Później pogoda się trochę ustabilizowała i postanowiliśmy popływać na parkowym jeziorze Six Mile Lake (z którego można płynąć na pozostałe jeziora). Tym razem nie musieliśmy jechać daleko, aby zacząć nasza krótką wyprawę—przystań parku była około kilometra od naszego miejsca. Po pewnym czasie dopłynęliśmy do wyspy Maud Island; gdy zawróciliśmy, było już późno i ciemno i w pewnym momencie nie bardzo widzieliśmy, w którą właściwie stronę powinniśmy wiosłować.

Muskoka, Ontario, June 2011

Chociaż mój GPS nie pokazywał mapy topograficznej, cały czas zaznaczał przepłyniętą przez nas trasę, co bardzo pomagało odnaleźć właściwą drogę powrotną—ale za nic nie mogłem tym razem uruchomić jego podświetlenia i musiałem do tego celu używać latarki (nie pierwszy to problem, jaki miałem z moimi GPS-ami). Niebawem zapadły ciemności, oboje mieliśmy na głowach zapalone latarki, które oczywiście przyciągały chmary komarów i wiosłując w ciemnościach głównie kierowaliśmy się trasą pokazywaną przez GPS i ledwie widoczne światełka koło domków letniskowych. Większość z nich była zamknięta w tym czasie i nikogo w nich nie było. Ponieważ coraz więcej ludzi używa dookoła domków nowe lampki ogrodowe na baterie słoneczne, tak więc gdy nawet z oddali widzieliśmy dobrze oświetlony cottage nie oznaczało to, że ktokolwiek go zajmował! Wreszcie dopłynęliśmy do brzegu, znaleźliśmy w ciemności dok i szybko dojechaliśmy na nasz biwak, aby spędzić ostatnią noc przy ognisku.

W piątek, 24 czerwca 2011 r. wstaliśmy dość wcześnie i mieliśmy się zacząć pakować, spodziewając się, że już po południu na nasze miejsce mogą przyjechać następni turyści (normalnie powinniśmy go opuścić do godziny 14:00)--ale cały czas padało i spaliśmy do południa, aż wreszcie się wypogodziło. Powoli jedliśmy śniadanie, czytaliśmy gazety, odkładając pakowanie na później, gdy zobaczyliśmy wolno jadący samochód, który zatrzymał się koło naszego biwaku... i jak się okazało, rzeczywiście byli to nasi 'następcy'! Był to dla nas dobry bodziec i chyba nigdy tak szybko nie spakowaliśmy się i już po 30 minutach opuszczaliśmy nasze wspaniałe miejsce. Pojechaliśmy drogą nr 34 i 17 do Severn Falls. Przejeżdżając przez tory kolejowe, zauważyliśmy dość zdeformowany aluminiowy barak zaraz koło torów—ślad wykolejenia się w tym miejscu pociągu i wielu wagonów kilka miesięcy temu. Kilkanaście metrów od tego miejsca znajduje się przystań, restauracja, domki letniskowe i mały sklepik; w tej właśnie restauracji byliśmy na tradycyjnym obiedzie z indyka w Thanksgiving Day (Dzień Dziękczynienia) w październiku 2010 roku, po powrocie z kilkugodzinnej wycieczki na kanu po rzece Severn River. Tym razem pływaliśmy po tej samej rzece, ale w odwrotnym kierunku, ku zatoce Georgian Bay.

Muskoka, Ontario, June 2011

Po przepłynięciu pod mostem kolejowym, skierowaliśmy się na zachód, zaglądając do różnych małych zatoczek i przesmyków i podziwiając wiele wspaniałych domków letniskowych. Wpłynęliśmy do zatoki Woods Bay, a następnie do ślepej zatoczki koło kanału Copp Channel gdzie natrafiliśmy na zbiorowisko bardzo oryginalnych... mięsożernych roślin (tzn. żywią się małymi owadami), zwanymi 'sun-dew plants'. Chętnie spędzilibyśmy więcej czasu w zatoczce, ale było już późno i musieliśmy zacząć wiosłować z powrotem do przystani; w drodze powrotnej jeszcze 'zwiedziliśmy' ślepą zatoczkę koło Lost Channel Landing i przybyliśmy do przystani Severn Falls Marina po 21:00. Jadąc do Toronto, zatrzymaliśmy się w mieście Barrie i wstąpiliśmy do Tim Horton's coś przegryźć i wypić kawę; ponieważ Catherine nadal była głodna, wpadliśmy do McDonald's na skrzyżowaniu autostrady nr 400 i drogi 89, gdzie w pełni zaspokoiła swój apetyt i już bez żadnych postojów dotarliśmy po północy do domu.

Blog po angielsku/In English: http://ontario-nature.blogspot.com/2011/07/six-mile-lake-park-on.html



Na Kanu w Killarney Provincial Park, Ontario, Canada, 12-16 Sierpień 2009 roku

Więcej zdjęć z tej wycieczki: http://www.flickr.com/photos/jack_1962/sets/72157622560580991
English Blog of this Trip: http://ontario-nature.blogspot.com/2010/06/in-polish-weekend-in-bon-echo-park.html

Killarney Park, Ontario, August 2009

O pięknie parku Killarney mógłbym pewnie pisać w nieskończoność—dziesiątki cudownych jezior, unikalne białe góry (La Cloche), piesze szlaki turystyczne i wielodniowe trasy na kanu powodują, że park ten jest prawdziwą perłą nie tylko w Ontario, ale również w Ameryce Północnej. Aby rzeczywiście zobaczyć jego piękno i doświadczyć jego unikalnej atmosfery, trzeba poświęcić przynajmniej tydzień przemierzając go na nogach, a najlepiej wybrać się na dłuższą wycieczkę na kanu. Chociaż większość tras kanu wymaga pokonywania wielu portaży, nieraz ponad kilometrowej długości, to wyniesione wrażenia z pewnością zrekompensują wysiłek. Niemniej jednak istnieje kilka krótszych tras kanu nie wymagających przenoszenia kanu—i właśnie takie nas interesowały.

Paddling on Johnnie Lake

Po kilkugodzinnym studiowaniu mapy Killarney, zdecydowaliśmy się zarezerwować miejsce biwakowe na jeziorze Johnnie Lake. Jezioro to, ani połączone z nim Carlyle Lake, nie wymagało żadnych portaży. Mieliśmy szczęście—gdy zadzwoniliśmy do parku, aby zrobić rezerwację, okazało się, że było tylko jedno wolne miejsce w całym parku, właśnie na jeziorze Johnnie Lake! Killarney jest niezmiernie popularnym parkiem i większość miejsc kempingowych jest rezerwowanych w ciągu kilku dni, a może i godzin. Według mapy, na brzegach jeziora znajdowało się kilka miejsc kempingowych i mogliśmy zatrzymać się na jakimkolwiek z nich, jeżeli było by wolne. Po dokładnym przestudiowaniu mapy parku, a następnie mapy satelitarnej Google, zauważyłem, że miejsce nr 69, położone w ślepym zaułku jeziora, na vis-a-vis wysepki i koło niewielkiej, zarośniętej zatoczki, wydawało się idealne—i chociaż nie byliśmy pewni, czy miejsce to będzie odpowiednie pod innymi względami, nie wspominając o tym, czy w ogóle będzie wolne, to postanowiliśmy tam się skierować.

Blue Heron

Z Toronto wyjechaliśmy dwoma samochodami ponieważ Catherine planowała po zakończeniu wycieczki pojechać do USA przez Sault Ste Marie i słynny most Mackinac Bridge. Jazda do parku zabiera ponad 5 godzin, ale zazwyczaj lubię jechać tą trasą: zazwyczaj nie ma żadnych korków, a po 100 km. od Toronto zaczyna się Tarcza Kanadyjska i jej niezapomniane, surowe widoki. Po drodze zatrzymaliśmy się na dwie noce w parku Oastler Lake Provincial Park na miejscu nr 143, koło ogromnej skały nad jeziorem i następnego dnia wybraliśmy się na krótką przejażdżkę na kanu na jeziorze Oastler Lake.

Dojechawszy do parku Killarney, najpierw musieliśmy odebrać biura parku nasze pozwolenia na biwak i na parking. Następnie z powrotem pojechaliśmy drogą nr 637 na północ, skręciliśmy w lewo i wąską drogą dojechaliśmy do parking przy jeziorze Johnnie Lake. Nasze kanu (które przedtem zarezerwowaliśmy i opłaciliśmy) już na nasz czekało. Kilku wędkarzy, którzy właśnie wybierali się na ryby, ostrzegło nas przed biwakowaniem na jednym z miejsc na końcu zatoczki, bo jest bagniste... jak się później okazało, było to miejsce nr 69... nasze miejsce! Po naładowaniu kanu zaczęliśmy wiosłować. Po prawej stronie widzieliśmy kilka cottages, domków letniskowych i niebawem okazało się po lewej stronie pierwsze miejsce kempingowe. Około 30 minut później zrobiliśmy ostry 180° zakręt w lewo i zaczęliśmy wiosłować w przeciwnym kierunku, kierując się w do końca jeziora. Okolica była bardzo malownicza, usiana wieloma wysepkami, zatoczkami i skalistymi brzegami. Minąwszy małą wysepkę z domkiem letniskowym, dotarliśmy do naszego miejsca nr 69. Okazało się ono być takie, jak go sobie wyobrażaliśmy na podstawie mapy satelitarnej: było w lesie, posiadało fajny skalisty brzeg, naprzeciwko była wysepka którą widzieliśmy na mapie—innymi słowy, było to idealne miejsce na biwak!

View from campsite # 69 on Johnnie Lake

Po rozbiciu namiotu wybraliśmy się na przejażdżkę na kanu dookoła wyspy. Bardzo duże żeremie bobrów wyrastało z wody po drugiej stronie wyspy i do niej przylegało. Jak się okazało, bobry regularnie odwiedzały wysepkę, bo zobaczyliśmy wydeptaną ścieżkę prowadzącą do wody. Później widzieliśmy kilkakrotnie pływające bobry, ale głównie słyszeliśmy je wieczorem i w nocy, gdy nurkując, uderzały swoimi płaskimi ogonami w lustro wody.

Beaver Lodge

Powoli zciemniało się; będąc na wodzie, upajaliśmy się panującą ciszą, przerywaną jedynie dzwiękami świata natury—do momentu, gdy kilka kanuistów pojawiło się w okolicy i zaczęło się nas pytać, czy są koło nas jakieś wolne miejsca biwakowe. Ponieważ nie było, popłynęli z powrotem, najwyraźniej niezadowoleni—jedna z nastolatek zaczęła soczyście przeklinać, nie zdając sobie sprawy, że jej głos świetnie roznosił się po wodzie i doskonale ją słyszeliśmy!

Snapping turtle

Po przybyciu na biwak, spróbowałem powędkować, chociaż wiedziałem, że jeziora w parku Killarney nie mają zbyt wielu ryb w wyniku wielu lat kwaśnego deszczu, spowodowanego dymem z hut w okolicy miasta Sudbury (deszcz też również zniszczył bardzo dużo drzew w parku). Jednakże woda była krystalicznie czysta! Po jakimś czasie złapałem kilka catfish (sumów), ale były zbyt małe na patelnię. W pewnym momencie schyliłem się i zacząłem w jeziorze myć ręce... i zobaczyłem OGROMNEGO żółwia snapping turtle [Skorpuchowate (Chelydridae)–rodzina żółwi z podrzędu żółwi skrytoszyjnych], unoszącego się w wodzie może metr ode mnie i powoli płynącego w moim kierunku! Ale to nie wszystko—w wodzie były jeszcze dwa inne żółwie! Cóż, przez wiele lat biwakowania przygotowany jestem na conocne wizyty szopów praczy, starających się ukraść cokolwiek się nadaje do jedzenia, ale po raz pierwszy miałem okazję zobaczyć ogromne żółwie, które postanowiły naśladować swoich 'ziemnych' przyjaciół, wychodzić z wody i podchodzić pod miejsca biwakowe! Wkrótce żółwie pożerały sumy, kompletnie nie przejmując się światłem latarki i robieniem im zdjęć. Żółwie składały nam conocne wizyty i z przyjemnością je obserwowaliśmy. Ich twarda i gruba skóra, duże łapy, długie i ostre pazury, gruba skorupa, potężne otwory gębowe i długie ogony powodowały, iż wyglądały jak stwory z Jurassic Park!

Portaging, Ruth Roy Lake to Johnnie Lake

Przez kilka następnych dni pływaliśmy po jeziorze Johnnie Lake. Catherine przeniosła kanu (pierwszy raz w życiu) przez stumetrowy portaż prowadzący do małego i malowniczego jeziora Ruth Roy Lake, położonego na północ od Johnnie Lake.

Crooked Lake (a.k.a. Johnnie Lake)

Znajdował się na nim przynajmniej jeden biwak, na którym były dwie osoby—dokonały świetnego wyboru wybierając to jezioro! Jednego dnia udaliśmy się w kierunku parkingu (gdzie zaparkowaliśmy samochód) i na jezioro Carlyle Lake. Pierwsza część jeziora była całkiem wąska, zarośnięta i obfitowała w żeremia bobrów—jedno z nich było zamieszkałe przez rodzinę wydr. Gdy nas zobaczyły, wydry chowały się w zakamarki w żeremiu i pojawiały się w innych jego miejscach, jak też wydawały niezbyt przyjacielskie odgłosy, starając się zapewne nas odpędzić. Wiosłowaliśmy więc dalej i dopłynęliśmy do bardzo ciekawego miejsca, znajdującego się zaraz koło dużej, mchem pokrytej skały; było dość mroczne, ciche i niezwykle tajemnicze! Popłynęliśmy w prawą stronę, przepłynęliśmy krótką cieśniną i wpłynęliśmy do małej zatoki na południe od jeziora Terry Lake. Na pobliskim kempingu rozbiła się rodzina brytyjska, z którą zamieniliśmy kilka słów. Gdy pływaliśmy dookoła zatoki, usłyszeliśmy szum pobliskiego małego wodospadu lub bystrzyn koło jeziora Terry Lake. Ponieważ było już późno, udaliśmy się w drogę powrotną, jednakże udało się nam jeszcze szybko wysiąść na kilku miejscach biwakowych i je obejrzeć. Gdy wreszcie dopłynęliśmy do tego zakrętu 180 stopni na jeziorze Johnnie Lake, zrobiło się już całkiem ciemno i mgliście; zrobiłem jeszcze kilka zdjęć—jedno z nich otrzymało nawet nagrodę w konkursie w moim klubie fotograficznym!

Paddling on Johnnie Lake

Chciałbym jeszcze przytoczyć całkiem ciekawą, prawie niesamowitą rzecz, jaką doświadczyliśmy podczas naszej wyprawy. Pierwszego dnia, po rozbiciu namiotu, pozostawiliśmy w kanu potrzebne w naszych dziennych wycieczkach rzeczy—aparaty fotograficzne, ubrania przeciw deszczowe, sprzęt wędkarski, lornetę, GPS, itp.--and gdy właśnie szykowaliśmy się do odpłynięcia, nagle oboje wyraźnie USŁYSZELIŚMY TO: niezwykle niesamowite dźwięki, jakby dziecko powoli ćwiczyło granie na wiolonczeli lub podobnym instrumencie... był to rodzaj muzyki, jaki się często słyszy w horrorach! Byliśmy prawie całkowicie przekonani, że dookoła nikogo nie było, jednakże ten dźwięk był tak wyraźny, że zaczęliśmy bojaźliwie rozglądać się dookoła, starając się znaleźć sprawcę tej raczej upiornej muzyki—daremnie! Gdy płynęliśmy następnego dnia wzdłuż drugiego brzegu Johnnie Lake, usłyszeliśmy to znowu—dźwięk nie był tak wyraźny, jak poprzedniego dnia, ale nadal doskonale słyszalny, jakby leniwie płynący gdzieś z dala, wypełniając powietrze tajemniczą i subtelną melodią. Ponieważ oboje to słyszeliśmy, sądziliśmy, że ów dźwięk nie był wytworem naszej fantazji (chyba że staliśmy się ofiarami zbiorowego urojenia...). Tak więc gdy przepływaliśmy koło kempingu, na którym biwakowała rodzina, zapytaliśmy się jej, czy oni też słyszą te dźwięki... i następnie to samo pytanie zadaliśmy samotnemu kanuiście. W obu przypadkach odpowiedzieli, że nic nie słyszą; sądząc po ich minach, nawet nie chcę przypuszczać, co sobie RZECZYWIŚCIE POMYŚLELI o nas! Do końca naszej wyprawy słyszeliśmy co jakiś czas tą 'muzykę' i nie potrafiliśmy odgadnąć jej źródła. Dopiero następnego roku rozwiązaliśmy tą zagadkę: otóż żyłka mojej wędki, smagana wiatrem, stała się prymitywną harfą i wydawała te niesamowite dźwięki! Tak więc jeszcze jedna tajemnica parku Killarney wyjaśniona!

Więcej zdjęć z tej wycieczki: http://www.flickr.com/photos/jack_1962/sets/72157622560580991
English Blog of this Trip: http://ontario-nature.blogspot.com/2010/06/in-polish-weekend-in-bon-echo-park.html