poniedziałek, 30 lipca 2012

Pływanie na Kanu na Jeziorach Anima Nipissing Lake oraz Lake Temagami, Biwakowanie w Parku Finlayson Point, Ontario—Lipiec 2012 r.


Blog in English: http://ontario-nature.blogspot.ca/2012/07/canoeing-on-anima-nipissing-lake-and.html
Więcej zdjęć: http://www.flickr.com/photos/jack_1962/sets/72157631523724473/

Temagami, Ontario: Anima Nipissing and Temagami Lakes, Finlayson Point Provincial Park, July 03-14, 2012
Trasa Toronto-Temagami, około 450 km.
Gdyby spytać się mieszkańców Ontario, z czym kojarzy się im słowo „Temagami”, najprawdopodobniej usłyszelibyśmy takie odpowiedzi jak ‘Szara Sowa’, ‘kilkusetnie sosnowe lasy’, ‘liczne jeziora’, ‘kajakarstwo,’ ‘pływanie na kanu’, ‘portaże’, ‘wędkarstwo’, ‘biwakowanie’ i ‘dzika przyroda’. Rzeczywiście, jest to jeden z najbardziej znanych regionów w Ontario—nie tylko ze względu na legendarną postać Szarej Sowy (Grey Owl), który przybył w okolice Temagami w 1907 roku i rozsławił je na całym świecie, ale również dlatego, że sto lat później te tereny nadal pozostają stosunkowo dziewicze i pozwalają na uprawianie różnorakich form czynnego wypoczynku związanego z naturą, wodą i dziką przyrodą.

Temagami, Ontario: Anima Nipissing and Temagami Lakes, Finlayson Point Provincial Park, July 03-14, 2012
Dopływamy do naszego pierwszego biwaku na jeziorze Anima Nipissing


Po raz pierwszy zawitałem do Temagami w sierpniu 1995 roku, spędzając 3 dni na małej wysepce na Jeziorze Temagami (w ośrodku „Deep Water Lodge”) i od tamtej pory odwiedziłem Temagami co najmniej cztery razy, czasami zatrzymując się na kilka godzin w drodze na północ, czasami biwakując w parku Finlayson Point. Ponieważ Catherine nigdy przedtem nie miała okazji odwiedzić tej przepięknej okolicy, postanowiliśmy wybrać się tam na ponad tydzień, pływając na kanu i biwakując na tamtejszych jeziorach.

Temagami, Ontario: Anima Nipissing and Temagami Lakes, Finlayson Point Provincial Park, July 03-14, 2012
Przed sklepem/kawiarnią w miejscowości Temagami


Z Toronto wyjechaliśmy wcześnie rano 4 lipca 2012 roku i pomknęliśmy autostradą nr. 11 na północ. Ponieważ Temagami jest oddalone od Toronto o około 450 kilometrów, zajęło nam prawie 7 godzin, aby dotrzeć do celu—zawsze lubimy zatrzymywać się po drodze, zwłaszcza, gdy widzimy coś ciekawego. Planowaliśmy spędzić pierwszą noc w parku Finlayson Point, położonym na południe od miasteczka Temagami. Było mnóstwo dostępnych miejsc biwakowych i wybraliśmy miejsce nr. 33, nad wodą (tzn. nad jedną z wielu podłużnych zatoczek jeziora Temagami, która dochodziła do miasteczka). Po rozbiciu namiotu pojechaliśmy do miasta Temagami, zrobiliśmy drobne zakupy w lokalnym supermarkecie, wypiliśmy kawę, zaopatrzyliśmy się w zimne piwo i wieczorem przez jakiś czas przed zaśnięciem siedzieliśmy przy ognisku.

Temagami, Ontario: Anima Nipissing and Temagami Lakes, Finlayson Point Provincial Park, July 03-14, 2012
Nasz pierwszy biwak na małej wysepce na jeziorze Anima Nipissing
Następnego dnia spakowaliśmy się i pojechaliśmy na północ drogą nr. 11. Przejechawszy 40 km skręciliśmy w lewo w boczną drogą, która doprowadziła nas do jeziora Anima Nipissing, na którym zamierzaliśmy pływając na kanu spędzić kilka następnych dni. Chociaż kilkakrotnie pytaliśmy się miejscowych mieszkańców, a nawet kilku Indian, nigdy nie dowiedzieliśmy się znaczenia nazwy jeziora „Anima Nipissing”. Chociaż to jezioro nie jest tak popularne jak wiele innych jezior w okolicy, wybraliśmy go, bo nie trzeba robić żadnych portaży i jest wystarczająco duże, aby na nim popływać przez kilka dni—jak też nie musieliśmy tym razem płaci ani za parking, ani za biwakowanie, jako że większość tamtejszych terenów nadal należy do korony, tzn. do rządu federalnego i rezydenci Kanady mają prawo na nim bezpłatnie biwakować. Na skalistych brzegach tego jeziora znajduje się kilka indiańskich rysunków naskalnych (piktogramy) i bardzo chciałem je zobaczyć. Podczas gdy rozładowywaliśmy samochód, na brzeg przyjechała ciężarówka; po paru minutach pojawiła się łódź motorowa, dopłynęła do doku i zabrała przywiezioną przez samochód kuchenkę. Jak więc widać, osobom mieszkającym dookoła jeziora robienie zakupów nie nastręcza zbyt wielu problemów! Po załadowaniu na łódkę pieca wyszedł z łodzi przyjemny facet, jak się okazało, był właścicielem ośrodka położonego w północnej części jeziora. Akurat miałem pod ręką mapę jeziora i pokazał nam, gdzie znajdują się najlepsze miejsca biwakowe—a my powiedzieliśmy, że może wpadniemy na piwo do jego ośrodka. Niedługo potem wsiedliśmy do kanu i byliśmy na wodzie. Niestety, było wietrznie, słonecznie i gorąco i do tego musieliśmy wiosłować pod wiatr (ot, nasze zezowate szczęście, prawie zawsze mamy przeciwny wiatr!). Skierowaliśmy się na południe, minęliśmy Twin Islands (Wyspy Bliźniacze), potem The Narrows (Zwęża) i wpłynęliśmy do jednej z zatok, Windy Arm (Wietrzna Odnoga), aby zobaczyć, czy są tam jakieś miejsca biwakowe. Chociaż na mapie zaznaczono miejsca biwakowe, to nie jest obowiązkowe jedynie na nich biwakować (chociaż warto—pomijając wgląd na ochronę środowiska, zwykle one mają miejsce na ognisko, wydzielone miejsca na namioty i czasem prymitywne ‘meble’ kempingowe, sklecone przez wodniaków). Według mapy, na północnym brzegu zatoki miało się znajdować miejsce biwakowe, ale nie byliśmy go w stanie zlokalizować. W końcu ujrzeliśmy małą skalistą wysepkę, nadającą się świetnie na kemping. Opłynęliśmy ją i wyszliśmy z kanu. Miejsce było całkiem miłe, ale widok z niego roztaczał się na kilka domków letniskowych położonych kilkaset metrów od nas na przeciwnym brzegu zatoki, jak też na większej wysepce bliżej nas był samotny domek. Ponieważ było upalnie i wilgotno, położyliśmy się w cieniu na gorących skałach wyspy, aby trochę wypocząć. Z powodu upalnej pogody i wiejącego wiatru Catherine nie bardzo kwapiła się dalej wiosłować w celu znalezienia lepszego miejsca. W pewnym momencie pojawiła się motorówka i prowadzący ją mężczyzna powiedział nam, że zaraz za zakrętem jest bardzo dobre miejsce biwakowe, ale w końcu postanowiliśmy pozostać na tej wysepce. Jak zwykle, rozbiłem namiot, a Catherine wypakowała kanu i przygotowała obozową kuchnię.

Temagami, Ontario: Anima Nipissing and Temagami Lakes, Finlayson Point Provincial Park, July 03-14, 2012
Na biwaku na wysepce na jeziorze Anima Nipissing
Pod wieczór popłynęliśmy na zachód zatoki—tu i tam było kilka domków, od czasu do czasu mijała nas motorówka. Okolica była bardzo malownicza, ale nie zauważyliśmy lepszego miejsca na biwak niż to, na którym się zatrzymaliśmy. Catherine bardzo podobały się strome wzgórza, wychodzące prawie bezpośrednio z jeziora, przypominało jej to krajobraz z pocztówek z Wietnamu lub Chin.

Temagami, Ontario: Anima Nipissing and Temagami Lakes, Finlayson Point Provincial Park, July 03-14, 2012
Widok z naszego 'wyspowego' biwaku na jeziorze Anima Nipissing
Na skalistym brzegu wyspy zbudowałem małe miejsce na ognisko, zebrałem drzewo i rozpaliłem ognisko. Ponieważ nadal było wietrznie, starałem się, aby było ono jak najmniejsze—poza tym przez ostatnie dni nie spadła ani jedna kropla deszczu i wszystko dookoła było suche i spalone słońcem i o pożar lasu byłoby nietrudno.

TTemagami, Ontario: Anima Nipissing and Temagami Lakes, Finlayson Point Provincial Park, July 03-14, 2012
Parugodzinna wycieczka do jeziora McLean.  Znowu wiał silny wiatr...
Szóstego lipca 2012 r. popłynęliśmy na południe, minęliśmy położony na stromej skale biwak koło Whitewater Lake (Jeziora Białej Wody), a następnie przez wąskie przejście wpłynęliśmy na jezioro McLean. W kanale spotkaliśmy miejscowego wędkarza, który uważnie manewrował swoją motorówką, omijając płycizny i konary drzew zatopione w kanale. Porozmawialiśmy z nim o wędkarstwie, biwakowaniu, pływaniu na kanu i zmieniającym się poziomie wody w jeziorach. Ponieważ ściemniało się, zaczęliśmy wiosłować z powrotem—jak zwykle, pod wiatr! Chociaż wiosłowaliśmy bardzo mocno, nasza szybkość wynosiła zaledwie 4 kilometry na godzinę, posuwaliśmy się bardzo wolno, chociaż kanu nie było obciążone żadnym dodatkowym sprzętem. Ze zdjęć pamiętałem, że jeden z indiańskich piktogramów znajdował się na skale na tym właśnie brzegu, ale nie udało się nam go zobaczyć, zresztą chcieliśmy jak najszybciej dopłynąć do naszego miejsca. Tym razem mieliśmy bardzo małe ognisko, rzuciliśmy kilka steków na grilla i jak tylko się upiekły, dokładnie zalałem całe palenisko dużą ilością wody.

Temagami, Ontario: Anima Nipissing and Temagami Lakes, Finlayson Point Provincial Park, July 03-14, 2012
Przesmyk prowadzący do jeziora McLean


Następnego dnia, 7 lipca 2012 r. było tak wietrznie, że nigdzie nie popłynęliśmy i cały dzień przebywaliśmy na naszej wyspie, czytając różne magazyny—kanadyjski „MacLean’s”, amerykański „Bloomberg Business Week” i mój ulubiony, brytyjski „The Economist”. Wieczorem wiatr był nadal tak silny, że nie chciałem ryzykować z rozpalaniem ogniska. Prognoza pogody zapowiadała wiatry na kilka nadchodzących dni, tak więc podjęliśmy decyzję o skróceniu tej części naszej podróży i następnego dnia postanowiliśmy powrócić do parku Finlayson Point.

Temagami, Ontario: Anima Nipissing and Temagami Lakes, Finlayson Point Provincial Park, July 03-14, 2012
Nasza powrotna trasa do samochodu.  Chociaż wyruszyliśmy rano, już wiał silny wiatr
W niedzielę 8 lipca 2012 r wstaliśmy bardzo wcześnie, spakowaliśmy się i już przed godziną 7:00 byliśmy na wodzie. Zamierzałem trzymać się blisko brzegu, gdzie były naskalne piktogramy, lecz niebawem wiatr się znacznie wzmógł i postanowiliśmy skierować się prosto do parkingu, aby najszybciej do niego dotrzeć. Gdy przepłynęliśmy przez The Narrows, zaczęło jeszcze mocniej wiać i musieliśmy nie tylko zmagać się z przeciwnym wiatrem (do czego już przywykliśmy), ale również z dość wysokimi i burzliwymi falami. Zmordowani, dotarliśmy do parkingu o godzinie 9:30 i po godzinie pakowania naszych rzeczy do samochodu opuściliśmy to miejsce. Ponieważ miasto Latchford leżało kilka kilometrów na północ od nas, wpadliśmy do niego. Zaparkowałem samochód w pobliżu Stacji Filtracji Wody, koło imponującego mostu drogowego. W pewnym miejscu w asfaltowej drodze były widoczne stare tory kolejowe, ale nie mogłem domyśleć się, dokąd kiedyś prowadziły. Po niecałej godzinie udaliśmy się do parku Finlayson Point.

Temagami, Ontario: Anima Nipissing and Temagami Lakes, Finlayson Point Provincial Park, July 03-14, 2012
Miejsce nr. 33 w parku Finlayson Point Provincial Park w Temagami.  Jego dużą zaletą
był dostęp do jeziora
Jako że miejsce kempingowe nr. 33 było wolne, rozbiliśmy się na nim. Owszem, były w parku ciekawsze miejsca, ale ponieważ znajdowało się ono zaledwie kilka metrów od jeziora, mogliśmy nasze kanu spuścić na wodę bezpośrednio z naszego miejsca, jak też wieczorem siedzieć na jego brzegu i obserwować przepływające łodzie oraz lądujące i startujące samoloty. Również w biurze parkowym poinformowano nas, że kilku turystów widziało włóczącego się po parku małego, czarnego niedźwiadka—za biurem parku zastawiono na niego pułapkę, ogromną metalową klatkę z przynętą w postaci jedzenia (posiadającą koła, aby można było złapanego niedźwiadka szybko przewieźć w inne miejsce). Chociaż kilka dalszych osób widziało w parku wędrującego niedźwiadka, nie złapano go podczas naszego pobytu w parku.

Temagami, Ontario: Anima Nipissing and Temagami Lakes, Finlayson Point Provincial Park, July 03-14, 2012
Piękna, ponad stuletnia stacja kolejowa w Temagami.  Chociaż już od dawna nie jest używana
przez pasażerów, nadal jednak zatrzymują się tutaj pociągi
Prawie w każdym sklepie w rejonie Temagami wisiało zdjęcie zaginionego Daniela Trask. Przybywszy samochodem do Temagami 3 listopada 2011 roku, zrobił zakupy i zaparkował samochód na Red Squirrel Road (drodze Czerwonej Wiewiórki) koło Obozu Wanapitei na zatoce Ferguson—i był to ostatni raz, gdy go widziano. W maju 2012 r. jego kurtka i spodnie znaleziono na jeziorze Diamond Lake. Miejscowi, z którymi rozmawialiśmy powiedzieli, że na początku listopada 2011 r. było już tam tak chłodno, że niskie temperatury były największym wrogiem turystów.

Temagami, Ontario: Anima Nipissing and Temagami Lakes, Finlayson Point Provincial Park, July 03-14, 2012
Trzydziestometrowa wieża przeciwpożarowa w Temagami.  Rozciąga się z niej
wspaniały widok na cała okolicę
W ciągu następnych kilku dni parokrotnie odwiedziliśmy miasteczko Temagami. Znajdował się w nim bardzo malowniczy Dworzec Kolejowy (wybudowany w 1907 r.), obecnie sklepik z prezentami. Co ciekawe, nadal codziennie kursuje pociąg pasażerski pomiędzy Toronto i Cochrane, zatrzymując się też w Temagami, chociaż od lat krążą pogłoski o jego zlikwidowaniu. Dlatego też Temagami jest jednym z niewielu miejsc turystycznych, do których jest łatwo dojechać pociągiem—wystarczy z niego wysiąść, przejść kilkadziesiąt metrów przez drogę nr. 11, dojść do wypożyczalni sprzętu wodnego, wypożyczyć kanu lub kajak (lub nawet wynająć samolot lądujący na wodzie) i rozpocząć swoją podróż po dziewiczych terenach Temagami! Catherine często chodziła do lokalnej biblioteki, znajdującej się w nowoczesnym budynku (w którym również mieści się Centrum Informacji Turystycznej i kilka urzędów), aby sprawdzać pocztę email. W pobliżu znajdowała się wypożyczalnia sprzętu turystycznego oraz linie lotnicze „Lakeland Airways”, których to startujący i lądujący z wody samolot jest w stanie zabrać na pokład kilka osób wraz z ich wyposażeniem i kanu do dowolnego jeziora w krainie Temagami. Dalej znajdował się komisariat Ontaryjskiej Policji Prowincjonalnej (OPP-Ontario Provincial Police, odpowiedzialnej za patrolowanie głównych autostrad oraz wielu mniejszych miast, powiatów i gmin, nieposiadających swoich własnych służb policyjnych), przed którym stało parę samochodów policyjnych oraz łódź policyjna, jak też dalej były się dwie wypożyczalnie łodzi mieszkalnych, ‘houseboats’. Jedna z wypożyczalni posiadała łodzie mogące pomieścić do 12 osób, druga, Leisure Island Houseboats (http://www.leisureislandhouseboats.com/ ) wynajmowała mniejsze łodzie (na maksymalnie 6 osób) i ceny były o prawie połowę niższe. Odwiedziliśmy to miejsce i oprowadzono nas po jednej z takich łodzi: posiadała ona stolik, fotele, łóżka, ubikację, kuchnię z palnikami, kuchenkę mikrofalową, grill, ogrzewanie, oświetlenie, baterię, radio nadawczo-odbiorcze, butle z propanem, silnik, kilka zapasowych baków benzyny… cóż za wspaniały sposób spędzenia wakacji, zwłaszcza pod koniec września lub w październiku, gdy jest zbyt zimno na kemping!

Temagami, Ontario: Anima Nipissing and Temagami Lakes, Finlayson Point Provincial Park, July 03-14, 2012
Widok ze wzgórza Góry Karibu na miasto Temagami
Kolejną atrakcją, z daleka zresztą widoczną, jest 30-to metrowa Wieża Przeciwpożarowa „Temagami Fire Tower”, znajdująca się na Caribou Mountain (Górze Karibu) i można na nią wejść za niewielką opłatą. Rozciąga się z niej przepiękny widok na cały obszar Temagami. Chociaż nie weszliśmy na nią, to widok z Góry Karibu też był wspaniały! Nota bene, ta wieża została zbudowania nie tak dawno—oryginalna wieża miała jedynie 14 metrów wysokości, wykonana była z drewnianych belek i po raz ostatni używano jej do obserwacji pożarów w latach siedemdziesiątych XX wieku— od tamtego czasu zastąpiły ją samoloty i helikoptery.

Temagami, Ontario: Anima Nipissing and Temagami Lakes, Finlayson Point Provincial Park, July 03-14, 2012
Catherine koło 'lotniska' lokalnych linii lotniczych "Lakeland Airways".  Jeżeli jest woda, to
wszędzie można się tym samolotem dostac!
Naprzeciwko supermarketu znajdował się sklep stolarski i jego właściciel robił różnorakie meble, idealnie nadające się do domków letniskowych i ogrodów. Ponieważ z ledwością udało się nam upchnąć w samochodzie nasze rzeczy, nie byliśmy w stanie zakupić od niego żadnego mebla, ale za to kupiliśmy odpadki drewna na ognisko—było to aromatyczne drzewo cedrowe.

Temagami, Ontario: Anima Nipissing and Temagami Lakes, Finlayson Point Provincial Park, July 03-14, 2012
Nasze drugie miejsce biwakowe w parku Finlayson Point w Temagami.  Większośc czasu
spędzaliśmy siedząc na tej skale, czytając książki, pijąc zimne piwo i obserwując
przepływające łodzie.  Z powodu zakazu palenia ognisk ani razu nie mogliśmy na
nim delektowac się płomieniami ogniska.
Wiele razy pływaliśmy na kanu po jeziorze Temagami (wyruszając bezpośrednio z naszego miejsca biwakowego w parku), kilka razy dopłynęliśmy do ‘centrum’ Temagami, gdzie wstąpiliśmy do kawiarni na kawę. Raz popłynęliśmy w kierunku bardziej otwartych wód jeziora Temagami, opływając wyspę O’Connor. Po kilku dniach biwakowania na miejscu nr. 33 Catherine ‘odkryła’, że inne świetne miejsce było wolne i szybko się tam przenieśliśmy, spędzając na nim ostatnie kilka dni. Było ono również położone kilka metrów od jeziora, ale ponieważ brzeg jeziora stanowiła potężna stroma skała, nie można było z niego wodować kanu. Skała była za to idealna jako miejsce służące do obserwowania przepływających łodzi i delektowania się zimnym piwem lub czerwonym winem! Uiściwszy w parku drobną opłatę za cumowanie kanu, otrzymaliśmy osobny dok i tam trzymaliśmy kanu. Na skale znajdowały się wyryte nazwiska i daty, nie tak dawno wykonane—zastanawiałem się, czy były one zrobione przez turystów, czy też być może ta część parku stanowiła niedawno prywatną własność i dopiero później została włączona do parku. Niedaleko naszego miejsca znajdowała się tablica pamiątkowa o następującej treści:

Grey Owl (Szara Sowa), 1989—1938.
 
Mieszkając za młodu w Anglii, Archibald Belaney był zafascynowany przyrodą i opowieściami północnoamerykańskich Indian. W wieku siedemnastu lat przybył do Kanady i wkrótce zamieszkał pośród Indian plemienia Ojibwa na Bear Island (Wyspie Niedźwiedziej). Przyjmując indiańskie obyczaje i stroje, pracował jako drwal, strażnik leśny i traper w północno-wschodniej części prowincji Ontario. W latach dwudziestych XX wieku Belaney z niepokojem obserwował, jak przemysł drzewny, wędkarze i myśliwi ograbiali północne puszcze, zagrażając przetrwaniu autochtonicznej kultury indiańskiej. Przyjąwszy imię Grey Owl, Szara Sowa (Wa-Sha-Asin Quon), skierował swoje wysiłki na rzecz ochrony przyrody, występując o uznanie ‘naturalnego braterstwa pomiędzy człowiekiem i zwierzętami’. Szara Sowa zyskał międzynarodową sławę, jako pisarz i ceniony prelegent.

Temagami, Ontario: Anima Nipissing and Temagami Lakes, Finlayson Point Provincial Park, July 03-14, 2012
Na wyspie Bear Island (Wyspa Niedźwiedzia), koło kościoła
katolickiego.  W ręku trzymam kupioną w studiu artystycznym.
Jest to malunek Hugh McKenzie, którego styl podobny
jest to tego stosowanego przez Benjamina Chee Chee
Temagami, Ontario: Anima Nipissing and Temagami Lakes, Finlayson Point Provincial Park, July 03-14, 2012
Na jeziorze Lake Temagami, płyniemy od Temagami Access Road, koło wypy Temagami
Island do Bear Island (Wyspa Niedźwiedzia)
Dziesiątego lipca 2012 r. pojechaliśmy boczną drogą (Temagami Access Road) do jeziora Temagami. Na końcu drogi znajdował się ogromny parking gdzie właściciele domków letniskowych oraz turyści zostawiają samochody i motorówkami dopływają do celu. Ponieważ wiele samochodów ciągnie za sobą przyczepy z łodziami, droga była niesamowicie pożłobiona koleinami. Gdy w 1997 r. o północy jechałem tą właśnie drogą, miałem wrażenie, że od samochodu odpadną wszystkie koła—i tym razem nie jechało się na niej o wiele lepiej. Zaparkowaliśmy samochód i zwodowawszy kanu, popłynęliśmy dookoła ogromnej wyspy Temagami, na której zauważyliśmy kilka miejsc biwakowych, a następnie dopłynęliśmy do Bear Island (Wyspy Niedźwiedziej), drugiej co do wielkości wyspy w na jeziorze Temagami.

Wyspa ta należy do indiańskiego rezerwatu (Anishaabe-Ojibwe), mieszkał na niej Szara Sowa, jak też tutaj urodził się i tworzył znany artysta indiański Benjamin Chee Chee. Uwielbiam jego niezmiernie oryginalne malunki ptaków i zwierząt, namalowane w bardzo prostym i zarazem znakomitym stylu. Niestety, miał on skomplikowane życie i ostatecznie popełnił samobójstwo. Najpierw dobiliśmy do doku i poszliśmy do studia artystycznego Hugh McKenzie, znanego indiańskiego artysty. W środku spotkaliśmy Marty, także artystę, który powiedział nam, że w tym studio kiedyś tworzył Benjamin Chee Chee. Następnie poszliśmy do pobliskiego kościoła katolickiego Św. Urszuli—niestety, był zamknięty i nie udało mi się ustalić, czy nadal celebruje się w nim msze święte. Wróciliśmy do kanu i popłynęliśmy to głównego doku, usytuowanego vis-a-vis sklepu/poczty. Nieopodal była historyczna tablica z następującym napisem:

Temagami, Ontario: Anima Nipissing and Temagami Lakes, Finlayson Point Provincial Park, July 03-14, 2012
Tablica historyczna na Bear Island (Wyspie Niedźwiedziej)
Faktoria (Placówka Handlowa ) Temagami, 1834.

Pierwsza faktoria Kompanii Zatoki Hudsona (Hudson’s Bay Company) na jeziorze Timagami powstała na południowym brzegu wyspy Timagami w 1834 roku i była pod zarządem Głównego Handlarza Richard Hardisty, teścia Lorda Strathcona. Była to w zasadzie pomniejsza placówka znajdującej się na jeziorze Timiskaming w Ottawie większej siedziby Kompanii. Temagami (pierwotnie zwana Timagami) nie stanowiła dużego centrum handlowego i w początkowym okresie była kilka razy porzucana. Niemniej jednak w następstwie pojawienia się konkurencyjnych handlarzy, Kompania została skłoniona do ponownego otwarcia faktorii. W 1870 roku faktoria została przeniesiona na to miejsca na Wyspie Niedźwiedziej.
Temagami, Ontario: Anima Nipissing and Temagami Lakes, Finlayson Point Provincial Park, July 03-14, 2012
Ośrodek "Loon Lodge"na jeziorze Temagami, gdzie wpadliśmy na frytki
Kilka metrów dalej stał pomnik poświęcony osobom biorącym udział w obu wojnach światowych. W sklepie kupiliśmy lody i wdaliśmy się w ciekawą rozmowę ze sprzedawczynią, która była również przedstawicielką poczty i sanitariuszką. W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się w ośrodku Loon Lodge, gdzie zafundowaliśmy sobie porcję frytek. Naprzeciwko ośrodka zauważyłem na jednej z wysp ośrodek „Deep Water Lodge”, gdzie spędziłem parę dni w sierpniu 1997 roku.
Temagami, Ontario: Anima Nipissing and Temagami Lakes, Finlayson Point Provincial Park, July 03-14, 2012
Nasze trasy na kanu na jeziorze Temagami koło parku Finlayson Point
Jadąc z powrotem po drodze „Temagami Access Road”, zatrzymaliśmy się na wysypisku śmieci, znajdującym się zaraz przy drodze. Chociaż było zamknięte, bez trudu weszliśmy na nie przez barierkę—i od razu zauważyliśmy kilka czarnych niedźwiadków, buszujących wśród worków ze śmieciami! Gdy wraz z Catherine przyglądaliśmy się im, pojawił się jeszcze jeden niedźwiadek i stojąc pomiędzy nami i samochodem, ciekawie się nam przyglądał, ale szybko odszedł do lasu. Gdy byliśmy już w samochodzie, zauważyliśmy jeszcze jednego niedźwiedzia, który cały czas siedział za drzewami obserwując nas, dosłownie kilka metrów od nas.

TTemagami, Ontario: Anima Nipissing and Temagami Lakes, Finlayson Point Provincial Park, July 03-14, 2012
Pływanie na kanu po rzece Marten koło parku Marten River Provincial Park
Następnego dnia (11 lipca 2012 r.) pojechaliśmy drogą nr. 11 na południe, do parku Marten River. Jedną z atrakcji parku jest replika dziewiętnastowiecznego „Logging Camp”, obozu drwali (krótki film pt. „Zimowy Obóz” był robiony właśnie w tym miejscu). Obozy drwali były niewątpliwie niezmiernie specyficznymi miejscami i odegrały bardzo ważną rolę w historii Kanady, gdy przemysł drzewny stanowił jedną z podstaw ekonomii. Mam nadzieję, że w przyszłości uda mi się napisać więcej na ten bardzo ciekawy temat w osobnym blogu. Również tu i tam mogliśmy podziwiać imponujące, wysokie, stare sosny, które jakimś cudem nie zostały powalone przez siekiery drwali. Przespacerowawszy się wśród budynków obozowych, dojechaliśmy do Marten River, zwodowaliśmy kanu… i wkrótce wiosłowaliśmy pod silnie wiejący wiatr! Wiatr był na tyle mocny, że z ledwością posuwaliśmy się naprzód i w pewnym momencie byliśmy zmuszeni zatrzymać się w małej zatoczce i odpocząć, a nawet rozważaliśmy zawrócić. Niemniej jednak jakoś udało się nam przepłynąć następne paręset metrów, skręciliśmy 180 stopni w lewo dookoła półwyspu i znaleźliśmy się na względnie osłoniętym kawałku rzeki. Przepłynęliśmy pod mostem (droga nr. 11)—gdzieniegdzie widać było domki letniskowe oraz pływające w szuwarach ptaki i majestatyczne Niebieskie Czaple (Blue Heron), bardzo zresztą popularne. Już z wiatrem, (ale łagodnym) dopłynęliśmy do samochodu, mijając wiele łodzi wędkarskich. Ostatniego dnia, 14 lipca 2012 r., wstałem o godzinie 5:00 rano, obudziłem zaspaną Catherine i następne dwie godziny spędziliśmy pływając na kanu na jeziorze Temagami. Powierzchnia jeziora była tak gładka, że przypominała lustro, jedynie nasze kanu, bezszelestnie poruszając się po pustym jeziorze, zostawiało na sobą nieznaczny ślad torowy (kilwater). W niektórych zatoczkach unosiły się poranne mgły, a w bagnistych i zarośniętych zaciszach można było zobaczyć baraszkujące stada kaczek, gęsi i innego ptactwa wodnego.

Temagami, Ontario: Anima Nipissing and Temagami Lakes, Finlayson Point Provincial Park, July 03-14, 2012
Catherine kołe jednego z domków letniskowych na jeziorze Temagami
Ogólnie park Finlayson Point stanowi dobrą bazę wypadową po krainie Temagami, jak też można w nim znaleźć całkiem ustronne miejsca biwakowe. Z parkiem tym zawsze kojarzyć mi się będą trzy hałaśliwe rzeczy: przede wszystkim jezioro koło naszych miejsc biwakowych również stanowiło pas dla startów i lądowań samolotów—hałas wytwarzany szczególnie przy starcie był ogłuszający! Po drugie, jako że większość przejazdów kolejowych nie jest strzeżonych, za każdym razem, gdy przez Temagami przejeżdżał pociąg, rozlegały się liczne świdrujące w uszach gwizdy, bez względu na porę dnia lub nocy. Po trzecie, w tym regionie droga nr. 11 jest główną północno-południową arterią transportowo-komunikacyjną, po której jeździ bardzo dużo ogromnych ciężarówek (ciągników siodłowych), często z przyczepami i których odgłosy (szczególnie, gdy używały biegów do hamowania) świetnie słyszeliśmy z naszego miejsca kempingowego w dzień i w nocy.

Temagami, Ontario: Anima Nipissing and Temagami Lakes, Finlayson Point Provincial Park, July 03-14, 2012
Nasze nowe miejsce w parku Finlayson Point w Temagami, posiadające imponującą
skałę nad jeziorem, na której uwielbialiśmy spędzac czas
Co więcej, podczas całej naszej wycieczki nie spadła ani jedna kropla deszczu, cały czas było gorącu i parnie. Tego samego dnia, gdy przenieśliśmy się na nowe miejsce w parku Finlayson Point, kupiliśmy kilka wieprzowych steków i mieliśmy zamiar je upiec na grillu na ognisku. Po południu, gdy siedzieliśmy sobie na nadbrzeżnej skale koło naszego biwaku, pojawił się strażnik parkowy i poinformował, że właśnie został wprowadzony zakaz palenia wszelkich ognisk na całym terenie Temagami i oczywiście obejmował tereny parku. W rezultacie przez pozostałe dwie noce nie mogliśmy rozpalić ogniska i musieliśmy smażyć steki na patelni. Nota bene, zakaz ten obowiązywał przez kilka następnych tygodni.

Temagami, Ontario: Anima Nipissing and Temagami Lakes, Finlayson Point Provincial Park, July 03-14, 2012
Oryginalny sklepik wraz z punktem LCBO (alkohole) przy drodze nr. 11,
na północ od parku Marten River Provincial Park
Droga powrotna do Toronto była monotonna, zatrzymaliśmy się w mieście North Bay i nawet pojechaliśmy na plażę nad jeziorem Nipissing, ale było tak potwornie gorąco i słonecznie, że szybko uciekliśmy do samochodu, włączyliśmy klimatyzację na maksimum i kontynuowaliśmy naszą podróż, zatrzymując się jedynie na parę minut w miasteczku Burk’s Falls.
Temagami, Ontario: Anima Nipissing and Temagami Lakes, Finlayson Point Provincial Park, July 03-14, 2012
Catherine pokazuje swojemu ojcu szopa pracza,
którego zgubił nadmierny  apetyt! 
Niestety, ale w niecałe dwa miesiące później
 jej ojciec zmarł...
Przybyliśmy do Toronto o godzinie 7:00 wieczorem; jak zwykle, Catherine wyprowadziła swój minivan z płyty parkingowej przed domem, ponieważ ja zamierzałem wprowadzić na to miejsce mój samochód. Gdy bardzo wolno cofałem samochód na płytę parkingową, w pewnym momencie poczułem, że opona samochodu musiała trafić na jakąś przeszkodę i nie mogłem dalej jechać. Wysiadłem z samochodu i zobaczyłem leżącego z tyłu samochodu ogromnego, nieżywego szopa pracza. Początkowo przypuszczałem, że być może szop, szukając cienia, po prostu schował się pod minivanem Catherine i gdy go przestawiała, niechcący go przejechała. Lecz gdy oboje z bliska przyjrzeliśmy się nieszczęsnemu stworzeniu, od razu odkryliśmy przyczynę jego przedwczesnej śmierci: najprawdopodobniej szop znalazł duży, pusty słoik po maśle orzechowym, zawierający pozostałości pachnącego masła. Oczywiście, zwierzak próbował wylizać pozostałości masła i w tym celu wpakował całą swoją mordkę do środka słoika, który zaklinował się na jego pyszczku. Nie mogąc go usunąć, po prostu udusił się! Ojciec Catherine nie miał pojęcia o tym zdarzeniu, ale powiedział, że jego piesek Gabby ostatnio wykazywał duże zainteresowanie czymś po drugiej stronie zaparkowanego minivanu! Catherine zadzwoniła do wydziału ochrony zwierząt miasta Toronto i szop pracz został w nocy usunięty.

Blog in English: http://ontario-nature.blogspot.ca/2012/07/canoeing-on-anima-nipissing-lake-and.html
Więcej zdjęć: http://www.flickr.com/photos/jack_1962/sets/72157631523724473/
 

Pływanie na Kanu w Parku Kawartha Highlands i Biwakowanie w Parku Silent Lake, Ontario—Czerwiec 2012 r.

Blog in English/po angielsku: http://ontario-nature.blogspot.ca/2012/07/canoeing-in-kawartha-highlands.html
More photos/więcej zdjęć: http://www.flickr.com/photos/jack_1962/sets/72157631372460608/

Silent Lake  and Kawartha Highlands Parks, Ontario, Canada

Nasz pierwszy wyjazd biwakowo/kanu w tym sezonie! W parku Silent Lake byłem po raz pierwszy w 2008 roku z grupą około 20 osób z organizacji MeetUp; tym razem pojechaliśmy tylko we dwoje. Park położony jest na południe od miasteczka Bancroft i na północ od parku Kawartha Highlands, koło drogi nr. 29. Park Kawartha Highlands, o powierzchni 376 kilometrów kwadratowych, jest największym parkiem w prowincji Ontario na południe od parku Algonquin. Powstał on dopiero niecałe 10 lat temu; do 2010 roku można było w nim biwakować bezpłatnie, a od 2011 roku wymagane są pozwolenia i biwakować można jedynie na wyznaczonych miejsach. W parku znajduje się wiele jezior i szlaków kanu—niektóre wymagają portaży, umożliwiających dostanie się na bardziej dzikie jeziora, na których nie ma łodzi motorowych. Ponieważ wszędzie istnieje sporo prywatnych domków letniskowych (cottages), często spotyka się łodzie motorowe. Niemniej jednak nie można w nocy cumować łodzi motorowych na terenie parku—innymi słowy, osoby pragnące nocować w parku muszą używać kanu lub kajaki. Uważam, że jest to świetny pomysł!
 Silent Lake  and Kawartha Highlands Parks, Ontario, Canada

Ponieważ ani ja ani Catherine nie byliśmy poprzednio w parku Kawartha Highlands, chcieliśmy zwiedzić z kanu i popływac na kilku jeziorach—i park Silent Lake był idealną bazą wypadową do takich wycieczek. Tydzień przedtem zrobiłem na Internecie mały ‘research’ i zapisałem numery najlepszych miejsc biwakowych. Po przyjeździe do parku wybraliśmy całkiem dobre miejsce—tym bardziej, że jeszcze w tym czasie było bardzo mało turystów i przyległe miejsca były puste. W ciągu następnych dwóch godzin rozbiliśmy namiot i wyładowaliśmy z samochodu nasz turystyczny ekwipunek. Wczesnym wieczorem pogoda się nagle zmieniła, wyraźnie coś wisiało w powietrzu... Rzeczywiście, w pewnym momencie w dosłownie 15 sekund ściemniło się (tak, jak w kinie przed projekcją filmu!), poczuliśmy silne podmuchy wiatru, usłyszeliśmy grzmoty i pojawiły się błyskawice. Stało się tak wietrznie, że obawiałem się, iż wyłamujące się gałęzie drzew mogą spaść i uszkodzić samochód (tak, jak się to mi przydarzyło w 2002 roku w parku Arrowhead, gdy nagły silny wiatr dokonał wielu zniszczeń w parku i spadające konary lekko uszkodziły w paru miejscach mój nowo-zakupiony samochód), tak więc szybko opuściłiśmy nasze miejsce i zatrzymaliśmy się na bardziej odkrytym parkingu koło budynku z prysznicami. Pół godziny później było już po burzy i nawet udało się nam rozpalić ognisko. Wkrótce pojawiło się kilka szopów-praczy i na noc musieliśmy wieszać worek ze śmieciami na linie pomiędzy dwoma drzewami, bo szopy uwielbiały się do nich dobierać i roznośić je dookoła kempingu. Kilka razy w parku widzieliśmy sarny.

Silent Lake  and Kawartha Highlands Parks, Ontario, Canada

Podczas naszego pobytu w parku odbyliśmy cztery jedno-dniowe wycieczki na kanu w parku Kawartha Highlands. Nasza pierwsza wycieczka miała miejsce następneg dnia, 20 czerwca 2012 r, gdy pojechaliśmy samochodem (z kanu na dachu) w kierunku jeziora Wolf Lake, zaparkowaliśmy samochód i wkrótce byliśmy na wodzie. Po przepłynięciu na jeziorze jednego kilometra zorientowaliśmy się, że zapomnieliśmy zabrać ze sobą... kamizelek asekuracyjnych (przy dobrej pogodzie zwykle nie nosimy ich na sobie na mniejszych jeziorach i), toteż musieliśmy popłynąć z powrotem do samochodu. Zatrzymaliśmy się na lunch na małej wysepce i potem popłynęliśmy do samego końca jeziora, gdzie znajdował się krótki (140 m. ) portaż prowadzący do jeziora Crab Lake; po jakimś czasie zaczęliśmy płynąć z powrotem do samochodu. Widzieliśmy zaledwie jedno miejsce biwakowe, na którym były 2 osoby—jak też natknęliśmy się na samotnego ‘windsurfera’, który starał się bezskutecznie dopłynąć do swojego cottage, co było raczej niemożliwe z powodu braku wiatru. Zaczęliśmy z nim rozmawiać, a następnie rzuciłem mu linę i w ten sposób przez następne 30 minut holowaliśmy go za naszym kanu.

Silent Lake  and Kawartha Highlands Parks, Ontario, Canada

Następnego dnia wybraliśmy się na jezioro Long Lake; jego nazwa (jezioro Długie) była bardzo właściwa! Koło parkingu znajdował się ośrodek, posiadający m. in. kilka malowniczych domków letniskowych, niektóre znajdowały się na szczytach skał (parę dni później spotkaliśmy właściciela tego ośrodka, http://www.longlakelodge.ca/--kto wie, może zdecydujemy się na wynajęcie jednego z tych domków na jesieni). Przez pierwszą godzinę pogoda była dobra, ale potem gwałtownie pogorszyła się. Zatrzymaliśmy się na jednym z miejsc biwakowych parku, założyliśmy na siebie nasze ubrania przeciwdeszczowe i wkrótce zaczęło dość mocno padać. Mieliśmy nadzieję na tym miejscu przeczekać burzę i deszcz, ale jakoś nie wypogadzało się. Był to jeden z najdłuszych dni roku, dochodziła już godzina 20:00 do zachodu słońca brakowało jeszcze ponad godzine, jednak postanowiliśmy, pomimo deszczu, płynąć z powrotem, dopływając do parkingu przed godziną 21:00.

Silent Lake  and Kawartha Highlands Parks, Ontario, Canada

W dniu 22 czerwca 2012 roku pojechaliśmy w kierunku jeziora Anstruther Lake, jednego z największych w parku. Sądziliśmy, że będziemy mogli spędzić cały dzień pływając na na kanu... ale gdy zobaczyliśmy jezioro, po prostu nie podobało się nam: było zbyt duże i zbyt otwarte, a ponieważ wiał stosunkowo silny wiatr, wiosłowanie okazałoby się dość uciążliwe. Catherine, rozczarowana wczorajszym deszczem, zasugerowała, abyśmy powrócili na jezioro Long Lake i tym razem dopłynęli do jego końca—i jak się okazało, była to świetna decyzja! Wkrótce mijaliśmy znajome już brzegi jeziora Long Lake i miejsce biwakowe, na którym wczoraj schroniliśmy się przed deszczem (tym razem biwakowało na nim parę osób) i dopłynęliśmy do portażu, prowadzącego do jeziora Buzzard Lake. Akurat przed nami dopłynął tam facet z dwójką dzieci i przygotowywał się do portażu. Ponieważ Catherine chciała zobaczyć, jak wygląda jezioro Buzzard Lake, pomogła mu przenieść kilka rzeczy, a ja natomiast zrobiłem kilka zdjęć stojącej nad wodą starej szopie i łodzi. Okazało się, że ten facet był dyrektorem szkoły chrześcijańskiej.

Silent Lake  and Kawartha Highlands Parks, Ontario, Canada

Po kilkunastu minutach napotkaliśmy mocno wyładowane kanu z dwoma chłopakiami, którzy zamierzali biwakować przez weekend. Wyprzedziliśmy ich i po krótkim czasie wypłynęliśmy na bardziej szeroką część jeziora—na jego północnych brzegach było sporo prywatnch cottages, a na południowych brzegach dostrzegliśmy kilka miejsce biwakowych. Na jednym z nich zatrzymaliśmy się i wypiliśmy zimne piwo. Byliśmy bardzo zaskoczeni, gdy nagle pojawił się samotny szop-pracz, który wydawał się być chory i próbował się do nas zbliżyć.

Silent Lake  and Kawartha Highlands Parks, Ontario, Canada

Chociaż szopy są bardzo powszechne, jest niezmiernie rzadkie zobaczyć je w ciągu dnia—i to jeszcze takie oswojone! Staraliśmy się go odpędzić i wreszcie zniknął w lesie. Piętnaście minut później pojawiło się kanu z dwoma chłopakami, którzy właśnie mieli zamiar biwakowac na tym miejscu (było to z pewnością jedna z najlepszych miejsc biwakowych w okolicy). Rozmawialiśmy z nimi przez jakiś czas, a następnie popłynęliśmy do małej wysepki, znajdującej się kilka metrów od ich miejsca biwakowego, usiedliśmy na ławeczce i rozkoszowaliśmy się zachodzącym słońcem.

Silent Lake  and Kawartha Highlands Parks, Ontario, Canada

O godzinie 21:00 wsiedliśmy do kanu, pożegnaliśmy się z chłopakami (już rozbili namiot i rozwieslili dużą plandekę przeciwdeszczową) i zaczęliśmy wiosłować z powrotem, dopływając do parkingu o godzinie 22:00. Tego dnia przepłynęliśmy ponad 13 kilometrów.

Silent Lake  and Kawartha Highlands Parks, Ontario, Canada

W sobotę, 23 czerwca 2012 roku, udaliśmy się wieczorem na jezioro Eels Lake. Zaraz po wypłynięciu na jezioro popływaliśmy w małej zatoczce, pełnej korzeni o fantastycznych, powyginanych kształtach, a potem skierowaliśmy się do małej zatoczki, gdzie nie było żadnych domków.

 Silent Lake  and Kawartha Highlands Parks, Ontario, Canada

 Po kilku minutach dotarliśmy do sporej tamy bobrowej—na brzegu widzieliśmy dziedzącego bobra, pewnie niezadowolonego z naszej niespodziewanej wizyty. Przenieśliśmy przez tamę kanu i zaczęliśmy wiosłowac po części jeziora, utworzonej przez bobry (gdyby nie było tej tamy, to poziom wody byłby o wiele niższy i pewnie byłyby tutaj bagna). Zatoczka były bardzo zarośnięta i bagnista. Ujrzeliśmy ukryty w lesie domek, ale raczej nik w nim nie zamieszkiwał od dłuższego czasu. Przez jakiś czas wiosłowaliśmy dookoła jeziora, potem obserwowaliśmy zachód słońca i przed zmierzchem dopłynęliśmy do samochodu.

Silent Lake  and Kawartha Highlands Parks, Ontario, Canada

W niedzielę od rana padało. Nie mogąc pływać na kanu, po południu pojechaliśmy coś przekąsić do pobliskiego miasteczka Apsley. Niestety, lokalna restauracja „Swiss Bear” w niedzielę zamykała się już o godzinie 15:00. Znaleźliśmy inną restaurację koło drogi nr. 28, która zamykała się za 15 minut, ale kelnerka/kucharka na szczęście coś tam jeszcze znalazła do jedzenia. Później wróciliśmy do Apsley, Catherine kupiła lody, a następnie w sklepie dolarowym znaleźliśmy kilka tanich i interesujących rzeczy.

Silent Lake  and Kawartha Highlands Parks, Ontario, Canada

Natomiast poprzedniego dnia udaliśmy się też do malowniczego miasteczka Bancroft. Na skutek awarii prądu nie działały karty kredytowe i debetowe i większość klientów nie była w stanie zapłacić za swoje zakupy (na szczęście miałem przy sobie trochę gotówki). W sklepie Home Hardware kupiliśmy spory worek drzewa na ognisko, a także wpadliśmy na świetną kawę do „Tim Horton’s”.

Silent Lake  and Kawartha Highlands Parks, Ontario, Canada

W poniedziałek spakowaliśmy się i opuściliśmy park, kierując się do Toronto. W drodze powrotnej pobieżnie zwiedziliśmy miasto Lakefield, zatrzymaliśmy się koło starego dworca kolejowego i pojechaliśmy w kierunku Peterborough—droga ciągnęła się wzdłuż rzeki Otonabee River oraz szlaku kolejowego, którym dawniej kursowały pociągi do Lakefield.

Silent Lake  and Kawartha Highlands Parks, Ontario, Canada

W Peterborough zatrzymaliśmy się koło budynku z 1852 roku, dawniej należacym do Duke of Wellington Loyal Orange Lodge, obecnie będącym własnością Uniwersytetu Trent. Nad rzeką Otonabee River i Kanałem Trent znajdował się most dla pieszych—i niedaleko, na brzegu kanału, spoczywał stary, porzucony kolejowy most obrotowy, jak też był widoczny zarośnięty nasyp kolejowy: most obracał i szyny kolejowe na moście zbiegały się z szynami kolejowymi na nasypie i wtedy pociąg mógł przejechać mostem nad kanałem—a następnie most powracał do pierwotnej pozycji, tzn. rownoległej do kanału, umożliwiając przepłynięcie kanałem łodzi.

Silent Lake  and Kawartha Highlands Parks, Ontario, Canada

Silent Lake  and Kawartha Highlands Parks, Ontario, CanadaAle to było dawno temu.... tory usunięto lata temu, nasyp był bardzo zarośnięty, a most zardzewiały—artefakt minionej ery, gdy to szlaki kolejowe przecinały Ontario wzdłuż i wszerz, stanowiąc niezmiernie ważną (i bardzo często jedyną) drogę dojazdową i przyczyniając się do kolonizacji trudno dostępnych terenów. 

Byliśmy bardzo zadowoleni, że wreszcie odwiedziliśmy park Kawartha Highlands, bo znajduje się stosunkowo blisko Toronto i można w nim odbyć wiele ciekawych wycieczek na kanu i przenocować się na malowniczych miejscach biwakowych. Jestem pewien, że wybierzemy się tam ponownie w przyszłości!


Blog in English/po angielsku: http://ontario-nature.blogspot.ca/2012/07/canoeing-in-kawartha-highlands.html
More photos/więcej zdjęć: http://www.flickr.com/photos/jack_1962/sets/72157631372460608/

środa, 15 lutego 2012

Cienfuegos, Cuba. 13-20 Styczeń 2012 r.

English version of this blog: http://ontario-nature.blogspot.ca/2012/02/cienfuegos-cuba.html
Więcej zdjęć: http://www.flickr.com/photos/jack_1962/sets/72157629906109508

 — To gdzie jedziemy tym razem na Kubę?

To pytanie zadawaliśmy sobie od jakiegoś czasu. Niby proste, bo wybór miejsc ogromny, ale nie chcieliśmy spędzić całego tygodnia wylegując się na plaży, spacerując po ośrodku wypoczynkowym. Chcieliśmy bardziej aktywnie spędzić nasz pobyt, więc trzeba było zrobić mały 'research'. Varadero, Santa Lucia, Manzanillo, Cayo Coco, Cayo Largo—wszystko to piękne miejsca na cudownych plażach, ale dojechanie z nich do jakiegoś większego miasteczka jest uciążliwe, drogie, a często nawet niemożliwe.

— A może spróbować miasto Cienfuegos, zwane również „La Perla del Sur” („Perłą Południa”)? — powiedziałem po kilkunastu minutach przeglądania mapy Kuby i różnych ofert turystycznych.

Dwa lata temu byliśmy koło miasteczka Trinidad i wtedy lądowaliśmy w Cienfuegos, ale nigdy nie mieliśmy okazji zwiedzić tej miejscowości. Agencja turystyczna http://www.tripcentral.ca/ , przez którą kupowaliśmy poprzednie wakacje, oferowała kilka 'packages' w ośrodkach w pobliżu Cienfuegos—dwa z nich na południe od miasta, nad oceanem, posiadały plaże, ale dojazd do samego miasta wymagałby codziennej transportacji taksówką—bo samo miasto jest położone nad zatoką Cienfuegos, dawniej zwaną Zatoką Jagua (Bahia de Cienfuegos lub Bahia de Jagua) i nie bezpośrednio nad oceanem. Była jeszcze jedna możliwość—hotel Jagua, znajdujący się na cypelku Punta Gorda wpadającym do Zatoki Cienfuegos. Nawet niezły hotel, posiadający basen (ale nie plaże), z jego okien roztacza się piękny widok na zatokę, miasto i ocean. Do centrum miasta jest około 3 km, niedaleko. Cena była trochę wysoka, około $900 za osobę na tydzień. Mieliśmy nadzieję, że może z czasem spadnie—był dopiero wrzesień, a wybieraliśmy się tam w styczniu—ale wkrótce cena poszła o około $200 w górę... — Hm, zawsze można pojechać do hotelu Tropicoco – powiedziałem. Bo chociaż spędziliśmy w Hawanie kilkadziesiąt godzin, wszystkiego nie udało się nam zobaczyć. W tym hotelu, ok. 30 minut od centrum Hawany, byliśmy w 2009 r. i stanowił on świetną bazę do codziennych wypadów do miasta. Był to jako-taki hotel, chociaż recenzje zamieszczane na stronie http://www.tripadvisor.com/  oscylowały od 1 do 5 gwiazdek—niektórzy go nie znosili i nazywali ‘piekłem’, inni corocznie wracali do niego. Nam odpowiadał i nie mieliśmy problemu z pojechaniem do niego razy jeszcze, tym bardziej że ceny były cały czas przystępne w granicach $600.

Co jakiś czas wchodziłem na stronę Tripcentral.ca i śledziłem codziennie zmieniające się ceny... i wreszcie pewnego dnia po rutynowym sprawdzeniu cen, prawie że podskoczyłem z radości i momentalnie zadzwoniłem do Catherine.

— Hej, byłaś może dzisiaj na tripcentral.ca? – zapytałem się.

Otóż nagle pojawiły się nowe oferty wakacyjne właśnie do hotelu Jagua. Tydzień z przelotem i ze śniadaniem za $605 (a z kolacją o $100 więcej). Baliśmy się, aby nam ta oferta nie uciekła i szybko podjęliśmy decyzję. Zadzwoniliśmy do Rien'a z Tripcentral.ca (również on poprzednio robił nasze rezerwacja), który szybko wszystko załatwił, a przy okazji powiedział, że tym razem będziemy lecieli Air Cubana, liniami kubańskimi. Parę dni później zrobiłem mały ‘research’ i okazało się, że linie lotnicze Air Cubana miały fatalną opinię jeżeli chodzi o wypadki i bezpieczeństwo; jedynym pocieszeniem dla nas to fakt, że absolutna większość wypadków zdarzała się na lotach krajowych (kubańskich) i tych do innych krajów Ameryki Łacińskiej lub Karaibów.

Oczywiście, Kuba jest specyficznym krajem i często nie wszystko działa tak, jak powinno. Turyści, którzy nie zdają sobie sprawy ze specyfiki tego kraju, często doznają rozczarowań. „Es Cuba!”—to zwrot, który warto zawsze pamiętać. My też jesteśmy na to przygotowani... z tym, że „Es Cuba!” zaczęła się parę minut po zrobieniu rezerwacji, gdy otrzymałem e-mail z potwierdzeniem.

Nasza znajoma Lynn jest stewardessą i przez ostatnie 15 lat lata z Toronto do Hong Kongu; bezpośredni lot, bez żadnych lądowań, wynosi prawie 16 godzin i jest prawie najdłuższym pasażerskim lotem (najdłuższy lot to około 19 godzin). Lot z Toronto na Kubę normalnie trwa ok. 4 godziny—ale nie doceniliśmy możliwości linii kubańskich: otóż według pisemnego potwierdzenia, nasz lot z Toronto do Cienfuegos miał rozpocząć się o godzinie 3:00 po południu w niedzielę i zakończyć o godzinie 7:00 wieczorem... następnego dnia, w poniedziałek! Zresztą wyraźnie było napisane: „długość lotu 28 godziny, bez między-lądowań”! Tak więc nie tylko nasze wakacje obejmowały wyjazd na Kubę, ale prawdopodobnie przelot dookoła świata i przy okazji pobicie wszelkich rekordów długości lotu—tego nie potrafi nawet kapitalistyczna Ameryka! Na szczęście był to jedynie błąd... a ja już w swojej wyobraźni widziałem nasze nazwiska w Księdze Guinnessa i wyszukane powitanie na lotnisku w Cienfuegos, być może z udziałem samego Fidela Castro! Zresztą jak się okazało, nie był to ostatni błąd—m. in. zmieniono nam o kilka dni daty wylotu i przylotu (nomen-omen, wylot miał nastąpić w piątek, trzynastego!) i kompletnie pomieszano w papierach godziny przylotu i odlotu. Mieliśmy jedynie nadzieję, że gdy przyjdzie do samego lotu, wszystko będzie toczyło się właściwym trybem.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012

Piątek, trzynastego stycznia 2012 roku... samolot linii kubańskich prawie bez spóźnienia odleciał o 21:00. Co poniektórzy z kanadyjskich turystów postanowili zacząć swoje kubańskie wakacje już w samolocie i niebawem stali się hałaśliwi, a nawet uciążliwi—dobrze, że siedzieliśmy kilka rzędów dalej od nich. Niektórzy mówią, że kubańskim samolotom nie wolno latać nad terytorium Stanów Zjednoczonych, ale nie jest to prawdą—mają prawo latać (za co zresztą płacą, tak jak wszystkie inne samoloty) i w razie problemów mogą też wylądować na amerykańskim lotnisku. Przechodząc koło frontowych siedzeń, zobaczyłem całą stertę gazet—było to angielskie wydanie rządowego tygodnika Granma. Na Kubie nie jest nawet łatwo kupić hiszpańskojęzyczne wydanie Granma (dziennik), nie wspominając o wydaniu w języku angielskim! Gdy samolot zaczął zbliżać się do Cienfuegos i ustawiać do lądowania, pomimo ciemności wyraźnie zobaczyłem zatokę (Bahia de Cienfuegos), przylądek Punta Gorda oraz ‘nasz’ hotel Jagua! Wylądowaliśmy parę minut po północy—jakże było przyjemnie wyjść z samolotu i poczuć grunt pod stopami oraz powiew ciepłego i wilgotnego powietrza! Szybko przeszliśmy przez kontrolę paszportową. Na lotnisku w Toronto kupiłem ‘The New York Times’; która to gazeta wystawała z mojego podręcznego bagaża.

— Czy mogę ją zobaczyć? — zapytał się mnie jeden z celników.

Początkowo sądziłem, że może chciał po prostu szybko ją przeczytać, ale jego prośba była raczej skierowana z racji wykonywanego zawodu: przewrócił kilka stron, spojrzał na datę i po krótkiej wymianie zdań przez radio pozwolił mi ją zatrzymać. Akurat w tym wydaniu nie było chyba ani jedengo słowa o Kubie.

Przed lotniskiem stało kilka autobusów.

— Który jedzie do Hotelu Jagua? — zapytaliśmy się.

— Tamten — wykrzyknął jeden z pracowników, wskazując na autobus stojący w samym końcu parkingu.

Kierowca umieścił nasze bagaże w autobusie, a my staliśmy przed autobusem, czekając na pozostałych pasażerów. Stopniowo pojawili się pozostali turyści—ale podczas gdy wszystkie inne autobusy już odjechały, nasz nadal na kogoś czekał. Po godzinie zobaczyliśmy, jak nasz samolot wzbił się w niebo i odleciał do Hawany. Kilka turystek, które siedziały koło nas, powiedziały, że ich bagaż musiał być załadowany w Toronto na inny samolot, bo nawet po przeszukaniu całego samolotu, nie znaleziono go, tak więc były one w bardzo złym nastroju—i bez bagażu. Wreszcie z budynku lotniska wyszedł samotny turysta, wszedł do autobusu i ruszyliśmy.

— To nie moja wina—powiedział przepraszającym głosem. – Prawie mnie aresztowano.

Nigdy nie dowiedziałem się, o co poszło, ale wszyscy odetchnęli z ulgą. Większość turystów—praktycznie wszyscy oprócz nas—jechali do ośrodków Ranch Luna i Faro Luna (znajdujących się na południe od Cienfuegos, nad oceanem). Byliśmy jedynymi turystami, którzy zatrzymali się w hotelu Jagua i tamże skierował się autobus. Chociaż była już prawie druga nad ranem, na ulicach było nawet sporo ludzi i niebawem mogliśmy na własne oczy zobaczyć neoklasyczną architekturę, z której to miasto słynie. Autobus skręcił w ulicę Calle 37, zwaną też Paseo del Prado (część jej nazywa się Malecon), minęliśmy piękny biały budynek (Klub Żeglarski) i przybyliśmy do hotelu. Personel był trochę zaskoczony, bo pewnie nie spodziewał się nikogo o tej porze dnia—a raczej nocy. Poprosiliśmy o pokój na ostatnim, siódmym piętrze, ale wszystkie były zajęte i otrzymaliśmy pokój nr. 502, na piątym piętrze.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012

— Cinco piso? — zapytałem się.

 — Si, cinco — odpowiedziała recepcjonistka.

Pokój znajdował się prawie na samym końcu długiego, otwartego korytarza. Karta magnetyczna, która miała otworzyć drzwi do pokoju nie działała; wkładaliśmy ją na różne sposoby, ale drzwi ani drgnęły.
Po kilku minutach bezowocnych prób usłyszeliśmy głos dobiegający z wewnątrz pokoju:

— To nie jest wasz pokój.

Sprawdziwszy dokumenty otrzymane w recepcji hotelowej okazało się, że otrzymaliśmy pokój numer 402, na czwartym piętrze (chociaż oboje doskonale słyszeliśmy, jak recepcjonistka powiedziała „Cinco”). Tym razem nie mieliśmy problemu z otwarciem drzwi—a następnie włożyliśmy kartę w specjalne urządzenie, aby można było zapalić w pokoju światło.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012

Pokój był całkiem fajny—miał dwa duże łóżka, telewizor, telefon, małą lodówkę, klimatyzację, łazienkę z prysznicem—jak również balkon, na którym mogliśmy siedzieć i patrzeć się na hotelowy basen, molo, Zatokę Cienfuegos i całe miasto. Natomiast z korytarza mieliśmy piękny widok na południową część przylądka Punta Gorda oraz na jeden z najbardziej imponujących budynków w całym mieście, Palacio de Valle. Na przeciwnym brzegu zatoki widoczna była ogromna kopuła nigdy nie dokończonego reaktora elektrowni atomowej. Strasznie chciało mi się pić, a nie chciałem na wszelki wypadek nabawić się już w pierwszym dniu zatrucia żołądkowego. Oboje poszliśmy do hotelowego baru (otwartego całą noc) i kupiliśmy dwie puszki piwa „Bucanero”. Zwykle piwo kosztuje 1 peso, ale bar hotelowy zażyczył sobie razem 6 peso—i była to nasza pierwsza i ostatnia wizyta w tym barze. Około 3 nad ranem wróciliśmy do pokoju i szybciutko zasnęliśmy.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012

Hotel Jagua był zbudowany przed Rewolucją Kubańską przez brata ówczesnego prezydenta Batisty. Istniały również plany otworzenia kasyna w przylegającym do hotelu Palacio de Valle (nota bene, dawniej ogród tego pałacu znajdował się w miejscu, gdzie obecnie stoi hotel Jagua). Przed Rewolucją dzielnica Punta Gorda (leżaca na półwyspie wrzynającym się w Zatokę Jagua) była jedną z najdroższych dzielnic w mieście—do dzisiaj posiada ona niezaprzeczalny urok, domki są bardzo dobrze utrzymane i w wielu z nich wynajmowane są pokoje turystom (casas particulares). Jako ciekawostka—według znajdującej się w hotelu tablicy pamiątkowej, Fidel Castro złożył w nim wizytę po Rewolucji:

W tym pomieszczeniu w dniu 18 sierpnia 1960 roku towarzysz Fidel Castro Ruiz mówił na temat dużego znaczenia Hotelu Jagua dla rozwoju turystyki w centralnej części wyspy”.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012

Hotel cieszył się ogromną popularnością wśród różnych zorganizowanych grup turystycznych podróżójących po Kubie; prawie wszyscy turyści zatrzymywali się w nim na jedną lub dwie noce i wyruszali w dalszą podróż. Dlatego ciągle widzieliśmy autobusy stojące przed hotelem, do których turyści albo wsiadali albo z których wysiadali. Rzeczywiście, byliśmy jedynymi gośćmi tego hotelu, którzy mieszkali w nim przez pełny tydzień—nawet Rien, nasz kanadyjski przedstawiciel biura podróży powiedział, że nie pamięta, aby jacyś inni turyści wybrali się na cały tydzień do Hotelu Jagua. Oczywiści, turyści którzy kupują tygodniowe wyjazdy na Kubę zwykle zatrzymują się w ośrodkach położonych nad oceanem, w których wszystko jest wliczone w cenę (tzn. trzy posiłki dziennie, bufet, napoje alkoholowe, występy taneczno-muzyczne i wiele innych atrakcji dla turystów). Natomiast Hotel Jagua znajdował się w mieście, około 3-4 kilometry od centrum Cienfuegos. Jedynie śniadanie było wliczone w cenę naszego ‘package’—nie mieliśmy żadnych innych posiłków i nie było żadnych bezpłatnych napojów. Każdego ranka rozkoszowaliśmy się przepysznym omletem lub jajkami sadzonymi, świeżym chlebem i bułkami, sałatkami i trzema rodzajami znakomitych żółtych serów! Niestety, maszyna do kawy działała w typowo kubański sposób—czasami otrzymywałem czarną kawę bez mleka, czasami leciało jedynie mleko i musze powiedzieć, że przez cały tydzień nie wypiłem nawet jednej jako-takiej filiżanki kawy, ale ponieważ nie jestem kawoszem, nie był to dla mnie jakiś duży problem. Poza tym, lubiliśmy ten hotel—windy działały, zawsze była gorąca woda, pokojówka sprzątała codziennie pokój, lodówka chłodziła nasze jedzenie i piwo, obsługa hotelowa rozmawiała po angielsku i jego lokacja była idealna.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012

Po drugiej stronie ulicy (Calle 37), na vis-a-vis hotelu były dwie restauracje, gdzie można było kupić to samo piwo, które sprzadawano w barze hotelowym, ale za jedną trzecią ceny (tzn. 1 peso vs. 3 peso). Na tej samej ulicy, jakieś 600 metrów na północ od hotelu, zaraz za stacją benzynową (koło Avenida 20) znajdował się supermarket zaopatrzony w napoje alkoholowe, wodę mineralną, piwo, sery i wiele innych rzeczy. Kilka razy tam poszliśmy i kupiliśmy wodę mineralną i piwo w puszkach. Również można było kupić piwo i wodę mineralną w mniejszym sklepiku, znajdujacym się na tyłach stacji benzynowej.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012

Chociaż w sobotę 14 stycznia 2012 r. (pierwszej nocy) spaliśmy tylko parę godzin, już rano byliśmy na nogach, zjedliśmy śniadanie i poszliśmy do Palacio de Valle. Rzeczywiście, był to imponujący budynek! Zbudowany w 1917 r. przez Don Acislo del Valle w różnych stylach architektonicznych, posiadał bogato zdobione ściany, sufity, schody i wiele innych dekoracji. Gdy weszliśmy do środka, zobaczyliśmy dystyngowaną starszą damę kubańską, bardzo oryginalnie ubraną, która grała na fortepianie i bardzo charakterystycznym głosem śpiewała romanyczne piosenki.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012

Oczywiście, była to Carmen Iznaga, która od lat prezentuje się w tym Pałacu. Po kilku minutach wstała, podeszła do Catheriny i pokazała jej kilka dysków CD z nagraniami swojej muzyki. Kupiliśmy jeden dysk, który ona pocałowała, zostawiając na nim odcisk szminki! Po zrobieniu kilkunastu zdjęć poszliśmy wzdłuż Calle 35 do końca przylądka Punta Gorda. Wszystkie domki były świetnie utrzymane. Jeden z mieszkańców Punta Gorda powiedział (jeżeli dobrze go zrozumiałem), że podczas huraganów fale zatoki przelewają się przez przylądek i wiele domów jest zalewanych. Przed jednym z domków stał wypolerowany amerykański samochód z lat piędziesiątych.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012

Koło hotelu, na skrzyżowaniu Avenida 0 i Calle 35 podjechała do nas riksza (bicitaxi, lokalna taksówka dla turystów, napędzana pedałami siedzącego na przodzie riksiarza i posiadająca z tyłu miejsce na 2 osoby) i jej właściciel spytał się, czy może nas gdzieś podwieźć. Nie zamierzaliśmy w tym czasie nigdzie jechać, ale zaczęliśmy z nim rozmawiać—głównie używając super-podstawowego języka hiszpańskiego, bo on znał zaledwie kilka wyrazów po angielsku. Nazywał się Alain i powiedział nam, że to była jego riksza—musiał wykupić specjalne pozwolenie, aby móc nią świadczyć usługi dla turystów: co miesiąc płacił pewną kwotę dla rządu (w ‘Convertible Peso”, CUC) i również musiał odprowadzać pewien procent od swoich całkowitych zarobków (ale nigdy nie dowiedziałem się, w jaki sposób taka kwota jest obliczana—ryksiarze nigdy nie wydawali żadnych rachunków). Był to całkiem miły młody człowiek i umówiliśmy się, żeby czekał na nas przed hotelem o godzinie 17:00, gdy zamierzaliśmy wybrać sie do centrum miasta. Poszliśmy z powrotem do pokoju hotelowego, ucięliśmy sobie drzemkę i wstaliśmy przed piątą.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012

Alain już czekał na nas. Zresztą przed hotelem stało wiele innych riksz, jak też ‘regularnych’ taksówek. Dowiedzieliśmy się później, że, praktycznie wszyscy ci taksówkarze otrzymali niedawno od rządu pozwolenia—ba, zostali nawet zachęceni przez rząd—do prowadzenia swoich własnych biznesów. Podczas naszej ostatniej wizyty na Kubę w listopadzie 2010 r. rozmawiałem z Kubańczykami o niedawnej decyzji rządu kubańskiego dotyczącej zwolnienia z pracy setek tysięcy pracowników rządowych. Ponieważ rząd nie był w stanie zapewnić im zatrudnienia, jedyną rozsądną alternatywą było zachęcenie ich do rozpoczęcia własnej, prywatnej działalności—i bardzo dużo ludzi skorzystało z tych nowych przepisów, dających im wreszcie możliwość prowadzenia działalności biznesowej (pracując ‘por cuenta propia’, na własny rachunek) i polepszenia swoich zarobków. Ta nowa ‘przyjazna’ biznesom polityka była wszędzie widoczna—spotykaliśmy bardzo dużo prywatnych rikszy, taksówek konnych i samochodowych, punktów oferujących różnego rodzaju usługi, sklepików sprzedających wszystko od części elektrycznych do różnych owoców i warzyw (wiele z nich działało z okien mieszkań wychodzących na ulice)—jak też otworzyło się dużo prywatnych restauracji i ciągle zaczepiano nas, oferując w nich posiłki.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012

Prawdopodobnie jednak ci ‘naganiacze’ nie stanowili niesławnych ‘jinteros’ (kanciarzy), ale pracowali dla restauracji, często nawet byli ubrani w restauracyjne uniformy i rozdawali nam karty biznesowe. Niezmiennie używaliśmy bardzo pomocnej formuły w języku hiszpańskim: „Acabamos de comer en el hotel” (właśnie jedliśmy w hotelu) i w większości przypadków więcej nas nie zaczepiano. Cóż, był to rodzaj marketingu w wydaniu kubańskim! Również widzieliśmy wiele sklepów sprzedających dobrej jakości zagraniczne ubrania, jeansy, żywność, urządzenia gospodarstwa domowego, maszyny/narzędzia do renowacji domów i wiele innych rzeczy—co znaczyło, że przynajmniej część Kubańczyków miała pieniądze i mogła sobie pozwolić na zakup takich przedmiotów. Innymi słowy, Kuba zmieniała się—miejmy nadzieję, że na lepsze. Jeżeli te zmiany będą kontynuowane, przyszła Kuba będzie bardzo odmienna od obecnej.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012

Spotkaliśmy sporo turystów z całego świata, którzy objeżdżali Kubę wypożyczonymi samochodami lub lokalnymi autobusami i zatrzymywali się w Casasa Particulares. Z pewnością taki sposób podróżowania pozwalał im na zobaczenie wielu nieznanych zakątków tego kraju i poznania, jak żyją prawdziwi Kubańczycy. Pewnego dnia porozmawialiśmy z młodym facetem, o ile pamiętam z Australii, który podóżował wraz z żoną po Kubie wypożyczonym samochodem i mieszkał w Casa Particular.

 — Kocham Kubę — powiedział. — Kubańczycy są bardzo szczęśliwi i nawet dobrze im się powodzi. System socjalistyczny całkiem dobrze tutaj działa.

Natępnie zaczął mówić, jak to świetnie żyją Kubańczycy i posiadają praktycznie wszystko—lodówkę, samochód, pralkę, dom, telefon komórkowy, sprzęt muzyczny, nowoczesny telewizor... Bardzo ciekawiło mnie, gdzie spotkał takich ludzi.

— Chodzi mi o rodzinę, która ma Casa Particular, w której mieszkamy — powiedział.

No tak... gdy jestem na wakacjach, staram się nie nie angażowac w dyskusje polityczne, jednak bardzo mnie korciło, aby mu zwrócić uwagę, że owi ‘świetnie żyjący Kubańczycy’ o których mówił, to są, praktycznie rzecz biorąc, przedstawiciele nowej ‘kapitalistycznej’ klasy, samozatrudnieni, którzy zarabiają wynajmując pokoje przerobione na mały hotelik w swoim domu. I kiedykolwiek na budynku widzieliśmy charakterystyczny znaczek, oznaczający casa particular, zawsze taki domek był bardzo elegancki, dobrze utrzymany, miał świeżo pomalowane ściany i zazwyczaj piękny ogród.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012

Innymi słowy, kapitalizm rzeczywiście działa na Kubie, nawet na taką stosunkową mikro-skalę! Dlatego mam nadzieję, że te nowe przepisy pozwolą wielu Kubańczykom podjąć różnoraką prywatną działalność biznesową i przyczynią się do podniesiena ogólnego standartu życia. Z pewnością będzie trzeba przezwyciężyć wiele problemów, m. in. związanych z już widocznymi różnicami pomiędzy pracującymi dla siebie ‘cuentapropistas’ i mającym pracę w sektorze turystycznym a tymi mającymi jedynie kiepskie wynagrodzenie rządowe. Mam nadzieję, że rząd nie wycofa się w podjętej polityki i nie zdławi prywatnych biznesów poprzez wprowadzanie uciążliwych praw i wysokich podatków.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012

Rikszą Alain’a pojechaliśmy wzdłuż Paseo del Prado (Called 37) do Avenida 54 (również znana jako San Fernando). Gdy zbliżaliśmy się do skrzyżowania, zobaczyliśmy faceta geja, Kubańczyka, który w bardzo ostentacyjny sposób spacerował bulwarem. Praktycznie nie było osoby, aby się za nim nie obejrzała i jego pojawienie się wywołało wiele uśmieszków. Alain powiedział, że jeszcze niedawno homoseksualizm był nielegalny na Kubie, ale obecnie już został zalegalizowany. Jeszcze jedna oznaka zmian! Wysiedliśmy z rikszy, zapłaciliśmy Alainowi 3 peso i powoli skierowaliśmy się ku głównemu placu miasta.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012

Bulward Paseo del Prado, ciągnący się przez całe miasto do Punta Gorda na południu, jest najdłuższą ulicą tego rodzaju na Kubie. Byliśmy otoczeni imponującymi architektonicznie neoklasycznymi budynkami z wieloma kolorowymi kolumnami. Przy skrzyżówaniu znajdowała się naturalnych rozmiarów statua z brązu Benny Moré, nonszalancko przechadzającego się wzdłuż Paseo del Prado. Benny Moré, który był jednym z najwybitniejszych piosenkarzy kubańskich, urodził się blisko Cienfuegos i to miasto zawsze było z nim związane. Tego wieczoru i wiele razy podczas naszego pobytu spędziliśmy dużo czasu po prostu spacerując po bulwarze i obserwując toczące się życie miasta.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012

Idąc powoli Avenida 54, doszliśmy do głównego placu miasta, Parque Jose Marti, z dominującą statuą Jose Martin, Łukiem Tryumfalnym i rotundą. Budynki, które otaczały ten plac, były zapewne najpiękniejszymi budynkami w całym mieście: Katedra „La Catedral Purisma Conception’, Colegio San Lorenzo, Teatro Tomas Terry (gdzie występowały takie sławy jak Caruso, Bernhardt i Pavlova), Palacio de Ferrer, z piękną wieżą w narożniku (na którą jednak nie weszliśmy) i chyba najbardziej imponujący budynek, Antigue Ayuntamiento: w przeszłości był to ratusz, obecnie znajdują się w nim prowincjalne biura administracyjne.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012

Przed wyjazdem znalazłem fotografię Fidela Castro przemawiającego przed tym ratuszem 6 stycznia 1959 roku, gdy zatrzymał się tutaj w drodze do Hawany, niecały tydzień po zwycięstwie Rewolucji Kubańskiej: jego przemówienie trwało kilka godzin. Każdy z budynków miał bogatą historię i pewnie moglibyśmy cały dzień spędzić na ich zwiedzając, ale ponieważ już się ściemniało, obeszliśmy cały plac, robiąc zdjęcia. W ciągu następnego tygodnia kilkakrotnie odwiedziliśmy ten plac, gdzie raz czy dwa razy podwiózł nas rikszą Alain (tu muszę dodać, że Alain stał się naszym jedynym ryksiarzem—za każdym razem, gdy wychodziliśmy z hotelu, już na nas czekał—a przedostatniego dnia naszej podróży spotkaliśmy jego żonę i dziecko). Tej pierwszej nocy, zafascynowani architekturą i tętniącym życiem miasta, wróciliśmy na piechotę do hotelu, spacerując wzdłuż Paseo del Prado i chyba byliśmy jedynymi turystami na ulicy. Po drodze kupiłem kilka puszek piwa („Bucanero”, 1 peso za puszkę). Koło skrzyżowania z Avenida 26 zobaczyliśmy tłumy młodych ludzi zgromadzonych koło Malecon’u—znajdowała się tam restauracja i prawdopodobnie miał się rozpocząć bezpłatny koncert. Cały czas czuliśmy się bardzo bezpiecznie—ja miałem byłem obwiesozny dwoma aparatami fotograficznymi i małą kamerą wideo—myślę, że bardziej obawiałbym się w ten sposób i o tej porze chodzić w Toronto! Zatrzymaliśmy się w małej restauracji i zamówiliśmy pizzę; chociaż nie mieli papryki i cebuli, pizza okazała się całkiem smaczna.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012

Paręset metrów przed hotelem minęliśmy niezwykle imponujący biały budynek z dwoma jeszcze bardziej imponującymi kupolami (które widać było z okna naszego hotelu)—był to Klub Żeglarski w Cienfuegos, zbudowany w 1920 r. Wewnątrz budynku, w głównym pomieszczeniu na ścianach wisiało dużo przed-rewolucyjnych fotografii, ukazujących członków klubu pozujących na tle różnych nagród i pucharów zdobytych w zawodach żeglarskich. Na moment wpadliśmy do znajdującej się na górze całkiem stylowej restauracji—a w dolnej części znajdowała się dyskoteka, dochodziła stamtąd głośna muzyka. Klub był nadal używany przez żeglarzy, na froncie przy doku stały zacumowane łodzie. Z naszego okna hotelowego widzieliśmy zacumowaną na zatoce dużą żaglówkę, około 100 metrów od tego klubu, na której maszcie powiewała flaga szwajcarska—od czasu do czasu widać było, jak małą jolką pływali członkowie załogi pomiędzy żaglówką i lądem.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012

Chociaż nie używaliśmy hotelowego basenu, często przesiadywaliśmy na plastikowych krzesło-leżakach koło hotelowego mola, popijając rum lub inny trunek i rozkoszowaliśmy się zachodzącym słońcem po drugiej stronie zatoki. W hotelu spotkaliśmy bardzo dużo turystów z USA; biorąc pod uwagę oficjalny zakaz podróżowania obywatelom USA na Kubę, było to raczej zaskakujące. Okazało się, że podróżowali oni na Kubę w ramach specjalnych edukacyjnych lub religijnych wycieczek i odwiedzali różne budynki sakralne i wspólnoty wyznaniowe (turyści, których spotkaliśmy w hotelu, to byli Żydzi z Los Angeles i planowali zwiedzić synagogi). Oczywiście, tego rodzaju wycieczki były bardzo drogie—gdy powiedzieliśmy im, ile my zapłaciliśmy za naszą wycieczkę, byli ogromnie zaskoczeni.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012
Bardzo często spacerowaliśmy częścią przylądka Punta Gorda na południe od hotelu. Znajdowało się tam wiele casas particulares, małych prywatnych hotelików mieszczących się w zawsze czystych i świetnie utrzymanych prywatnych domkach. Siedząć na nadbrzeżu i popijając rum, obserwowaliśmy przepływające łodzie. Na samym końcu Punta Gorda znajdował się mały parking i wejście do parku, na końcu którego była okrągła altana. Koło wejścia do parku znajdował się dom-casa particular (Tony y Maylin) oraz nowo-otwarta, prywatna restauracja Villa Lagarto [Calle 35 #4B, e./Ave. 0 y Litoral, La Punta, Punta Gorda, villagarto_16@yahoo.com, tel. (53) (43) 519966]. Stojący przy wejściu kelner zapraszał nas, abyśmy wstąpili na obiad. Porozmawialiśmy z nim przez kilka minut—niedawno jeszcze był nauczycielem angielskiego w szkole, obecnie ma nowy zawód, pracując w tej restauracji jako kelner (i ‘naganiacz’) i z tego, co mówił, był całkiem zadowolony. Powiedzieliśmy, że wpadniemy do restauracji wieczorem na posiłek. Nota bene, średnia miesięczna płaca na Kubie jest poniżej $20.00 na osobę—lecz ci, pracujący w sektorze prywatnym potrafią zarobić taką sumę (lub nawet więcej) w ciągu jednego dnia... dlatego napotkany przez nas kelner, kucharz, dorożkarz czy taksówkarz jeszcze niedawno mógł pracować jako lekarz, nauczyciel lub księgowy! Tego samego dnia wieczorem rzeczywiście udaliśmy się do tej restauracji i zjedliśmy bardzo dobry obiad. Byliśmy miło zaskoczeni tą nową restauracją—była całkiem stylowa, nasz stolik znajdował się zaraz przy małym basenie, obsługa profesjonalna, jedzenie dobre i z pewnością była to jedna z głównych atrakcji naszej wycieczki. Obiad kosztował nas 16 peso na osobę, plus czerwone wino i napiwki—zapłaciliśmy prawie 50 peso, ale był wart tej ceny.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012

Przez następne kilka dni kilkakrotnie wybraliśmy się do centrum Cienfuegos, za każdym razem używając rikszy Alain’a. Dla mnie spacerowanie po malowniczych uliczkach i podziwianie neoklasycznych budynków było prawdziwą przyjemnością. Najbardziej lubiłem fotografowanie budynków, starych antycznych samochodów, ludzi i dzieci, które często nosiły specyficzne szkolne mundurki. Niestety, ale wiele z tych budowli było w opłakanym stanie i dosłownie waliło się—podczas naszego pobytu na Kubie, zawalił się budynek w Hawanie, pociągając za sobą kilka ofiar śmiertelnych.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012

W okolicy Avenida 60 i Calle 41 wstąpiliśmy do kościoła katolickiego, na którym znajdowała się wmurowana pamiątkowa tablica, treść której przytaczam poniżej:

Ksiądz Regis Gerest, O.P. [Dominikanie, Zakon Kaznodziejski (łac. Ordo Praedicatorum – OP)], 1886-1941. Ksiądz, wychowawca. Orator i zacny człowiek. Stowarzyszenie Dominikańskich Absolwentów, 28 listopad 1941 roku.

Porozmawialiśmy parę minut z grupą kobiet w kościele, które starały się nam coś opowiedzieć o historii kościoła i przyległego budynku, jak też o księdzu Regis Gerest. Ledwie je rozumiałem, ale domyślałem się, że ów duchowny założył lub też prowadził czołową szkołe dominikańską, znajdującą się dawniej w przyległym do kościoła budynku. Zrobiłem kilka zdjęć i zostawiłem na ofiarę parę peso; w zamian otrzymałem kilka broszur informacyjnych. Szkoda, że nie mogliśmy uczestniczyć we Mszy Świętej! Również kobiety powiedziały nam o zbliżającej się wizycie Papieża na Kubie—jednak Cienfuegos nie znajdowało się na trasie jego pielgrzymki.

Powróciwszy z Kuby dowiedziałem się, że zakon Dominikanów został przywrócony do istnienia na Kubie w 1898 roku i tego samego roku francuscy Dominikanie z Lyon założyli misje w Cienfuegos. Zdając sobie sprawę, że przemysł cukrowy, poważnie zniszczony podczas wojny 1895 roku, stanowił podstawę kubańskiej ekonomii, Dominikanie postanowili go zreorganizować i oprzeć na podstawach naukowych. Tak więc Dominikanin ksiądz Regis Gerest przyczynił się do wprowadzenia pierwszych kursów edukacyjnych w dziedzinie Chemi Cukru na Kubie i osobiście opracował programy nauczania. W 1909 r. ks. Gerest założył pierwszą na Kubie Szkołę Chemi Cukrowej, a Dominikanom udało się ją zaopatrzyć w najbardziej nowoczesny, wysokiej klasy sprzęt laboratoryjny z Francji. Zresztą Cienfuegos z Francją miało duże powiązania—zostało założone w 1819 r. przez francuskich imigrantów i pierwotnie nazwane Ferdinand de Jagua, na cześć Ferdynanda VII z Hispanii. Dlatego w Cienfuegos są wszędzie widoczne wpływy francuskie—pomijając neoklasycystyczną architekturę, nawet niektórzy mieszkańcy tego miasta mają typowo francuskie rysy twarzy.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012

Cienfuegos ma dwa cmentarze i postanowiliśmy udać się na jeden z nich, Cementario la Reina, w zachodniej części miasta, na końcu Avenida 50. Po drodze zobaczyliśmy małe muzeum kolejowe na wolnym powietrzu z kilkoma starymi parowymi lokomotywami; opodal były stare, zardzewiałe szyny kolejowe, po których pewnie ostatni pociąg przjechał dekady temu. Koło nich stał budynek, który pewnie kiedyś był zakładem naprawy taboru kolejowego—obecnie znajdowały się w nich mieszkania. W ogóle widzieliśmy bardzo dużo różnych szyn w Cienfuegos—według bardzo ciekawej strony internetowej Allen’a Morrisona (http://www.tramz.com/cu/cf/cf.html ), Cienfuego miało pierwsze tramwaje już na początku XX wieku, a ostatnie tramwaje jeszcze kursowały w 1954 r. Niektóre szyny z pewnością były torami kolejowymi, nieużywanymi od dziesiątek lat.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012

Spacerując ulicą prowadzącą do cmentarza, zostaliśmy zaproszeni do świątyni Świadków Jehowy na rozmowę (i ewentualne nawrócenie), a potem wpadliśmy do małego baru na zimne piwo. Ulicą przechadzał się wolno puszczony koń i nie zważając na ruch uliczny, skubał trawę rosnącą pomiędzy jezdnią i chodnikiem. Często mijały nas prymitywne ‘taksówki’ konne, wypełnione po brzegi Kubańczykami. Ani razu nie widzieliśmy innych turystów—pewnie mało kto się zapuszczał samotnie w te dzielnice miasta. Przed cmentarzem znajdowało się rozległe, puste pole, co powodowałe, że wydawał się celowo oddzielony od miasta i od świata żywych.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012

Cmentarz został ufundowany w 1837 r. i spoczywają na nim szczątki żołnierzy z Wojny Niepodległościowej. Niektóre marmurowe posągi były rzeczywiście przepiękne; jeden z nich, zwany „Bella Durmiente”, upamiętniał młodą dziewczynę, która zmarła ponad 100 lat temu z niespełnionej miłości. Jest to jedyny cmentarz na Kubie, gdzie ciała były chowane powyżej ziemi z powodu wód gruntowych (być może dlatego, że znajduje się on bardzo blisko zatoki). Niektóre z grobowców zawaliły się i były wypełnione po brzegi wodą—niemniej jednak widać było ślady bieżących renowacji.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012

Gdy szliśmy na cmentarz (i praktycznie, gdy szliśmy gdziekolwiek w mieście), co chwila mijały nas riksze lub taksówki konne i większość ich właścicieli oferowało nam swoje usługi. Niezmiennie odpowiadaliśmy, ‘Gracias, pero preferimos caminar” (dziękujemy, ale wolimy iść pieszo). Jednakże jeden właściciel takiej konnej taksówki musiał zobaczyć, jak wchodziliśmy na cmentarz i czekał przed bramą z nadzieją, że zdecydujemy się skorzystać z jego konnego transportu. Tym razem nie pomylił się—byliśmy za bardzo zmęczeni, aby kontynuować naszą przechadzkę na nogach i on zawiózł nas do hotelu swoim ‘zaprzęgiem’. Ponieważ taksówki konne nie mogły używać głównej ulicy, jechaliśmy Calle 39 (która jest równoległa do Paseo del Prado) i musieliśmy jeszcze pieszo dojść około 200 metrów do hotelu.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012

W latach dziewiędziesiątych, po rozpadzie Związku Sowieckiego i przerwania jego szczodrych subwencji, Kuba została uderzona przez ogromne problemy ekonomiczne i praktycznie zaczęło brakować wszystkiego. Pomiędzy 1989 r. i 1993 r. ekonomia kubańska skurczyła się o 35%. Podczas tego „Okresu Specjalnego” (El Periodo Especial) Kuba była zmuszona zaadoptować wiele środków oszczędnościowych aby uchronić ekonomię od kompletnego upadku i dosłownie zapobiec pladze głodu (szacuje się, że średnio każdy Kubańczyk stracił 10 kg. wagi podczas tego okresu z powodu niskokalorycznej diety i wytężonej aktywności fizycznej).

Kilka lat temu spotkaliśmy pracownicę hotelu, która opowiedziała nam o swoich przeżyciach z lat dziewiędziesiątych.

— Byłam uczennicą i normalnie powinnam dojeżdżać codziennie do szkoły. Ale na ulicach kursowało bardzo mało autobusów czy też samochodów ciężarowych i często nie można było też kupić benzyny. Dlatego musieliśmy mieszkać w szkole i tylko co kilka tygodni udawało się mi pojechać do rodziny. Było bardzo trudno zdobyć jedzenie, ciągle były przerwy w dostawie energii elektrycznej, nie mieliśmy przyborów szkolnych, wiele rzeczy psuło się i nie można było ich zreperować. Było bardzo ciężko...

Gdy to nam opowiadała, w jej oczach pojawiły się łzy...

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012

Transport—ludzi i towarów—stał się jednym z wielu problemów, z jakimi ten kraj się borykał. Aby trochę poprawić tą tragiczną sytucję, rząd wprowadził bardzo swoiste ustrojstwo, a mianowicie wprowadzono na Kubie dwugarbny ‘autobus’, skonstruowany z dwóch przyspawanych ‘przedziałów’ i ciągnięty przez ciągnik siodłowy. „Camello”(wielbłąd), gdyż tak był nazywany przez Kubańczyków, stał się pospolitym widokiem na ulicach miast kubańskich przez wiele lat po upadku Związku Sowieckiego. Wygłądał bardzo nieciekawie i gdy był załadowany setkami pasażerów—a zwykle był wypełniony do ostatniego miejsca—stawał się niczym gorący piec, jak również stanowił idealne miejsce dla kieszonkowców i zboczeńców. Ponieważ ciągniki siodłowe ciągnące to paskudztwo nie były przystosowane do ciągłych postojów i jazdy w mieście, toteż często przegrzewały się lub psuły.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012

Gdy po raz pierwszy pojechałem na Kubę w styczniu 2009 roku, widziałem tylko jeden camello koło miasteczka Matanzas, podczas przejazdu z lotniska w Varadero do Hawany; w stolicy nie widziałem ani jednego.

Spytałem się Kubańczyków, gdzie się podziały camellos.

— Już ich nie ma — odpowiadali z ulgą.

 — Nie lubiliście ich? — spytałem się żartem.

Zamiast odpowiedzi, wywracali oczami.

Jak się później dowiedziałem, w 2007 r. władze kubańskie zdecydowały się stopniowo je wycofywać z ruchu i zastąpić nowymi ‘made in China’ autobusami firmy Yutong. Rzeczywiście, nazwa „Yutong” pojawiała się na wielu autobusach kursujących na Kubie, podczas gdy wyglądało, że camello stał się historią. Toteż jedynie można sobie wyobrazić moje zdumienie, gdy zobaczyłem ten słynny autobus-wielbłąd w Cienfuegos, w Parque Villuendas, zaparkowany na Calle 41! Porozmawiałem trochę z kierowcą i prawie skorzystałem z okazji, aby się przejechać nim, zajmując miejsce w szoferce...

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012Chociaż bardzo mało napotkanych przez nas Kubańczyków znało angielski, wszyscy byli bardzo mili, uprzejmi i pomocni. Niektórzy zaprosili nas do swoich skromych domostw i pokazywali nam albumy ze zdjęciami—wiele z nich było zrobionych przez turystów i z turystami (też Kanadyjczykami), których spotkali. Mieliśmy szczęście spotkać człowieka, który był nauczycielem angielskiego i spędziliśmy dobrą godzinę w jego domu, rozmawiając o turystyce, kubańskiej ekonomii, nowych zmianach i ogólnie o życiu na Kubie. Między innymi zostawiłem mu tą gazetę „New York Times”, którą zainteresował się na granicy celnik. 

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012

Gdy przechodziliśmy koło rozpadającego się budynku, którego dach się zawalił dekady temu, zacząłem robić zdjęcia interesująco wyglądającej rozwalającej się ścianie, z której wystawały pomarańczowe cegły, tworząc ciekawy wzór. Ktoś znajdował się w środku i od razu zaczął machać ręką, zapraszając mnie do środka; niebawem Catherine i ja weszliśmy do środka i znaleźliśmy się w... no właśnie, trudno nawet definiować to pomieszczenie: znajdowało się w rogu byłego hotelu, a reszta hotelu to była kompletna ruina, niczym zbomardowane budynki w Warszawie zaraz po Powstaniu Warszawskim! Po kilku minutach pojawiło się kilku kolegów tego osobnika, jeden z nich miał gitarę i niebawem wszyscy zaczęli śpiewać słynną kubańską piosenkę „Guantanamera” przy akompaniamencie gitary! Udało mi się uwiecznić ten niepowtarzalny występ na mojej kamerze wideo i zrobić też parę zdjęć.


Gitarzysta powiedział, że będzie grał w kapeli w restauracji na placu Parque Jose Marti, na rogu San Fernando (Avenida 54) i San Luis (Calle 27). Godzinę później poszliśmy tam i popijając zimne piwo, posiedzieliśmy z pół godziny, słuchając muzyki w wykonaniu jego i jego kolegów. Zrobiłem im dużo zdjęć i obiecałem je wysłać po kilku miesiącach.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012 

Pewnego razu zobaczyłem na ulicy wspaniały i nieskazitelnie błyszczący połyskiem stary samochód amerykański i zacząłem go fotografować. Kierowca chętnie pokazał nam wnętrze tego samochodu—okazało się, że miał on nowy silnik, elektronicznie otwierane okna i wiele z nowoczesnego wyposażenia.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012 

— Mój dziadek kupił ten samochód przed Rewolucją — powiedział — a następnie dał go mojemu ojcu, który z kolei przekazał go mnie.

 — A pan go pewnie przekaże swoim dzieciom? — zapytałem.

 — Si—powiedział, śmiejąc się.

Coś takiego możliwe jest tylko na Kubie!

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012 

Zawsze fascynowały mnie propagandowe plakaty i podobnego rodzaju pamiątkowe napisy związane z Rewolucją. Piątego września 1957 roku w Cienfuegos wybuchł bunt przeciwko rządowi Batisty i w resultacie miasto zostało zbombardowane i wielu ludzi straciło życie—widzieliśmy sporo pamiątkowych tablic upamiętniających te wydarzenia. Tu i tam pojawiały się duże plakaty przedstawiające Che Guevera, Fidel’a Castro, Raul’a Castro i innych rewolucjonistów.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012 

Zwykle nie podejmowałem z Kubańczykami dyskusji na tematy polityczne, ale raz spytałem się Kubańczyka o Fidela Castro: czy przebywa w szpitalu?

— Tak—odpowiedział—jest on stary i chory.

— Wiem, że nadal pisze felietony w ‘Granma’ (oficjalna gazeta Komitetu Centralnego Kubańskiej Partii Komunistycznej) zatytułowane ‘Reflexiones de Fiel’—powiedziałem.

Dyskretnie obejrzał się dookoła, uśmiechnął się i ściszając głos, powiedział: — Tak, Fidel jest starym człowiekiem... wiesz... on gada i gada... ciągle socialismo... ple, ple, ple... socialismo... ple, ple, ple.. socialismo... ple, ple ple... socialismo.....

Była to jedyna dyskusja z Kubańczykami na temat Fidela Castro i polityki.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012 

Ponieważ Cienfuegos leży na brzegach dużej zatoki, połączonej z oceanem wąskim kanałem, przy ujściu zatoki znajdowała się twierdza Castillo de Jagua, wybudowana przez hiszpańskiego króla Filipa V około 1740 roku. Z tego idealnego punktu obserwacyjnego była możliwa efektywna obrona całej zatoki przed piratami i można było kontrolować ruch przepływających statków. Wiedzieliśmy, że kilka razy dziennie z Cienfuegos kursował prom-statek do Castillo de Jagua, ale nikt nie mógł udzielić nam bardziej dokładnych informacji—jedynie mówiono, że odchodzi ‘około południa’. Tak więc przed południem dotarliśmy do portu—prom odpływał do Castillo de Jagua o godzinie 13:00, a o godzinie 15:00 wracał z powrotem do Cienfuegos. Ponieważ mieliśmy parę godzin czasu, przechadzaliśmy się ulicami i między innymi zawitaliśmy do remizy strażackiej, pogadaliśmy ze strażakami i zrobiliśmy zdjęcia—a Catherine nawet włożyła na swoją głowę hełm strażacki—i bardzo było jej w nim do twarzy!

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012 

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012Gdy ponownie przyszliśmy do portu, stateczek już przybił do mola, a wookoło niego było mnóstwo ludzi, starających się dostać na statek—ponad 99% z nich Kubańczycy. Na szczęście udało się nam wsiąść—statek był zatłoczony niczym autobusy w czasach PRL-u—i cały czas staliśmy na dolnym pokładzie, bo miejsca siedzące były zajęte. Cała podróż trwała około jedną godzinę. Po drodze minęliśmy nasz hotel (czasami widzieliśmy z naszych hotelowych okien ten regularnie przepływający statek), potem pozostawiliśmy za sobą przylądek Punta Gorda i płynęliśmy wskroś otwartych wód zatoki Cienfuegos.

Prom zatrzymał się w dwóch miejscach i dopłynął do Castillo de Jagua. Po drugiej stronie cieśniny wynurzał się dość duży i brzydki hotel (Islazul Hotel, wybudowany w stylu sowieckim), który kompletnie nie pasował do całego krajobrazu. Przeszliśmy wąskimi uliczkami do fortecy Jagua. Przy wejściu znajdowały się dwa ogromne, stare działa, jak też prawdziwa fosa (niestety bez wody). W środku pod schodami była mała cela więzienna; następnie spiralnymi schodami doszliśmy na szczyt fortecy. Mogliśmy obserwować całą zatokę, ocean, Cienfuegos oraz ogromną kopułę elektrowni jądrowej „Juranga” (która też była widoczna z naszego hotelu).

Na początku lat osiemdziesiątych XX wieku Kuba, przy współpracy Związku Sowieckiego, zaczęła budować elektrownię jądrową. Gdy na początku lat dziewiędziesiątych nastąpił upadek Związku Sowieckiego, zaprzestano budowy. W późniejszych latach były pewne próby dokończenia tego przedwsięzięcia przez inne państwa, włącznie z Rosją, ale koszty okazywały się wręcz astronomiczne. Do tego jeszcze Stany Zjednoczone bardzo oponowały budowie elektrowni jądrowej tak blisko swoich granic z powodów bezpieczeństwa i w rezultacie rząd kubański postanowił porzucić ten cały projekt. Ponieważ nigdy nie dostarczono tam żadnego materiału radioaktywnego, to puste gmaszysko przynajmniej nie stanowiło żadnego zagrożenia. Parę lat temu spotkaliśmy pracownika hotelowego, który studiował fizykę jądrową w Bułgarii, ale jak się okazało, jego nowy zawód stał się na Kubie zupełnie nieprzydatny.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012 

Było ogromnie gorąco i kupiłem kilka puszek zimnego piwa w sklepiku i udaliśmy się z powrotem do ‘portu’. Czekając na statek, obserwowałem pływającego w wodzie oryginalnie kolorowego węgorza oraz bardzo kilka wyjątkowo długich rybek, przypominające kształtem bardzo cienkie długopisy. Tym razem prom był całkiem pusty; pod wpływem chwili Catherine wskoczyła na dziób i w ostatnim momencie za nią podążyłem. Był to świetny pomysł—znaleźliśmy się na mostku kapitańskim i gdy prom znalazł się na otwartych wodach, kapitan—bardzo czarujący i przyjemny czarnoskóry mężczyzna, pracujący na tym promie od ponad 30 lat—pozwolił nam wejść do sterowni i nawet poprowadzić statek! Dużo rozmawialiśmy z nim i z załogą i świetnie się bawiliśmy podczas drogi powrotnej.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012 

Ponieważ w Cienfuegos nie ma plaży, my (a raczej powinienem powiedzieć, że to Catherine) chcieliśmy pobyć trochę na plaży—bo jak tu być na Kubie i choćby przez chwilę nie wylegiwać się nad oceanem? Wiedzieliśmy, że pomiędzy ośrodkami Hotel Rancho Luna i Hotel Faro Luna znajdowała się publiczna plaża (Playa Rancho Luna). Tym razem jednak nie mogliśmy skorzystać z usług Alain’a i jego rikszy (dojazd tam rikszą zająłby pewnie cały dzień i istniałoby realne ryzyko, że sam riksiarz padnie po drodze z wycieńczenia), jednakże Alain szybko zadzwonił po kolegę który po kilku minutach pojawił się samochodem i zawiózł nas na plażę za 12 peso. Był bardzo słoneczny i gorący dzień i plaża okazała się całkiem przyjemna—byli tu i turyści, i Kubańczycy. Catherine pospacerowała do Rancho Luna, ale nie była nim zachwycona. Pogadaliśmy sobie z Kubańczykiem pracującym na plaży, nawet całkiem nieźle mówił po angielsku. Dookoła wałęsało się kilkanaście bezpańskich psów; jeden z nich przydreptał do nas i położył się w cieniu palmy. Następnie poszliśmy do jednej z dwóch restauracji plażowych, wypiliśmy mojitos i wróciliśmy do hotelu, tym razem używając regularną taksówkę, która kosztowała o 4 peso mniej niż ta ‘załatwiona’ przez Alain’a.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012 

W przeddzień wyjazdu też udaliśmy się na tą plażę, ale jedynie na parę godzin, jako że rano bardzo dużo chodziliśmy po mieście. Na plaży kupiłem kilka kubańskich filmów za 2 peso oraz orzech kokosowy—po wypiciu wody kokosowej (która jest bardzo sterylna i nawet może być stosowana w nagłych przypadkach jako dożylne uwodnienie płynne) zjadłem znajdujący się w środku miąsz o konsystencji galaretki. Przed zachodem słońca podszedł do nas ten chłopak, od którego kupiłem kokosa i spytał się, czy może nakryć się dużym ręcznikiem Catherine—był do pasa rozebrany i było mu zimno. Był miło zaskoczony, gdy Catherine powiedziała, że może ręcznik zatrzymać! Około godziny 18:00 obserwowaliśmy zachód słońca i poszliśmy do drugiej restauracji na szybki obiad. Tym razem umówiliśmy się z kierowcą, który nas przywiózł, aby nas odebrał o godzinie 19:00—już godzinę wcześniej na nas czekał, nie chciał stracić zarobku. Jakby nie było, zarobił na nas razem 20 peso (tzn. prawie tyle, ile wynosi średnia płaca miesięczna na Kubie)—nie sądzę zresztą, aby jego ‘taksówka’ posiadała rządowe pozwolenie.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012 

Ani się spostrzegliśmy, był już piątek, 20 stycznia 2012 roku i nasza wycieczka dobiegała końca... Tego dnia wstaliśmy bardzo wcześnie i spakowaliśmy się—chcieliśmy jeszcze spędzić te parę ostatnich godzin na przechadzce na pobliskich ulicach koło hotelu (Calle 39, Avenida 34). Jak zwykle, Alain czekał na nas przed hotelem; wsiedliśmy na jego rikszę i wysadził nas przed spożywczym sklepem rządowym na rogu Avenida 34 and Calle 43. Przeszliśmy się ulicami, spotkaliśmy kilka miłych osób, zrobiliśmy zdjęcia i rozdaliśmy dużo pozostałych prezentów.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012 

W tym samym czasie pracownik rządowy chodził od domu do domu i spryskiwał je specjalnym aparatem przeciwko komarom i roznoszonej przez nie chorobie Denga—wyglądało, jakby domy paliły się, bo z drzwi i okien buchał dym, ale to był jedynie kurz z proszku, używanego do odkażania. Ciekawe, jak bardzo ten sam proszek jest szkodliwy dla ludzi? Wreszcie powróciliśmy do Alain’a, który ‘zaparkował’ swoją rikszę przed sklepem. Przedtem rozdałem pracownikom sklepu dużo kolorowych naklejek i bardzo się im podobały, bo prosili o jeszcze więciej. W zamian otrzymałem od nich w prezencie... starą książeczkę z kartkami na żywność!

Cienfuegos, Cuba: Ration CardW 1962 roku na Kubie wprowadzono system reglamentacyjny i większość Kubańczyków korzysta z ‘Libreta de Abastecimiento’ (książeczek zaopatrzeniowych), pozwalających im kupić różne podstawowe towary w specjalnych sklepach po subsydiowanych cenach. Każda strona w takiej książecce wykazuje listę dostępnych towarów na każdy miesiąc i Kubańczycy muszą ją przedstawić za każdym razem, gdy dokonują zakupów na kartki. Z pewnością był to oryginalny prezent! Następnie Alain podwiózł nas do hotelu—daliśmy mu pozostałe nam prezenty i pożegnaliśmy się—otrzymaliśmy od niego również magazyn kubański oraz małą flagę kubańską, która była przedtem przytwierdzona do jego rikszy. Jakiś czas czekaliśmy w lobby hotelowym i około godziny 13:00 przyjechał autobus, który już wcześniej zabrał turystów z Rancho Luna i Faro Rancho i niebawem zawiózł nas na lotnisku w Cienfuegos. W sklepie lotniskowym kupiłem parę butelek rumu. Godzinę później wylądował samolot lini kubańskich, Airbus 310 (przyleciał z Hawany), wysiadło z niego kilku pasażerów i weszliśmy na pokład. Otrzymałem następne angielskie wydanie „Granma”, ale byłem zbyt zmęczony, aby go czytać w czasie lotu.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012
Po niecałych 4 godzinach wylądowaliśmy w Toronto, szybko przeszliśmy przez kontrolę paszportowo-celną i wsiedliśmy do limuzyny. Kierowca, oryginalnie z Indii, okazał się bardzo ciekawym człowiekiem i cały czas z nim rozmawialiśmy o jego życiu i jego pracy w Indiach i w Kanadzie. Cieszyliśmy się też, że podczas naszej nieobecności prawie-że nie padał śnieg—zresztą była to jedna z najbardziej bezśnieżnych i ciepłych zim w historii południowego Ontario! Była to już nasza czwarta wyprawa na Kubę. Kiedykolwiek otrzymuję pytania na temat moich wyjazdów na Kubę, odpowiadam, że każdy bez wyjątku wyjazd był wyśmienity, pomiędzy „A” i „A+”. Ten ostatni zasługuje na „A+”!