czwartek, 30 grudnia 2021

W PARKACH BON ECHO I DARLINGTON W ONTARIO, LIPIEC/SIERPIEŃ 2021 ROKU

Blog in English: http://ontario-nature.blogspot.com/2021/12/bon-echo-and-darlington-provincial-park.html 

More photos/więcej zdjęć: https://www.flickr.com/photos/jack_1962/albums/72177720295612258/page1


Drugie lato pandemii COVID-19 niewiele różniło się od ubiegłorocznego. Ponownie wielu Kanadyjczyków było zmuszonych spędzić wakacje w Ontario, ponieważ nie wolno było podróżować drogą lądową do USA. W związku z tym dokonałem wielu rezerwacji w parkach z wielomiesięcznym wyprzedzeniem. Moja pierwsza rezerwacja w Parku Long Point, do którego planowałem pojechać w połowie maja 2021 roku, została anulowana z powodu przedłużenia ograniczeń związanych z COVID. Zarezerwowanie dobrych miejsc biwakowych na cały tydzień, zwłaszcza na długie weekendy, nie było łatwe. 

Biwakowanie w Parku Darlington Provincial Park, parę metrów od brzegów jeziora Ontario. Od lewej: Bill, Robin i Peggy

Darlington Provincial Park

 Guy ponownie zaprosił mnie do parku Darlington od 11 do 14 lipca 2021 roku, w którym biwakowaliśmy rok wcześniej. Zarezerwował miejsce nr 159 (N43° 52.117' W78° 46.430'), nad brzegiem jeziora Ontario, natomiast ja biwakowałem na miejscu nr 67, na którym właściwie jedynie spałem, przebywając cały czas na biwaku z Guy i pozostałymi osobami. Również po raz pierwszy przywiozłem nowy namiot – Eureka El Capitan 3 – i myślę, że jest to dobra okazja, aby w tym miejscu napisać więcej o tym najważniejszym elemencie wyposażenia kempingowego. 

Mój nowy namiot, Eureka El Capitan 3 (w parku Bon Echo)

Namiot Eureka El Capitan 3 

Po raz pierwszy kupiłem namiot Eureka El Capitan 3 w 2006 r., po osobistych rekomendacjach Kevina Callan’a, legendarnego kanuisty i autora wielu książek na temat pływania na kanu (którego poznałem w parku Bon Echo w 2003 r.); za niego zapłaciłem C$300. Używałem go intensywnie podczas biwakowania z grupami Meetup i podczas licznych podróży na kanu z Catherine. W 2011 roku Catherine zdecydowała się kupić własny namiot – dokładnie ten sam model (C$280) – i od tego czasu używaliśmy jej namiot, jednakże swój nadal zabierałem ze sobą podczas samotnych wypraw biwakowych czy też jadąc do Catherine do USA. Jednak po 14 latach dość intensywnego użytkowania pojawiały się tu a tam problemy—po prostu nadszedł czas, aby zainwestować w nowy (C$350). Rozważałem zakup innego modelu, innej firmy, ale po przejrzeniu różnych namiotów w podobnej cenie, moim zdaniem El Capitan 3 był najlepszym. Głównymi jego zaletami były dwa bardzo obszerne przedsionki (doskonałe do przechowywania bagaży, zwłaszcza podczas wycieczek na kanu), dwa osobne wejścia, całkowicie wodoodporny tropik i liczne punkty odciągowe do mocowania linek, zabezpieczających go na wypadek silnego wiatru. Wielokrotnie korzystaliśmy z tej ostatniej funkcji; raz rozbiliśmy namiot na szczycie płaskiej skały, i gdy w nocy wiatr dochodził do 75 km/h, namiot wytrzymał taką wichurę—byliśmy osłonięci od wiatru i deszczu. Myślę, że niezawodny namiot to najważniejszy element wyposażenia i nie ma sensu kupować taniego, który przecieka przy pierwszym deszczu. 

Mój oryginalny, kupiony w 2006 roku namiot El Capitan 3. W 2010 opłynęliśmy wyspę Philip Edward Island i kilka nocy spędziliśmy na wyspie Hinks Island. Wiatr dochodził do 75 km/h, jednakże namiot zdał egzamin na piątkę!

Jednak nawet tak renomowana firma jak Eureka czasami wypuszcza produkty niespełniające oczekiwanych standardów – niestety El Capitan 3 zakupiony przez Catherine okazał się być jednym z nich. Od razu po zakupie zorientowałem się, że suwaki nie działają tak, jak te w moim namiocie. Poza tym mogliśmy stwierdzić, że jakość wykonania była gorsza – na przykład szwy w kieszonce, do której wkłada się pałąk zaczęły się rozpruwać przy pierwszym użyciu namiotu. Po zakończeniu naszych licznych wyjazdów wakacyjnych pojechałem do miasta Burlington i oddałem namiot do naprawy w ramach gwarancji. W kolejnym sezonie kempingowym (2012 r.) zauważyliśmy, że siateczka (chroniąca nas od komarów) rozpruwa się w niektórych częściach drzwi. Pojawiły się też trzy małe dziurki, które zakleiliśmy. Również naprężenie suwaka doprowadziło do jego pęknięcia. Catherine była w stanie zaszyć go tak, aby zamek dalej się nie psuł, ale to oznaczało, że nie mogliśmy w pełni otworzyć drzwi. W 2013 roku część siatki drzwiowej całkowicie oddzieliła się od reszty namiotu i musieliśmy przeprowadzić sporą reperację, która uniemożliwiła nam całkowite otwarcie suwakiem drzwi namiotu. Podczas naszej pierwszej wyprawy w 2014 roku w parku Killarney kolejny odcinek siatki na drzwiach zaczął się drzeć i nagle namiot wypełnił się czarnymi muchami i komarami. Na szczęście przywieźliśmy ze sobą taśmę klejącą Gorilla Tape i udało się nam naprawić drzwi poprzez załatanie otworów. Poza tym zauważyliśmy, że drobne szwy/oczka w siatce zaczynają się drzeć; jeśli ten proces będzie kontynuowany, wkrótce czarne muchy, a potem komary będą mogły swobodnie wlatywać do namiotu. W każdym razie namiot stał się właściwie bezużyteczny! 

W parku Killarney Provincial Park w Ontario, czerwiec 2013 r. Namiot Eureka El Capitan 3, który kupiła Catherine. Niestety, okazał się kompletnym niewypałem!

Napisałem e-mail do Eureka Tents w Burlington w Ontario, opisując nasze problemy i dołączając kilka zdjęć, wyraźnie przedstawiających opisywany problemy. Ku naszemu zdziwieniu, przedstawiciel firmy Eureka zaoferował nam zupełnie nowy namiot! Pojechaliśmy do Burlington, oddaliśmy wadliwy namiot i otrzymaliśmy nowy! Powiedział, że po przeczytaniu naszego e-mail był pewien, że rzeczywiście, musieliśmy dostać bubel! I najprawdopodobniej miał rację: nowy namiot sprawuje się nienagannie od 2014 roku, ten kupiony w tym roku jest idealny, a mój stary El Capitan 3, mający 15 lat, nadal nadaje się do użytku i nawet nie przecieka! W każdym razie byłem zadowolony, że firma Eureka w taki sposób podeszła do sprawy – niektóre firmy zrobią wszystko, żeby zwalić winę na klienta i „oszczędzić” kilka dolarów nie zdając sobie sprawy, że na dłuższą metę stracą dziesiątki obecnych i potencjalnych klientów!

Czerwiec 2015 roku. Biwakujemy na wyspie Franklin Island w nowym namiocie El Capitan 3. Okazał się niezawodny! Chociaż będąc w sklepach z namiotami często dokładnie je oglądam, nie spotkałem (w podobnej cenie/wymiarach) lepszego namiotu od El Capitan 3. Nota bene, ten model również można kupić w dwóch innych wersjach, na dwie i na cztery osoby (El Capitan 2 i El Capitan 4), które właściwie się tylko różnią rozmiarami. Zawsze uważałem, że trzyosobowy namiot jest idealny dla... jednej osoby!

 

Fajnie było spotkać Guy, Robina, Billa i Peggy, usiąść przy ognisku (lub pod kanopą, kiedy lało jak z cebra) i po prostu się zrelaksować! W przeciwieństwie do poprzedniego roku, obecnie w parkach prysznice były otwarte. Niestety, gdy wieczorem udałem się do łazienki, była zamknięta. Również zamknięte były toalety—na drzwiach wywieszono znak „Nieczynne”. Pojechałem w inne miejsce, ale i tam toalety były nieczynne, podobnie jak prysznice. Wreszcie wpadłem do sklepu parkowego—i sklep, i toalety były zamknięte. W końcu pracownicy parku powiedzieli mi, że było to spowodowane przerwą w dostawie prądu i zalecono mi skorzystanie z prymitywnej toalety znajdującej się w pobliżu kempingu grupowego. Po niedługim czasie, gdy już zapadał zmrok, kilku sfrustrowanych turystów pytało się o toalety, ponieważ wszystkie były pozamykane i nie mieli pojęcia, gdzie znajduje się działająca toaleta – która, nawiasem mówiąc, była około 1 km od naszego pola namiotowego – niczego sobie spacerek, szczególnie w nocy! Przede wszystkim uważam, że park powinien był być przygotowany na przerwy w dostawie prądu i posiadać awaryjne generatory; po drugie, zamiast umieszczania znaków „Nieczynny”, o wiele lepszym pomysłem byłoby podanie informacji i mapki na temat działających toalet. Następnego ranka łazienki i prysznice nadal były zamknięte i nie mogłem się wykąpać. 

Trochę padało... na szczęście Bill przywiózł ze sobą kanopę, która chroniła nas od deszczu

W czasie pobytu w parku pojechałem na parę godzin do najbliższego miasta, Bowmanville, do ogromnego centrum handlowego przy autostradzie 2 i Bowmanville Avenue (znanej też jako droga 57). Znajdowały się tam liczne sklepy, w tym Loblaws, Walmart, Canadian Tire, Shoppers Drug Mart, Dollarama, The Home Depot i wiele innych. 

Bon Echo Provincial Park

Normalnie dojechanie do parku Bon Echo z Mississauga (350 km) zabiera ponad 4 godziny-jeżeli nie ma korków-ale to się rzadko zdarza. Gdy jechałem do Bon Echo, wszystkie linie autostrady nr 401 w kierunku wschodnim były zablokowane wypadkiem dwóch ciężarówek i byłem zmuszony wybrać alternatywne i wolniejsze drogi. Jadąc do domu też nie pojechałem autostradą nr 401-z powodu licznych wypadków zrobił się ogromny korek! Musiałem jechać drogami drugorzędnymi i wiejskimi, co nawet było przyjemne, aczkolwiek o wiele wolniejsze.


Park Bon Echo jest jednym z większych parków w południowym Ontario. Oba moje miejsca biwakowe znajdowały się 6 km na zachód od drogi nr 41 i wjazdu do parku, prawie w sercu parku. Na wschód od drogi nr 41 jest parę setek miejsce biwakowych, bliżej jeziora Mazinaw, ale niezbyt je lubię.

Moja kolejna wyprawa biwakowa rozpoczęła się 14 lipca 2021 roku—bezpośrednio z parku Darlington udałem się do parku Bon Echo. Nie było możliwe zarezerwowanie któregoś z moich ulubionych miejsc i miałem szczęście, kiedy ‘złapałem’ miejsce nr 495 (N44° 53.672' W77° 15.251'). Przed przybyciem do parku przeczytałem kilka recenzji na TripAdvisor. Jeden z recenzentów, biwakujący w parku w 2018 roku, opisał miejsce nr 495 jako „prywatne, w pełni zacienione i posiadające taką masę komarów”, że on i jego żona „musieli przenieść się na inne miejsce, aby nie zostali pożarci żywcem przez komary”. Tak więc przywiozłem ze sobą dodatkowy sprej na komar, spodziewając się conocnych ataków tych paskudnych latających insektów. Nawiasem mówiąc, autorami tej recenzji okazali się moi przyjaciele, Lynn i Wayne, z którymi wielokrotnie biwakowałem, m. in. w parku Bon Echo – świat jest mały!
Również zrobiłem krótkie wideo, pokazujące, jak można rozłożyć i złożyć namiot w ciągu jednej minuty! 

Rzeczywiście, owe miejsce było bardzo prywatne i zacienione i wymagało kilkunastometrowego spaceru pod górkę od zaparkowanego samochodu. Rzadko rozświetlało go słońce, na co nie narzekałem: było bardzo gorąco i wilgotno, prognoza pogody przewidywała burze, deszcze i nawet wydano ostrzeżenie o tornado dla tego obszaru (i rzeczywiście tornado miało miejsce w mieście Barrie). Przeszło kilka burz i padało, ale nie trwało to długo i żadnych szkód z tego powodu w parku nie było. 

Witajcie w parku Bon Echo!

Początkowo sądziłem, że komary będą dużym problemem. Byłem jednak zdumiony ich minimalną aktywnością — użyłem spray na komary tylko kilka razy, głównie spryskując lekko krawędzie mojego kapelusza. Podczas drugiego pobytu w Bon Echo ani ja, ani moi znajomi ani razu nie użyli spray’u z tej prostej przyczyny, że komarów nie było! W sierpniu i wrześniu biwakowałem w 3 innych parkach i NIGDY go użyłem! Myślałem, że pogoda jest idealna dla komarów (bardzo gorąco, dużo wilgoci i stosunkowo częste deszcze), ale na szczęście się myliłem. Zapytałem kilku strażników parkowych, czy może coś na ten temat wiedzą, ale nikt nie miał zielonego pojęcia. W każdym razie nigdy nie doświadczyłem takiego ‘bez komarowego’ lata podczas moich ponad 30-letnich wycieczek pod namiotem. Czyżby wirus przetrzebił też i komary? 

Imponująca skała Mazinaw Rock i jezioro Mazinaw Lake

Oprócz dzięciołów i puszczyków kreskowanych (które słyszałem, lecz nie widziałem) jedynym zwierzątkiem, jakie odwiedziło moje pole namiotowe, był zajączek, który niespodziewanie podszedł do mnie o północy, kiedy jeszcze siedziałem przy ognisku. Nie widziałem szopów praczy, które w przeszłości były wszechobecne. Ponieważ jagód było dużo, w parku nie zaobserwowano czarnych niedźwiedzi—nie musiały nic podbierać turystom! 

Wypoczynek na miejscu biwakowym nr 495! Gniazdko drozda było pod grillem

Dużo czasu spędziłem odpoczywając, czytając gazety, magazyny i książki. Jedna z nich była niezmiernie fascynująca, „Prokurator Stalina: Życie Andrieja Wyszyńskiego” autorstwa Arkadija Waksberga. Andriej Wyszyński (1883-1954) był akademikiem, dyplomatą, prawnikiem, politykiem (wicepremierem Związku Sowieckiego w latach 1939-1944 i ministrem spraw zagranicznych w latach 1949-1953) i też naczelnym prokuratorem, a także zawodowym mordercą, wykorzystującym przepisy prawne do gnębienia, uwięzienia i uśmiercania niewinnych ludzi. Był naczelnym prokuratorem i architektem procesów pokazowych w Moskwie w latach 30. XX wieku. Oskarżeni byli torturowani i zastraszani, aby przyznali się do winy; niektórym Wyszyński obiecał pobłażliwość z powodu przyznania się do winy, ale ostatecznie nie dotrzymywał słowa i zostawali rozstrzelani lub wysyłani do gułagów. Po śmierci Stalina w 1953 r. Wyszyński został wyznaczony na stałego delegata Związku Radzieckiego przy ONZ. Zmarł w Nowym Jorku w 1954 roku, unikając w ten sposób jakiejkolwiek kary za swoje zbrodnie. Został pochowany na Placu Czerwonym w sercu Moskwy, a jego szczątki nadal spoczywają w Kremlowskiej Nekropolii wraz ze Stalinem i innymi sowieckimi mordercami. Cóż, nie rozumiem i nigdy nie zrozumiem iście masochistycznej mentalności Rosjan… 

Miejsce nr 495

Chciałbym przytoczyć bardzo ciekawy fragment tej książki, który chyba najlepiej ukazuje prawdziwe oblicze Wyszyńskiego: 

Skandaliczność Wyszyńskiego nie znała granic. Raz jednak został publicznie „zapukany na szóstkę” w tak niepowtarzalnym stylu, że wszyscy obecni go zapamiętali na długo. 

Pewnego razu dyskutowano nad jakimś dokumentem prawa międzynarodowego w ONZ-cie. Podczas dyskusji Wyszyński zaczął wygłaszać szydercze uwagi na temat stałego delegata Argentyny w ONZ, Arce, który próbował zakwestionować zredagowanie rezolucji przez Wyszyńskiego: 

O ile się nie mylę, jest pan lekarzem - położnikiem, natomiast ja jestem adwokatem i dlatego ewidentnie lepiej rozumiem sprawy dotyczące prawa międzynarodowego”. 

Na co ów lekarz-dyplomata odparł: 

„Pańscy informatorzy się mylą. Rzeczywiście, bylem lekarzem ogólnym, ale nie położnikiem i bardzo rzadko zajmowałem się przyjmowaniem ludzi na ten świat—natomiast o wiele częściej wysyłaniem ich z tego świata. Tak więc w tym przypadku, panie ministrze, ja i pan mamy podobne kwalifikacje.” 

Usłyszawszy to, Wyszyński dosłownie zaniemówił i nie zgłaszał już żadnych zastrzeżeń. 

Drugą książką, którą przeczytałem, była „Oszust” (“The Racketeer”) Johna Grishama. Przyjemne ‘czytadło’, muszę przyznać, z nieprzewidywalnymi zwrotami w akcji, idealne na biwakowanie. 

Guy przy biwakowym ognisku

Chociaż nie planowałem wycieczki łodzią po jeziorze Mazinaw, poinformowano mnie, że stateczek nie pływa w tym roku z powodu COVID-19. Zamknięto również muzeum (dawny dom Merrilla Denisona, który podarował tę posiadłość rządowi Ontario w celu przekształcenia jej w park). W sąsiednim budynku, prowadzonym przez Przyjaciół Parku Bon Echo (Friends of Bon Echo), było na sprzedaż trochę książek, pamiątek i ubrań, a także pojawiła się kawiarnia Greystones. Wypiłem filiżankę świeżo zaparzonej kawy i kupiłem masę karmelową (fudge); ceny obu produktów były znacznie zawyżone, ale ich zakup uznałem za rodzaj darowizny dla tej dynamicznej organizacji. 

To ogromne "krzesło" pamiętam jeszcze z 1991 roku, gdy po raz pierwszy przyjechałem do Bon Echo. Wtedy znajdował się tutaj mały sklepik, obecnie jest stacja benzynowa i o wiele większy sklep

Kilka razy jeździłem do osad Cloyne i Northbrook, a także do Flinton, gdzie szybko odnowiłem rejestracje samochodowe, prawo jazdy i kartę zdrowia bez żadnego czekania – co w Toronto byłoby nie do pomyślenia! Odwiedziłem też Wodospady Flinton. Był tam mały park z parkingiem na kilka samochodów i poza mną nikogo nie było. Wodospady musiały przez lata ulec wielu zmianom, ponieważ znajdowały się tam pozostałości starej tamy i elektrowni, zbudowanej na początku XX wieku. Tu i tam leżały stare turbiny i można było przejść się korytem, którym kiedyś płynęła rzeka, aby napędzać turbinę. 

Flinton-kościół katolicki Św. Jana Ewangelisty

Jadąc po wiejskich drogach często zatrzymywałem się i szukałem grzybów – w mgnieniu oka udało mi się znaleźć kurki, maślaki, a nawet borowikowate! Dwukrotnie kupiłem bardzo suche drzewo na ognisko w sklepiku „The Maz”, znajdującego się na skrzyżowaniu autostrady 41 i Snider Road. Przed laty działała tu restauracja, warsztat samochodowy i stacja benzynowa Petro Canada, prowadzona przez braci Snider. Pamiętam, jak kiedyś zobaczyłem wszystkich trzech braci stojących przed warsztatem – powinienem był zrobić ich zdjęcie. 

Zdjęcie zrobione w latach siedemdziesiątych XX w. Ted Snider przed swoim warsztatem samochodowym i restauracją. W latach dziewięćdziesiątych i nawet później warsztat i restauracji nadal działały, prowadzone przez jego synów. Obecnie znajduje się tam wypożyczalnia kajaków, kanu, desek do pływania, jak też można kupić drzewo na ognisko i lody.  Ciekawe, co się będzie mieściło w tym miejscu za następne 30 lat?
Copyright © by the Cloyne and District Historical Society (CDHS). Żródło: https://www.flickr.com/photos/cdhs/

Pojechałem też drogą Head Road do jeziora Shabomeka, gdzie natrafiłem na tzw. „Little Free Library”—drewnianą biblioteczkę, gdzie można podrzucić książki, a także wziąć dla siebie interesujące pozycję. Akurat tak się składało, że miałem w samochodzie kilka przeczytanych już książek i tam je zostawiłem. Znajdowało się też tam publiczne miejsce do wodowania łodzi, a na wodzie kołysał się dok z kilkoma krzesłami i torbami. Zastanawiałem się, dlaczego ktoś zostawił tam te rzeczy, ale po chwili zobaczyłem przytwierdzony do tego „doku” silnik zaburtowy i zdałem sobie sprawę, że to pływający dok/tratwa, prosty w budowie, ale całkiem praktyczny! Rozmawiałem krótko z jego właścicielem, który właśnie udawał się do swojego domku letniskowego na tym urządzeniu. 

Napędzana silnikiem tratwa/dok. Proste, ale bardzo praktyczne urządzenie!

Ale teraz przejdę do najciekawszego punktu mojej podróży. Po przybyciu do parku na moje miejsce biwakowe, zobaczyłem przypiętą notatkę: „Drodzy obozowicze, pod grillem na ognisko znajduje się ptasie gniazdo. Uważaj na nie! Carly i Henry”. 



Rzeczywiście, na ziemi pod metalowym grillem (który pewnie Carly i Henry wspaniałomyślnie wyciągnęli z ogniska i umieścili nad gniazdkiem) znajdowało się małe i bardzo dobrze zakamuflowane gniazdko z dwoma malutkimi pisklętami i jednym niebieskawym jajkiem. Spędziłem dużo czasu, obserwując rodziców przynoszących pisklętom jedzenie. Wkrótce jajko zniknęło i wykluło się kolejne pisklę. Nie chciałem im przeszkadzać, więc szybko ustawiłem aparat w pobliżu gniazda i rzadko do niego podchodziłem. Rodzicom chyba to nie przeszkadzało, bo zaledwie kilka minut później wrócili, karmiąc pisklęta, a czasem nawet siadali (!) na ustawionym aparacie fotograficznym i statywie! 

Gdy później obejrzałem wideo i proces karmienia, okazało się, że po każdym karmieniu pisklęta wyrzucały „worki kałowe” (tak jakby ich pieluchy), wypełnione tylko częściowo połkniętym pokarmem, a rodzice wynosili je i prawdopodobnie wyrzucali w pewnej odległości od gniazda. Po powrocie do domu zidentyfikowałem ptaka jako „Hermit Thrush”, Catharus guttatus (Drozdek Samotny). Wyjeżdżając z parku umieściłem na biwaku notatkę o gnieździe dla turystów zajmujących po mnie miejsce. Podczas mojej drugiej wizyty w parku (27.07 - 3.08.2021) sprawdziłem gniazdo, ale było puste — zwykle młode opuszczają go około 14 dni po wykluciu, więc miejmy nadzieję, że wszystkie trzy pisklęta przeżyły i już zadomowiły się w parku! Na YouTube zamieściłem 7 minutowy film, pokazujący gniazdo, pisklęta i proces karmienia. 


Biwakującym po mnie turystom pozostawiłem taką notatkę, zabezpieczoną od deszczu folią i kamieniami od wiatru

Park Bon Echo opuściłem 19 lipca, a osiem dni później, 27 lipca 2021 r., ponownie do niego powróciłem. Moje drugie miejsce biwakowe nr 436 (N44° 54.043' W77° 15.070') było znacznie bardziej wyeksponowane i nie potrzebowałem do niego dochodzić z samochodu. Jednak sąsiednie miejsce WYMAGAŁO około pięćdziesięciometrowego spacerku od samochodu, po dość wąskiej ścieżce, a przebywający na nim turyści zmuszeni byli parę razy dziennie wykonywać ową nieoczekiwaną ‘ścieżkę zdrowia’! Rozmawiałem z niektórymi z nich i powiedzieli, że są dość zaskoczeni tą dodatkową „atrakcją”. Ale za to przynajmniej byli dość daleko od drogi i innych kempingów i mieli więcej prywatności, niż my. W przedostatnim dniu mojego pobytu na to sąsiednie miejsce przybyła trzyosobowa rodzina. Zacząłem rozmawiać z Ravim, który bardzo pasjonował się ptakami, a nawet wielokrotnie wygłaszał prelekcje o ptakach w różnych prowincjonalnych parkach, w tym w Bon Echo. Wspomniałem mu o gnieździe drozda pustelnika, procesie karmienia i „tajemniczych” białych kulkach, które rodzic zbierał po każdym karmieniu, a Ravi powiedział, że to są „worki kałowe”. Wieczorem Ravi i jego syn przyszli na moje miejsce biwakowe i spędziliśmy kilka godzin na rozmowach na różne ciekawe tematy.

Miejsce nr 436, o wiele bardziej otwarte i słoneczne, ale też mniej prywatne

Park Bon Echo zawsze uważałem za wyjątkowe miejsce i zawsze uwielbiam do niego przyjeżdżać. Na początku sierpnia 1991, dokładnie 30 lat temu, wraz z kolegą z uniwersytetu, Dr Derkiem P. biwakowaliśmy w Bon Echo na pobliskim miejscu nr 433. Nie tylko była to moja pierwsza wizyta w parku Bon Echo, ale również po raz pierwszy pojechałem pod namiot do parku w Kanadzie! Nigdy nie zapomnę naszej pierwszej nocy — gdy siedzieliśmy przy ognisku, delektując się piwem i prowadząc ożywioną rozmowę, szopy pracze niespostrzeżenie ukradły większość naszego jedzenia — jajka, masło, bułki, hot dogi i cukier! 

Bon Echo Park, sierpień 1991 roku, miejsce biwakowe nr 433--biwakowanie z Dr Derkiem P. Moja pierwsza wizyta w parku Bon Echo i pierwszy wyjazd na biwak w Kanadzie.

To samo miejsce biwakowe nr 433 w 2021 roku, trzydzieści lat później! Drzew już nie ma, ale miejsce na ognisko jest chyba to samo!

Znalazłem kilka zdjęć z tego pobytu, zrobionych na miejscu nr 433 i próbowałem zobaczyć, czy uda mi się zlokalizować któryś z „punktów orientacyjnych”, ale większość drzew od tego czasu została wycięta. Od 1991 roku odwiedziłem Park Bon Echo prawie 30 razy, z wieloma przyjaciółmi, grupami Meetup i z Catherine. Trzykrotnie byłem w parku z Tadeuszem Paskiem, prekursorem jogi w Polsce-ostatni raz biwakowaliśmy na miejscu nr 488 w sierpniu 2002 roku. Wiem, że p. Tadeusz Pasek był zafascynowany parkami w Kanadzie, a szczególnie parkiem Bon Echo i możliwościami, jakie one oferują w zakresie relaksacji i wypoczynku. Będąc na biwaku, opisywał to i miał następnie opublikować artykuł w jakimś piśmie naukowym w Polsce, ale nie wiem, czy to zrobił.

To bardzo ciekawe drzewko, rosnące pomiędzy szczeliną skalną, pamiętam jeszcze z roku 1991. Nic się od tamtego czasu nie zmieniło!

Guy biwakował przez kilka dni i przywiózł wielką plandekę, która bardzo się przydała—gdy kilka razy padało, zabezpieczała nas od deszczu. Po kilku dniach Guy wyjechał (pozostawiając mi plandekę) i przybyła Patrizia, oczywiście swoją Teslą! 

Tesla Patrizi-rzeczywiście, nie ma rury wydechowej! Dwie pierwsze litery tablicy rejestracyjnej, "GV", znaczą "Green Vehicle", "Zielony Pojazd"--ale samochód jest czerwony... 

Musiała trochę bardziej obliczać robione kilometry, ponieważ w pobliżu parku nie było żadnych stacji ładowania pojazdów elektrycznych, a wszystkie miejsca biwakowe na naszym polu namiotowym (Hardwood Hill) były nieelektryczne. Przywiozła też składany kajak i popłynęła nim po jeziorze Mazinaw, wokół imponującej skały Mazinaw Rock. 

Ten malutki espresso maker robi najlepszą kawę, jaką kiedykolwiek robiłem, a poza tym jest prosty w obsłudze, nie wymaga elektryczności i może z powodzenie być używany podczas biwakowania

Na śniadanie Patrizia robiła kawę espresso, używając „Stovetop Espresso Maker”, idealnie nadający się na biwak. Tak mi smakowała robiona w nim kawa, że po powrocie do domu kupiłem podobny i podczas następnego biwakowania mogłem ją poczęstować aromatyczną kawą. 

Szlak pieszy "The Shield Trail" w parku Bon Echo o długości 5 km

Park posiada szereg bardzo ciekawych i malowniczych szlaków pieszych; większość z nich zaliczyłem w przeszłości, ale w tym roku nie mogłem się doczekać ponownego odwiedzenia szlaku „Shield Trail” (5 km) i przejścia się po nim wraz z Patrizią. 

Na szlaku "Shield Trail"

Ontario Parks opublikowało bardzo ciekawy przewodnik „Shield Trail Guide”, który znacznie wzbogaca wrażenia poznawcze podczas wędrówki tym szlakiem, zapoznając czytelników z różnymi interesującymi faktami dotyczącymi lokalnej historii i otaczającego nas środowiska naturalnego. Szlak jest w kształcie pętli i prowadzi przez kamieniste połacie, wśród dość surowego krajobrazu. Na szlaku znajduje się kilkanaście ‘przystanków’, odpowiadających ponumerowanym znakom w przewodniku. 

Szlak pieszy "The Shield Trail"-krótka część szlaku stanowi stara droga kolonizacyjna Addington Colonization Road. Oczywiście ponad 100 lat temu wyglądała ona o wiele gorzej i niezmiernie ciężko było nią przejechać zaprzęgami konnymi. Ciągle wymagała napraw, szczególnie po zimie lub po deszczach.

Pierwsza część szlaku prowadzi starą drogą Addington Colonization Road, pierwszą drogą zbudowaną przez zalesione pustkowia ponad 160 lat temu. Rząd stworzył wiele takich dróg kolonizacyjnych, aby zachęcić imigrantów do osiedlania się i uprawiania ziemi. Każdy mężczyzna powyżej 18 roku życia, który zgodził się wybudować chatę lub dom w ciągu jednego roku, uprawiać 5 hektarów (12 akrów) w ciągu czterech lat i pomóc w utrzymaniu drogi Addington Road, otrzymał od rządu darmową działkę o powierzchni 40 hektarów (100 akrów). Niestety Tarcza Kanadyjska (Canadian Shield) nie nadawała się do celów rolniczych — mimo że mogły na niej rosnąć ogromne drzewa (notabene, wszystkie zostały już dawno wycięte), realistycznie NIE było możliwe prowadzenie na niej działalności rolniczej i uprawianie pól, zwłaszcza gdy po wycięciu drzew nastąpiła erozja. Większość farmerów w końcu poniosła porażkę, spędziwszy na tych terenach wiele lat bezowocnej harówki!

Jeden z wielu głazów narzutowych na szlaku Shield Trail. Takich głazów, jak też kamieni, jeste na tych terenach zatrzęsienie. I tutaj właśnie farmerzy mieli za zadanie oczyścić teren i uprawiać pola! Wielu próbowały, większość porzuciła te tereny, niektórzy pozostali i jakoś udawało im się wiązać koniec z końcem niezmiernie ciężką pracą

Do tej pory można nagle natknąć się w środku gęstego lasu na stos poukładanych kamieni: ponad 100 lat temu farmerzy próbowali oczyścić tę okropną ziemię, zbierając z niej ręcznie wszystkie kamienie! Wzdłuż szlaku znajdują się również pozostałości dawnych kopalni, które niestety w większości upadły, gdyż złoża były zazwyczaj rudami niskiej jakości. 

Park Bon Echo, sierpień 1992 roku - szlak "Shield Trail"

Park Bon Echo, 1994 roku, szlak "Shield Trail"

W niektórych miejscach można było ujrzeć masywne lodowcowe głazy narzutowe, przyniesione przez ogromne tafle lodu, które kiedyś pokrywały większość Ameryki Północnej. Jeden z takich głazów narzutowych rozpadł się na dwie części, prawdopodobnie z powodu wody, która przez lata sączyła się do jego szczelin, zamarzając zimą i powoli rozsadzając skałę, i w końcu powodując pęknięcie części głazu. W przeszłości zrobiłem sobie zdjęcie na tym głazie i tym razem poprosiłem Patrizie, aby mi zrobiła kolejne, ponad 29 lat później! 

Park Bon Echo, szlak "Shield Trail", sierpień 2021 roku-to samo miejsce 29 i 27 lat później. Specjalnie się nie zmieniło, jedynie ja się zmieniłem...

Wraz z Krzysztofem Paskiem odwiedziliśmy Bon Echo w 1992, 1993 i 1994 roku i za każdym razem przechadzaliśmy się szlakiem „Shield Trail”. W 1991 i 1992 roku często zatrzymywaliśmy się na brzegach stawu bobrowego/mokradłach i robiliśmy dużo zdjęć. Gdy szliśmy szlakiem w 1993 roku, Krzysztof szedł jakieś 15 metrów za mną, więc jako pierwszy dotarłem do tego akwenu – i nie mogłem uwierzyć w to, co zobaczyłem!

Widok, jaki zobaczyliśmy w 1993 roku--jeziorko bobrowe zniknęło!

— Nie ma jeziora! — krzyknąłem. 

Krzysztof spojrzał na mnie, roześmiał się i popatrzył, jakby chciał powiedzieć: „OK Jacek, znowu sobie żartujesz”. Ale kilka sekund później i jego czekała wielka niespodzianka — staw bobrowy dosłownie zniknął! Okazało się, że jednego dnia tama bobrowa została przerwana, woda uszła do pobliskiego jeziora i przez noc staw bobrowy zamienił się w pustą, błotnistą nieckę. To miejsce odwiedziliśmy ponownie w 1994 roku i w zagłębieniu pojawiła się już roślinność. 

Były staw bobrowy w 1994 roku. Szybko pojawiła się roślinność w zagłębieniu.

Byłem więc bardzo ciekawy, co stało się ze stawem bobrowym 27 lat później. Ucieszyłem się widząc nową, solidną tamę bobrową w tym samym miejscu, a sam staw ponownie pełen wody! Wraz z Patryzją spędziliśmy około 30 minut oglądając zdjęcia tego miejsca zrobione prawie 30 lat temu i porównując je z obecnym widokiem. Następnie szliśmy wzdłuż jeziora Bon Echo i w końcu dotarliśmy do końca szlaku. Przejście 5 km było dla mnie sporym wyzwaniem, ale dla większości powinien być to raczej prosty i przyjemny szlak, którym z pewnością warto się przejść! 

Rok 2021: Dwadzieścia osiem lat później, dzięki naprawionej przez bobry tamy, jeziorko z powrotem jest pełne wody!

Rok 2021: Dwadzieścia osiem lat później, dzięki naprawionej przez bobry tamy, jeziorko jest pełne wody!

Kilkanaście metrów od miejsca, gdzie swego czasu znajdował się hotel Bon Echo Inn dostrzegłem drzewo, pokryte charakterystycznym grzybem o mocno-pomarańczowym kolorze „Chicken Mushroom”, Laetiporus (żółciak siarkowy). I nagle zdałem sobie sprawę, że w sierpniu 2007 roku, w czasie wycieczki z grupą Meetup podczas Długiego Weekendu Święta Pracy (23 uczestników, 4 pola namiotowe—była to jedna z najlepszych imprez, jakie kiedykolwiek zorganizowałem-zdjęcia tutaj: www.flickr.com/photos/jack_1962/albums/72157601883376312 i blog: http://ontario-nature-polish.blogspot.com/2010/06/in-polish-weekend-in-bon-echo-park.html). 

Park Bon Echo, Ontario, sierpień 2007 roku. Nick zrobił mi to zdjęcie koło drzewa, pokrytego bardzo charakterystycznym i z daleka widocznym grzybem żółciakiem siarkowym (Chicken Mushroom).

Park Bon Echo, Ontario, sierpień 2021 roku. To samo miejsce, w którym 14 lat temu było zrobione poprzednie miejsce. Drzewo nadal rośnie (chociaż jego górna część już nie istnieje), grzyb też, tylko że "powędrował" na jego inną część. Drzewo widoczne na oryginalnym zdjęciu za moimi plecami zostało wycięte

Nick zrobił mi zdjęcie, gdy stałem obok tego drzewa – a jego pień też był porośnięty tym samym grzybem, jedynie w jego innej części! ( To zdjęcie tak mi się spodobało, że stało się moim głównym zdjęciem na polskiej stronie „Nasza Klasa”, będącej prekursorem Facebooka, do której zapisałem się w ostatnim dniu grudnia 2007 roku. Dzięki tej stronie mogłem dowiedzieć się i porozmawiać ze znajomymi ze szkoły podstawowej i liceum ogólnokształcącego, z którymi nie miałem kontaktu od 40 lat! Niestety, 27 lipca 2021 (dzień mojego przybycia do parku) witryna „Nasza Klasa” zakończyła swoją działalność. 

Sierpień, 2021 roku. Nick robi zdjęcie "selfie", gdy jeszcze prawie ta technika nie była znana

I jeszcze zamieszczam zdjęcie Nick’a przy tym drzewie—bardzo często on robił zdjęcia samemu sobie, tzw. „selfie”, gdy właściwie jeszcze nikt ich w ten sposób nie robił. Niedawno rozmawialiśmy na jego temat i stwierdziliśmy, iż Nick był, przynajmniej w naszych kręgach, prekursorem tego rodzaju techniki autoportretowej. 

Flinton, kościół Św. Jana Ewangelisty

Patrizia wyjechała w niedzielę 1 sierpnia 2021 r. i tego samego dnia pojechałem do Flinton, gdzie uczestniczyłem w niedzielnej mszy św. w kościele katolickim św. Jana Ewangelisty. Przed mszą pochodziłem chwilę po cmentarzu przylegającym do kościoła. Zauważyłem, że jednym z bardziej powszechnych nazwisk było „Lessard”. Flinton, dawniej nazywany Flint’s Mills, został założony i nazwany na cześć Billa Flinta (1805-1894), biznesmena i liberalnego członka Senatu Kanady. Mszę odprawiał czarnoskóry ksiądz—nie pamiętam już, z jakiego kraju afrykańskiego pochodził—ale ponieważ Ewangelia (J 6, 24-35) była na temat „chleba z nieba”, podczas kazania mówił o poszanowaniu chleba w jego kraju i nawet kilka zdań powiedział w swoim języku. Ponieważ w Kanadzie brakuje księży, jeden ksiądz często przypada na ogromne obszary i odprawia kilka mszy niedzielnych—np. dwie w sobotę i następne dwie lub więcej w niedzielę w różnych kościołach, często oddalonych od siebie o dziesiątki kilometrów. Sprawny i niezawodny samochód w tym przypadku jest absolutną koniecznością! 

Flinton, kościół Św. Jana Ewangelisty w 1902 roku. Według opisu, to zdjęcie było zrobione w święto Trzech Króli w 1902 roku-a więc 6 stycznia 1902 roku--co do dnia 120 lat temu (6 stycznia 2022 r.)! Obawiam się, że żadna z tych osób już nie jest na tym świecie...
Copyright © by the Cloyne and District Historical Society (CDHS). Źródło: https://www.flickr.com/photos/cdhs/

We wrześniu 2007 roku grupa „Toronto Urban Exploration and Adventure Meetup” (TUEAM) biwakowała w Bon Echo. W parku było kilka grupowych miejsc biwakowych, wszystkie odległe od pozostałych „zwykłych” biwaków. Rozłożyliśmy się na miejscu grupowym nr 7 – a ponieważ wszystkie inne grupowe biwaki były puste, siedzieliśmy wokół ogniska aż do świtu, rozmawiając, pijąc, śpiewając i świetnie się bawiąc i nie przeszkadzając nikomu innemu spać. Grupa TUEAM, założona i kierowana przez Tammy Hoy, była kiedyś jedną z najpopularniejszych i najlepiej prowadzonych grup Meetup i zorganizowała wiele niezwykłych wypraw (np. zwiedzanie takich zabytków jak opuszczone podziemne metro w Rochester w stanie Nowy Jork, dawnego szpitala psychiatrycznego i bazy wojskowej w pobliżu Picton, Ontario i ruin cegielni Barber Mills w Georgetown, Ontario). Wtedy też wybraliśmy się na zwiedzanie opuszczonej osady Newfoundout w hrabstwie Renfrew, a także opuszczonej stacji RCAF w Foymount (zdjęcia: https://www.flickr.com/photos/jack_1962/albums/72157602148116734). 


Guy na tle skały Mazinaw Rock

Jedno z najbardziej popularnych miejsce do robienia zdjęć w parku Bon Echo na tle skały Mazinaw Rock

Byłem ciekawy, jak wyglądały grupowe miejsca biwakowe po 14 latach. Gdy do nich dojechałem, byłem zaskoczony... bo żadnego z nich już nie było! Na ich miejscu wzniesiono 12 nowo wybudowanych chatek kempingowych z rustykalnym drewnianym wnętrzem, które mogli wynająć ci, którzy potrzebowali więcej komfortu niż mogły zaoferować zwykłe namioty! 

Bon Echo Park, wrzesień 2007 roku. Nasza grupa biwakowała na grupowym miejscu biwakowym nr 7. Czternaście lat później, w 2021 roku, wszystkie miejsca grupowe zostały zlikwidowane i postawiono drewniane chatki dla turystów. Poniższe zdjęcie przedstawia to samo miejsce obecnie (2021 r.)

Według informacji przekazanych przez Park „rustykalny jednopokojowy domek z rustykalnym drewnianym wnętrzem. Kabina może pomieścić pięć osób na łóżku typu queen i podwójnym/pojedynczym łóżku piętrowym, posiada małą kuchenkę, kuchenkę mikrofalową, mini-lodówkę, czajnik i blat. Na zewnątrz znajduje się stół jadalny i krzesła, a także grill propanowy, stół piknikowy i miejsce na ognisko. Dodatkowo kabiny wyposażone są w elektryczne ogrzewanie cokołowe”. 

Park Bon Echo, 2021 rok. Czternaście lat potem-miejsce naszego grupowego biwaku w 2007 roku

Myślę, że park zarobi więcej na wynajmie domków niż grupowych miejsc biwakowych! Niemniej jednak uważam, że kempingi grupowe są doskonałe dla większych grup, które nie chcą kłaść się spać o godzinie 23:00. Biwakowałem na grupowych miejscach w parkach Sandbanks i MacGregor i wciąż je świetnie wspominam! 

Nowa popularna metoda pływania na desce... i z pieskiem!

Ponieważ przywiozłem ze sobą kilka zdjęć z poprzednich podróży, mogłem szybko zidentyfikować położenie naszego grupowego kempingu nr 7: teraz stał tam domek 620. Zrobiłem kilka zdjęć, pokazujących tę samą lokalizację w 2007 i w 2021 roku. 

Nowa popularna metoda pływania na desce... i z pieskiem!

Pakowanie się i powrót do domu zawsze stanowią najsmutniejsza część moich podróży. Zwykle dojeżdżam do autostrady 401 i podążam nią prawie do samego domu. Tym razem byłem „zmuszony” wybrać inne drogi, bo na autostradzie było sporo wypadków i wszystkie samochody właściwie stały lub poruszały się w żółwim tempie. Później dowiedziałem się, że wiele pojazdów było uwięzionych w korkach przez 3 godziny. Osobiście nie znoszę stania w korkach i wolałbym jechać dużo wolniejszą i często nieasfaltowaną ‘wiejską’ czy boczną drogą niż autostradami, które często z powodu wypadków zamieniają się w parkingi. 

Pionierski cmentarz "Walker Cemetery" dosłownie w szczerym polu!

Pojechałem więc drogą County Road 2 przez Cobourg, Port Hope, a następnie droga skręciła na północ i znowu na zachód. Tuż za drogą Kellog Road, po mojej prawej stronie, spostrzegłem zaorane pole z niewielkim wzniesieniem około 30 metrów od drogi. Rosło na nim drzewo, jak też znajdowało się kilka starych grobów (dokładna lokalizacja: N 43 58.200, W 78 21.625 / 43.9700039,-78.3604136). 

Można sobie tylko wyobrazić, jak ciężko pracowali pochowani tutaj pionierzy, karczując lasy i uprawiając ziemię. Ponieważ te tereny nie są położone na Tarczy Kanadyjskiej (Canadian Shield), nie musieli przynajmniej usuwać kamieni i skał

Szybko zawróciłem, zaparkowałem samochód na poboczu i poszedłem na ten mały cmentarz. Były tam trzy nagrobki z kilkoma inskrypcjami. Wszyscy pochowani tam ludzie nosili nazwisko „Walker”. Według moich zdjęć Hugh Walker zmarł w 1807 r., Mary Johnston (przypuszczalnie Walker) zmarła w 1850 r., a Rose Mary Roseborough, żona Jamesa Walkera, zmarła w 1872 r. Według strony internetowej „Find a Grave” (https://www.findagrave.com/cemetery/2662856/memorial-search#srp-top), na grobach znajdują się inskrypcje na temat 7 zmarłych osób. Żałowałem, że nie miałem więcej czasu, aby udać na pobliską farmę i uzyskać od właściciela więcej informacji o tym bardzo nietypowym cmentarzu. 

Rose Mary Roseborough, żona Jamesa Walkera, zmarła w 1872 r. w wieku 66 lat

Historia Parku Bon Echo i jego okolic jest tak bogata, że wymaga osobnego wpisu na blogu – i to bardzo obszernego! Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się napisać o wiele więcej na ten temat.

Więcej informacji na temat parku Bon Echo znajduje się w tym blogu: http://ontario-nature-polish.blogspot.com/2010/06/in-polish-weekend-in-bon-echo-park.html


Blog in English: http://ontario-nature.blogspot.com/2021/12/bon-echo-and-darlington-provincial-park.html 

More photos/więcej zdjęć: https://www.flickr.com/photos/jack_1962/albums/72177720295612258/page1

środa, 8 grudnia 2021

Biwakowanie w Prowincjonalnych Parkach w Ontario: Darlington, Silent Lake, Arrowhead i Six Mile Lake Provincial Parks. Sierpień-Październik 2020 roku.

Blog in English: http://ontario-nature.blogspot.com/2021/12/camping-in-darlington-silent-lake.html

More photos: https://www.flickr.com/photos/jack_1962/albums/72157720216499304


Darlington Provincial Park, Ontario

Moje pierwotne plany wakacyjne na 2020 rok zakładały wyjazd na 10 dni w maju/czerwcu do Parku Narodowego Indiana Dunes (w stanie Indiana) nad jeziorem Michigan i ośmiotygodniową wycieczkę objazdowo-kempingową po Stanach Zjednoczonych w sierpniu, wrześniu i październiku 2020 r. Oczywiście pandemia COVID-19 prawie wszystkim pokrzyżowała plany wakacyjne i ja nie byłem wyjątkiem: przekroczenie granicy pomiędzy Kanadą a USA było nie tylko prawie niemożliwe, ale nawet lokalne podróże w Kanadzie były uciążliwe dzięki różnym przepisom i restrykcjom. Ogólnie rzecz biorąc, slogan, jaki widnieje na tablicach rejestracyjnych Ontario, „Ontario – Odkryj Go” (Ontario-Yours do Discover), stał się rzeczywistością dla większości mieszkańców tej prowincji! Rzeczywiście, wiele osób „odkryło” prowincjonalne parki i wkrótce bardzo trudno było znaleźć wolne miejsca biwakowe, zwłaszcza w weekendy. Jednakże nie był to najgorszy rok: w styczniu 2020 roku spędziłem 2 tygodnie na Kubie, powracając do Toronto 22 stycznia, w tym samym dniu, gdy na lotnisku torontońskim wylądował Chińczyk z Chin i niebawem okazał się pierwszą osobą w Kanadzie zarażoną wirusem COVID-19. 

Udało mi się spędzić kilka tygodni w 4 prowincjonalnych parkach, jak też odbyć wycieczkę na kanu po rzece French River w parku prowincjonalnym French River w lipcu/czerwcu (o wakacjach na Kubie i wycieczce po rzece French River napisałem w osobnych blogach). Głównym ograniczeniem w parkach prowincjonalnych był brak pryszniców. Zamknięto również grupowe pola namiotowe i tym samym nie doszło do corocznego, jubileuszowego (dziesiątego!) grupowego biwakowania w Jaskiniach Warszawskich (Warsaw Caves) w Ontario, w którym zamierzałem uczestniczyć, a organizowanego każdego roku przez mojego kolegę Guy. 

Park Prowincjonalny Darlington, Ontario

 W sierpniu zostałem zaproszony przez Guy do spędzenia dwóch dni w parku Darlington Provincial Park i oczywiście z przyjemnością zaakceptowałem zaproszenie. Na każdym miejscu biwakowym może przebywać maksymalnie 6 osób i mogą być rozbite 3 namioty – ponieważ nie zamierzałem dzielić namiotu z nikim innym, postanowiłem zarezerwować oddzielne miejsce. Jako że przybyłem w niedzielę 16 sierpnia 2020 r., bez problemu można było znaleźć kilkanaście wolnych miejsc w parku. Moje miejsce nr 173, niedaleko od miejsca nr 158, gdzie biwakował Guy i reszta osób, nie było najgorsze, ale praktycznie na nim nocowałem, spędzając resztę czasu na miejscu nr 158. Chociaż było ono ‘otwarte’ i nie zalesione, znajdowało się zaledwie kilka metrów od jeziora Ontario i zapewniało widok na jezioro. Jednakże strome urwisko uniemożliwiało nam dostęp do samego jeziora. 

Darlington Provincial Park, nasze miejsce biwakowe nr 158

Ponieważ w poprzednich latach jeździłem do prowincjonalnych parków położonych kilkaset kilometrów od Toronto, nie miałem nawet pojęcia o istnieniu parku Darlington. Przed przyjazdem pobieżnie przeczytałem o historii parku i okolicy (kiedyś były to pola uprawne Lojalistów i gdy park został utworzony w 1959 r., był pozbawiony drzewostanu, lecz 60 lat temu, dzięki wysiłkom harcerzy w celu jego zalesienia, obecnie wszędzie rośnie wiele drzew) i byłem mile zaskoczony widząc, że dużo pól biwakowych było otoczonych gęstą roślinnością, co zapewniało pełną prywatność. Z miejsce nr 158, 159, 160 i 162 można było spoglądać na jezioro Ontario. Jednego dnia zobaczyliśmy barkę tankowca „Norman McLeod” wraz z holownikiem „Everlast”, płynącą na wschód. 

Jednego dnia zobaczyliśmy barkę tankowca „Norman McLeod” wraz z holownikiem „Everlast”, płynącą na wschód.

Na moim miejscu parę razy pojawił się kardynał czubaty (Red Cardinal) oraz sójka błękitna (Blue Jay), a także kilka psotnych wiewiórek, czasami niosących duże kawałki jedzenia, bez wątpienia skradzione turystom. Czytałem, że w parku zamieszkały siewieczki blade (Piping Plovers), które gnieździły się na plaży. Niestety każdego dnia padało, czasami mocno, co uniemożliwiało nam nie tylko udanie się na plażę, ale także wędrówkę po jednym z wielu szlaków przyrodniczych w parku. Bill przywiózł solidną wiatę piknikową, która okazała się bardzo przydatna, chroniąc nas od ulewnych deszczów. Co noc siedzieliśmy długo przy ognisku, pijąc piwo i wino i świetnie się bawiliśmy. Prawie nie widziałem żadnych komarów, ale niektórzy z nas odnieśli mnóstwo paskudnych ugryzień na nogach. Gdy opuszczałem park, miałem zamiar obejrzeć jego inne atrakcje (sklep, cmentarz pionierów, chatę z bali i tablicę informacyjną o ptakach), ale zaczęło ponownie lać i postanowiłem jechać prosto do domu. 

Darlington Provincial Park-moje miejsce biwakowe nr 173

Z autostrady nr 401 dobiegał nieustanny hałas, ale po pewnym czasie przestałem go słyszeć. Z drugiej strony powtarzające się regularnie gwizdy przejeżdżających pociągów były bardzo głośne i przenikliwe; chociaż ogólnie w nocy śpię mocno, budziły mnie kilka razy w ciągu nocy—na szczęście po minucie z powrotem zasypiałem. Ale dla tych, którzy mają problemy z zaśnięciem, mogą one niezmiernie uprzykrzyć pobyt w tym parku. 

Silent Lake Provincial Park i Six Mile Lake Provincial Park, Ontario

Silent Lake Provincial Park, Ontario

Jak już wspomniałem, nie było łatwo zrobić rezerwacji miejsc biwakowych, szczególnie na weekendy, lecz w dni powszednie nie stanowiło to problemu. Tym razem wybór padł na park Silent Lake Provincial Park, położony na południe od miasta Bancroft, w którym zatrzymaliśmy się od 7 do 11 września 2020 r. na biwaku nr 39. Miejsce nie było zbyt duże, biorąc pod uwagę, że były na nim rozbite 3 namioty (włącznie z ośmio-osobowym namiotem Robina) i zaparkowane 2 samochody. W 2009 roku, 11 lat temu, zawitaliśmy do tego parku z ponad 20 osobową grupą, zajmując 4 miejsca biwakowe—Guy i ja biwakowaliśmy na przyległym miejscu nr 40, które było dość oryginalne, jako że znajdowała się na nim spora skała. 

Silent Lake Provincial Park, biwakowaliśmy na miejscu nr 39

Pogoda nie dopisała, było pochmurnie i często padało; większość czasu spędziliśmy siedząc pod plandeką. Park (a zwłaszcza pole namiotowe „Pincer Bay Campground”) był bardzo malowniczy. W pobliżu miejsc biwakowych znajdowały się tereny bagienne i torfowiska, ale właściwie nie mieliśmy problemów z komarami. Również wszędzie rosło dużo ciekawie wyglądających grzybów. Przywiozłem ze sobą kilka książek pomagających w ich identyfikacji, ale na niewiele się one zdały—poza kilkoma kurkami, nie udało mi się zidentyfikować innych grzybów jadalnych. 

Silent Lake Provincial Park, miejsce biwakowe nr 40, na którym biwakowaliśmy wraz z Guy i innymi osobami w 2009 roku. Również na tym miejscu spędziłem tydzień we wrześniu 2021 r. Potężna skała była bardzo ciekawą ozdobą!

Akurat znalazłem w książce recepturę na… wódkę grzybową właśnie z kurek, toteż do słoika z wódką zanurzyłem kilka dobrze oczyszczonych kurek. Po tygodniu spróbowałem tejże „wódki kurkowej”; owszem, miała bardzo charakterystyczny smak grzybowy, jak też lekko pieprzny—z pewnością dla grzybiarzy stanowiłaby ciekawy trunek. 

Silent Lake Provincial Park-bardzo blisko miejsc biwakowych znajdowały się moczary i bagna

Park posiadał szlak rowerowy oraz 3 szlaki piesze, ale z powodu pogody nie udało się mi nimi przejść. Ze zwierząt zauważyłem jedynie wiewiórki i ptaki, niedźwiedzie w tym roku parku nie odwiedzały. 

Bancroft-samoobsługowy punkt sprzedaży drzewa na ognisko

Pojechawszy do miasteczka Bancroft, udało mi się kupić za bardzo niską cenę drzewo na ognisko—było ono posegregowane na kupki o różnej wielkości, do każdej była przyczepiona karteczka z ceną i samemu trzeba było nie tylko je załadować do samochodu, ale też zdeponować pieniądze w kopertę i zostawić w skrzyneczce—było to system samoobsługowy, polegający na zaufaniu! Zawsze, gdy widzę takie rozwiązania, zastanawiam się, czy zdałyby egzamin w większych miastach. Obawiam się, że nie—sądzę, że bardzo szybko wszystko to drzewo zniknęłoby—wraz z ze skrzyneczką z pozostawionymi pieniędzmi! 

Arrowhear Provincial Park, Ontario

Arrowhead Provincial Park, Ontario

W Ontario wrzesień jest zazwyczaj wspaniałym miesiącem do biwakowania—nie ma komarów, w parkach pojawia się o wiele mniej ludzi (i krzykliwych dzieci!), jak też można już delektować się przepięknymi kolorami liści. Jednakże wrzesień może być też chłodny i niekiedy w nocy temperatury spadają poniżej zera—w tym roku postanowiłem być w pełni przygotowany na taką ewentualność. 

Punkt widokowy „Big Bend” (Wielki Zakręt). Chociaż jest to najkrótszy szlak (75 metrów), stanowi jedną z głównych atrakcji parku. 

Po raz pierwszy w parku Arrowhead byłem w 2001 roku; obecna to już szósta wizyta. Od razu zauważyłem kilka zmian—na niektórych miejscach biwakowych wybudowano domki kempingowe (jeden z nich na moim ulubionym miejscu) i postawiono solidne domo-namioty; ponieważ coraz więcej turystów pragnie biwakować w komforcie, z pewnością park nie miał problemów z ich wynajmowaniem. Również pojawiło się nowe „Visitor Center”—w środku znajdował się sklepik parkowy i duża sala z kominkiem na drzewo, używana w zimę jako ogrzewalnia dla entuzjastów sportów zimowy, dostępnych w parku (łyżwiarstwo, narciarstwo biegowe, tubing i chodzenie w rakietach śnieżnych). 

Chociaż czasmi w parku pojawiały się czarne niedźwiedzie, my nie widzieliśmy nawet szopów praczy, które zazwyczaj bardzo lubią w nocy odwiedzać turystów i przeglądać ich rzeczy w poszukiwaniu jedzenia.

Przyjechawszy do parku 20 września 2020 roku, po 5 minutach stania w kolejce uzyskałem pozwolenie i pojechałem na miejsce nr 254, w części „East River Campground”. Chociaż biwakowaliśmy w namiotach, postanowiliśmy zarezerwować miejsce z dostępem do prądu elektrycznego—i udało mi się w ostatnim momencie znaleźć jedyne, jakie było wolne. W poprzednich latach nie było żadnych problemów ze znalezieniem wolnych miejsc w parkach po długim weekendzie „Labour Day Weekend”, wypadającym na początku września, i nigdy nie fatygowałem się robić rezerwacji, po prostu przyjeżdżałem do parku i wybierałem jedno z dziesiątek lub setek wolnych biwaków. COVID-19 spowodował, że na weekendy dosłownie 100% miejsc było zajętych, a nawet nie było łatwo zarezerwować tego samego miejsca na pięć dni pod rząd, od niedzieli do piątku. 

Arrowhead Provincial Park, nasze miejsce nr 254. To zdjęcie tego miejsca było zrobione rok później, w 2021 r. i z pewnością nie wyglądało ono zachęcająco! Mieliśmy duże szczęście w 2020 roku, że nie padało, bo nasze namioty z pewnością pływałyby w wodzie!

Przywieźliśmy ze sobą dwa grzejniki elektryczne—okazało się to doskonałym pomysłem! Nie tylko w nocy nie musieliśmy obawiać się niskich temperatur, ale też nasze namioty były niezwykle suche i przytulne. Od sąsiednich miejsce biwakowych byliśmy oddzieleni bujną wegetacją i właściwie nie widzieliśmy naszych sąsiadów. Chociaż miejsce przylegało do toalety, rzadko ją używano, bo większość ludzi biwakowała w domkach kempingowych, wyposażonych w łazienki. Codziennie na otaczających nas drzewach pojawiało się coraz więcej liści zmieniających kolory i po 5 nocach, w ostatnim dniu pobytu, mogliśmy się naprawdę zachwycać pięknymi kolorami jesieni. 

Według tablicy informacyjnej, niedawno w parku widziano trzykrotnie niedźwiedzie

Według tablicy informacyjnej, niedawno w parku widziano trzykrotnie niedźwiedzie, jednakże jedynie mieliśmy przyjemność zobaczyć wiewiórki, wiewióreczki pręgowce amerykańskie (Chipmunks), przepiękne sójki błękitne (Blue Jay) i niezmiernie towarzyską sikorę jasnoskrzydłą (Black Capped Chickadee), która usiadła na moim ręku, oczekując, że czymś ją poczęstuję! W toalecie zauważyłem największego pająka w Kanadzie, Fishing Spider. Kilkanaście lat temu w tym parku mieliśmy dużo problemów z szopami praczami; w tym roku ani razu żaden się nie pojawił na naszym miejscu. Ponieważ autostrada nr 11 przebiega dość blisko parku, dochodzą z niej odgłosy przejeżdżających samochodów, jak też od czasu do czasu słyszeliśmy przejeżdżające pociągi. Często jeździliśmy do supermarketów po zakupy w miasteczku Hunstville, oddalonego kilka kilometrów od parku.

Szlak wodospadów (Stubb Falls Trail). To drzewo wyglądało jak „chodzące” drzewo z wieloma „nogami”, choć podczas naszej bytności stało w jednym miejscu (ale z pewnością sprawdzę jego lokalizację przy następnej wizycie).

 
Park posiada kilka szlaków pieszych (na niektórych można jeździć rowerem) i udało się nam przejść trzema z nich: 

·        Punkt widokowy „Big Bend” (Wielki Zakręt). Chociaż jest to najkrótszy szlak (75 metrów), stanowi jedną z głównych atrakcji parku. Rzeka posiada liczne meandry i istnieje wiele teorii na temat, dlaczego i jak stają się kręte. Przepływ rzeki eroduje jej brzegi i zmienia bieg. Przewężenie pomiędzy dwoma zakolami nazywa się szyją meandru. W miarę upływu czasu podcinanie zewnętrznego brzegu meandru powoduje często coraz silniejsze zwężanie szyi zakola, a wreszcie doprowadza do przecięcia jej i wyprostowania przebiegu rzeki na tym odcinku. W związku ze skróceniem drogi przepływu i zwiększeniem spadku - rzeka szybko pogłębia tu swe nowe koryto, a dawny meander przekształca się w starorzecze w postaci łukowatego jeziora. Mapa satelitarna Arrowhead Park i obszaru wzdłuż rzeki Big East pokazuje mnóstwo starorzeczy i pętel. Niestety, któregoś dnia podziwiany przez nas odcinek rzeki stanie się również starorzeczem. 

Homesteaders Trail (Szlak Osadników)

·        „Homesteaders Trail” (Szlak Osadników). Trzykilometrowy szlak rozpoczyna się koło głównej bramy wjazdowej do parku. Według gazety parkowej, „najprawdopodobniej znajdowała się w jego okolicach farma z lat siedemdziesiątych XIX wieku. Wszystko, co z niej do dzisiaj pozostało, to kamienie-fundamenty mleczarni, części wozów i wykarczowane obszary ziemi”. Szlak jest trochę pagórkowaty, ale wije się wśród lasu i naprawdę warto się nim przejść. W pewnym momencie byliśmy trochę zdezorientowani, którą drogę wybrać—z pewnością oznakowanie mogło być lepsze. Bardzo pragnąłem zobaczyć pozostałości po starej farmie, ale nie byłem w stanie ich zlokalizować—szkoda, że park nie postawił skromnej tabliczki informacyjnej w tamtym miejscu. 

Stubbs Falls-Wodospady w parku Arrowhead

·        Szlak Wodospadów („Stubb’s Falls Trail”), 2 km. Szlak rozpoczyna się na parkingu w pobliżu mostu i przebiega równolegle do rzeki Little East. Pierwsza część szlaku ciągnie się wzdłuż drogi dla pieszych prowadzącej do pól biwakowych „East River” i dociera do bardzo malowniczego wodospadu z mnóstwem formacji skalnych. Wiele osób spędza tam kilka godzin, robiąc zdjęcia lub po prostu spoglądając na wodospad. Druga część szlaku wije się leśną ścieżką i jest znacznie atrakcyjniejsza od poprzedniej. Poza tym na szlaku wypatrzyłem dwa bardzo ciekawe drzewa: jedno wyglądało jak „chodzące” drzewo z wieloma „nogami”, choć podczas naszej bytności stało w jednym miejscu (ale z pewnością sprawdzę jego lokalizację przy następnej wizycie); drugie drzewo również posiadało trzy „nogi” i wyrosło na bardzo starym pniu oryginalnego drzewa.

Szlak Wodospadów (Stubbs Falls Trail): To drugie drzewo również posiadało trzy „nogi” i wyrosło na bardzo starym pniu oryginalnego drzewa.

Byłem dość zdziwiony bardzo niewielką ilością grzybów w parku i jego okolicach. Udało mi się zebrać dosłownie 5 maślaków—położyłem je na dachu samochodu, aby trochę się wysuszyły, ale na drugi dzień jakieś zwierzątko je skonsumowało! 

Nasze miejsce biwakowe nocą!

Udaliśmy się też do jednego z najciekawszych i bardzo mało znanych pomników w Ontario, „Dyer Memorial”. Niewiele osób może zobaczyć ten oryginalny monolit, ponieważ znajduje się on w środku lasu, a ponadto jednokierunkowa, wąska, wyboista droga prowadząca do niego jest trudna do znalezienia – a jeszcze trudniejsza do przejechania, szczególnie mniejszymi samochodami. 

Pomnik "The Dyer Memorial"

Pomnik został wzniesiony przez prawnika z Detroit Cliftona Dyer w 1956 roku w pobliżu rzeki Big East River, jako hołd dla jego żony Betsy Browne Dyer. Clifton Dyer kupił teren, na którym stoi pomnik ponad sto lat temu, po tym, jak wraz z żoną spędził tam miesiąc miodowy. W nim też są złożone ich doczesne szczątki. 

Betsy Brown Dyer i Clifton G. Dyer

Napis na pomniku brzmi:

WZNIESIONY KU PAMIĘCI UKOCHANEJ

BETSY BROWN DYER

1884-1956

PRZEZ JEJ MĘŻA

CLIFTONA G. DYER

1885-1959

JAKO TRWAŁY HOŁD DLA NIEJ ZA JEJ BEZUSTANNĄ

POMOC, PODPORĘ I INSPIRACJĘ, KTÓRE

WNIOSŁA W ŻYCIE MAŁŻEŃSKIE I JAKO

MIEJSCE OSTATECZNEGO SPOCZYNKU ICH DOCZESNYCH SZCZĄTKÓW. 

Czuła, lojalna i wyrozumiała żona jest największym darem życia. 

Inkrypcja na pomniku "Dyer Memorial"

Pomnik otoczony jest 2 wypielęgnowanymi akrami ziemi, a cała posiadłość ma powierzchnię 155 akrów. Jest to idealne miejsce do medytacji, pieszych przechadzek i relaksacji. Przeszliśmy się leśnymi drogami i wróciliśmy do samochodu—jak się spodziewaliśmy, byliśmy w tym czasie jedynymi turystami odwiedzającymi to miejsce. 

Six Mile Lake Provincial Park, Ontario

Wszystkie ograniczenia związane z COVID-19 uniemożliwiły towarzyskie bądź rodzinne spotkania w czasie „Thanksgiving Day”, Święta Dziękczynienia. Dlatego najlepszą alternatywą była krótka wyprawa pod namiot do parku (ostatnia w sezonie). Tym razem wybrałem dobrze mi znany park prowincjonalny Six Mile Lake Provincial Park. 

Moje miejsce biwakowe nr 97 w parku Six Mile Lake. Było to jedyne wolne miejsce w całym parku podczas długiego weekendu Dnia Dziękcynienia

Jest to całkiem fajny park, stosunkowo blisko Toronto (165 km), posiadający wiele atrakcji i z tego powodu zawsze cieszący się sporą popularnością turystów, a szczególnie podczas COVID-19. Miałem szczęście—na tydzień przed moją wizytą udało mi się zarezerwować jedyne wolne miejsce biwakowe ( nr 97, w sekcji „Oak Campground”), dzięki czemu mogłem spędzić na nim Święto Dziękczynienia, podczas którego nie widziałem ani jednego wolnego miejsca—park przypominał małe miasteczko! 

Miejsca biwakowe po obu stronach drogi w parku

Nadal można było podziwiać przepiękne kolory opadających już liści. Postanowiłem przejść się kilkoma szlakami, jakie znajdowały się w parku: „Living Edge Trail” oraz „David Milne Trail”, ten ostatni nazwany na cześć Davida Milne'a (1882-1953), kanadyjskiego malarza, który mieszkał i malował nad jeziorem Six Mile Lake. Niektóre z jego obrazów były ewidentnie inspirowane charakterystycznymi skałami Tarczy Kanadyjskiej. Wędrówki były dość łatwe i pozwoliły mi jeszcze bardziej podziwiać spektakularne kolory jesienne. 

Szlak nazwany imieniem artysty Davida Milne w parku Six Mile Lake

Część biwakowa parku „Maple Campground” była już zamknięta, ale można było się po niej przechadzać pieszo, co uczyniłem, mając świetną okazję przyjrzeniu się wielu miejscom biwakowym. Niektóre były ulokowane na dość zalesionych terenach, zapewniały bardzo dobrą prywatność i piękne widoki. Ponieważ do tego parku przyjeżdżam od 1990 roku, od 30 lat, i byłem w nim co najmniej 20 razy, wiele miejsc biwakowych wyglądało całkiem znajomo, bo na niektórych z nich biwakowałem w poprzednich latach. 

Stosunkowo oswojony ptak Blue Jay, Sójka Niebieska, którego nawet mogłem nawet karmić z ręki orzeszkami

Na szlaku przez jakiś czas obserwowałem majestatyczną czaplę błękitną (Blue Heron), a pozostałe zwierzęta, jakie widziałem, same przychodziły na moje miejsce biwakowe. W regularnych odstępach czasu odwiedzała mnie wiecznie głodna wiewiórka ziemna (pręgowiec amerykański-Tamias striatus), niezmiernie popularna w Kanadzie i często wręcz szukająca kontaktu z ludźmi—w poszukiwaniu jedzenia nie wahała się po mnie chodzić i zaglądać do kieszeni. Uwielbiała orzeszki ziemne, którymi napełniała swoje komórki, i gdy już nie była w stanie nic więcej do nich wpakować, szybko pędziła do norki, znajdującej się około 20 metrów dalej, wypróżniała tamże ładunek i już po dwóch minutach z powrotem baraszkowała po stole, wkładając co się dało do pojemnych komórek. 

Bardzo przyjacielski i wciąż głodny Chipmunk, Pręgowiec Amerykański

Stosunkowo oswojona sójka niebieska (Blue Jay) obserwowała z pobliskiego drzewa mnie i wiewióreczkę i w pewnym momencie przylatywała, lądując na stole, chwytała orzeszek i odlatywała na pobliskie drzewo lub skałę, aby tam go skonsumować. Po jakimś czasie kilka razy chwyciła orzeszek z mojej ręki. Oczywiście, miałem też obowiązkową wizytę nocną szopów praczy (Raccoons), tak przyzwyczajonych do turystów, że bez pardonu obwąchiwały mi nogi i buty, całkowicie ignorując moją obecność. Od czasu do czasu pojawiała się bardzo nieśmiała wiewiórka; ilekroć ją zobaczyła wiewióreczka ziemna, natychmiast ją odganiała, nie chcąc zapewne mieć konkurencji do dzielenia się jedzeniem!

Czapla Błękitna, Blue Heron

Miałem nadzieję, że uda mi się sfotografować i zebrać grzyby, których normalnie w październiku powinno być pod dostatkiem. Niestety, nie widziałem ani jednego grzyba w parku i na pobliskich terenach — jednakże moi znajomi donosili o wysypie w parkach Killarney i Algonquin. Cóż, jedna z tajemnic natury! 

Szlak "The Living Edge Trail" w parku Six Mile Lake

W parku były dwie stacje ładowania pojazdów elektrycznych – i akurat tak się złożyło, że moja przyjaciółka Patrizia, która mnie odwiedziła na jedną noc na biwaku, miała samochód „Tesla”, więc skorzystała z okazji i naładowała go przez noc. Przy okazji zadawałem jej ogromną ilość pytań na temat samochodów elektrycznych i z pewnością po jednym dniu stałem się „młodszym ekspertem” w tym temacie! 

Widok z miejsca biwakowego w parku Six Mile Lake

Prawdopodobnie główną wadą tego parku jest jego bliskość autostrady nr 400. W każdym miejscu jest słychać hałas przejeżdżających pojazdów—ale po jakimś czasie po prostu przestałem go postrzegać. Gdy wędrowałem po jednym ze szlaków, nagle ukazało się piękne jezioro… i zaraz ruchliwa autostrada, zdecydowanie niepasująca do tego pięknego widoku. Oczywiście są to rzeczy, których nie można zmienić i musimy je zaakceptować… lub udać się do innego parku.

Krótki portaż prowadzący z parkingu do jeziora McCrae Lake

 
Podczas mojego pobytu pojechałem do niedaleko położonego jeziora McCrae Lake, będącego bardzo popularnym miejscem na biwaki, piesze wycieczki oraz krótkie wyprawy wodne na kajakach lub kanu, albowiem nadal przyległe tereny stanowią „Crown Land”, ziemię królewską, to znaczy, publiczną, należącą do rządu, na której można bezpłatnie biwakować. Przeszedłem się do mostu i wodospadów „McCrae Lake Bridge & Waterfalls”. Była to przyjemna i prosta wędrówka, na szlaku spotykałem innych ludzi, niektórzy byli obarczeni dużymi plecakami i planowali spędzić noc w namiocie. Niestety, i tam nie zauważyłem nawet jednego grzyba!

Widok z mostu bliskowodospadów „McCrae Lake Bridge & Waterfalls”.

Pewnego dnia zrobiłem sobie kilkugodzinną wycieczkę samochodową, jadąc do miasta Coldwater i z powrotem do parku. Mój pierwszy postój to wodospady White Falls. Ponad 10 lat temu często kilkakrotnie pływaliśmy na kanu z parku do tych wodospadów i zatrzymywaliśmy się przy nich na lunch. Tym razem byłem jedynym odwiedzającym to miejsce. 

Mostek na szlaku "The Living Edge Trail" w parku Six Mile Lake

Następnie dojechałem do „Big Chute Marine Railway”—urządzenie, transportujące na szynach łodzie pomiędzy dwoma jeziorami (pochylnia). Jest to z pewnością niezmiernie ciekawe miejsce i wiele osób z ogromnym zainteresowaniem przygląda się przewożonym łodziom z jednego na drugie jezioro. O ile się nie mylę, z powodu COVID ani pochylnie, ani śluzy nie były czynne na kanale Trent-Severn Waterway, łączącym jezioro Ontario z zatoką Georgian Bay. 

Na krótko zatrzymałem się w Severn Falls. W 20210 roku Catherine i ja w restauracji „Riverhouse” mieliśmy obiadokolację w dniu Święta Dziękczynienia, jak też przez kilka godzin pływaliśmy naszym nowym kanu po rzece Severn River.

Wodospady "White Falls" niedaleko parku Six Mile Lake

Po drodze zatrzymałem się na moment na drodze nr 17, Upper Big Chute Road, w miejscu, gdzie w 2012 roku wraz z Catherine (i pieskiem Gabby) oglądaliśmy 50 akrową działkę na sprzedaż, którą pokazywał nam pośrednik nieruchomości. Na jej terenie znajdowało się jeziorko (a bardziej staw) z żeremiem bobrowych i granica działki dochodziła bodajże do linii kolejowej. Znajdował się tam mały, nie podłączony do prądu domek letniskowy, „cottage”, ale raczej nadawał się do wyburzenia, niż zamieszkania (co było zaznaczone w ofercie—jednakże wybudowanie nowego domku musiałoby spełniać nowe już wymogi), jak też dwie byle jakie szopy. Jakoby oryginalnie wystawiono tą działkę na sprzedaż za $189,000—gdy tam byliśmy, cenę zredukowano do $139,0000. Nie miałem specjalnie zamiaru robić żadnych tego rodzaju inwestycji, ale wspomniałem, że ewentualnie mógłbym ją kupić za $100,000. Oczywiście, pośrednik nieruchomości nigdy się ze mną nie skontaktował. Do tej pory zastanawiam się, czy może powinienem ją wtedy kupić-biorąc pod uwagę wzrost cen nieruchomości, a szczególnie domków letniskowych bądź działek nadających się na ich wybudowanie podczas COVID, pewnie dzisiaj warta byłaby ponad $200,000.

Sklep "General Store" w Port Severn

 
W wiosce Coldwater wpadłem do supermarketu na szybkie zakupy i autostradą nr 400 wróciłem do Port Severn, gdzie zaparkowałem samochód i odbyłem dłuższy spacer. Z tą miejscowością łączy się sporo wspomnień, którymi chciałbym się poniżej podzielić. 

Normalnie możliwe jest przejechanie przez most/śluzę w Port Severn, ale ponad 100-letnia śluza (Lock nr 45), ostatnia na szlaku wodnym Trent-Severn Waterway, wraz z mostem obrotowym, była właśnie w remoncie (most obrotowy ma być zastąpiony nowocześniejszym), więc zostałem zmuszony do użycia autostrady 400, aby przedostać się z południowej do północnej części Port Severn. 

Droga zamknięta!

Nadal stał budynek Poczty, do którego przylegała „Restauracja i Supermarket Lock 45”, obecnie zamknięta, z oknami zabitymi deskami. Przez wiele lat przyjeżdżałem na ryby do Port Severn – wynajmowaliśmy motorówkę w pobliskim motelu i następnie spędzaliśmy cały dzień wędkując na zatoce Georgian Bay, głównie wokoło wysp Green Island i Potato Island. Po połowach niekiedy wstępowaliśmy do tejże restauracji na zimnego drinka lub gorącą kawę. W 1997 roku, biwakując w parku Six Mile Lake, wybraliśmy się z Krzysztofem na ryby na zatokę Georgian Bay. Pogoda były fatalna—padało, wiał nieprzyjemny wiatr i nie dość, że nic nie złapaliśmy, to jeszcze zmokliśmy i zmarzliśmy. Po tych nieudanych połowach udaliśmy się do tejże restauracji, "Lock 45 Restaurant", na filiżankę gorącej kawy. 

Tu były Restauracja "Lock 45", do której wspępowaliśmy na kawę. Niestety, chyba już przez jakiś czas była zamknięta

Przy sąsiednim stoliku siedział starszy, dystyngowany mężczyzna—od razu dostrzegłem na jego szyi bardzo oryginalny naszyjnik z kości.

—Podziwiam Pana naszyjnik—rzekłem do niego, bo rzeczywiście wyglądał unikalnie. 

Na to Herbert (bo tak miał na imię) poprosił, abyśmy się przysiedli do jego stołu i powiedział, że on jest „honorowym wodzem indiańskim”, a ten intrygujący naszyjnik podarowali mu Indianie. Po opowiedzeniu mu o naszej bezowocnej wyprawie wędkarskiej, Herbert zaprosił nas do swojego pobliskiego domku letniskowego (cottage) na małej, prywatnej wyspie. Dojechaliśmy samochodem do przystani Narrows Marina, wsiedliśmy do pięknej łodzi z potężnym silnikiem i szybko dotarliśmy na jego wyspę. Pozwolił nam skorzystać z jednej ze swoich motorówek i spędziliśmy kilka godzin wędkując metodą „trolling” i na błystkę. Później poczęstował nas przygotowanym przez niego obiadem i wdaliśmy się w długą, ciekawą rozmowę. Pochodzący z Niemiec, jako nastolatek został wcielony do Hitlerjugend, młodzieżowej organizacji partii nazistowskiej (podobnie jak przyszły papież Benedykt XVI—kto wie, może się nawet w niej spotkali?). Kiedy odwiózł nas łodzią do przystani Narrows Marina i pojechaliśmy z powrotem do parku, było już zupełnie ciemno. Podczas kolejnych wizyt w Port Severn pytałem się miejscowych ludzi o Herberta, ale jakoś nikt go nie pamiętał. Udałem się nawet do przystani Narrows Marina, ale ona już od lat nie istniała. 

Na początku lat osiemdziesiątych XX w. znajdowała się w tym miejsca wypożyczalnia łódek motorowych. W lato 1983 roku z tego miejsca wypożyczyliśmy łódkę i popłynęliśmy na ryby na zatokę Georgian Bay. Była to moja pierwsza wyprawa wędkarska w Kanadzie!

Autostradą nr 400 pojechałem do północnej części Port Severn i odwiedziłem przystań/magazyn łodzi znajdujący się pomiędzy drogą Port Severn Road North i autostradą nr 400, na południe od „Tamy G”. Przystań ta stanowi dla mnie szczególne miejsce: w lato 1983 roku, rok po przyjeździe do Kanady, wynajęliśmy z moim kolegą Józkiem Sz. motorówkę właśnie z tego miejsca i było to moje pierwsze wędkowanie w Kanadzie! Wtedy nie potrzeba było w Ontario posiadać żadnych „kart wędkarskich” czy pozwoleń, jedynie stosować się do przepisów, corocznie drukowanych w kilkudziesięcio-stronnicowych broszurach. Starsze małżeństwo, które tam mieszkało i zajmowało się wynajem łódek, zawsze bardzo skrupulatnie sprawdzało łodzie, czy nie zostały zarysowane.

– Czy były jakieś skały? – pytał się właściciel po naszym powrocie do przystani, dokładnie oświetlając latarką całą łódź, mając na myśli, czy przypadkiem nie zawadziliśmy łódką o skały, których było bardzo dużo. 

Pozostałości starego mostu drogowego drogi nr 69. Tą drogą wielokrotnie przejeżdżaliśmy, jak też przepływaliśmy pod tym mostem łódką do zatoki Georgian Bay. Ponad 20 lat temu most został zburzony, a nowy most stanowi część nowej autostrady nr 400

Jeden z budynków stojących przy przystani przez lata był domkiem letniskowym szwagra Józka. On, i pozostałe budynki, już dawno zniknęły – podobnie jak stara, dwupasmowa droga nr 69, zastąpiona nowoczesną, czteropasmową autostradą nr 400 (Highway 400). Stare pozostałości mostu drogowego, pod którym przepływaliśmy z przystani na wody zatoki Georgian Bay, są nadal widoczne. 

W pobliżu, obok autostrady nr 400, znajduje się motel Muskey’s Landing. W 1983 roku nosił nazwę „Alcove Motel”, później zmienił ją na „Sharkie’s Motel”. Przylegająca do niego stara droga nr 69 przemieniła się w czteropasmową autostradę nr 400, zabierając część terenu motelu. Motel posiadał też basen, ale jak sądzę, został po prostu zakopany. Chociaż nigdy w nim nie nocowałem, niejednokrotnie wynajmowaliśmy tam motorówkę: wcześniej dzwoniliśmy do właściciela (chyba miał na imię Brian), przyjeżdżaliśmy przed godziną 4:00 rano, wsiadaliśmy do już czekającej na nas łodzi i po chwili, często w ciemnościach, wypływaliśmy na wodę, łowiąc ryby do zmierzchu, zwykle między Zieloną Wyspą a Wyspą Ziemniaczaną (Green Island i Potato Island). Czasami łowienie było udane, czasami wracaliśmy z pustymi rękami.

Poczta w Port Severn-od prawie 40 lat nie zmieniła się!

Pod koniec lat 90-tych XX w. kilkakrotnie wybrałem się na ryby z p. Tadeuszem Paskiem, znanym polskim prekursorem i instruktorem jogi oraz autorem książek i artykułów w czasopismach uniwersyteckich na tematy związane z ćwiczeniami jogi, medytacją i relaksacją. Chociaż on nie wędkował, uwielbiał przebywać na wodzie, relaksować się i kontemplować. Podczas jednej z takich wypraw było strasznie gorąco i parno, ale nic nie wskazywało na nadchodzącą burzę. Niestety pojawiła się nagle i prawie bez ostrzeżenia, ledwo miałem czas na zwinięcie żyłki. Natychmiast skierowałem łódkę w stronę brzegu. Po kilku minutach fale stały się tak wysokie, że nasza mała łódka z silnikiem o mocy 6 lub 10 KM miotała się w lewo i prawo. Musiałem trzymać ją prostopadle do fal — w przeciwnym razie łódź mogłaby się wywrócić! W końcu znaleźliśmy osłoniętą zatokę i przeczekaliśmy burzę. To była dla mnie bardzo dobra lekcja — od tego czasu mam wiele szacunku dla nieprzewidywalnej pogody na zatoce Georgian Bay! 

W lipcu 1993 roku wraz z Tadeuszem Paskiem i jego synem Krzysztofem wyruszyliśmy nowo kupioną kilka dni wcześniej Toyotą Corollą do parku Six Mile Lake. Następnego ranka, przed godziną 4:00 rano, obudziliśmy się, udaliśmy się do motelu, wsiedliśmy do przygotowanej dla nas łodzi motorowej i zaczęliśmy łowić ryby. Przez kolejne 7 godzin nic nie złapaliśmy—ba, nic nawet nie brało! Pan Pasek przez jakiś czas się na nas patrzył z pobłażaniem, a nawet głośno zakwestionował nasze wędkarskie zdolności. I nagle od godziny 11:30 do południa, przez zaledwie 30 minut, złowiliśmy grubo ponad 10 szczupaków, ratując tym samym nasz wędkarski honor! Do dzisiaj pamiętam to miejsce; za każdym razem, gdy wędkowałem w tamtejszych stronach, dopływałem do niego i przez jakiś czas obrzucałem cały przylegający akwen, ale nie udało mi się nigdy nawet w małej części powtórzyć owego pamiętnego sukcesu. 

Nocna wizyta szopa pracza

W parku spotkaliśmy uniwersyteckiego profesora fizyki, Dr Minoru Fujimoto, który biwakował z rodziną na sąsiednim miejscu. Ponieważ Krzysztof również skończył fizykę, od razu wdał się z nim w rozmowę. Wkrótce okazało się, iż ów Dr Fujimoto współpracował z kolegą Krzysztofa (Krzysztof wraz z nim studiował w Polsce), obecnie mieszkającym w Toronto i wykładającym na Uniwersytecie York w Toronto! Może to banał, ale rzeczywiście ŚWIAT JEST MAŁY! 

W następnym roku wraz z Krzysztofem ponownie pojechaliśmy do parku Six Mile Lake, dokładnie dnia 1 sierpnia 1994 r. – trudno mi tą datę zapomnieć, jako że była to 50. Rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego [nawiasem mówiąc, wiele kanadyjskich i amerykańskich mediów, a także niektórzy historycy (sic!) niesławnie nazywali tą rocznicę „Pięćdziesiątą Rocznicą Powstania w Getcie Warszawskim”, które to powstanie oczywiście miało miejsce ponad rok wcześniej, w 1943 roku]. Mimo że było to święto (długi weekend, „Simcoe Day”), nie dokonaliśmy rezerwacji. Kiedy dotarliśmy do parku, pierwszą rzeczą, jaką ujrzeliśmy, była kolejka składająca się głównie z samochodów i przyczep kempingowych, czekających przed bramą: park był pełny! Mieliśmy jednak trochę szczęścia – wolne było jedno miejsce, choć bardzo małe i nieprzystosowany do potrzeb oczekujących turystów. Ponieważ mieliśmy tylko jeden namiot i mały samochód, „zakwalifikowaliśmy się” do rozbicia się na nim. Rzeczywiście, było kiepskie, ale jak mówi przysłowie, na bezrybiu i rak ryba! Następnego dnia wybraliśmy się na ryby i złowiliśmy na obiad kilka szczupaków. 

Wiewióreczka również chciała coś mi podebrać, ale chipmunk ją zawsze odganiał

Również w połowie lat osiemdziesiątych XX w. Józek Sz., jego żona i ja pojechaliśmy do Port Severn i wynajęliśmy motorówkę z lokalnej przystani, prowadzonej przez kobietę mówiącą po niemiecku. Po kilkugodzinnym wędkowaniu silnik zaczął szwankować – nie dało się go uruchomić. Kilku wędkarzy na łodziach motorowych próbowało nam pomóc (znali się na silnikach), ale nadaremnie, nie potrafili go zapalić. W końcu jeden z nich przywiązał linę i doholował nas z powrotem do przystani. Byliśmy dość niezadowoleni i poprosiliśmy właścicielkę o zniżkę – w końcu łódź nie działała tak, jak powinna. Co ciekawe, właścicielka nagle okazała się bardzo niemiła i wręcz nieprzyjemna w stosunku do nas, jakbyśmy to MY byli odpowiedzialni za wadliwy silnik! Oczywiście nigdy więcej nie wypożyczyliśmy łodzi z jej przystani. Ale to nie był koniec naszych kłopotów. Gdy zaczęliśmy jechać drogą nr 69 w kierunku Toronto, już po kilkuset metrach zdaliśmy sobie sprawę, że coś jest nie tak z samochodem. Ledwo udało nam się dotrzeć do restauracji na południe od Port Severn—i aby nie wdawać się w szczegóły, spędziliśmy noc w samochodzie na parkingu! Rano przyjechał miejscowy mechanik, odholował samochód do garażu, naprawił go i wkrótce ponownie jechaliśmy do Toronto. W tamtym czasie restauracja znajdowała się kilka metrów od drogi nr 69, ale kiedy zastąpiła ją nowa autostrada nr 400, dojazd do niej stał się bardziej skomplikowany i restauracja szybko się zamknęła. Niestety, po wybudowaniu nowych autostrad, wiele przydrożnych biznesów podzieliło ten sam los. Ilekroć jechałem autostradą nr 400 na północ, spoglądałem na budynek dawnej restauracji, ale wyglądało, że jest zabity deskami. W 2020 roku w końcu go odwiedziłem—znajdował się w nim motel „All Tucked Inn”. 

Fishing Spider, największy w Kanadzie pająk

Wyjeżdżając z parku 13 października 2021 r. (zostałbym dłużej, ale tego dnia park zamykano na następne 6 miesięcy), ponownie zatrzymałem się w Port Severn, aby nadać na poczcie listy. Niestety, pracownica poczty spóźniła się godzinę – ze względu na Święto Dziękczynienia pomyliły się jej dni i godziny otwarcia. Nawiązałem rozmowę z czekającym na otwarcie poczty facetem—mieszkał na pobliskiej wyspie Yellowhead Island, był radioamatorem (ja też jestem, ale bardzo mało radio-aktywnym), często bywał na Filipinach i przez około 30 minut rozmawialiśmy o wielu interesujących sprawach. 

Ogólnie byłem całkiem zadowolony z moich wakacji w tym pierwszym roku pandemii COVID-19, bo prawie w pełni wykorzystałem ograniczone możliwości podróżowania!


Blog in English: http://ontario-nature.blogspot.com/2021/12/camping-in-darlington-silent-lake.html 

More photos: https://www.flickr.com/photos/jack_1962/albums/72157720216499304