|
Pływanie na kanu po jeziorach w parku Restoule Provincial Park, Ontario |
Gdy w 1999 roku zamierzałem się wybrać w jakieś nowe miejsce w Ontario,
wraz z kolegą ‘odkryliśmy’ ten nie tak bardzo popularny park, położony na
południe od jeziora Nipissing. Chociaż miejsca biwakowe nie zapewniają zbyt
dużej prywatności, kompletnie nam to nie przeszkadzało: we wrześniu byliśmy
jednymi z zaledwie kilku biwakowiczów w nie-elektrycznej sekcji parku i
praktycznie byliśmy otoczeni dziesiątkami pustych miejsc—zdecydowana większość
ludzi biwakowała w sekcji posiadającej dostęp do prądu i prawie wszyscy z nich
posiadali przyczepy lub domki kempingowe. Nasza pierwsza wycieczka okazałą się
pechowa: następnego dnia po przybyciu do parku temperatura drastycznie spadła,
zaczęło padać, a rano widzieliśmy trawę pokrytą szronem. Kompletnie nieprzygotowani
na taką ewentualność, po kilku nocach w parku spakowaliśmy się i wynajęliśmy na
10 dni domek letniskowy (
cottage) w
pobliskiej okolicy. Niemniej jednak park się nam podobał i powróciliśmy do
niego następnego roku, jak też 11 lat później, w 2011 r.-za każdym razem we
wrześniu, aby móc wypocząć z dala od ludzi i komarów oraz podziwiać spektakularne
kolory jesienne. Zawsze zatrzymywaliśmy się na biwakach samochodowych, nie
mając pojęcia, że w parku było też kilka miejsc biwakowych na jeziorach, do
których można było się dostać jedynie drogą wodną. W 2011 r. zatrzymaliśmy się
na parę godzin na jednym z nich i tak się ono mi podobało, że przyrzekłem sobie
na nim biwakować w przyszłości.
|
Na biwaku pomiędzy dwoma jeziorami w parku Restoule Provincial Park |
I tak oto dwa lata później postanowiłem wraz z Catherine (dla niej był
to pierwszy wyjazd w te okolice) pojechać do tego parku. Prognoza pogody na
następne 6 dni była optymistyczna: ciepło (przynajmniej w czasie dnia), sucho i
słonecznie, toteż szybko spakowaliśmy się i 23 września 2013 r., po kilku
godzinach jazdy, przybyliśmy do parku. Od razu po wjechaniu do parku powitało
nas kilka dość oswojonych łani. Byliśmy jedynymi turystami zainteresowanymi w
biwakowaniu na jeziorowych miejscach. Szybko wskoczyliśmy do kanu i po 15
minutach dotarliśmy do biwaku położonego pomiędzy dwoma jeziorami—był on
naprawdę przepiękny. Mogliśmy z niego podziwiać zachody słońca (jak też odległe
ok. 1 km miejsce parkingowe, na którym pozostawiliśmy samochód), opodal
mieliśmy do dyspozycji ‘prywatną’ piaszczystą plażę oraz mniejsze jeziorko z
licznymi bobrowymi żeremiami. Pomiędzy jeziorami znajdowała się spora tama
bobrowa i podejrzewam, że w przeszłości to mniejsze jezioro stanowiło zatoczkę
większego jeziora; po utworzeniu przez bobry tejże tamy, stało się oddzielnym
jeziorem.
|
Ranne pary na jeziorze |
Po rozbiciu namiotu rozpaliłem ognisko, co było świetnym pomysłem: od
razu po zachodzie słońca temperatura się obniżyła i było zimno; siedzieliśmy
jak najbliżej ogniska, jedząc przepyszne żeberka z grilla. O godzinie 23: 00
poszliśmy do namiotu, zakładając na siebie dodatkowe swetry i wełniane
skarpety. W nocy temperatura spadła poniżej zera i rano trawa i mchy były
pokryte szronem. Niemniej jednak w ciągu dnia było ciepło, słonecznie i
bezdeszczowo i właściwie nie przejmowaliśmy się tymi nocnymi wahaniami
temperatur: zabraliśmy ze sobą kilka ciepłych śpiworów i nigdy nie było nam w
nocy w namiocie zimno. Co najważniejsze, w ogóle nie było komarów i to była
największa zaleta biwakowania na jesieni!
|
Na tym jeziorze naliczyliśmy aż 7 bobrowych żeremi |
Następnego dnia wstaliśmy o godzinie 7: 00 rano, założyliśmy na siebie
ubrania zimowe, przenieśliśmy kanu kilkadziesiąt metrów i zwodowaliśmy go na
mniejsze jezioro. Z powodu nocnego oziębienia nad taflą jeziora unosiły się
gęste pary. Pływaliśmy na nim 2 godziny, zachwycając się otaczającym
krajobrazem. Potem powoli wzeszło słońce i stawało się cieplej, ale nadal całe
jezioro było spowite porannymi oparami. Naliczyliśmy nie mniej niż 7 bobrowych
żeremi (ale nie spostrzegliśmy żadnych bobrów) i zrobiłem masę zdjęć i filmów.
Przed godziną 10 rano byliśmy z powrotem na biwaku i poszliśmy do namiotu
przespać się. Później po prostu wypoczywaliśmy, czytaliśmy książki i
spacerowaliśmy po lesie. Gdy słuchałem wiadomości, okazało się, że w Kenii
zakończył się kryzys zakładników.
|
Poranek na Stormy Lake |
Następnego dnia z rana wybraliśmy się na przejażdżkę na kanu po
jeziorze Stormy Lake. Również nad wodami jeziora unosiły się mgły, tak gęste,
że zdawało się, iż przed nami pośrodku jeziora nastąpiła erupcja wulkanu!
Popływaliśmy dookoła wysepek, na niektórych znajdowały się domki letniskowe,
ale nie widzieliśmy dużo łodzi—spostrzegliśmy kilku wędkarzy, których hobby
raczej było syzyfową pracą, bo jak mi mówiono, ryby po prostu nie brały.
|
Jezioro Stormy Lake |
Po południu pojechaliśmy samochodem do miasteczka Restoule. Sklepik z
lodami był zamknięty, ale sklep wielobranżowy (‘
general store’) był otwarty i nawet posiadał małą sekcję z
alkoholami (
LCBO). Późnym południem pływaliśmy
na rzece Restoule River, raz przenieśliśmy kanu kilka metrów i dostaliśmy się
na jezioro Restoule Lake—dookoła nie było żywej duszy i delektowaliśmy się niezmąconą
ciszą i pustką, jaka nas otaczała.
|
Zjawy... |
Obok naszego miejsca znajdowała się wspaniała piaszczysta plaża—dopływaliśmy
do niej na kanu (ok. 20 metrów) i mogliśmy się na niej opalać i pływać w
jeziorze. Widzieliśmy kilka węży wodnych i nasze pluskanie się w wodzie musiało
przyciągnąć ich uwagę, bo nagle zobaczyłem dość sporego węża płynącego może
metr ode mnie. Gdy jednak przekonał się, że moja osoba nie będzie stanowiła dla
niego pożywienia, szybko odpłynął. Również uwielbialiśmy pływać na kanu
wieczorami i aby znaleźć w drodze powrotnej nasze miejsce—a wracaliśmy w
kompletnych ciemnościach—zostawialiśmy na nim przymocowaną do drzewa migającą
latarkę, której światło było widoczne z przynajmniej 2 km—to była nasza
prywatna ‘latarnia morska’. Gdy płynęliśmy wieczorem po jeziorze,
spostrzegliśmy grupę wędkarzy na jednym z miejsc biwakowych, jak też
obejrzeliśmy kilka innych miejsc. Ogólnie okolica była przyjemna, a co
najważniejsze, nie było na jeziorze dużo motorówek.
|
Na naszym biwaku |
Dwudziestego ósmego września 2013 r. spakowaliśmy się, dopłynęliśmy do
samochodu i pojechaliśmy do miasteczka Restoule, tym razem składając wizytę w
sklepie z lodami. W środku sklepu na ścianach wisiało bardzo dużo fotografii i
różnych informacji związanych z historią miasteczka Restoule, a właścicielka posiadała
rozległą wiedzę na temat przeszłości tego miasta. Catherine zamówiła lody, ja
frytki, i pojechaliśmy do lokalnego wysypiska śmieci w nadziei na zobaczenie
niedźwiedzi, jednak tym razem żaden się nie pojawił. Dojechaliśmy do większego
miasta Powassan, zrobiliśmy w nim zakupy i wyruszyliśmy w drogę powrotną do
Toronto.