niedziela, 30 sierpnia 2020

PŁYWANIE NA KANU PO RZECE FRENCH RIVER W ONTARIO, LIPIEC/SIERPIEŃ 2020 ROKU

More photos from this trip/więcej zdjęć z tej wycieczki: https://www.flickr.com/photos/jack_1962/albums/72157715781556618 

Blog in Englishhttp://ontario-nature.blogspot.com/2020/08/french-river-provincial-park.html



Trasa naszej wycieczki oraz pływanie dookoła wyspy Boom Island

Ten przepiękny region Ontario udało mi się odkryć w 1995 r. i od tego czasu wielokrotnie tam biwakowałem, pływałem na kanu, wędkowałem i zawsze byłem urzeczony jego pięknem i otaczającym mnie krajobrazem. 

Moja ostatnia wycieczka na French River (lipiec, 2018) nie była zbyt udana—panowały upały, z powodu dużej wilgotności powietrza ledwie można było oddychać, obowiązywał zakaz palenia ognisk, co wieczór hordy komarów bezlitośnie nas atakowały, a na dodatek po niecałym tygodniu kazano nam natychmiast opuścić park z powodu szalejącego pożaru lasu ("Parry Sound 33"), który ostatecznie zniszczył 11 tysięcy hektarów lasów. Liczyłem, że ta wycieczka okaże się pomyślniejsza!

Nasze miejsce biwakowe na wyspie Boom Island

Z Toronto wyjechaliśmy po godzinie dziewiątej rano 28 lipca 2020 i po kilku godzinach dotarliśmy do przystani Hartley Bay Marina. Ze względu na COVID-19 musieliśmy sami parkować samochód—poprzednio robili do za nas pracownicy. Dowiedziałem się również, że pan Mike Palmer, właściciel przystani Hartley Bay, zmarł w lutym 2020 roku. 

Wieczorne ognisko

Po 30 minutach wiosłowania dotarliśmy do zatoki Wanapitei Bay i sprawdziliśmy kilka wolnych miejsc biwakowych położonych na jej wschodnim brzegu (#612 & #613). Nie były najgorsze, ale postanowiliśmy przepłynąć na drugą stronę zatoki i obejrzeć pozostałe miejsca na przeciwnym brzegu. Miejsca na "skrzyżowaniu" kanałów Main & Western (#617 & #618) były zajęte, miejsce #616 wyglądało całkiem dobrze, ale wymagało krótkiej ‘wspinaczki’ po stromych skałach, a na miejscu #611, na którym w przeszłości chciałem biwakować, już był rozbity namiot. W końcu wpłynęliśmy w małą zatoczkę z dwoma miejscami (#614 i #615), jedno z nich wydawało się bardzo przyjemne—na brzegu można było bez problemu rozbić namioty, trochę wyżej na skałach założyć brezent na wypadek deszczu, na brzegach były ciekawe formacje skalne, a do tego miejsce to posiadało cztery (!) paleniska na ognisko. Również ze skał mogliśmy wędkować. Mieliśmy też piękny widok na skalne brzegi zatoczki oraz na wyspy znajdujące się na zatoce Wanapitei Bay, na których stały dwa niezamieszkałe zresztą domki letniskowe. Ponieważ 70% wszystkich domków letniskowych na rzece French River należy do Amerykanów, niemogących z powodu pandemii wirusowej przekroczyć granicy i wjechać do Kanady, wiele z tych domostw było pustych.

Widok z naszego miejsca biwakowego

Niedaleko znajdowała się ‘thunderbox’ (to znaczy, prymitywna toaleta), jednak widać było, że nie wszyscy jej używali—tu i tam były rozrzucone kawałki papieru toaletowego. Nie rozumiem, dlaczego niektórzy ludzie nie tylko nie używają latryny, ale nawet nie umieją po sobie sprzątnąć. W palenisku ognisk były niedopalone puszki od piwa i szkło. Nota bene, my nie przywieźliśmy ze sobą żadnych szklanych pojemników i dokładnie zbieraliśmy wszystkie śmieci, zabierając je ostatniego dnia naszego pobytu ze sobą z powrotem do wyrzucenia w przystani Hartley Bay Marina.

Jedzenie zawsze było zawieszone na drzewie, aby nie dobrały się do niego niedźwiadki i inne czworonożne szkodniki

Spędziliśmy prawie godzinę na znalezieniu odpowiednich gałęzi i przerzuceniu przez nie lin do zawieszenia trzech pojemników z jedzeniem. Raz jeszcze doceniam specjalne niedźwiedzio-odporne pojemniki, znajdujące się w parku The Massasauga Provincial Park! Przed pójściem spać i za każdym razem, gdy opuszczaliśmy biwak, konsekwentnie zawieszaliśmy beczkę z jedzeniem i dwie podręczne lodóweczki z lodem, aby żadne zwierzę nie próbowało dobierać się do naszego jedzenia.

Typowy krajobraz na rzece French River

Nasze miejsce biwakowe—wraz z 10 innymi—znajdowało się na wyspie Boom Island (o rozmiarach 4,5 x 3,0 km). Zachodnie i północne wybrzeża wyspy otoczone były rzeką Wanapitei River. Jakoś nigdy nie miałem okazji zwiedzić tej części parku i pływać po tej rzece, więc pewnego dnia wyruszyliśmy z rana w kierunku południowym, skręciliśmy w zachodnią część kanału, a tuż przed wyspą Attwood Island skierowaliśmy się na północ. W pobliżu ujścia rzeki podziwialiśmy sporych rozmiarów żeremie bobrowe. 

Solidne żeremie bobrowe przy ujściu rzeki Wanapitei River

Chociaż płynęliśmy pod prąd, nie było to zauważalne. Blisko rozwidlenia rzeki złapaliśmy szczupaka — kilka minut później znaleźliśmy na skale idealne miejsce na piknik, sprawiliśmy i usmażyliśmy rybę i niebawem delektowaliśmy się smacznym i bardzo świeżym posiłkiem. 

Szybki posiłek na skalnym wybrzeżu rzeki Wanapitei River. Złowiony szczupak był bardzo smaczny!

Następnie płynęliśmy dalej na północ, aż dotarliśmy do wodospadów/bystrzyn (Sturgeon Chutes). W pobliżu znajdowały się 3 miejsca biwakowe (#604, #605 i #606), jednakże nie polecałby ich na więcej, niż jedną noc—nieopodal cumowały dwie łodzie pontonowe, a ich liczni pasażerowie biegali po brzegu, jak również kilku wędkarzy próbowało szczęścia w okolicach bystrzyn. Ponadto portaż o długości 240 m był usytuowany bardzo blisko tego miejsca. Innymi słowy—tłoczno! 

Bystrzyny "Sturgeon Chutes"

Po zrobieniu kilku zdjęć, skierowaliśmy się w drogę powrotną. Na rozwidleniu rzeki (Forks) skręciliśmy w lewo. Minęliśmy po prawej samotne miejsce biwakowe (#603) i wkrótce dotarliśmy do wsypy Kentucky Club Island, skręciliśmy w prawo i wiosłowaliśmy wzdłuż wschodniego brzegu wyspy Boom Island, mijając kilka miejsc biwakowych. Zatrzymałem się na chwilę przed miejscem #609 i zrobiłem kilka zdjęć: W 2015 roku tam właśnie obozowałem w raz z kolegą... i z 4 czarnymi niedźwiedziami—jeden z nich spowodował wiele szkód, niszcząc m. in. plastikowe butelki z wodą, papierowe kubki, talerze i pojemniki. W tym roku nie spotkaliśmy niedźwiedzi, bo z powodu ogromnej ilości jagód (stanowiących ich pożywienie), niedźwiedzie nie interesowały się konsumowaniem turystów... a raczej, konsumowaniem ich jedzenia! W sumie przepłynęliśmy 23 km.

Przenoszenie kanu przez tamę bobrów

Zaledwie kilka metrów od naszego kempingu zauważyłem małe, dość zarośnięte jeziorko—które okazało się, że zostało stworzone przez bobry i oddzielone rzeki French River solidną zaporą. Postanowiliśmy go zwiedzić! Przenieśliśmy kanu przez tamę i spędziliśmy prawie 2 godziny pływając na tym przepięknym stawie bobrowym! 

Pływanie na kanu po stawie bobrowym

Znajdowało się tam kilka bobrowych żeremi, mnóstwo obumarłych drzew i pni wystających z wody pokrytej głównie liśćmi i kwiatami lilii wodnych. W pewnym momencie ujrzeliśmy wspaniałą czaplę modrą (Blue Heron), która przez długi czas, przez nas niezauważona, przyglądała się nam—majestatycznie wzbiła się w powietrze i z wdziękiem wylądowała na niedalekim drzewie. Nie udało się nam zauważyć bobrów, ale w nocy słyszeliśmy rozbrzmiewające, co jakiś czas głośne pluski wody, powodowane uderzeniami płaskiego ogona bobrów o lustro wody, słyszeliśmy również tajemnicze stukania, chociaż nie przypuszczam, aby dzięcioły były w nocy aktywne. 

Pływanie na kanu po stawie bobrowym

Gdy wybraliśmy się na przechadzkę, starając się ‘zwiedzić’ pobliskie tereny, okazało się to niezmiernie ciężkim zadaniem. Dookoła leżało masę upadłych drzew w różnym stanie rozkładu, w ziemię wkopanych było dużo różnej wielkości skał i kamieni. Różnorodne rośliny, krzewy i bluszcze niezmiernie utrudniały poruszanie się. Musieliśmy ostrożnie stawiać każdy krok i w ciągu 2 godzin przeszliśmy zaledwie 2 km. Biorąc pod uwagę, że dosłownie wszystkie drzewa zostały wycięte w tej w okolicy około 150 lat temu, a obecny las stanowił jedynie stosunkowo młody odrost, mogłem sobie tylko wyobrazić, jak niezmiernie trudno — a właściwie niemożliwie — było przemierzyć kanadyjskie puszcze setki lat temu! Dlatego rzeki, zwłaszcza rzeka French River, stanowiły jedyne drogi, pozwalające na eksplorację nowych terenów. Podczas naszej krótkiej wycieczki nie zauważyliśmy żadnych zwierząt, oprócz małego węża. Widzieliśmy wiele odchodów jeleni (lub łosi), ale nie niedźwiedzi. Krzewy jagodowe były wszędzie, ale sezon jagód już praktycznie się zakończył. Poza tym było bardzo sucho i tych kilka jagód, jakie udało nam się zerwać, były karłowate.

Miejsce biwakowe na wyspie Boom Island
Jedynymi zwierzętami, które zauważyliśmy w okolicach naszego biwaku, były wszechobecne mewy, zielone żaby, wiewiórki ziemne (‘chipmunks’), wiewiórki drzewne, sporej wielkości wąż zaskroniec (‘garter snake’), którego znalazłem w przedsionku namiotu, i kilka dużych żółwi (‘snapping turtles’), wyłaniających się co jakiś czas z wody w nadziei zdobycia jedzenia. Gdy płynęliśmy w kierunku miejsca #616, przez jakiś czas obserwowaliśmy rodzinę norek, baraszkujących na skalnym brzegu. Ostatniego dnia, wracając do przystani Hartley Bay Marina, spostrzegliśmy orła bielika amerykańskiego („Bald Eagle”), przelatującego tuż nad naszym kanu.

Ciekawski i z pewnością głodny żółw (snapping turtle)

Pogoda była ogólnie dobra—nie za ciepło, nie za wilgotno—i na szczęście, można było palić ogniska. Padało kilka razy, w tym przez całą niedzielę. Większość tego deszczowego dnia spędziliśmy siedząc pod plandeką, pijąc gorącą herbatę i czytając książki — udało mi się skończyć "The Rooster Bar" („Bar Pod Kogutem”) John Grisham—niezła książka na takie wycieczki—dość interesująca i niezbyt głupia.

Rzeka Wanapitei River

Co ciekawe, było niewiele komarów! Uaktywniały się o godzinie 21:15 i znikały o 22:00. Pewnego wieczoru, gdy było chłodniej niż zwykle, nie musieliśmy nawet używać żadnego spreju na komary, ponieważ prawie w ogóle się nie pojawiły. Po przyjeździe do domu odkryłem jedno ugryzienie czarnej muszki—chociaż sezon występowania tego dokuczliwego owada powinien się skończyć na początku lipca, to jednak sporadycznie występują one przez całe lato, a nawet i na jesieni.

Na kanu po stawie bobrowym

Niemal każdego dnia łowiliśmy rybę lub dwie (bass i szczupak), wystarczające z powodzeniem na kolację lub obiad. Bülent złapał pierwszą rybę, stosunkowo dużego okonia (bass), który okazał się wyśmienity! Niemniej jednak byłem rozczarowany wędkowaniem: po raz pierwszy na rzece French River złapanie ryby zajęło mi ponad godzinę (a czasami znacznie dłużej) i pomimo ciągłego wędkowania w naszej zatoczce i innych okolicach, żaden z nas nie zdołał złapać nawet jednej ryby w sobotę i niedzielę. Nie widzieliśmy też ani razu wyskakujących z wody ryb. Biwakowicze przebywający na sąsiednim miejscu też łowili ryby z brzegu i z kanu przez kilka dobrych godzin, ale bez powodzenia. 

Ostatnią noc spędziliśmy w parku Grundy Lake Provincial Park, na miejscu nr 419

Po tygodniu pobytu na rzece French River, powróciliśmy do przystani Hartley Bay Marina i postanowiliśmy spędzić naszą ostatnią noc w parku Grundy Lake Provincial Park. Ze względu na COVID-19 wszystkie miejsca biwakowe w większości parków w Ontario były zarezerwowane w weekendy w prawie 100%, ale od poniedziałku do czwartku można było zawsze coś znaleźć, przynajmniej na jedną noc.

Widok z naszego miejsca biwakowego na przeciwny brzeg zatoczki

Najpierw pojechaliśmy do miasta Alban, około 30 km na północ od parku. Wpadliśmy do sklepu spożywczo/mięsnego ("Lemieux Meat and Grocery") i kupiłem parę steków na kolację. W mieście znajduje się też sklep LCBO (z alkoholem), ale z powodu COVID-19 w poniedziałki sklepy alkoholowe są pozamykane. Potem skierowaliśmy się drogą nr 69 na południe i niebawem dotarliśmy do parku Grundy Lake.



Korona wirus-takie tablice ostrzegawcze były w porcie w Parry Sound. Chociaż nie bardzo zgadzam się z tą ostatnią (z kanu). Według niej, kanu ma wymiar 12 stóp. Być może w Parry Sound są jakieś małe kanu, bo dwuosobowe kanu zwykle są od 14 do 16 stóp, a moje ma 17! Co do długości łosia i trzech gęsi, raczej nie będę ich mierzył, bo byłoby to zbyt niebezpieczne.

Pracownicy szybko znaleźli dla nas miejsce #419, usytuowane na terenie kempingowym Red Maple. Nawet niezłe, graniczyło z jednej strony z jeziorem Grundy Lake i nieopodal była plaża. Powiedziano nam, że w tym roku w parku nie było czarnych niedźwiedzi. Dookoła latało ze sześć zabawnych i przyjaznych wiewióreczek ziemnych (‘chipmunks’), nieustannie szukających jedzenia i często nawzajem ścigających się. Na szczęście w ogóle nie odczuliśmy obecności komarów. W parku biwakowało wiele rodzin z dziećmi i być może z tego powodu około godziny 22:00 park stał się bardzo cichy, ponieważ większość ludzi poszła spać, co wkrótce i my zrobiliśmy.

W Parry Sound można zafundować sobie przelot samolotem nad zatoką Georgian Bay. Odbyłem taki lot ponad 20 lat temu-było warto, widoki naprawdę przecudowne!

Tuż przed wjazdem do parku znajduje się Grundy Lake Supply Post, oferujący kajaki, lody i mnóstwo różnych materiałów kempingowych i pamiątek. To właśnie tutaj nabyłem 10 lat temu, w 2010 roku, moje kanu—okazało się to jedną z najlepszych inwestycji, jakie kiedykolwiek dokonałem!

Parry Sound

Już po powrocie do domu dowiedziałem się, że 2 dni przed naszym przyjazdem, w parku miał miejsce straszny wypadek: 2-letnia dziewczynka przypadkowo wpadła do ogniska i doznała bardzo ciężkich oparzeń. Na parkingu parku wylądował helikopter medyczny i najprawdopodobniej została przetransportowana do jednego z najlepszych na świecie szpitali dla dzieci w Toronto, „The Hospital for Sick Children”.

Tego rodzaju samoloty są całkiem popularne w Ontario

W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się w Parry Sound, kupiliśmy kawę i tradycyjnie na nabrzeżu pod wiaduktem kolejowym zatrzymaliśmy się na skromny posiłek. O godzinie pierwszej zobaczyliśmy, jak statek wycieczkowy „Island Queen Cruise” odpływał z turystami w kilkugodzinny rejs po okolicy 30 tysięcy wysp. W tym momencie w radiu usłyszeliśmy wiadomość o strasznej eksplozji w Bejrucie, która kompletnie zdewastowała to miasto. Następnie spacerowaliśmy wzdłuż wybrzeża, obserwowaliśmy start i lądowanie wodnosamolotu oraz zajrzeliśmy do Charles W. Stockey Centre, które było niestety zamknięte.

W antykwariacie "Bearly Used Books". Nic dziwnego, że chłopaczek jest zmęczony--właśnie zakończył czytać te wszystkie książki!

Wizyta w Parry Sound nigdy nie jest kompletna bez odwiedzenia księgarni „Bearly Used Book” (moim zdaniem jest to najlepszy antykwariat pomiędzy Toronto, Vancouver, Alaską i wyspą Ellesmere Island)! Byłem zafascynowany zarówno ilością, jak i jakością książek. W mojej ulubionej sekcji szybko przejrzałem wiele unikalnych książek niebeletrystycznych o historii, konfliktach wojennych, Chinach, szpiegostwie, polityce zagranicznej, komunizmie, podróżach… Kupiłem 6 naprawdę zajmujących pozycji, które z pewnością niedługo przeczytam. Miałem też okazję porozmawiać z właścicielką księgarni i pogratulować jej tego przedsięwzięcia—i życzyć jej sukcesów w przyszłości. Powiedziała, że księgarnia dobrze prosperuje i wkrótce znacznie się powiększy.

Parry Sound--mój samochód i błyszczący motor Harley Davidson. Wolę jednak mój samochód-na motorze nie byłoby możliwe przewożenie kanu!

Ogólnie wyjazd był udany i z przyjemnością powróciłbym w te okolice!Ten przepiękny region Ontario udało mi się odkryć w 1995 r. i od tego czasu wielokrotnie tam biwakowałem, pływałem na kanu, wędkowałem i zawsze byłem urzeczony jego pięknem i otaczającym mnie krajobrazem.


HOTEL CARISOL LOS CORALES AND SANTIAGO DE CUBA, 8-22 STYCZNIA 2020 ROKU

Blog in English: http://ontario-nature.blogspot.com/2020/08/hotel-carisol-los-corales-and-santiago.html

More photos from this trip/więcej zdjęć z tej wycieczki: https://www.flickr.com/photos/jack_1962/albums/72157715783102422


To już nasza 15 podróż na Kubę od 2009 roku i trzecia do hotelu Carisol los Corales, a więc wiedzieliśmy, czego oczekiwać. Całkowity koszt na 2 tygodnie (z przelotem z Toronto, zakwaterowaniem w ‘junior suite’ w sekcji Carisol, 3 posiłkami dziennie i bezpłatnymi drinkami) wyniósł 1,295 dolarów kanadyjskich na osobę (ok. 950 dolarów USA).

Junior Suite C-3

Przed wylotem 8 stycznia 2020 r. (Toronto—Santiago de Cuba) zarezerwowaliśmy miejsca w samolocie (lecieliśmy liniami ‘Sunwing’) online z 24-godzinnym wyprzedzeniem i otrzymaliśmy kartę pokładową, którą wydrukowałem jeszcze w domu. Sądziliśmy, że na lotnisku będziemy mieli ułatwiony proces oddawania bagaży i załatwiania spraw związanych z lotem. Niestety, tak się nie stało. Po przyjeździe na lotnisko (Pearson w Toronto) musieliśmy jakiś czas zmagać się z automatycznymi kioskami, aby wydrukować przywieszki bagażowe i potem głowić się, jak umieścić je na naszym bagażu, co nie było tak łatwe, jak się wydawało, zresztą wielu zdezorientowanych turystów borykało się z takimi samymi problemami, a dwóch pracowników non-stop musiało wszystkim udzielać pomocy. Następnie natrafiliśmy na problemy z umieszczeniem naszych walizek na taśmie, jakoś nie zostały one „rozpoznane” przez skaner. Musieliśmy przenieść nasz bagaż i ustawić się w kolejce do innego przenośnika taśmowego, często prosząc o pomoc pracowników lotniska. Ogólnie spędziliśmy więcej czasu niż normalnie na odprawę bagażu.

Club Amigo Carisol

Powiedziano, abyśmy poszli do wyjścia numer B26, a tam wsiedli do autobusu. DO AUTOBUSU? Myślałem, że się przesłyszałem i że chodziło o wejście do SAMOLOTU? Jednak nie—rzeczywiście, wsiedliśmy do autobusu (!) i po 10 minutach jazdy dojechaliśmy do ‘Infield Terminal’, o którego istnieniu nie miałem pojęcia! Później dowiedziałem się, że ten rezerwowy terminal był rzadko używany, ale w grudniu 2019 r. linie lotnicze Sunwing Airlines zaczęły go używać. Jest również często wykorzystywany jako lokalizacja filmów i produkcji telewizyjnych. 

Codziennym widokiem były zwierzęta pasące się na terenie hotelu

Samolot był tymczasowo pożyczony z Czech (trudno w to teraz uwierzyć, w okresie COVID-19, ale wtedy brakowało maszyn z powodu uziemienia samolotów Boeing 737 Max) i miał dwujęzyczne oznakowania, po czesku i po angielsku. Start był opóźniony z powodu procedury odladzania. Na pokładzie nie podawano posiłków, tylko kawę i inne napoje, ale można było kupić lub zamówić w przedsprzedaży dodatkowe jedzenie. Lot trwał 3 godziny 41 minut i bezproblemowo wylądowaliśmy w Santiago de Cuba.

Samolot linii lotniczych "Sunwing" na lotnisku w Santiago de Cuba

Dzięki kubańskim forom TripAdvisor wiedziałem, że nieoczekiwanie dolar amerykański stał się popularną i pożądaną walutą na Kubie, dlatego zabraliśmy ze sobą kilka nowiutkich banknotów sto-dolarowych. W ciągu kilku minut od wejścia do autobusu wymieniliśmy 200 dolarów i dostaliśmy 200 CUC - wystarczająco na nasz cały pobyt. Pobiegłem też do pobliskiego kiosku i kupiłem 2 puszki kubańskiego piwa (Cristal). Okazało się, że dostałem ostatnie 2 puszki - i to było jedyne kubańskie piwo (w puszkach lub butelkach), jakie piłem podczas całej podróży. Niektórzy turyści odkryli również, że ich bagaże nie przyleciały wraz z nimi i miały zostać dostarczone do hotelu w ciągu następnych dni. Dojazd do hotelu zajął nam ponad godzinę. Nasz bardzo miły i przystojny przedstawiciel turystyczny, Sahidy, opowiedziała nam wiele interesujących historii na temat Kuby. Nota bene, była ona pochodzenia libańskiego, jej mąż studiował w Hiszpanii i miała zamiar do niego pojechać z wizytą.

Na plaży
HOTEL

Otrzymaliśmy ‘Junior Suite C-3’ (na górnym piętrze). Nie byliśmy specjalnie zachwyceni lokalizacją budynku, ale zdecydowaliśmy się w nim pozostać - bardziej podobała nam się ‘Junior Suite H-4’, w której mieszkaliśmy 2 lata wcześniej. Mieliśmy tę samą pokojówkę sprzed dwóch lat, Martę.

Personel hotelu był ogólnie miły i pomocny, chociaż widziałem wielu nowych, młodych ludzi pracujących w recepcji, a większość z nich słabo mówiła po angielsku - i odniosłem wrażenie, że nie kwapili się zbytnio, aby praktykować swoje skromne umiejętności językowych z turystami. 

W środku naszej "Junior Suite C-3"

Dwupoziomowy pokój był przyjemny, mieliśmy zimną i ciepłą wodę, chociaż w godzinach szczytu ciśnienie było kiepskie. Poza tym wszystko inne działało (klimatyzacja, telewizor, lodówka, suszarka do włosów). W pokoju nie było telefonu. Kilka razy musieliśmy prosić o sejf - w końcu został on przyniesiony (!) do naszego pokoju i przykręcony do ściany (za opłatą 2 CUC dziennie).

Niektóre gniazdka w pokoju były o napięciu 110 V, inne 220 V i NIE były wyraźnie oznaczone, na szczęście przed ich użyciem zapytałem pokojówkę—inaczej mógłbym uszkodzić urządzenia elektryczne! Przywieźliśmy mały ekspres do kawy (i kawę) wraz z listwą przeciwprzepięciową - 2 lata temu, z powodu gwałtownego wzrostu napięcia po przerwie w dostawie prądu, ekspres do kawy się przepalił.

Zachód słońca na plaży

W telewizji nie było kanadyjskiego kanału, tylko CNN, którego nigdy nie lubiłem oglądać. Próbowaliśmy oglądać wiadomości o godzinie 18:00, ale czasami tak „istotne'' wiadomości, jak historia o parze królewskiej ogłaszającej zamiar wycofania się ze swoich tradycyjnych ról zajmowały pierwsze 20 minut, przenosząc inne „nieistotne” wydarzenia (jak katastrofa samolotu na Ukrainie, kryzys irański czy wybuch korona wirusa) na dalszy plan! Dlatego spędzaliśmy zaledwie kilka minut przed telewizorem.

Ruiny budynków hotelowych, przed laty zniszczonych przez huragan

Z naszego balkonu rozciągał się widok na ocean oraz na porośnięte roślinnością ruiny starych budynków hotelowych (dyskoteki), zniszczone przed laty przez huragan. Wokoło na trawie pasły się zawsze różne zwierzęta, głównie konie i osły (a przy nich zwykle stały białe czaple), co nadawało temu miejscu bardzo rustykalny wygląd. Koty i psy nie były tak liczne, jak dawniej.
Plaża była ładna, a pracownicy plażowi szybko przynieśli nam leżaki. Bar „Coco” serwował zimne piwo i inne napoje - barman Frank świetnie znał swoją pracę, a ja szczególnie uwielbiałem piña colada i oczywiście zimne piwo. Na plaży świadczyła usługi masażystka i Catherine codziennie się z nią spotykała. Miałem nadzieję, że uda mi się ponurkować z rurką, ale każdego dnia było dość wietrznie i fale w pobliżu rafy były stosunkowo wysokie, przez co nurkowanie okazało się zbyt ryzykowne. Bliżej brzegu widziałem wiele kolorowych ryb, a nawet murenę, wychylającą się z otworu w skale.
Mieliśmy najlepszą styczniową pogodę w historii naszych wyjazdów na Kubę: każdego dnia było słonecznie, około +30 C i zaledwie kilka razy padało, ale zanim dotarliśmy do naszego pokoju, uciekając przed deszczem, niebo znów było niebieskie. Z powodu wiatru nie było komarów ani innych owadów.

Przywiozłem ze sobą niedawno wydaną książkę autorstwa John’a Grisham’a, „The Reckoning” („Dzień Rozrachunku”). Nie był to jednak typowy thriller prawniczy, którego można było się spodziewać po autorze. Opowieść ma miejsce się w stanie Missisipi, w latach czterdziestych XX wieku. Poza wątkiem prawniczym pojawiają się takie elementy jak bolesne sekrety rodzinne, życie na plantacji bawełny i stosunki rasowe. A z retrospekcji dowiedziałem się sporo nieznanych mi faktów dotyczących inwazji japońskiej na Filipiny, kapitulacji armii amerykańskiej oraz Bataańskiego Marszu Śmierci.

Sztuka jaskiniowa Ameryki Środkowej i Południowej (Exposición Mesoamericana)

Sekcja ośrodka ‘Carisol’ (w której mieszkaliśmy) była znacznie spokojniejsza niż sekcja los Corales, gdzie miały miejsce wszystkie programy rozrywkowe - i był to jeden z głównych powodów, dla którego zdecydowaliśmy się mieszkać w Carisol.

Jadąc autobusem z lotniska do hotelu, spotkaliśmy małżeństwo ze Streetsville, które poznaliśmy w tym samym ośrodku dwa lata temu. Dużo z nimi rozmawialiśmy i bardzo często wspólnie spożywaliśmy obiady. Spotkaliśmy też dwóch znanych członków TripAdvisor, CubaCarol i Coral Queen, których posty na kubańskich forach czytałem od wielu lat i często stosowałem się do ich cennych rad. Właściwie to Coral Queen poleciła nam naszą casa particular w Santiago de Cuba w 2010 roku! Spotkaliśmy też Karen z Quebec, z którą dwa lata temu jeździliśmy na rowerze do Jardin de Cactus i której doskonały hiszpański znacznie wzbogacił naszą wycieczkę! Poza tym często spotykaliśmy się z turystami z Kanady i opowiadaliśmy sobie wiele ciekawych historii z podróży po Kubie i innych krajach.

JEDZENIE / RESTAURACJE

Jedzenie było średnie, ale smaczne i nie miałem powodu do narzekań. Na śniadanie zawsze wybierałem jajka sadzone, kawę i jogurty. Generalnie nie chodziliśmy na lunch, ale kilka razy wpadliśmy do restauracji Ranchon na doskonałe żeberka i ryby. Na obiad/kolację można było wybrać wiele różnych dań. Uwielbiałem grillowaną wieprzowinę, była pyszna - niestety dwukrotnie próbowałem wołowiny, była twarda i żylasta - cóż, przynajmniej smakowało to miejscowym pieskom, które poczęstowałem… Przywieźliśmy ze sobą kilka sosów sałatkowych, które znacznie poprawiły smak sałatek. Jednak po tygodniu doświadczyłem lekkich problemów żołądkowych - nie było nic złego w samym jedzeniu, ale wydaje mi się, że te sałaty kolidowały z moją florą bakteryjną. Chociaż nigdy nie zauważyliśmy w kurorcie braków piwa ani wina, wino było „reglamentowane” - kelnerzy nalewali tylko pół kieliszka wina i nigdy nie zostawiali butelki wina na stole, jak to miało miejsce podczas poprzednich pobytów.

Niezmiernie głośny kubański zespół muzyczny

Każdego wieczoru kubański zespół zapewniał nam muzyczną rozrywkę podczas obiado/kolacji. Miałem naprawdę mieszane uczucia: z jednej strony miło było posłuchać jednej lub dwóch piosenek i podziwiać ich artystyczne talenty, ale po jakimś czasie trochę zaczęli nadużywać swojej gościnności, dosłownie niemożliwe stawało się prowadzenie jakiejkolwiek sensownej rozmowy przy stole. Wykonawcy stali bardzo blisko stolików i ich muzyka była niezmiernie głośna! Nawet gdyby to był sam Frank Sinatra, to po jakimś czasie pewnie miałbym go dosyć. Często odczuwaliśmy ulgę, gdy w końcu muzykanci odeszli w poszukiwaniu innych ofiar ... (tzn. turystów)!

Podczas naszego pobytu w ośrodku, po kilku dniach artysta-malarz stworzył oto taki mural

SKLEPY HOTELOWE (TIENDAS)

Po raz pierwszy od 11 lat w hotelowych sklepach nie można było kupić żadnego kubańskiego piwa! Co więcej, na drugi dzień po przyjeździe kupiłem jedną butelkę wody mineralnej i 2 butelki trunków kubańskich - okazało się, że od tej pory w sklepie nie ma żadnych kubańskich trunków ani wody mineralnej (jedynie był dostępny rum)! Przywiozłem ze sobą sos tabasco, mając nadzieję, że będziemy robić ‘Krwawą Mary’ - ale w sklepie nie było też wódki ani soku pomidorowego. Na szczęście w barach było piwo z beczki.

Catherine z zepsutym rowerem. Jak widać, pomimo przeciwności nadal jest w świetnym nastroju-na Kubie przeciwności losu to normalna rzecz i trzeba je spokojnie znosić.

WYPOŻYCZALNIA ROWERÓW I SPACERY PO HOTELU

Jadąc do tego hotelu, bardzo byliśmy zainteresowani wypożyczeniem rowerów i zwiedzaniem na nich okolicznych atrakcji. W tym roku do wynajęcia były tylko 4 rowery—reszta pewnie popsuta. Udało się nam wypożyczyć 2 rowery i pojechaliśmy do ‘blow holes,’ (pseudo-gejzery), porobiliśmy trochę zdjęć i wideo, a gdy chcieliśmy wracać, okazało się, że rower Catherine złapał gumę - dosłownie odrywała się od koła, więc nie można było nawet roweru prowadzić. Ja zostałem z tym wrakiem, a Catherine udała się na moim rowerze do hotelu i wysłała po mnie bryczkę konną. Po ponad godzinie dotarłem do hotelu.






Blow holes (pseudo-gejzery) niedaleko hotelu

Otrzymaliśmy nowy rower i następnego dnia rano pojechaliśmy rowerami do wioski Baconao - akurat w samą porę, aby o godzinie 8:00 rano być na rozpoczęciu nauki w szkole podstawowej, gdzie uczniowie śpiewali i recytowali rewolucyjne strofy. 


Zwiedziliśmy małą szkołę i rozmawialiśmy z nauczycielami, dając im kilka dwujęzycznych czasopism. Mieliśmy zwrócić rowery o godzinie 10.00 rano, więc byłem już w wypożyczalni o godzinie 9:45, ale nadal była zamknięta. Czekałem ponad godzinę (w międzyczasie dwie osoby chciały wypożyczyć skuter, a inny turysta niecierpliwie czekał, aby zwrócić skuter), ale wypożyczalnia pozostała zamknięta, jedynego jej pracownika nigdzie nie było. Tuż przed godziną 11:00 z trudem zaciągnąłem rowery do recepcji i mimo protestów recepcjonisty umieściłem je w przechowalni bagażu. Podejrzewam, że hotel będzie bardzo zadowolony, gdy pozostałe rowery w końcu się zepsują - o jeden problem mniej!

Szkoła w wiosce Baconao

Rano spacerowaliśmy po hotelu i dwukrotnie zwiedzaliśmy pobliskie jaskinie wzdłuż nadmorskich klifów, znajdowała się w nich sztuka jaskiniowa Ameryki Środkowej i Południowej (Exposición Mesoamericana). Kilkakrotnie rozmawialiśmy z pracującym tam ogrodnikiem - pokazał nam nietoperze („murciélagos”) wiszące na ścianach jaskini. Zauważyliśmy również, że restauracje, które widzieliśmy dwa lata temu, zniknęły - turysta powiedział nam, że były prywatne i zbyt skutecznie konkurowały z pobliskimi instytucjami rządowymi…

Poranna zbiórka przed rozpoczęciem zajęć w szkole podstawowej w wiosce Bacono

Hotel oferował raz w tygodniu darmowy wyjazd autobusem do Santiago de Cuba. Wyjazd następowało o 10:00 rano w sobotę i skorzystaliśmy dwukrotnie z tej okazji. Za pierwszym razem autobus był pełny, za drugim jechały dwa autobusy, w drugim było jeszcze kilka wolnych miejsc. Za każdym razem Julio, bardzo zabawny człowiek, był przewodnikiem w autobusie i raczył nas wieloma ciekawymi historiami. Autobus podrzucił nas - a później zabrał - z Plaza Dolores. 

Pomnik Francisco Vicente Aguilera

Było tam wiele restauracji i stary kościół Dolores przekształcony w salę koncertową, a także imponujący pomnik Francisco Vicente Aguilera (1821-1877), kubańskiego patrioty, burmistrza Bayamo, wiceprezydenta Republiki i powstańca. 

Ulica Calle Jose Antonio Saco, zwana Enramada

Zaledwie kilka kroków od placu znajdowała się ulica Calle Jose Antonio Saco, a.k.a. Enramada, zamknięta dla ruchu samochodowego, zawsze pełna spacerujących, sklepów, restauracji i hotelików. Przechadzaliśmy się tą ulicą kilka razy, kupiliśmy kilka pysznych „churros” (płacąc CUP lub „Moneda National”, niezmiernie dla nas tanio), a także odwiedziliśmy kilka casas particulares, niektóre były całkiem ładne i z ich tarasów rozciągał się wspaniały widok na miasto. Był nawet sklep oferujący „Las Mascotas” - tak, to był sklep z małymi zwierzątkami!

Antyczny samochód na Plaza Dolores, którego jakoby nie powinienem 'bezpłatnie' fotografować!

Na Plaza Dolores spacerowało, rozmawiało lub siedziało w restauracjach wiele Kubańczyków - niektórzy próbowali żebrać i prosić o pieniądze, ale większość z nich nie kontaktowała się z turystami. Dwa lata temu zrobiłem wideo starszemu kubańskiemu gitarzyście, który grał i śpiewał słynna piosenkę o Komendancie Che Guevara, które później zamieściłem na YouTube.

Zdjęcie z kubańskim gitarzystą

Gdy fotografowałem okoliczne budynki, zauważyłem piękny antyczny samochód, który zacząłem fotografować. Nagle pojawił się rozgorączkowany mężczyzna i szybko machając rękami, krzyczał, że nie mam robić zdjęć samochodu bez zapłacenia (jemu?). Oczywiście całkowicie go zignorowałem i kontynuowałam swoją działalność fotograficzną. Tak szybko, jak się pojawił, zniknął - a żeby było jeszcze zabawniej, samochód nawet nie należał do niego!





Urocza dziewczynka kubańska!

Czekając na Plaza Dolores na autobus, usiedliśmy na patio Restaurante Don Antonio i zamówiliśmy kilka drinków oraz zimne piwo - był to jedyny lokal w okolicy, w którym był ten napój. W pobliżu siedziała kubańska rodzina i zrobiłem serię niezwykłych zdjęć ich uroczej córeczki! Kelnerzy byli uprzejmi i byłem im wdzięczny, że udało im się znaleźć piwo - kto by pomyślał, że piwo okaże się tak rzadkim towarem na Kubie?

Festyn na Plaza de Marte

Dwukrotnie wstąpiliśmy na Plaza de Marte, gdzie odbywały się jakieś festyny, okoliczne ulice były zamknięte dla ruchu i było mnóstwo różnych budek / kiosków z jedzeniem, a dookoła roiło się od spacerujących Kubańczyków. Niestety, w pobliżu nie można było kupić żadnego kubańskiego piwa i dopiero po przeszukaniu kilku sklepów udało mi się kupić niemieckie piwo „Heineken”, wyprodukowane specjalnie z okazji 400-lecia Hawany. Bardzo blisko Placu znajdował się prowincjonalny komitet Komunistycznej Partii Kuby - ponieważ w holu wisiało dużo fotografii (najprawdopodobniej związanych z rewolucją kubańską), zapytałem, czy można je obejrzeć, ale strażnicy mnie nie wpuścili. Zastanawiam się, dlaczego?

Szpital Aniołów ("Los Angeles")

W drodze do koszar Moncada (po angielsku Moncada Barracks, po hiszpańsku Cuartel Moncada) przeszliśmy na skrót przez teren szpitala Los Angeles. Zbudowany kilkadziesiąt lat przed rewolucją, był imponujący. W drodze powrotnej chcieliśmy też przejść przez teren szpitala, ale ochroniarz powiedział „nie” i był bardzo nieugięty, nie chcąc nas przepuścić. Jedynym wyjaśnieniem jest to, że w określonych godzinach turyści nie mają wstępu na teren szpitala, a w innym mają…

Koszary Moncada, na ścianach są widoczne otwory po kulach

Punktem kulminacyjnym wycieczki była wizyta w koszarach Moncada. W rzeczywistości pojechaliśmy tam, choć na krótko, podczas naszej pierwszej wycieczki autobusem do Santiago, ale dopiero podczas drugiej spędziliśmy wewnątrz budynku ponad godzinę, spacerując i oglądając eksponaty.

Koszary Moncada, obecnie znajduje się w nich szkoła podstawowa i muzeum

Ten słynny budynek widziałem wielokrotnie w telewizji, w książkach, magazynach i materiałach propagandowych. Rzeczywiście, jest on zwany kolebką kubańskiej rewolucji. To właśnie tutaj 26 lipca 1953 roku 26-letni Fidel Castro wraz z grupą 111 źle uzbrojonych mężczyzn zaatakował koszary Moncada. Atak zakończył się całkowitą porażką - około 60 bojowników zostało zastrzelonych lub torturowanych na śmierć, a pozostali, w tym Fidel Castro i jego brat Raul, zbiegli. Niebawem Fidel Castro został schwytany. Miał szczęście (ten człowiek miało w ogóle OGROMNE SZCZĘŚCIE)—kapitan kubańskiej armii, Pedro Manuel Sarria Tartabull, który zgodnie z rozkazem zamiast go rozstrzelać na miejscu, postanowił go doprowadzić do więzienia. Castro został uwięziony i sądzony. To podczas tego procesu wypowiedział słynne słowa: „Historia mnie rozgrzeszy”. Został skazany na 15 lat, ale zwolniono go po 2 latach. Wkrótce Fidel i Raul Castro wyjechali do Meksyku, gdzie zaprzyjaźnili się z argentyńskim lekarzem Ernesto „Che” Guevarą. Dwudziestego piątego listopada 1956 roku Castro (nawiasem mówiąc, dokładnie tego samego dnia 60 lat później Castro zmarł) wraz z 81 rewolucjonistami wyruszył z Meksyku na rozpadającej się łodzi „Granma” i wylądował na Kubie 2 grudnia 1956 roku. Podobnie jak atak na koszary Moncada, i ta wyprawa stała się kolejną katastrofą - 62 rebeliantów zostało zabitych lub schwytanych. Po dwuletniej wojnie partyzanckiej Batista opuścił Kubę 31 grudnia 1958 r., a następnego dnia Fidel Castro ogłosił zwycięstwo rewolucji kubańskiej. Dlatego liczba „26,” (dzień ataku na koszary Moncada, 26 lipca) stała się symbolem rewolucji i ciągle się ona pojawia na Kubie—w propagandzie, na sztandarach, szkołach, gazetach, książkach.

Przed koszarami Moncada

Budynek koszar Moncada ma bardzo charakterystyczny musztardowo-biały kolor. Część budynku to muzeum, pozostała część to obecnie szkoła. W muzeum znajduje się mnóstwo zdjęć, mundurów, map, narzędzi tortur i zdjęć bojowników, którzy wzięli udział w ataku. Przy wejściu do koszar znajdowało się szereg fotografii przedstawiających różnych dostojników odwiedzających koszary Moncada, często oprowadzanych przez samego Fidela Castro. 

Profesorek Henryk Jabłoński, Przewodniczący Rady Państwa PRL, składa wizytę w koszarach Moncada, a w roli przewodnika służy mu sam przywódca ataku na te koszary, Fidel Castro

Od razu rozpoznałem na jeden z fotografii Henryka Jabłońskiego, Przewodniczącego Rady Państwa PRL w latach 1972-1985, który złożył tam wizytę w 1979 roku. Niestety, wszystkie opisy w muzeum były po hiszpańsku, a nie po angielsku, więc nie byłem w stanie wiele zrozumieć. Jest to dość zagadkowe, bo przecież w interesie kubańskiego rządu byłoby poinformowanie turystów o rewolucyjnej historii.

Otwory po kulach na ścianach koszar Moncada. Nie są one jednak zbyt autentyczne... Ale za to uśmiech Catherine jest w 100% autentyczny! Z pewnością cieszy się, że Rewolucja Kubańska zakończyła się pomyślnie i dzięki temu możemy często przyjeżdżać na Kubę!

Jedną z pierwszych rzeczy, która się rzuca w oczy, to otwory po kulach, jakoby dokonane przez ostrzał z kiepskiej broni rebeliantów Jednakże według artykułu Stephen’a Hunter w „The Washington Post” (z 2003 roku), jak również według prezentacji Dr Antonio de la Cova z okazji wydania jego nowej książki, “The Moncada Attack: Birth of the Cuban Revolution” (“Atak na Koszary Moncada: Narodziny Kubańskiej Rewolucji”), te otwory nie są prawdziwe—oryginalne otwory były po ataku usunięte przez reżim Batisty. Dopiero po rewolucji zostały one odtworzone przez nowy rząd. Również Dr de la Cova stwierdził, że ów dziury NIE były wynikiem ostrzelania budynku przez rebeliantów, ale przez żołnierzy.

Koszary Moncada

Odkryłem też inną interesującą historię dotyczącą ataku na koszary Moncada. Według Dr de la Cova (oryginalnie pochodzącego z Hawany, adiunkta studiów latynoskich na Uniwersytecie Indiana), w lipcu 1953 r. ponad tuzin żołnierzy zabitych podczas ataku Fidela Castro na koszary Moncada zostało pochowanych w Panteonie Kubańskiej Armii Konstytucyjnej na Cmentarzu Santa Ifigenia w Santiago. Gdy rebelianci przejęli władzę, oczyścili Panteon ze szczątków swoich dawnych wrogów i spalili je, przy wejściu dodali słowo „Rewolucyjny” po „Siłach Zbrojnych” i umieścili w nim żołnierzy komunistycznych. 

Chciałbym jeszcze wspomnieć o Siboney Farm (Farma Siboney), służącej rebeliantom do przygotowywania ataku na baraki Moncada. To właśnie z tej farmy rebelianci wyruszyli, aby zaatakować koszary, a po ataku niektórzy z nich do niej powrócili. Tego samego dnia żołnierze odkryli farmę i ostrzelali jej fasadę z karabinu maszynowego—do dzisiaj widoczne są otwory. Ponieważ farma jest usytuowana kilka metrów od drogi pomiędzy Santiago i naszym hotelem, wielokrotnie ją widzieliśmy z okien autobusu.

Parasolki, parasolki dla dorosłych i dla dzieci!
Parasolki, parasolki, kropla przez nie nie przeleci!
Parasolki, parasolki, parasolki bardzo tanie!
Parasolki, parasolki, proszę brać, panowie, panie!

Ostatniego dnia naszego pobytu pogoda się pogorszyła. Na lotnisku w Santiago nie można było zapłacić w walucie CUC, tylko CUP i dolarami amerykańskimi (i pewnie też innymi walutami, ale wtedy była jakaś dopłata). Szybko kupiłem dwie butelki rumu. Niektórzy turyści nie byli na nowe przepisy gotowi i mieli trudności z zakupami.

Comandante Juan Almeida Bosque, Fidel and Raul Castro

Lot do Kanady przebiegał spokojnie, ponownie wylądowaliśmy na Infield Terminal w Toronto i autobusem dojechaliśmy do Terminalu 3 lotniska Pearson. Nawiasem mówiąc, tego samego dnia (22 stycznia 2020 r.) z Wuhan w Chinach przyleciał na to lotnisko Chińczyk i stał się pierwszym przypadkiem nowego koronawirusa (COVID-19) w Kanadzie.

Na zdrowie! I abyśmy wkrótce powrócili na Kubę!

Ogólnie rzecz biorąc, mieliśmy mniej problemów niż 2 lata temu, pogodę znacznie lepszą i bawiliśmy się świetnie. Oczywiście zawsze podróżujemy na Kubę bez żadnych uprzedzeń i staramy się nie patrzeć na to, czego nie lubimy i co nam nie pasuje - w końcu przyjeżdżamy, aby cieszyć się wakacjami, a NIE narzekać! Jednak jest oczywiste, że ten ośrodek wymaga wielu remontów i ulepszeń - dlatego nie dziwię się, że niektórzy turyści są nim rozczarowani. Niestety, biorąc pod uwagę obecne problemy gospodarcze na Kubie (dodatkowo spotęgowane przez nieoczekiwaną pandemię COVID-19), nie jestem optymistą, że jakakolwiek znacząca poprawa nastąpi w najbliższym czasie. Jeżeli więc jedziesz na Kubę, skup się na pozytywach, przymknij oczy na negatywy i baw się dobrze!