piątek, 30 września 2011

Emily Provincial Park, Ontario, 4-10 Wrzesień 2011 r.

Blog in English/Po Angielsku: http://ontario-nature.blogspot.com/2011/09/emily-provincila-park-on.html 


Emily Park znajduje się w krainie setek przepięknych jezior zwanej Kawathra Lakes w południowo-centralnej części prowincji Ontario. Nazwa wywodzi się z indiańskiego słowa „ Ka-wa-tae-gum-maug”, utworzonego w końcu XIX wieku przez Indiankę Martha Whetung z rezerwatu Curve Lake. Podobnie jak park Six Mile Lake, w którym byliśmy w czerwcu 2011 r. służył nam jako odskocznia do popływania na kanu po licznych jeziorach regionu Muskoka, tak też park Emily traktowaliśmy jako bazę wypadową do zwiedzenia kilku jezior w Kawathra.


W drodze do parku, na południe od Peterborough, wpadliśmy na parę godzin do Jungle World, ciekawego prywatnego ZOO, w którym znajdowały się m. in. lwy, tygrysy, kozy, małpy, ptaki, wydry, lamy i wiele innych ciekawych zwierząt, trafiliśmy akurat na ich karmienie i przy okazji pracownik bardzo dużo o nich mówił i udzielał nam informacji. Niedaleko położony był też spory cmentarz dla zwierzątek; po ilości nagrobków widać, że cieszy się powodzeniem. Na wielu nagrobkach są bardzo wzruszające napisy wychwalające zalety pochowanych zwierzątek i niepowetowany żal, jaki przyniosło ich odejście. Rzadko kiedy spotyka się tak ujmujące inskrypcje na grobach ludzi—a do tego te na cmentarzu dla zwierzątek są w stu procentach wypływające z serca, a nie z obowiązku i tradycji, jak to często się dzieje po śmierci ludzi... czytając nekrologi, praktycznie każda zmarły okazuje się być tak wspaniałym, życzliwym i wspaniałomyślnym człowiekiem, że zawsze żałuję, iż nie spotkałem go za życia! Ponieważ wraz z kanadyjską flagą powiewała flaga niemiecka, wywnioskowałem, że właściciel jest Niemcem. „Ciekawe, czy z dawnych Wschodnich czy też Zachodnich Niemiec”, zażartowałem. Paręnaście minut potem miałem okazję go osobiście poznać i porozmawiać—pierwsza rzecz, jaka mi się rzuciła w o oczy, to maleńki znaczek, jaki nosił w klapie—przedstawiał on flagę NRD! Jak się okazało, rzeczywiście pochodził on ze Wschodnich Niemiec, to właśnie on założył to zoo i opowiadał o jego prowadzeniu. Później spotkaliśmy jego żonę i syna; obiecałem mu wysłać film „Good Bye, Lenin!”, którego nie oglądał i który z pewnością go bardzo zainteresuje.


Park Emily jest ogólnie przeciętnym parkiem, ale ponieważ przybyliśmy do niego 5 września 2011 r., w poniedziałek (dzień wolny od pracy)—„Labour Day”, który jest tradycyjnie ostatnim dniem lata i następnego dnia zaczyna się szkołą—praktycznie był on pusty. Chociaż wybrane przez nas miejsce nr 38 było ogólnie otwarte i graniczyło z wieloma innymi miejscami, to mieliśmy bardzo dużo prywatności, bo w parku było bardzo niewielu ludzi. Staramy się więc w lipcu i sierpniu wyjeżdżać na bardziej północne obszary, gdzie nigdy nie ma zbyt wielu turystów i nie potrzeba robić żadnych rezerwacji, a w pozostałe miesiące, po ‘głównym’ sezonie, odwiedzać te normalnie bardzo uczęszczane parki, które wtedy świecą już pustkami.


Często odwiedzały nas wiewiórki ziemne, 'chipmunks', bardzo łakome na orzeszki ziemne, które im rzucaliśmy od czasu do czasu. Szybko jednak zaczęły mieć rywala—otóż charakterystyczny niebieski ptak „Blue Jay”, siedzący na gałęzi pobliskiego drzewa, nie tylko zaczął od razu zlatywać i chwytać w dziobek orzech, ale gdy wiewióreczka go niosła do swojej norki, to atakowała ją, starając się wyrwać orzech! Pojawiła się też 'zwykła' wiewiórka z imponującym puszystym, niemalże nienaturalnym ogonem! W nocy poza wizytami szopów praczy widzieliśmy też skunksa (śmierdziela), którego w pewnym sensie bardziej się obawiam, niż niedźwiedzia, ale skunksy nigdy nie atakują bez powodu, toteż go jakiś czas obserwowaliśmy, aż zniknął w ciemnościach.


Podczas naszego pobytu pływaliśmy na trzech jeziorach: Pigeon Lake, Lovesick Lake i Clear Lake, jak też dopłynęliśmy do wyspy Wolf Island. Wyspa ta należy do parku Wolf Lake i widzieliśmy na niej kilka pustych biwaków z przygotowanymi ogniskami. Powiedziano nam jednak, że w tym parku biwakowanie jest zabronione—a szkoda, bo teren piękny! Ta wyspa, wraz z przylegającymi przylądkami, stanowi 'zaporę' pomiędzy jeziorami Lovesick Lake i Lower Buckhorn Lake. Ponieważ przechodzi tymi jeziorami słynny kanał Trent-Severn Waterway, prowadzący z jeziora Ontario do zatoki Georgian Bay, znajdują się pomiędzy tymi jeziorami tamy oraz śluzy. Zresztą śluz jest bardzo dużo na całej trasie tego kanału.


Te trzy jeziora były dość duże i trzeba było uważać na fale; na brzegach znajdowało się dużo domków letniskowych, brak było skał (bo 'Canadian Sheld', Tarcza Kanadyjska, dopiero się zaczyna mniej więcej na wysokości właśnie tych jezior)--różnica pomiędzy nimi i tymi na dalszej północy była znaczna. Rzecz jasna, o wiele bardziej lubię te jeziora na północy!


Nie pływaliśmy na kanu każdego dnia—sporo też jeździliśmy samochodem, wpadając do kilku malowniczych miasteczek, m. in. Lakefield, Bobcaygeon, Burleigh Falls, Young's Point, Buckhorn, Omemee. Najbardziej jednak została nam w pamięci wizyta do rezerwatu indiańskiego Curve Lake, gdzie znajduje się ogromine ciekawy sklep-galeria Whetung Ojibwa Crafts and Art Gallery (http://www.whetung.com/ ). Spędziliśmy w nim dobre 2 godziny (i przez to już w tym dniu nie pojechaliśmy pływać na kanu)--posiadał niezmiernie oryginalne wyroby indiańskie—malunki, rzeźby, maski, obrazy, porcelanę, naszyjniki, kartki i masę innych rzeczy. Może następnym razem, gdy tam pojadę, coś nawet kupię—tym razem nabyłem jedynie kilka ciekawych kartek pocztowych z motywami indiańskimi.


Wpadliśmy też do malowniczego miasteczka Lakefield. W latach trzydziestych XIX wieku przybyły tam z Wielkiej Brytanii dwie siostry ze swoimi mężami, Susanna Moodie oraz Catharine Parr Traill i rozpoczęły w buszu pionierskie życie (oczywiście, miasteczko wtedy jeszcze nie istniało—jego założycielem był ich brat, Samuel Strickland, który też miał w tym rejonie farmę). Były to wyjątkowe kobiety, które już w Anglii napisały kilka książek (zresztą ich mieszkająca w Anglii siostra, Agnes Strickland, też trudniła się pisarstwem). Były obdarzone ogromną inteligencją i spostrzegawczością, potrafiły niezwykle trafnie opisać swoje nowe pionierskie życie, które było niezmiernie uciążliwe i diametralnie odmienne od tego, jakie wiodły w Anglii.


Napisane przez nie książki—m. in. „The Backwoods of Canada” („Puszcze Kanady”) i „Roughing it in the Bush” („Pod Gołym Niebem w Buszu”)—do dzisiaj stanowią ważne źródło informacji o życiu pionierów w Kanadzie. Obecnie na miejscu, gdzie znajdowała się farma Susanny Moodie, tak świetnie opisana w książce, znajduje się małą tablica upamiętniająca tą pisarkę. Do dnia dzisiejszego istnieje dom, w którym w późniejszym okresie mieszkała Catherine Parr Traill oraz imponująca rezydencja ich brata Samuela. W latach siedemdziesiątych XX wieku bardzo znana pisarka kanadyjska, Margaret Laurence zamieszkała w Lakefield i tamże w swoim domu popełniła samobójstwo w 1987 roku. Ten dom nadal stoi i jest przed nim umieszczona tablica jej poświęcona. Również w Lakefield znajduje się ekskluzywna prywatna szkoła, Lakefield College School, do której w 1977 uczęszczał książę Andrzej, syn królowej Elżbiety II. Wiele lat temu do Lakefield dochodziła z Peterborough linia kolejowa—na szczęście nadal istnieje stacja kolejowa, w której mieści się w antykwariat.


Przed wyjazdem do Toronto pojechaliśmy jeszcze do miasteczka Omemee, znajdującego się blisko parku Emily, gdzie zamówiliśmy pizzę i następnie zrobiliśmy sobie mały piknik nad rzeką Pigeon River koło tamy („Omemee” w języku indiańskim znaczy „Gołąbęk”, jak też Pigeon River znaczy po angielsku „Rzeka Gołębia”. Nazwa torontońskiej dzielnicy „Mimico” też wywodzi się z tego samego wyrazu i znaczy „Obfitujący w gołębie”). Byliśmy zadowoleni z wyjazdu, bo udało się nam pływać i biwakować w do tej pory stosunkowo nieznanym obszarze. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz