Blog po angielsku/in English: http://ontario-nature.blogspot.ca/2015/12/one-week-at-club-amigo-guardalavaca.html
Dokładnie dwa lata temu
po raz pierwszy spędziliśmy tydzień w hotelu Club Amigo i obecnie
udawaliśmy się do niego powtórnie (i po raz dziewiąty na Kubę).
Czwartego stycznia 2015 r. wylecieliśmy z Toronto lotem Can Jet;
pewnie z powodu pomocy pracownicy lotniska, która okazała się być
też moją klientką, otrzymaliśmy siedzenia na samym froncie
samolotu, co pozwoliło nam rozmawiać ze stewardessami oraz
rozprostować nogi! Nota bene, lecąc z powrotem do Toronto
otrzymaliśmy te same miejsca, jak też spotkaliśmy tą samą
stewardessę! Lot zajął mniej niż 4 godziny i wylądowaliśmy na
Kubie po godzinie 21:00. Gdy tylko przeszliśmy przez kontrolę
celną, szybko udałem się do budynku odlotów, aby wymienić
pieniądze (nie było tam kolejki!), a Catherine zajęła się
odbiorem bagaży. Po parkingu przechadzał się Kubańczyk i
sprzedawał zimne piwo, 2 puszki za 5 peso—to samo piwo można było
kupić w barze lotniskowym lub kiosku przy lotnisku za 1 peso, ale
niestety, skończyło się (a może ów sprytny Kubańczyk przekupił
ich i piwo schowali, aby nie miał kompetycji!). Nasz autobus miał
wbudowaną lodówkę zawierającą puszki piwa „Cristal” i
przedstawiciel hotelu je sprzedawał, ale nie było za dużo
kupujących, zresztą ja bardziej preferuję piwo marki „Bucanero”.
Do hotelu dotarliśmy
przed północą. Kilka tygodni wcześniej skontaktowałem się
e-mailem z hotelem, specyficznie prosząc o otrzymanie lepszych pokoi
w sekcji „Villa”. I rzeczywiście, otrzymaliśmy pokój numer
8213, ten sam, co 2 lata temu!
OŚRODEK
Ośrodek specjalnie nie
zmienił się od naszej poprzedniej wizyty. Było czysto i
spotkaliśmy pracowników, których pamiętaliśmy. Jakkolwiek od
razu spostrzegliśmy, że znacznie wzrosła liczba turystów. Każdego
dnia lobby hotelowe roiło się od urlopowiczów (i ich liczebnych
bagaży), czekających na autobus do lotniska i często nie było
łatwo przedostać się przez lobby, trzeba było uważnie manewrować
pośród tego zbiorowiska ludzi oraz ich walizek i plecaków.
Hotelowy sklepik posiadał wodę mineralną, piwo, rum, napoje
alkoholowe i inne pamiątki, ale z powodu przeciekającej rury,
został zamknięty w końcu naszego pobytu—akurat wtedy, gdy
najbardziej go potrzebowałem!
Widok z okna naszego pokoju |
Plaża pomiędzy hotelami
Amigo i Brisas znajdowała się zaledwie 2 minuty spacerkiem od
naszej „Villa” i codziennie się na niej opalaliśmy. Nie było
łatwo znaleźć wolne leżaki plażowe, bo było na nie wiele
chętnych. Za to zawsze udawało się nam wślizgnąć do restauracji
w ośrodku Brisas na zimne piwo! Wszędzie byli rozmieszczeni
strażnicy, niektórzy z nich mówili trochę po angielsku i chętnie
go praktykowali, rozmawiając z turystami—jakby nie było, musi to
być jedna z najbardziej nudnych prac! Catherine udawała, że
mieszka na terenie hotelu Brisas i niezaczepiana przez nikogo
przechadzała się po jego terenach podczas gdy ja wybrałem się do
przyległego do hotelu marketu.
Dookoła hotelu stały
konne dorożki i ich właściciele bez ustanku zachęcali nas do
przejażdżek w celu zwiedzania okolic lub do prywatnych domów, na
obiad z homarów. Jeden z dorożkarzy powiedział, że również
posiada casa particular
(prywatną kwaterę dla turystów), jak też sprzedawał wiele
pamiątek.
— Usted es un
capitalista, powiedziałem
Roześmiawszy się,
odpowiedział łamanym angielskim
— Si
senor, ludzie na Kubie teraz kapitaliści.
— W
takim razie, donde estan los communistas?”
spytałem się go.
Na to wybuchnął
śmiechem.
Koło głównego budynku
hotelowego znajdował się targ, gdzie Kubańczycy sprzedawali różne
wyroby ręczne, rzeźby, kapelusze, wyroby ze skóry i inne pamiątki.
Kupiłem kilka pasków ze skóry; pewnie możliwe byłoby wybrać
jakieś ciekawe pamiątki kubańskie.
KAWIARNIA ‘ASHLEY’
We wtorek wieczorem, będąc
w lobby hotelowym, usłyszałem dźwięki niezmiernie uroczej muzyki
fortepianowej; szukając jej źródła, niebawem znalazłem się na
drugim piętrze w kawiarni „Ashley Cafe”. Była ona nazwana na
pamiątkę kanadyjskiej dziewczynki, Ashely Anna Schlag (13 marca
1995-28 sierpnia 2012, www.ashleyscholarship.org).
Według pamiątkowego napisu na ścianie kawiarni, „Ashley była
pełna życie, witała każdego swoim niepowtarzalnym uśmiechem i
gdziekolwiek poszła, nawiązywała nowe przyjaźnie. Uwielbiała
spędzać czas z rodziną i licznymi przyjaciółmi w hotelu Club
Amigo—w miejscu, które nazywała swoim ‘domem.’” Ashley
zginęła w wypadku drogowym w Kanadzie ponad 2 lata temu. Co za
straszna tragedia! Gdy pisałem te słowa, nagle uświadomiłem
sobie, że dokładnie dzisiaj obchodziłaby swoje 20-te urodziny…
W kawiarni było stare
pianino i kubańska pianistka wykonywała różne znane kawałki
muzyczne, niektóre pochodzące ze słynnych musicali lub filmów. W
kawiarni spędziliśmy ponad godzinę, delektując się tą muzyką.
Ponieważ ponownie pianistka miała grać w piątek, pojawiliśmy się
w barze od razu po kolacji i siedzieliśmy w niej do godziny 21:00,
słuchając muzyki. Z Kanady przywieźliśmy pudełko wybornych
belgijskich czekoladek firmy „Godiva” i z przyjemnością
wręczyłem je artystce w podziękowaniu za jej przepiękną muzykę!
W pozostałe dni grał inny pianista i Catherine również lubiła
słuchać jego wykonania.
JEDZENIE
Przez kilka pierwszych dni
na śniadanie chodziliśmy do a ’la carte restauracji „Benny More
Restaurant.” Jak zwykle, zamawiałem jogurt (chyba że się
skończył, co się dość często zdarzało), owoce i smażone
jajka. Byliśmy jednak rozczarowani tegoroczną obsługą: nie tylko
musieliśmy długo czekać na zamówione potrawy, ale też były
kolejki, aby się dostać do restauracji.
W restauracji |
Jedyną pozytywną rzeczą
było to, że podczas takiego ‘kolejkowania’ zaczęliśmy
rozmawiać z bardzo przyjemną parą z Toronto i potem kilkakrotnie z
nimi chodziliśmy na śniadania i kolacji i rozmawialiśmy na wiele
ciekawych tematów. Trzeciego dnia poszliśmy do całodobowego baru
naprzeciwko restauracji „Benny More Restaurant” (gdzie rano
serwowano śniadania), ale byliśmy też rozczarowani poziomem
obsługi. Jednego dnia czekaliśmy 30 minut, zanim pojawiła się
kelnerka; rodzina kubańska, która przyszła do restauracji przed
nami, była traktowana w podobny sposób i w końcu facet wstał,
powiedział ‘vamos’
i wszyscy wyszli z restauracji. Spróbowaliśmy tez iść na
śniadanie do restauracji w głównym budynku hotelowym (o ile się
nie mylę, o nazwie „Las Acadas”)—ale przed jej drzwiami była
tak długa kolejka, że momentalnie odechciało się nam jeść i
postanowiliśmy darować sobie tego dnia śniadanie.
Na kolację niezmiennie
chodziliśmy do restauracji „1720” (w sekcji ‘bungalow’). I
tam też musieliśmy czekać w kolejce, aby do niej wejść, bo
zazwyczaj była pełna—potem staraliśmy się przychodzić jak
najwcześniej, aby unikać kolejek. Jedzenie było bardzo dobre,
zawsze zamawialiśmy parę kieliszków jako-takiego czerwonego wina,
a jedna z pracownic przygotowywała sałatki które uwielbiałem!
Byliśmy też raz na kolacji a ‘la carte w pomieszczeniu przyległym
do tej restauracji. Była smaczna, ale po sałatkę poszliśmy do
głównej restauracji.
Całodobowy bar serwował
całkiem dobre jedzenie i napoje. Był jednak często wypełniony
turystami i trzeba było długo czekać, aby otrzymać drinka.
Ponieważ nie lubię tego rodzaju drinków—są za słodkie—jedynie
zamawiałem zimne piwo, a przywieziony przez mnie ogromny kufel typu
‘bubba mug’ niezmiernie się przydał! Catherine od czasu do
czasu piła czerwone wino.
WYCIECZKI AUTOBUSOWE I
ROWEROWE
Przed hotelem stało wiele
rowerów, bezpłatnych dla turystów, i chętnie z nich
korzystaliśmy. Wielokrotnie jechaliśmy nimi do bloków mieszkalnych
naprzeciw hotelu. Za budynkami pięła się stroma droga, pożłobiona
koleinami, prowadząca do farmy. Zostaliśmy do niej zaproszeni przez
tamtejszą rodzinę, trochę z nią porozmawialiśmy i pstryknęliśmy
im kilka fotografii. Później na miejscu zrobiliśmy odbitki i im je
daliśmy. Również pojechaliśmy do innego domu i rozmawialiśmy z
farmerem, który oprowadził nas po ogrodzie, gdzie rosły różnorakie
drzewa i rośliny. Pojechaliśmy też w kierunku hotelu „Brisas”,
przejechaliśmy przez most, aż dotarliśmy do rozwalającego się
pomnika. Powiedziano nam, że był to pomnik poświęcony Rewolucji
Kubańskiej…. co za ironia losu!
Oczywiście, pojechaliśmy
też na przejażdżkę kursującym autobusem turystycznym. Najpierw
zawiózł nas do muzeum „Museo Chorro de Maita” i
piętnastowiecznej wioski Indian Arawaków. Od razu udaliśmy się
wiejską drogą w kierunku wsi i wkrótce zaczęliśmy rozmawiać z
bardzo miłą Kubanką, która zaprosiła nas do swojego domu. Jej
dzieci były w szkole i pewnie nie bardzo miała co robić. Widok z
jej farmy były oszałamiający-widzieliśmy ocean i kilka sporych
statków. Obcięła dla nas trzcinę cukrową i powoli ją żuliśmy,
była niezmiernie smaczna!
Cięcie trzciny cukrowej |
Następnie poszliśmy do domu faceta,
którego poznaliśmy 2 lata temu. Niestety, nie otrzymał żadnych
zdjęć, które mu wysłałem pocztą. Jego matka poczęstowała nas
czarną i bardzo słodką kawą. Dałem mu parę prezentów—tym
razem przywiozłem sporo nowych, jeszcze w oryginalnych opakowaniach
koszulek, z dołączonymi metkami cenowymi $39.99—był to świetny
pomysł i Kubańczycy bardzo je lubili-udało mi się jej kupić
niezmiernie tanio i były one bardzo dobrej jakości. Catherine nie
miała żadnych podarunków, tak więc dała jego mamie hojną
dotacji pieniężną oraz torbę dla jej zamężnej córki. Trochę
była zaskoczona, gdy córka również poprosiła o wsparcie
monetarne, ale potem pomyślała, że będąc na jej miejscu, też
poprosiłaby o pieniądze. Następnie autobus zabrał nas do innych
ośrodków i z powrotem do hotelu—przynajmniej zobaczyliśmy, jak
wyglądają pozostałe hotele.
NASZA ‘VILLA’ (SEKCJA
NR 8000)
Jak
wspominałem, otrzymaliśmy ten sam pokój, co w roku 2013 (nr 8213)
i nic się w nim nie zmieniło. Mieliśmy gorącą wodę, mała
lodówka chłodziła napoje, telewizor posiadał sporo kanałów i
mogliśmy oglądać kanadyjskie i międzynarodowe wiadomości:
podczas naszego pobytu miały miejsce ataki terrorystyczne we Francji
('Je suis Charlie')
i spędziliśmy trochę czasu oglądając telewizję-bo normalnie nie
posiadamy w domu telewizji’ Pokój posiadał też spory balkon,
wychodzący na ocean i na nim spędzaliśmy dużo czasu. Ani razu nie
widzieliśmy w pokoju żadnych insektów. Pokojówki regularnie i
dokładnie sprzątały wszystkie pomieszczenia.
Pewnej nocy, około
północy, gdy już byliśmy w łóżkach, usłyszeliśmy krzyki i
zamieszanie na zewnątrz pokoju, a nawet wzywanie o pomoc (w języku
angielskim). Ciągnęło się to wszystko przez 5 minut i wreszcie
zadzwoniliśmy do recepcji hotelowej. Podobno ktoś się przewrócił,
a do tego miał jeszcze poważne problemy z sercem… ale sądziliśmy,
że to jedynie była mała część tych wydarzeń. Następnego dnia
Catherine rozmawiała na temat tego incydentu z kilkoma osobami,
należącymi do 20-osobowej wielopokoleniowej grupy kanadyjskiej
rodziny, ale niebawem nastąpiło następne wydarzenie, gdy jeden z
nietrzeźwych wujków przewrócił się w wannie i nie mógł z niej
wyjść. Na szczęście całe to towarzystwo się wkrótce wyniosło.
Najprawdopodobniej alkohol znacznie przyczynił się do obu zajść.
Ostatniego dnia
zapłaciliśmy dodatkowo 20 peso w celu pozostania w naszym pokoju po
godzinie dwunastej, gdy normalnie powinniśmy wymeldować się już w
południe (a autobus na lotnisko dopiero odjeżdżał wieczorem).
Magnetyczna karta (tzn. klucz do pokoju i do sejfu) była jakoby
zaktualizowana na te kilka dodatkowych godzin. Gdy się pakowaliśmy,
nagle natrafiliśmy na poważny problem: karta magnetyczna nie
działała i nie było możliwe otworzenie sejfu (w którym
trzymaliśmy nasze paszporty, pieniądze i aparaty fotograficzne),
pomimo zapewnień, że będzie działała. Zadzwoniliśmy do recepcji
i kazano nam przynieść karty. Catherine poszła do lobby (dobre
paręset metrów) i z trudem udało się jej porozmawiać z
pracownikiem hotelu—cały lobby było zawalone turystami i były
długie kolejki. Karta została zaktualizowana… ale nie tylko nadal
nie mogliśmy otworzyć sejfu—obecnie też nie mogliśmy nią
tworzyć drzwi! Zadzwoniliśmy do lobby i powiedziano nam, że ktoś
przyjdzie nam pomóc. Czekaliśmy i czekaliśmy, zadzwoniliśmy
jeszcze dwukrotnie i wreszcie pojawił się facet ze specjalnym
urządzeniem i otworzył sejf. Mało brakowało, abyśmy nie zdążyli
na autobus!
Dwa lata temu, gdy już
opuszczaliśmy pokój i mieliśmy udać się do hotelu na autobus na
lotnisko, powiedziano nam, że przyjdzie pracownik i zawiezie nas i
bagaż do hotelowego lobby; pomimo dwóch telefonów, nikt się nie
pojawił i musieliśmy sami bagaże zanieść. Tak więc tym razem
nawet nie próbowaliśmy dzwonić w tej sprawie i powoli sami
zanieśliśmy nasze bagaże.
WYCIECZKA DO MIASTA BANES
Pomimo że według
wypowiedzi na forach na TripAdvisor miasto Banes nie było zbytnio
interesujące, chcieliśmy się do niego wybrać. Z hotelu wzięliśmy
taksówkę i gdy kierowca wysadził nas na w centrum miasta, podszedł
do nas starszy, czarnoskóry Kubańczyk, dobrze mówiący po
angielsku.
Nasz kubański przewodnik |
Zaczęliśmy z nimi rozmawiać i stał się naszym
przewodnikiem. Powiedział, że kiedyś był bokserem, nawet
wyjeżdżał do USA na zawody i był w dobrej kondycji fizycznej na
swoje 60+ lat. Mówił dobrze po angielsku i byliśmy zadowoleni, że
go mieliśmy koło siebie—daliśmy mu 10 peso, o które uprzejmie
poprosił, aby kupić sobie parę butów, na które oszczędzał
przez kilka miesięcy. Do tego dodaliśmy mu też koszulkę i był z
niej niezmiernie zadowolony.
W tym kościele Fidel Castro poślubił swoją pierwszą żonę w 1948 roku. W prezencie otrzymał $500 od Fulgencio Batista |
Na początku
zaprowadził nas do pobliskiego kościoła Nuestra Señora de la Caridad i nawet poprosił dozorcę, aby otworzył dla nas
kościół. To właśnie w tym kościele, w dniu 11 października 1948 roku Fidel Castro
poślubił swoją pierwszą żonę, Birta Diaz Balart (i rozwiódł się z nią w 1955
roku). Jej ojciec był znanym kubańskim politykiem i burmistrzem miasta Banes.
Catherine i ja zrobiliśmy sobie zdjęcie przy ołtarzu, dokładnie w miejscu,
gdzie przyszły przywódca Kuby zawarł małżeństwo 66 lat temu. Co ciekawe,
prezydent Kuby Fulgencio Batista urodził się w Banes w 1901 r i podarował nowo
poślubionej parze (tzn. Fidelowi Castro i jego nowej żonie) 500 dolarów na ich
podróż poślubną. Pierwsza żona Fidela Castro nadal żyje; jest ona ciotką
nastawionego przeciwko rządowi Castro Członka Izby Reprezentantów Stanów
Zjednoczonych z ramienia Partii Republikańskiej, Mario Diaz-Balart, a jego
brat, Lincoln Diaz-Balart, był również był Kongresmenem w USA.
Nasz przewodnik pokazał
nam dom, w którym dawniej mieszkała żona Castro oraz zabrał nas
do kilku parków; ogólnie była to ciekawa wycieczka. Powiedział
też, że dom, w którym urodził się Fulgencio Batista nadal stoi
(wbrew temu, co czytałem), ale nigdy go nie zobaczyliśmy. Ponieważ
posiadaliśmy kubańskie peso (tzn. Moneda
National), mogliśmy za nie kupić wyborne
świeżo wyciśnięte soki owocowe oraz sok z trzciny cukrowej,
szklanka kosztowała 1 peso (5 centów) i po podobnej cenie wyroby
cukiernicze.
Udaliśmy się tez do
muzeum archeologicznego, w którym znajdowały się eksponaty mające
7000 lat, oraz związane z Indianami Siboney (lub Ciboney) i
Indianami Taino. Zobaczyliśmy też przedkolumbijską słynną rzeźbę
bożka, wykonaną ze złota.
Scena uliczna |
Trzeba się zgodzić, że
trudno byłoby porównać architekturę i atmosferę w Banes z tą w
Holguin, Camaguey lub Trinidad, ale byliśmy z wycieczki bardzo
zadowoleni i nawet żałowaliśmy, że nie mogliśmy pozostać dłużej
niż 3 godziny.
Na lotnisku w Holguin, już
po kontroli celnej, można było kupić rum, wódki, likiery,
papierosy, cygara, książki i sporo pamiątek. Małe lotnisko nagle
stało się bardzo ruchliwe: właśnie odlatywał ogromny samolot do
Włoch, następnie przyleciały trzy samoloty—jeden z Quebec City,
drugi z Montrealu i trzeci-nasz-z Toronto—a do tego odlot naszego
samolotu był trochę opóźniony, ponieważ czwarty samolot linii
Air Canada z Toronto właśnie lądował—razem ma lotnisku czekały
4 samoloty!
Generalnie był to
udany wyjazd, ale z powodu tak ogromnej ilości turystów mieliśmy pewien
niesmak. Kompleks hotelowy składał się z wielu budynków hotelowych i główne
lobby było absolutnie za małe do obsługi wszystkich turystów. Biorąc pod uwagę
liczbę gości, powinno być otwarte więcej restauracji i powiększona ich
obsługa—w restauracji „Benny More” połowa stolików była w ogóle wyłączona i
rano pracowały jedynie 2 kelnerki, które nie dawały sobie rady z tak dużą
ilością gości. Uważam, że absolutnie nie powinniśmy codziennie stać w długich
kolejkach w restauracjach albo też być zmuszani opuszczać posiłki z powodu
tłumów czekających wczasowiczów. Problemy z kartami magnetycznymi też były
irytujące. Na publicznej plaży koło hotelu „Brisas” praktycznie wszystkie
plażowe krzesła czy leżaki były już od rana zajęte—dwa lata temu nie mieliśmy
takich problemów. Co ciekawe, mój znajomy pojechał do tego samego hotelu
dokładnie tydzień po naszym przyjeździe (nawet leciał tym samym lotem) i
również narzekał na zatłoczenie, tłok i liczne kolejki do restauracji. Dlatego
też nie sądzę, abyśmy w przyszłości zawitali do hotelu Club Amigo. Ale z
pewnością jeszcze nie raz wybierzemy się na Kubę!
Blog
po angielsku/in English: http://ontario-nature.blogspot.ca/2015/12/one-week-at-club-amigo-guardalavaca.html
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz