Blog in English/w języku
angielskim:
http://ontario-nature.blogspot.ca/2015/12/trip-to-santa-lucia-cuba-two-weeks-at.html
Na przełomie
listopada i grudnia 2013 roku spędziliśmy dwa tygodnie w hotelu
Club Amigo Caracol i postanowiliśmy się do niego powtórnie wybrać,
też na dwa tygodnie. Rezerwacje zrobiliśmy 2 miesiące naprzód, a
2 tygodnie przed wyjazdem wysłaliśmy e-mail
do hotelu, prosząc o pokój na pierwszym piętrze, w sekcji ‘500’.
Key West, Florida, z lotu ptaka |
Jako że kubańskie linie lotnicze Air
Cubana pozwalają zabrać prawie 50 kg bagażu na osobę, nie
musieliśmy się przejmować, że nasze walizki będą za ciężkie.
Z powodu ataku terrorystycznego, jaki miał miejsce dwa dni przedtem
w Ottawie, na lotnisku znacznie zwiększono środki bezpieczeństwa i
zauważyliśmy żołnierzy uzbrojonych w karabiny maszynowe. Stojąc
w kolejce, zobaczyliśmy… Daniela, którego spotkaliśmy dwa lata
temu w restauracji Braulio! Odlot z Toronto nastąpił 24
października 2014 r. (samolot Airbus 320) i podczas lotu
wpatrywałem się w przepięknie wyglądające rzeki, jeziora i pola,
a nawet udało mi się zauważyć drogę prowadzącą do Key West na
Florydzie! Po 3 i pół godzinie lotu wylądowaliśmy w Camagüey.
Już czekały na nas autobusy i szybko zarezerwowałem najlepsze
miejsca, ale nie udało mi się wymienić pieniędzy na lotnisku z
powodu sporej kolejki. Zapadł zmrok i jechaliśmy po pustych i
wąskich drogach, bez problemu docierając do hotelu.
Pokój w hotelu
Otrzymaliśmy pokój nr 514 (dwa lata
temu mieliśmy nr. 510), który okazał się prawie tak dobry jak
poprzedni, nawet obsługiwała go ta sama pokojówka, Marta i bardzo
dokładnie o niego dbała. Pogadaliśmy z jednym z pracowników
zajmujących się terenem i codziennie rano za 1-2 peso przynosił
nam 2 świeżo zerwane orzechy kokosowe; były przepyszne! Jednego
dnia, gdy mocno padało, woda dostała się przez nieszczelne okno i
zalała nasz pokój. Ponieważ woda była podgrzewana przez
umieszczone na dachu ogniwa słoneczne, czasem mieliśmy w bród
gorącej wody, a czasem była letnia, co mi nie przeszkadzało.
Nasz pokój nr 514 na pierwszym piętrze |
Klimatyzacja działała na medal i niekiedy ją włączaliśmy,
preferując jednak spać przy otwartych oknach—pewnie z tego powodu
w pokoju pojawiło się parę zwierzątek—znaleźliśmy małego
kraba i jaszczurkę i oba ostrożnie usunęliśmy z pokoju. Ogólnie
było wietrznie i z tego powodu nie widzieliśmy w pokoju żadnych
komarów. Mała lodówka chłodziła nasze przysmaki i napoje, ale
słabo. Poprzedniego roku mogliśmy oglądać kanadyjski kanał CTV z
Toronto—w tym roku CCTV był jedynym dostępnym angielskojęzycznym
kanałem (stacja chińska, w języku angielskim) i bardzo jej nie
lubiłem. Chociaż oboje nie oglądamy i nie mamy w naszych domach
telewizji, byliśmy trochę rozczarowani niemożliwością oglądania
kanadyjskich wiadomości. Z tego powodu dopiero po kilku dniach od
wyborów municypalnych w Toronto dowiedzieliśmy się od nowo
przybyłych turystów, kto został burmistrzem Toronto i Mississauga
(John Tory i Bonnie Crombie—z tą ostatnią, pochodzenia polskiego,
chodziłem w tych samym latach na studia magisterskie).
Plaża
Podczas naszych dwóch tygodni pobytu,
mieliśmy przynajmniej 3 dni deszczowe, bardzo wietrzne i pochmurne,
ale pozostałe były na tyle słoneczne, że mogliśmy spędzić
sporo czasu na plaży. Z powodu długiej rafy koralowej, położonej
kilka kilometrów od brzegu, było możliwe pływać w oceanie nawet
w czasie sporych wiatrów, jako że rafa stanowiła świetne
naturalne zabezpieczenie od wiatrów. Codziennie traktor zbierał
wodorosty z plaży i dzięki temu plaża była całkiem czysta. Z
okna naszego hotelowego pokoju widać było łódkę zaklinowaną na
skałach rafy. Według kilku Kubańczyków, była tam już od grudnia
2013 r., gdy grupa haitańskich uciekinierów, starających się
uciec do USA, wylądowała koło brzegów Kuby. Rząd Haiti miał
jakoby przybyć i zabrać tą łódkę, ale nie sądzę, aby się z
tym kwapił. Sporo strażników patrolowało plażę i czuliśmy się
zawsze niezmiernie bezpiecznie.
Kubańczycy na plaży |
Od czasu do czasu po plaży
przechodzili Kubańczycy, oferujący na sprzedaż kapelusze,
muszelki, biżuterię i rzeźby z drzewa. Następnego dnia po
przylocie podszedł do nas Kubańczyk i zaprowadził do swojego
stoika, gdzie sprzedawał rzeźby z drzewa. Powiedział, że musi
płacić 12 peso i 10% od utargu dla rządku.
-- W jaki sposób rząd wie, ile
zarabiasz? –zapytałem się go.
-- Jakiś czas temu przysłano tu
inspektora rządowego, obserwował mnie przez 7 dni i notował, co
sprzedałem i ile zarobiłem – powiedział. – Dlatego gdy mam
takie kontrolę, to modlę się, aby jak najmniej wtedy sprzedać.
Takie kontrole muszą być niezmiernie
kosztowne!
Udało mi się kupić dwie ciekawe
rzeźby zrobione w jednym kawałku drzewa; sprzedawca (Alexander) z
chęcią zaakceptował, jako część zapłaty, koszulkę oraz mój
plecak, jakkolwiek cały czas intensywnie wpatrywał się w mój
zegarek firmy Coleman, bardzo go chcąc ode mnie otrzymać!
Spotkaliśmy też ‘słynnego’ George'a, który rozmawia po
angielsku i francusku, zawsze był gotowy pośredniczyć w
zaaranżowaniu różnych usług dla turystów—nawet nam pomógł
wykonać parę telefonów na swojej komórce w celu znalezienia
prywatnej kwatery, casa particular, w mieście Camagüey i
potem zabrał się z nami taksówką do Camagüey. Również daliśmy
mu masę kanadyjskich, amerykańskich i brytyjskich magazynów i
gazet.
Porzucona łódź haitańska, która osiadła na rafach vis-a-vis naszego hotelu |
Poprzedniego roku widzieliśmy
przynajmniej 50 kitesurferów, którzy nie tylko panoszyli się na
plaży, ale też zawładnęli miejscami do pływania wzdłuż plaży,
powodując, że pływanie stało się ryzykowne i nieprzyjemne. W tym
roku było wiele ostrzegających znaków na plaży, wskazujących, że
są one ‘plażami nie dla kitesurferów’. Zresztą
natknęliśmy się jedynie na kilku z nich; przynajmniej raz umyślnie
szybko surfowali w zakazanych miejscach, parę metrów od brzegu,
przy okazji głośno coś wykrzykując.
Jedzenie
Jak zwykle, jedzenie było dobre i dużo
(chociaż dość powtarzające się) i zawsze byłem w stanie wybrać
coś bardzo smacznego. Zazwyczaj nie chodziliśmy na lunch, co
najwyżej odwiedzaliśmy bar (El Velero) przekąsić
hamburger, pieczoną rybę, frytki i popić zimnym piwem. Mieliśmy
prawo iść na kolację do pobliskiego hotelu, Gran Club Santa Lucia
i zrobiliśmy to dwa razy. Podczas gdy jadalnia w hotelu Gran miała
lepszy wystrój i była bardziej wyszukana, wybór potraw był, co
ciekawe, gorszy i ograniczony. Drugi hotel, „Club Amigo Mayanabo”
był zamknięty podczas pierwszego tygodnia naszego pobytu; gdy go
otworzono, również udało się nam spożyć w nim jeden obiad. W
restauracji było bardzo mało osób, ale za to jedzenie smaczne i
trochę odmienne od tego w naszym hotelu. Również dwukrotnie
poszliśmy do restauracji a ‘la carte; pierwszy raz kolacja była
bardzo dobra, drugi raz (była to tzw. kolacja dla powracających
gości) wybór w bufecie okazał się niezmiernie limitowany i
poniżej przeciętnej.
Catherine uwielbiała deserty! |
Jednego wieczoru hotel obchodził swoją
35-tą rocznicę, stoły i krzesła były nakryte białymi obrusami i
na zewnątrz ustawiono grill (pieczony świniak!). Catherine nie
mogła nadziwić się różnorodnej selekcji i ilości jedzenia. A
propos: w roku 2013 koło restauracji wałęsało się 13 kotów; w
tym roku nie widzieliśmy więcej niż 3—podobno przeniosły się
(czy też były przeniesione) do innych hoteli, ale jakoś trudno
było nam w to uwierzyć i żartowaliśmy, że powędrowały do
kociego nieba…
Celebracje 35-tej rocznicy powstania hotelu |
Poza paroma drinkami ‘mojito’ i
zimnym piwem, nie piliśmy żadnych napoi w bezpłatnych barach.
Warto ze sobą zabrać większy kubek (‘bubba mug’), bo te
barowe są małe i nietrwałe. Na weekendy ośrodek roił się od
Kubańczyków; niektórzy z nich zatrzymywali się na jedną lub dwie
noce, inni jedynie przybywali na jeden dzień. Mówiono, że
większość z nich przyjeżdża z niedalekich miejscowości.
Sklep hotelowy i kantor wymiany
walut
Po wylądowaniu, chciałem wymienić
pieniądze na lotnisku, ale z powodu dość dużej kolejki
zrezygnowałem z tego. Można było też wymienić pieniądze w
hotelu, ale dwukrotnie poszliśmy do centrum handlowego pomiędzy
hotelami Club Amigo Caracol i Gran (Cadeca at Centro Commercial
Santa Lucia). Wystarczyła jedynie kopia paszportu, aby wymienić
pieniądze, ale dla zaliczkowych wypłat z kart kredytowych wymagany
był oryginalny paszport. W hotelowym lobby znajdowało się małe
pomieszczenie z komputerami i Internetem, ale nigdy z niego nie
korzystaliśmy. W hotelowym sklepiku (tienda) można było
kupić rum, alkohole, piwo i wiele innych produktów i pamiątek.
Lobby Bar |
W ośrodku były przynajmniej dwa
publiczne telefony: jeden w barze w lobby, drugi w bloku ‘400’,
parę metrów od naszego pokoju. Za 10 kubańskich peso (Moneda
National-około 40 centów kanadyjskich), kupiliśmy kartę
telefoniczną, która świetnie działała! Karty sprzedawano w
biurze kompanii telefonicznej, znajdującym się przy stacji
benzynowej, na północ od hotelu (koło wysokiej wierzy
telekomunikacyjnej). Wielokrotnie używaliśmy telefonu, dzwoniąc do
różnych casa particulares w Camagüey,
w ten sposób zrobiliśmy rezerwację naszej casa.
Rozrywki
Jakoś nigdy nie mieliśmy chęci na
obejrzenie conocnych programów rozrywkowych, ani też nie braliśmy
udziału w żadnych innych programach (np. bingo). Ale z naszego
pokoju mogliśmy co noc (jak też i w czasie dnia) słyszeć głośną,
okropną muzykę—i zazwyczaj NIE była to tradycyjna muzyka
kubańska, którą tak bardzo lubię—naprawdę szkoda! Bardzo
często programy dzienne były tak hałaśliwe, że nawet nie było
przyjemności siedzenie w barze w hotelowym lobby. Gdy pewnego razu
telefonowaliśmy z telefonu w lobby, praktycznie nie byliśmy w
stanie prowadzić konstruktywnej konwersacji z powodu tych wrzasków.
Widok z okna hotelowego |
Rowery i wycieczki rowerowe z hotelu
Hotel miał do dyspozycji turystów
około 10 rowerów i pierwsza godzina używania była bezpłatna.
Niestety, ale większość z nich była w kiepskim stanie i wymagała
prostych zabiegów konserwacyjnych i małych napraw, np. brakowało
powietrza lub niektóre śrubki były niedokręcone. Teresa,
zajmująca się wypożyczeniem rowerów, powiedziała nam, że ktoś
z pobliskiej wsi miał się rowerami zajmować i je naprawiać, ale
jakoś nigdy tego nie robił… Rowery wypożyczyliśmy wielokrotnie
i jeździliśmy do wsi Tararaco lub w stronę stacji benzynowej. W
Tararaco poszliśmy do restauracji „Organic Restaurant and
Gardens.”
Na rowerze w wiosce Tararaco, koło budki Braulio z sokami |
Restauracja „Organic Restaurant
and Gardens”
Gdy po raz pierwszy byliśmy w tej
restauracji prawie rok temu, nadal była w budowie i bardzo
chcieliśmy ją odwiedzić już wykończoną. Przez rok nastąpiły
duże zmiany! Restauracja były wykończona w dobrym stylu i właśnie
otwierała się na sezon turystyczny. Wystrój był prosty i
nieskomplikowany. Braulio, jej właściciel, poczęstował nas
przesmacznym zielonym alkalizującym sokiem, a następnie wypiliśmy
świeżo wyciśnięty sok z pomarańczy, który mi niezmiernie
smakował! Kilka dni potem poszliśmy na wyśmienity lunch,
składający się ze specjalnie gotowanego ryżu, różnej zieleniny
i owocowo-warzywnych soków—nie tylko wszystko było niezmiernie
apetyczne, ale również BARDZO ZDROWE!
W restauracji Braulio |
Kupiliśmy dużą butelkę
soku z Morwy Indyjskiej (Noni), który miał zapach
przypominający nieświeży ser, ale był bardzo smaczny. Szkoda, że
nie mogliśmy codziennie stołować się u niego! Restauracja też
sprzedawała soki z owoców mango, papai, ananasów, bananów,
trzciny cukrowej i tamaryn jak też napoje alkalizujące, kubańskie
koktajle, pyłek pszczeli i miód. Niemniej jednak Braulio skarżył
się na problemy z pracownikami, którzy po prostu nie chcieli ciężko
pracować i odeszli. Również pojawiło się dwóch turystów (jeden
cierpiał na cukrzycę), którym pomagał. Spotkaliśmy też Daniela,
który niedaleko mieszkał.
Lunch w restauracji "Organic Restaurant and Gardens" wraz z Braulio |
Nieopodal restauracji, w wiosce
Tararaco (gdzie znajdowała się restauracja), stała budka należąca
do Braulio, gdzie sprzedawano soki. Byliśmy zaskoczeni, widząc
kilkanaście Kubańczyków stojących w kolejce po zakup szklanki
świeżo wyciśniętego soku. Tym razem wypiliśmy kilka szklanek
soku z trzciny cukrowej i mogliśmy przypatrzyć się, jak był
wyciskany—nota bene, maszyna do jego wyciskania była
zaprojektowana i zbudowana przez Braulio. Na ścianach budki
znajdowało się w języku angielskim wiele informacji na temat
zdrowia i zdrowego odżywiania się.
Budka z sokami należąca do Braulio w wiosce Tararaco |
Przy restauracji znajdował się
imponujący ogród, z którego pochodziło wiele serwowanych w
restauracji potraw i soków. Przechadzka po ogrodzie była niezwykle
ciekawym, niezapomnianym i edukacyjnym przeżyciem! Natknęliśmy się
na wiele znanych nam, jak też jeszcze więcej egzotycznych i
nieznanych roślin, owoców i ziół: drzewa bananowe uginające się
pod ciężarem bananów, morwy indyjskie, orzechy kokosowe, oregano,
aloes, mięte, cytryny, pomarańcze i wiele innych, których nazwy
zapomniałem. Również można było zobaczyć kilka gryzoni na
gałęziach drzew oraz różne jaszczurki (Braulio sprowadził je
specjalnie do ogrodu), jak też pawia i leniwego konika,
niecierpliwie oczekującego na poczęstunek. Byliśmy zadziwienie,
jak bardzo się ten ogród rozwinął od naszej ostatniej wizyty!
Imponujący ogród koło restaracji |
Zazwyczaj gdy piszę sprawozdanie na
temat restauracji, prawie kompletnie pomijam właściciela, ale w tym
przypadku byłoby niemożliwe oddać autentyczny obraz tego
establishmentu bez napisania o Braulio, który świetnie umiał
angielski. Powiedział nam, że w wieku dwudziestu kilku lat wyleczył
się samemu z raka i od tamtego czasu był niezwykle zapalonym
zwolennikiem zdrowego, naturalnego i organicznego jedzenia. Całym
sercem wierzył, że jedząc surowe owoce i warzywa oraz pijąc
alkalizujące soki nie tylko bylibyśmy zdrowi, ale moglibyśmy
pokonać raka i inne dolegliwości medyczne—mówił, że sam jest
bardzo zdrowy i ostatnim razem był u lekarza dawno temu. Dokładnie
wsłuchiwał się w to, co mu mówiono i starał się znajdować
rozwiązania na różne dolegliwości, dzieląc się swoją rozległą
wiedzą o zdrowym jedzeniu i stylu życia. Rozmowa z nim przypominała
rozmowę z dobrym i troskliwym lekarzem naturopatii lub dietetykiem,
próbującym zmienić nasze życie i naprowadzić je na właściwe
tory. Bardzo pragnął pomóc ludziom cierpiącym na raka i inne
zwyrodnieniowe choroby swoimi organicznymi sokami, bo namiętnie
wierzył, że mogą oni odzyskać zdrowie. Dlatego zastanawiał się
nad otwarciem w przyszłości specjalnego centrum zdrowia, gdzie
mógłby zrealizować swoje marzenia.
Braulio przy swojej budce z naturalnymi sokami w wiosce Tararaco |
Byliśmy niezmiernie zadowoleni, że
jego restauracja prosperowała. Niestety, ale większość kubańskich
restauracji serwuje jedzenie typu amerykańskiego, które nie jest
zbyt zdrowe. Dobrze więc było natrafić na restaurację posiadającą
zdrowe i pożywne potrawy, zawierające składniki z lokalnie
uprawianych produktów.
Nota bene, niedawno dowiedziałem się,
że restauracja Braulio była tymczasowo zamknięta na początku 2015
roku z powodu problemów finansowych…
La Boca
Poprzedniego roku pojechaliśmy dorożką
do wioski La Boca, około 9 km odo hotelu. Było tak gorąco, że
zamiast wylegiwać się na plaży, przechadzaliśmy się po starym,
koralowym wybrzeżu, gdzie stały domy mieszkańców wioski. Okazali
się oni bardzo mili i często zapraszali nas do swoich domów.
Dlatego postanowiliśmy odwiedzić tą wioskę i w tym roku.
W drodze do La Boca |
W ciągu ponad pół godziny jazdy
dorożką dotarliśmy do La Boca (dorożkarz nazywał się Jose, a
jego koń Napoleon). Kubańczycy powiedzieli nam, że Rosjanie
planowali wybudować w niej dwa luksusowe hotele i przemieścić
mieszkańców La Boca. Mam nadzieję, że te hotele będą lepsze od
tych notorycznie nieestetycznych hoteli zbudowanych na Kubie przez
Sowietów w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych XX w. (np.
Hotele Mayanabo, Tropicoco w Hawanie czy też ‘baraki’ w hotelu
Club Amigo Guardalavaca) i że lokalni mieszkańcy otrzymają
należytą kompensację. Już na miejscu spytaliśmy się
mieszkańców, czy coś więcej o tym wiedzą—ogólnie mówili, że
są takie plany, ale nie byli pewni, czy i kiedy te hotele będą
wybudowane. Zgadzam się, że La Boca jest biedną wioską, ale też
wierzę, iż jej mieszkańcy mimo wszystko prowadzą raczej spokojne
i bezstresowe życie; poza tym, ich niezmiernie skromne domostwa
znajdują się na pierwszorzędnym terenie i przez to muszą być
warte fortunę!
La Boca |
Na początku udaliśmy się do
restauracji na plaży, gdzie wypiłem zimne piwo, a następnie powoli
przeszliśmy się wzdłuż plaży, na której było rozrzuconych masę
muszli i kości rybich. W 2013 r. zrobiłem mieszkańcom wiele zdjęć
i przywiozłem je ze sobą (chciałem im je wysłać, ale do La Boca
nie dochodziła poczta!). Okazało się, że większość z osób na
zdjęciach nie było w wiosce—dziewczynka (Carla) z unikalnym
szczeniakiem-albinosem uczęszczała do szkoły w Nuevitas, gdzie
mieszkała przez cały tydzień (przynajmniej miałem okazję pobawić
się z pieskiem!), inny facet wyjechał do Miami. Toteż zostawiłem
zdjęcia z ich znajomymi i rodzinami i bardzo się z nich cieszyli!
Warsztat haczyków na ryby |
Przed jednym z domków starszy
mężczyzna miał swój warsztat, gdzie wyrabiał z metalowego drutu
haczyki rybackie z zadziorami. Było też kilka casa particulares,
kwater prywatnych i chcieliśmy zajrzeć do jednej z nich, ale była
zamknięta. Jedna kobieta sprzedawała różne pamiątki; kupiłem od
niej ciekawy różaniec, a Catherine unikalny naszyjnik z pazura
kraba. Po niedługim czasie pojawił się nasz dorożkarz i
pokłusowaliśmy do hotelu.
Rancho King
Jako że wykupiliśmy nasze wakacje
przez kubańską firmę Hola Sun, nie tylko otrzymaliśmy lepszy
pokój, ale też bezpłatną wycieczkę do Rancho King-rok temu też
skorzystaliśmy z tej oferty. Powitało nas 5 kowboi na koniach, tych
samych, co rok temu. Rodeo było całkiem pasjonujące i świetnie
się wszyscy bawiliśmy. Lokalny przewodnik, dobrze mówiący po
angielsku, wygłosił ciekawą, bogatą w informacje i humorystyczną
prezentację na temat rancho i jego historii, ziół, roślin,
trzciny cukrowej, rolnictwa, huraganów oraz mieszkańców i ich
stylu życia. Przed Rewolucją Kubańską rancho było częścią
ogromnego King Ranch z Teksasu, które zajmuje 3,340 km kwadratowych
i jest jednym z największych ranch na świecie.
Rancho King, rodeo |
Następnie udaliśmy się do wioski—a
za nami szli jej mieszkańcy, mający nadzieję otrzymać jakieś
prezenty. W 2013 r. zrobiłem niektórym z nich zdjęcia i ucieszyli
się, gdy im je wręczyłem. Również udaliśmy się do małej
szkoły, gdzie turyści dawali dzieciom przybory szkolne. Jakiś czas
spędziliśmy w domu, gdzie Fidel Castro niegdyś się zatrzymał i
mogliśmy wysłuchać następnej ciekawej opowieści oraz spróbować
czarną kawę kubańską, owoce i sok z trzciny cukrowej. Na końcu
uraczono nas lunchem, którego główna potrawa składała się z
pieczonego nad ogniskiem na rożnie prosiaka.
Szkoła w wiosce koło Ranch King |
WYCIECZKA DO CAMAGÜEY
Wynajętą taksówką pojechaliśmy na
3 dni do miasta Camagüey, gdzie zatrzymaliśmy się na 2 noce w casa
particular, kwaterze prywatnej. Akurat zauważyliśmy przed
hotelem zaparkowaną taksówkę—był to nowy samochód Hyundai
Santa Fe, a jej kierowca nocował w hotelu. Zapłaciliśmy mu 60 peso
(zwykle taka podróż wynosi 50 peso), bo samochód był bezpieczny i
komfortowy—podczas gdy wiele innych taksówek to raczej starsze
samochody, często bez pasów bezpieczeństwa. Gdy wyjeżdżaliśmy z
hotelu, akurat zauważyliśmy stojącego George’a, czekającego na
‘okazję’ zabrania się do Camagüey i go podwieźliśmy. Okazał
się pomocny, zadzwonił podczas jazdy do casa particular
(Carmencita) na swoim telefonie komórkowym i objaśniał kierowcy,
jak do niej dotrzeć—biorąc pod uwagę legendarnie kręte i zawiłe
uliczki Camagüey, jazda w nim nie jest prosta. W czasie jazdy trochę
porozmawialiśmy—powiedział, że na Kubie turysta to święta
krowa, że Kubańczycy raczej zdecydowaliby się napaść na bank,
niż na turystów! Od razu poczuliśmy się bezpieczniej! Ostatniego
roku naszym kierowcą był Lazaro i próbowaliśmy go znaleźć, ale
z kilku źródeł dowiedzieliśmy się, że nagle zmarł z powodu
raka płuc.
Miasto Camaguey-widok z dachu hotelu Gran Hotel |
Hostal Carmencita
Przeczytawszy dziesiątki opinii na
temat kwater prywatnych, wybraliśmy kilka z nich i do nich
zadzwoniliśmy i ostatecznie wybraliśmy Hostal
Carmencita—odpowiadała nam jego centralna lokacja, na jednej z
głównych ulic Camagüey, Agramonte (pomiędzy Calle Padre Ollao,
zwaną też Pobre i Calle Allegria). Dzięki wskazówkom George’a,
taksówkarz dowiózł nas bezpośrednio pod drzwi casa i jej
właścicielka, Carmencita, już nas oczekiwała. Casa
posiadała dwa pokoje do wynajęcia, ale ponieważ jeden z nich był
w remoncie, byliśmy jedynymi w niej turystami. Okna naszego pokoju
wychodziły na ruchliwą ulicę, mieliśmy prywatną łazienkę z
prysznicem (i gorącą wodą), jak też małe, przytulne patio, które
niezmiernie przypadło Catherine do gustu—spędzaliśmy na nim dużo
czasu, popijając rum i kawę i podziwiając rozciągający się z
niego widok na miasto. Z tego patio widzieliśmy też inna znaną
casa particular, „Ivan & Lucy”, znajdującą się na
następnej ulicy (do niej też na moment wstąpiliśmy).
Hostel Carmencina i przyległa cukiernia, do której zawsze stała kolejka kupujących |
Nasz pokój posiadał klimatyzację,
ale jedynie włączyliśmy wentylator, aby zneutralizować hałas
dochodzący z ulicy—jednak mi on kompletnie nie przeszkadzał,
dawno już hałas zaakceptowałem jako część mojego kubańskiego
‘experience.’ Również mieliśmy lodówkę i okazała się
bardzo przydatna. Cena wynosiła 25 peso za noc.
Śniadania były jedynym posiłkiem,
jaki spożywaliśmy w casa i były one serwowane w głównym pokoju,
gdzie znajdował się balkon wychodzący na ulice Calle Agramonte.
Na tarasie w Carmencita Hostel |
Carmencita |
Ponieważ do casa przylegała
bardzo pełna ruchu i klientów piekarnia, z patio mogliśmy
obserwować, jak pracownicy piekarni robili arcysmaczne pączki i
ciasteczka, a rozchodzący się z cukierni zapach wszędzie się
roznosił. Rozmieniliśmy 1 peso (CUC) na 24 peso (Moneda
National) i kupiliśmy kilka przepysznych ciasteczek z cukierni,
płacąc zaledwie za każde po 1 peso (około 5 centów). Gdy
wracaliśmy do casa, już z daleka mogliśmy zobaczyć jej
lokację, bo zawsze przy cukierni stała mała kolejka.
Carmencita odnotowała informacje z
naszych paszportów i niebawem opuściliśmy casa i udaliśmy
się na zwiedzanie miasta; Carmencita wręczyła nam dwa klucze, do
pokoju i do drzwi wejściowych, toteż mogliśmy swobodnie
przychodzić i wychodzić o każdej porze. Po kilku minutach
dotarliśmy do kościoła Iglesia de Nuestra Senora de la Soledad
i do ulicy Calle Maceo, głównego pasażu handlowego miasta (jakieś
250 m od naszej casa). Przez następne dwa dni staraliśmy się
zobaczyć jak najwięcej ciekawych zakątków miasta.
Nasz głuchoniemy 'znajomy', którego spotkaliśmy w ubiegłym roku |
Ubiegłego roku spotkaliśmy dwie
‘interesujące’ osoby w Camagüey—Pedro, całkiem dobrze
prosperującego głuchoniemego faceta, który posiadał zestaw
karteczek w różnych językach, informujące o jego inwalidztwie i
proszące o pomoc—jak też niezrównoważonego młodego człowieka,
którego nawet zabraliśmy do restauracji i mu potem wysłaliśmy
zdjęcia. Niewiarygodne, ale spotkaliśmy ich ponownie! Podczas gdy
Pedro nie skojarzył nas (i nawet wyciągnął tą samą karteczkę z
prośbą o jałmużnę), ten drugi od razu nas poznał koło Casino
Campestre. Początkowo myśleliśmy, że razem pójdziemy do
restauracji, ale bardzo szybko okazał się niezmiernie uciążliwy,
nie odstępował nas na krok i coś wykrzykiwał—do tego stopnia,
że w końcu Catherine zdecydowanie powiedziała, że jeżeli się od
nas nie odczepi, to zawoła ‘policia’. Groźba
poskutkowała i szybko zniknął.
Ta sama karteczka, co rok temu! |
Udaliśmy się też na stację kolejową
i zrobiłem kilka zdjęć czekającym na pociąg Kubańczykom.
Niedaleko znajdował się komisariat policji i chciałem zrobić
zdjęcie napisu na chodniku przed wejściem do komisariatu, ale
policjant stanowczo powiedział, abym tego nie robił.
Plaza del Carmen
Podobno niezbyt wielu turystów wybiera
się w ten przepiękny zakątek Camagüey--rzeczywiście, poza nami
nikogo więcej nie było. Kościół, Iglesia de Nuestra Seniora
del Carmen, ma prawie 200 lat i nie tak dawno był
odrestaurowany. Do niego przylega budynek byłego zakonu, obecnie
mieszczą się w nim biura Miejskiego Historyka oraz szkoła. Kościół
posiada dwie wieże—taki styl architektoniczny jest czymś
niespotykanym nie tylko w Camagüey, ale też we wschodniej części
Kuby.
Plaza del Carmen |
Na placu stoją rzędy odnowionych kolonialnych domów, otwarte
są przynajmniej dwie restauracje oraz poustawiane różne rzeźby z
brązu naturalnych rozmiarów autorstwa Martha Jimenez, której
galeria i studio znajdują się na placu. Jedna z rzeźb przedstawia
starszego faceta w czapce, siedzącego na ławeczce i czytającego
gazetę. Gdy robiłem zdjęcia, pojawił się starszy mężczyzna i
zaczął coś mi po hiszpańsku wyjaśniać, a następnie usiadł na
ławeczce koło rzeźby faceta i zaczął też czytać gazetę...
momentalnie zrozumiałem, o co chodzi: to właśnie on pozował Macie
Jimenez, gdy wykonywała tą rzeźbę, a teraz kręci się po placu,
czekając na turystów i chętnie im pozuje do zdjęć! Tak więc nie
tylko go 'unieśmiertelniła', ale też pewnie zapewniła świetne
źródło dochodu—ustawiony jest na całe życie!
Catherine oraz facet, który pozował Marcie Jimenez to tej rzeźby |
Gdy z nim
rozmawiałem i robiłem zdjęcia, wyjaśnił mi, że to właśnie
artystka Martha Jimenez stworzyła te rzeźby i wskazał na budynek,
gdzie mieściło się jej studio i galeria. Musi być ona
wszechstronnie uzdolnioną osobą—rzeźbiarką, malarką, grawerem,
autorką ilustracji i ceramikiem; zdobyła ona wiele nagród i jej
dzieła znajdują się w wielu prywatnych kolekcjach na całym
świecie. Rzeczywiście, jej galeria posiadała ogromną ilość
unikalnych kubańskich dzieł sztuki, świadczących o jej bardzo
wszechstronnym artystycznym talencie.
Plaza San Juan de Dios
Plaza jest zwana również Plaza del
Padre Olallo, na pamiątkę księdza José Olallo y Valdés (1820
– 1889), który opiekował się biednymi miasta Camagüey. Ów
ksiądz został beatyfikowany przez papieża Benedykta XVI i
ceremonia beatyfikacyjna miała miejsce w Camagüey i była
sprawowana przez kardynała Jose Saraiva Martins; prezydent Kuby,
Raul Castro, również w niej uczestniczył.
Plaza de San Juan de Dios |
Jest to jeden z
najbardziej malowniczych placów i perełka architektury kolonialnej,
z rzędami odrestaurowanych budynków. Dominuje na niej kościół
Iglesia de San Juan de Dios, ale był zamknięty. Na placu
znajdowało się kilka punktów sprzedających pamiątki oraz dwie
restauracje.
Plaza de San Juan de Dios |
Iglesia de
Nuestra Senora de la Merced
Iglesia de Nuestra Senora de la Merced |
Usytuowana na Plaza de los Trabajadores
(tzn. na Placu Robotników), jest to jeden z najbardziej
wyróżniających się w mieście kościołów i swego czasu
największy na Kubie. Jedna z parafianek próbowała nam wyjaśnić
historię tego kościoła—w 1601 r. wybudowana była na tym miejscu
kaplica i jakaś nadprzyrodzona figura wzniosła się z tego miejsca
do nieba.
Krypta |
Obecny kościół został wybudowany w 1748 roku i
dwukrotnie przebudowany w późniejszych latach, raz z powodu pożaru.
Grób Pański (Santo Sepulcro) był odlany z 25 tysięcy
srebrnych monet 250 lat temu. Na ścianach wiszą stare, ściemniałe
ze starości obrazy. Pod głównym ołtarzem znajduje się krypta,
gdzie mieści się małe muzeum z różnymi kościelnymi eksponatami,
znalezionymi w kościele, jak też można zobaczyć kilka starych,
zawalonych grobów z czaszkami i kośćmi. Do kościoła przylega
klasztor z przepięknym ogrodem.
Krypta |
Teatro Principal
Budynek Teatro Principal
pochodzi z 1850 r. i był przebudowany w 1926 r. po niszczycielskim
pożarze i obecnie jest to siedziba Baletu Camagüey. W czasie naszej
wizyty budynek był zamknięty, ale w roku 2013 udało się nam przez
parę minut oglądać ciekawy występ dzieciaków, których to
rodzice stanowili przeważającą część audiencji.
Teatro Principal |
Fernando Alonso (1914-2013), były mąż
Alicia Alonso (ur. w 1920 r.), kubańskiej prima baleriny, po
rozwodzie z nią i opuszczeniu Narodowego Baletu Kuby (Ballet
Nacional de Cuba), prowadził balet w Camagüey do 1995 roku.
Iglesia de la Soledad
Położony przy skrzyżowaniu ulic
Calle Republica i Calle Agramonte, kościół Iglesia de la
Soledad, wzniesiony w 1776 r., znajdował się zaledwie 250
metrów od naszej casa particular i stanowił jedną z
najbardziej charakterystycznych i rzucających się w oczy budowli w
Camagüey. Ignacio Agramonte był w nim ochrzczony oraz brał w nim
ślub.
Iglesia de Soledad |
W małej alejce za kościołem znajdowała się przyjemna
restauracja, zjedliśmy w niej smaczny obiad. Po drugiej stronie
ulicy znajdował się sklep spożywczo/alkoholowy, w którym
zakupiliśmy rum, miód i krople ziołowe. Podczas ‘Okresu
Specjalnego’ na Kubie, gdy środki farmaceutyczne nie były
dostępne, zaczęto używać metody holistyczne i naturalne
lekarstwa, które do dzisiaj są popularne.
Calle Maceo
Ulica Calle Maceo, główny pasaż
handlowy miasta (zamknięta dla ruchu samochodowego), zaczyna się
przy tym kościele. Na tym samym skrzyżowaniu znajdują się też
hotele Santa Maria i Islazul. Przed kościołem było sporo rykszy
rowerowych (bici taxi) i taksówek czekają na turystów. Tu i
tam można zobaczyć stare szyny tramwajowe—nie mogę sobie
wyobrazić, w jaki sposób tramwaje radziły sobie z manewrowaniem, a
szczególnie skręcaniem, w tych wąskich i pokręconych uliczkach
miasta!
Calle Maceo z dachu hotelu Gran Hotel |
Bardzo lubiliśmy spacerować Calle Maceo, jak też
wstąpiliśmy do hotelu Gran Hotel Camagüey—windą wjechaliśmy na
dach—widok był SPEKTAKULARNY!!! Zrobiłem wiele zdjęć i filmów
wideo. Co ciekawe, odcinek Calle Agramonte pomiędzy Plaza de los
Trabajadores i Calle Republica przypominał studio filmowe, były tam
kilka kin, fotografii i plakatów filmowych oraz rekwizytów
filmowych.
Catedral de Seniora de la Candelaria
Ta trzystuletnia katedra była
odnowiona przed wizytą Papieża Jana Pawła II w 1998 r. i jest ona
poświęcona Najświętszej Marii Pannie Candelaria, patronce miasta.
Szczyt katedry jest uwieńczony figurą Chrystusa. W 1530 r. w
miejscu, gdzie wznosi się katedra, wybudowano kaplicę. I warto też
wspiąć się krętymi schodkami na wieżę kościoła za jedyne 1
peso, widok jest niezwykły!
Plaza Agramonte, pomnik Agramonte i Catedral de Seniora de la Candelaria |
Godzinę przed wymeldowaniem się z
casa (w południe) szybko udaliśmy się po raz ostatni na
zwiedzanie miasta; w drodze powrotnej zatrzymaliśmy się koło
kościoła Iglesia de la Soledad i podeszliśmy do czekającej
taksówki; samochód był marki Skoda, nie miał ani klimatyzacji,
ani pasów bezpieczeństwa, ale nie mieliśmy specjalnie wyboru,
szybko ustaliliśmy cenę na 50 peso i poprosiliśmy kierowcę, aby
po nas przyjechał o godzinie 12:30. Był bardzo punktualny i okazał
się dobrym kierowcą—przybyliśmy do hotelu w Santa Lucia w
rekordowym czasie.
Plaza de los Trabajadores (Plac Robotników) |
Ponieważ powrotny samolot do Toronto
odlatywał o godzinie 08:55 rano, musieliśmy być w hotelowym lobby
już o godzinie 05:00 rano, a autobus na lotnisko odjeżdżał o
godzinie 05:30. Drogi były puste i szybko dotarliśmy do lotniska.
Sklepy na lotnisku były już otwarte i mogliśmy dokonać w
ostatniej chwili zakupów. Niebawem z Hawany przyleciał samolot
(Airbus 320, wynajęty od Europejskiej firmy), szybko do niego
wsiedliśmy i po niecałych 4 godzinach wylądowaliśmy w zimnej
Kanadzie.
Kuba się zmienia: żegnaj Che,
witaj kolorowy delfinie!
Ostatnia, ale nie mniej ważna
ciekawostka: Kuba się z pewnością zmienia i niektórzy Kubańczycy,
zajmujący się działalnością biznesową, żartobliwie mówili, że
obecnie są 'kapitalistami' i z dużym lekceważeniem i ironią
odnosili się do socjalistycznych czy też komunistycznych ideałów,
na których jakoby nadal opiera się system polityczny Kuby.
W 2013 roku na cementowej płycie widniał wizerunek Che Guevara |
Chciałbym tutaj przytoczyć przykład, który świetnie
odzwierciedla nową rzeczywistość: będąc w listopadzie 2013 r. w
Santa Lucia na Kubie, zobaczyłem słynny wizerunek surowo
wyglądającego Che Guevara namalowany na cementowej płycie, koło
drogi prowadzącej do ośrodka Marlin Nautical Centre. Od razu
zrobiłem kilka zdjęci i nawet jedno z nich wybrałem jako 'okładkę'
albumu zdjęć z Kuby na stronie Flickr. Podczas naszej obecnej
wizyty zawitałem w to samo miejsce i miałem nadzieję ponownie
sfotografować ów wizerunek. Ku mojemu dużemu zdziwieniu, podobizna
Che została zamalowana i na jej miejsce namalowano uśmiechniętego
delfina w kolorowej czapce z daszkiem, reklamującego ośrodek Marlin
Nautica Centre...
W 2014 roku wizerunek Che było zamalowany i zastąpił go uśmiechnięty delfin! |
To była nasza 8 podróż na Kubę w
ostatnich 6 latach i po raz pierwszy udaliśmy się powtórnie do
tego samego ośrodka. Przyjemnie było ponownie spotkać Kubańczyków,
z którymi zawarliśmy znajomość poprzedniego roku i raz jeszcze
odwiedzić te same miejsca. Ogólnie byliśmy z wycieczki bardzo
zadowoleni i jedynie rozczarowała nas trochę pogoda, ale z
pewnością nie ostudziła naszego entuzjazmu!
Blog in English/w języku
angielskim:
http://ontario-nature.blogspot.ca/2015/12/trip-to-santa-lucia-cuba-two-weeks-at.html
Świetny opis, dziękuję! Nigdy nie byłem na Kubie i z wielką przyjemnością wybrałbym się tam.
OdpowiedzUsuńZachęcam do odwiedzenia tego kraju, naprawdę warto!
Usuń