Chutes Provincial Park, Ontario, miejsce biwakowe nr 100 |
11-13 sierpnia 2019 roku: Samochodem z Mississauga, Ontario do Victoria, Minnesota
Muszę przyznać, że nie lubię prowadzić samochodu na długie trasy, zwłaszcza samotnie, a w szczególności po autostradach. Jest to dla mnie męczące, nużące i niezmiernie nudne zajęcie, zwłaszcza gdy nie ma z kim pogadać, a 90% otaczającej scenerii to jednostajny widok na autostradę. Pomimo, że słucham radia i audiobooków, czasami dopada mnie senność, której nie mogę zwalczyć filiżanką kawy czy też parominutową przerwą – muszę się zatrzymać i uciąć sobie krótką drzemkę. Gdybym kiedykolwiek został zawodowym kierowcą, zwłaszcza prowadząc ogromne ciężarówki, moja praca nie trwałaby długo: zakończyłaby się albo moim jej rychłym skwitowaniem, albo w bardziej spektakularny i katastrofalny sposób. Ale czasami nie mam innego wyjścia i muszę długie trasy przejechać samochodem. Odległość między Toronto a Victoria wynosi około 1700 km i większość kierowców może ją pokonać w dwa dni, z jednym noclegiem. Ja natomiast zdecydowałem się przedłużyć ten wyjazd i spędzić na niego 4 dni, starając się jechać na luzie, a przy okazji zatrzymywać się w różnych ciekawych miejscach.
Bewabic State Park, Michigan, miejsce biwakowe nr 44 |
Z Mississauga, Ontario wyjechałem wczesnym rankiem w poniedziałek 11 sierpnia 2019 roku. Jazda autostradą nr 400, a później nr 17 była bezproblemowa, ponieważ większość samochodów podążała w przeciwnym kierunku. Zatrzymałem się tylko raz w osadzie Pointe-au-Barril (mój tradycyjny przystanek podczas jazdy na północ), gdzie uciąłem sobie 30-minutową drzemkę w pobliżu sklepu LCBO (monopolowy sklep w Ontario sprzedający alkohole). Zaskoczyła mnie cena benzyny, była o wyższa o 20 centów za litr niż w Toronto-ogromna różnica. Ponownie zatrzymałem się w mieście Espanola. Poszedłem do sklepu spożywczego The Independent, kupiłem sałatkę na lunch, wpadłem jeszcze do sklepów Hart i Giant Tiger, ale nie znalazłem nic wartego zakupu. O godzinie 16:00 przybyłem do parku Chutes Provincial Park i zająłem miejsce biwakowe numer 100 [N46° 13.251' W82° 04.382'], blisko wodospadów i miejsc nr 98 i 95, na których w przeszłości biwakowaliśmy wraz z Catherine. Szybko rozbiłem namiot, chwyciłem książkę „Deep in the Russian Night” (Głęboko w Rosyjskiej Nocy) autorstwa Aaron’a Chazan’a i zszedłem po drewnianych schodach do wodospadu. Znalazłem tam naturalny „fotel” wyżłobiony w skale, wygodnie się w nim usadowiłem i mogłem obserwować wodospady oraz wsłuchiwać się w szum wody. Byłem dość zmęczony i przez kilka minut się zdrzemnąłem.
Około godziny 18:00 udałem się z powrotem na mój biwak. Na sąsiednim miejscu pojawiła się sporych rozmiarów przyczepa kempingowa, a koło niej warczał generator! Na szczęście bardzo niewiele osób używa generatorów w parkach w Ontario (jeśli potrzebują elektryczność, to po prostu wybierają miejsca z podłączeniem do prądu), są one hałaśliwe i zdecydowanie uważam, że powinny być zakazane. Byłem również zaskoczony, że można było używać generatory w sekcji biwakowej, w której panował zakaz używania radia. Dopiero później dowiedziałem się, że generatory NIE były dozwolone w tym miejscu! Szkoda, że nie pojawił się żaden pracownik parku w celu egzekwowania tych przepisów. Chociaż przy wjeździe na miejsca kempingowe był duży napis „Strefa wolna od radia”, nie było w nim mowy o generatorach. Poszedłem spać tuż po godzinie 21:00, spałem świetnie i obudziłem się wcześnie rano.
Biwak Chippewa w Lesie Narodowym Chequamegon-Nicolet National Forest, numer S-5 |
Szybko spakowałem namiot i kontynuowałem podróż autostradą nr 17, zatrzymując się na lunch na miejscu piknikowym tuż przed mostem na wyspie Joseph Island. Catherine i odwiedziliśmy to miejsce kilkakrotnie. W końcu dotarłem do miejscowości Sault Ste. Marie w Ontario, przejechałem przez imponujący most, którego połowa należała do USA, i dotarłem do amerykańskiej kontroli celno-emigracyjnej. Tym razem celnik zapytał mnie tylko, czy mam artykuły spożywcze – pokazałem jej listę tego, co ze sobą zabrałem – ale interesowały ją głównie owoce i warzywa. Spytała się też o cel podróży („biwakowanie, jazda na rowerze i pływanie na kanu”) oraz długość pobytu w USA („do końca września”). To był koniec pytań i wjechałem do Stanów Zjednoczonych Ameryki!
Chippewa Campground w Chequamegon-Nicolet National Forest, WI, miejsce biwakowe numer S-5 |
Miesiąc wcześniej, po pobieżnym przestudiowaniu mapy stanu Michigan, zdecydowałem się spędzić noc w parku Bewabic State Park, na południe od miasta Marquette. Początkowo jechałem głównie drogą nr 28, którą wraz z Catherine wracaliśmy do Kanady 2 lata temu. Całkiem dobrze się jechało, dookoła rozciągały się przyjemne widoki i nawet mi się specjalnie nie nudziło. Do parku Bewabic dotarłem późnym popołudniem i zgodnie z rekomendacją pracownika parku zająłem pole namiotowe numer 43 [N46° 05.276' W88° 25.957']. Było to jedno z nielicznych nieelektrycznych miejsc w tej sekcji parku. Ponieważ był wtorek, wiele miejsce było wolnych, ale oczywiście park był zazwyczaj zapełniony w czasie weekendów. Akurat zastępca szeryfa przejeżdżał koło mojego miejsca i spędziłem trochę czasu rozmawiając z nim. Obudziłem się w środku nocy – padał deszcz, a temperatura musiała znacznie spaść, bo poczułem chłód. Rzeczywiście, rano było tylko +13°C, a poprzedniego dnia prawie +30°C! Skorzystałem z pryszniców, ale ponieważ jedna kabina była zepsuta, musiałem czekać przez 20 minut w kolejce. Odświeżony, spakowałem się i ruszyłem w stronę Minneapolis, planując spędzić kolejną noc w jednym z Narodowych Lasów, National Forests, w stanie Wisconsin. Po drodze odwiedziłem biuro/centrum informacyjne National Forest i kierując się uzyskanymi informacjami ruszyłem w kierunku miasteczka Medford w stanie Wisconsin, które na krótko odwiedziłem, a potem pojechałem z powrotem na północ. Na szczęście wszędzie były wyraźne tablice i znaki, prowadzące do obozowisk leśnych. Jadąc przez las do parku, ok. 50 metrów przede mną, zobaczyłem czarny kształt przechodzący przez drogę, ale nie byłem w stanie stwierdzić, czy to był czarny niedźwiedź, czy tylko duży, czarny pies. Wybrałem obozowisko Chippewa w Lesie Narodowym Chequamegon-Nicolet National Forest i rozbiłem namiot na miejscu numer S-5 w sekcji Beaver Loop [N45° 13.388' W90° 42.484']. Nieopodal znajdowała się samoobsługowa stacja płatnicza, a koszt wynosił $15 za noc—jak też prysznice, wymagające wrzucenia żetonu ($1 za 5 minut kąpieli—nie skorzystałem). Tu i ówdzie były rozbite namioty lub przyczepy kempingowe, na jednym z miejsce „urzędował” gospodarz kempingu (campground host), ale większość miejsc była wolna. Otworzyłem butelkę czerwonego wina i kontynuowałem czytanie książki. Gdy się ściemniło, wślizgnąłem się do namiotu i szybko zasnąłem.
Tego dnia licznik mojego samochodu wybił 200.000 km! |
Ponieważ ostatnia część mojej trasy była stosunkowo krótka, wstałem po godzinie 10:00 rano, zjadłem proste śniadanie i w południe opuściłem to przyjemne miejsce. Wkrótce wjechałem na główną autostradę międzystanową (interstate) nr I-94. Tego dnia licznik mojego samochodu wybił 200.000 km - biorąc pod uwagę, że kupiłem go w 2002 roku, nie nabiłem zbyt dużo kilometrów.
Po drodze zatrzymałem się w miasteczku Menomonie – musiałem zapytać się miejscowej kobiety, jak poprawnie wymówić nazwę miasteczka. Zostało ono nazwane na cześć pierwotnych mieszkańców tych okolic, Indian plemienia Menominee. Nazwa pochodzi od słowa The Menominee w języku Ojibwe , wywodzącego się od słowa w języku Algonquin oznaczającego „ludzi dzikiego ryżu”; znanych jako Mamaceqtaw, „ludzie” w języku Menominee. Menominee to uznany przez rząd federalny naród rdzennych Amerykanów (Indian). Plemię liczy obecnie około 8700 członków i ich rezerwat ma powierzchnię 353,894 mil kwadratowych (916,581 km 2) w Wisconsin.
The Panther Distillery in Osakis, MN |
W mieście znajdowały się m. in. sklepy Walmart i Aldi. Gdy zapytałem się młodej dziewczyny pracującej w Walmart, gdzie mogę znaleźć budkę telefoniczną, spojrzała na mnie z ogromnym zdziwieniem, pewnie nie rozumiejąc, o czym mówię, bo coś takiego po prostu już pewnie istniało przez lata! Zabrałem ze sobą prosty telefon komórkowy, ale nie miałem zasięgu przez prawie 2 dni i nie byłem w stanie z nikim się komunikować.
Tuż przed miastem St. Paul/Minneapolis skręciłem na południe z autostrady nr I-94 na autostradę nr I-494, omijając w ten sposób centrum. Ruch nie był zły w porównaniu z tym w Toronto. Po lewej stronie ujrzałem lotnisko St. Paul/Minneapolis i główną siedzibę firmy Best Buy. Następnie wjechałem na drogę nr 12 i wkrótce dotarłem do miasteczka Victoria. Oczywiście drzwi do domu Catherine były otwarte, więc wszedłem szukając jej, ale nigdzie jej nie było, mimo że głośno wołałem. W końcu sprawdziłem ganek i rzeczywiście tam ją znalazłem, wraz z Autumn, jej uśmiechniętą 6-miesięczną wnuczką, którą zobaczyłem po raz pierwszy i która z ciekawością mi się przyglądała.
Park Lake Carlos State Park w stanie Minnesota, miejsce biwakowe nr 17 |
18 sierpnia 2019 r. Victoria, MN—Park Lake Carlos State Park w stanie Minnesota
Opuściwszy Victorię, udaliśmy się w drogę do parku Carlos Lake State Park. Zamiast jechać autostradami (tj. nr I-94) i głównymi drogami, zaprogramowałem GPS tak, aby je omijał - po raz pierwszy skorzystałem z tej funkcji i okazała się bardzo przydatna. Jechaliśmy więc wieloma drugorzędnymi drogami, prowadzącymi przez miasteczka Buffalo, Monticello, Big Lake, Foley, Little Falls i Long Prairie.
Zatrzymaliśmy się na lunch w Sherburne National Wildlife Refuge (Narodowym Rezerwacie Przyrody Sherburne). Znajdował się w nim stosunkowo krótki szlak Mahnomen Trail, okrążający Rice Lake (Jezioro Ryżowe), gdzie obficie rósł dziki ryż. W rzeczywistości słowo „Mahnomen” w języku Ojibwe oznacza dziki ryż. Pochodzi od słowa „Manitou”, „Wielki duch” i „meenum”, „przysmak”.
Na rowerach nieopodal miasteczka Osakis, MN |
Po jakimś czasie dotarliśmy do Parku Lake Carlos, położonego na północ od Aleksandrii. Po krótkiej rozmowie z bardzo sympatycznym pracownikiem parku, dojechaliśmy do naszego miejsca nr 17 w sekcji Upper Campground [N46° 00.243' W95° 20.237']. Niestety, w pobliżu znajdowały się dwie przyczepy kempingowe—jako że ich miejsca nie posiadały dostępu do prądu, słychać było 2 pracujące generatory. Strażnik parku powiedział jej, że można używać generatory w godzinach od 8:00 do 22:00. Ponieważ wszystkie inne kempingi położone z dala od przyczep kempingowych były zarezerwowane, zdecydowaliśmy się pozostać na naszym miejscu. Właściwie było całkiem prywatne i dobrze zadrzewione. Wkrótce rozbiliśmy namiot i niebawem siedzieliśmy przy ognisku.
Alexandria, MN—gigantyczny posąg Wikinga ‘Big Ole’ |
Park Carlos Lake State Park miał dwa oddzielne sekcje kempingowe, Upper (górną, na której biwakowaliśmy) i Lower, dolną, tuż nad jeziorem. Park posiadał kilka szlaków, plażę i rampę do wodowania łodzi, jako że wiele turystów przywozi ze sobą motorówki i kanu. Co zaskakujące, w tym parku - i we WSZYSTKICH parkach stanowych w Minnesocie - obowiązywał zakaz spożywania alkoholu! Nawet Catherine nie miała o tym pojęcia i nie była z tego nakazu zbytnio zadowolona... Parki prowincjonalne w Ontario zezwalały na spożywanie napojów alkoholowych na miejscach biwakowych, jedynie obowiązywał czasowy zakaz od początków maja to długiego weekendu Victoria Day, przypadającego w drugiej połowie maja.
Personel parku był sympatyczny, łazienki były świetnie utrzymane i już przed północą w parku panowała cisza. Co ciekawe, prawie nie było komarów—za to w nocy złożyły nam wizytę szopy pracze i inne stworzenia; jednej nocy usłyszeliśmy wycie kojotów. W drodze do parku, widzieliśmy wiele jeleni, niektóre były na polach farmerów, prawdopodobnie zajadając rosnącą kukurydzę.
Alexandria, MN—gigantyczny posąg Wikinga ‘Big Ole’ |
19 sierpnia 2019 r., poniedziałek. W parku Lake Carlos State Park, MN, na miejscu nr 17 — jazda na rowerach z Nelson do Osakis
Przed południem pojechaliśmy do małego miasteczka Nelson i zaparkowaliśmy samochód na rogu ulicy Nelson Street i szlaku rowerowego Central Lakes Trail. Szeroki na 14 stóp i długi na 55 mil utwardzony szlak prowadzi przez jeden z najpiękniejszych krainy jezior w całym kraju. Szlak rozpoczyna się w Fergus Falls, a kończy w mieście Osakis, gdzie łączy się ze szlakiem Lake Wobegon Trail, dodając dodatkowe 48 mil, dzięki czemu oba szlaki stanowią najdłuższą ciągłą utwardzoną trasą w USA.
Park Lake Carlos State Park w stanie Minnesota, miejsce biwakowe nr 17 |
Nelson okazał się maleńkim miasteczkiem, z barem, jadłodajnią i sklepem monopolowym. Dzień był bardzo gorący i słoneczny, być może nie za bardzo nadawał się na jazdę na rowerze, ale wolelibyśmy pedałować w słońcu niż w deszczu. Skierowaliśmy się na wschód, mijając pola farmerskie; na niektórych rosły zboża, na innych pasły się konie. Przejechawszy 6 mil, zatrzymaliśmy się w mieście Osakis i wstąpiliśmy do Chambers of Commerce (Izba Handlowa). Bardzo dobrze zorientowany pracownik opowiedział nam wiele ciekawostek o tym małym miasteczku (nazwa wzięła się od pobliskiego jeziora Osakis, które z kolei otrzymało swoją angielską nazwę z nazwy z języka Ojibwe, „Ozaagi-zaaga'igan”, oznaczającej „Jezioro Sauk”). Osakis posiadało własną policję składającą się z 5 osób, ochotniczą straż pożarną i destylarnię whisky, która nawet organizowała krótkie wycieczki i degustacje swoich produktów. Ponieważ żadne z nas nigdy nie odwiedziło destylarni, postanowiliśmy tam pojechać. Destylarnia The Panther Distillery — nazwana tak od nazwiska jej właściciela — jest pierwszą małą destylarnią w Minnesocie. Wykorzystuje lokalnie uprawiane i ręcznie wyselekcjonowane składniki do produkcji whisky i napojów spirytusowych. Bardzo miła pracownica oprowadziła nas po destylarni. Zobaczyliśmy ogromne kadzie, w których odbywał się proces fermentacji oraz sprzęt służący do destylacji końcowego produktu. Oczywiście potrzeba co najmniej 2 lat, aby ten alkohol, leżakując w drewnianych beczkach, zamienił się w whisky. Na koniec kupiliśmy butelkę whisky o smaku klonu, która była doskonała!
Odbyliśmy też krótką wycieczkę po miasteczku. Na jego głównej ulicy znajdowało się wiele budynków z końca XIX i początku XX wieku, elewator zbożowy z 1912 r. oraz Zjednoczony Kościół Metodystyczny w Osakis - założony w 1869 r., jest najstarszym kościołem w hrabstwie (county) Douglas. Powróciwszy do Nelson, byliśmy bardzo spragnieni i poszliśmy do świetnie zaopatrzonego sklepu z alkoholem, kupiliśmy kilka puszek zimnego piwa i pojechaliśmy do parku.
20 sierpnia 2019, wtorek. Wycieczka do Aleksandrii i jazda na rowerach z Aleksandrii do Garfield.
W nocy mocno padało, ale nasz namiot „Eureka El Capitan 3” nie przepuścił kropli wody. Gdy tylko się obudziliśmy, przestało padać i wkrótce zrobiło się nawet słonecznie, więc postanowiliśmy znowu wybrać się na przejażdżkę rowerami. Pojechaliśmy do Aleksandrii, która była stosunkowo dużym miastem. Zaparkowaliśmy w parku Big Ole Park, niedaleko jeziora Agnes – w Aleksandrii było mnóstwo jezior różnej wielkości. Park został nazwany na cześć jednego z najsłynniejszej atrakcji turystycznej w Aleksandrii, gigantycznego posągu Wikinga ‘Big Ole’. Konstrukcja o długości 28 stóp i wadze 4 ton została wykonana w 1964 roku i towarzyszyła Kensington Rune Stone (Kamień z Kensington) na Światowych Targach w Nowym Jorku w 1965 roku na wystawie „Minnesota, Miejsce Narodzin Ameryki”. Obecnie imponująca statua znajdowała się w parku.
Nieopodal znajdowało się Runestone Museum (Muzeum Kamienia Runicznego), w którym można było zobaczyć Kensington Runestone (Kamień Runiczny z Kensington). Osobiście uważam historię tego artefaktu za fascynującą, ale w jakiś sposób niewiarygodną: w 1898 roku rolnik Olof Ohman znalazł kamienna płytę w korzeniach osiki. Miała wymiary 31" x 16" x 6" i ważył 202 funty. Na płycie znajdowały się nordyckie runy (znaki runiczne) o następującej treści:
„Ośmiu Gotów (Szwedów) i 22 Norwegów w odkrywczej podróży z Winlandii na zachód. Obozowaliśmy przy dwóch skalistych wyspach o dzień podróży od tego miejsca. Wyruszyliśmy łowić ryby na jeden dzień. Gdy powróciliśmy znaleźliśmy dziesięciu naszych ludzi zakrwawionych i martwych. Niech Bóg nas zachowa ode złego (AVM – Ave Virgo Maria – bądź pochwalona Mario Dziewico), chroń nas ode złego”. A na innej części kamienia znajdował się taki oto napis: „Mamy dziesięciu ludzi nad morzem pilnujących naszych statków, 14 dni podróży od tego miejsca. Rok 1362”.
Kamień stał się znany jako Kensington Rune Stone (Kamień Runiczny z Kensington) i od czasu jego odkrycia wokół jego autentyczności toczą się kontrowersje. Jedyne potwierdzone miejsce nordyckie w Vineland (Ameryka Północna) znajduje się w Nowej Fundlandii i pochodzi z około 1000 roku. Badania archeologiczne sugerują, że miejsce to, L'Anse aux Meadows, służyło jako baza i obóz zimowy do wypraw do Zatoki św. Wawrzyńca i Hudson Bay. Około 1355 roku król Magnus Erickson wysłał ekspedycję na Grenlandię, która odkryła, że osada wyemigrowała na kontynent. Czy nordyccy odkrywcy rzeczywiście dotarli do Minnesoty? Wątpię! W każdym razie kamień umieścił Aleksandrię jeżeli nie na mapie świata, to przynajmniej stanu Minnesota!
W łazience zauważyłem, że „campground host” (gospodarz sekcji parku) oraz jej niezmiernie rezolutna wnuczka, pozostawiły kilka malowanych kamieni dla turystów i jeden z nich wziąłem na pamiątkę |
Szlak „The Central Trail” (Centralny Szlak) przechodził przez park i wkrótce zaczęliśmy po nim jechać rowerami. Niecałe sto metrów od parku znajdowała się restauracja, mieszcząca się w budynku dawnego dworca kolejowego. Kolej dotarła do Aleksandrii w 1878 r. i do 1913 r. przez miasto kursowało wiele pasażerskich i towarowych pociągów linii Great Northern Railroad - codziennie przez miasto przejeżdżało do 12 pociągów pasażerskich. W latach pięćdziesiątych, wyparty przez samochody, ruch kolejowy zaczął zmniejszać się, a w 1971 r. transport pasażerski przestał działać na tym odcinku linii kolejowej. W 1992 roku ostatni pociąg potoczył się po torach w kierunku Fargo i w ciągu kilku miesięcy tory w rejonie Aleksandrii zostały usunięte. Korytarz kolejowy z Fergus Falls do Osakis został zakupiony przez stan Minnesota, a w 2005 roku szlak rowerowy Central Lakes został oficjalnie ukończony.
Nieopodal Alexandria, MN |
Z Aleksandrii pojechaliśmy rowerami do Garfield. Mijaliśmy tereny przemysłowe, głównie pola farmerów i jeziora. W Garfield, bardzo małym miasteczku, wypiliśmy piwo z beczki w pubie The Fire Station. Hawajskie piwo Indian Pale Ale, zwane „Kona”, było znakomite – do tego stopnia, że po powrocie do Aleksandrii zatrzymaliśmy się w sklepie alkoholowym i kupiliśmy tzw. „sample pack” (próbnik) składający się z 12 butelek różnego piwa Kona. Przejechaliśmy się także główną ulicą Aleksandrii, pełną dużych sklepów i spędziliśmy trochę czasu w sklepie Goodwill (z używanymi rzeczami i książkami). W sumie przejechaliśmy 29,5 km i wcale nie czuliśmy się zmęczeni.
Widok ze wzgórza Inspiration Hill |
Kierując się w stronę naszego parku Lake Carlos, zobaczyliśmy stoisko z kukurydzą—z przyjemnością zjedlibyśmy na kolację kukurydzę z rusztu! Catherine zawróciła i kiedy skręciliśmy w miejsce z kukurydzą, Catherine nagle zauważyła, że rowery zniknęły! Wysiadłem z samochodu i nie mogłem uwierzyć w to, co zobaczyłem: cały bagażnik z naszymi dwoma rowerami odczepił się i leżał tuż przy drodze!!! Założyliśmy go z powrotem, ale konsekwencje mogły być druzgocące! W Victorii, tuż przed naszym wyjazdem, razem z Catherine przyczepiliśmy bagażnik na rowery do samochodu i osobiście upewniłem się, że jest prawidłowo zainstalowany. NIGDY nie powinien się odczepić – to było bardzo makabryczne zdarzenia i cudem nic się nikomu nie stało!
Właśnie zachodziło słońce, gdy dotarliśmy na nasze miejsce biwakowe. W mgnieniu oka rozpaliliśmy ognisko i wkrótce delektowaliśmy się smacznymi kukurydzą z grilla, żeberkami i hawajskim piwem.
„Our Lady of the Hills”, Matka Boża ze Wzgórz |
21 sierpnia 2019, środa. Jazda na rowerach wokół wodospadów Fergus.
Our Lady of the Hills, Inspiration Peak
Rano spędziłem kilka godzin na pisaniu bloga. Nasz plan zakładał dotarcie do Fergus Falls (około 50 mil), a następnie rowerem do Dalton i z powrotem, łącznie 20 mil. Celowo zaprogramowaliśmy GPS tak, aby prowadził nas drogami powiatowymi zamiast autostradą. Po godzinie 15:00 wyjechaliśmy z parku i mijaliśmy mnóstwo pól uprawnych, jezior i lasów, a także małe miasteczka. Catherine gdzieś przeczytała o figurze Św. Maryii w pobliżu miasta Millersville. W miasteczku znajdował się duży kościół katolicki, a jeden z pracowników przy kościele udzielił nam dalszych wskazówek, jak dotrzeć do tej figury. Po krótkiej przejażdżce trzeciorzędnymi „county roads” (drogami powiatowymi) zobaczyliśmy figurę „Our Lady of the Hills”, „Matki Bożej ze Wzgórz”. Według informacji na dołączonej tabliczce, została ona poświęcona 13 maja 1992 r., w 75. rocznicę Matki Bożej Fatimskiej i ofiarowana przez Williama i Violę Danelke za dotrzymane obietnice uzdrowienia z raka. Kserokopia artykułu prasowego zawierała dalsze szczegóły: jako młody człowiek Bill Danelke zachorował na raka gruczołu pod szczęką. Jego matka powiedziała, że może uzyskać pomoc od Maryi Panny, jeśli się do niej pomodli. Danelke i jego matka modlili się, operacja przebiegła pomyślnie i od tamtej pory nie miał nawrotu raka. I chociaż zajęło to 50 lat, słowa dotrzymał!
Our Lady of the Hills, księga gości |
Niedaleko posągu zobaczyliśmy kolejny napis: „Inspiration Peak” (Szczyt Inspiracji). Wznoszący się 400 stóp nad okolicą, Szczyt Inspiracji i osady lodowcowe znane jako Wzgórza Liściaste to najwyższy punkt w środkowej Minnesocie. Wzgórza, na których znajduje się Szczyt Inspiracji, były znane Indianom Ojibwe jako „Gaskibugwudjiwe” lub „Rdzewiejąca Góra Liścia”. Sinclair Lewis, zdobywca nagrody Nobla powieściopisarz z Minnesoty, zainspirował obecną nazwę. Stało się to oficjalną nazwą, gdy w 1932 roku to miejsce zostało uznane za „Minnesota State Wayside” (miejsce zbyt małe na park, ale ważne z powodów kulturalnych lub przyrodniczych). Sinclair Lewis napisał: „Z jego ‘łysego wierzchołka’ można dostrzec w 20-to milowym okręgu około 50 jezior rozsianych wśród pól i pastwisk, które jak cekiny spadły na stary szal Paisley”. Wychwalając „czarujący spokój i odosobnienie tego miejsca do kontemplacji”, Lewis jednocześnie zbeształ mieszkańców Minnesoty za to, że nie wiedzą o ich własnych „pięknych miejscach”.
W końcu dotarliśmy do Fergus Falls i zaparkowaliśmy w De Lagoon Park and Recreation Area, gdzie zaczynał się szlak. W parku było wiele miejsc kempingowych, niektóre na namioty, niektóre z wodą i prądem. Cena wynosiła odpowiednio $10 i $20 za noc.
Park Crow Wing State Park, MN. Rozbiliśmy się na miejscu biwakowym nr 30, kilka kroków od słynnej rzeki Mississippi |
Ponieważ robiło się późno, wiedzieliśmy, że nie dojedziemy do Dalton, ale udało nam się przejechać ponad połowę drogi i zawrócić. To był bardzo przyjemny szlak, ponownie mijaliśmy pola uprawne, jeziora i bardzo nieliczne drogi. W sumie przejechaliśmy 22,2 km. Następnie przejechaliśmy się główną ulicą Fergus Falls, pełną typowych budynków z XIX i początku XX wieku. Udaliśmy się też do Dollar Tree (popularnej sieci sklepów, gdzie wszystko – tak, wszystko – kosztuje jednego dolara!) Spędziłem kilka minut rozmawiając z Anthonym, jednym bardzo miłych i rozmownych pracowników. Powiedział nam, że jego syn ma 25 lat i właśnie urodziło mu się dziecko, które miało 3 miesiące.
Miejsce biwakowe nr 30 w parku Crow Wing State Park |
Droga powrotna zajęła nam prawie godzinę - chociaż przez chwilę jechaliśmy autostradą nr I-94, potem ją opuściliśmy i podążaliśmy różnymi drogami powiatowymi i co kilka kilometrów musieliśmy skręcać w lewo lub w prawo. Do parku dotarliśmy przed godziną 22:00 i postanowiliśmy odpuścić sobie zarówno kolację, jak i ognisko.
W łazience zauważyłem, że „campground host” (gospodarz sekcji parku) oraz jej niezmiernie rezolutna wnuczka, pozostawiły kilka malowanych kamieni dla turystów i jeden z nich wziąłem na pamiątkę.
Nad rzeką Mississippi River, kilkadziesiąt metrów od naszego biwaku w parku Crow Wing State Park |
22 sierpnia 2019, czwartek. Jazda na rowerze z Aleksandrii do Nelson.
Rano Catherine spojrzała na mapę, szukając szlaku Soo/Wobegon, ale ponieważ dojechanie do niego wymagało 60 mil jazdy w jedną stronę, zdecydowaliśmy się przejechać się rowerami z Aleksandrii do Nelson i z powrotem. Dojechawszy do Nelson, zatrzymaliśmy się na patio na piwo, IPA (Indian Pale Ale), które było doskonałe. Przy okazji Catherine zaczęła rozmawiać z ludźmi, którzy, jak się niebawem okazało, mieszkali blisko domu jej byłego męża. Kobieta była nauczycielką w przedszkolu w okręgu szkolnym, w którym Catherine pracowała od 1999 do 2006 roku. Rozmawialiśmy z nimi o wycieczce do Banff i ich domku letniskowym nad jeziorem Carlos. Potem pojechaliśmy z powrotem do Aleksandrii, zrobiliśmy sobie piknik, a na końcu wpadliśmy do sklepów Aldi i Dollar Tree.
Tu było centrum osady Crow Wing i znajdowała się studnia |
23 sierpnia 2019, piątek. Opuszczamy park Lake Carlos State Park i docieramy do parku Crow Wing State Park. Jazda na rowerze szlakiem Paul Bunyan State Trail do Baxter.
Rano spakowaliśmy się i wyruszyliśmy w drogę do naszego drugiego parku w Minnesocie, Crow Wing State Park. Zatrzymaliśmy się w małym miasteczku Staples, gdzie spodziewałem się znaleźć centralę Staples (znanej sieci sklepów zajmujących się sprzedażą artykułów biurowych) lub przynajmniej mały sklep Staples; zamiast tego znaleźliśmy skład z używanymi rzeczami, w którym za 2 dolary kupiłem oryginalny zegar ścienny: na jego tarczy było wymalowanych 12 różnych ptaków i co godzinę przez kilka sekund można było posłuchać ich odgłosów. Nota bene, identyczny zegar Catherine kupiła 20 lat temu za 30 dolarów! (W tym miejscu mogę dodać, że od tamtej pory zegar znajduje się w moim biurze i zawsze klienci są zdziwienie, gdy odzywa się jakiś ptaszek). Po drugiej stronie ulicy był sklep hydrauliczny i zauważyłem, że hydraulik zaparkował swojego pickupa, pozostawiając otwarte okna, drzwi i do tego kluczyk w stacyjce.
— Myślę, że to bardzo bezpieczne miasto — powiedziałem.
— Tak jest. Wszyscy się znają i nie trzeba zamykać samochodów.
Zastanawiam się, ile czasu zajęłoby, aby jego samochód został ukradziony w dużym mieście?
Dojechaliśmy do parku Crow Wing State Park, na nasze miejsce biwakowe numer 30 [N46° 16.901' W94° 19.788']—trochę się wystraszyliśmy, bo parkowy amfiteatr znajdował się tuż za naszym naszym miejscem.
— Przynajmniej nie musimy opuszczać kempingu, aby uczestniczyć w prezentacjach — powiedziałem. — Możemy słuchać, a nawet oglądać występy z naszego miejsca.
Na szczęście żadne występy nie odbyły się podczas naszego pobytu. Poza tym biwak był przestronny i prawie mogliśmy spoglądać na przepływającą rzekę Mississippi. Rzeka była dość wąska i wbrew oczekiwaniom nie widziałem żadnych barek ani też Hucka Finna wiosłującego tratwą po rzece…
Chicken Mushroom (żółciak) |
Po rozbiciu namiotu zauważyłem grzyby „Chicken Mushrooms” (żółciak) rosnące na zwalonym drzewie. Od razu chwyciłem aparat fotograficzny i zrobiłem kilka zdjęć. Byłem tak pochłonięty tą czynnością, że nie spostrzegłem trującego bluszczu (Poison Ivy), który rósł wszędzie i z pewnością go niechcący dotknąłem. Od razu kilkakrotnie umyłem ręce mydłem. Wiem, że niektórzy ludzie są odporni na tę roślinę i szczerze mówiąc podejrzewałem, że mam jakąś odporność, bo najprawdopodobniej dotykałem jej wiele lat temu (nie miałem wtedy pojęcia, że to był trujący bluszcz) i nie było żadnych nieprzyjemnych następstw. Tym razem pojawił się tylko niegroźny pęcherz, który zniknął po kilku dniach, ale nawet obecnie, w 2023 roku (4 lata później) mam malutką, widoczną bliznę, jak po oparzeniu. Wszędzie widzieliśmy BARDZO DUŻO trującego bluszczu — na kempingach, wzdłuż szlaków rowerowych i pomiędzy ścieżkami w parku. Wracając do grzyba żółciaka - nie sądzę, aby był on zbyt powszechny, ponieważ widziałem go być może 4 lub 5 razy. Jest on jadalny, ale tylko miękkie części młodych okazów nadają się na patelnie, pozostałe są dość twarde. Niemniej o wiele bardziej wolę pozostawić go w naturalnym stanie i zrobić mu zdjęcia!
Tu znajdowała się główna ulica osady Crow Wing! |
Po południu wskoczyliśmy na rowery i wyruszyliśmy w kierunku Baxter na szlaku Paul Bunyan State Trail. To był najpiękniejszy szlak, jakim jechaliśmy w Minnesocie! Wyasfaltowany i kompletnie płaski, wił się przez sosnowy las. Na trasie spotkaliśmy lokalnego rowerzystę, który zaoferował nam eskortę do Brainerd. Dotarliśmy z nim do przedmieść Baxter. Ponieważ robiło się późno, postanowiliśmy wrócić na nasz kemping, a Ron – tak miał na imię – towarzyszył nam przez jakiś czas w drodze powrotnej.
Park Crow Wing State Park, położony u zbiegu rzek Crow Wind i Mississippi, miał bardzo bogatą historię. Te rzeki przez setki lat były ważnymi szlakami kajakowymi i handlowymi.
Tablica historyczna w parku przedstawiała krótką historię tego miejsca:
OLD CROW WING
Niewiele miejsc w Minnesocie jest bogatszych w historyczne przekazy ustne niż Old Crow Wing. Tutaj, w 1768 roku, Siuksowie ponieśli znaczącą klęskę w ich długiej walce o odzyskanie środkowej Minnesoty od najeźdźcy Chippewa. Brytyjski handlarz futrami zimował u ujścia rzeki Crow Wing River już w 1771 r., a do 1823 r. American Fur Company (Amerykańska Kompani Futer) mogła założyć placówkę pod dowództwem Allana Morrisona. W ciągu następnych dwóch dekad on i inni, tacy jak Benjamin F. („Niebieskobrody”) Baker, Clement H. Beaulieu i William A. Aitkin, prowadzili tutaj punkty handlowe. Wraz z upadkiem handlu futrami w latach czterdziestych XIX wieku Crow Wing stało się centrum wyposażenia i obsługi taborów wozów ciągnionych przez woły na „leśnym” szlaku Red River Trail, który przecinał tutaj Mississippi.
W latach pięćdziesiątych XIX wieku powstały misje katolickie i episkopalne, a wioska stała się siedzibą potężnego wodza Chippewa, Hole-in-the-Day. Crow Wing osiągnęło swój szczyt w latach 60. XIX wieku, z populacją prawie 600 mieszkańców i około trzydziestu budynków, w tym misji obsługiwanej przez niemieckich luteranów. Kiepskiej jakości whisky wszędzie byłą dostępna; bójki i rabunki były na porządku dziennym. W 1868 r. Indianie zostali przeniesieni do Rezerwatu Białej Ziemi, a w 1871 r. Kolej Północno-Pacyficzna ominęła Crow Wing, kierując się zamiast tego do Brainerd. W ciągu kilku lat stara osada handlowa stała się jednym z wielu miast-widm w Minnesocie.
Crow Wing—replika jednego z oryginalnych budynków osady |
Rzeczywiście, dzisiaj z dawnej osady niewiele można już zobaczyć i trzeba by prawie całkowicie polegać na własnej wyobraźni, gdyby nie liczne tablice umieszczone na szlaku bez-przewodnika, które przedstawiały dawne budynki i inne punkty orientacyjne, a także mapy. Teren, na którym kiedyś mieściła się handlowa dzielnica miasta, obejmował kilka budynków; dziś ich lokalizację mogą określić jedynie zachowane zagłębienia piwnic. Jednym z takich miejsc jest studnia miejska, gdzie „nie dość, że czerpano tam wodę, to jeszcze przekazywano sobie przy niej wiadomości miejskie”. Obecnie w biurach pracownicy plotkują, spotykając się przy dystrybutorach zimnej wody...
Peguot, MN—stara stacja kolejowa |
24 sierpnia 2019, sobota. Jazda rowerami do miasta Pequot.
Odkryliśmy, że w Brainerd odbywa się pokaźny festiwal rowerowy, więc pojechaliśmy samochodem do początku szlaku Nisswa i tamże rozpoczęliśmy naszą podróż w kierunku północnym do jeziora Pequot i z powrotem. W miasteczku Pequot zatrzymaliśmy się na drinka oraz udaliśmy się do Izby Handlowej, mieszczącej się w starym dworcu kolejowym. Trasa była malownicza, mijaliśmy liczne jeziora i drogi. W drodze powrotnej do parku zatrzymaliśmy się w sklepie Baxter Liquor i chwilę porozmawialiśmy z właścicielem.
Pequot, MN—ciekawy mural nawiązujący do historii miasteczka |
25 sierpnia 2019 roku, niedziela. Jazda na rowerach szlakiem Paul Bunyan Trail do Merryfield. Przeprowadzka do chatki w parku.
Wnętrze naszej chatki |
Prognoza pogody zapowiadała ulewny deszcz—wynajęliśmy jedyną dostępną w parku chatkę dla turystów [N46° 16.756' W94° 19.687'] i wprowadziliśmy się do niej o godzinie 13:00. Następnie udaliśmy się do Brainerd i pojechaliśmy rowerami szlakiem Paula Bunyana do Merryfield i z powrotem. Szlak był dość łatwy i prawie że byliśmy jego jedynymi użytkownikami. Wynajęcie tej chatki było świetną decyzją, ponieważ lało jak z cebra przez całą noc, a nawet przez kilka godzin rano.
Camp Ripley, MN |
26 sierpnia 2019, poniedziałek. Opuszczamy park Crow Wing State Park i docieramy do parku Itasca State Park.
O godzinie 13:00 opuściliśmy park Crow Wing i udaliśmy się do parku Itasca State Park, zatrzymując się po drodze w mieście Akeley w dużym sklepie z używaną odzieżą i innymi towarami, mieszczącym się w dawnej szkole. Odwiedzanie takich miejsc zawsze jest świetną zabawą – nigdy się nie wie, co się znajdzie! Kupiłem za jedyne 1 dolara zestaw płyt CD (audiobook) „My Life with the Saints” Jamesa Martina SJ — a na dodatek za tę samą cenę znalazłem jego książkę. Muszę przyznać, że słuchałem to „jednym tchem”!
Camp Ripley, MN |
Po drodze do parku zatrzymaliśmy się w Camp Ripley niedaleko Little Falls. Jest to regionalne wojskowe centrum szkoleniowe o powierzchni 53.000 akrów, w którym znajdują się liczne poligony i najnowocześniejsze obiekty wspierające wymagania szkoleniowe agencji wojskowych i cywilnych. W Camp Ripley znajdowało się Muzeum Wojskowe Minnesoty i spędziliśmy w nim prawie dwie godziny – podziwiając eksponaty plenerowe (pojazdy wojskowe, czołgi, samoloty, helikoptery).
Jednym z ciekawszych artefaktów był „Merci Train”, „Pociąg Wdzięczności”. Był to „wagon czterdzieści i osiem” (napis na burcie wagonu „40 Hommes et 8 Chevaux” oznaczał jego pojemność: 40 ludzi lub 8 koni). Używany w całej Francji w pierwszej połowie XX wieku, był dobrze znany amerykańskim żołnierzom, którzy walczyli na francuskiej ziemi podczas obu wojen światowych. Wagony „40 i 8” szczególnie są utożsamiane z I wojną światową, kiedy były powszechnie używane do transportu żołnierzy z jednego miejsca we Francji do drugiego. Poniżej piszę więcej o historii tego wagonu (czerpiąc informacje z umieszczonych wewnątrz wagonu tablic informacyjnych).
Życie w Europie po drugiej wojnie światowej było bardzo ciężkie. W 1947 r. pomysł podsunięty przez felietonistę Drew Pearsona poruszył serca i wyobraźnię narodu amerykańskiego. Był to amerykański „Pociąg Przyjaźni”, który miał zostać wypełniony darowaną żywnością, lekarstwami, witaminami i odzieżą z całego kraju i wysłany do potrzebujących obywateli Francji. Pociągi przyjaźni jeździły po całym kraju, zbierając po drodze darowizny— było to spontaniczny wyraz przyjaźni między ludźmi, którzy mieli coś do oddania, a ludźmi, którzy mieli mniej niż wystarczająco. W zamian francuscy weterani uruchomili własny pociąg, nazywając go „Merci” lub „Dziękuję”. W prostych wagonach towarowych 40 i 8 Francuzi, kobiety i dzieci z różnych środowisk umieszczali drogie im przedmioty osobiste - medale wojenne, delikatne hafty i koronki, zastawę stołową, kryształy, książki, pamiątki rodzinne, zabawki, dzieła sztuki - wszystko " …dla naszych nieznanych amerykańskich przyjaciół.” Napełniono i wysłano do Ameryki czterdzieści pełnych wagonów towarowych, po jednym dla każdego stanu i po pół wagonu dla Dystryktu Kolumbii i Hawajów.
Wagon z Minnesoty przybył do St. Paul 13 lutego 1949 r., udekorowany tabliczkami reprezentującymi każdą francuską prowincję i zawierający trzydzieści jeden półek prezentów. Następnego dnia odbyła się publiczna ceremonia na schodach Kapitolu. Zawartość została publicznie przedstawiona przez Towarzystwo Historyczne Minnesoty i ostatecznie rozprowadzona w całym stanie.
Sam wagon został przekazany oddziałowi Minnesota 40 & 8 Grand Voiture of the American Legion, który wystawiał go przez wiele lat na targach stanowych w Minnesocie. Dziś, jako stała część Muzeum Wojskowego Minnesoty, nadal przypomina nam o głębokich i szczególnych więziach naszego narodu z Francją.
Oprócz pociągu zafascynowały mnie wystawione pojazdy wojskowe, helikoptery, czołgi i podobny sprzęt.
— Catherine, czy chciałabyś zobaczyć specjalny pojazd transportowy dla 7 osób i jednego kanu na dachu?” — spytałem się jej.
— Oczywiście! — powiedziała entuzjastycznie i szybko za mną podążyła.
— Tutaj stoi, ten biały – powiedziałem, wskazując na… jej białego Dodge’a Grand Caravan!
Żałowaliśmy, że nie weszliśmy do muzeum i nie zobaczyliśmy wszystkich innych eksponatów, ale jak zwykle, nie mieliśmy wystarczająco dużo czasu.
Itasca State Park, miejsce biwakowe nr 251 |
Do parku Itasca State Park dotarliśmy wieczorem i szybko znaleźliśmy nasze pole namiotowe numer 251 [N47° 14.191' W95° 11.487']. Na naszej pętli „Poplar” (Topoli) biwakowało niewiele ludzi, więc mieliśmy prawie całkowitą prywatność. Kiedy rozbijałem namiot, zaczęło padać; gdy wreszcie rozbiłem mokry już namiot, przestało padać—z pogodą czasem nie wygrasz! Spędziliśmy trochę czasu w Visitors Center (Centrum dla Odwiedzających), było nieprzeciętne i posiadało wiele niezmiernie interesujących eksponatów. Wieczorem rozpaliliśmy wspaniałe ognisko i poszliśmy spać tuż przed północą.
W parku znalazłem mnóstwo materiałów informacyjno-edukacyjnych na temat rzeki Mississippi i poniższe informacje pochodzą z tych właśnie źródeł.
Tu bierze swój początek ogromna rzeka Mississippi River! |
Po wojnie o niepodległość ziemie pod panowaniem brytyjskim zostały przejęte przez Stany Zjednoczone na mocy traktatu pokojowego w Paryżu z 1783 r. Rzeka Mississippi była wówczas najbardziej wysuniętą na zachód granicą Stanów Zjednoczonych, dlatego ważne było poznanie jej prawdziwej lokalizacji. Szereg wypraw eksploracyjnych tego niezbadanego regionu rozpoczęły się w 1798 roku. Jednak pierwszym odkrywcom nie udało się sporządzić mapy źródła rzeki z dwóch głównych powodów: szczegółowa mapa regionu nie istniała w tamtym czasie, jak też nie szukali pomocy miejscowych Indian amerykańskich, którzy dobrze znali swoją ojczyznę. W 1832 roku amerykański odkrywca Henry Rowe Schoolcraft poprosił o pomoc przewodnika z plemienia Ojibwe o imieniu Ozawindib. Grupa Schoolcraft’a została poprowadzona przez Ozawindiba w górę rzeki Schoolcraft, a następnie drogą lądową do źródła rzeki Mississippi, która dziś nazywa się jeziorem Itasca.
Większość badaczy uważała, że Schoolcraft miał rację w 1832 roku, kiedy poinformował, że jezioro Itasca było źródłem Mississippi. Był jednak jeden człowiek, który zakwestionował twierdzenie Schoolcraft’a.
Willard Glazier, zawodowy pisarz i poszukiwacz przygód, poprowadził małą wyprawę nad jezioro Itasca w 1881 roku. Członkowie wyprawy wiosłowali do zachodniego odnogi jeziora, w górę małego strumienia zwanego teraz Chambers Creet i wpłynęli do jeziora Elk. Ponieważ ten mały strumień wpadał do jeziora Itasca, Glazier ustalił, że jezioro Elk było prawdziwym źródłem Mississippi. Nazwał je Glazier Lake i rozpoczął energiczną kampanię mającą na celu umieszczenia go na mapach. Wkrótce odkryto, że Glazier splagiatował dziennik Schoolcraft’a i że jego „nieodkrytym jeziorem” było tak naprawdę jezioro Ełk, które pojawiało się na naszych mapach od 45 lat.
Od ponad 9000 lat Mississippi jest uważana przez Indian amerykańskich za „wielką rzekę”. Mississippi, o długości 2552 mil, jest czwartą najdłuższą rzeką na świecie. Liczne małe rzeki i strumienie wpływają do Mississippi wzdłuż jej biegu. Największymi dopływami są rzeki Missouri i Ohio. Razem wszystkie te połączone rzeki i strumienie tworzą największy system rzeczny w Ameryce Północnej i mają łączną długość dróg wodnych wynoszącą ponad 15 000 mil. Ten ogromny system rzeczny odprowadza wodę z 31 stanów i dwóch kanadyjskich prowincji. Mississippi zaczyna się jako mały, wąski strumień u swojego górnego biegu w Itasca; kiedy dociera do Zatoki Meksykańskiej, ma ponad 2 mile szerokości.
A to jest pierwszy most na rzece Mississippi River! |
Interesujące fakty:
• Rzeka pierwotnie płynęła 2552 mil od swojego górnego biegu w Itasca do Zatoki Meksykańskiej. Liczne kanały skróciły ten dystans o ponad 200 mil!
• Rzeka znajduje się na wysokości 1475 stóp nad poziomem morza w Itasca i na poziomie morza, gdy wpływa do oceanu w Zatoce Meksykańskiej.
• Średnia prędkość powierzchniowa rzeki wynosi 1,2 mili na godzinę – około 1/3 szybkości poruszania się ludzi.
• Pierwszą znaną nazwą jeziora Itasca było Omushkos, nadane przez Indian Ojibwe. Zostało to później przetłumaczone przez Francuzów na Las la Biche, co oznacza Elk Lake - prawdopodobnie kształt jeziora Itasca przypominał im łosia?
• Pod koniec swojej historycznej podróży Henry Rowe Schoolcraft nazwał źródło rzeki Mississippi jeziorem Itasca. Wraz z podniesieniem flagi na małej wyspie jeziora odrzucono nazwę Ojibwe dla jeziora, Omushkos, i francuską nazwę jeziora, Lac la Biche. Schoolcarft przyjął terminy veritas i caput, łacińskie słowa oznaczające „prawdę” i „głowę”, zasugerowane przez jego towarzysza misjonarza, wielebnego WT Boutwella, i połączył sąsiednie sylaby: Ver-itas ca-put
• Nazwa Mississippi wywodzi się od algonkińskiego słowa Misiziibi — „rzeka rozciągająca się na dużym obszarze”. Indianie Ojibwe nazywali ją Gichiziibi lub Ki’-chi-zi-bi – „Wielka Rzeka”. Romantycy przetłumaczyli to jako „ojciec wód”. Słowo Missouri to algonkińskie określenie odnoszące się do „rzeki wielkich kajaków”, podczas gdy Ohio pochodzi od irokeskiego słowa oznaczającego „dobrą rzekę”.
Początek rzeki Mississippi River |
Tablica w parku:
POSZUKIWANIA ŹRÓDŁA RZEKI MISSISSIPPI
Romantyczne XIX-wieczne poszukiwanie źródeł rzeki Mississippi sprowadziło wielu odkrywców — między innymi Zebulona Pike'a, Lewisa Cassa i Giacomba Belframiego — do północnej Minnesoty. Poszukiwania zakończyły się, gdy wódz Ojibwe Ozawindib poprowadził Henry'ego Rowe Schoolcraft do jeziora Itasca w 1832 roku.
Wysłany przez rząd Stanów Zjednoczonych do pomocy w negocjowaniu traktatu między Dakotą a Ojibwe, Schoolcraft wykorzystał okazję do zbadania obszaru górnego biegu Mississippi. Wyprawa, licząca 30 osób, opuściła Sault Ste. Marie na początku czerwca i podróżował rzeką St. Louis i Savanna Portage do Sandy Lake, a następnie w górę Mississippi do Cass Lake. Stamtąd Ozawindib poprowadził ich do jeziora Bemidji iw górę rzeki Schoolcraft, a następnie przez portaż do źródła rzeki.
Dotkliwie wypróbowana przez „żarłoczne komary” oraz przenoski (portaże) zanurzone po kolana w błocie, mała grupka po raz pierwszy ujrzała jezioro 13 lipca. Indianie i kupcy znali je jako „Omushkos” lub „Lac la Biche”, oba oznaczające Elk Lake, ale Schoolcraft przemianował je na „Itasca” z połączenia łacińskich słów oznaczających „prawdę” i „głowę”. veritas caput.
Chociaż zainteresowanie opinii publicznej koncentrowało się na długo poszukiwanym źródle, ekspedycja Schoolcraft zebrała również cenne informacje naukowe, zbadała punkty handlu futrami, zaszczepiła 2000 Ojibwe przeciwko ospie i osiągnęła wewnętrzny traktat pokojowy.
ZBUDOWANY PRZEZ SPOŁECZEŃSTWO HISTORYCZNE MINNESOTA 1990
Zobaczyliśmy także ruiny domu pionierów Theodore'a i Johanny Wegmannów, zbudowanego w 1893 roku — jeden budynek był używany jako sklep i poczta. Tablica zawierała następujący opis:
THEODORE I JOHANNA WEGMANN
Zbudowali swój pionierski dom w tym miejscu w 1893 roku, jeden budynek był używany jako sklep i poczta.
Akt legislatury Minnesoty z 1945 r. Zezwolił na nabycie gospodarstwa jako dodatek do Parku Stanowego Itasca.
Dedykowane
we wdzięcznej pamięci
za ich zasługi
Theodore Wegmann
1861-1941
i jego żona Johanna
1865-1944
Pierwsze kazanie u źródeł rzeki Mississippi River |
Rok wcześniej rozmawialiśmy z Catherine o rzece Mississippi. W tamtym czasie byłem dość ciekawy, gdzie znajduje się jej źródło. Nie wiedziałem, że rok później odwiedzę to miejsce! Tak, w Parku Stanowym Itasca potężna rzeka Mississippi zaczyna swój powolny i stały nurt w kierunku Zatoki Meksykańskiej, do której wpływa po 3 miesiącach.
Kolejna tablica w Mississippi Headwaters (górny nurt Mississippi):
PIERWSZA KOLONIA STANÓW ZJEDNOCZONYCH.
W tym miejscu, na mocy rozporządzenia z 1787 r., rozpoczęła się ekspansja narodu na zachód. Amerykańska Karta Praw po raz pierwszy uznana została w całym kraju. Zakaz niewolnictwa ludzi. Primogenitura zniesiona. Ustanowiono wielką nową zasadę równouprawnienia kolonii z państwami macierzystymi.
Jezioro Itasca, źródło rzeki Mississippi, odkryte przez Henry'ego R. Schoolcrafta w 1832 roku.
Traktat paryski z 1783 r. stanowił, że północno-zachodnia granica Stanów Zjednoczonych powinna rozciągać się od północno-zachodniego kąta jeziora Woods do rzeki Mississippi. Itasca była na tej granicy.
Ta tablica została wzniesiona w 1938 roku przez Komisję Obchodów Terytorium Północno-Zachodniego.
Park Rapids, MN |
27 sierpnia 2019, wtorek. Rzeka Mississippi. Wizyta w mieście Park Rapids.
Jedna z opon mojego roweru była przebita; na szczęście w parku był sklep rowerowy i rano zabraliśmy tam rower. W dętce była malutka dziurka, którą szybko naprawiono. Ponieważ spodziewaliśmy się w każdej chwili deszczu, przejechaliśmy rowerami tylko 7 km w parku. Wędrowaliśmy także do górnego biegu rzeki Mississippi — miejsca, w którym ta legendarna rzeka zaczyna płynąć do Zatoki Meksykańskiej! Gdybym ją w tym miejscu przepłynął, mógłbym się potem chwalić, że w dwie strony przepłynąłem potężną rzekę Mississippi! Po kilku minutach zaczęło padać, więc pojechaliśmy do miasta Park Rapids, które Catherine wielokrotnie odwiedzała ze swoimi dziećmi ponad 20 lat temu. Główna ulica była bardzo szeroka – właściwie tak szeroka, że dwa pasy pośrodku stanowiły… parking! Powiedziano mi, że w czasach karczowania drzewa na tej ulicy zawracały wozy konne załadowane kłodami, więc musiała być dość szeroka, aby mogły wykonać owy manewr.
Odwiedziliśmy Fuller’s Gun and Pawn i spędziliśmy tam około 30 minut, rozmawiając z dwoma pracującymi tam mężczyznami. Byłem zafascynowany różnymi rodzajami broni oferowanymi na sprzedaż, niektóre były dość stare i drogie. Jeden z mężczyzn odwiedził wiele ciekawych krajów i uraczył nas wieloma ciekawymi opowiadaniami. Uwielbiam odwiedzać takie miejsca, gdzie można się wiele dowiedzieć i nauczyć od lokalnych mieszkańców.
Douglas Lodge |
28 sierpnia 2019, środa. Wycieczka rowerowa dookoła parku Itasca. Opuszczamy Park Itasca i docieramy do pól biwakowych Hungry Man
Wybraliśmy się na przejażdżkę rowerową wokół parku, robiąc pętlę o długości 32,3 km. Część szlaku prowadziła drogami, ale samochodów prawie nie widzieliśmy. To był wspaniały szlak. Później poszliśmy do hotelu Douglas Lodge i spotkaliśmy 94-letnią kobietę, która wyglądała na około 25 lat młodszą.
DOUGLAS LODGE
Douglas Lodge znajduje się w Itasca State Park, który wyróżnia się tym, że jest pierwszym parkiem stanowym w Minnesocie. Założony w 1891 roku w celu zachowania historycznego górnego biegu rzeki Mississippi i jednych z najbardziej rozległych dziewiczej rezerwatów norweskich i białych sosen w Stanach Zjednoczonych, park obejmuje również kolekcję budynków z bali i kamienia. Najstarszym z nich jest Douglas Lodge, zbudowany w 1905 roku ze środków przywłaszczonych przez ustawodawcę stanowego w 1903 roku.
Prokurator generalny Wallace B. Douglas, kluczowa postać w bitwie o uratowanie lasów w Parku Stanowym Itasca na przełomie wieków, wybrał miejsce na nowy hotel z widokiem na wschodnią odnogę jeziora Itasca. Pierwotnie nazywana Itasca Park Lodge lub State House, obecnie nosi imię Douglasa.
Na pierwszym piętrze znajduje się jadalnia i salon, do którego wchodzi się przez łuk z bali z wyrzeźbionym w belce rokiem „1905”. Pokoje gościnne znajdują się na drugim piętrze. Już w 1914 r. dobudowano przybudówkę kuchenną. Z biegiem lat dobudówka niszczała i ostatecznie zimą 1984–1985 została odbudowana. Rekonstrukcja zachowuje integralność budynku dzięki zastosowaniu ociosanych bali sosnowych, kamiennych fundamentów i tych samych konfiguracji okien.
Po wybudowaniu Douglas Lodge w ciągu następnych dwudziestu lat w całym parku wzniesiono dodatkowe budynki z bali. Pozostając jednym z najbardziej charakterystycznych budynków w Minnesocie, Douglas Lodge nadal służy odwiedzającym Park Stanowy Itasca.
Źródło: https://sah-archipedia.org/buildings/MN-01-029-0077
Douglas Lodge |
Mieliśmy opuścić nasze miejsce biwakowe o godzinie 16:00, ale wróciliśmy na nie dopiero o godzinie 17:00. Na sąsiednim kempingu właśnie zaczął rozbijać swój namiot Filipińczyk – okazało się, że otrzymał nasze pole namiotowe, ale ponieważ nie było wolne, rozbił się na drugim. Przeprosiliśmy go i szybko się spakowaliśmy, ażeby mógł przenieść się na właściwe miejsce. Następnie pojechaliśmy do Two Inlets State Forest (Lasu Stanowego Dwóch Zatoczek), na pole namiotowe Hungry Man (Głodny Człowiek), ale przedtem wpadliśmy do dużego sklepu alkoholowego kupić piwo – właściciel powiedział, że jest kapitanem łodzi turystycznej w parku Itasca. Kiedy dotarliśmy na kemping, tylko jedno pole namiotowe było zajęte, a to, na którym bardzo nam zależało, numer 7 [N47° 03.646' W95° 10.935'], wciąż było wolne! Było naprawdę cudowne, z widokiem na jezioro – a ponieważ cały teren biwakowy był położony na niewielkim półwyspie, mogliśmy też podziwiać niesamowite zachody słońca. Oczywiście, znajdowało się tam samoobsługowe stanowisko płatnicze, kopertę z opłatą & formą rejestracyjną wrzuciliśmy do specjalnego pojemnika, a druga część formy była przyczepiana do słupka na kempingu. Co ciekawe, nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek zauważył zajęte pola namiotowe bez dołączonych form rejestracyjnych, co oznacza, że ten pół-honorowy system płatności działał. Wieczorem siedzieliśmy przy wspaniałym ognisku i słuchaliśmy wycia wilków.
Hungry Man Campground, nasze miejsce biwakowe nr 7 |
29 sierpnia 2019, czwartek. Jazda na rowerze z Park Rapids do Dorset.
Rano porozmawialiśmy z parą biwakującą w parku, mieli duży namiot typu "Clam" i właśnie opuszczali park. Następnie pojechaliśmy do Park Rapids (odwiedziliśmy Dollar Tree i Walmart), a rowerami pojechaliśmy do Dorset i z powrotem (20,3 km). Miasto Dorset posiadało mnóstwo restauracji po obu stronach głównej ulicy. Catherine była w Dorset ze swoimi dziećmi ok. 25 lat temu, więc to miejsce wydało jej się bardzo znajome. W drodze powrotnej na kemping udaliśmy się do miasteczka Two Inlets (Dwie Zatoki) i zwiedziliśmy kościół katolicki oraz grotę, która robi ogromne wrażenie.
Widok z naszego biwaku w Hungry Man Campground |
30 sierpnia 2019, piątek. Wędrówka szlakiem Roberts Trail w Parku Itasca. Zwiedzanie Douglas Lodge (ponownie!).
Co za piękny poranek! Na jeziorze powoli dryfowało 9 łabędzi i spędziłem 20 minut je obserwując. Na kemping przybyło jeszcze kilku obozowiczów — spodziewaliśmy się, że wszystkie miejsca będą zajęte, ponieważ był to długi weekend. Pojechaliśmy do parku Itasca i wędrowaliśmy szlakiem Roberts Trail, ale zawróciliśmy tuż za chatą z bali o nazwie „Old Timers Cabin”. Cudowny szlak—a do tego posiadaliśmy broszurę, która punkt po punkcie opisywała napotkane na szlaku historyczne artefakty, drzewa, kwiaty i rośliny.
Nad jeziorem łódź pełna turystów właśnie odpływała, a jej kapitanem był facet, którego poznaliśmy kilka dni temu w sklepie monopolowym. Potem poszliśmy do Douglas Lodge i zjedliśmy hamburgera. Za oknami fruwało parę przepięknych kolibrów. Mogłem też skorzystać z bezpłatnego Internetu i wysłałem kilka e-maili, napisałem pocztówki i też je wysłałem (pocztą). Wieczorem czytałem „Pamiętniki berlińskie” Williama Shirera, znakomita książka.
Z łatwością można było nazbierać jadalne grzyby |
31 sierpnia 2019, sobota. Jazda na rowerze do Walker.
Rano spędziliśmy godzinę na pobliskiej leśnej drodze zbierając drzewo na ognisko. Zauważyłem mnóstwo grzybów jadalnych i ile się dało, zebrałem, ale nie było to łatwe zadanie: wiele z nich rosło w gęstych krzakach, gdzie roiło się od trującego bluszczu (Poison Ivy) i z przykrością musiałem pozostawić większość z nich w lesie... Chociaż trujący bluszcz jest bardzo powszechny w Ontario, jest on o wiele bardziej rozpowszechniony w Minnesocie. Na kempingu były co najmniej dwie różne odmiany trującego bluszczu, a niektóre miały nawet skupiska białych jagód.
Po południu pojechaliśmy do miasta Walker i stamtąd udaliśmy się na przejażdżkę rowerową (w sumie 30 km), zatrzymując się m. in. na „Garage Sale” (prywatnej wyprzedaży prowadzonej z garażu). Jednym z przedmiotów na sprzedaż była imponująca skóra bizona - okazało się, że jej właściciele swego czasu posiadali farmę bizonów! Opowiedzieliśmy im o naszych doświadczeniach z biwakowania kilka lat temu, gdy stado bizonów wędrowało zaledwie kilka metrów od naszego namiotu. Powiedziała, że mogło to się źle skończyć, bo bizony są zdolne zdeptać nasz namiot (i przypuszczalnie cokolwiek lub ktokolwiek znajdował się w środku)—wbrew temu, co mówili nam pracownicy parku. Widzieliśmy też park pełen przyczep kempingowych i kamperów różnej wielkości i kształtu. Takie przyczepy kempingowe są dość popularne w USA; niektóre pozwalają ludziom mieszkać przez cały rok, inne oferują tylko zakwaterowanie sezonowe. Na kempingu rozmawialiśmy z rodziną na sąsiednim miejscu biwakowym, mieli kampera podobnego do tego, który Catherine kupiła kilka lat temu. Grillowane hamburgery były pyszne! Ponownie wieczorem słuchaliśmy wycia wilków.
1 września 2019, niedziela. Poranna msza w kościele z grotą. Jazda na rowerach z Nevis w kierunku Dorset.
1 września 2019… Kiedy pomyślałem o tej dacie, nagle zdałem sobie sprawę, że właśnie dzisiaj wypadło tak wiele ważnych rocznic!
• 70 lat temu, 1 września 1939 roku Niemcy zaatakowały Polskę, rozpoczynając w ten sposób II Wojnę Światową (a 17 dni później podstępnie zaatakował Polskę Związek Sowiecki).
• 50 lat temu, 1 września 1969 roku był moim pierwszym dniem szkolnym w szkole podstawowej (numer 221) w Warszawie. Do dziś pamiętam ten dzień całkiem wyraźnie, mimo że miałem zaledwie 7 lat.
• 20 lat temu, 1 września 1999 roku, przeprowadziłem się do mojego nowego domu w Mississauga.
• W 1971 roku ukazał się polski film „Nie lubię poniedziałku”. Wydarzenia filmu rozgrywają się w ciągu jednej doby, poniedziałku, 15 września 1969 roku (tak, 50 lat temu). Kilka przeplatających się ze sobą historii Warszawiaków stanowi świetną satyrę na polską rzeczywistość tamtej epoki, a także pokazuje najpiękniejsze zakątki Warszawy. Pięćdziesiąt lat później nadal przyjemnie się ten film ogląda!
Wstaliśmy o godzinie 9:00 i poszliśmy na mszę o godzinie 10:00 do „Kościoła z Grotą”. Odbyła się pod gołym niebem i uczestniczyło w niej wiele osób. Była to ostatnia msza plenerowa w tym roku.
HISTORIA GROTY
Ojciec Joseph Moylan, po podróży do świątyni Matki Bożej z Lourdes we Francji, został zainspirowany do zbudowania repliki groty w Two Inlets w stanie Minnesota, gdzie był proboszczem katolickiego kościoła Najświętszej Marii Panny.
W 1959 r. rozpoczęto budowę Groty, która była możliwa dzięki modlitwie i pracy miejscowych parafian kościoła Najświętszej Marii Panny oraz społeczności, która zaofiarowała swoje talenty i pomoc finansową w realizacji projektu. Pieczołowitość włożona w budowę Groty okazała się warta wysiłku, a ukończona Grota pozostaje do dziś pomnikiem upamiętniającym proboszczów i księży, którzy przez lata służyli wspólnocie tego kościoła.
Źródło: http://www.stmarys-twoinlets-churchandgrotto.com/index2.html
HISTORIA KOŚCIOŁA KATOLICKIEGO NAJŚWIĘTSZEJ MARII PANNY, TWO INLETS, MN
Pierwsi katoliccy osadnicy z Two Inlets przybyli z okolic Perham i St Cloud w latach 1891-1894. Wielebny Joseph Wurm z Aitkin odwiedzał go raz w miesiącu, aby udzielać sakramentów i odprawiać mszę. Stara stodoła została naprawiona w Arago Township w pobliżu Hay Creek jako miejsce spotkań do czasu zbudowania kościoła. Ojciec Jacob Engels został wyznaczony na proboszcza Park Rapids w 1903 roku z misją Two Inlets.
W 1902 roku postanowiono wybudować kościół. Max i Barbara Eischens podarowali ziemię pod budowę kościoła. Pierwsza msza została odprawiona w nowym kościele w październiku 1903 roku.
5 czerwca 1913 r. w kościół uderzył piorun i doszczętnie spłonął. Była to dotkliwa strata, ale parafianie podjęli wyzwanie i odbudowali większy kościół, który ukończono w czerwcu 1914 roku.
Ojciec Herman Decker był naszym pierwszym proboszczem rezydentem, przybył jesienią 1920 r. Dom parafialny został ukończony w marcu 1921 r. Był także proboszczem, gdy hala była budowana w 1924 r. Ojciec Decker zmarł w 1927 r. i został pochowany na Cmentarzu przy kościele Najświętszej Marii Panny.
Drugi kościół spłonął doszczętnie w Wigilię Bożego Narodzenia 1933 roku. Wyremontowano salę na potrzeby kościoła i rozpoczęto budowę nowego kościoła. Kościół został specjalnie zaprojektowany z dwoma wejściami z powodu Dwóch Zatoczek na jeziorze, od którego nazwano nasze miasto. Kościół był gotowy do nabożeństw w ciągu zaledwie jednego roku. Ojciec Rocca był proboszczem kościoła od kwietnia 1933 do 1955 roku.
Do 1995 roku w naszym kościele mieszkało kilku proboszczów-rezydentów. W tym czasie ksiądz z Park Rapids odprawiał mszę św. w St Mary's. W lipcu 2005 roku ponownie zostaliśmy pobłogosławieni proboszczem-rezydentem na pełny etat.
W 2007 roku obchodziliśmy 100-lecie! Nadal cieszymy się mszą w naszym pięknym kościele przez cały rok, a w grocie w miesiącach letnich.
Źródło: http://www.stmarys-twoinlets-churchandgrotto.com/churchhistrory.html
Piękne naturalnej wielkości figury Matki Bożej z Lourdes i Bernadetty w Grocie, wykonane z marmuru bianco carrara, są dziełem znanego włoskiego rzeźbiarza. |
Ponieważ Droga Krzyżowa jest integralną częścią dewocji we Francji, stacje Drogi Krzyżowej są również częścią Groty Dwóch Zatoczek.
W kwietniu 1981 r. ks. Alto Butkowski, ówczesny proboszcz kościoła Najświętszej Marii Panny, zaproponował powiększenie Groty o Sanktuarium Różańcowe. W ten sposób Sanktuarium Różańcowe z dużym Różańcem przeznaczonym do nabożeństw Żywego Różańca zostało włączone do obszaru Groty i poświęcone 10 lipca 1981 r.
Źródło: http://www.stmarys-twoinlets-churchandgrotto.com/index2.html
Następnie samochodem dotarliśmy do miasta Nevis i rowerami udaliśmy się w kierunku Dorset, ale zawróciliśmy przed dotarciem do miasta. W Nevis widziałem największego szczupaka amerykańskiego (Muskie) na świecie. Potem pojechaliśmy z powrotem do Park Rapids, poszliśmy do Walmart, gdzie przez chwilę rozmawiałem z bardzo miłym i pomocnym pracownikiem. Kupiłem doskonałe wełniane skarpety, o zawartości wełny 70%. Było pochmurnie i myśleliśmy, że będzie padać, więc pojechaliśmy z powrotem na biwak.
Trujący bluszcz (Poison Ivy) i jego białe owoce |
2 września 2019, poniedziałek. Wizyta w Bemidji. Opuszczajmy biwak Hungry Man i docieramy do biwaku Moose Lake w Bowstring State Forest.
Święto Pracy, ostatni długi weekend lata! Chyba wiem, dlaczego nazywa się to „świętem pracy” – wszyscy wykonują ciężką pracę: pakują się i wracają do domu, często w strasznych korkach, bo drogi często przypominają ogromne parkingi!
Kiedy byłem na kempingu w Minnesocie we wrześniu 2022 r., zobaczyłem kreskówkę w „Star Tribune” pokazującą DOKŁADNIE to, co właśnie powiedziałem powyżej. Skontaktowałem się z osobą odpowiedzialną za prawa autorskie i napisała, że mogę go legalnie zamieścić na swoim blogu:
„Teraz już wiem, dlaczego to święto nazywa się Dniem Pracy!” |
Dave Granlund, Courtesy of Cagle Cartoons
I my się spakowaliśmy i pojechaliśmy do miasteczka Bemidji. Pierwszą rzeczą, którą zobaczyliśmy, była imponująca statua Paula Bunyana i jego wołu Babe. Pobliskie centrum informacyjne oferowało więcej informacji o tej legendarnej postaci. Catherine spotkała w centrum jedną ze swoich sąsiadek z Victoria!
Ogromny aparat telefoniczny Paul’a Bunyan’a! |
Paweł Bunyan
Legenda Paula Bunyana i Babe of the Blue Ox (niebieskiego wołu „Babe”) z pewnością wciąż żyje, o czym świadczy wiele nazw ulic, szlaków rowerowych i pomników. Chociaż szczegóły jego narodzin nie są zbyt jasne, podobno przyniosło go pięć gigantycznych bocianów i potrzeba było całego stada mlecznych krów, aby jego butelka mleka była pełna. Na pierwsze urodziny ojciec podarował mu niebieskiego wołu jako zwierzątko domowe, który rósł tak szybko jak Paul i został częścią legendy Paula Bunyana, który stał się najsilniejszym i najbardziej znanym drwalem. Istnieje wiele opowieści o tej nadludzkiej postaci; wiele z nich wyjaśnia pochodzenie niektórych cech geograficznych Stanów Zjednoczonych:
• Paul i Babe ciągnęli potężne wozy ze zbiornikami wody, które zimą skrapiały drogi do pozyskiwania drewna i tworzyły na nich lodowiska, po których mogły się bez problemu posuwać gigantyczne ładunki kłód wywiezionych z lasów. Pewnego razu wyciekła woda ze zbiornika i utworzyła jezioro Itasca; było jej tak dużo, że nie mieściła się w jeziorze i zaczęła się z niego przelewać—owy przelew popłynął do Nowego Orleanu, tworząc rzekę Mississippi.
• Wszędzie, gdzie zatrzymał się gigantyczny wół, jego ślady wypełniły się wkrótce wodą i stały się dziesięcioma tysiącami jezior Minnesoty.
• Pewnego dnia Paul zaczął kichać. Zanim udało mu się przestać, oczyścił tyle ziemi, że powstała Dolina Czerwonej Rzeki.
• Pewnego razu Paul Bunyan i jego ludzie rozpoczęli spławianie kłód na nowej rzece. Wkrótce zdali sobie sprawę, że znajdują się nad rzeką Round River (Okrągła Rzeka) – dlatego w kółko oglądali te same miejsca. Paul przekopał środek rzeki i zrobił z niej duże jezioro, które obecnie jest znane jako Round Lake (Okrągłe Jezioro).
Muszę jednak przyznać, że o Paulu Bunyanie usłyszałem po raz pierwszy z odcinka telewizyjnego serialu „Simpsonów”, w którym rodzina Simpsonów zakrada się do pociągu towarowego i spotyka włóczęgę, który oferuje zabawianie ich kilkoma nieprawdopodobnymi opowieściami… a jedną z nich jest powtórzenie legendy Paula Bunyana, z Homerem w roli głównej. Według tej wersji legendy Paul Bunyan, znany również jako Homer, i jego Babe są odpowiedzialni za stworzenie wielu amerykańskich zabytków: Great Smokey Mountains, Death Valley i Big Holes with Beer National Park. A na koniec Paul łapie meteor, który leci w kierunku Springfield, rzuca go przez cały kraj i w ten sposób wznieca Wielki Pożar Chicago!
I jeszcze jedno: dla tych, którzy nie wierzą w istnienie Paula Bunyana: Centrum Informacji Turystycznej w Bemidji, MN, posiada wiele rzeczy osobistych Paula Bunyana (grzebień, guzik, siekiera i ogromny aparat telefoniczny), więc może on w końcu istniał? Jest nawet ogromna księga gości.
W Bemidji State Park zjedliśmy lunch — i nagle zobaczyłem pięknego dzięcioła smugoszyjego (Pileated Woodpecker, Dryocopus pileatus), z charakterystyczną czerwonym czepkiem! Uwielbiam te ptaki, są takie piękne, ale stosunkowo rzadkie, i chociaż widywałem je w przeszłości, zwykle odfruwały, zanim zdążyłem sięgnąć po aparat. Domyślam się, że ten dzięcioł był przyzwyczajony do ludzi, ponieważ kręcił się dość długo po całym terenie, całkowicie ignorując mnie i innych przechodzących ludzi.
Bowstring State Forest, Moose lake Campground, miejsce biwakowe nr 9 |
Po obiedzie skorzystaliśmy z pryszniców (co za błogosławieństwo!) i pojechaliśmy malowniczymi drogami powiatowymi do lasu Bowstring State Forest. Nasz cel, miejsce kempingowe Moose Lake Campground, składał się z 11 miejsc biwakowych i tylko jedno było zajęty. Wybraliśmy pole namiotowe numer 9 [N47° 23.657' W93° 40.329'], zapłaciliśmy 14 dolarów (wrzucając kopertę z opłatą do pojemnika), rozbiliśmy namiot, a nawet rozwiesiliśmy plandekę, szybko tworząc prymitywne schronienie przed deszczem. Plandeka rzeczywiście ochroniła nas przed deszczem i udało nam się zrobić zupę z leśnych grzybów, która była bardzo smaczna. Padało przez całą noc.
„Nie ma opłat—nie ma usług”. Możemy biwakować bezpłatnie! |
3 września 2019, wtorek. Na kempingu Moose Lake w Bowstring State Forest. Przejazd do Grand Rapids. Biblioteka i firma papiernicza Blandin.
Chociaż w nocy błyskało, grzmiało i padał deszcz, to rano było już spokojnie. Kiedy piliśmy kawę, pojawił się pracownik parku, aby zabrać koperty z płatnościami. Postanowiliśmy spędzić tu jeszcze jedną noc i kiedy poszedłem zdeponować kopertę z opłatą, mile zaskoczył mnie nowy napis przybity do tablicy informacyjnej – „Nie ma opłat ani usług” – innymi słowy, od teraz biwakowanie tutaj było bezpłatne, ale też przestano świadczyć takie usługi jak wywóz śmieci czy dostęp do umywalni.
Pojechaliśmy do Grand Rapids i w sklepie Dollar Tree spotkałem 98-letniego weterana II wojny światowej, który nadal jeździł swoim samochodem! W czasie wojny przebywał we Francji, ale ze względu na poważny ubytek słuchu nie mogliśmy poprowadzić żadnej rozmowy. Ponieważ padało, poszliśmy do lokalnej biblioteki w Grand Rapids, posiadało osobny pokój z książkami na sprzedaż – i były niezmiernie interesujące! Wiele z nich czytałem lub bardzo dobrze znałem, ale mimo to udało mi się wybrać około 7 znakomitych książek i kilka ciekawych czasopism. Przez chwilę rozmawialiśmy z pewnym dżentelmenem w bibliotece, który bardzo zainteresował się moim akcentem i zapytał się, jaki jest mój język ojczysty.
— Spróbuj zgadnąć — powiedziałem.
— Norweski? Szwedzki? Duński? Niemiecki? Australijski? — zgadywał, ale w końcu po wymienieniu ponad 20 języków musiałem mu zdradzić mu tajemnicę!
Zapytaliśmy go o sąsiedni budynek „Fundacji Blandina” – powiedział, że Charles K. Blandin założył Fundację Blandina w 1941 roku, aby pomagać i promować Grand Rapids i okolice. Projektując Fundację, Blandin kładł nacisk na jej elastyczność, aby zapewnić, że będzie mogła dostosować się do zmieniających się czasów, kierując się filozofią, że jej praca powinna prowadzić do „ulepszenia ludzkości”.
Od czasu sprzedaży firmy Blandin Paper Company w 1977 r., zasoby finansowe Fundacji znacznie się powiększyły, podobnie jak obszar jej działalności. Po połączeniu te dwie organizacje są teraz wyraźnie odrębnymi organizacjami; Fundacja jest prywatna i niezależna od firmy papieru, której właścicielem jest obecnie firma UPM z siedzibą w Finlandii. Kiedy wróciliśmy na biwak, byliśmy na nim jedynymi turystami.
4 września 2019, środa. Jazda na rowerach szlakiem Mesabi Bike Trail (Bovey, Taconite, Marble).
Prognoza pogody przewidywała opady deszczu następnego dnia, więc spakowaliśmy się i pojechaliśmy do Coleraine, zaparkowaliśmy samochód w pobliżu szlaku rowerowego Mesabi Bike Trail i zaczęliśmy nim jechać. Były tam dwa historyczne kościoły. Pojechaliśmy do miasteczek Bovey, Taconite i Marble. Bardzo przyjemny szlak-przejeżdżaliśmy przez „pływający most”, czasem jechaliśmy wzdłuż torów kolejowych, musiały być chyba niedawno porzucone. Dookoła było mnóstwo odpadów kopalnianych, niektóre bardzo stare i prawie wszystkie porośnięte drzewami. Wszędzie widziałem jadalne grzyby! Town of Marble było raczej przygnębiające. Pojechaliśmy z powrotem do Coleraine, następnie samochodem drogą nr 65, zatrzymaliśmy się przy sklepie monopolowym w Nashwauk i porozmawialiśmy ze sprzedawcą.
Bear Lake Campground, miejsce nr 7 |
Następnie udaliśmy się do lasu stanowego George Washington State Forest i po kilku poszukiwaniach znaleźliśmy właściwą drogę prowadzącą do pól kempingowych Bear Lake Campground (jedna z dróg była bardzo wyboista, na pewno nie dla naszego pojazdu). Po kilku kilometrach dotarliśmy do kempingu, na którym znajdowało się około 25 pól biwakowych — i WSZYSTKIE były puste! Wybraliśmy miejsce nr 7 [N47° 40.650' W93° 15.961'], tuż nad jeziorem. Na naszym biwaku znajdowały się jakieś stare ruiny. Namiot udało mi się rozbić tuż przed zmrokiem. Drewno opałowe było bezpłatne, więc mogliśmy rozpalić duże ognisko. Na brzegach jeziora było kilka domków, ale tego wieczoru wypatrzyliśmy tylko jedną łódkę. Grzyby oczyściłem i położyłem na grillu, aby je ususzyć, bo tylko tak można je zakonserwować. Niebo było bezchmurne, więc mogliśmy podziwiać Drogę Mleczną i wiele konstelacji. Później nad naszą okolicą przeszła burza z piorunami i grzmotami oraz bardzo ulewnym deszczem, ale nasz namiot dzielnie się spisał i spaliśmy tak mocno, że prawie nie zauważyliśmy tego zjawiska atmosferycznego.
Hibbing, MN. Dom dzieciństwa Boba Dylana od 1948 do 1959 |
5 września 2019, czwartek. Hibbing, dom Boba Dylana
Nad ranem przestało padać, a silny wiatr szybko wszystko wysuszył. Pojechaliśmy do miasta Hibbing i zlokalizowaliśmy dom, w którym mieszkał Bob Dylan. Najwyraźniej został właśnie sprzedany. Z przodu przyczepiona była mała tabliczka z napisem „Dom dzieciństwa Boba Dylana od 1948 do 1959”. Z boku domu było widać balkon—mówiono mi, że Bob Dylan siedział na tym balkonie i grał na gitarze. Jeden z mieszkańców tego miasta nazwał Hibbing „miastem włóczęgów”. Mżyło, a gdy jechaliśmy szukać schronienia, wzdłuż drogi pojawiły się dwa jelenie. Dosłownie wjechaliśmy samochodem do pustego zadaszenia piknikowego i zjedliśmy kolację, grzyby i kanapki.
Tak, dosłownie wjechaliśmy samochodem do pustego zadaszenia piknikowego! |
6 września 2019, piątek. Jazda samochodem do pobliskich miasteczek.
Wreszcie słoneczny dzień! Pojechaliśmy do Wirginii, Bewabic i Gilbert, zobaczyliśmy też Voyageur Retreat (Giants' Ridge) – nowe osiedle, oferujące parcele na sprzedaż. Catherine wybrała się na przejażdżkę rowerową, podczas gdy ja czytałem gazetę ze statystykami przestępczości w Minnesocie. Mimo, że był piątek, nadal byliśmy jedynymi obozowiczami na całym kempingu, ciesząc się całkowitą prywatnością.
Hibbing, MN |
Rano obudziły nas ptaki, głównie wrony i gęsi kanadyjskie. Przyjazne wiewiórki/wiewiórki czasem biegały pod przedsionkami naszego namiotu. Słyszeliśmy bardzo głośne sowy i dzięcioły, ale nie zauważyliśmy innych większych zwierząt.
7 września 2019, sobota. Hibbing—muzeum „Greyhoud” oraz odkrywkowa kopalnia żelaza.
Pochmurnie, chłodno. Pojechaliśmy do Hibbing do Muzeum firmy autobusowej „Greyhound”. David, wolontariusz, oprowadził nas osobiście po muzeum, poznaliśmy jego historię i zobaczyliśmy wiele starszych i wyjątkowych autobusów. Muzeum szczególnie do nas przemawiało, ponieważ oboje z Catherine jechaliśmy autobusem Greyhound z Minneapolis do Toronto, a w przypadku Catherine z powrotem do Minneapolis (nie razem) i mieliśmy „ciekawe” wspomnienia z każdej naszej takiej podróży.
Wpadliśmy też do sklepu Walmart, gdzie w pewnym momencie zobaczyłem dwie kobiety, najprawdopodobniej pochodzenia somalijskiego, i jedna z nich wyglądała trochę znajomo, ale szybko o niej zapomniałem. Po kilkunastu minutach w sklepie spotkałem się z Catherine (sklep jest tak ogromny, że często umawiamy się na spotkanie w wyznaczonym miejscu i o wyznaczonej godzinie) i powiedziała, że właśnie widziała Ilhan Abdullahi Omar, zasiadająca w Kongresie Stanów Zjednoczonych i reprezentującą Minnesotę. Do dzisiaj jednak nie wiem, czy to rzeczywiście była ona.
Następnie udaliśmy się do odkrywkowej kopalni żelaza. Była ogromna, z platform widokowych mogliśmy obserwować gigantyczne wywrotki, które przewoziły rudę. Na wystawie na świeżym powietrzu znajdowały się fragmenty ogromnego sprzętu górniczego, niektóre o wielkości dwupiętrowego domu. W przyczepie obsługiwanej przez wolontariuszy mogliśmy się zapoznać z różnymi artefaktami i pamiątkami, a także rozmawialiśmy z personelem, który z przyjemnością udzielał nam informacje.
Powróciliśmy na biwak, spakowaliśmy się i ruszyliśmy na południe nad jezioro Milac, gdzie wpadliśmy do domu oferującego „hotel” Airbnb (Air Bed and Breakfast), który Catherine planowała wynająć na tydzień z córką i wnuczką, ale z powodu deszczowej prognozy wyjazd odwołała.
Odwiedziliśmy Father Hennepin State Park (Park Stanowy Ojca Hennepina) i nie byliśmy specjalnie pod wrażeniem. Następnie pojechaliśmy do pobliskiego Parku Stanowego Cathio, który nam się spodobał. Jeździliśmy po pomniejszych drogach, przejechaliśmy przez miasteczko St. Boni, gdzie mieszkali syn i synowa Catherine i po kilkudziesięciu minutach dotarliśmy do jej domu w Victoria, kończąc pierwszy etap naszej wspaniałej wycieczki!
Od 16 do 29 września, 2019 roku. Mayo Clinic, Rochester, Minnesota. Dr Thomas McDonald. Biwakowanie w parku The Oxbow Park & Zollman Zoo i w Vinegar Ridge. Wizyty do miasteczek Rushford i Wabasha. Wycieczki rowerowe na szlaku Root River Trail. Wizyta koło byłego studio i domu Prince. Powrót do Kanady: biwakowanie na Richardson Lake Campground, AuTrain Lake Campground i w parku Chutes Provincial Park.
Biwakowanie w The Oxbow Park & Zollman Zoo |
Po kilku dniach odpoczynku i relaksacji pojechaliśmy do miasteczka Byron w stanie Minnesota, położonego na obrzeżach miasta Rochester. Następnego dnia Catherine miała pierwszą wizytę odnowy biologicznej w słynnej klinice medycznej Mayo Clinic — i prawdopodobnie była jedyną pacjentką kliniki, która nocowała nie w hotelu, ale na polu kempingowym, w namiocie! Pole biwakowe, The Oxbow Park & Zollman Zoo, składało się z kilku miejsc biwakowych wzdłuż małej rzeczki; wybraliśmy miejsce nr 10 [N44° 05.167' W92° 39.103']. Niestety wiele miejsc nie nadawało się do użytku z powodu bardzo nagłej wiosennej powodzi. Gospodarze pokazali nam zdjęcia powodzi i opisali to zdarzenie. Najwyraźniej poziom wody w rzece zaczął się bardzo szybko podnosić i ledwie zdołali odjechać swoim ogromnym kamperem do wyżej położonego miejsca. Wszystko znajdowało się pod wodą na około 1 metra, łącznie ze łazienką i pomieszczeniem z prysznicami. Podobno była to powódź, zdarzająca się „raz na 100 lat” – jednak takie rzekomo rzadkie zdarzenia mają miejsce coraz częściej, nawet co 5 lub 10 lat. Nasze miejsce było przyjemne, posiadało duże drzewo, położone było nad rzeką i nikt inny w pobliżu nie biwakował. Kemping był zarządzany przez miasto Byron, jak też w pobliżu znajdowało się małe ZOO przyrodnicze, które odwiedziliśmy. Mogłem wreszcie zobaczyć grzechotnika „Timber Rattlesnake” (grzechotnika leśnego, Crotalus horridus), który kiedyś występował w Ontario, ale przez ostatnie 70 lat jest uważany za wytępionego. Także bardzo ciekawa była „Horned Owl”, (rogata sowa): ktoś umieścił rogi w jej klatce i wyglądało to tak, jakby te rogi zrzuciła niczym jeleń czy łoś!
Następnego dnia wstaliśmy bardzo wcześnie i już o godzinie 7:00 wyruszyliśmy do Mayo Clinic. Imponujący budynek Gonda Building został nazwany na cześć Leslie & Susan Gonda. Leslie Gonda (László Goldschmied, 1919 - 2018) był urodzonym na Węgrzech amerykańskim biznesmenem, filantropem, jak też przeżył Holokaust. Był współzałożycielem (wraz z synem Louisem Gondą) firmy International Lease Finance Corporation. Był żonaty z Susan Gonda, również ocalałą z Holokaustu, aż do jej śmierci w 2009 roku.
Catherine była zszokowana, że musieliśmy wjechać samochodem na 10 piętro parkingu, zanim znaleźliśmy wolne miejsce Okazało się, że za dodatkowe 7 dolarów mogliśmy skorzystać z valet parking (tzn. samochód był odprowadzony przez pracownika na parking), co uczyniliśmy następnego dnia—świetne rozwiązanie! Byliśmy pod wrażeniem, jak wszystko było świetnie zorganizowane w Mayo Clinic i jaka była przestronna i estetyczna. Podczas gdy przez następne dwa dni Catherine przechodziła różne badania, ja spędziłem czas na zwiedzaniu Mayo Clinic, zwiedziłem kilka budynków, muzeum i zapoznałem się z jej bardzo ciekawą historią. Otrzymałem nawet darmową poradę medyczną: w windzie nawiązałem rozmowę z lekarzem, który zapytał mnie, czy jestem pacjentem. Powiedziałem mu, że tylko zwiedzam Klinikę.
– Tak myślałem, bo wydajesz się być w doskonałym zdrowiu!
Catherine była dość zadowolona z kliniki, jednakże przegapiono kilka testów (zrobili test na obecność wirusa HIV zamiast testu A1C i nie wykonano skanu DEXA). Później przysłano jej rachunek na ponad 300 dolarów, który ostatecznie anulowano po jej interwencji.
Klinika Mayo — krótka historia
Klinika Mayo Clinic powstała z praktyki medycznej Williama doktora medycyny Worralla Mayo (1819–1911). Obaj synowie dr Mayo, William James Mayo (1861–1939) i Charles Horace Mayo (1865–1939), znani jako dr Will i dr Charlie, dorastali w Rochester i uczęszczali do szkoły medycznej. William ukończył studia w 1883 roku i dołączył do praktyki swojego ojca, a Charles w 1888 roku. 21 sierpnia 1883 roku przez Rochester przeszło tornado, zostawiając za sobą 37 ofiar śmiertelnych i ponad 200 rannych. Jedna trzecia miasta została zniszczona, ale rodzina Mayo uniknęła poważnych szkód. Natychmiast rozpoczęto działania humanitarne w różnych prowizorycznych obiektach. Dr Mayo został wyznaczony do zorganizowania opieki medycznej dla tych, którzy przeżyli ten kataklizm. Potrzebując pielęgniarek, dr Mayo zwrócił się do Matki Alfred Moes, założycielki zakonu Sióstr św. Franciszka z Rochester w stanie Minnesota (zakon nauczycielski).
Po ustąpieniu kryzysu matka Alfred przedłożyła dr Mayo propozycję: Siostry św. Franciszka zebrałyby fundusze na budowę szpitala w Rochester, gdyby on i jego synowie zapewnili opiekę medyczną i chirurgiczną. Umowa została zawarta przez uścisk dłoni. 30 września 1889 r. siostry zakonne wraz z trzema lekarzami Mayo otworzyły szpital Saint Mary's (Świętej Maryi).
Byłem również pod wrażeniem imponującej kolekcji dzieł sztuki, wystawionej w różnych miejscach w budynku Gonda; dzięki niej budynek przypominał muzeum sztuki! Szczególnie zwróciły moją uwagę kosze z Luzon z regionu Cordillera Central Mountain Range (pas górski) na Filipinach, znajdujące się na 6. piętrze.
Według informacji w artykule „Art at Mayo Clinic” (Sztuka w Klinice Mayo, https://www.mayoclinicproceedings.org/article/S0025-6196(21)00260-3/pdf), „to zbiór prostych rattanowych, bambusowych i drewnianych koszy. Podróże i życie w górach nie są proste i te ręcznie robione akcesoria pomagały w poruszaniu się po nierównościach terenu. Ich piękno i elegancja są widoczne w ergonomicznej konstrukcji i codziennej funkcjonalności.” Rzeczywiście, czasami coś tak prostego i prymitywnego jest piękniejsze niż jakiekolwiek wyszukane i wyrafinowane dzieło sztuki! Być może dlatego niezmiernie podobają mi się rzeźby Eskimosów ze steatytu: są niezmiernie surowe i prymitywne, a jednocześnie przepiękne w swojej prostocie!
Sporo czasu spędziłem w Heritage Hall, w małym muzeum. Poszedłem też do sąsiedniego budynku Plummer Building. Otwarty w 1928 roku, do 2001 roku był najwyższym budynkiem w Rochester, kiedy to wzniesiono pobliski budynek Gonda Building. Zwieńczony jest charakterystyczną wieżą wykończoną terakotą, zawierającą 56-dzwonowy karylionowe, które się codziennie odzywają i ich muzykę można usłyszeć w centrum miasta. Potężne i ozdobne drzwi budynku Plummer Building, wykonane z brązu o masie 4000 funtów (1800 kg) prawie zawsze są otwarte, symbolizując wieczną gotowość do przyjmowania osób w potrzebie medycznej. Są zamykane jedynie w celu upamiętnienia ważnych wydarzeń w Klinice Mayo lub rocznic historycznych.
Z drzwiami Plummer Building wiąże się ciekawa historia, którą przeczytałem w muzeum Mayo Clinic. Dla pokoleń pacjentów i personelu Joseph Fritsch był znany jako „Joe Clinic”. Od 1929 do 1954 roku służył z gracją i elegancją jako portier w budynku Plummer Building, gdy wielkie brązowe drzwi były głównym wejściem do Mayo Clinic.
Jego humor, uprzejmość i niesamowita zdolność zapamiętywania nazwisk osób odwiedzających Mayo Clinic uczyniły z niego idealnego ambasadora Kliniki. Pewnego razu dr Will Mayo jakiś czas przyglądał się, jak Joe żartował z kilkoma nowo przybyłymi pacjentami.
— Joe, gdybym kiedykolwiek mógł się dowiedzieć, czym się właściwie zajmujesz, to dałbym dałbym ci podwyżkę — rzekł do niego.
Joe zmarł w 1967 roku.
Wewnątrz Mayo Clinic Historical Suite (Sali Historycznej Kliniki Mayo) znajduje się wiele fotografii i artefaktów, w tym biura, z których korzystali dr William J. (Will) Mayo i dr Charles H. (Charlie) Mayo od 1928 r. do ich śmierci w 1939 r. Gabinet dr Willa jest zachowany w takim stanie, jak podczas jego używalności przez niego. Z gabinetu dr Charliego korzystał jego syn, dr Charles W. (Chuck) Mayo od 1939 r. do przejścia na emeryturę w 1963 r.
Innym wyróżniającym się elementem Sali Historycznej jest Board of Governors Room (Pokój Rady Członków Zarządu), w którym w latach 1928-1954 spotykali się wyżsi rangą zarządcy Mayo Clinic. Bogato zdobiona sala jest wypełniona dyplomami, certyfikatami i nagrodami braci Mayo.
W małym parku nieopodal budynku Gonda Building można zobaczyć rzeźbę z brązu przedstawiającą braci Mayo [Williama Jamesa Mayo (29 czerwca 1861 - 28 lipca 1939) i Charlesa Horace'a Mayo (19 lipca 1865 - 26 maja 1939)] zwaną "Mój brat i ja" autorstwa Tucka Langlanda . Dlaczego taka nazwa? Otóż bracia, ogłaszając odkrycie lub przyjmując nagrodę, często używali zwrotu „mój brat i ja” — podkreślając, że oni stanowią równorzędne partnerstwo.
Po drugiej stronie parku znajdują się wykonane z brązu dużej wielkości rzeźby Williama Worralla Mayo (autorstwa Leonarda Crunelle) i matki M. Alfred Moes (autorstwa Mike'a Majora), wykonane w 1999 roku, w setną rocznicę śmierci matki Moes. Różnica wielkości między dwoma zestawami rzeźb sprawia wrażenie oddanych opiekunów, którzy z daleka czuwają i otaczają szczególną opieką niedaleką rzeźbę „Mój brat i ja”.
Istnieje interesująca historia o Williamie Jamesie Mayo, która wślizgnęła się nawet do „Wikipedii” (ja ją znalazłem w innych źródłach):
Jako dziecko William i jego brat Charles często towarzyszyli ojcu (Williamowi Worrallowi Mayo), gdy zajmował się praktyką lekarską. Zaczęli od udzielaniu mu pomocy w prostych zadaniach i stopniowo ojciec przydzielał im coraz bardziej odpowiedzialne funkcje. W końcu chłopcy podawali znieczulenie i zawiązywali naczynia krwionośne.
Pewnej nocy w wieku 16 lat Will towarzyszył ojcu w opuszczonym hotelu, w którym jeden z pacjentów Williama Mayo pracował jako dozorca. Pacjent właśnie zmarł, a dr Mayo miał przeprowadzić sekcję zwłok. Will stał obok i obserwował zabieg. Gdy po godzinie nadszedł czas, aby udać się do domu innego pacjenta, dr Mayo poprosił syna, aby został i wszystko uprzątnął.
– Zszyj nacięcia, a potem owiń zwłoki prześcieradłem. Kiedy skończysz, idź prosto do domu.
Will nerwowo zaczął zszywać nacięcia na ciele i opowiedział o tym incydencie wiele lat później, mówiąc: „Jestem tak samo dumny z faktu, że wyszedłem stamtąd, zamiast uciekać, jak ze wszystkiego, do czego kiedykolwiek się zmusiłem”.
Zadowolona (i zdrowa) Catherine w Mayo Clinic |
Zwiedzanie słynnej na całym świecie kliniki i jej okolic było dla mnie dużą frajdą. Poza tym ucieszyliśmy się z wyników badań: Catherine została uznana za zdrową fizycznie i psychicznie!
Ale jeszcze chciałbym wspomnieć o pewnym wydarzeniu, które ma związek z Mayo Clinic i które ostatecznie okazało się dla mnie całkiem istotne.
Spacerując po Rochester w okolicach Mayo Clinic, natknąłem się na katolicką Katedrę Św. Jana Ewangelisty, do której wstąpiłem. Akurat odbywał się pogrzeb, więc tylko przez lekko rozchylone drzwi zajrzałem do wnętrza katedry, wypełnionej ludźmi—akurat przemawiał syn zmarłego i opowiadał o jego życiu. Pozostałem w przedsionku i zacząłem czytać broszury informacyjne o zmarłym. Nazywał się Thomas McDonald, urodził się 30 maja 1940 r. w Ballynahinch w hrabstwie Down w Irlandii Północnej i swego czasu zajmował pozycję ordynatora Oddziału Otorynolaryngologii – Chirurgii Głowy i Szyi w Klinice Mayo. Zmarł 10 września 2019 roku, zaledwie 3 lata po przejściu na emeryturę.
Po powrocie do domu poszperałem trochę w Internecie i dowiedziałem się, że służył w Korpusie Medycznym Armii Stanów Zjednoczonych w latach 1965-1968, gdzie dosłużył się stopnia kapitana. Został rozlokowany jako chirurg wojskowy w 12. Szpitalu Ewakuacyjnym w Cu Chi w Wietnamie podczas wojny w Wietnamie od 1966 do 1967 roku i odznaczony za odwagę. Ponadto on i Michael Ransom napisali książkę/pamiętnik „Daleko od Ballynahinch”.
Na stronie pana Ransoma znalazłem fragmenty pamiętnika doktora McDonalda (https://www.mransomwriter.com/ransom-notes/2018/5/12/a-final-blessing) o jego służbie wojskowej w Wietnamie. Były tak przejmujące, że chciałem zamieścić na blogu kilka ustępów z książki. Skontaktowałem się z panem Michaelem Ransomem, prosząc o pozwolenie; odpisał, że „Rodzina McDonalda udziela pozwolenia, o które pan prosił”.
„W listopadzie 1966 roku zostałem przeniesiony z 3. Szpitala Polowego do nowo wybudowanego 12. Szpitala Ewakuacyjnego w bazie 25. Dywizji Piechoty w Cu Chi w Wietnamie.
(…)
Z pierwszego budynku do dwóch lądowisk dla helikopterów było około dwudziestu metrów. (…) Resztę oddziałów 200-łóżkowego szpitala stanowiły szpitalne oddziały pooperacyjne i oddziały medyczne. (...) Od Święta Dziękczynienia 1966 r. szpital ten (w zasadzie namiotowy) zaczął funkcjonować i do 1967 r. obsługiwał już tysiąc przypadków miesięcznie.
Nie da się zapomnieć ataku, zwłaszcza pierwszego. Było po zachodzie słońca 17 marca, robiło się coraz chłodniej i większość lekarzy i część pielęgniarek siedziała na leżakach, oglądając dziwaczny film na zewnętrznym ekranie. (...) Usłyszeliśmy dźwięk „harrumpf”. Wielu z naszej grupy – w tym ja – nie słyszało dźwięku nadlatującego pocisku moździerzowego i było błogo nieświadomych jego znaczenia. Niektórzy żołnierze z większym doświadczeniem krzyczeli: „Nadchodzi!” i wciągali lub nakłaniali niedowiarków do pobliskich bunkrów. Atak zakończył się w ciągu pięciu do dziesięciu minut, co zostało zasygnalizowane gwizdkiem i wirującymi nad głowami śmigłowcami bojowymi Huey.
Baza 25 Dywizji Piechoty, w tym nasz szpital, liczyła ponad dwadzieścia pięć tysięcy ludzi. Po tym początkowym ataku byliśmy atakowani mniej więcej trzy razy w tygodniu. Jak można się było spodziewać, wystrzelenie moździerzy i rakiet w obszar z taką liczbą ludzi powodowało ofiary; po usłyszeniu gwizdka pędziliśmy do naszych pomieszczeń, wrzucaliśmy pistolety i hełmy pod łóżka, zakładaliśmy fartuchy i udawaliśmy się do oddalonego o jakieś dwadzieścia metrów obszaru segregacji, by przyjąć pierwszą z wielu ofiar. Pracowaliśmy całą noc i następny dzień. Żołnierze nosili swoich rannych towarzyszy na rękach do miejsca segregacji i zawozili ich do nas dżipami, a jeśli byli dalej, przylatywali helikopterem.
Spośród wielu żołnierzy, którzy zmarli w szpitalach podczas moich obowiązków chirurgicznych w Wietnamie, jeden z nich, dziewiętnastoletni żołnierz, na zawsze pozostanie w mojej pamięci. Byliśmy w środku typowo pracowitej nocy, zajmując się czymś, co nazwaliśmy „mass cal”, („mass casualty”, masowe ofiary). Prawie czterdziestu ciężko rannych młodych żołnierzy zostało przywiezionych w ciągu piętnastu do dwudziestu minut. Ponieważ helikoptery Medivac (nieuzbrojone śmigłowce pomocy medycznej udzielanej ofiarom ewakuowanym z pola bitwy Czerwonego Krzyża), które zwykle przywoziły rannych, zostały zestrzelone lub były w drodze do lub z obszaru wymiany ognia, śmigłowce bojowe Huey zaczęły przybywać z beznadziejnie rannymi żołnierzami. Piloci śmigłowców bojowych nie byli zaznajomieni z lądowiskiem naprzeciw naszej jednostki segregacyjnej, więc ich lądowanie wymagało niewielkiego podbicia, niewielkiego oderwania oraz, przy ogromnej wprawie i odwadze, bezpiecznego ustabilizowania ich pojazdów. Śmigła helikopterów obracały się tak szybko, jak było to możliwe, aby mogły być natychmiast gotowe do startu, gdy tylko sanitariusze, lekarze i pielęgniarki pospiesznie zabiorą rannych i wrócą z pustymi noszami. Gdy tylko strzelec pokładowy otrzymał „kciuki do góry”, Huey z rykiem odlatywał do strefy walki. Ogłuszający hałas helikoptera, szybko poruszający się personel, warkot śmigieł i wirujący pył – smak wojny – wszystko to razem stworzyło przypływ podniecenia i zwiększoną świadomość życia i śmierci, jakiej nie czułem ani wcześniej, ani potem.
Rannych i umierających przewożono pospiesznie do sekcji segregacyjnej i umieszczano na zwykłych noszach i dwóch podporach. Mój zespół został przydzielony do młodego żołnierza, który miał nie więcej niż dziewiętnaście lat. Spojrzeliśmy z przerażeniem, gdy zobaczyliśmy, że nie miał kończyn górnych ani dolnych, a większość jego genitaliów została oderwana. Najwyraźniej wszedł na minę lądową i oto przed nami leżało jego wątłe, ale wspaniałe młode ciało, pokryte mieszaniną stęchłej, zaschniętej krwi i czerwonawego pyłu, tak charakterystycznego dla tego obszaru. Zapach kurzu zmieszanego z zaschniętą krwią jest czymś specyficznym dla tego regionu, dla tej wojny, dla tych ofiar. To zapach, który kojarzy mi się ze śmiercią i rozpaczą.
Główny problem polegał oczywiście na tym, że przy tak rozległych obrażeniach żołnierz stracił ogromne ilości krwi, być może prawie wszystką krew. Drugi problem polegał na tym, że chociaż nad jego ciałem były przygotowane dwa pojemniki do kroplówek i igły, nie było żył, w które można by włożyć igły. Młody człowiek krzyczał w kółko błagalnym krzykiem: „Mamo! Mamo, pomóż mi!” (Wielu umierających i rannych żołnierzy wzywało swoje matki.) Razem z pielęgniarką uciskaliśmy jego szyję, podczas gdy dwie inne pielęgniarki walczyły, by jego naga klatka piersiowa i tors nie podniosły się nagle do góry. Posiadał ogromny wigor w porównaniu do tak małej masy ciała. Nie wiem, skąd brał siłę, by odepchnąć powstrzymujących go ludzi od stołu operacyjnego, a potem opadł na plecy, wciąż wołając matkę. Pielęgniarka i ja wielokrotnie naciskaliśmy na jego szyję, starając się, aby pojawiła się jego żyła szyjna wewnętrzna lub jakakolwiek inna żyła, ale bezskutecznie. Nie miał krwi ani ciśnienia i szybko zmienił się z krzyczącego, szamoczącego się, rozpaczliwie rannego młodzieńca w spokojnego młodzieńca, który leżał nieruchomo. A potem umarł.
Do tej chwili nie okazywałem wzruszenia ani nie płakałem nad ofiarą, ale tym razem byłem wzruszony i łzy napłynęły mi do oczu. Było późno w nocy i kiedy patrzyłem na martwe zwłoki, które przed sekundą wzywały matkę, dotarło do mnie, że rodzice tego żołnierza poszli spać tego wieczoru, myśląc, że ich syn żyje; nie mieli powodu sądzić inaczej. Mogłem sobie wyobrazić ich śpiących w jakimś ciepłym, bezpiecznym wiejskim domu w jakimś odległym stanie. Teraz stałem u boku ich syna, wiedząc, jakie straszne wieści wkrótce otrzymają.
To trochę ironiczne i być może zawstydzające, gdy przypominam sobie, że z powodu mojego dzieciństwa spędzonego w Irlandii, duży nacisk kładziono na duchowość i religię. Dlatego odczuwałem potrzebę proszenia Boga o przebaczenie, gdy czyjaś śmierć była nieuchronna lub po czyimś zgonie, aby wyrazić jakiś rodzaj żalu za ich przeszłe grzechy. W irlandzkich gimnazjach, a później w liceach z internatem, zachęcano uczniów do tego, aby w myślach lub po cichu wypowiedzieć słowo żalu, inaczej zwane skróconym aktem skruchy, do ucha zmarłej osoby, niezależnie od tego, czy byłą chrześcijaninem, czy nie, i niezależnie od wyznania religijnego.
Powtarzałem to szeptem wielokrotnie, kiedy żołnierze amerykańscy odnieśli rany, cywile zostali złapani w potworny krzyżowy ogień lub żołnierze wroga, czy to Wietnamczycy z Północy, czy Wietnamczycy z Południa, polegli. Kiedy nikt nie patrzył, przykładałem usta do ucha i szeptałem szybko: „Boże, proszę, przebacz im grzechy, amen”. W tym przypadku nie było inaczej, więc zaoferowałem to ostatnie, szybkie błogosławieństwo martwemu żołnierzowi, a następnie wraz z moim zespołem przeszliśmy do następnego rannego żołnierza. Chociaż go opuściliśmy, jego obraz nigdy mnie nie opuścił”.
Biwak nr 5 w Vinegar Ridge |
Rano, przed drugą wizytą w Mayo Clinic, spakowaliśmy się i już nie musieliśmy wracać na kemping w Byron, toteż po ukończeniu testów w Klinice wskoczyliśmy do sklepu HyVee w Rochester, aby kupić jedzenie. Personel sklepu był niezmiernie miły, a sam sklep był całkiem ekskluzywny.
Następnie pojechaliśmy do „powiatowego” (county) pola biwakowego w Vinegar Ridge i zajęliśmy ustronne miejsce 35 [N43° 47.043' W91° 40.423'] z widokiem na masywną skałę. Byliśmy jedynymi obozowiczami tej nocy. Po rozbiciu namiotu usiedliśmy wokół ogniska... i nagle od strony grani skalnej usłyszeliśmy ciche wołanie o pomoc, „help me!” Pomimo naszych głośnych nawoływać nie usłyszeliśmy żadnej odpowiedzi—i znowu oboje usłyszeliśmy wołanie o pomoc. Byliśmy tak tym zaniepokojeni, że zadzwoniliśmy do szeryfa, którego telefon znajdował się na tablicy informacyjnej przy wjeździe na pole biwakowe—nie darowałbym sobie, gdyby rzeczywiście niedaleko nas był człowiek potrzebujący pomocy, a my byśmy na to nie zareagowali, poszli spać, a za parę dni przeczytali w gazecie, że znaleziono jego zwłoki... W mgnieniu oka pojawił się szeryf i porozmawiał z nami. Nie minęła godzina, gdy zjechały się wszelkiego rodzaju pojazdy ratownicze. Powiedziano nam, że nie tylko kilku policjantów też słyszało takie wołanie, ale w pobliżu grani zaparkowany był pusty samochód. Minęła godzina 22:00 i zapadły ciemności, a poszukiwania trwały nadal (naliczyłem ponad 10 pojazdów, przyjechali strażacy i policjanci z przyległego hrabstwa). Po poszukiwaniach, które nie przyniosły skutku, sprowadzono drona z kamerą termowizyjną (przy okazji po raz pierwszy mogłem naocznie zobaczyć latającego drona). Ponieważ dron też nic nie znalazł, po północy misja poszukiwawcza została zakończona, a wszystkie pojazdy opuściły miejsce zdarzenia.
Rano pojechaliśmy do miasta Rushford i wybraliśmy się rowerami na szlak Root River Trail. W 2007 roku około 50 mm deszczu spadło w ciągu zaledwie jednego dnia. Rushford zostało zalane, a powódź spowodowała szkody w wysokości 67 milionów dolarów.
Vinegar Ridge |
Drugiej nocy przespaliśmy bardzo ulewny deszcz – mój pusty kubek, który zostawiłem wieczorem na stole, rano był prawie pełen deszczówki! Dzięki Bogu nawet nie zauważyliśmy padającego deszczu, bo namiot Eureka El Capitan 3 okazał się w 100% wodoodporny! Nasz biwak też nie został zalany.
Rushford, MN |
Ponieważ zbliżał się weekend, spodziewaliśmy się przybycia większej liczby obozowiczów, ale nie oczekiwaliśmy, że o godzinie 2:00 w nocy zostaniemy zalani konwojami Hmongów (grupa etniczna zamieszkująca górzyste regiony Azji południowo-wschodniej—w Chinach, Wietnamie, Laosie i Tajlandii. W Stanach Zjednoczonych mieszka in ok. 300 tysięcy). Catherine była tak przerażona, że po bezskutecznych próbach obudzenia mnie, chwyciła sprej na niedźwiedzie i wymknęła się z namiotu, żeby sprawdzić, co się dzieje.
Weekend okazał się „rozrywkowy”, a pozostałe 6 miejsc biwakowych zostało zajętych przez liczne, wielopokoleniowe rodziny Hmongów, które m. in. polowały na wiewiórki i grały głośną etniczną muzykę – która, szczerze mówiąc, podobała mi się. Podszedłem do jednego z miejsc biwakowych i porozmawialiśmy o wojnie w Wietnamie i systemie komunistycznym, przez który oni bardzo dużo wycierpieli i dlatego musieli opuścić swoje kraje; gdy powiedziałem, że oryginalnie jestem z Polski i że też opuściłem ją z powodu tego systemu, od razu zjednałem sobie ich sympatię. Wieczorem zacząłem czytać nowo nabytą książkę „Gang of One. Memoirs of a Red Guard” (Gang Jednego. Wspomnienia Czerwonogwardzisty) autorstwa Fan Shen. Fascynująca—więcej o niej piszę na końcu blogu.
Lanesboro, MN |
Wybraliśmy się do miasta Huston, które miało ciekawe centrum interpretacyjne i sklep spożywczy, a następnego dnia pojechaliśmy do Lanesboro i przez kilka godzin jeździliśmy rowerem po szlaku Root River Trail. Było chłodno i deszczowo; podjęliśmy decyzję o powrocie do domu, a w drodze powrotnej postanowiliśmy zatrzymać się w różnych miasteczkach i miejscach kempingowych lub parkach, aby ewentualnie w przyszłości tam powrócić. Bardzo podobało się nam miasteczko Wabasha, w którym dzieje się akcja filmu „Grumpy Old Men” (Dwaj zgryźliwi tetrycy). Tuż nad rzeką znajdowało się imponujące Centrum Orłów—i niebawem nad naszymi głowami przeleciało kilka tych majestatycznych ptaków! Miasto było już przyozdobione w jesienny wystrój.
Wabasha, MN |
Późnym wieczorem dotarliśmy do domu Catherine w Victorii, a w ciągu następnych dni odbyliśmy kilka krótkich wycieczek rowerowych w pobliskich okolicach. Zaledwie kilka kilometrów od jej rezydencji, w Chanhassen, znajdowała się niezwykła posiadłość i kompleks produkcyjny amerykańskiego muzyka, piosenkarza, kompozytora i autora tekstów, Prince'a. Przejechaliśmy przez podziemne przejście/tunel; na jego ścianach było mnóstwo graffiti poświęconych piosenkarzowi, a ogrodzenie zdobiły liczne pamiątki pozostawione przez jego fanów.
Kilka dni później, 26 września 2019 r., pożegnałem się z Catherine i udałem się w drogę powrotną do domu, spędzając pierwszą noc w Lesie Narodowym Chequamegon-Nicolet National Forest (na północ od Antigo—przedtem na moment wskoczyłem do tego miasteczka na kolację), na kempingu Richardson Lake Campground w Wisconsin na miejscu nr 5, [N45° 26.521' W88° 42.954'], na którym 90% miejsc była wolna.
Rano pojechałem drogą numer 8 i zatrzymałem się w osadzie Armstrong Creek w Wisconsin, gdzie zauważyłem wiele dróg z polskimi nazwami. Znajdował się tu polski kościół katolicki oraz cmentarz, na którym około 80% nagrobków nosiło polskie nazwiska (ponownie odwiedziłem to miejsce w 2022 roku i spędziłem tam więcej czasu).
Widok z platformy obserwacyjnej w AuTrain Lake |
Drugiej nocy (27/28 września 2019 r.) biwakowałem w Hiawatha National Forest na kempingu AuTrain Lake Campground w Michigan, na miejscu nr 5 [N46° 23.558' W86° 50.103']— obozowaliśmy tam z Catherine podczas jazdy do Ontario w 2017 roku. Sezon miał się zakończyć za kilka dni i było bardzo mało ludzi, nawet miejsce biwakowe „campground host”, gospodarza kempingu, było już opuszczone.
Moje ulubione miejsce nr 98 w Chutes Provincial Park w Ontario |
Przekroczenie granicy przebiegło bezproblemowo, a ostatnią noc, 28/29 września 2019 r., spędziłem w parku Chutes Provincial Park w Ontario na naszym ulubionym biwaku nr 98 [N46° 13.256' W82° 04.384'], na którym obozowaliśmy z Catherine kilka lat wcześniej. W drodze do domu zatrzymałem się na godzinkę w parku Six Mile Lake Provincial Park, objechałem kilka bardzo znajomych miejsc biwakowych, a następnie wjechałem z powrotem na autostradę nr 400 i skierowałem się do Mississauga, kończąc tym samym moją 6-tygodniową wyprawę.
Szlak w Chutes Provincial Park |
Jako że mieliśmy w planach spotkać się w maju 2020 roku w parku Indiana Dunes National Park, zostawiłem u Catherine mój rower, i tak do maja praktycznie nie używałbym go. Niestety, parę miesięcy później pojawił się COVID-19… I chociaż w sklepach zabrakło rowerów, mój rower spokojnie sobie garażował w Minnesocie, dopiero go przywiozłem od Catherine we wrześniu 2022 roku!
Książki, które przeczytałem podczas podróży
Uwielbiam książki i kiedy podróżuję, zawsze zabieram ze sobą kilka tomów. Ponadto odwiedzam wiele antykwariatów (lub bibliotek), które zazwyczaj posiadają kilka półek z używanymi książkami, przeważnie tam znajduję całkiem fascynujące publikacje. Oczywiście staram się też codziennie poświęcić kilka godzin na ich czytaniu. Uważam, że cudownie jest odpocząć nad jeziorem lub rzeką, na ustronnym i zalesionym polu biwakowym i być pochłoniętym dobrą książką. Albo też spocząć przy ognisku i dać się wciągnąć fascynującym historiom. Rzecz jasna, i podczas tejże podróży udało mi się przeczytać kilka pozycji. Dwie z nich wydały mi się dość szczególne – obie były autobiografiami mężczyzn żyjących w krajach komunistycznych, którzy bezpośrednio doświadczyli skutków tego okrutnego systemu – i chciałbym o nich napisać więcej.
Ponieważ interesuję się Związkiem Sowieckim i systemem komunistycznym, tuż przed wyjazdem do USA kupiłem autobiografię Aarona Chazana (1912-2008) „Deep in the Russian Night” (Głęboko w Rosyjskiej Nocy). Autor, ortodoksyjny Żyd, urodził się w Rosji, przeżył tam II wojnę światową, a następnie osiadł w Moskwie. Pomimo prześladowań reżimu sowieckiego i nieustannej kampanii nacisków prawnych i ekonomicznych wobec Żydów, był w stanie znieść i przeciwstawić się wszystkiemu, a on i jego rodzina wytrwali w przestrzeganiu w pełni religijnego życia, odprawiając potajemne modlitwy w domu, dokonując obrzezań i ślubów oraz piec mace na Paschę. Co więcej, on i jego dzieci przestrzegali szabatu – w Związku Sowieckim, gdzie soboty były dniami roboczymi, a rząd aktywnie atakował wszelkie praktyki religijne, zwłaszcza żydowskie. A do tego on i jego rodzina zawsze prowadzili koszerny dom i spożywali tylko koszerne potrawy! Oczywiście systematycznie napotykał na liczne problemy ze swoimi pracodawcami, władzami szkolnymi i innymi sowieckimi urzędnikami, którzy próbowali różnymi metodami uniemożliwić mu przestrzeganie zasad jego religii. Wreszcie pod koniec lat 60. pozwolono rodzinie Chazana wyjechać do Izraela.
Po przeczytaniu tej książki szczerze go podziwiałem i byłem pod wrażeniem jego silnej determinacji i niezachwianej wiary w Boga i Jego przykazania. Wtedy też pomyślałem o katolikach, którzy mieszkają w wolnych krajach, cieszą się całkowitą swobodą i wolnością religijną i nic nie stoi im na przeszkodzie, aby w pełni praktykowali wymogi, jakie nakłada na nich religia (które, co trzeba dodać, są niczym w porównaniu z praktykami wymaganymi przez religię żydowską). Jednak tak wielu katolików i chrześcijan bardzo często znajduje setki trywialnych wymówek i samousprawiedliwień, aby NIE przestrzegać nawet tych minimalnych wymagań. Dlatego uważam, że tę książkę należy przekazać katolikom, chrześcijanom i wyznawcom innych religii, aby mogli uświadomić sobie, co NAPRAWDĘ oznacza praktykować i podążać za swoimi przekonaniami religijnymi!
Drugą książkę „Gang of One. Memoirs of a Red Guard” (Gang Jednego. Wspomnienia Czerwonego Gwardzisty) autorstwa Fan Shen, znalazłem (ponownie!) w sklepie z używanymi rzeczami w pobliżu Rochester w stanie Minnesota. Zgodnie z informacją na klapie książki: „W 1966 roku dwunastoletni Fan Shen, świeżo upieczony członek Czerwonej Gwardii, z zachwytem pogrążył się w chińskiej rewolucji kulturalnej. Wkrótce nastąpiło rozczarowanie, które zmieniło się w odrazę i strach, gdy Shen odkrył, że jego towarzysze torturowali i zamordowali lekarza, na którego dom pomógł napaść i którego piękną córkę potajemnie uwielbiał. Opowieść o dorastaniu pośród monumentalnych wstrząsów historycznych, „Gang of One” Shen’a to coś więcej niż wspomnienie wstrząsających doświadczeń jednego młodego mężczyzny w czasach terroru. Jest to również, pomimo okoliczności niezwykłej ponurości i niesprawiedliwości, nieprawdopodobna łotrzykowska opowieść o przygodach pełnych odwagi, przebiegłości, dowcipu, wytrwałości, zaradności i czystego szczęścia - opowieść o tym, jak Shen’owi udało się utorować sobie drogę przez niezwykle opresyjny system i wyjść zwycięsko.
„Gang of One” opowiada o tym, jak Shen wielokrotnie uciekał od wyznaczonego mu losu, jak wtedy, gdy w wieku szesnastu lat jakimś cudem został lekarzem, a nawet szczęśliwie uratował kilka istnień ludzkich. Jednak w tak niestabilnych czasach szczęście mogło szybko obrócić się w przeniesienie do fabryki samolotów East Wind, która wyciągnęła go ze wsi w kolejną straszną pułapkę, w której wielu ludzi zostało doprowadzonych do samobójstwa; jego tajne samokształcenie zaprowadziło go z fabryki na uniwersytet, gdzie przyjaźń z amerykańskim nauczycielem zakończyła się problemami z tajną policją. Ta książka pokazuje niewyobrażalny horror rewolucji kulturalnej i ogólnie wstrząsające życie w komunistycznych Chinach z jego idiotycznymi, absurdalnymi i bezsensowny ideami - oraz determinację jednego człowieka, by być panem własnego losu.
Chciałbym przytoczyć jedną historię: w wieku szesnastu lat Shen został mianowany wiejskim „bosym lekarzem”. Program bosych lekarzy był najnowszym ruchem politycznym. Wielki Przywódca (tj. Mao) zadekretował, że każda wioska powinna mieć bosego lekarza, który pracowałby boso jak reszta chłopów w ciągu dnia i leczył pacjentów wieczorem lub podczas przerw w polu. Szkolenie trwało trzy (3!) miesiące – w pierwszym miesiącu studenci nie nauczyli się niczego związanego z medycyną, tylko studiowali dzieła Wielkiego Wodza dotyczące służenia ludziom. Większości zajęć udzielał im sekretarz partyjny wioski.
„Musicie zapamiętać nauczanie Przewodniczącego Mao”, powiedział podczas zajęć otwierających. „Wolelibyśmy mieć lekarza o czerwonym sercu i niewielkich umiejętnościach niż lekarza o białym sercu i lepszych umiejętnościach medycznych. Czerwone serce zajmie się wszystkim innym. Najpierw musicie być rewolucjonistami, a dopiero potem lekarzami. Nigdy nie wolno wam o tym zapomnieć".
Po takiej „szkole medycznej” powrócił do wioski, gdy uzyskał status półboga, a mieszkańcy wsi pokładali w nim całkowite i głębokie zaufanie. Niewiarygodne, lecz leczył ludzi, przeprowadzał operacje, w tym amputację, usunął zranione oko i wykonywał inne zabiegi medyczne!
O dziwo, pomimo słabego wykształcenia średniego, udało mu się zdać egzamin wstępny na uniwersytet, wstąpić na uniwersytet, uczyć się angielskiego i ostatecznie wyjechać z Chin do Stanów Zjednoczonych, zostając profesorem języka angielskiego (!!!) w Rochester Community and Technical College!
Żałuję, że nie mogłem osobiście poznać profesora Shena podczas pobytu w Rochester, gdyż byłem pod ogromnym wrażeniem jego wytrwałości i determinacji w sytuacjach, które wydawały się niemal beznadziejne.
Najbardziej wzruszająca była historia tego lekarza w Wietnamie
OdpowiedzUsuńJa też tak sądzę. Chętnie przeczytałbym całą książkę.
Usuń