To już nasza 15 podróż na Kubę od 2009 roku i
trzecia do hotelu Carisol los Corales, a więc wiedzieliśmy, czego oczekiwać. Całkowity
koszt na 2 tygodnie (z przelotem z Toronto, zakwaterowaniem w ‘junior suite’ w sekcji
Carisol, 3 posiłkami dziennie i bezpłatnymi drinkami) wyniósł 1,295 dolarów kanadyjskich
na osobę (ok. 950 dolarów USA).
Junior Suite C-3
Przed wylotem 8 stycznia 2020 r. (Toronto—Santiago
de Cuba) zarezerwowaliśmy miejsca w samolocie (lecieliśmy liniami ‘Sunwing’)
online z 24-godzinnym wyprzedzeniem i otrzymaliśmy kartę pokładową, którą
wydrukowałem jeszcze w domu. Sądziliśmy, że na lotnisku będziemy mieli ułatwiony
proces oddawania bagaży i załatwiania spraw związanych z lotem. Niestety, tak
się nie stało. Po przyjeździe na lotnisko (Pearson w Toronto) musieliśmy jakiś
czas zmagać się z automatycznymi kioskami, aby wydrukować przywieszki bagażowe
i potem głowić się, jak umieścić je na naszym bagażu, co nie było tak łatwe,
jak się wydawało, zresztą wielu zdezorientowanych turystów borykało się z
takimi samymi problemami, a dwóch pracowników non-stop musiało wszystkim
udzielać pomocy. Następnie natrafiliśmy na problemy z umieszczeniem naszych
walizek na taśmie, jakoś nie zostały one „rozpoznane” przez skaner. Musieliśmy przenieść
nasz bagaż i ustawić się w kolejce do innego przenośnika taśmowego, często
prosząc o pomoc pracowników lotniska. Ogólnie spędziliśmy więcej czasu niż normalnie
na odprawę bagażu.
Club Amigo Carisol
Powiedziano, abyśmy poszli do wyjścia numer B26, a
tam wsiedli do autobusu. DO AUTOBUSU? Myślałem, że się przesłyszałem i że
chodziło o wejście do SAMOLOTU? Jednak nie—rzeczywiście, wsiedliśmy do autobusu
(!) i po 10 minutach jazdy dojechaliśmy do ‘Infield Terminal’, o którego
istnieniu nie miałem pojęcia! Później dowiedziałem się, że ten rezerwowy terminal
był rzadko używany, ale w grudniu 2019 r. linie lotnicze Sunwing Airlines zaczęły
go używać. Jest również często wykorzystywany jako lokalizacja filmów i
produkcji telewizyjnych.
Codziennym widokiem były zwierzęta pasące się na terenie hotelu
Samolot był tymczasowo pożyczony z Czech (trudno w
to teraz uwierzyć, w okresie COVID-19, ale wtedy brakowało maszyn z powodu
uziemienia samolotów Boeing 737 Max) i miał dwujęzyczne oznakowania, po czesku
i po angielsku. Start był opóźniony z powodu procedury odladzania. Na pokładzie
nie podawano posiłków, tylko kawę i inne napoje, ale można było kupić lub
zamówić w przedsprzedaży dodatkowe jedzenie. Lot trwał 3 godziny 41 minut i bezproblemowo
wylądowaliśmy w Santiago de Cuba.
Samolot linii lotniczych "Sunwing" na lotnisku w Santiago de Cuba
Dzięki kubańskim forom TripAdvisor wiedziałem, że
nieoczekiwanie dolar amerykański stał się popularną i pożądaną walutą na Kubie,
dlatego zabraliśmy ze sobą kilka nowiutkich banknotów sto-dolarowych. W ciągu
kilku minut od wejścia do autobusu wymieniliśmy 200 dolarów i dostaliśmy 200
CUC - wystarczająco na nasz cały pobyt. Pobiegłem też do pobliskiego kiosku i kupiłem
2 puszki kubańskiego piwa (Cristal).
Okazało się, że dostałem ostatnie 2 puszki - i to było jedyne kubańskie piwo (w
puszkach lub butelkach), jakie piłem podczas całej podróży. Niektórzy turyści
odkryli również, że ich bagaże nie przyleciały wraz z nimi i miały zostać
dostarczone do hotelu w ciągu następnych dni. Dojazd do hotelu zajął nam ponad
godzinę. Nasz bardzo miły i przystojny przedstawiciel turystyczny, Sahidy, opowiedziała
nam wiele interesujących historii na temat Kuby. Nota bene, była ona
pochodzenia libańskiego, jej mąż studiował w Hiszpanii i miała zamiar do niego
pojechać z wizytą.
Na plaży
HOTEL
Otrzymaliśmy ‘Junior Suite C-3’ (na górnym
piętrze). Nie byliśmy specjalnie zachwyceni lokalizacją budynku, ale
zdecydowaliśmy się w nim pozostać - bardziej podobała nam się ‘Junior Suite H-4’,
w której mieszkaliśmy 2 lata wcześniej. Mieliśmy tę samą pokojówkę sprzed dwóch
lat, Martę.
Personel hotelu był ogólnie miły i pomocny,
chociaż widziałem wielu nowych, młodych ludzi pracujących w recepcji, a
większość z nich słabo mówiła po angielsku - i odniosłem wrażenie, że nie kwapili
się zbytnio, aby praktykować swoje skromne umiejętności językowych z turystami.
W środku naszej "Junior Suite C-3"
Dwupoziomowy pokój był przyjemny, mieliśmy zimną i
ciepłą wodę, chociaż w godzinach szczytu ciśnienie było kiepskie. Poza tym
wszystko inne działało (klimatyzacja, telewizor, lodówka, suszarka do włosów).
W pokoju nie było telefonu. Kilka razy musieliśmy prosić o sejf - w końcu
został on przyniesiony (!) do naszego pokoju i przykręcony do ściany (za opłatą
2 CUC dziennie).
Niektóre gniazdka w pokoju były o napięciu 110 V,
inne 220 V i NIE były wyraźnie oznaczone, na szczęście przed ich użyciem zapytałem
pokojówkę—inaczej mógłbym uszkodzić urządzenia elektryczne! Przywieźliśmy mały
ekspres do kawy (i kawę) wraz z listwą przeciwprzepięciową - 2 lata temu, z
powodu gwałtownego wzrostu napięcia po przerwie w dostawie prądu, ekspres do
kawy się przepalił.
Zachód słońca na plaży
W telewizji nie było kanadyjskiego kanału, tylko
CNN, którego nigdy nie lubiłem oglądać. Próbowaliśmy oglądać wiadomości o
godzinie 18:00, ale czasami tak „istotne'' wiadomości, jak historia o parze królewskiej
ogłaszającej zamiar wycofania się ze swoich tradycyjnych ról zajmowały
pierwsze 20 minut, przenosząc inne „nieistotne” wydarzenia (jak katastrofa
samolotu na Ukrainie, kryzys irański czy wybuch korona wirusa) na dalszy plan!
Dlatego spędzaliśmy zaledwie kilka minut przed telewizorem.
Ruiny budynków hotelowych, przed laty zniszczonych przez huragan
Z naszego balkonu rozciągał się widok na ocean
oraz na porośnięte roślinnością ruiny starych budynków hotelowych (dyskoteki),
zniszczone przed laty przez huragan. Wokoło na trawie pasły się zawsze różne
zwierzęta, głównie konie i osły (a przy nich zwykle stały białe czaple), co nadawało
temu miejscu bardzo rustykalny wygląd. Koty i psy nie były tak liczne, jak
dawniej. Plaża była ładna, a pracownicy plażowi szybko
przynieśli nam leżaki. Bar „Coco” serwował zimne piwo i inne napoje - barman
Frank świetnie znał swoją pracę, a ja szczególnie uwielbiałem piña colada i oczywiście zimne piwo. Na
plaży świadczyła usługi masażystka i Catherine codziennie się z nią spotykała.
Miałem nadzieję, że uda mi się ponurkować z rurką, ale każdego dnia było dość
wietrznie i fale w pobliżu rafy były stosunkowo wysokie, przez co nurkowanie okazało
się zbyt ryzykowne. Bliżej brzegu widziałem wiele kolorowych ryb, a nawet
murenę, wychylającą się z otworu w skale. Mieliśmy najlepszą styczniową pogodę w historii
naszych wyjazdów na Kubę: każdego dnia było słonecznie, około +30 C i zaledwie kilka
razy padało, ale zanim dotarliśmy do naszego pokoju, uciekając przed deszczem, niebo
znów było niebieskie. Z powodu wiatru nie było komarów ani innych owadów.
Przywiozłem ze sobą niedawno wydaną książkę
autorstwa John’a Grisham’a, „The Reckoning” („Dzień Rozrachunku”). Nie był to
jednak typowy thriller prawniczy, którego można było się spodziewać po autorze.
Opowieść ma miejsce się w stanie Missisipi, w latach czterdziestych XX wieku.
Poza wątkiem prawniczym pojawiają się takie elementy jak bolesne sekrety
rodzinne, życie na plantacji bawełny i stosunki rasowe. A z retrospekcji
dowiedziałem się sporo nieznanych mi faktów dotyczących inwazji japońskiej na
Filipiny, kapitulacji armii amerykańskiej oraz Bataańskiego Marszu Śmierci.
Sztuka jaskiniowa Ameryki Środkowej i Południowej (Exposición Mesoamericana)
Sekcja ośrodka ‘Carisol’ (w której mieszkaliśmy)
była znacznie spokojniejsza niż sekcja los Corales, gdzie miały miejsce
wszystkie programy rozrywkowe - i był to jeden z głównych powodów, dla którego
zdecydowaliśmy się mieszkać w Carisol.
Jadąc autobusem z lotniska do hotelu, spotkaliśmy
małżeństwo ze Streetsville, które poznaliśmy w tym samym ośrodku dwa lata temu.
Dużo z nimi rozmawialiśmy i bardzo często wspólnie spożywaliśmy obiady.
Spotkaliśmy też dwóch znanych członków TripAdvisor, CubaCarol i Coral Queen,
których posty na kubańskich forach czytałem od wielu lat i często stosowałem
się do ich cennych rad. Właściwie to Coral
Queen poleciła nam naszą casa
particular w Santiago de Cuba w 2010 roku! Spotkaliśmy też Karen z Quebec,
z którą dwa lata temu jeździliśmy na rowerze do Jardin de Cactus i której doskonały hiszpański znacznie wzbogacił
naszą wycieczkę! Poza tym często spotykaliśmy się z turystami z Kanady i
opowiadaliśmy sobie wiele ciekawych historii z podróży po Kubie i innych
krajach.
JEDZENIE / RESTAURACJE
Jedzenie było średnie, ale smaczne i nie miałem
powodu do narzekań. Na śniadanie zawsze wybierałem jajka sadzone, kawę i
jogurty. Generalnie nie chodziliśmy na lunch, ale kilka razy wpadliśmy do
restauracji Ranchon na doskonałe
żeberka i ryby. Na obiad/kolację można było wybrać wiele różnych dań. Uwielbiałem
grillowaną wieprzowinę, była pyszna - niestety dwukrotnie próbowałem wołowiny,
była twarda i żylasta - cóż, przynajmniej smakowało to miejscowym pieskom,
które poczęstowałem… Przywieźliśmy ze sobą kilka sosów sałatkowych, które
znacznie poprawiły smak sałatek. Jednak po tygodniu doświadczyłem lekkich
problemów żołądkowych - nie było nic złego w samym jedzeniu, ale wydaje mi się,
że te sałaty kolidowały z moją florą bakteryjną. Chociaż nigdy nie zauważyliśmy
w kurorcie braków piwa ani wina, wino było „reglamentowane” - kelnerzy nalewali
tylko pół kieliszka wina i nigdy nie zostawiali butelki wina na stole, jak to
miało miejsce podczas poprzednich pobytów.
Niezmiernie głośny kubański zespół muzyczny
Każdego wieczoru kubański zespół zapewniał nam
muzyczną rozrywkę podczas obiado/kolacji. Miałem naprawdę mieszane uczucia: z
jednej strony miło było posłuchać jednej lub dwóch piosenek i podziwiać ich
artystyczne talenty, ale po jakimś czasie trochę zaczęli nadużywać swojej
gościnności, dosłownie niemożliwe stawało się prowadzenie jakiejkolwiek
sensownej rozmowy przy stole. Wykonawcy stali bardzo blisko stolików i ich
muzyka była niezmiernie głośna! Nawet gdyby to był sam Frank Sinatra, to po
jakimś czasie pewnie miałbym go dosyć. Często odczuwaliśmy ulgę, gdy w końcu muzykanci
odeszli w poszukiwaniu innych ofiar ... (tzn. turystów)!
Podczas naszego pobytu w ośrodku, po kilku dniach artysta-malarz stworzył oto taki mural
SKLEPY
HOTELOWE (TIENDAS)
Po raz pierwszy od 11 lat w hotelowych sklepach
nie można było kupić żadnego kubańskiego piwa! Co więcej, na drugi dzień po
przyjeździe kupiłem jedną butelkę wody mineralnej i 2 butelki trunków
kubańskich - okazało się, że od tej pory w sklepie nie ma żadnych kubańskich trunków
ani wody mineralnej (jedynie był dostępny rum)! Przywiozłem ze sobą sos
tabasco, mając nadzieję, że będziemy robić ‘Krwawą Mary’ - ale w sklepie nie
było też wódki ani soku pomidorowego. Na szczęście w barach było piwo z beczki.
Catherine z zepsutym rowerem. Jak widać, pomimo przeciwności nadal jest w świetnym nastroju-na Kubie przeciwności losu to normalna rzecz i trzeba je spokojnie znosić.
WYPOŻYCZALNIA
ROWERÓW I SPACERY PO HOTELU
Jadąc do tego hotelu, bardzo byliśmy
zainteresowani wypożyczeniem rowerów i zwiedzaniem na nich okolicznych
atrakcji. W tym roku do wynajęcia były tylko 4 rowery—reszta pewnie popsuta. Udało
się nam wypożyczyć 2 rowery i pojechaliśmy do ‘blow holes,’ (pseudo-gejzery), porobiliśmy
trochę zdjęć i wideo, a gdy chcieliśmy wracać, okazało się, że rower Catherine
złapał gumę - dosłownie odrywała się od koła, więc nie można było nawet roweru
prowadzić. Ja zostałem z tym wrakiem, a Catherine udała się na moim rowerze do
hotelu i wysłała po mnie bryczkę konną. Po ponad godzinie dotarłem do hotelu.
Blow holes (pseudo-gejzery) niedaleko hotelu
Otrzymaliśmy nowy rower i następnego dnia rano
pojechaliśmy rowerami do wioski Baconao - akurat w samą porę, aby o godzinie 8:00
rano być na rozpoczęciu nauki w szkole podstawowej, gdzie uczniowie śpiewali i recytowali
rewolucyjne strofy.
Zwiedziliśmy małą szkołę i rozmawialiśmy z nauczycielami,
dając im kilka dwujęzycznych czasopism. Mieliśmy zwrócić rowery o godzinie 10.00 rano, więc byłem już w wypożyczalni o godzinie 9:45, ale nadal była zamknięta.
Czekałem ponad godzinę (w międzyczasie dwie osoby chciały wypożyczyć skuter, a
inny turysta niecierpliwie czekał, aby zwrócić skuter), ale wypożyczalnia pozostała
zamknięta, jedynego jej pracownika nigdzie nie było. Tuż przed godziną 11:00 z
trudem zaciągnąłem rowery do recepcji i mimo protestów recepcjonisty umieściłem
je w przechowalni bagażu. Podejrzewam, że hotel będzie bardzo zadowolony, gdy
pozostałe rowery w końcu się zepsują - o jeden problem mniej!
Szkoła w wiosce Baconao
Rano spacerowaliśmy po hotelu i dwukrotnie
zwiedzaliśmy pobliskie jaskinie wzdłuż nadmorskich klifów, znajdowała się w
nich sztuka jaskiniowa Ameryki Środkowej i Południowej (Exposición Mesoamericana). Kilkakrotnie rozmawialiśmy z pracującym
tam ogrodnikiem - pokazał nam nietoperze („murciélagos”) wiszące na ścianach
jaskini. Zauważyliśmy również, że restauracje, które widzieliśmy dwa lata temu,
zniknęły - turysta powiedział nam, że były prywatne i zbyt skutecznie konkurowały
z pobliskimi instytucjami rządowymi…
Poranna zbiórka przed rozpoczęciem zajęć w szkole podstawowej w wiosce Bacono
Hotel oferował raz w tygodniu darmowy wyjazd
autobusem do Santiago de Cuba. Wyjazd następowało o 10:00 rano w sobotę i
skorzystaliśmy dwukrotnie z tej okazji. Za pierwszym razem autobus był pełny,
za drugim jechały dwa autobusy, w drugim było jeszcze kilka wolnych miejsc. Za
każdym razem Julio, bardzo zabawny człowiek, był przewodnikiem w autobusie i
raczył nas wieloma ciekawymi historiami. Autobus podrzucił nas - a później
zabrał - z Plaza Dolores.
Pomnik Francisco Vicente Aguilera
Było tam wiele restauracji i stary kościół Dolores
przekształcony w salę koncertową, a także imponujący pomnik Francisco Vicente
Aguilera (1821-1877), kubańskiego patrioty, burmistrza Bayamo, wiceprezydenta
Republiki i powstańca.
Ulica Calle Jose Antonio Saco, zwana Enramada
Zaledwie kilka kroków od placu znajdowała się
ulica Calle Jose Antonio Saco, a.k.a. Enramada, zamknięta dla ruchu
samochodowego, zawsze pełna spacerujących, sklepów, restauracji i hotelików. Przechadzaliśmy
się tą ulicą kilka razy, kupiliśmy kilka pysznych „churros” (płacąc CUP lub
„Moneda National”, niezmiernie dla nas tanio), a także odwiedziliśmy kilka casas particulares, niektóre były
całkiem ładne i z ich tarasów rozciągał się wspaniały widok na miasto. Był
nawet sklep oferujący „Las Mascotas” - tak, to był sklep z małymi zwierzątkami!
Antyczny samochód na Plaza Dolores, którego jakoby nie powinienem 'bezpłatnie' fotografować!
Na Plaza Dolores spacerowało, rozmawiało lub
siedziało w restauracjach wiele Kubańczyków - niektórzy próbowali żebrać i
prosić o pieniądze, ale większość z nich nie kontaktowała się z turystami. Dwa
lata temu zrobiłem wideo starszemu kubańskiemu gitarzyście, który grał i
śpiewał słynna piosenkę o Komendancie Che Guevara, które później zamieściłem na
YouTube.
Zdjęcie z kubańskim gitarzystą
Gdy fotografowałem okoliczne budynki, zauważyłem
piękny antyczny samochód, który zacząłem fotografować. Nagle pojawił się rozgorączkowany
mężczyzna i szybko machając rękami, krzyczał, że nie mam robić zdjęć samochodu
bez zapłacenia (jemu?). Oczywiście całkowicie go zignorowałem i kontynuowałam
swoją działalność fotograficzną. Tak szybko, jak się pojawił, zniknął - a żeby było
jeszcze zabawniej, samochód nawet nie należał do niego!
Urocza dziewczynka kubańska!
Czekając na Plaza Dolores na autobus, usiedliśmy
na patio Restaurante Don Antonio i
zamówiliśmy kilka drinków oraz zimne piwo - był to jedyny lokal w okolicy, w
którym był ten napój. W pobliżu siedziała kubańska rodzina i zrobiłem serię niezwykłych
zdjęć ich uroczej córeczki! Kelnerzy byli uprzejmi i byłem im wdzięczny, że
udało im się znaleźć piwo - kto by pomyślał, że piwo okaże się tak rzadkim
towarem na Kubie?
Festyn na Plaza de Marte
Dwukrotnie wstąpiliśmy na Plaza de Marte, gdzie
odbywały się jakieś festyny, okoliczne ulice były zamknięte dla ruchu i było
mnóstwo różnych budek / kiosków z jedzeniem, a dookoła roiło się od spacerujących
Kubańczyków. Niestety, w pobliżu nie można było kupić żadnego kubańskiego piwa
i dopiero po przeszukaniu kilku sklepów udało mi się kupić niemieckie piwo
„Heineken”, wyprodukowane specjalnie z okazji 400-lecia Hawany. Bardzo blisko
Placu znajdował się prowincjonalny komitet Komunistycznej Partii Kuby -
ponieważ w holu wisiało dużo fotografii (najprawdopodobniej związanych z
rewolucją kubańską), zapytałem, czy można je obejrzeć, ale strażnicy mnie nie
wpuścili. Zastanawiam się, dlaczego?
Szpital Aniołów ("Los Angeles")
W drodze do koszar Moncada (po angielsku Moncada Barracks, po hiszpańsku Cuartel Moncada) przeszliśmy na skrót
przez teren szpitala Los Angeles. Zbudowany kilkadziesiąt lat przed rewolucją,
był imponujący. W drodze powrotnej chcieliśmy też przejść przez teren szpitala,
ale ochroniarz powiedział „nie” i był bardzo nieugięty, nie chcąc nas przepuścić.
Jedynym wyjaśnieniem jest to, że w określonych godzinach turyści nie mają
wstępu na teren szpitala, a w innym mają…
Koszary Moncada, na ścianach są widoczne otwory po kulach
Punktem kulminacyjnym wycieczki była wizyta w
koszarach Moncada. W rzeczywistości pojechaliśmy tam, choć na krótko, podczas naszej
pierwszej wycieczki autobusem do Santiago, ale dopiero podczas drugiej
spędziliśmy wewnątrz budynku ponad godzinę, spacerując i oglądając eksponaty.
Koszary Moncada, obecnie znajduje się w nich szkoła podstawowa i muzeum
Ten słynny budynek widziałem wielokrotnie w
telewizji, w książkach, magazynach i materiałach propagandowych. Rzeczywiście, jest
on zwany kolebką kubańskiej rewolucji. To właśnie tutaj 26 lipca 1953 roku
26-letni Fidel Castro wraz z grupą 111 źle uzbrojonych mężczyzn zaatakował
koszary Moncada. Atak zakończył się całkowitą porażką - około 60 bojowników
zostało zastrzelonych lub torturowanych na śmierć, a pozostali, w tym Fidel
Castro i jego brat Raul, zbiegli. Niebawem Fidel Castro został schwytany. Miał szczęście (ten człowiek miało w ogóle
OGROMNE SZCZĘŚCIE)—kapitan kubańskiej armii, Pedro Manuel Sarria Tartabull, który
zgodnie z rozkazem zamiast go rozstrzelać na miejscu, postanowił go doprowadzić
do więzienia. Castro został uwięziony i sądzony. To podczas tego
procesu wypowiedział słynne słowa: „Historia mnie rozgrzeszy”. Został skazany
na 15 lat, ale zwolniono go po 2 latach. Wkrótce Fidel i Raul Castro wyjechali
do Meksyku, gdzie zaprzyjaźnili się z argentyńskim lekarzem Ernesto „Che”
Guevarą. Dwudziestego piątego listopada 1956 roku Castro (nawiasem mówiąc, dokładnie
tego samego dnia 60 lat później Castro zmarł) wraz z 81 rewolucjonistami wyruszył
z Meksyku na rozpadającej się łodzi „Granma” i wylądował na Kubie 2 grudnia
1956 roku. Podobnie jak atak na koszary Moncada, i ta wyprawa stała się kolejną
katastrofą - 62 rebeliantów zostało zabitych lub schwytanych. Po dwuletniej
wojnie partyzanckiej Batista opuścił Kubę 31 grudnia 1958 r., a następnego dnia
Fidel Castro ogłosił zwycięstwo rewolucji kubańskiej. Dlatego liczba „26,”
(dzień ataku na koszary Moncada, 26
lipca) stała się symbolem rewolucji i ciągle się ona pojawia na Kubie—w propagandzie,
na sztandarach, szkołach, gazetach, książkach.
Przed koszarami Moncada
Budynek koszar Moncada ma bardzo charakterystyczny
musztardowo-biały kolor. Część budynku to muzeum, pozostała część to obecnie
szkoła. W muzeum znajduje się mnóstwo zdjęć, mundurów, map, narzędzi tortur i
zdjęć bojowników, którzy wzięli udział w ataku. Przy wejściu do koszar
znajdowało się szereg fotografii przedstawiających różnych dostojników
odwiedzających koszary Moncada, często oprowadzanych przez samego Fidela
Castro.
Profesorek Henryk Jabłoński, Przewodniczący Rady Państwa PRL, składa wizytę w koszarach Moncada, a w roli przewodnika służy mu sam przywódca ataku na te koszary, Fidel Castro
Od razu rozpoznałem na jeden z fotografii Henryka Jabłońskiego, Przewodniczącego
Rady Państwa PRL w latach 1972-1985, który złożył tam wizytę w 1979 roku.
Niestety, wszystkie opisy w muzeum były po hiszpańsku, a nie po angielsku, więc
nie byłem w stanie wiele zrozumieć. Jest to dość zagadkowe, bo przecież w
interesie kubańskiego rządu byłoby poinformowanie turystów o rewolucyjnej
historii.
Otwory po kulach na ścianach koszar Moncada. Nie są one jednak zbyt autentyczne... Ale za to uśmiech Catherine jest w 100% autentyczny! Z pewnością cieszy się, że Rewolucja Kubańska zakończyła się pomyślnie i dzięki temu możemy często przyjeżdżać na Kubę!
Jedną z pierwszych
rzeczy, która się rzuca w oczy, to otwory po kulach, jakoby dokonane przez ostrzał
z kiepskiej broni rebeliantów Jednakże według artykułu Stephen’a Hunter w „The
Washington Post” (z 2003 roku), jak również według prezentacji Dr Antonio de la
Cova z okazji wydania jego nowej książki, “The Moncada Attack: Birth of the
Cuban Revolution” (“Atak na Koszary Moncada: Narodziny Kubańskiej Rewolucji”), te
otwory nie są prawdziwe—oryginalne otwory były po ataku usunięte przez reżim
Batisty. Dopiero po rewolucji zostały one odtworzone przez nowy rząd. Również
Dr de la Cova stwierdził, że ów dziury NIE były wynikiem ostrzelania budynku
przez rebeliantów, ale przez żołnierzy.
Koszary Moncada
Odkryłem też inną
interesującą historię dotyczącą ataku na koszary Moncada. Według Dr de la Cova
(oryginalnie pochodzącego z Hawany, adiunkta studiów latynoskich na
Uniwersytecie Indiana), w lipcu 1953 r. ponad tuzin żołnierzy zabitych podczas
ataku Fidela Castro na koszary Moncada zostało pochowanych w Panteonie Kubańskiej
Armii Konstytucyjnej na Cmentarzu Santa Ifigenia w Santiago. Gdy rebelianci
przejęli władzę, oczyścili Panteon ze szczątków swoich dawnych wrogów i spalili
je, przy wejściu dodali słowo „Rewolucyjny” po „Siłach Zbrojnych” i umieścili w
nim żołnierzy komunistycznych.
Chciałbym jeszcze
wspomnieć o Siboney Farm (Farma Siboney), służącej rebeliantom do przygotowywania
ataku na baraki Moncada. To właśnie z tej farmy rebelianci wyruszyli, aby
zaatakować koszary, a po ataku niektórzy z nich do niej powrócili. Tego samego
dnia żołnierze odkryli farmę i ostrzelali jej fasadę z karabinu maszynowego—do dzisiaj
widoczne są otwory. Ponieważ farma jest usytuowana kilka metrów od drogi
pomiędzy Santiago i naszym hotelem, wielokrotnie ją widzieliśmy z okien
autobusu.
Parasolki, parasolki dla dorosłych i dla dzieci! Parasolki, parasolki, kropla przez nie nie przeleci! Parasolki, parasolki, parasolki bardzo tanie! Parasolki, parasolki, proszę brać, panowie, panie!
Ostatniego dnia naszego pobytu
pogoda się pogorszyła. Na lotnisku w Santiago nie można było zapłacić w walucie
CUC, tylko CUP i dolarami amerykańskimi (i pewnie też innymi walutami, ale
wtedy była jakaś dopłata). Szybko kupiłem dwie butelki rumu. Niektórzy turyści nie
byli na nowe przepisy gotowi i mieli trudności z zakupami.
Comandante Juan Almeida Bosque, Fidel and Raul Castro
Lot do Kanady przebiegał spokojnie,
ponownie wylądowaliśmy na Infield
Terminal w Toronto i autobusem dojechaliśmy do Terminalu 3 lotniska
Pearson. Nawiasem mówiąc, tego samego dnia (22 stycznia 2020 r.) z Wuhan w
Chinach przyleciał na to lotnisko Chińczyk i stał się pierwszym przypadkiem
nowego koronawirusa (COVID-19) w Kanadzie.
Na zdrowie! I abyśmy wkrótce powrócili na Kubę!
Ogólnie rzecz biorąc, mieliśmy
mniej problemów niż 2 lata temu, pogodę znacznie lepszą i bawiliśmy się świetnie.
Oczywiście zawsze podróżujemy na Kubę bez żadnych uprzedzeń i staramy się nie
patrzeć na to, czego nie lubimy i co nam nie pasuje - w końcu przyjeżdżamy, aby
cieszyć się wakacjami, a NIE narzekać! Jednak jest oczywiste, że ten ośrodek
wymaga wielu remontów i ulepszeń - dlatego nie dziwię się, że niektórzy turyści
są nim rozczarowani. Niestety, biorąc pod uwagę obecne problemy gospodarcze na
Kubie (dodatkowo spotęgowane przez nieoczekiwaną pandemię COVID-19), nie jestem
optymistą, że jakakolwiek znacząca poprawa nastąpi w najbliższym czasie. Jeżeli
więc jedziesz na Kubę, skup się na pozytywach, przymknij oczy na negatywy i baw
się dobrze!
Naszą trzynastą wycieczkę na Kubę w
ostatnich 9 latach i drugą do ośrodka Carisol Los Corales (pierwszy raz byliśmy
w nim w listopadzie 2010 roku) rozpoczęliśmy w Toronto, 4 stycznia 2018 roku.
Na lotnisku od razu poznaliśmy znajomo-wyglądający samolot Kubańskich Linii
Lotniczych “Air Cubana”—kadłub był pomalowany na czarno i lecieliśmy nim do
Cienfuegos w styczniu 2016 roku (LY-COM). Po trzy i półgodzinnym locie przed
godziną szóstą wieczorem wylądowaliśmy w Santiago de Cuba. Udało mi się
wymienić dwieście dolarów kanadyjskich na lokalną walutę i otrzymałem 153 peso
(CUC), tzn. 75.60 CUC za sto dolarów—hotel oferował jedynie 74 CUC za $100.
Wymiana przebiegła bezproblemowo, ale nagle koło kasy pojawiła się kilkuosobowa
grupa muzyczna i zaczęła grać głośną muzykę, podczas gdy byłem zaabsorbowany
przeliczaniem pieniędzy—nie mogli wybrać gorszego miejsca i czasu na ów występ!
A na dodatek jeszcze oczekiwali, że dam im napiwek—chyba żartowali! Po godzinie
dojechaliśmy autobusem do hotelu i jeszcze udało się nam zjeść obiad.
Nasz "Junior Suite", H-4, Carisol, w którym spędziliśmy następne 13 nocy (górne piętro, po lewej stronie). Pomimo licznych problemów, było fajnie!
Dwa tygodnie przed wyjazdem posłaliśmy
do hotelu email, prosząc o cichy pokój, z daleka od basenu i sceny rozrywkowej
albo też o przydzielenie nam za dodatkową opłatą ‘bungalow’ (domek parterowy),
który nie był oferowany w ofercie Hola Sun. Niestety, otrzymaliśmy pokój w
sekcji nr 500 w Los Corales, numer 520, który prawie kompletnie spełniał warunki,
o które NIE prosiliśmy. Okna wychodziły na basen i scenę rozrywkową, toteż
pierwszej nocy było trochę głośno z powodu występów, a później wiele ludzi
gromadziło się koło baru i głośno rozmawiali. Tył budynku wychodził na
opuszczone budynki i pole, po którym chodziły różne zwierzęta z pobliskich
farm. Następnego dnia rano o godzinie 10 zaczęła grać muzyka koło basenu. Nota
bene, w 2010 roku parę nocy spędziliśmy w pokoju numer 516!
Widok z naszego pokoju. Tak, to konik-często widzieliśmy przechodzące koło naszego domku konie, osiołki, a nawet i krowy i kozy!
Postanowiliśmy zmienić pokój. Z rana
poszliśmy do recepcji hotelowej, ale dość nieprzyjemny i oficjalny urzędnik
powiedział nam, że nie było wolnych żadnych bungalows
lub pokoi. Zażądaliśmy rozmawiać z managerem, który okazał się o wiele bardziej
wyrozumiały i powiedział, że za opłatą 20 CUC za pokój za noc możemy otrzymać
bungalow w sekcji Los Corales lub też junior
suite w Carisol.
Widok z naszego pokoju-nadchodziła burza i deszcze!
Co ciekawe, od razu po przyjeździe do
hotelu spytaliśmy się w recepcji, ile kosztowałby bungalow i powiedziano nam,
że 30 CUC na osobę za pokój—jakimś cudem w ciągu nocy cena poszła w dół ;).
Poszliśmy więc do Carisol, porozmawialiśmy z pracownikiem hotelu w recepcji i
otrzymaliśmy junior suite na 2
piętrze w sekcji “H” i po niedługim czasie się tam przenieśliśmy—Angel, bardzo
miły pracownik hotelu, zabrał nas i nasze 5 walizek wózkiem golfowym.
Widok z balkonu naszego pokoju na podobne domki, w jakim mieszkaliśmy.
Następnego dnia dopłaciliśmy prawie
$400 kanadyjskich za ‘upgrade’ oraz po 2 CUC za dzień za sejf w pokoju.
Jakkolwiek od samego początku mieliśmy bardzo dużo problemów (o których piszę w
dalszej części) i Catherine zażądała zwrotu pieniędzy tych extra pieniędzy,
jakie zapłaciliśmy za upgrade. Na
szczęście je otrzymała, jakkolwiek w walucie kubańskiej.
Na plaży. Jak widać, nasi rodacy z Polski licznie (a przynajmniej Danuta i Bronek Klimukowski) odwiedzają Kubę i zostawiają po sobie takie pamiątki!
Nigdy nie mieliśmy na Kubie tak
fatalnej pogody, jak podczas pierwszych siedmiu dni naszego pobytu—było zimno,
wietrznie, pochmurne i deszczowo (jednego wieczora tak bardzo lało, że nie
byliśmy w stanie iść na obiad) i nie spędziliśmy ani jednej minuty na plaży.
Współczułem tym, którzy przyjechali na wakacje tylko na jeden tydzień! Pogoda
znacznie się poprawiła podczas drugiego tygodnia, było słonecznie i gorąco (do
+30 C) i tylko raz padało.
Niepomyślna pogoda niemalże zmusiła mnie do poświęcenia czasu na czytanie
książek (obie w języku angielskim). Pierwsza pozycja, jaką przeczytałem, to
“Stalin: The Court of the Red Tsar” (“Stalin: Dwór Czerwonego Cara”) autorstwa
Simon Sebag Montefiore. Ogólnie wstrząsająca książka. Stalin-potwór i morderca,
psychopata, mistrz manipulowania ludźmi, którego się wszyscy boją i posłusznie
wykonują jego najbardziej krwawe i absurdalne rozkazy—i często sami stają się
ofiarami tego systemu.
Druga pozycja to “The Kite Runner” („Chłopiec z Latawcem”) autorstwa Khaled
Hosseini. Świetna książka, posiadająca niesamowitą fabułę, lecz niezmiernie
przykra—tak bolesna, że w pewnym momencie aż trudno było mi ją czytać. Ale
zadowolony jestem, że ją przeczytałem.
Na plaży z pracownikami hotelu
Z pewnością sekcja Carisol jest o
wiele spokojniejsza niż sekcja Los Corales, jako że ta druga posiada conocne
występy rozrywkowe i inne aktywności. Mogliśmy swobodnie używać wszystkie
obiekty i restauracje w obu hotelach i absolutnie nie przeszkadzało nam, że
trzeba było iść pieszo około 5 minut z hotelu do hotelu. O godzinie 10:30 rano
bardzo zabawna i pełna energii Kubanka prowadziła ćwiczenia rozciągania się (stretching) na plaży. Catherine zawsze z
ochotą partycypowała w nich i bardzo je lubiła. Plaża była całkiem fajna, ale
nie miała wystarczającej ilości palapas
lub drzew zapewniających cień, toteż musieliśmy je ‘rezerwować’ wcześnie rano.
Czyżby to rzeczywiście był pająk Tarantula?
W hotelu Carisol zauważyliśmy po deszczu dookoła basenu bardzo dużo żab-ropuch,
które dały niezmiernie głośny i unikalny wieczorny ‘koncert’. Innego wieczora,
gdy szliśmy na obiad, zauważyliśmy ogromnego pająka—powiedziano nam, że to była
tarantula. Kilka dni później Catherine zobaczyła identycznego pająka w toalecie
hotelowej i powiedziała, że było to bardzo nieprzyjemne spotkanie. Wszędzie biegały
jaszczurki z zakręconym ogonem, często ganiały się po plaży podobnie, jak
wiewióreczki ziemne (chipmunks)
ganiają się w lasach w Kanadzie.
Jak wspominałem poprzednio, po
pierwszej nocy przeprowadziliśmy się do hotelu Carisol, do junior suite w budynku “H”. Nasz pokój znajdował się na piętrze (upper floor), posiadał balkon z dwoma
krzesłami i mogliśmy z niego spoglądać na ocean i otaczające góry. Każdy domek
miał 4 pokoje, dwa na parterze i dwa na pierwszym piętrze. Nigdy nie
słyszeliśmy hałasu z hotelu Los Corales czy też innych odgłosów i nigdy w
pokoju nie znaleźliśmy żadnych insektów, oprócz maleńkich mrówek, które
zazwyczaj gromadziły się na balkonie dookoła kropli słodkich likierów. Na
balkonie zauważyliśmy dużego zielonego pasikonika i małego gekona. Z balkonu
często obserwowaliśmy konie i osły pasące się na trawie kilka metrów od naszego
budynku (co za doskonały pomysł na koszenie trawy bez użycia maszyn
spalinowych!). Dwukrotnie byliśmy zaskoczeni, widząc koła naszego domku
przechodzące stado 10 ogromnych byków krów, jak też stadko kóz. Niektóre konie
miały przyczepione dzwoneczki i w nocy przez jakiś czas słyszeliśmy je, zanim
się wynurzyły z ciemności. Bardzo lubiliśmy te zwierzęta, dodawały one hotelowi
specyficzny rustykalny akcent.
Z naszego pokoju nr 520 w sekcji Los Corales mogliśmy oglądać takie oto pasące się zwierzęta, jak też opuszczone budynki, które jakoby kiedyś miały spełniać rolę hotelu dla pracowników.
Niestety, doświadczyliśmy też wiele
problemów podczas naszego pobytu:
Nie było W OGÓLE gorącej
wody przez pierwsze 7 (siedem) dni.
Zimna woda ledwie kapała z
kranu/prysznica przez pierwsze 7 dni, tak więc nawet użycie zimnego
prysznica nie było proste.
My (jak też wiele innych
turystów) trzy razy nie mieliśmy ŻADNEJ wody (ani zimnej, ani gorącej) i
takie awarie trwały od 3 do 20 godzin. Nowo przybyli turyści byli
niezmiernie niezadowoleni, bo bardzo pragnęli się wykąpać po długiej
podróży.
Jednego wieczora przestały
działać światła na balkonie, w sypialni i w łazience. Technik nie był w
stanie ich naprawić, ale na szczęście działały następnego dnia po
południu.
Klimatyzator nie działał
przez pierwsze 2 dni (nie było pilota), ale ponieważ było na zewnątrz
chłodno, nie stanowiło to problemu. Później zaczął działać, ale co jakiś
czas przestawał (najprawdopodobniej wysiadały korki i trzeba było je
zresetować).
Drugiego tygodnia nie
mieliśmy klimatyzacji przez 2 noce, pomimo że kilkakrotnie zgłaszaliśmy
ten problem na recepcji. Wreszcie pojawił się technik, zresetował korki i
pokazał mi, jak to w przyszłości robić. Jednakże klimatyzator przestał
pracować po kilku minutach. Pomimo, że wielokrotnie resetowałem korki, co
jakiś czas się przepalały i po godzinie dałem sobie z tym spokój. Było
dość gorąco, toteż otworzyliśmy drzwi, ale niebawem w pokoju pojawiły się
komary i musieliśmy zamknąć drzwi, śpiąc w dusznym i gorącym pokoju.
Wreszcie technik naprawił coś innego i klimatyzator działał dobrze, jak
też w środku nocy z powrotem zapaliły się wszystkie światła.
Sześć razy nie mieliśmy
prądu, ale jedynie przez kilkadziesiąt sekund. Jednak z powodu przepięcia
maszyna do robienia kawy, przywieziona z Kanady, popsuła się.
Telewizor działał, lecz
dźwięk był bardzo zniekształcony i napisy (closed captioning) nie działały, toteż nigdy więcej go nie
oglądaliśmy (w naszym przypadku nie był to duży problem, bo i tak nie mamy
i nie oglądamy telewizji w Kanadzie).
W pokoju nie było telefonu—za
każdym razem, gdy mieliśmy jakikolwiek problem (a było ich niemało),
musieliśmy się na piechotę udać do recepcji i zgłosić usterki.
Jedzenie było nawet całkiem znośne i pewnie oboje przybraliśmy na wadze
W resorcie było bardzo dużo jedzenia i
z pewnością nikt nie głodował, ale było one dość prozaiczne i powtarzające się.
Cóż, nigdy nie jadę na Kubę, oczekując wyśmienitej kuchni—niemniej jednak i tak
przytyłem 5 funtów! Posiłki spożywaliśmy w obu hotelach, Carisol i Los Corales—ten
ostatni był bardziej zatłoczony. Możliwość jedzenia na zewnątrz była jednym z
powodów, że wybraliśmy właśnie ten resort i jeżeli było to możliwe, zawsze
wybieraliśmy stolik na wolnym powietrzu, a nie w środku. Na śniadania można
było otrzymać jajka i omlety, robione ‘na zamówienie’ przez kucharzy, ale były
do nich kolejki i trzeba było stosunkowo długo czekać, niektórzy kucharze byli
bardzo niedoświadczeni i nieudolni, nawet nie potrafili rozbić jajek! Lunch i
obiad: kucharze przygotowywali wieprzowinę, wołowinę, hamburgery, hot-dogi,
indyczki—ale nigdy nie widziałem krewetek i ryb. Bufet był całkiem smaczny i
zdrowy, ale praktycznie codziennie identyczny. Na obiad zamawialiśmy czerwone
wino, które było poniżej średniej, czym nie byłem zaskoczony. Obsługa była
niejednolita—niektórzy kelnerzy byli bardzo dobrzy, inni kiepscy. W hotelu
Carisol siedmioosobowa grupa muzyczna grała muzykę kubańską, ale za głośno i
nie można było przez to w ogóle prowadzić rozmowy. Poza tym, gdy orkiestra
grała wewnątrz restauracji, akustyka była okropna, kakofoniczne dźwięki były
ogłuszające! W hotelu Los Corales grała inna kapela—jednego wieczora usłyszałem
przepiękną kubańską muzykę jazzową, która mi się ogromnie podobała. W Los
Corales do głównej restauracji przylegała mniejsza, serwująca pizzę i
spaghetti; raz zamówiliśmy pizzę, która była OK.
Krótka wycieczka tą łajbą po lagunie Baconao była całkiem przyjemna
Do znajdującej się w hotelu Carisol na
zewnątrz restauracji a’la carte La Piazza poszliśmy tylko raz. Czekaliśmy
godzinę na jedzenie—i okazało się, że nasze zamówienie nie było takie, jak
powinno i już nie mogło być zmienione. Wołowina przypominała skórę od buta, a
deser składał się z… roztopionych lodów. W dodatku siedmio- czy ośmioosobowa
orkiestra stała bardzo blisko naszego stołu i była niesamowicie głośna; chętnie
dałbym im napiwek, aby PRZESTALI grać. Ogólnie byliśmy rozczarowani tą
restauracją i z ulgą ją opuściliśmy—regularny bufet był o wiele lepszy.
Catherine oczywiście nie przepuściłą okazji zrobienie sobie zdjęcia z takim archaicznym samochodem!
Szkoda, że natknęliśmy się na tyle
problemów—tym bardziej, że niektóre z nich były naprawione PO naszych (często
wielokrotnych) prośbach—innymi słowy, one mogły być naprawione SZYBCIEJ! Poza
tym, wiele gości hotelowych, z którymi rozmawialiśmy, mieli podobne (a nawet
gorsze) problemy, niektórzy musieli zmienić kilkakrotnie pokoje, szczególnie po
ulewnych deszczach, które zalały ich pokoje. Sądzę, że prewencja nie jest mocną
stroną tego ośrodka.
Osiołek się codziennie pasł na terenach hotelu
Pomimo wszystkich tych kłopotów, z
jakimi się musieliśmy zmagać, pojechaliśmy na Kubę z (bardzo) otwartym umysłem
i dlatego mieliśmy miłe wakacje, nie bacząc na te negatywy. Do tego bardzo
podobały się nam otaczające nas górskie widoki, nasze jazdy na rowerach,
przechadzki do pobliskich wsi, jak też obserwowanie oceanu, gór, koni,
osiołków, krów i kóz z naszego balkonu.
Czy byśmy powrócili do tego miejsca?
Odpowiedź może brzmieć niewiarygodnie, ale tak, pod warunkiem, że moglibyśmy
otrzymać dobrze funkcjonujący pokój junior
suite z widokiem na ocean w hotelu Carisol.
Pseudo-gejzery (Blow Holes), całkiem interesujące
Nasz all-inclusive Hola Sun package oferował bezpłatną wycieczkę (konną
dorożką) do Laguny Baconao i farmy z krokodylami. Również wybraliśmy się po
lagunie na 20 minutową przejażdżkę łodzią—widoki były piękne, była otoczona
górami. Farma z krokodylami składała się z 4 klatek z dużymi, śpiącymi
krokodylami—nie oczekujcie wycieczki w stylu ekoturystyki!
Catherine w ogrodzie Jarden de Cactus z naszymi wypożyczonymi jedno-biegowymi rowerami
Hotel (Los Corales) też dawał
możliwość wypożyczenia (bezpłatnie) rowerów na 24 godziny, które musiały być
zwrócone o godzinie 10 rano następnego dnia, ale ich ilość była bardzo
ograniczona i często już wszystkie były wcześniej wypożyczone. Ale przynajmniej
były regularnie reperowane przez faceta zajmującego się ich wypożyczaniem.
Trzykrotnie je wypożyczyliśmy i pojechaliśmy do wioski Baconao, Laguny Baconao,
ogrodu Jarden de Cactus, Hotelu Costa Morena, Pseudo-gejzery (blowholes) i Akwarium. Łatwe, ale
fantastyczne wypady!
Szkoła podstawowa w wiosce Baconao. Oczywiście popiersie Marti i flaga kubańska
Gdy po raz pierwszy byliśmy w wiosce
Baconao w 2010 roku (dojechaliśmy tam konną dorożką), zrobiłem tamtejszym
mieszkańcom wiele zdjęć. Tym razem je przywiozłem—i spotkałem 2 kobiety, które
były na tych fotografiach! Obecnie wioska posiadała całkiem przyjemną
restaurację, gdzie wypiliśmy piwo. Przeszliśmy się wąską ścieżką pomiędzy
domkami, od czasu do czasu rozmawiając z mieszkańcami. Spotkaliśmy też faceta,
który rozmawiał po angielsku, pogadaliśmy z nim, jego matką i bratem. Spytał
się, czy moglibyśmy mu dać jakieś kapelusze—przyrzekliśmy, że mu przywieziemy i
rzeczywiście, po paru dniach ponownie zawitaliśmy do wioski i daliśmy mu 2
kapelusze. Zaraz koło jego domu znajdowała się szkoła; ponieważ było wcześnie
rano, bardzo dużo dzieciaków szło do niej. Niedaleko była budka strażnicza ze
strażnikiem w środku—droga była zamknięta dla nie-Kubańczyków ponieważ
prowadziła w kierunku znajdującej się stosunkowo niedaleko amerykańskiej bazy
wojskowej w Guantanamo. Podobno teren dookoła bazy jest zaminowany.
Ta droga prowadzi do okolic bazy amerykańskiej w Guantanamo i dalej turystom nie wolno się poruszać; rok temu w tej budce strażniczej był wartownik, ale pewnie z powodu cięć budżetowych zwolniono go. Oczywiście, Catherine od razu chciała wykorzystać tą sytuację i pojechać tą drogą.
W hotelu spotkaliśmy bardzo miłą
kobietę z Quebec, która również świetnie mówiła po hiszpańsku. Nota bene, miała
dość poważny problem lecąc na Kubę liniami kubańskimi Air Cubana—kazano jej
opuścić samolot i przyleciała na Kubę innym samolotem, wylądowała w Cienfuegos,
a następnie autobusem i taksówką dojechała do hotelu o dzień później. Kilkakrotnie
z nią rozmawialiśmy i jednego dnia wszyscy troje pojechaliśmy rowerami do
ogrodu Jarden de Cactus (co było jej sugestią). Co za piękny ogród! Ogrodnik
pokazał nam rozmaite rośliny i następnie udaliśmy się na szczyt wzgórza, z
którego rozciągał się przepiękny widok na ocean i hotel Costa Morena, do
którego wpadliśmy i wypiliśmy kilka drinków.
Pseudo-gejzery (blow holes) niedaleko hotelu
Również oglądaliśmy pseudo-gejzery (blowholes), znajdujące się zaraz za
Akwarium. Zostawiliśmy przy drodze rowery i zeszliśmy na skalisty brzeg, gdzie
się one znajdowały. Blowholes są
uformowane, gdy jaskinie morskie kierują się ku lądowi i tworzą pionowe szyby,
z których nagle wystrzelają pióropusze wody lub powietrza. Było ich sporo i
mogliśmy słyszeć, jak ‘oddychały’; następnie co mniej więcej minutę, gdy fale
rozbijały się o skały brzegowe, woda i powietrze wpadały do tych szybów i
zostały nagle wyrzucane w postaci słupów wody. Znalazłem jeden taki otwór,
stosunkowo daleko od brzegu, z którego zamiast wody, tylko wybijało powietrze.
Przykryłem go orzechem kokosowym—i gdy fala uderzyła w brzeg, nagle wzniósł się
on jakieś 3 metry do góry! Przed kilkanaście minut obserwowaliśmy to ciekawe
zjawisko.
Kózki w wiosce vis-a-vis hotelu
Vis-a-vis hotelu znajdowała się mała
wioska. Ostatniego dnia naszego pobytu poszliśmy do niej i wpadliśmy do kilku
farm. Jedna z nich miała bardzo śliczne, malutkie koźlątka. Potem inną drogą
wróciliśmy do hotelu.
Ulica tylko dla pieszych!
Jeszcze w Toronto planowaliśmy wybrać
się do Santiago de Cuba i przenocować się tam 1-2 noce w casa particular. Ponieważ
przed wyjazdem nabawiłem się bardzo poważnej grypy, która prawie-że spowodowała
odwołanie całej naszej wycieczki, postanowiliśmy skrócić nasz wypad do tego
przepięknego miasta i wybrać się tam na jeden dzień. Ponieważ hotel oferował
bezpłatny przejazd autobusem do Santiago w niedziele, oczywiście skorzystaliśmy
z tej okazji—i była ona z pewnością główną atrakcją naszych wakacji.
Akurat minęła nas grupa muzyczna (?), kręcąca uliczne wideo
Autobus
wyjechał z hotelu o godzinie 10 rano, przyjechał do miasta o 11:30 i odjechał z
powrotem do hotelu o godzinie 16:00, dając nam ponad 4 godziny czasu na
zwiedzanie miasta. Poszliśmy z Plaza Dolores głównym deptakiem dla pieszych
(Francisco Vicente Aquilera) do Parque Cespedes, gdzie mieściło się bardzo dużo
sklepów, a cała ulica wypełniona była pieszymi. Zrobiłem kilka zdjęć na froncie
budynku z niebieskim balkonem—to właśnie z tego balkonu Fidel Castro ogłosił
zwycięstwo Rewolucji Kubańskiej dnia 1 stycznia 1959 roku! Następnie
porozmawialiśmy z taksówkarzem—jego antyczny, amerykański samochód Willy Jeep z 1942 roku był, jak nam powiedział, bardzo unikalny,
bardzo ograniczona ilość egzemplarzy jeszcze pozostała na świecie, a ten był
jedyny na Kubie. W roku 2010, w tym samym miejscu, zrobiłem zdjęcie miłej
kobiety kubańskiej - miałem go ze sobą i kierowca od razu ją poznał. Nie było
jej na placu, ale powiedział, że jej odda.
Nowy taksówkarz w Santiago de Cuba! Po prawej stronie hotel, a u góry po lewej budynek z niebieskim balkonem—to właśnie z tego balkonu Fidel Castro ogłosił zwycięstwo Rewolucji Kubańskiej dnia 1 stycznia 1959 roku!
Chcieliśmy też zwiedzić katedrę, ale
była zamknięta, jedynie poszliśmy schodkami na górny ‘taras’, skąd rozciągał
się piękny widok na cały plac.
Budynek z niebieskim balkonem—to właśnie z tego balkonu Fidel Castro ogłosił zwycięstwo Rewolucji Kubańskiej dnia 1 stycznia 1959 roku!
...i w tym samym miejscu ponad 7 lat wcześniej, w listopadzie 2010 roku!
Chodząc uliczkami, spotkaliśmy
37-letniego, mówiącego po angielsku młodego Kubańczyka, Alfredo, który stał się
naszym nieoficjalnym przewodnikiem—tym bardziej, że Catherine przypomniała
bardzo mądre powiedzenie—„Zatrudnij lokalnego przewodnika i w ten sposób nie
będziesz napastowany przez żebraków”! Poszliśmy z nim do dzielnicy Tivoli i
nadbrzeża. Widać było sporo budynków przemysłowych, ale w porcie nie
zauważyliśmy większych statków. Przy okazji zrobiłem zdjęcia dzieciom, bawiącym
się na froncie domu.
Po kilkunastu minutach zatrzymaliśmy dorożkę konną i
spytaliśmy się, ile kosztować będzie dojazd do cmentarza Cementerio Santa
Ifigenia i z powrotem do centrum miasta. Potargowaliśmy się, ustaliliśmy cenę
na 10 CUC i po niecałej pół godziny dojechaliśmy do parkingu cmentarza. Jakiś
Kubańczyk powiedział nam, abyśmy szybko szli, bo o godzinie 14:00 odbywa się
zmiana warty koło grobu Fidela Castro.
Jego grób, składający się z prostej,
granitowej skały, jest udekorowany metalową plakietką z napisem “Fidel”.
Znajdował się on nieopodal grobów Jose Marti i innych bohaterów kubańskich.
Niedaleko były też groby uczestników Rewolucji Kubańskiej, ale niestety nie
wolno było do nich podchodzić, jedynie widziałem metalowe tabliczki z
nazwiskami. Koło grobu stał strażnik i instruował turystów, gdzie mogą stać i
robić zdjęcia. Żołnierze w mundurach stali na warcie pod granitowymi
‘parasolami’ chroniącymi ich od słońca. O godzinie 14:00 kilkunastu żołnierzy
wyszło z pobliskiego budynku i pomaszerowało w kierunku różnych grobów, a z
głośników zaczęła płynąć muzyka. Ogólnie był to interesujący spektakl. Po jego
zakończeniu szybko udaliśmy się do czekającej na nas dorożki i pojechaliśmy do
centrum miasta. Nasz przewodnik był cały czas z nami; zaprosiliśmy go do małego
baru na piwo i potem daliśmy mu 10 CUC i 2 golarki, które chętnie przyjął.
O
godzinie 15:30 byliśmy z powrotem na Plaza de Dolores, gdzie trochę
pochodziłem, porobiłem zdjęcia oraz zrobiłem wideo Kubańczykowi grającemu na
gitarze i śpiewającemu—i prawie autobus odjechał by beze mnie!
Santiago de Cuba jest pięknym miastem
i chciałbym spędzić kilka dobrych dni zwiedzając go—prawdopodobnie po samym
cmentarzu Cementerio Santa Ifigenia mógłbym spacerować przez cały dzień, bo
jest on bardzo ważną częścią historii Kuby.