Pokazywanie postów oznaczonych etykietą blog po polsku. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą blog po polsku. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 30 sierpnia 2020

PŁYWANIE NA KANU PO RZECE FRENCH RIVER W ONTARIO, LIPIEC/SIERPIEŃ 2020 ROKU

More photos from this trip/więcej zdjęć z tej wycieczki: https://www.flickr.com/photos/jack_1962/albums/72157715781556618 

Blog in Englishhttp://ontario-nature.blogspot.com/2020/08/french-river-provincial-park.html



Trasa naszej wycieczki oraz pływanie dookoła wyspy Boom Island

Ten przepiękny region Ontario udało mi się odkryć w 1995 r. i od tego czasu wielokrotnie tam biwakowałem, pływałem na kanu, wędkowałem i zawsze byłem urzeczony jego pięknem i otaczającym mnie krajobrazem. 

Moja ostatnia wycieczka na French River (lipiec, 2018) nie była zbyt udana—panowały upały, z powodu dużej wilgotności powietrza ledwie można było oddychać, obowiązywał zakaz palenia ognisk, co wieczór hordy komarów bezlitośnie nas atakowały, a na dodatek po niecałym tygodniu kazano nam natychmiast opuścić park z powodu szalejącego pożaru lasu ("Parry Sound 33"), który ostatecznie zniszczył 11 tysięcy hektarów lasów. Liczyłem, że ta wycieczka okaże się pomyślniejsza!

Nasze miejsce biwakowe na wyspie Boom Island

Z Toronto wyjechaliśmy po godzinie dziewiątej rano 28 lipca 2020 i po kilku godzinach dotarliśmy do przystani Hartley Bay Marina. Ze względu na COVID-19 musieliśmy sami parkować samochód—poprzednio robili do za nas pracownicy. Dowiedziałem się również, że pan Mike Palmer, właściciel przystani Hartley Bay, zmarł w lutym 2020 roku. 

Wieczorne ognisko

Po 30 minutach wiosłowania dotarliśmy do zatoki Wanapitei Bay i sprawdziliśmy kilka wolnych miejsc biwakowych położonych na jej wschodnim brzegu (#612 & #613). Nie były najgorsze, ale postanowiliśmy przepłynąć na drugą stronę zatoki i obejrzeć pozostałe miejsca na przeciwnym brzegu. Miejsca na "skrzyżowaniu" kanałów Main & Western (#617 & #618) były zajęte, miejsce #616 wyglądało całkiem dobrze, ale wymagało krótkiej ‘wspinaczki’ po stromych skałach, a na miejscu #611, na którym w przeszłości chciałem biwakować, już był rozbity namiot. W końcu wpłynęliśmy w małą zatoczkę z dwoma miejscami (#614 i #615), jedno z nich wydawało się bardzo przyjemne—na brzegu można było bez problemu rozbić namioty, trochę wyżej na skałach założyć brezent na wypadek deszczu, na brzegach były ciekawe formacje skalne, a do tego miejsce to posiadało cztery (!) paleniska na ognisko. Również ze skał mogliśmy wędkować. Mieliśmy też piękny widok na skalne brzegi zatoczki oraz na wyspy znajdujące się na zatoce Wanapitei Bay, na których stały dwa niezamieszkałe zresztą domki letniskowe. Ponieważ 70% wszystkich domków letniskowych na rzece French River należy do Amerykanów, niemogących z powodu pandemii wirusowej przekroczyć granicy i wjechać do Kanady, wiele z tych domostw było pustych.

Widok z naszego miejsca biwakowego

Niedaleko znajdowała się ‘thunderbox’ (to znaczy, prymitywna toaleta), jednak widać było, że nie wszyscy jej używali—tu i tam były rozrzucone kawałki papieru toaletowego. Nie rozumiem, dlaczego niektórzy ludzie nie tylko nie używają latryny, ale nawet nie umieją po sobie sprzątnąć. W palenisku ognisk były niedopalone puszki od piwa i szkło. Nota bene, my nie przywieźliśmy ze sobą żadnych szklanych pojemników i dokładnie zbieraliśmy wszystkie śmieci, zabierając je ostatniego dnia naszego pobytu ze sobą z powrotem do wyrzucenia w przystani Hartley Bay Marina.

Jedzenie zawsze było zawieszone na drzewie, aby nie dobrały się do niego niedźwiadki i inne czworonożne szkodniki

Spędziliśmy prawie godzinę na znalezieniu odpowiednich gałęzi i przerzuceniu przez nie lin do zawieszenia trzech pojemników z jedzeniem. Raz jeszcze doceniam specjalne niedźwiedzio-odporne pojemniki, znajdujące się w parku The Massasauga Provincial Park! Przed pójściem spać i za każdym razem, gdy opuszczaliśmy biwak, konsekwentnie zawieszaliśmy beczkę z jedzeniem i dwie podręczne lodóweczki z lodem, aby żadne zwierzę nie próbowało dobierać się do naszego jedzenia.

Typowy krajobraz na rzece French River

Nasze miejsce biwakowe—wraz z 10 innymi—znajdowało się na wyspie Boom Island (o rozmiarach 4,5 x 3,0 km). Zachodnie i północne wybrzeża wyspy otoczone były rzeką Wanapitei River. Jakoś nigdy nie miałem okazji zwiedzić tej części parku i pływać po tej rzece, więc pewnego dnia wyruszyliśmy z rana w kierunku południowym, skręciliśmy w zachodnią część kanału, a tuż przed wyspą Attwood Island skierowaliśmy się na północ. W pobliżu ujścia rzeki podziwialiśmy sporych rozmiarów żeremie bobrowe. 

Solidne żeremie bobrowe przy ujściu rzeki Wanapitei River

Chociaż płynęliśmy pod prąd, nie było to zauważalne. Blisko rozwidlenia rzeki złapaliśmy szczupaka — kilka minut później znaleźliśmy na skale idealne miejsce na piknik, sprawiliśmy i usmażyliśmy rybę i niebawem delektowaliśmy się smacznym i bardzo świeżym posiłkiem. 

Szybki posiłek na skalnym wybrzeżu rzeki Wanapitei River. Złowiony szczupak był bardzo smaczny!

Następnie płynęliśmy dalej na północ, aż dotarliśmy do wodospadów/bystrzyn (Sturgeon Chutes). W pobliżu znajdowały się 3 miejsca biwakowe (#604, #605 i #606), jednakże nie polecałby ich na więcej, niż jedną noc—nieopodal cumowały dwie łodzie pontonowe, a ich liczni pasażerowie biegali po brzegu, jak również kilku wędkarzy próbowało szczęścia w okolicach bystrzyn. Ponadto portaż o długości 240 m był usytuowany bardzo blisko tego miejsca. Innymi słowy—tłoczno! 

Bystrzyny "Sturgeon Chutes"

Po zrobieniu kilku zdjęć, skierowaliśmy się w drogę powrotną. Na rozwidleniu rzeki (Forks) skręciliśmy w lewo. Minęliśmy po prawej samotne miejsce biwakowe (#603) i wkrótce dotarliśmy do wsypy Kentucky Club Island, skręciliśmy w prawo i wiosłowaliśmy wzdłuż wschodniego brzegu wyspy Boom Island, mijając kilka miejsc biwakowych. Zatrzymałem się na chwilę przed miejscem #609 i zrobiłem kilka zdjęć: W 2015 roku tam właśnie obozowałem w raz z kolegą... i z 4 czarnymi niedźwiedziami—jeden z nich spowodował wiele szkód, niszcząc m. in. plastikowe butelki z wodą, papierowe kubki, talerze i pojemniki. W tym roku nie spotkaliśmy niedźwiedzi, bo z powodu ogromnej ilości jagód (stanowiących ich pożywienie), niedźwiedzie nie interesowały się konsumowaniem turystów... a raczej, konsumowaniem ich jedzenia! W sumie przepłynęliśmy 23 km.

Przenoszenie kanu przez tamę bobrów

Zaledwie kilka metrów od naszego kempingu zauważyłem małe, dość zarośnięte jeziorko—które okazało się, że zostało stworzone przez bobry i oddzielone rzeki French River solidną zaporą. Postanowiliśmy go zwiedzić! Przenieśliśmy kanu przez tamę i spędziliśmy prawie 2 godziny pływając na tym przepięknym stawie bobrowym! 

Pływanie na kanu po stawie bobrowym

Znajdowało się tam kilka bobrowych żeremi, mnóstwo obumarłych drzew i pni wystających z wody pokrytej głównie liśćmi i kwiatami lilii wodnych. W pewnym momencie ujrzeliśmy wspaniałą czaplę modrą (Blue Heron), która przez długi czas, przez nas niezauważona, przyglądała się nam—majestatycznie wzbiła się w powietrze i z wdziękiem wylądowała na niedalekim drzewie. Nie udało się nam zauważyć bobrów, ale w nocy słyszeliśmy rozbrzmiewające, co jakiś czas głośne pluski wody, powodowane uderzeniami płaskiego ogona bobrów o lustro wody, słyszeliśmy również tajemnicze stukania, chociaż nie przypuszczam, aby dzięcioły były w nocy aktywne. 

Pływanie na kanu po stawie bobrowym

Gdy wybraliśmy się na przechadzkę, starając się ‘zwiedzić’ pobliskie tereny, okazało się to niezmiernie ciężkim zadaniem. Dookoła leżało masę upadłych drzew w różnym stanie rozkładu, w ziemię wkopanych było dużo różnej wielkości skał i kamieni. Różnorodne rośliny, krzewy i bluszcze niezmiernie utrudniały poruszanie się. Musieliśmy ostrożnie stawiać każdy krok i w ciągu 2 godzin przeszliśmy zaledwie 2 km. Biorąc pod uwagę, że dosłownie wszystkie drzewa zostały wycięte w tej w okolicy około 150 lat temu, a obecny las stanowił jedynie stosunkowo młody odrost, mogłem sobie tylko wyobrazić, jak niezmiernie trudno — a właściwie niemożliwie — było przemierzyć kanadyjskie puszcze setki lat temu! Dlatego rzeki, zwłaszcza rzeka French River, stanowiły jedyne drogi, pozwalające na eksplorację nowych terenów. Podczas naszej krótkiej wycieczki nie zauważyliśmy żadnych zwierząt, oprócz małego węża. Widzieliśmy wiele odchodów jeleni (lub łosi), ale nie niedźwiedzi. Krzewy jagodowe były wszędzie, ale sezon jagód już praktycznie się zakończył. Poza tym było bardzo sucho i tych kilka jagód, jakie udało nam się zerwać, były karłowate.

Miejsce biwakowe na wyspie Boom Island
Jedynymi zwierzętami, które zauważyliśmy w okolicach naszego biwaku, były wszechobecne mewy, zielone żaby, wiewiórki ziemne (‘chipmunks’), wiewiórki drzewne, sporej wielkości wąż zaskroniec (‘garter snake’), którego znalazłem w przedsionku namiotu, i kilka dużych żółwi (‘snapping turtles’), wyłaniających się co jakiś czas z wody w nadziei zdobycia jedzenia. Gdy płynęliśmy w kierunku miejsca #616, przez jakiś czas obserwowaliśmy rodzinę norek, baraszkujących na skalnym brzegu. Ostatniego dnia, wracając do przystani Hartley Bay Marina, spostrzegliśmy orła bielika amerykańskiego („Bald Eagle”), przelatującego tuż nad naszym kanu.

Ciekawski i z pewnością głodny żółw (snapping turtle)

Pogoda była ogólnie dobra—nie za ciepło, nie za wilgotno—i na szczęście, można było palić ogniska. Padało kilka razy, w tym przez całą niedzielę. Większość tego deszczowego dnia spędziliśmy siedząc pod plandeką, pijąc gorącą herbatę i czytając książki — udało mi się skończyć "The Rooster Bar" („Bar Pod Kogutem”) John Grisham—niezła książka na takie wycieczki—dość interesująca i niezbyt głupia.

Rzeka Wanapitei River

Co ciekawe, było niewiele komarów! Uaktywniały się o godzinie 21:15 i znikały o 22:00. Pewnego wieczoru, gdy było chłodniej niż zwykle, nie musieliśmy nawet używać żadnego spreju na komary, ponieważ prawie w ogóle się nie pojawiły. Po przyjeździe do domu odkryłem jedno ugryzienie czarnej muszki—chociaż sezon występowania tego dokuczliwego owada powinien się skończyć na początku lipca, to jednak sporadycznie występują one przez całe lato, a nawet i na jesieni.

Na kanu po stawie bobrowym

Niemal każdego dnia łowiliśmy rybę lub dwie (bass i szczupak), wystarczające z powodzeniem na kolację lub obiad. Bülent złapał pierwszą rybę, stosunkowo dużego okonia (bass), który okazał się wyśmienity! Niemniej jednak byłem rozczarowany wędkowaniem: po raz pierwszy na rzece French River złapanie ryby zajęło mi ponad godzinę (a czasami znacznie dłużej) i pomimo ciągłego wędkowania w naszej zatoczce i innych okolicach, żaden z nas nie zdołał złapać nawet jednej ryby w sobotę i niedzielę. Nie widzieliśmy też ani razu wyskakujących z wody ryb. Biwakowicze przebywający na sąsiednim miejscu też łowili ryby z brzegu i z kanu przez kilka dobrych godzin, ale bez powodzenia. 

Ostatnią noc spędziliśmy w parku Grundy Lake Provincial Park, na miejscu nr 419

Po tygodniu pobytu na rzece French River, powróciliśmy do przystani Hartley Bay Marina i postanowiliśmy spędzić naszą ostatnią noc w parku Grundy Lake Provincial Park. Ze względu na COVID-19 wszystkie miejsca biwakowe w większości parków w Ontario były zarezerwowane w weekendy w prawie 100%, ale od poniedziałku do czwartku można było zawsze coś znaleźć, przynajmniej na jedną noc.

Widok z naszego miejsca biwakowego na przeciwny brzeg zatoczki

Najpierw pojechaliśmy do miasta Alban, około 30 km na północ od parku. Wpadliśmy do sklepu spożywczo/mięsnego ("Lemieux Meat and Grocery") i kupiłem parę steków na kolację. W mieście znajduje się też sklep LCBO (z alkoholem), ale z powodu COVID-19 w poniedziałki sklepy alkoholowe są pozamykane. Potem skierowaliśmy się drogą nr 69 na południe i niebawem dotarliśmy do parku Grundy Lake.



Korona wirus-takie tablice ostrzegawcze były w porcie w Parry Sound. Chociaż nie bardzo zgadzam się z tą ostatnią (z kanu). Według niej, kanu ma wymiar 12 stóp. Być może w Parry Sound są jakieś małe kanu, bo dwuosobowe kanu zwykle są od 14 do 16 stóp, a moje ma 17! Co do długości łosia i trzech gęsi, raczej nie będę ich mierzył, bo byłoby to zbyt niebezpieczne.

Pracownicy szybko znaleźli dla nas miejsce #419, usytuowane na terenie kempingowym Red Maple. Nawet niezłe, graniczyło z jednej strony z jeziorem Grundy Lake i nieopodal była plaża. Powiedziano nam, że w tym roku w parku nie było czarnych niedźwiedzi. Dookoła latało ze sześć zabawnych i przyjaznych wiewióreczek ziemnych (‘chipmunks’), nieustannie szukających jedzenia i często nawzajem ścigających się. Na szczęście w ogóle nie odczuliśmy obecności komarów. W parku biwakowało wiele rodzin z dziećmi i być może z tego powodu około godziny 22:00 park stał się bardzo cichy, ponieważ większość ludzi poszła spać, co wkrótce i my zrobiliśmy.

W Parry Sound można zafundować sobie przelot samolotem nad zatoką Georgian Bay. Odbyłem taki lot ponad 20 lat temu-było warto, widoki naprawdę przecudowne!

Tuż przed wjazdem do parku znajduje się Grundy Lake Supply Post, oferujący kajaki, lody i mnóstwo różnych materiałów kempingowych i pamiątek. To właśnie tutaj nabyłem 10 lat temu, w 2010 roku, moje kanu—okazało się to jedną z najlepszych inwestycji, jakie kiedykolwiek dokonałem!

Parry Sound

Już po powrocie do domu dowiedziałem się, że 2 dni przed naszym przyjazdem, w parku miał miejsce straszny wypadek: 2-letnia dziewczynka przypadkowo wpadła do ogniska i doznała bardzo ciężkich oparzeń. Na parkingu parku wylądował helikopter medyczny i najprawdopodobniej została przetransportowana do jednego z najlepszych na świecie szpitali dla dzieci w Toronto, „The Hospital for Sick Children”.

Tego rodzaju samoloty są całkiem popularne w Ontario

W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się w Parry Sound, kupiliśmy kawę i tradycyjnie na nabrzeżu pod wiaduktem kolejowym zatrzymaliśmy się na skromny posiłek. O godzinie pierwszej zobaczyliśmy, jak statek wycieczkowy „Island Queen Cruise” odpływał z turystami w kilkugodzinny rejs po okolicy 30 tysięcy wysp. W tym momencie w radiu usłyszeliśmy wiadomość o strasznej eksplozji w Bejrucie, która kompletnie zdewastowała to miasto. Następnie spacerowaliśmy wzdłuż wybrzeża, obserwowaliśmy start i lądowanie wodnosamolotu oraz zajrzeliśmy do Charles W. Stockey Centre, które było niestety zamknięte.

W antykwariacie "Bearly Used Books". Nic dziwnego, że chłopaczek jest zmęczony--właśnie zakończył czytać te wszystkie książki!

Wizyta w Parry Sound nigdy nie jest kompletna bez odwiedzenia księgarni „Bearly Used Book” (moim zdaniem jest to najlepszy antykwariat pomiędzy Toronto, Vancouver, Alaską i wyspą Ellesmere Island)! Byłem zafascynowany zarówno ilością, jak i jakością książek. W mojej ulubionej sekcji szybko przejrzałem wiele unikalnych książek niebeletrystycznych o historii, konfliktach wojennych, Chinach, szpiegostwie, polityce zagranicznej, komunizmie, podróżach… Kupiłem 6 naprawdę zajmujących pozycji, które z pewnością niedługo przeczytam. Miałem też okazję porozmawiać z właścicielką księgarni i pogratulować jej tego przedsięwzięcia—i życzyć jej sukcesów w przyszłości. Powiedziała, że księgarnia dobrze prosperuje i wkrótce znacznie się powiększy.

Parry Sound--mój samochód i błyszczący motor Harley Davidson. Wolę jednak mój samochód-na motorze nie byłoby możliwe przewożenie kanu!

Ogólnie wyjazd był udany i z przyjemnością powróciłbym w te okolice!Ten przepiękny region Ontario udało mi się odkryć w 1995 r. i od tego czasu wielokrotnie tam biwakowałem, pływałem na kanu, wędkowałem i zawsze byłem urzeczony jego pięknem i otaczającym mnie krajobrazem.


MASSASAUGA PROVINCIAL PARK, ONTARIO—CZERWIEC/LIPCIEC 2019 ROKU

More photos from this trip/więcej zdjęć z tej wycieczki: https://www.flickr.com/photos/jack_1962/albums/72157715782478102 

Blog in English: http://ontario-nature.blogspot.com/2020/08/the-massasauga-provincial-park.html


Park Massasauga znajduje się zaledwie 2 godziny od Toronto i stanowi świetną okolicę do biwakowania i pływania na kanu, niezależnie od posiadanych umiejętności w tym zakresie. Zwykle lubię biwakować na bardziej odległych miejscach, wymagających kilku godzin wiosłowania, ale nie każdy jest gotowy tak długo wiosłować. Dlatego w tym roku zarezerwowałem miejsce na zatoce Blackstone Harbour, blisko parkingu—na tym miejscu wielokrotnie biwakowałem w ostatnich 10 lat.

Widok z naszego miejsca nr 508 na zatoczkę i wyspę

Z powodu wysokiego poziomu wody, niektóre miejsca biwakowe zostały częściowo zalane i praktycznie nie można było ich używać. Chociaż wiedziałem, że moje miejsce nie będzie miało tego problemu, to jednak spora część skał na brzegu była pod wodą. Niedaleko znajdowały się dwa żeremia bobrowe—trzy lata temu przylegały do lądu, a obecnie przypominały małe ‘wysepki’. Również wiele drzew, od kilku lat rosnących w wodzie, zupełnie umarło.

W połowie czerwca 2020 roku nie spodziewałem się już czarnych muszek, ale niestety myliłem się: z powodu deszczowej pogody nadal były aktywne i pomimo używania spreju na komary, podczas mojego 12-dniowego pobytu naliczyłem 20 bardzo paskudnych ugryzień. Co ciekawe, nie było specjalnie problemów z komarami, pewnie przegonił je wiatr. Gdy jednak spacerowałem po lesie, zbierając drzewo na opał, momentalnie atakowały mnie chmary komarów.

Na tym miejscu wielokrotnie biwakowałem w ciągu ostatnich 10 lat. To 'zdjęcie w zdjęciu' pokazuje to samo miejsce 3 lata temu, w 2016 roku. Od tego czasu ubyło jedno drzewo.

Łodzie motorowe stanowią integralny element parku i już zdołałem się przyzwyczaić do ich obecności. Jednak dość dokuczliwe były niezmiernie głośnie skutery wodne—moim zdaniem, powinny być zakazane w parkach i na niektórych jeziorach. Również często słyszeliśmy odgłosy lądujących i startujących na wodzie samolotów dochodzące z niedalekiej zatoki Woods Bay—jeden z nich nawet wylądował na zatoce Blackstone Harbour i przy starcie narobił ogromnego jazgotu. Strażnik parku powiedział, że na tej zatoce samoloty nie mają prawa lądować.

Niegroźny wąż zamieszkiwał na naszym miejscu biwakowym

Pogoda było bardzo dobra—raz czy dwa padało, nie było zbyt gorąco i z przyjemnością pływaliśmy na kanu lub po prostu spędzaliśmy czas siedząc na naszym miejscu i czytając książki, delektowaliśmy się otaczającą nas przyrodą.

Żółwie upatrzyły sobie miejsce na parkingu do znoszenia jajek

Będąc na parkowym parkingu (Pete’s Place) koło podjazdu do wodowania łódek, zobaczyliśmy liczne żółwie, które kopały w ziemi zagłębienia i w nich znosiły jajka. Pracownicy parku postawili pylony i tabliczki informacyjne, aby turyści je omijali. Ciekawe, dlaczego sobie wybrały właśnie to miejsce?
Czapla modra (Blue Heron)

Wędkowanie na zatoce Blackstone Harbour okazało się bardzo kiepskie. Przez kilka dni obserwowałem rybę ‘bass’ (coś w rodzaju polskiego okonia), pływającą przy brzegu i po wielu zmaganiach wreszcie ją złapałem—była pyszna! Nasza druga—i ostatnia ryba—to był mały szczupak. Często obserwowaliśmy wędkarzy, pływających na motorówkach niedaleko naszego miejsca i zawzięcie zarzucających wędki, ale nigdy nie spostrzegliśmy, aby cokolwiek wyciągali z wody. Spędziliśmy też kilka godzin wędkując na zatoce Woods Bay, ale i tam nie mieliśmy szczęścia. Przynajmniej nie musieliśmy się martwić, że naruszymy przepisy wędkarskie, łowiąc powyżej dziennego limitu...


Podczas mojej poprzedniej wizyty w parku, w 2016 roku, widzieliśmy kilka niedźwiadków buszujących po naszych miejscach biwakowych. Tym razem jedyny niedźwiadek, jakiego dostrzegliśmy, przebiegał przez drogę Healy Road—był dość mały, płochliwy i szybko zniknął w lesie—a poruszał się tak śmiesznie i niezręcznie, że oboje wybuchnęliśmy śmiechem.

Wąż wodny

Jednakże mieliśmy okazję zobaczyć wiele innych zwierząt na naszym miejscu biwakowym. Codziennie widzieliśmy wiele węży wodnych, niektóre bardzo duże, albo pływające w wodzie (jeden z nich nawet z ciekawości podpłynął do mnie, gdy kąpałem się w jeziorze), lub też wygrzewające się na skałach. Dwa węże ‘garten snakes’ (zaskrońce) rezydowały w dziupli drzewa rosnącego koło niedźwiedzio-odpornego pojemnika na przechowywanie jedzenia.

Niezmiernie głośna żabka nadrzewna!

Wiewiórki drzewne i ziemne (‘chipmunks’) czasem przebiegały koło nas, nie szukając jednak z nami żadnego kontaktu. Moja automatyczna kamera wideo, którą powiesiłem koło żeremia bobrów, zarejestrowała szopa pracza (‘raccoon’), ale nie przypuszczam, aby on złożył nam nocną wizytę na biwaku, bo z pewnością zauważylibyśmy jego ‘działalność’. Co wieczór widzieliśmy (i często słyszeliśmy) bobry, pływającej niedaleko dookoła przylądka, jak również wydrę wodną czy też piżmaka. Małe ‘nadrzewne’ żabki co wieczór rozpoczynały swój koncert—wydawany przez nie dźwięk był ogłuszający! Dużo się musiałem natrudzić, aby wreszcie zobaczyć jedną z nich—siedziała na ziemi kilka metrów od ogniska. Delikatnie ją przeniosłem kilka metrów dalej—jednakże co noc znajdowałem ją w pierwotnym miejscu!

Five-lined skink

Udało mi się też zobaczyć jaszczurkę (‘five-lined skink’). Kilka sporej wielkości żółwi (‘snapping turtle’) czasem pływało blisko brzegu w poszukiwaniu jedzenia. Co noc mieliśmy okazję wysłuchiwać unikalnych serenad w wykonaniu nurów (‘loon’), jeden z nich zamieszkiwał blisko nas i był stałym bywalcem zatoki. Inny niezmiernie dystynktywny odgłos pochodził od puszczyków huczków (‘barred owl’). Często znajdowały się dosłownie kilka metrów od nas, na gałęziach drzew, ale było niemożliwe je spostrzec czy też usłyszeć, jako że bezszelestnie fruwały z jednej gałęzi na drugą. Kruki czy też wrony często nas budziły z rana, o wiele za wcześnie, niż to planowaliśmy. Dwukrotnie przyleciały kolibry (‘hummingbirds’), ale nie znalazłszy żadnych kwiatów, których to nektar stanowi ich pokarm, szybko odleciały. Przez kilka dni składały nam wizyty mewy, licząc na otrzymanie jakiegoś kąska, ale gdy zorientowały się, iż nic od nas nie dostaną, przestały przylatywać.


Jednego dnia stałem na biwaku pod drzewem, gdy nagle usłyszałem stukanie. Sądziłem, że może Krzysztof rąbie drzewo. Za chwilę ponownie usłyszałem stukanie—jak też z drzewa zaczęły na mnie spadać kawałki kory i drzazgi. Spojrzałem w górę—metr ode mnie na drzewie siedział przepiękny dzięcioł smugoszyi (‘pileated woodpecker’), z zapałem opukujący drzewo! Kilka dni później widziałem go ponownie w tym samym miejscu. Również pojawił się jego mniejszy kuzyn, dzięcioł krasnogłowy (‘red headed woodpecker’). Jednakże najbardziej lubiłem przyglądać się czaplom modrym (‘blue heron’), które majestatycznie fruwały nad powierzchnią wody i pełne gracji, lądowały na skałach. Dwa razy rodzina gąsek, wraz z małymi gąsiątkami, odwiedziła nasze miejsce, trochę się pokręciła koła namiotów i wszystkie z powrotem podążyły do wody. Często też pojawiały się kaczki i kaczątka, pływając vis-a-vis biwaku.


Mieliśmy piękne widok na małą, zalesioną wysepkę

Gdy siedziałem pochłonięty czytaniem książki, nagle spostrzegłem przepiękną sarenkę, stojącą zaledwie kilka metrów ode mnie, intensywnie się we mnie wpatrującą—po paru sekundach uciekła do lasu! Również muszę parę słów powiedzieć o różnych owadach. W nocy pojawiały się jętki (‘mayflies’), które pewnie osiągnęły ostatnie stadium swojego krótkiego żywota i grunt dookoła ogniska był nimi pokryty, przypominając ‘żywy dywan’. Bardzo dużo ważek latało dookoła nas, polując na komary. Również widzieliśmy nimfy ważek, wolno poruszające się na drzewach i skałach—rankiem pozostały po nich jedynie porzucone zewnętrzne szkielety (‘exuvia”), z których zapewne niedawno wyłoniły się ważki. Co noc chrabąszcze majowe (‘cockchafer’) fruwały nad naszymi głowami, wabione światłem latarek. I oczywiście wszędzie było dużo mrówek—niektóre małe, inne większe, jedne mieszkające na drzewach, inne w ziemi—jak też ciągle pojawiały się mrówki-królowe, posiadające skrzydełka.

 

Zawsze lubiłem siedzieć koło tego charakterystycznego drzewka-a to mniejsze zdjęcie, przedstawiające Catherine i mnie, było zrobione 3 lata temu, w 2016 roku

Kilkakrotnie popłynęliśmy na kanu do parkingu w Pete’s Place i następnie samochodem udaliśmy się do miasta MacTier lub Parry Sound, aby zrobić zakupy. W Parry Sound tradycyjnie poszliśmy do supermarketu No Frills, zrobiliśmy zakupy i potem pojechaliśmy do opuszczonej przystani pod wiaduktem kolejowym, gdzie spożyliśmy lunch. Po posiłku wpadliśmy do sklepu z używanymi książkami, „Bearly Used Books”. Po raz pierwszy miałem okazję zobaczyć jego nową lokację na główniej ulicy—w tym samy budynku posłowie Partii Konserwatywnej do Parlamentu Federalnego (w Ottawie) oraz Prowincjonalnego (w Toronto) mieli swoje biura. Księgarnia było ogromna, lecz momentalnie znalazłem sekcję z najbardziej interesującymi mnie książkami i czułem się ‘jak w domu’! Książek było dziesiątki tysięcy, obsługa jak zwykle niezmiernie miła i uprzejma. Chociaż nie byłem w stanie spędzić w tym sklepie zbyt wiele czasu, udało mi się kupić 3 świetne książki.

I jeszcze przed wyjazdem wspólne pamiątkowe zdjęcie

Po drugiej stronie ulicy znajdowało się studio artystyczne Jessica Vergeer Studio. Ponad rok temu na Internecie oglądałem prace Jessica Vergeer, bardzo mi się podobały, i wreszcie mogłem osobiście tam się udać, a nawet krótką z artystką porozmawiać. Rzeczywiście, malowane przez nią obrazy, przedstawiające głównie pobliskie pejzaże i krajobrazy, były bardzo oryginalne i niezmiernie mi się podobały—szczególnie, że przez wiele lat pływałem na kanu po zatoce Georgian Bay i mogłem te przepiękne zakątki ujrzeć na własne oczy. Kupiłem kilka pocztówek z jej malunkami, jak też kartki pocztowe przedstawiające, w specyficznym klasycznym stylu z poprzedniej epoki, miasto Parry Sound, wyspę Wreck Island, park Killbear Provincial Park oraz latarnie morskie w Snug Harbour i Red Rock. Jako że wszystkie te miejsca odwiedziłem na kanu, a na niektórych nawet biwakowałem, te malowidła przywołały wiele wspaniałych wspomnień.

Była to niezwykle udana wycieczka. Życzyłbym sobie, aby przy następnej wizycie do tego parku udało mi się biwakować w jego bardziej dzikiej części, ale zatoka Blackstone Harbour też okazała się świetnym miejscem.


More photos from this trip/więcej zdjęć z tej wycieczki: https://www.flickr.com/photos/jack_1962/albums/72157715782478102 

Blog in English: http://ontario-nature.blogspot.com/2020/08/the-massasauga-provincial-park.html

niedziela, 20 października 2019

FRENCH RIVER (RZEKA FRANCUSKA), ONTARIO: BIWAKOWANIE, PŁYWANIE NA KANU I EWAKUACJA Z POWODU POŻARU LASU. PARK GRUNDY LAKE I OPUSZCZONE BUDYNKI W STILL RIVER. LIPIEC 2018 ROKU

Blog in English/w języku angielskimhttp://ontario-nature.blogspot.com/2019/10/french-river-ontariocanoeing-camping.html



Rzeka French River zawsze stanowiła dla mnie jedno z najpiękniejszych miejsc wypoczynku wodno-biwakowego, toteż Krzysztof i ja z przyjemnością ponownie tam jechaliśmy. Było niezmiernie gorąco i parno, jak też zdawaliśmy sobie sprawę z wprowadzonego już wcześniej zakazu palenia ognisk—cóż, musieliśmy odpuścić sobie cowieczorne siedzenie przy ognisku.
 
Przystań wodna Hartley Bay, gdzie rozpoczynamy większość wypraw na French River
Na przystani w Hartley Bay szybko załadowaliśmy kanu i o godzinie 16:00 byliśmy na wodzie; po niecałej godzinie wpłynęliśmy na zatokę Wanapitei Bay i skierowaliśmy się ku jej zachodniemu brzegowi. Usytuowane na nim miejsca biwakowe wydawały się wolne, ale nadal wiosłowaliśmy, aż dopłynęliśmy do ‘skrzyżowania’ kanałów Main i Western Channels. Najpierw przybiliśmy do miejsca nr 617, na którym biwakowałem w 2009 roku. Było niezłe, rozciągał się z niego przepiękny widok, ale nie mogliśmy znaleźć dobrego miejsca na rozbicie namiotów (owszem, było to możliwe na małej plaży na wschodniej stronie—ale bardzo chciałem oglądać zachody słońca). Poza tym było dość wietrznie i nieprzerwanie atakowały nas muchy końskie. Na tym miejscu rosło sporo krzewów jagodowych, na którym zauważyliśmy bardzo mało karłowatych, suchych i kwaśnych jagód.

Nasze miejsce biwakowe nr 619. Na wiosnę z pewnością cały ten teren jest zalany wodą.

Następnie popłynęliśmy do miejsca nr 618, po drugiej stronie rzeki, ale było zajęte. Przez kilka minut kontynuowaliśmy wiosłować po kanale Western Channel, aż dopłynęliśmy do miejsca nr 619. Nie było ono idealne, ale z powodu niezmiernie słonecznej, gorącej (ponad +30 C) i wilgotnej pogody, Krzysztof był bardzo niechętny płynąć dalej. Miejsce było zwrócone ku zachodowi i przynajmniej mogliśmy rozkoszować się zachodzącym słońcem! Posiadało kilka ciekawych formacji skalnych, a zrobione z kamieni ognisko było pełne drzewa. Można było rozbić przynajmniej jeden namiot koło ogniska, ale zdecydowaliśmy się rozbić je na małej ‘plaży’, kilkanaście metrów dalej. Zauważyliśmy też, że prawdopodobnie podczas wiosennych roztopów szerokość rzeki zwiększała się o około 10 metrów—nawet w lesie był naniesiony przez rzekę piasek. Mieliśmy nadzieję, że w ciągu naszego pobytu rzeka nagle nie przybierze i nie zaleje naszego miejsca—co mogłoby się jedynie stać w przypadku ogromnego urwania chmury lub przerwania tamy w pobliżu jeziora Nipissing!
 
Widok z naszego miejsca biwakowego-zachód słońca

Chociaż w tym roku nie widziano raczej niedźwiedzi, oczywiście nadal mieliśmy zamiar wieszać jedzenie na gałęziach drzew. Problemem okazało się znalezienie odpowiedniego drzewa w lesie, co nie było proste z powodu chmar wygłodniałych much końskich i komarów. Według zaleceń, jedzenie powinno być powieszone w odległości ponad 30 metrów od namiotów; w naszym przypadku, po prawie godzinie, udało się nam powiesić beczkę z jedzeniem oraz przenośną lodówkę niecałe… 3 metry od namiotów, co jednak było lepszym rozwiązaniem, niż NIE wieszanie jedzenia. Raz jeszcze w myślach podziękowałem władzom parku The Massasauga za zainstalowanie ‘niedźwiedzio-odpornych’ pojemników na jedzenie na niektórych miejscach biwakowych—byłoby cudownie, aby takie urządzenia znajdowały się w każdym parku.
 
Część naszego miejsca była skalista-widoczne jest miejsce na ognisko, którego niestety nigdy nie mogliśmy zapalić

Nasze miejsce miało kilka sporych skał, były idealne do siedzenia, odpoczynku lub opalania się. Niemniej jednak trudno było znaleźć cień—co kilkadziesiąt minut musieliśmy przesuwać krzesła. Również na rzece panował dość duży ruch—niedaleko od nas był ośrodek Atwood Lodge (na wyspie Atwood Island) jak też kilka domków letniskowych, toteż codziennie przepływało koło nas kilkadziesiąt łodzi motorowych (a nawet kilkakrotnie przepływały barki, wiozące materiały budowlane i małe maszyny) i co jakiś czas pojawiały się kanu i kajaki. W nocy mogliśmy z ledwością usłyszeć gwizdy przejeżdżających pociągów.

Szczupak wystarczył na kolację
Jednym z naszych celów było oczywiście wędkowanie, ale upalna pogoda nie pozwalała nam na pływanie na kanu podczas dnia, byłoby to niezmiernie uciążliwe i męczące. Spędzaliśmy więc większość czasu na biwaku, odpoczywając, rozmawiając i czytając książki. Wędkowanie z brzegu nie przyniosło żadnych rezultatów. Kilka razy wieczorem wybraliśmy się na przejażdżkę na kanu dookoła wyspy Atwood Island i po okolicznych zatoczkach i bardzo szybko złowiliśmy kilka szczupaków—niektóre trzeba było wypuścić z powodu ich rozmiarów (nie wolno było łowić szczupaków o długości pomiędzy 53 i 83 cm).
 
Ryba na patelni... a te biały punkciki to komary-chmury latających komarów, tego się nie da opisać!
Niestety, gdy dopłynęliśmy z rybami do naszego miejsca, aby je sprawić & przyrządzić na patelni, natrafiliśmy na ogromny problem: KOMARY! Zaczynały być niezmiernie aktywne po godzinie 20:00 i gdy Krzysztof sprawiał rybę, musiałem koło niego stać i machać ręcznikiem, aby je odpędzać, jednak z powodu ich ogromnej ilości wiele to nie dało. Ale to nie było najgorsze: gdy wreszcie piekłem na oleju na patelni filety rybne (oczywiście, na kuchence gazowej), dookoła patelni pojawiła się potężna CHMURA (i chmara) komarów, to było absolutnie nie do zniesienia! Chociaż posprejowałem się środkiem przeciw komarom zawierającym DEET, dużo to nie pomogło: owszem, komary mnie nie kąsały, ale wpadały do oczu, uszu, nosa i ust. Gdy ryba była gotowa, stojąc jak najbliżej jeziora szybko ją zjedliśmy, będąc bezustannie atakowani przez komary. To był drugi raz w życiu, gdy napotkałem na biwaku na tak ogromną ilość komarów! Szybko uciekliśmy do namiotów i przynajmniej przez następną godzinę słyszeliśmy na zewnątrz ich bzyczenie. Postanowiliśmy już więcej nie wypływać wieczorami na ryby—jeśli nawet udałoby się nam coś złapać, było niemożliwą rzeczą je oczyścić i przyrządzić. Jednej nocy parę razy zarzuciłem wędkę z naszego miejsca i najprawdopodobniej złapałem ‘catfish’ (coś w rodzaju suma)—musiała być ogromna, bo moja 15 kg żyłka bardzo szybko pękła.
 
Garter snake (coś w rodzaju zaskrońca), który polował na żabę
Na muchy końskie znalazłem doskonałe rozwiązanie i szybko się ich pozbyłem. Mianowicie, do górnej części kapelusza przykleiłem za pomocą taśmy specjalną lepiącą się ‘łatkę’. Ponieważ te muchy jakimś sposobem ciągle siadają na czubku głowy, owa łatka stała się idealnym lądowiskiem… i gdy tylko na niej wylądowały, zostawały tam na zawsze! Bez przesady mogę powiedzieć, że tą metodą wyeliminowałem ponad 95% much.

Ponieważ większość czasu bezczynnie siedzieliśmy na biwaku, udało mi się przeczytać (w języku angielskim) przepiękną, aczkolwiek bardzo smutną książkę, „A Fine Balance” („Delikatna Równowaga”) autorstwa Rohinton Mistry. Z pewnością sama książka i jej bohaterowie na długo pozostaną w mojej pamięci. Jest to istny majstersztyk—lecz przedstawiona w niej historia jest tak strasznie przygnębiająca i makabryczna, że czasem zastanawiałem się, czy jej akcja ma miejsce w Indiach w latach siedemdziesiątych XX w czy też podczas okupacji niemieckiej w Polsce podczas drugiej wojny światowej (łapanki, przymusowe wywozy do pracy, przymusowa sterylizacja). Niemniej jednak rekomendowałbym każdemu jej przeczytanie.
 
Unoszące się na niebie dymy pożaru lasu
Ani razu nie zauważyliśmy większych zwierząt, a nawet wiewiórki! Raz znalazłem przy wejściu do namiotu węża ‘garter snake’ (coś jak zaskroniec)—chwyciłem go i zaniosłem do lasu. Następnego dnia Krzysztof zobaczył większego zaskrońca, na brzegu rzeki. Gdy go obserwowaliśmy, nagle skoczył ku małej żabce, ale zdołała mu uciec. Widzieliśmy też kilka większych ptaków, jak krążyły nad naszym miejscem—były to ‘turkey vultures’ ( urubu różogłowy/sępnik różogłowy), szukające padliny. Gdy wędkowaliśmy, zauważyliśmy kilka czapli modrych (‘blue heron’); z przyjemnością obserwowaliśmy, jak majestatycznie się wzbijały w powietrze, leciały i potem lądowały z ogromną gracją. Zauważyłem też raz sokoła i sójkę błękitną, a bardzo często słyszeliśmy dzięcioły, których pukanie dochodziło z głębi lasu.
 
Niebo zasnute dymem z niedalekiego pożaru lasu

Szóstego dnia pogoda stała się jakaś taka dziwna—pojawiły się osobliwe, ciemne chmury, ale nie padało—a poza nimi można było nadal ujrzeć powłoki jaśniejszych chmur. Po niedługim czasie zobaczyliśmy—i też poczuliśmy—przesuwający się po niebie dym. Z pewnością gdzieś był pożar lasu! Słońce, okryte dymem, stało się niezmiernie czerwone.

Następnego dnia wygląd nieba się nie zmienił, było ołowiane i spowite dymem. Sądziliśmy, że pożar był gdzieś bardzo daleko od nas i nawet zamierzaliśmy po południu wybrać się na ryby, jako że słońce już tak bardzo nie grzało. Przed południem dopłynęła do naszego biwaku łódź parkowa z zastępcą szefa parku (tym samym, którego spotkaliśmy 3 lata temu, w 2015 roku) i jeszcze jednym pracownikiem parku. Powiedział nam, że od 2 dni szaleje pożar lasu w okolicy rzeki Key River i została ogłoszona obowiązkowa ewakuacja wszystkich biwakowiczów, turystów i mieszkańców, mieliśmy się natychmiast spakować i popłynąć do Hartley Bay.
 
Czerwone słońce, zakryte dymem pożaru
W ciągu godziny byliśmy już na wodzie. Z zatoki Wanapitei Bay mogliśmy widzieć gęsty dym, idący z południa. Nad nami non-stop latał helikopter. Po niedługim czasie spostrzegliśmy wiele innych kajaków, kanu i motorówek, zmierzających w kierunku przystani Hartley Bay. Raz jeszcze łódź parkowa podpłynęła do nas i strażnik zapisał numer naszego pozwolenia wejścia do parku, aby wiedzieć, którzy turyści bezpiecznie opuścili park.

Lokalni strażacy przy wyjeździe z przystani Hartley Bay Marina

Gdy dopłynęliśmy do przystani Hartley Bay, szybko przenieśliśmy nasze rzeczy do samochodu, włożyliśmy kanu na dach i odjechaliśmy, dając miejsce innym wodniakom—rzeczywiście, było to niezmiernie ruchliwe i zatłoczone miejsce, pełne turystów i mieszkańców domków letniskowych, zmuszonych do przerwania wakacji! Przy wjeździe do przystani zatrzymali nas lokalni strażacy i poprosili, abyśmy napisali swoje imiona i adresy—że bezpiecznie opuściliśmy tą okolicę. Gdy jechaliśmy drogą Hartley Bay Road, dym stawał się coraz bardziej widoczny. Na końcu drogi, przed wjazdem na autostradę nr 400 stał samochód policyjny pilnujący, aby nikt nie jechał w przeciwnym kierunku.
 
Ogłoszenie o zakazie palenia ognisk w parku Grundy Lake Provincial Park. Wszyscy biwakujący w parku turyście bez żadnych problemów ściśle przestrzegali zakaz

Ten pożar lasu, o nazwie “Parry Sound 33” okazał się jednym z głównych pożarów w południowym Ontario: zaczął się 11 lipca, dopiero 23 sierpnia udało się go kontrolować, a całkowicie ugaszony został 31 października 2018 roku. Spowodował spalenie się 11,362 hektarów lasu, jak też jego ofiarą padły niektóre domki letniskowe.
 
Miejsce biwakowe nr 127 w parku Grundy Lake Provincial Park
Na rzece French River byłem już pewnie z 15 razy i nasza ostatnia wyprawa była najmniej udana z powodu gorącej i parnej pogody, zakazu palenia ognisk, chmar komarów i oczywiście przerwanych ewakuacją wakacji. Oczywiście, takie niedogodności nie zmieniły mojej opinii o tej rzece—nadal stanowi ona moje ulubione miejsce na wyprawy na kanu! Była to jeszcze jedna przygoda i mam nadzieję wielokrotnie odwiedzić ten przepiękny park w przyszłości!

Opuszczona stacja benzynowa i naprawy samochodów w Still River, przy drodze nr 69

Nie chcieliśmy wracać do domu; na szczęście nadal otwarty był park Grundy Lake. Gdy jechaliśmy do niego na drodze nr 69, dym stał się tak gęsty, że sądziłem, iż jedziemy we mgle! Wszystkie samochody zwolniły i zapaliły światła. Na szczęście w parku Grundy Lake było sporo wolnych miejsc i przez następne dwie noce biwakowaliśmy na miejscu nr 127—przeciętne, ale całkiem fajne. Dym z pożaru nie dotarł do parku, toteż mogliśmy łatwiej oddychać i przez cały czas wietrzyłem samochód z zapachu spalenizny.
Still River, porzucona stacja benzynowa. Czego tu nie ma...

W parku było sporo ludzi, wiele z nich rodziny z dziećmi. Oczywiście, cały czas obowiązywał zakaz rozpalania ognisk, bez problemu przestrzegany przez wszystkich turystów. Park posiadał kilka jezior (na których nie wolno było używać łodzi motorowych), ale nie chciało się nam ściągać kanu z samochodu. Również zrobiono kilka nowych miejsc biwakowych, do których trzeba dopłynąć drogą wodną—świetny pomysł, bo na pewno dużo ludzi chce mieć więcej spokoju, prywatności i być otoczonych bardziej dziką przyrodą.

Na opuszczonej stacji benzynowej w Still River. Byliśmy tutaj z Catherine we wrześniu 2008 roku i Catherine próbowała zadzwonić z tego aparatu telefonicznego (https://live.staticflickr.com/3001/2871020765_c26f01467b_h.jpg)

Vis-a-vis wjazdu do parku znajdował się Grundy Lake Supply Post (przeniósł się ze skrzyżowania dróg nr 522 i 69). Była tam stacja benzynowa, sklep m. in. ze sprzętem wędkarskim, biwakowym, wodnym oraz podstawowymi produktami żywnościowymi, lodami, hamburgerami, jak też wypożyczalnia kanu, które były dostarczane bezpośrednio do parku. To właśnie w Grundy Lake Supply Post kupiliśmy nasze kanu w 2010 roku!

Cztery dni po naszym odjeździe cały park był ewakuowany z powodu dymu i 800 turystów musiało natychmiast go opuścić.

W restauracji the Hungry Bear Restaurant

Następnego dnia, w niedzielę, pojechaliśmy na śniadanie do restauracji the Hungry Bear—gdy poprzedniego dnia koło niej przejeżdżaliśmy, była spowita dymem—na szczęście w nocy zmienił się kierunek wiatru i na niebieskim niebie nie było widać żadnego dymu. Zamówiliśmy omlet i śniadanie z 3 jajek oraz kawę, było przepyszne, szczególnie po tygodniu biwakowania! Gdy wyszliśmy z restauracji, akurat natknęliśmy się na jej ‘maskotki’, tzn. Niedźwiadka oraz Pieska, które właśnie wyszły ze swojego domku i z przyjemnością pozowały do zdjęć i witały się z turystami!
Tak wygląda 'wnętrze' pompy do benzyny

Po śniadaniu pojechaliśmy drogą nr 69 na południe, do osady Still River. Po lewej stronie drogi znajdował się od lat opuszczony i zawalający się budynek, służący kiedyś jako zajazd dla ciężarówek i stacja benzynowa. Po raz pierwszy ujrzałem go we wrześniu 2008 roku, gdy wracaliśmy z Catherine z naszej fantastycznej wycieczki na kanu po rzece French River. Wtedy się tam zatrzymaliśmy i przez pół godziny robiłem zdjęcia opuszczonym budynkom. Pamiętam, że znaleźliśmy telefon z tarczą numerową i Catherine próbowała go użyć; chociaż nie działał, był świetnym rekwizytem do zdjęć! A potem, przez następne 10 lat, często mijałem to miejsce i za każdym razem widać było zmiany—coraz to jakaś część budynku była zniszczona przez ludzi lub pogodę, a dookoła pojawiały się różne niepotrzebne rzeczy—miejsce to było traktowane jako wysypisko śmieci. Wreszcie po 10 latach zatrzymałem się tam ponownie. Rzeczywiście, wyglądało nieciekawie—pojawiły się stare, porzucone łodzie, samochody, autobus szkolny i wiele innych bezużytecznych rzeczy. Część budynku w ogóle nie istniała—jednak gdy zajrzeliśmy do stojącej nadal jego części (drzwi były otwarte), byłem zdumiony widząc sporo stosunkowo nowych rzeczy, m. in. narzędzi i elektronarzędzi—jak również spostrzegłem czarny telefon z wykręcaną tarczą! Wyglądało, że ktoś urządził w tym pomieszczeniu warsztat i nadal go używał. Trochę niepokoiło mnie, że pomieszczenie nie było zamknięte na zamek—dookoła nie było żywej duszy i dla złodziei wystarczyłoby kilka minut, aby wynieść co najwartościowsze rzeczy. Nawet chciałem o tym zameldować policji—mały posterunek policji ontaryjskiej (OPP) znajdował się bardzo blisko—ale nie było w nim żywej duszy. Zrobiliśmy dużo zdjęć i pojechaliśmy na drugą stronę drogi, to opuszczonego hotelu i restauracji. 


Long Branch Hotel. Kierowcy ciężarówek mile widziani!

Na sporych rozmiarów wyblakłej tablicy nadal zapraszała gości: “Witamy w Hotelu Long Branch. Jadłodajnia. Kierowcy ciężarówek mile widziani”. Musiało upłynąć wiele lat od czasu, gdy po raz ostatni gościł on odwiedzających! Ostrożnie weszliśmy do budynku byłej restauracji. Część podłogi się zawaliła. Tu i tam poniewierały się stare, zdewastowane meble i na niektórych widniały jeszcze naklejki z cenami—sądzę, że zanim ten obiekt został zamknięty, przeprowadzono aukcję i cokolwiek się nie sprzedało, pozostawiono w środku. W drugim, przyległym budynku, mieścił się hotel—obecnie w opłakanym stanie. Podłoga w głównym korytarzu się zawaliła. W pokojach były części starych mebli, porozbijane toalety i płyty działowe. Wszystkie szyby w oknach były porozbijane i wszędzie walało się szkło—a ściany zostały ozdobione w różnego rodzaju graffiti. Wandale urzędowali tutaj przez długi czas! Jest to jedna z rzeczy, których nigdy nie potrafiłem zrozumieć—bezsensowne niszczenie mienia! Ostrożnie obeszliśmy budynki i spostrzegliśmy na ziemi stalowe przykrycia—być może nadal pod ziemią znajdowały się zbiorniki z benzyną, bo czuliśmy zapach benzyny. Podczas naszej bytności, pojawił się samochód, wysiadła z niego para młodych ludzi i zaczęli zwiedzać budynek restauracji.


A to była chyba część restauracji
— Jeżeli macie zamiar zatrzymać się tutaj na noc, w następnym budynku znajduje się bardzo dużo wolnych pokoi! —powiedziałem im.

Trzeba było być strasznie zdesperowanym, aby zdecydować się na spędzenie tu nocy!

Pokoj hotelowy... posiadał nawet łazienkę!

Spędziwszy 2 noce w parku, rano się spakowaliśmy i pojechaliśmy na południe, zatrzymując się w mieście Parry Sound. Na początku wstąpiliśmy do sklepów Hart i No Frills, gdzie zrobiliśmy małe zakupy i potem pojechaliśmy nad rzekę Sequin River, aby tradycyjnie, pod imponującym wiaduktem kolejowym, spożyć lunch. Przed opuszczeniem miasteczka wpadliśmy do nowej lokacji antykwariatu “Bearly Used Books”—obecnie mieścił się na głównej ulicy, w tym samym budynku, w którym mieli swoje biura dwaj posłowie—do parlamentu federalnego i do prowincjonalnego. Antykwariat był ogromny, lecz szybko udało mi się zlokalizować interesujące mnie pozycje pomiędzy tysiącami książek. Szkoda, że musieliśmy jechać do domu i nie mogłem spędzić w tym sklepie więcej czasu, ale i tak udało mi się kupić trzy dobre książki.
Studio Jessica Vergeer. Zminiaturyzowane reprodukcje plakatów w stylu klasycznym miasta Parry Sound, wyspy Wreck Island, parku Killbear Provincial Park i latarni morskich w Snug Harbour i Red Rock. 

Dosłownie po drugiej stronie ulicy znajdowało się studio Jessica Vergeer. Rok temu na Internecie wpadło mi w oko parę prac tej artystki i wreszcie miałem okazję odwiedzić jej sklep i pracownię, jak też zamienić z nią parę słów. Rzeczywiście, malunki były cudowne i szczególnie przemawiały do mojego smaku, ponieważ przez lata pływałem i biwakowałem na zatoce Georgian Bay i na własne oczy widziałem—a raczej delektowałem się—niepowtarzalnymi widokami przedstawionymi w jej obrazach. Jessica Vergeer jest niezmiernie utalentowaną artystką! Również kupiłem kilka kartek pocztowych z malunkami artystki, jak też zminiaturyzowane reprodukcje plakatów w stylu klasycznym miasta Parry Sound, wyspy Wreck Island, parku Killbear Provincial Park i latarni morskich w Snug Harbour i Red Rock. Jako że wszystkie te miejsca odwiedziłem na kanu, a nawet na niektórych biwakowałem, malunki te przywołały wiele cudownych wspomnień!

Kartki pocztowe z malunkami Jessica Vergeer

Chociaż nie mogliśmy spędzić zbyt wiele czasu w Parry Sound, była to niezmiernie owocna i miła wizyta.