Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wycieczka na kubę. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wycieczka na kubę. Pokaż wszystkie posty

środa, 15 lutego 2012

Cienfuegos, Cuba. 13-20 Styczeń 2012 r.

English version of this blog: http://ontario-nature.blogspot.ca/2012/02/cienfuegos-cuba.html
Więcej zdjęć: http://www.flickr.com/photos/jack_1962/sets/72157629906109508

 — To gdzie jedziemy tym razem na Kubę?

To pytanie zadawaliśmy sobie od jakiegoś czasu. Niby proste, bo wybór miejsc ogromny, ale nie chcieliśmy spędzić całego tygodnia wylegując się na plaży, spacerując po ośrodku wypoczynkowym. Chcieliśmy bardziej aktywnie spędzić nasz pobyt, więc trzeba było zrobić mały 'research'. Varadero, Santa Lucia, Manzanillo, Cayo Coco, Cayo Largo—wszystko to piękne miejsca na cudownych plażach, ale dojechanie z nich do jakiegoś większego miasteczka jest uciążliwe, drogie, a często nawet niemożliwe.

— A może spróbować miasto Cienfuegos, zwane również „La Perla del Sur” („Perłą Południa”)? — powiedziałem po kilkunastu minutach przeglądania mapy Kuby i różnych ofert turystycznych.

Dwa lata temu byliśmy koło miasteczka Trinidad i wtedy lądowaliśmy w Cienfuegos, ale nigdy nie mieliśmy okazji zwiedzić tej miejscowości. Agencja turystyczna http://www.tripcentral.ca/ , przez którą kupowaliśmy poprzednie wakacje, oferowała kilka 'packages' w ośrodkach w pobliżu Cienfuegos—dwa z nich na południe od miasta, nad oceanem, posiadały plaże, ale dojazd do samego miasta wymagałby codziennej transportacji taksówką—bo samo miasto jest położone nad zatoką Cienfuegos, dawniej zwaną Zatoką Jagua (Bahia de Cienfuegos lub Bahia de Jagua) i nie bezpośrednio nad oceanem. Była jeszcze jedna możliwość—hotel Jagua, znajdujący się na cypelku Punta Gorda wpadającym do Zatoki Cienfuegos. Nawet niezły hotel, posiadający basen (ale nie plaże), z jego okien roztacza się piękny widok na zatokę, miasto i ocean. Do centrum miasta jest około 3 km, niedaleko. Cena była trochę wysoka, około $900 za osobę na tydzień. Mieliśmy nadzieję, że może z czasem spadnie—był dopiero wrzesień, a wybieraliśmy się tam w styczniu—ale wkrótce cena poszła o około $200 w górę... — Hm, zawsze można pojechać do hotelu Tropicoco – powiedziałem. Bo chociaż spędziliśmy w Hawanie kilkadziesiąt godzin, wszystkiego nie udało się nam zobaczyć. W tym hotelu, ok. 30 minut od centrum Hawany, byliśmy w 2009 r. i stanowił on świetną bazę do codziennych wypadów do miasta. Był to jako-taki hotel, chociaż recenzje zamieszczane na stronie http://www.tripadvisor.com/  oscylowały od 1 do 5 gwiazdek—niektórzy go nie znosili i nazywali ‘piekłem’, inni corocznie wracali do niego. Nam odpowiadał i nie mieliśmy problemu z pojechaniem do niego razy jeszcze, tym bardziej że ceny były cały czas przystępne w granicach $600.

Co jakiś czas wchodziłem na stronę Tripcentral.ca i śledziłem codziennie zmieniające się ceny... i wreszcie pewnego dnia po rutynowym sprawdzeniu cen, prawie że podskoczyłem z radości i momentalnie zadzwoniłem do Catherine.

— Hej, byłaś może dzisiaj na tripcentral.ca? – zapytałem się.

Otóż nagle pojawiły się nowe oferty wakacyjne właśnie do hotelu Jagua. Tydzień z przelotem i ze śniadaniem za $605 (a z kolacją o $100 więcej). Baliśmy się, aby nam ta oferta nie uciekła i szybko podjęliśmy decyzję. Zadzwoniliśmy do Rien'a z Tripcentral.ca (również on poprzednio robił nasze rezerwacja), który szybko wszystko załatwił, a przy okazji powiedział, że tym razem będziemy lecieli Air Cubana, liniami kubańskimi. Parę dni później zrobiłem mały ‘research’ i okazało się, że linie lotnicze Air Cubana miały fatalną opinię jeżeli chodzi o wypadki i bezpieczeństwo; jedynym pocieszeniem dla nas to fakt, że absolutna większość wypadków zdarzała się na lotach krajowych (kubańskich) i tych do innych krajów Ameryki Łacińskiej lub Karaibów.

Oczywiście, Kuba jest specyficznym krajem i często nie wszystko działa tak, jak powinno. Turyści, którzy nie zdają sobie sprawy ze specyfiki tego kraju, często doznają rozczarowań. „Es Cuba!”—to zwrot, który warto zawsze pamiętać. My też jesteśmy na to przygotowani... z tym, że „Es Cuba!” zaczęła się parę minut po zrobieniu rezerwacji, gdy otrzymałem e-mail z potwierdzeniem.

Nasza znajoma Lynn jest stewardessą i przez ostatnie 15 lat lata z Toronto do Hong Kongu; bezpośredni lot, bez żadnych lądowań, wynosi prawie 16 godzin i jest prawie najdłuższym pasażerskim lotem (najdłuższy lot to około 19 godzin). Lot z Toronto na Kubę normalnie trwa ok. 4 godziny—ale nie doceniliśmy możliwości linii kubańskich: otóż według pisemnego potwierdzenia, nasz lot z Toronto do Cienfuegos miał rozpocząć się o godzinie 3:00 po południu w niedzielę i zakończyć o godzinie 7:00 wieczorem... następnego dnia, w poniedziałek! Zresztą wyraźnie było napisane: „długość lotu 28 godziny, bez między-lądowań”! Tak więc nie tylko nasze wakacje obejmowały wyjazd na Kubę, ale prawdopodobnie przelot dookoła świata i przy okazji pobicie wszelkich rekordów długości lotu—tego nie potrafi nawet kapitalistyczna Ameryka! Na szczęście był to jedynie błąd... a ja już w swojej wyobraźni widziałem nasze nazwiska w Księdze Guinnessa i wyszukane powitanie na lotnisku w Cienfuegos, być może z udziałem samego Fidela Castro! Zresztą jak się okazało, nie był to ostatni błąd—m. in. zmieniono nam o kilka dni daty wylotu i przylotu (nomen-omen, wylot miał nastąpić w piątek, trzynastego!) i kompletnie pomieszano w papierach godziny przylotu i odlotu. Mieliśmy jedynie nadzieję, że gdy przyjdzie do samego lotu, wszystko będzie toczyło się właściwym trybem.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012

Piątek, trzynastego stycznia 2012 roku... samolot linii kubańskich prawie bez spóźnienia odleciał o 21:00. Co poniektórzy z kanadyjskich turystów postanowili zacząć swoje kubańskie wakacje już w samolocie i niebawem stali się hałaśliwi, a nawet uciążliwi—dobrze, że siedzieliśmy kilka rzędów dalej od nich. Niektórzy mówią, że kubańskim samolotom nie wolno latać nad terytorium Stanów Zjednoczonych, ale nie jest to prawdą—mają prawo latać (za co zresztą płacą, tak jak wszystkie inne samoloty) i w razie problemów mogą też wylądować na amerykańskim lotnisku. Przechodząc koło frontowych siedzeń, zobaczyłem całą stertę gazet—było to angielskie wydanie rządowego tygodnika Granma. Na Kubie nie jest nawet łatwo kupić hiszpańskojęzyczne wydanie Granma (dziennik), nie wspominając o wydaniu w języku angielskim! Gdy samolot zaczął zbliżać się do Cienfuegos i ustawiać do lądowania, pomimo ciemności wyraźnie zobaczyłem zatokę (Bahia de Cienfuegos), przylądek Punta Gorda oraz ‘nasz’ hotel Jagua! Wylądowaliśmy parę minut po północy—jakże było przyjemnie wyjść z samolotu i poczuć grunt pod stopami oraz powiew ciepłego i wilgotnego powietrza! Szybko przeszliśmy przez kontrolę paszportową. Na lotnisku w Toronto kupiłem ‘The New York Times’; która to gazeta wystawała z mojego podręcznego bagaża.

— Czy mogę ją zobaczyć? — zapytał się mnie jeden z celników.

Początkowo sądziłem, że może chciał po prostu szybko ją przeczytać, ale jego prośba była raczej skierowana z racji wykonywanego zawodu: przewrócił kilka stron, spojrzał na datę i po krótkiej wymianie zdań przez radio pozwolił mi ją zatrzymać. Akurat w tym wydaniu nie było chyba ani jedengo słowa o Kubie.

Przed lotniskiem stało kilka autobusów.

— Który jedzie do Hotelu Jagua? — zapytaliśmy się.

— Tamten — wykrzyknął jeden z pracowników, wskazując na autobus stojący w samym końcu parkingu.

Kierowca umieścił nasze bagaże w autobusie, a my staliśmy przed autobusem, czekając na pozostałych pasażerów. Stopniowo pojawili się pozostali turyści—ale podczas gdy wszystkie inne autobusy już odjechały, nasz nadal na kogoś czekał. Po godzinie zobaczyliśmy, jak nasz samolot wzbił się w niebo i odleciał do Hawany. Kilka turystek, które siedziały koło nas, powiedziały, że ich bagaż musiał być załadowany w Toronto na inny samolot, bo nawet po przeszukaniu całego samolotu, nie znaleziono go, tak więc były one w bardzo złym nastroju—i bez bagażu. Wreszcie z budynku lotniska wyszedł samotny turysta, wszedł do autobusu i ruszyliśmy.

— To nie moja wina—powiedział przepraszającym głosem. – Prawie mnie aresztowano.

Nigdy nie dowiedziałem się, o co poszło, ale wszyscy odetchnęli z ulgą. Większość turystów—praktycznie wszyscy oprócz nas—jechali do ośrodków Ranch Luna i Faro Luna (znajdujących się na południe od Cienfuegos, nad oceanem). Byliśmy jedynymi turystami, którzy zatrzymali się w hotelu Jagua i tamże skierował się autobus. Chociaż była już prawie druga nad ranem, na ulicach było nawet sporo ludzi i niebawem mogliśmy na własne oczy zobaczyć neoklasyczną architekturę, z której to miasto słynie. Autobus skręcił w ulicę Calle 37, zwaną też Paseo del Prado (część jej nazywa się Malecon), minęliśmy piękny biały budynek (Klub Żeglarski) i przybyliśmy do hotelu. Personel był trochę zaskoczony, bo pewnie nie spodziewał się nikogo o tej porze dnia—a raczej nocy. Poprosiliśmy o pokój na ostatnim, siódmym piętrze, ale wszystkie były zajęte i otrzymaliśmy pokój nr. 502, na piątym piętrze.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012

— Cinco piso? — zapytałem się.

 — Si, cinco — odpowiedziała recepcjonistka.

Pokój znajdował się prawie na samym końcu długiego, otwartego korytarza. Karta magnetyczna, która miała otworzyć drzwi do pokoju nie działała; wkładaliśmy ją na różne sposoby, ale drzwi ani drgnęły.
Po kilku minutach bezowocnych prób usłyszeliśmy głos dobiegający z wewnątrz pokoju:

— To nie jest wasz pokój.

Sprawdziwszy dokumenty otrzymane w recepcji hotelowej okazało się, że otrzymaliśmy pokój numer 402, na czwartym piętrze (chociaż oboje doskonale słyszeliśmy, jak recepcjonistka powiedziała „Cinco”). Tym razem nie mieliśmy problemu z otwarciem drzwi—a następnie włożyliśmy kartę w specjalne urządzenie, aby można było zapalić w pokoju światło.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012

Pokój był całkiem fajny—miał dwa duże łóżka, telewizor, telefon, małą lodówkę, klimatyzację, łazienkę z prysznicem—jak również balkon, na którym mogliśmy siedzieć i patrzeć się na hotelowy basen, molo, Zatokę Cienfuegos i całe miasto. Natomiast z korytarza mieliśmy piękny widok na południową część przylądka Punta Gorda oraz na jeden z najbardziej imponujących budynków w całym mieście, Palacio de Valle. Na przeciwnym brzegu zatoki widoczna była ogromna kopuła nigdy nie dokończonego reaktora elektrowni atomowej. Strasznie chciało mi się pić, a nie chciałem na wszelki wypadek nabawić się już w pierwszym dniu zatrucia żołądkowego. Oboje poszliśmy do hotelowego baru (otwartego całą noc) i kupiliśmy dwie puszki piwa „Bucanero”. Zwykle piwo kosztuje 1 peso, ale bar hotelowy zażyczył sobie razem 6 peso—i była to nasza pierwsza i ostatnia wizyta w tym barze. Około 3 nad ranem wróciliśmy do pokoju i szybciutko zasnęliśmy.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012

Hotel Jagua był zbudowany przed Rewolucją Kubańską przez brata ówczesnego prezydenta Batisty. Istniały również plany otworzenia kasyna w przylegającym do hotelu Palacio de Valle (nota bene, dawniej ogród tego pałacu znajdował się w miejscu, gdzie obecnie stoi hotel Jagua). Przed Rewolucją dzielnica Punta Gorda (leżaca na półwyspie wrzynającym się w Zatokę Jagua) była jedną z najdroższych dzielnic w mieście—do dzisiaj posiada ona niezaprzeczalny urok, domki są bardzo dobrze utrzymane i w wielu z nich wynajmowane są pokoje turystom (casas particulares). Jako ciekawostka—według znajdującej się w hotelu tablicy pamiątkowej, Fidel Castro złożył w nim wizytę po Rewolucji:

W tym pomieszczeniu w dniu 18 sierpnia 1960 roku towarzysz Fidel Castro Ruiz mówił na temat dużego znaczenia Hotelu Jagua dla rozwoju turystyki w centralnej części wyspy”.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012

Hotel cieszył się ogromną popularnością wśród różnych zorganizowanych grup turystycznych podróżójących po Kubie; prawie wszyscy turyści zatrzymywali się w nim na jedną lub dwie noce i wyruszali w dalszą podróż. Dlatego ciągle widzieliśmy autobusy stojące przed hotelem, do których turyści albo wsiadali albo z których wysiadali. Rzeczywiście, byliśmy jedynymi gośćmi tego hotelu, którzy mieszkali w nim przez pełny tydzień—nawet Rien, nasz kanadyjski przedstawiciel biura podróży powiedział, że nie pamięta, aby jacyś inni turyści wybrali się na cały tydzień do Hotelu Jagua. Oczywiści, turyści którzy kupują tygodniowe wyjazdy na Kubę zwykle zatrzymują się w ośrodkach położonych nad oceanem, w których wszystko jest wliczone w cenę (tzn. trzy posiłki dziennie, bufet, napoje alkoholowe, występy taneczno-muzyczne i wiele innych atrakcji dla turystów). Natomiast Hotel Jagua znajdował się w mieście, około 3-4 kilometry od centrum Cienfuegos. Jedynie śniadanie było wliczone w cenę naszego ‘package’—nie mieliśmy żadnych innych posiłków i nie było żadnych bezpłatnych napojów. Każdego ranka rozkoszowaliśmy się przepysznym omletem lub jajkami sadzonymi, świeżym chlebem i bułkami, sałatkami i trzema rodzajami znakomitych żółtych serów! Niestety, maszyna do kawy działała w typowo kubański sposób—czasami otrzymywałem czarną kawę bez mleka, czasami leciało jedynie mleko i musze powiedzieć, że przez cały tydzień nie wypiłem nawet jednej jako-takiej filiżanki kawy, ale ponieważ nie jestem kawoszem, nie był to dla mnie jakiś duży problem. Poza tym, lubiliśmy ten hotel—windy działały, zawsze była gorąca woda, pokojówka sprzątała codziennie pokój, lodówka chłodziła nasze jedzenie i piwo, obsługa hotelowa rozmawiała po angielsku i jego lokacja była idealna.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012

Po drugiej stronie ulicy (Calle 37), na vis-a-vis hotelu były dwie restauracje, gdzie można było kupić to samo piwo, które sprzadawano w barze hotelowym, ale za jedną trzecią ceny (tzn. 1 peso vs. 3 peso). Na tej samej ulicy, jakieś 600 metrów na północ od hotelu, zaraz za stacją benzynową (koło Avenida 20) znajdował się supermarket zaopatrzony w napoje alkoholowe, wodę mineralną, piwo, sery i wiele innych rzeczy. Kilka razy tam poszliśmy i kupiliśmy wodę mineralną i piwo w puszkach. Również można było kupić piwo i wodę mineralną w mniejszym sklepiku, znajdujacym się na tyłach stacji benzynowej.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012

Chociaż w sobotę 14 stycznia 2012 r. (pierwszej nocy) spaliśmy tylko parę godzin, już rano byliśmy na nogach, zjedliśmy śniadanie i poszliśmy do Palacio de Valle. Rzeczywiście, był to imponujący budynek! Zbudowany w 1917 r. przez Don Acislo del Valle w różnych stylach architektonicznych, posiadał bogato zdobione ściany, sufity, schody i wiele innych dekoracji. Gdy weszliśmy do środka, zobaczyliśmy dystyngowaną starszą damę kubańską, bardzo oryginalnie ubraną, która grała na fortepianie i bardzo charakterystycznym głosem śpiewała romanyczne piosenki.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012

Oczywiście, była to Carmen Iznaga, która od lat prezentuje się w tym Pałacu. Po kilku minutach wstała, podeszła do Catheriny i pokazała jej kilka dysków CD z nagraniami swojej muzyki. Kupiliśmy jeden dysk, który ona pocałowała, zostawiając na nim odcisk szminki! Po zrobieniu kilkunastu zdjęć poszliśmy wzdłuż Calle 35 do końca przylądka Punta Gorda. Wszystkie domki były świetnie utrzymane. Jeden z mieszkańców Punta Gorda powiedział (jeżeli dobrze go zrozumiałem), że podczas huraganów fale zatoki przelewają się przez przylądek i wiele domów jest zalewanych. Przed jednym z domków stał wypolerowany amerykański samochód z lat piędziesiątych.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012

Koło hotelu, na skrzyżowaniu Avenida 0 i Calle 35 podjechała do nas riksza (bicitaxi, lokalna taksówka dla turystów, napędzana pedałami siedzącego na przodzie riksiarza i posiadająca z tyłu miejsce na 2 osoby) i jej właściciel spytał się, czy może nas gdzieś podwieźć. Nie zamierzaliśmy w tym czasie nigdzie jechać, ale zaczęliśmy z nim rozmawiać—głównie używając super-podstawowego języka hiszpańskiego, bo on znał zaledwie kilka wyrazów po angielsku. Nazywał się Alain i powiedział nam, że to była jego riksza—musiał wykupić specjalne pozwolenie, aby móc nią świadczyć usługi dla turystów: co miesiąc płacił pewną kwotę dla rządu (w ‘Convertible Peso”, CUC) i również musiał odprowadzać pewien procent od swoich całkowitych zarobków (ale nigdy nie dowiedziałem się, w jaki sposób taka kwota jest obliczana—ryksiarze nigdy nie wydawali żadnych rachunków). Był to całkiem miły młody człowiek i umówiliśmy się, żeby czekał na nas przed hotelem o godzinie 17:00, gdy zamierzaliśmy wybrać sie do centrum miasta. Poszliśmy z powrotem do pokoju hotelowego, ucięliśmy sobie drzemkę i wstaliśmy przed piątą.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012

Alain już czekał na nas. Zresztą przed hotelem stało wiele innych riksz, jak też ‘regularnych’ taksówek. Dowiedzieliśmy się później, że, praktycznie wszyscy ci taksówkarze otrzymali niedawno od rządu pozwolenia—ba, zostali nawet zachęceni przez rząd—do prowadzenia swoich własnych biznesów. Podczas naszej ostatniej wizyty na Kubę w listopadzie 2010 r. rozmawiałem z Kubańczykami o niedawnej decyzji rządu kubańskiego dotyczącej zwolnienia z pracy setek tysięcy pracowników rządowych. Ponieważ rząd nie był w stanie zapewnić im zatrudnienia, jedyną rozsądną alternatywą było zachęcenie ich do rozpoczęcia własnej, prywatnej działalności—i bardzo dużo ludzi skorzystało z tych nowych przepisów, dających im wreszcie możliwość prowadzenia działalności biznesowej (pracując ‘por cuenta propia’, na własny rachunek) i polepszenia swoich zarobków. Ta nowa ‘przyjazna’ biznesom polityka była wszędzie widoczna—spotykaliśmy bardzo dużo prywatnych rikszy, taksówek konnych i samochodowych, punktów oferujących różnego rodzaju usługi, sklepików sprzedających wszystko od części elektrycznych do różnych owoców i warzyw (wiele z nich działało z okien mieszkań wychodzących na ulice)—jak też otworzyło się dużo prywatnych restauracji i ciągle zaczepiano nas, oferując w nich posiłki.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012

Prawdopodobnie jednak ci ‘naganiacze’ nie stanowili niesławnych ‘jinteros’ (kanciarzy), ale pracowali dla restauracji, często nawet byli ubrani w restauracyjne uniformy i rozdawali nam karty biznesowe. Niezmiennie używaliśmy bardzo pomocnej formuły w języku hiszpańskim: „Acabamos de comer en el hotel” (właśnie jedliśmy w hotelu) i w większości przypadków więcej nas nie zaczepiano. Cóż, był to rodzaj marketingu w wydaniu kubańskim! Również widzieliśmy wiele sklepów sprzedających dobrej jakości zagraniczne ubrania, jeansy, żywność, urządzenia gospodarstwa domowego, maszyny/narzędzia do renowacji domów i wiele innych rzeczy—co znaczyło, że przynajmniej część Kubańczyków miała pieniądze i mogła sobie pozwolić na zakup takich przedmiotów. Innymi słowy, Kuba zmieniała się—miejmy nadzieję, że na lepsze. Jeżeli te zmiany będą kontynuowane, przyszła Kuba będzie bardzo odmienna od obecnej.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012

Spotkaliśmy sporo turystów z całego świata, którzy objeżdżali Kubę wypożyczonymi samochodami lub lokalnymi autobusami i zatrzymywali się w Casasa Particulares. Z pewnością taki sposób podróżowania pozwalał im na zobaczenie wielu nieznanych zakątków tego kraju i poznania, jak żyją prawdziwi Kubańczycy. Pewnego dnia porozmawialiśmy z młodym facetem, o ile pamiętam z Australii, który podóżował wraz z żoną po Kubie wypożyczonym samochodem i mieszkał w Casa Particular.

 — Kocham Kubę — powiedział. — Kubańczycy są bardzo szczęśliwi i nawet dobrze im się powodzi. System socjalistyczny całkiem dobrze tutaj działa.

Natępnie zaczął mówić, jak to świetnie żyją Kubańczycy i posiadają praktycznie wszystko—lodówkę, samochód, pralkę, dom, telefon komórkowy, sprzęt muzyczny, nowoczesny telewizor... Bardzo ciekawiło mnie, gdzie spotkał takich ludzi.

— Chodzi mi o rodzinę, która ma Casa Particular, w której mieszkamy — powiedział.

No tak... gdy jestem na wakacjach, staram się nie nie angażowac w dyskusje polityczne, jednak bardzo mnie korciło, aby mu zwrócić uwagę, że owi ‘świetnie żyjący Kubańczycy’ o których mówił, to są, praktycznie rzecz biorąc, przedstawiciele nowej ‘kapitalistycznej’ klasy, samozatrudnieni, którzy zarabiają wynajmując pokoje przerobione na mały hotelik w swoim domu. I kiedykolwiek na budynku widzieliśmy charakterystyczny znaczek, oznaczający casa particular, zawsze taki domek był bardzo elegancki, dobrze utrzymany, miał świeżo pomalowane ściany i zazwyczaj piękny ogród.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012

Innymi słowy, kapitalizm rzeczywiście działa na Kubie, nawet na taką stosunkową mikro-skalę! Dlatego mam nadzieję, że te nowe przepisy pozwolą wielu Kubańczykom podjąć różnoraką prywatną działalność biznesową i przyczynią się do podniesiena ogólnego standartu życia. Z pewnością będzie trzeba przezwyciężyć wiele problemów, m. in. związanych z już widocznymi różnicami pomiędzy pracującymi dla siebie ‘cuentapropistas’ i mającym pracę w sektorze turystycznym a tymi mającymi jedynie kiepskie wynagrodzenie rządowe. Mam nadzieję, że rząd nie wycofa się w podjętej polityki i nie zdławi prywatnych biznesów poprzez wprowadzanie uciążliwych praw i wysokich podatków.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012

Rikszą Alain’a pojechaliśmy wzdłuż Paseo del Prado (Called 37) do Avenida 54 (również znana jako San Fernando). Gdy zbliżaliśmy się do skrzyżowania, zobaczyliśmy faceta geja, Kubańczyka, który w bardzo ostentacyjny sposób spacerował bulwarem. Praktycznie nie było osoby, aby się za nim nie obejrzała i jego pojawienie się wywołało wiele uśmieszków. Alain powiedział, że jeszcze niedawno homoseksualizm był nielegalny na Kubie, ale obecnie już został zalegalizowany. Jeszcze jedna oznaka zmian! Wysiedliśmy z rikszy, zapłaciliśmy Alainowi 3 peso i powoli skierowaliśmy się ku głównemu placu miasta.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012

Bulward Paseo del Prado, ciągnący się przez całe miasto do Punta Gorda na południu, jest najdłuższą ulicą tego rodzaju na Kubie. Byliśmy otoczeni imponującymi architektonicznie neoklasycznymi budynkami z wieloma kolorowymi kolumnami. Przy skrzyżówaniu znajdowała się naturalnych rozmiarów statua z brązu Benny Moré, nonszalancko przechadzającego się wzdłuż Paseo del Prado. Benny Moré, który był jednym z najwybitniejszych piosenkarzy kubańskich, urodził się blisko Cienfuegos i to miasto zawsze było z nim związane. Tego wieczoru i wiele razy podczas naszego pobytu spędziliśmy dużo czasu po prostu spacerując po bulwarze i obserwując toczące się życie miasta.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012

Idąc powoli Avenida 54, doszliśmy do głównego placu miasta, Parque Jose Marti, z dominującą statuą Jose Martin, Łukiem Tryumfalnym i rotundą. Budynki, które otaczały ten plac, były zapewne najpiękniejszymi budynkami w całym mieście: Katedra „La Catedral Purisma Conception’, Colegio San Lorenzo, Teatro Tomas Terry (gdzie występowały takie sławy jak Caruso, Bernhardt i Pavlova), Palacio de Ferrer, z piękną wieżą w narożniku (na którą jednak nie weszliśmy) i chyba najbardziej imponujący budynek, Antigue Ayuntamiento: w przeszłości był to ratusz, obecnie znajdują się w nim prowincjalne biura administracyjne.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012

Przed wyjazdem znalazłem fotografię Fidela Castro przemawiającego przed tym ratuszem 6 stycznia 1959 roku, gdy zatrzymał się tutaj w drodze do Hawany, niecały tydzień po zwycięstwie Rewolucji Kubańskiej: jego przemówienie trwało kilka godzin. Każdy z budynków miał bogatą historię i pewnie moglibyśmy cały dzień spędzić na ich zwiedzając, ale ponieważ już się ściemniało, obeszliśmy cały plac, robiąc zdjęcia. W ciągu następnego tygodnia kilkakrotnie odwiedziliśmy ten plac, gdzie raz czy dwa razy podwiózł nas rikszą Alain (tu muszę dodać, że Alain stał się naszym jedynym ryksiarzem—za każdym razem, gdy wychodziliśmy z hotelu, już na nas czekał—a przedostatniego dnia naszej podróży spotkaliśmy jego żonę i dziecko). Tej pierwszej nocy, zafascynowani architekturą i tętniącym życiem miasta, wróciliśmy na piechotę do hotelu, spacerując wzdłuż Paseo del Prado i chyba byliśmy jedynymi turystami na ulicy. Po drodze kupiłem kilka puszek piwa („Bucanero”, 1 peso za puszkę). Koło skrzyżowania z Avenida 26 zobaczyliśmy tłumy młodych ludzi zgromadzonych koło Malecon’u—znajdowała się tam restauracja i prawdopodobnie miał się rozpocząć bezpłatny koncert. Cały czas czuliśmy się bardzo bezpiecznie—ja miałem byłem obwiesozny dwoma aparatami fotograficznymi i małą kamerą wideo—myślę, że bardziej obawiałbym się w ten sposób i o tej porze chodzić w Toronto! Zatrzymaliśmy się w małej restauracji i zamówiliśmy pizzę; chociaż nie mieli papryki i cebuli, pizza okazała się całkiem smaczna.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012

Paręset metrów przed hotelem minęliśmy niezwykle imponujący biały budynek z dwoma jeszcze bardziej imponującymi kupolami (które widać było z okna naszego hotelu)—był to Klub Żeglarski w Cienfuegos, zbudowany w 1920 r. Wewnątrz budynku, w głównym pomieszczeniu na ścianach wisiało dużo przed-rewolucyjnych fotografii, ukazujących członków klubu pozujących na tle różnych nagród i pucharów zdobytych w zawodach żeglarskich. Na moment wpadliśmy do znajdującej się na górze całkiem stylowej restauracji—a w dolnej części znajdowała się dyskoteka, dochodziła stamtąd głośna muzyka. Klub był nadal używany przez żeglarzy, na froncie przy doku stały zacumowane łodzie. Z naszego okna hotelowego widzieliśmy zacumowaną na zatoce dużą żaglówkę, około 100 metrów od tego klubu, na której maszcie powiewała flaga szwajcarska—od czasu do czasu widać było, jak małą jolką pływali członkowie załogi pomiędzy żaglówką i lądem.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012

Chociaż nie używaliśmy hotelowego basenu, często przesiadywaliśmy na plastikowych krzesło-leżakach koło hotelowego mola, popijając rum lub inny trunek i rozkoszowaliśmy się zachodzącym słońcem po drugiej stronie zatoki. W hotelu spotkaliśmy bardzo dużo turystów z USA; biorąc pod uwagę oficjalny zakaz podróżowania obywatelom USA na Kubę, było to raczej zaskakujące. Okazało się, że podróżowali oni na Kubę w ramach specjalnych edukacyjnych lub religijnych wycieczek i odwiedzali różne budynki sakralne i wspólnoty wyznaniowe (turyści, których spotkaliśmy w hotelu, to byli Żydzi z Los Angeles i planowali zwiedzić synagogi). Oczywiście, tego rodzaju wycieczki były bardzo drogie—gdy powiedzieliśmy im, ile my zapłaciliśmy za naszą wycieczkę, byli ogromnie zaskoczeni.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012
Bardzo często spacerowaliśmy częścią przylądka Punta Gorda na południe od hotelu. Znajdowało się tam wiele casas particulares, małych prywatnych hotelików mieszczących się w zawsze czystych i świetnie utrzymanych prywatnych domkach. Siedząć na nadbrzeżu i popijając rum, obserwowaliśmy przepływające łodzie. Na samym końcu Punta Gorda znajdował się mały parking i wejście do parku, na końcu którego była okrągła altana. Koło wejścia do parku znajdował się dom-casa particular (Tony y Maylin) oraz nowo-otwarta, prywatna restauracja Villa Lagarto [Calle 35 #4B, e./Ave. 0 y Litoral, La Punta, Punta Gorda, villagarto_16@yahoo.com, tel. (53) (43) 519966]. Stojący przy wejściu kelner zapraszał nas, abyśmy wstąpili na obiad. Porozmawialiśmy z nim przez kilka minut—niedawno jeszcze był nauczycielem angielskiego w szkole, obecnie ma nowy zawód, pracując w tej restauracji jako kelner (i ‘naganiacz’) i z tego, co mówił, był całkiem zadowolony. Powiedzieliśmy, że wpadniemy do restauracji wieczorem na posiłek. Nota bene, średnia miesięczna płaca na Kubie jest poniżej $20.00 na osobę—lecz ci, pracujący w sektorze prywatnym potrafią zarobić taką sumę (lub nawet więcej) w ciągu jednego dnia... dlatego napotkany przez nas kelner, kucharz, dorożkarz czy taksówkarz jeszcze niedawno mógł pracować jako lekarz, nauczyciel lub księgowy! Tego samego dnia wieczorem rzeczywiście udaliśmy się do tej restauracji i zjedliśmy bardzo dobry obiad. Byliśmy miło zaskoczeni tą nową restauracją—była całkiem stylowa, nasz stolik znajdował się zaraz przy małym basenie, obsługa profesjonalna, jedzenie dobre i z pewnością była to jedna z głównych atrakcji naszej wycieczki. Obiad kosztował nas 16 peso na osobę, plus czerwone wino i napiwki—zapłaciliśmy prawie 50 peso, ale był wart tej ceny.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012

Przez następne kilka dni kilkakrotnie wybraliśmy się do centrum Cienfuegos, za każdym razem używając rikszy Alain’a. Dla mnie spacerowanie po malowniczych uliczkach i podziwianie neoklasycznych budynków było prawdziwą przyjemnością. Najbardziej lubiłem fotografowanie budynków, starych antycznych samochodów, ludzi i dzieci, które często nosiły specyficzne szkolne mundurki. Niestety, ale wiele z tych budowli było w opłakanym stanie i dosłownie waliło się—podczas naszego pobytu na Kubie, zawalił się budynek w Hawanie, pociągając za sobą kilka ofiar śmiertelnych.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012

W okolicy Avenida 60 i Calle 41 wstąpiliśmy do kościoła katolickiego, na którym znajdowała się wmurowana pamiątkowa tablica, treść której przytaczam poniżej:

Ksiądz Regis Gerest, O.P. [Dominikanie, Zakon Kaznodziejski (łac. Ordo Praedicatorum – OP)], 1886-1941. Ksiądz, wychowawca. Orator i zacny człowiek. Stowarzyszenie Dominikańskich Absolwentów, 28 listopad 1941 roku.

Porozmawialiśmy parę minut z grupą kobiet w kościele, które starały się nam coś opowiedzieć o historii kościoła i przyległego budynku, jak też o księdzu Regis Gerest. Ledwie je rozumiałem, ale domyślałem się, że ów duchowny założył lub też prowadził czołową szkołe dominikańską, znajdującą się dawniej w przyległym do kościoła budynku. Zrobiłem kilka zdjęć i zostawiłem na ofiarę parę peso; w zamian otrzymałem kilka broszur informacyjnych. Szkoda, że nie mogliśmy uczestniczyć we Mszy Świętej! Również kobiety powiedziały nam o zbliżającej się wizycie Papieża na Kubie—jednak Cienfuegos nie znajdowało się na trasie jego pielgrzymki.

Powróciwszy z Kuby dowiedziałem się, że zakon Dominikanów został przywrócony do istnienia na Kubie w 1898 roku i tego samego roku francuscy Dominikanie z Lyon założyli misje w Cienfuegos. Zdając sobie sprawę, że przemysł cukrowy, poważnie zniszczony podczas wojny 1895 roku, stanowił podstawę kubańskiej ekonomii, Dominikanie postanowili go zreorganizować i oprzeć na podstawach naukowych. Tak więc Dominikanin ksiądz Regis Gerest przyczynił się do wprowadzenia pierwszych kursów edukacyjnych w dziedzinie Chemi Cukru na Kubie i osobiście opracował programy nauczania. W 1909 r. ks. Gerest założył pierwszą na Kubie Szkołę Chemi Cukrowej, a Dominikanom udało się ją zaopatrzyć w najbardziej nowoczesny, wysokiej klasy sprzęt laboratoryjny z Francji. Zresztą Cienfuegos z Francją miało duże powiązania—zostało założone w 1819 r. przez francuskich imigrantów i pierwotnie nazwane Ferdinand de Jagua, na cześć Ferdynanda VII z Hispanii. Dlatego w Cienfuegos są wszędzie widoczne wpływy francuskie—pomijając neoklasycystyczną architekturę, nawet niektórzy mieszkańcy tego miasta mają typowo francuskie rysy twarzy.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012

Cienfuegos ma dwa cmentarze i postanowiliśmy udać się na jeden z nich, Cementario la Reina, w zachodniej części miasta, na końcu Avenida 50. Po drodze zobaczyliśmy małe muzeum kolejowe na wolnym powietrzu z kilkoma starymi parowymi lokomotywami; opodal były stare, zardzewiałe szyny kolejowe, po których pewnie ostatni pociąg przjechał dekady temu. Koło nich stał budynek, który pewnie kiedyś był zakładem naprawy taboru kolejowego—obecnie znajdowały się w nich mieszkania. W ogóle widzieliśmy bardzo dużo różnych szyn w Cienfuegos—według bardzo ciekawej strony internetowej Allen’a Morrisona (http://www.tramz.com/cu/cf/cf.html ), Cienfuego miało pierwsze tramwaje już na początku XX wieku, a ostatnie tramwaje jeszcze kursowały w 1954 r. Niektóre szyny z pewnością były torami kolejowymi, nieużywanymi od dziesiątek lat.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012

Spacerując ulicą prowadzącą do cmentarza, zostaliśmy zaproszeni do świątyni Świadków Jehowy na rozmowę (i ewentualne nawrócenie), a potem wpadliśmy do małego baru na zimne piwo. Ulicą przechadzał się wolno puszczony koń i nie zważając na ruch uliczny, skubał trawę rosnącą pomiędzy jezdnią i chodnikiem. Często mijały nas prymitywne ‘taksówki’ konne, wypełnione po brzegi Kubańczykami. Ani razu nie widzieliśmy innych turystów—pewnie mało kto się zapuszczał samotnie w te dzielnice miasta. Przed cmentarzem znajdowało się rozległe, puste pole, co powodowałe, że wydawał się celowo oddzielony od miasta i od świata żywych.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012

Cmentarz został ufundowany w 1837 r. i spoczywają na nim szczątki żołnierzy z Wojny Niepodległościowej. Niektóre marmurowe posągi były rzeczywiście przepiękne; jeden z nich, zwany „Bella Durmiente”, upamiętniał młodą dziewczynę, która zmarła ponad 100 lat temu z niespełnionej miłości. Jest to jedyny cmentarz na Kubie, gdzie ciała były chowane powyżej ziemi z powodu wód gruntowych (być może dlatego, że znajduje się on bardzo blisko zatoki). Niektóre z grobowców zawaliły się i były wypełnione po brzegi wodą—niemniej jednak widać było ślady bieżących renowacji.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012

Gdy szliśmy na cmentarz (i praktycznie, gdy szliśmy gdziekolwiek w mieście), co chwila mijały nas riksze lub taksówki konne i większość ich właścicieli oferowało nam swoje usługi. Niezmiennie odpowiadaliśmy, ‘Gracias, pero preferimos caminar” (dziękujemy, ale wolimy iść pieszo). Jednakże jeden właściciel takiej konnej taksówki musiał zobaczyć, jak wchodziliśmy na cmentarz i czekał przed bramą z nadzieją, że zdecydujemy się skorzystać z jego konnego transportu. Tym razem nie pomylił się—byliśmy za bardzo zmęczeni, aby kontynuować naszą przechadzkę na nogach i on zawiózł nas do hotelu swoim ‘zaprzęgiem’. Ponieważ taksówki konne nie mogły używać głównej ulicy, jechaliśmy Calle 39 (która jest równoległa do Paseo del Prado) i musieliśmy jeszcze pieszo dojść około 200 metrów do hotelu.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012

W latach dziewiędziesiątych, po rozpadzie Związku Sowieckiego i przerwania jego szczodrych subwencji, Kuba została uderzona przez ogromne problemy ekonomiczne i praktycznie zaczęło brakować wszystkiego. Pomiędzy 1989 r. i 1993 r. ekonomia kubańska skurczyła się o 35%. Podczas tego „Okresu Specjalnego” (El Periodo Especial) Kuba była zmuszona zaadoptować wiele środków oszczędnościowych aby uchronić ekonomię od kompletnego upadku i dosłownie zapobiec pladze głodu (szacuje się, że średnio każdy Kubańczyk stracił 10 kg. wagi podczas tego okresu z powodu niskokalorycznej diety i wytężonej aktywności fizycznej).

Kilka lat temu spotkaliśmy pracownicę hotelu, która opowiedziała nam o swoich przeżyciach z lat dziewiędziesiątych.

— Byłam uczennicą i normalnie powinnam dojeżdżać codziennie do szkoły. Ale na ulicach kursowało bardzo mało autobusów czy też samochodów ciężarowych i często nie można było też kupić benzyny. Dlatego musieliśmy mieszkać w szkole i tylko co kilka tygodni udawało się mi pojechać do rodziny. Było bardzo trudno zdobyć jedzenie, ciągle były przerwy w dostawie energii elektrycznej, nie mieliśmy przyborów szkolnych, wiele rzeczy psuło się i nie można było ich zreperować. Było bardzo ciężko...

Gdy to nam opowiadała, w jej oczach pojawiły się łzy...

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012

Transport—ludzi i towarów—stał się jednym z wielu problemów, z jakimi ten kraj się borykał. Aby trochę poprawić tą tragiczną sytucję, rząd wprowadził bardzo swoiste ustrojstwo, a mianowicie wprowadzono na Kubie dwugarbny ‘autobus’, skonstruowany z dwóch przyspawanych ‘przedziałów’ i ciągnięty przez ciągnik siodłowy. „Camello”(wielbłąd), gdyż tak był nazywany przez Kubańczyków, stał się pospolitym widokiem na ulicach miast kubańskich przez wiele lat po upadku Związku Sowieckiego. Wygłądał bardzo nieciekawie i gdy był załadowany setkami pasażerów—a zwykle był wypełniony do ostatniego miejsca—stawał się niczym gorący piec, jak również stanowił idealne miejsce dla kieszonkowców i zboczeńców. Ponieważ ciągniki siodłowe ciągnące to paskudztwo nie były przystosowane do ciągłych postojów i jazdy w mieście, toteż często przegrzewały się lub psuły.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012

Gdy po raz pierwszy pojechałem na Kubę w styczniu 2009 roku, widziałem tylko jeden camello koło miasteczka Matanzas, podczas przejazdu z lotniska w Varadero do Hawany; w stolicy nie widziałem ani jednego.

Spytałem się Kubańczyków, gdzie się podziały camellos.

— Już ich nie ma — odpowiadali z ulgą.

 — Nie lubiliście ich? — spytałem się żartem.

Zamiast odpowiedzi, wywracali oczami.

Jak się później dowiedziałem, w 2007 r. władze kubańskie zdecydowały się stopniowo je wycofywać z ruchu i zastąpić nowymi ‘made in China’ autobusami firmy Yutong. Rzeczywiście, nazwa „Yutong” pojawiała się na wielu autobusach kursujących na Kubie, podczas gdy wyglądało, że camello stał się historią. Toteż jedynie można sobie wyobrazić moje zdumienie, gdy zobaczyłem ten słynny autobus-wielbłąd w Cienfuegos, w Parque Villuendas, zaparkowany na Calle 41! Porozmawiałem trochę z kierowcą i prawie skorzystałem z okazji, aby się przejechać nim, zajmując miejsce w szoferce...

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012Chociaż bardzo mało napotkanych przez nas Kubańczyków znało angielski, wszyscy byli bardzo mili, uprzejmi i pomocni. Niektórzy zaprosili nas do swoich skromych domostw i pokazywali nam albumy ze zdjęciami—wiele z nich było zrobionych przez turystów i z turystami (też Kanadyjczykami), których spotkali. Mieliśmy szczęście spotkać człowieka, który był nauczycielem angielskiego i spędziliśmy dobrą godzinę w jego domu, rozmawiając o turystyce, kubańskiej ekonomii, nowych zmianach i ogólnie o życiu na Kubie. Między innymi zostawiłem mu tą gazetę „New York Times”, którą zainteresował się na granicy celnik. 

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012

Gdy przechodziliśmy koło rozpadającego się budynku, którego dach się zawalił dekady temu, zacząłem robić zdjęcia interesująco wyglądającej rozwalającej się ścianie, z której wystawały pomarańczowe cegły, tworząc ciekawy wzór. Ktoś znajdował się w środku i od razu zaczął machać ręką, zapraszając mnie do środka; niebawem Catherine i ja weszliśmy do środka i znaleźliśmy się w... no właśnie, trudno nawet definiować to pomieszczenie: znajdowało się w rogu byłego hotelu, a reszta hotelu to była kompletna ruina, niczym zbomardowane budynki w Warszawie zaraz po Powstaniu Warszawskim! Po kilku minutach pojawiło się kilku kolegów tego osobnika, jeden z nich miał gitarę i niebawem wszyscy zaczęli śpiewać słynną kubańską piosenkę „Guantanamera” przy akompaniamencie gitary! Udało mi się uwiecznić ten niepowtarzalny występ na mojej kamerze wideo i zrobić też parę zdjęć.


Gitarzysta powiedział, że będzie grał w kapeli w restauracji na placu Parque Jose Marti, na rogu San Fernando (Avenida 54) i San Luis (Calle 27). Godzinę później poszliśmy tam i popijając zimne piwo, posiedzieliśmy z pół godziny, słuchając muzyki w wykonaniu jego i jego kolegów. Zrobiłem im dużo zdjęć i obiecałem je wysłać po kilku miesiącach.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012 

Pewnego razu zobaczyłem na ulicy wspaniały i nieskazitelnie błyszczący połyskiem stary samochód amerykański i zacząłem go fotografować. Kierowca chętnie pokazał nam wnętrze tego samochodu—okazało się, że miał on nowy silnik, elektronicznie otwierane okna i wiele z nowoczesnego wyposażenia.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012 

— Mój dziadek kupił ten samochód przed Rewolucją — powiedział — a następnie dał go mojemu ojcu, który z kolei przekazał go mnie.

 — A pan go pewnie przekaże swoim dzieciom? — zapytałem.

 — Si—powiedział, śmiejąc się.

Coś takiego możliwe jest tylko na Kubie!

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012 

Zawsze fascynowały mnie propagandowe plakaty i podobnego rodzaju pamiątkowe napisy związane z Rewolucją. Piątego września 1957 roku w Cienfuegos wybuchł bunt przeciwko rządowi Batisty i w resultacie miasto zostało zbombardowane i wielu ludzi straciło życie—widzieliśmy sporo pamiątkowych tablic upamiętniających te wydarzenia. Tu i tam pojawiały się duże plakaty przedstawiające Che Guevera, Fidel’a Castro, Raul’a Castro i innych rewolucjonistów.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012 

Zwykle nie podejmowałem z Kubańczykami dyskusji na tematy polityczne, ale raz spytałem się Kubańczyka o Fidela Castro: czy przebywa w szpitalu?

— Tak—odpowiedział—jest on stary i chory.

— Wiem, że nadal pisze felietony w ‘Granma’ (oficjalna gazeta Komitetu Centralnego Kubańskiej Partii Komunistycznej) zatytułowane ‘Reflexiones de Fiel’—powiedziałem.

Dyskretnie obejrzał się dookoła, uśmiechnął się i ściszając głos, powiedział: — Tak, Fidel jest starym człowiekiem... wiesz... on gada i gada... ciągle socialismo... ple, ple, ple... socialismo... ple, ple, ple.. socialismo... ple, ple ple... socialismo.....

Była to jedyna dyskusja z Kubańczykami na temat Fidela Castro i polityki.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012 

Ponieważ Cienfuegos leży na brzegach dużej zatoki, połączonej z oceanem wąskim kanałem, przy ujściu zatoki znajdowała się twierdza Castillo de Jagua, wybudowana przez hiszpańskiego króla Filipa V około 1740 roku. Z tego idealnego punktu obserwacyjnego była możliwa efektywna obrona całej zatoki przed piratami i można było kontrolować ruch przepływających statków. Wiedzieliśmy, że kilka razy dziennie z Cienfuegos kursował prom-statek do Castillo de Jagua, ale nikt nie mógł udzielić nam bardziej dokładnych informacji—jedynie mówiono, że odchodzi ‘około południa’. Tak więc przed południem dotarliśmy do portu—prom odpływał do Castillo de Jagua o godzinie 13:00, a o godzinie 15:00 wracał z powrotem do Cienfuegos. Ponieważ mieliśmy parę godzin czasu, przechadzaliśmy się ulicami i między innymi zawitaliśmy do remizy strażackiej, pogadaliśmy ze strażakami i zrobiliśmy zdjęcia—a Catherine nawet włożyła na swoją głowę hełm strażacki—i bardzo było jej w nim do twarzy!

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012 

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012Gdy ponownie przyszliśmy do portu, stateczek już przybił do mola, a wookoło niego było mnóstwo ludzi, starających się dostać na statek—ponad 99% z nich Kubańczycy. Na szczęście udało się nam wsiąść—statek był zatłoczony niczym autobusy w czasach PRL-u—i cały czas staliśmy na dolnym pokładzie, bo miejsca siedzące były zajęte. Cała podróż trwała około jedną godzinę. Po drodze minęliśmy nasz hotel (czasami widzieliśmy z naszych hotelowych okien ten regularnie przepływający statek), potem pozostawiliśmy za sobą przylądek Punta Gorda i płynęliśmy wskroś otwartych wód zatoki Cienfuegos.

Prom zatrzymał się w dwóch miejscach i dopłynął do Castillo de Jagua. Po drugiej stronie cieśniny wynurzał się dość duży i brzydki hotel (Islazul Hotel, wybudowany w stylu sowieckim), który kompletnie nie pasował do całego krajobrazu. Przeszliśmy wąskimi uliczkami do fortecy Jagua. Przy wejściu znajdowały się dwa ogromne, stare działa, jak też prawdziwa fosa (niestety bez wody). W środku pod schodami była mała cela więzienna; następnie spiralnymi schodami doszliśmy na szczyt fortecy. Mogliśmy obserwować całą zatokę, ocean, Cienfuegos oraz ogromną kopułę elektrowni jądrowej „Juranga” (która też była widoczna z naszego hotelu).

Na początku lat osiemdziesiątych XX wieku Kuba, przy współpracy Związku Sowieckiego, zaczęła budować elektrownię jądrową. Gdy na początku lat dziewiędziesiątych nastąpił upadek Związku Sowieckiego, zaprzestano budowy. W późniejszych latach były pewne próby dokończenia tego przedwsięzięcia przez inne państwa, włącznie z Rosją, ale koszty okazywały się wręcz astronomiczne. Do tego jeszcze Stany Zjednoczone bardzo oponowały budowie elektrowni jądrowej tak blisko swoich granic z powodów bezpieczeństwa i w rezultacie rząd kubański postanowił porzucić ten cały projekt. Ponieważ nigdy nie dostarczono tam żadnego materiału radioaktywnego, to puste gmaszysko przynajmniej nie stanowiło żadnego zagrożenia. Parę lat temu spotkaliśmy pracownika hotelowego, który studiował fizykę jądrową w Bułgarii, ale jak się okazało, jego nowy zawód stał się na Kubie zupełnie nieprzydatny.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012 

Było ogromnie gorąco i kupiłem kilka puszek zimnego piwa w sklepiku i udaliśmy się z powrotem do ‘portu’. Czekając na statek, obserwowałem pływającego w wodzie oryginalnie kolorowego węgorza oraz bardzo kilka wyjątkowo długich rybek, przypominające kształtem bardzo cienkie długopisy. Tym razem prom był całkiem pusty; pod wpływem chwili Catherine wskoczyła na dziób i w ostatnim momencie za nią podążyłem. Był to świetny pomysł—znaleźliśmy się na mostku kapitańskim i gdy prom znalazł się na otwartych wodach, kapitan—bardzo czarujący i przyjemny czarnoskóry mężczyzna, pracujący na tym promie od ponad 30 lat—pozwolił nam wejść do sterowni i nawet poprowadzić statek! Dużo rozmawialiśmy z nim i z załogą i świetnie się bawiliśmy podczas drogi powrotnej.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012 

Ponieważ w Cienfuegos nie ma plaży, my (a raczej powinienem powiedzieć, że to Catherine) chcieliśmy pobyć trochę na plaży—bo jak tu być na Kubie i choćby przez chwilę nie wylegiwać się nad oceanem? Wiedzieliśmy, że pomiędzy ośrodkami Hotel Rancho Luna i Hotel Faro Luna znajdowała się publiczna plaża (Playa Rancho Luna). Tym razem jednak nie mogliśmy skorzystać z usług Alain’a i jego rikszy (dojazd tam rikszą zająłby pewnie cały dzień i istniałoby realne ryzyko, że sam riksiarz padnie po drodze z wycieńczenia), jednakże Alain szybko zadzwonił po kolegę który po kilku minutach pojawił się samochodem i zawiózł nas na plażę za 12 peso. Był bardzo słoneczny i gorący dzień i plaża okazała się całkiem przyjemna—byli tu i turyści, i Kubańczycy. Catherine pospacerowała do Rancho Luna, ale nie była nim zachwycona. Pogadaliśmy sobie z Kubańczykiem pracującym na plaży, nawet całkiem nieźle mówił po angielsku. Dookoła wałęsało się kilkanaście bezpańskich psów; jeden z nich przydreptał do nas i położył się w cieniu palmy. Następnie poszliśmy do jednej z dwóch restauracji plażowych, wypiliśmy mojitos i wróciliśmy do hotelu, tym razem używając regularną taksówkę, która kosztowała o 4 peso mniej niż ta ‘załatwiona’ przez Alain’a.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012 

W przeddzień wyjazdu też udaliśmy się na tą plażę, ale jedynie na parę godzin, jako że rano bardzo dużo chodziliśmy po mieście. Na plaży kupiłem kilka kubańskich filmów za 2 peso oraz orzech kokosowy—po wypiciu wody kokosowej (która jest bardzo sterylna i nawet może być stosowana w nagłych przypadkach jako dożylne uwodnienie płynne) zjadłem znajdujący się w środku miąsz o konsystencji galaretki. Przed zachodem słońca podszedł do nas ten chłopak, od którego kupiłem kokosa i spytał się, czy może nakryć się dużym ręcznikiem Catherine—był do pasa rozebrany i było mu zimno. Był miło zaskoczony, gdy Catherine powiedziała, że może ręcznik zatrzymać! Około godziny 18:00 obserwowaliśmy zachód słońca i poszliśmy do drugiej restauracji na szybki obiad. Tym razem umówiliśmy się z kierowcą, który nas przywiózł, aby nas odebrał o godzinie 19:00—już godzinę wcześniej na nas czekał, nie chciał stracić zarobku. Jakby nie było, zarobił na nas razem 20 peso (tzn. prawie tyle, ile wynosi średnia płaca miesięczna na Kubie)—nie sądzę zresztą, aby jego ‘taksówka’ posiadała rządowe pozwolenie.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012 

Ani się spostrzegliśmy, był już piątek, 20 stycznia 2012 roku i nasza wycieczka dobiegała końca... Tego dnia wstaliśmy bardzo wcześnie i spakowaliśmy się—chcieliśmy jeszcze spędzić te parę ostatnich godzin na przechadzce na pobliskich ulicach koło hotelu (Calle 39, Avenida 34). Jak zwykle, Alain czekał na nas przed hotelem; wsiedliśmy na jego rikszę i wysadził nas przed spożywczym sklepem rządowym na rogu Avenida 34 and Calle 43. Przeszliśmy się ulicami, spotkaliśmy kilka miłych osób, zrobiliśmy zdjęcia i rozdaliśmy dużo pozostałych prezentów.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012 

W tym samym czasie pracownik rządowy chodził od domu do domu i spryskiwał je specjalnym aparatem przeciwko komarom i roznoszonej przez nie chorobie Denga—wyglądało, jakby domy paliły się, bo z drzwi i okien buchał dym, ale to był jedynie kurz z proszku, używanego do odkażania. Ciekawe, jak bardzo ten sam proszek jest szkodliwy dla ludzi? Wreszcie powróciliśmy do Alain’a, który ‘zaparkował’ swoją rikszę przed sklepem. Przedtem rozdałem pracownikom sklepu dużo kolorowych naklejek i bardzo się im podobały, bo prosili o jeszcze więciej. W zamian otrzymałem od nich w prezencie... starą książeczkę z kartkami na żywność!

Cienfuegos, Cuba: Ration CardW 1962 roku na Kubie wprowadzono system reglamentacyjny i większość Kubańczyków korzysta z ‘Libreta de Abastecimiento’ (książeczek zaopatrzeniowych), pozwalających im kupić różne podstawowe towary w specjalnych sklepach po subsydiowanych cenach. Każda strona w takiej książecce wykazuje listę dostępnych towarów na każdy miesiąc i Kubańczycy muszą ją przedstawić za każdym razem, gdy dokonują zakupów na kartki. Z pewnością był to oryginalny prezent! Następnie Alain podwiózł nas do hotelu—daliśmy mu pozostałe nam prezenty i pożegnaliśmy się—otrzymaliśmy od niego również magazyn kubański oraz małą flagę kubańską, która była przedtem przytwierdzona do jego rikszy. Jakiś czas czekaliśmy w lobby hotelowym i około godziny 13:00 przyjechał autobus, który już wcześniej zabrał turystów z Rancho Luna i Faro Rancho i niebawem zawiózł nas na lotnisku w Cienfuegos. W sklepie lotniskowym kupiłem parę butelek rumu. Godzinę później wylądował samolot lini kubańskich, Airbus 310 (przyleciał z Hawany), wysiadło z niego kilku pasażerów i weszliśmy na pokład. Otrzymałem następne angielskie wydanie „Granma”, ale byłem zbyt zmęczony, aby go czytać w czasie lotu.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012
Po niecałych 4 godzinach wylądowaliśmy w Toronto, szybko przeszliśmy przez kontrolę paszportowo-celną i wsiedliśmy do limuzyny. Kierowca, oryginalnie z Indii, okazał się bardzo ciekawym człowiekiem i cały czas z nim rozmawialiśmy o jego życiu i jego pracy w Indiach i w Kanadzie. Cieszyliśmy się też, że podczas naszej nieobecności prawie-że nie padał śnieg—zresztą była to jedna z najbardziej bezśnieżnych i ciepłych zim w historii południowego Ontario! Była to już nasza czwarta wyprawa na Kubę. Kiedykolwiek otrzymuję pytania na temat moich wyjazdów na Kubę, odpowiadam, że każdy bez wyjątku wyjazd był wyśmienity, pomiędzy „A” i „A+”. Ten ostatni zasługuje na „A+”!

środa, 22 grudnia 2010

Santiago de Cuba, Resort Carisol/Corales i Baconao, 31 Październik-7 Listopad 2010 roku

Blog po angielsku/English blog: http://ontario-nature.blogspot.com/2010/12/in-polish-pywanie-na-kanu-w-massasauga.html

Więcej zdjęć: http://www.flickr.com/photos/jack_1962/sets/72157626922815626


Nasz trzeci wyjazd na Kubę w ciągu ostatnich dwóch lat (pierwszy w styczniu 2009 r. w Hawanie i drugi w styczniu 2010 r. w Trinidad de Cuba) rozpoczął się 31 października 2010 r. z lotniska w Toronto. Na zewnątrz padał śnieg, wiał dość silny wiatr i niebo było zasnute ciemnymi chmurami. Wiedząc, że wkrótce zimowa pogoda stanie się tylko odległym wspomnieniem, byliśmy w całkiem optymistycznym nastroju—tym bardziej, że cena za nasze wakacje spadła o prawie $100 i w końcu zapłaciliśmy $402 od osoby—w tym wszystko było włączone (przelot, dojazd do hotelu, trzy posiłki dziennie, hotel i bezpłatny bar alkoholowy)—naprawdę udało się nam! Lecieliśmy w czasie spodziewanych huraganów i ceny na Kubę były śmiesznie niskie, bo nie każdy był przygotowany na ryzyko związane z możliwymi pertubacjami pogodowymi.

Departing Toronto-en route to Cuba

Samolot odleciał punktualnie i cztery godziny później wylądowaliśmy w Santiago de Cuba. Od razu 'uderzyła' nas fala gorącego i wilgotnego powietrza. Bez żadnych problemów przeszliśmy przez kontrole paszportowo-celne—nie musieliśmy otwierać żadnych bagaży i nikt nie zadawał żadnych zbędnych pytań. Przed hotelem stało sporo taksówek, których kierowcy od razu zaczęli oferować nam przewiezienie do hotelu, ale nie musieliśmy się martwić o przejazd, bo mały hotelowy autobusik już na nas czekał. Podszedł do nas ciemnoskóry facet, uśmiechnął się do ucha do ucha, podał nam rękę, jakbyśmy się znali od lat i zanim cokolwiek mogliśmy powiedzieć, chwycił nasze walizki i wniósł je do autobusu, a następnie podał nam kartkę papieru, na której było napisane, „Poproszę o napiwek”. Cóż, to jest Kuba! Przynajmniej tego rodzaju ludzie nie stoją bezczynnie na skrzyżowaniach ulic, jak to się dzieje w pewnym dobrze mi znajomym kraju, o wiele zamożniejszym od Kuby—i gdy samochody zatrzymują się na światłach, proszą (tzn. żebrzą) kierowców o pieniądze... W autobusie jechało tylko 10 osób; było już ciemno i niewiele mogliśmy zobaczyć, ale widzieliśmy wiele miejscowych osób stojących na poboczach drogi, prawdopodobnie czekających na autobus lub inną formę transportacji; na Kubie taki 'autostop' jest od lat normalną częścią życia i puste samochody czy ciężarówki rządowe muszą się zatrzymać i podwieźć ich. Autobusy z turystami są wyłączone z takiego obowiązku, chociaż od czasu do czasu kierowca kogoś znajomego zabierze. Jazda była znośna i około godziny 21:00 dojechaliśmy do hotelu o nazwie Carisol. Zostaliśmy powitani egzotycznymi drinkami serwowanymi na srebrnej tacy i szybko wydano nam klucze do pokoju w formie karty magnetycznej (personel w recepcji hotelu zwykle zna angielski, w odróżnieniu od większości innych pracowników hotelowych). Jeden z pracowników, Julio, przyniósł nasze bagaże do pokoju nr 502—ale Catherine zaraz po jego odejściu zorientowała się, że ten przyniesiony przez niego podręczny bagaż nie był jej; szybko pobiegła do recepcji i przyniosła właściwą walizkę.

Carisol-Los Corales, near Santiago de Cuba

Pokój wydawał się nam wilgotny, wyposażony był w klimatyzację, dwa łóżka, telewizor, sejf, lodówkę i telefon; ponieważ znajdował się na parterze, mogliśmy siedzieć na fotelach na froncie. Właśnie serwowano kolację, toteż szybko pobiegliśmy do jadalni. Jedzenie było trochę suche, ale ogólnie smakowało mi—jakby nie było, nie przyjechałem na Kubę ze względów kulinarnych! Po kolacji poszliśmy na plażę; podszedł do nas jeden z hotelowych strażników i zaczął się pytać, czy nie mamy dla niego jakiś prezentów, np. koszulek z krótkim rękawem... udawaliśmy, że go nie rozumiemy (‘no hablamos espaniol’) i szybko podążyliśmy w kierunku plaży. Minęliśmy sporo pustych budynków (bungalows, domki kempingowe), prawdopodobnie były remontowane (takie remonty mogą ciągnąć się latami). Plaża, szeroka, pełna plastikowych leżaków i oświetlona przez mocne lampy zachęcała nas do spaceru. Dookoła nie widzieliśmy nikogo innego oprócz bezpańskiego psa, który wiernie nam towarzyszył. W końcu dotarliśmy do hotelu Corales, znajdującego się kilkaset metrów od hotelu Carisol i należącego do tego samego resortu. Był pusty—zwykle poza sezonem tylko jeden hotel jest otwarty, podczas gdy druga część jest remontowana. Było to specyficzne uczucie, gdy samotnie szliśmy wśród pustych domków i budynków hotelowych, aż doszliśmy do basenu i centrum rozrywki—wszystko było przygotowane dla turystów, tylko że nikogo nie było... jak w horrorze! Położyłem się na jednym z leżaków, natomiast Catherine, jak zwykle ciekawa, postanowiła obejrzeć pozostałe części tego resortu.

Carisol-Los Corales, near Santiago de Cuba

Po 20 minutach zawołała mnie, aby mi coś pokazać: koło hotelu ujrzała coś, co wyglądało jak pomnik końskiej głowy—dopiero po pewnym czasie, gdy ów "pomnik" poruszył się zdała sobie sprawę, że rzeczywiście był to koń! Dookoła hotelu przechadzały się dzikie konie i widzieliśmy je prawie każdego dnia. Koń leżał na ziemi, a kiedy zbliżyliśmy się, aby zrobić mu zdjęcie, wstał i odszedł. Za trawnikiem znajdował się mały murek i dwa puste, zniszczone kilku-piętrowe bloki. W pobliżu tych budynków-widm zauważyliśmy sylwetki dwóch pasących się koni. Gdy wróciliśmy do naszego hotelu, poszliśmy do baru, ale akurat się zamykał, tak więc poszliśmy do następnego baru i zamówiliśmy kilka kubańskich koktaili. W barze siedziało kilku turystów i zaczęliśmy rozmawiać z jednym Niemcem, który przebywał już tutaj od tygodnia. Opowiedział nam o swojej pełnej wrażeń podróży z Europy na Kubę—jeden z pasażerów na pokładzie miał atak serca, samolot musiał zrzucić paliwo, zawrócić i wylądować w Paryżu. Trochę z nim porozmawialiśmy i poszliśmy do pokoju, gdzie szybko zasnęliśmy.

1 Listopad 2010 r., Poniedziałek
Musieliśmy być rzeczywiście zmęczeni, bo długo spaliśmy—przespaliśmy śniadanie i pogadanke dla nowo-przybyłych turystów, która zresztą nie jest taka bardzo ważna. Wzięliśmy prysznic—było dużo ciepłej wody (niektórzy turyści narzekają na jej brak na Kubie)—i w ten sposób zaczęliśmy swój pierwszy pełny dzień na Kubie. Po zaskakująco smacznym lunchu nastawiłem numer sejfu i włożyłem do niego nasze ‘kosztowności’, tzn. walutę, paszporty, karty z pamięcią i aparaty fotograficzne. Pochodziliśmy dookoła ośrodka, poszliśmy na plażę i wkrótce udaliśmy się na obiad. Spędziłem trochę czasu rozmawiając z pracownikiem recepcji o najnowszych wydarzeniach na Kubie—że rząd Kuby ma zwolnić 10% wszystkich pracowników rządowych i zachęcić ich do rozwijania samodzielnej działalności gospodarczej. Ponieważ prawie każdy Kubańczyk pracuje dla sektora rządowego, będzie to oznaczało dużo bezrobotnych ludzi!

Carisol-Los Corales, near Santiago de Cuba

Oczywiście założenie firmy jest poważnym, trudnym i często niemożliwym przedsięwzięciem: należy pokonać wiele biurokratycznych przeszkód, zdobyć odpowiednie pozwolenia, a do tego nabycie jakichkolwiek produktów do prowadzenia biznesu jest następną przeszkodą, jako że wszystko jest własnością rządową. Jeżeli więc rząd kubański rzeczywiście liczy na sukces takich prywatnych inicjatyw, musi wprowadzić w życie wiele radykalnych i autentycznych zmian. Przed udaniem się na spoczynek krótko oglądaliśmy występy taneczne, ale nie były one nadzwyczajne i po kilkunastu minutach poszliśmy do pokoju.

2 Listopad 2010 r., Wtorek
Przed pójściem na śniadanie zostawiliśmy w pokoju parę prezentów dla pokojówki—zawsze są one mile widziane. Warto zostawić jakiś drobny upominek lub peso; w zamian można być pewnym, że codziennie będzie się przychodziło do idealnie czystego pokoju, a na łóżku pojawią się niezmiernie oryginalne aranżacje wykonane z ręczników, nakryć i płatków kwiatów. Po śniadaniu poszliśmy na plażę, gdzie było kilka bezpłatnych dla gości kajaków; pracownicy dali nam kamizelki ratunkowe, wiosła i wypłynęliśmy na 'szerokie wody'! Około 50 metrów od plaży ciągnęła się kamienista rafa, przez którą co chwila przetaczały fale—było dość wietrznie.

Carisol-Los Corales (Santiago de Cuba)

Z przyjemnością pływaliśmy kajakiem, ustawiając się pod fale—nasz kajak unosił się do góry i opadał, mieliśmy świetną zabawę—ale w pewnym momencie mój kajak przewrócił się i znalazłem się w wodzie! Było stosunkowo płytko i miałem na sobie kapok, jednak cały czas musiałem bardzo uważać, aby nie zostać rzuconym na ostre rafy. Udało mi się z powrotem usadowić się w kajaku, ale po kilku chwilach wywrócił się ponownie, tym razem straciłem nową parę okularów przeciwsłonecznych. Była to ogólnie fajna zabawa, ale po pewnym czasie postanowiłem ją zakończyć, a Catherine jeszcze jakiś czas pływała na swoim kajaku, trzymając się jednak blisko brzegu i daleko od raf.

Na plaży zapoznałem się z dwoma pracownikami hotelu, którzy byli odpowiedzialni za utrzymanie plaży w należytym porządku, Omar i Miguel; oboje byli urodzeni w 1957 roku, w tym samym dniu i miesiącu, chodzili do tego samego przedszkola i szkoły—byli jak bracia!

Carisol-Los Corales, near Santiago de Cuba

Miguel za pomocą długiego kija strącił z palmy kilka dojrzałych kokosów, a następnie po mistrzowsku obrał je maczetą i odciął górną część; z takiego kokosa można było napić się, jak też zjeść miękki i pożywny miąższ.

Carisol-Los Corales, near Santiago de Cuba

Omar powiedział, że jego kolega może zabrać nas w sobotę do wsi Baconao, do której planowaliśmy się wybrać. Później założyłem maskę i 'fajkę' do nurkowania i wziąłem ze sobą tani aparat fotograficzny, aby zrobić zdjęcia podwodne. Byłem jednak rozczarowany, bo nic specjalnego pod wodą nie widziałem. Zostaliśmy na plaży do zachodu słońca, po powrocie do pokoju wykąpaliśmy się, wypiliśmy kilka drinków (w celu uniknięcia ciągłych podróży do baru, kupiłem kilka różnych napojów alkoholowych i butelkę coca-coli w hotelowym sklepie, tienda) i udaliśmy się na kolację. Kilkuosobowa orkiestra wykonywała różne przeboje kubańskie; dałem im 2 peso i poprosiłem, aby zagrali „La Guarntarema”.

Carisol-Los Corales, near Santiago de Cuba

Jak dotąd wszystko szło świetnie—pogoda była doskonała i codziennie temperatury w ciągu dnia dochodziły do +28C. Ponieważ następnego dnia planowaliśmy dwudniowy wyjazd do Santiago de Cuba, poinformowaliśmy o tym pracownika w hotelowym lobby. Okazało się, że właśnie za dwa dni, gdy będziemy w Santiago, ta część resortu (Carisol Hotel, w którym byliśmy) ma być zamknięta i wszyscy turyści będą przeniesieni kilkaset metrów do hotelu Corales—tego, który odwiedziliśmy późnym wieczorem po przyjeździe na Kubę.

Carisol-Los Corales (Santiago de Cuba)

Tak więc napisaliśmy krótki list list dla pracowników ze wskazówkami co do przeniesienia naszego bagażu w czasie naszej nieobecności. Nota bene, list ten napisaliśmy po hiszpańsku, posługując się naszymi skromnymi zasobami tego języka i słownikiem; chociaż wywołaliśmy uśmieszek na twarzy recepcjonisty, ogólnie wszystko było zrozumiałe—a to przecież najważniejsze! Również dowiedzieliśmy się, że autobus dla pracowników, którym planowaliśmy dojechać do Santiago (jest to autobus, który przywozi i zabiera pracowników hotelowych) odchodzi o 6:00 rano, tak więc musieliśmy wstać bardzo wcześnie. Już wieczorem spakowaliśmy się—potrzebne nam w Santiago rzeczy były w plecaku, a reszta w walizkach, przygotowanych na zabranie ich do hotelu Corales przez pracowników hotelu.

3 Listopad 2010 r., Środa
Już po piątej rano byliśmy na nogach i sądziłem, że nie zabierze nam więcej, niż 30 minut, aby być gotowym do wyjścia z pokoju... ale nagle okazało się, że nie mogłem znaleźć mojego paszportu—a mogłem przysiąc, że położyłem go specjalnie wieczorem koło telewizora. Szukałem go wszędzie, nawet rozpakowałem plecak, a potem walizki—na próżno, nigdzie go nie było! Czyżby ktoś wszedł w nocy do naszego pokoju i go ukradł—bo nie potrafiłem znaleźć żadnego innego wytłumaczenia jego zniknięcia. W końcu zacząłem szukać go w już spakowanej walizce Catherine... i tam go znalazłem! Nie chcę wspominać, kto czerwienił się ze wstydu...

Santiago de Cuba

Pobiegliśmy do lobby hotelowego, ale na szczęście autobus opóźniał się. Rzeczywiście, czekaliśmy prawie jeszcze jedną godzinę, zanim nadjechał. Razem z nami było kilka innych turystów, którzy też zamierzali jechać nim do Santiago. Zapłaciliśmy kierowcy 5 peso od osoby i po kilku minutach byliśmy na drodze prowadzącej do Santiago. Autobus był stary, spartański i non-stop wszystko w nim skrzypiało, ale ogólnie fajnie się jechało i przez okna mogliśmy podziwiać okolicę (bo w drodze do hotelu w nocy nic praktycznie nie widzieliśmy). Przy drodze stało wiele ludzi, czekających na autobusy lub inną 'okazję'. Od czasu do czasu mijaliśmy lokalne autobusy, załadowane do pełna ludźmi—ale bardzo często takie 'autobusy' to po prostu były otwarte ciężarówki, w których stali pasażerowie, ściśnięci jak sardynki.

Santiago de Cuba

Wreszcie wjechaliśmy do Santiago; jechaliśmy wzdłuż ulicy z okazałymi domami i zauważyliśmy też jakieś konsulaty. Z daleka zobaczyłem niezmiernie oryginalny budynek biurowy, posiadający na dachu coś w rodzaju stodoły—do tej pory nie mam pojęcia, co to właściwie było. Minęliśmy Plaza de la Revolucion, jechaliśmy Cespedes Avenue, widzieliśmy wiele casas particulares ze z daleka rzucającym się w oczy niebieskim znaczkiem przypominającym kotwicę (są do domy prywatne, oferujące usankcjonowane przez rząd zakwaterowanie dla turystów). Często widzieliśmy plakaty lub nazwy "26 de Julio" – ponieważ atak na El Cuartel Moncada, tzn. Koszary Wojskowe Moncada był przełomowym wydarzeniem, które zapoczątkowało „Ruch 26 Lipca” i Rewolucję miał miejsce właśnie w Santiago w dniu 26 lipca 1956 r.—to nic dziwnego, że wszędzie się ta data pojawia.

Santiago de Cuba

Minęliśmy bardzo ruchliwą stację benzynową i jeszcze bardziej zatłoczoną stację autobusową i nasza autobusowa wycieczka dobiegła końca—wysiedliśmy wraz z dwoma innymi osobami z hotelu (Kanadyjka i jej kubański znajomy). Poszliśmy z nimi do Plaza de Marte, potem do Plaza de Dolores, a następnie do centrum miasta, Cespedes Parque. Kwadratowy rynek, Parque, otoczony był bardzo ciekawymi, starymi i kolonialnymi budynkami—Catedral de la Asuncion, Casa de Diego Velazques (budynek ten, zbudowany w latach 1516-30, był rezydencją hiszpańskiego konkwistadora Diego Velazques, gubernatora Kuby; (jest on uważany za najstarszy budynek na Kubie—obecnie mieści się w nim Museo de Ambiente Historico Cubana), Hotel Casa Granda (w książce Grahama Greena "Nasz Człowiek w Hawanie", autor opisuje go jako hotel odwiedzany przez szpiegów) i Ayutamiento, ratusz. To właśnie z centralnego balkonu tego budynku Fidel Castro po raz pierwszy wygłosił przemówienie do narodu kubańskiego w dniu 1 stycznia 1959 roku, ogłaszając zwycięstwo Rewolucji Kubańskiej.

Santiago de Cuba

Usiedliśmy na jednej z ławek w centrum placu—mieliśmy ze sobą dość ciężki plecak, zawierający nasze rzeczy osobiste, różne podarunki i oczywiście aparaty fotograficzne. Chociaż byliśmy w Santiago tylko przez jedną godzinę, to pierwsze wrażenia były całkiem pozytywne: było to tętniące życiem miasto. Wiele osób oferowało nam taksówki, casas particulares lub po prostu prosiło o pieniądze lub upominki. Ulicami jeździło bardzo dużo samochodów (wiele z nich o wiele starszych ode mnie, pamiętające jeszcze czasy Batisty) i podziwiałem odważnych przechodniów, którzy próbowali pomimo wszystko przejść przez ulicę—musieli manewrować między samochodami osobowymi, ciężarówkami i motocyklami.

Santiago de Cuba

Osobiście zauważyłem, jak kilku przechodniów dosłownie otarło się o jadące samochody. Istniały przejścia dla pieszych (pasy), ale praktycznie były one jakby niezauważalne przez kierowców—ogromna różnica w porównaniu z Kanadą, gdzie wystarczy jedynie stanąć na przejściu lub wystawić rękę, aby się zatrzymał cały ruch samochodowy! Byłem zaskoczony, że nie widziałem żadnych wypadków—pewnie tu mieszkający ludzie potrafią się do tego przystosować. Uliczki były bardzo wąskie, często jednokierunkowe i z bardzo ograniczoną widocznością, z ledwo dostrzegalnymi znakami drogowymi—i dość szybko pędziły bez zatrzymywania się samochody i ciężarówki, ufając, że nieoczekiwanie nie wyskoczy przed nimi ani samochód, ani pieszy. Przy katedrze zaparkowanych było sporo taksówek, większość z nich co najmniej tak stara, jak sama Rewolucja Kubańska.

Santiago de Cuba

Po rozmowie z taksówkarzem zdecydowaliśmy się pojechać jedną z nich, czerwonym Fordem z 1958 roku i poprosiliśmy kierowcę, aby zawiózł nas do Casa Maruchi [Hartmann Calle (San Félix) 357, Santiago de Cuba, Email: maruchi@infomeil.com], znajdującej się kilka przecznic dalej. Jeszcze w Kanadzie czytaliśmy o tej casa i jej właścicielach wiele pozytywnych recenzji i mieliśmy zamiar się tu przenocować. Po zapłacenia 3 peso za taksówkę (w banku za $100 kanadyjskicyh otrzymywaliśmy około 86 peso) weszliśmy do środka, ale okazało się, że casa jest niestety pełna (zgodnie z regulacjami rządowymi, właściciel ma prawo wynająć jedynie 2 pokoje w każdym casa; ponieważ naruszenie tego przepisu może spowodować cofnięcie pozwolenia na wynajem, zazwyczaj właściciele nie są skorzy do łamania tego przepisu, tym bardziej, że trudno ukryć takich ‘nadliczbowych’ turystów). Jednak właścicielka zabrała nas do innego casa, mieszczącego się o jakieś 150 metrów dalej na tej samej ulicy. Okazało się, ze ta casa, której właścicielem był mówiący po angielsku lekarz, była naprawdę doskonała [Armando Carballo Fernandez, San Felix (Hartmann) No. 306 e/ Habana (Jose Miguel Gomez) y Trinidad (General Portundo), Santiago de Cuba, telefonos 653144 y 62496 , Movil 0152466161]!

Santiago de Cuba

Mieliśmy przytulny pokoik z łazienką i mogliśmy obserwować z okien życie na ulicy. Architektura tego budynku była kompletnie odmienna od tej, jaką znam z Europy czy Kanady—wąskie korytarzyki i schodki prowadziły do dwóch tarasów na dachu, z których rozciągał się wspaniały widok na całe miasto; na tych tarasach mogliśmy też spożywać posiłki i delektować się zimnym kubańskim piwem. Pobieżnie przejrzałem książki w biblioteczce właściciela; większość była w języku hiszpańskim, ale rzuciły mi się w oczy znajome tytuły lub nazwiska autorów (np. „Quo Vadis?” Henryka Sienkiewicza) oraz znalazłem kilka przewodników turystycznych po Kubie w różnych językach, w tym jeden po polsku. Ponieważ następnego dnia pokój już był zarezerwowany przez innych turystów, mieliśmy nadzieję, że przenocujemy się w Casa Maruchi. Ponieważ byliśmy zmęczeni, ucięliśmy sobie godzinną drzemkę; wstaliśmy o 13:00, zamówiliśmy kolację i poszliśmy na spacer.

Powietrze było przesycone zapachem kanalizacji i paliwa silnikowego; miasto było hałaśliwe, pełne życia i wigoru, mijaliśmy wiele stoisk oferujących różne towary za 'twardą walutę', tzn. CUC, peso convertible.

Santiago de Cuba

Mijaliśmy sporo casas particulares oraz prywatnych restauracji i kawiarni. Ulice były pełne ludzi, niektórzy prosili nas o pieniądze lub próbowali nam sprzedać cygara ('no fumaros'), inni jedynie chcieli z nami porozmawiać. Na wielu ulicach widzieliśmy stare szyny tramwajowe—pozostałości przeszłej epoki.

Santiago de Cuba

Tramwaje zaczęły kursować w Santiago w 1908 r.; ostatni przejechał ulicami w 1952 r. Więcej informacji na temat tramwajów jest na stronie Tramwaje Kuby: http://www.tramz.com/cu/sc/sc.html . Biorąc pod uwagę, że uliczki są niezmiernie wąskie, bardzo chciałbym zobaczyć, jak sobie tramwaje radziły przy skęcaniach w tych uliczkach—pewnie prawie-że zawadzały o mury domów! W porównaniu do Hawany, w której byłem prawie 2 lata temu, Santiago było z pewnością znaczniej zywiołowe: jineteros (kanciarzy) było o wiele więcej i byli o wiele bardziej uciążliwi niż w Hawanie; widząc mój plecak, od razu sądzili (i słusznie), że szukamy casa particulare i dosłownie za nami jakiś czas chodzili, chociaż wyraźnie im powiedzieliśmy, że nie potrzebujemy ich 'pomocy'.

Santiago de Cuba

Często obserwują oni turystów i gdy ci idą do jakiejś casa, jineteros udają, że to właśnie oni ich do niej przyprowadzili i żądają od właściciela ‘komisji’—a ci z kolei dodają ją do rachunku turystów. Jeden z takich jineteros był pewnie stałym bywalcem Cespedes Parque i codziennie tam operował, bo widzieliśmy go kilkakrotnie; nawiasem mówiąc, miał tak odpychającą twarz, za którą od razu powinien dostać 10 lat więzienia i nigdy nie chciałbym robić z takim osobnikiem żadnych interesów. Oczywiście, cały czas pstrykałem mnóstwo zdjęć, ale mój Canon Rebel xt co jakiś czas płatał mi figle i nie chciał działać jak należy; na szczęście, zabrałem jeszcze dwa inne aparaty fotograficzne.

Santiago de Cuba

Kilka razy kupiłem kubańskie piwo w puszkach, „Bucanero”, kosztujące jedno peso, aby zaspokoić pragnienie. Po jakimś czasie wróciliśmy do naszej casa i porozmawialiśmy z jej właścicielem. Był on lekarzem, jego kilkunastoletni syn miał dość poważne problemy z nogą i musiał nosić coś w rodzaju protezy. Ostrzegł nas, abyśmy uważali na ulicach szczególnie wieczorem, bo są wypadki wyrywania turystom np. aparatów fotograficznych.

Santiago de Cuba

Poszliśmy na górę na taras, gdzie niebawem jego żona podała nam pyszną kolację.

Santiago de Cuba

Po kolacji, gdy się już ściemniało, przeszliśmy się po okolicznych uliczkach, gdzie zrobiłem sporo zdjęć, szczególnie dzieciakom. Rozdałem im sporo prezentów—przywieźliśmy ze sobą kilka kilogramów upominków—mydła, długopisy, kredki, zeszyty, naklejki, kalkulatory, breloczki, zestawy do manicure, itp.

Santiago de Cuba

Jest to niestety biedny kraj i ci, którzy nie mają dostępu do 'twardej waluty' (tzn. nie pracują w sektorze turystycznym lub nie mają krewnych za granicą), mogą jedynie liczyć na to, co można kupić za 'normalną' walutę kubańską (Moneda National), która nie jest dużo warta. Jest to niesamowite, ale kelner pracujący w sektorze turystycznym może zarobić w ciągu pół dnia więcej w napiwkach niż wynosi miesięczna pensja lekarza.

Santiago de Cuba

Przez otwarte okna naszego pokoju słyszeliśmy różne hałasy, dobiegające z ulicy—krzyki ludzi, trąbienia samochodów, warkot starych silników, nawoływania dzieci—a nad tym wszystkim unosił się wszechobecny zapach ścieków i benzyny, który zawsze będzie mi się kojarzył z Santiago. Ponieważ byliśmy zmęczeni, po kilku minutach zapadliśmy w mocny sen.

4 Listopad 2010 r., Czwartek
Rano wzięliśmy prysznic, spakowaliśmy dobytek i rozliczyliśmy się z właścicielem. Noc spędzona w casa kosztowała nas 25 CUC (za dwie osoby, bo cena jest liczona od pokoju), dwa obiady 20 peso, a około 10 peso wydaliśmy na piwo i wody, jakie wypiliśmy. Dodaliśmy im jeszcze mały napiwek i kilka prezentów i po paru minutach byliśmy w Casa Maruchi, mając nadzieję, że uda się nam spędzić tam drugą noc.

Casa Maruchi, Santiago de Cuba

Jednak okazało się, że z powodu huraganu Tomas, który miał przejść nad Haiti i częściowo nad Santiago, niektóre loty zostały odwołane i turyści przebywający w casa musieli w niej pozostać jeszcze jedną noc. Rzeczywiście, pogoda się znacznie pogorszyła. Zostawiliśmy nasze bagaże w Casa Maruchi i poszliśmy do Parque Cespedes, zrobiliśmy wiele zdjęć i spotkaliśmy czarnoskórego Kubańczyka, który, jak powiedział, stracił rękę w wypadku motocyklowym. Wzięliśmy go do restauracji mieszczącej się w jednym z budynków na rogu Cespedes Parque i wypiliśmy z nim Mojito; po prostu chciał z nami porozmawiać (a przy okazji posiedzieć w 'prawdziwej' restauracji, gdzie trzeba płacić twardą walutą).

Santiago de Cuba

Podczas gdy Catherine z nim rozmawiała, poszedłem do sąsiedniego budynku po drugiej stronie ulicy, do Ratuszu ze słynnym balkonem, na którym Castro wygłosił historyczne przemówienie w pierwszym dniu triumfu Rewolucji Kubańskiej. Spytałem się pracowników budynku, czy nie byłoby możliwe na chwilę wejść na balkon, ale nawet zachęta w postaci 5 peso nie była wystarczająca, abym się tam dostał. W sklepie znajdującym się koło katedry kupiliśmy kilka kartek pocztowych i znaczków. Przed sklepem karłowata Kubanka usilnie prosiła nas o pieniądze—zrobiłem jej parę zdjęć i dałem parę groszy.

Santiago de Cuba

Następnie udaliśmy się do hotelu Casa Granda, gdzie zamówiliśmy piwo i usiedliśmy na tarasie z widokiem na Cespedes Parque, gdzie mogliśmy się przyglądać z góry przechodniom o obserwować ruch uliczny. Napisałem kilka pocztówek do Kanady, Europy i wysłałem je z hotelu, ale tylko połowa z nich dotarła do adresatów. Museo de Ambiente Historico Cubano było naszym kolejnym celem—posiadało kolekcję bardzo starych i ciekawych kolonialnych mebli z różnych okresów, również mogliśmy podziwiać Casa de Diego Velazquez i jej mauretańska architekturę.

Santiago de Cuba

W drodze powrotnej do Casa Maruchi zatrzymaliśmy się w bardzo znanej restauracji Casa de la Trova, która słynie z występów muzycznych, które zaczynają się dopiero po godzinie 20:00.

Santiago de Cuba-Casa de la Trova

Przed wyjazdem na Kubę Catherine kupiła dużą paczkę gum do żucia—okazało się, że robiły one furorę i był to idealny prezent dla napotkanych Kubańczyków. Powróciwszy do Casa Maruchi, spędziliśmy tam ponad godzinę, siedząc na tarasie, rozmawiając z mężem właścicielki i podziwiając panoramę miasta. Pogoda się zaczęła zmieniać—huragan powoli nadchodził nad Santiago, zaczęły formować się czarne chmury i spadł deszcz.

View from the Casa Maruchi, Santiago de Cuba

Zeszliśmy na dół do 'salonu', który był pełen różnych roślin, posiadał imponującą rzeźbę/fontannę i nawet żółwia, który powoli posuwał się po podłodze. Właścicielka (Pani Maruchi) zadzwoniła po taksówkę, tego samego Forda z 1958 roku i przy okazji dodała do niej jednego ze swoich znajomych, który udawał się w tą samą stronę. Piękny klasyczny amerykański samochód był trochę powolny, dwa razy mu zgasł silnik w szczerym polu gdy w potokach deszczu przejeżdżaliśmy przez ogromne kałuże, ale kierowca za każdym razem go z powrotem zapalał i jechaliśmy dalej, dojeżdżając po około 2 godzinach do hotelu

Santiago de Cuba

Okazało się, że cena za przejazd była większa od tej, którą na początku nam podał, ale i tak opłacało się przejechać takim niezwykłym antykiem!
Oczywiście, wtedy jeszcze o tym nie wiedzieliśmy, ale w tym właśnie czasie postanowiono zamknąć na wszelki wypadek lotnisko w Santiago de Cuba z powodu huraganu Tomas i ostatni samolot, jaki z niego przed zamknięciem odleciał, to był kubański lot z Haiti, przez Santiago do Hawany (Aero Caribbean Lot 883). Nie doleciał, rozbijając się w drodze do Hawany. Wszyscy na pokładzie zginęli (61 pasażerów i 7 osób załogi).

Po dotarciu do resortu poszliśmy do Hotelu Corales, jako że Carisol był już zamknięty. W recepcji dowiedzieliśmy się, że nasze bagaże zostały zabrane do Corales do naszego nowego pokoju nr 516.

Carisol-Los Corales, near Santiago de Cuba

Wzięliśmy prysznic i udaliśmy się na kolację. Cały czas padał deszcz i było trochę wietrznie, ale centrum huraganu przeszło nad Haiti, a przez nasz ośrodek jedynie jego strefa peryferyczna. Po kolacji poszliśmy do naszego pokoju-był ładniejszy niż ten w Carisol, nie było żadnego przykrego zapachu, jak też mogliśmy z balkonu oglądać z daleka występy rozrywkowe. Obejrzeliśmy w TV wiadomości, mówili o katastrofie tego samolotu na Kubie, jak również pokazywano inną potencjalną katastrofę lotniczą, tym razem australijskich linii Quantas—jeden z silników po prostu odpadł od samolotu!

5 Listopad 2010 r., Piątek
Zmęczeni, spaliśmy od 11 rano i po obudzeniu się poszliśmy prosto do restauracji na lunch. Chciałbym tutaj napisać kilka słów na tema jedzenia. Codziennie mieliśmy trzy posiłki i były one serwowane w formie bufetu szwedzkiego, z którego można było brać ile się chciało i co się chciało, kelnerzy natomiast przynosili piwo i wino. Wszystko to było wliczone w cenę i jedynie zostawialiśmy kelnerom napiwki, zwykle po 1-2 peso. Nigdy nie miałem żadnych problemów z wybraniem jedzenia, szczególnie smakował mi kurczak, wieprzowina i omlety na śniadanie.

Carisol-Los Corales, near Santiago de Cuba

Jedzenie w Hawanie (Hotel Tropicoco) i w Trinidad de Cuba (Hotel Costasur) było też dobre, ale różniło się od tego w Carisol/Corales, które chyba było najlepsze. Niektórzy turyści narzekają na jedzenie, ale Kuba nie słynie z dobrej kuchni. Z mojego doświadczenia mogę powiedzieć, że zawsze było coś dobrego i nawet smacznego—a do tego nigdy nie miałem żadnych problemów żołądkowych. Inną pozytywną rzeczą w Corales/Carisol było to, że personel nie domagał się i nie oczekiwał napiwków—nie czuliśmy presji, że musimy dać im napiwki—jak też nie oferowano nam żadnych nieproszonych 'prezentów', oczekując, że za nie im zapłacimy, jak to miało miejsce w Hotelu Costasur. Kilka razy w czasie kolacji na sali grali i śpiewali muzycy (jeden z wokalistów był niewidomy) i zazwyczaj dostawali od turystów peso lub dwa, ale nie było poczucia przymusu, że trzeba to zrobić. Tylko raz magik, po pokazaniu kilku sztuczek, chodził od stołu do stołu, pokazywał pewną sztuczkę i następnie starał się sprzedać turystom za 5 peso pudełeczko, używane właśnie w tej sztuce.

Carisol-Los Corales (Santiago de Cuba)

Tego samego dnia przeszliśmy się drogą prowadzącą z hotelu do wioski Baconao (do której pojechaliśmy następnego dnia) i oglądaliśmy ciekawe jaskinie i formacje geologiczne, wyżłobione kiedyś przez wody oceanu; niewykluczone, że dawno temu służyły one jako schronienia dla ludzi. Gdy spacerowaliśmy po plaży, natknęliśmy się na strażnika (z pistoletem .38—powiedział, że nigdy go nie musiał używać), który pokazał nam parę interesujących krabów. Gdy zaczęło padać, schowaliśmy się w pustym barze, wyciągnęliśmy kupioną przedtem butelkę rumu, zmieszaliśmy z coca-cola i tak popijając, siedzieliśmy sobie i czekaliśmy, aż się przejaśni.

Carisol-Los Corales (Santiago de Cuba)

Potem obserwowaliśmy małą jaszczurkę na drzewie i zrobiliśmy zdjęcia zachodzącego słońca. Po kolacji, gdy już było ciemno, poszliśmy na plażę, zobaczyliśmy kilka ciekawych krabów, a następnie udaliśmy się w stronę tych dwóch opuszczonych dość wysokich budynków (były bardzo blisko naszego hotelu), koło których przechadzało się kilka koni. Strażnik wyjaśnił nam, że kiedyś była tu szkoła dla pracowników, którzy w tych budynkach mieszkali.

Carisol-Los Corales, near Santiago de Cuba

O 21:30 zaczynał się pokaz rozrywkowy, toteż wróciliśmy do hotelu i spotkaliśmy tego niemieckiego turystę, z którym rozmawialiśmy w pierwszym dniu pobytu. Miał odlecieć tego dnia, ale z powodu huraganu odwołano loty i w ten sposób miał przedłużony urlop.

Po zakończonych występach raz jeszcze przeszliśmy się koło tych opuszczonych budynków. Następnego dnia planowaliśmy wybrać się do wsi Baconao, znajdującej się kilka kilometrów od naszego hotelu. Omar i Miguel, pracownicy plaży, powiedzieli, że ich kuzyn może nas tam podwieźć, ale gdy staraliśmy się z nimi skontaktować, nie mogliśmy ich znaleźć, toteż zamierzaliśmy po prostu wynająć konną dorożkę—rano kilka zawsze stało pod hotelem. Gdy już mieliśmy iść do pokoju, pojawił się jakiś młody facet po drugiej stronie muru i zaczął z nami rozmawiać; powiedział, że może zorganizować dla nas na jutro dorożkę za 3 peso od osoby. Zaakceptowaliśmy jego ofertę i obiecaliśmy pojawić się przed hotelem zaraz po śniadaniu.

6 Listopad 2010 r., Sobota
Przed hotelem stało kilka jednokonnych dorożek. Poznany wczoraj wieczorem facet od razu do nas podszedł, abyśmy przypadkiem nie wsiedli do niewłaściwej dorożki! Dorożka była powożona przez dwóch ludzi; jeden z nich kilka dni próbował sprzedać nam na plaży zegarek.

Baconao near Carisol-Los Corales (Santiago de Cuba)

Fajnie się jechało—minęliśmy jaskinie, które odwiedziliśmy dzień wcześniej, dwie restauracje i po 45 minutach dotarliśmy do centrum wsi Baconao. Była to raczej uboga wioska; w jej centrum znajdował się rządowy sklep,oferujący m. in. papierosy, zabawki i jakieś rzeczy do jedzenia (aby je kupić, trzeba było mieć nie tylko pieniądze, ale też kartki, podobnie, jak w PRL’u w latach osiemdziesiątych), oraz skromny 'salon fryzjerski', jeżeli go tak można nazwać.

Baconao near Carisol-Los Corales (Santiago de Cuba)

W środku zrobiłem wiele zdjęć pracownikom, klientom i siedzącej tam matce z dziećmi, dając im sporo drobnych upominków, jak też wziąłem ich adresy (i po kilku miesiącach wysłałem im zdjęcia).

Baconao near Carisol-Los Corales (Santiago de Cuba)

Wędrowaliśmy po wsi i zostaliśmy zaproszeni przez rodzinę do ich gospodarstwa. Zrobiłem im wiele zdjęć; urwali z drzewa kilka orzechów kokosowych, przepołowili maczetą i w ten sposób mogliśmy zaspokoić pragnienie i spożyć lunch w postaci miazgi kokosowej.

Baconao near Carisol-Los Corales (Santiago de Cuba)

Rozdaliśmy im prezenty (również później wysłałem im zdjęcia) i poszliśmy dalej, czasem zatrzymując się i rozmawiając z lokalnymi ludźmi. Po dotarciu do drogi, przy której stał umundurowany wartownik, musieliśmy zawrócić.

Baconao near Carisol-Los Corales (Santiago de Cuba)

Droga ta prowadziła do Guantanamo, gdzie znajduje się amerykańska baza wojskowa (ok. 40 km od hotelu). Mówiono nam, że z plaży naszego hotelu można zobaczyć statki amerykańskie, zmierzające do Guantanamo; rzeczywiście, widzieliśmy w oddali parę statków, ale nie byliśmy w stanie dojrzeć, pod czyją pływały banderą. Razem spędziliśmy w wiosce ponad godzinę i cały czas czekała na nas dorożka.

Laguna de Baconao

W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się w Laguna Baconao—było to jezioro (?); kilkanaście metrów od brzegu znajdowała się w nim rzeźba przedstawiająca dwóch rybaków Taino (plemię Taino, które kiedyś zamieszkiwało Kubę, wymarło w XVI wieku) i odwiedziliśmy farmę krokodyli. Na jeziorze była nawet łódka, ale z powodu wietrznej pogody nie mogliśmy nią popłynąć.

Carisol-Los Corales, near Santiago de Cuba

W restauracji zamówiliśmy piwo (dla nas i dla obu dorożkarzy) i powróciliśmy do hotelu, zapłaciliśmy im za wycieczkę i daliśmy parę prezentów. Po kolacji zrobiłem zdjęcia krabom, które w nocy pojawiały się przed hotelem.

7 Listopad 2010 r., Niedziela
Obudziliśmy się już o 8:30 rano, ale zamiast na śniadanie, udaliśmy się od razu na plażę, aby rozkoszować się naszym ostatnim dniem na Kubie—tym bardziej, że wypogodziło się i huragan Tomas przeszedł już do historii, pozostawiając jednak po sobie zniszczenia i ofiary śmiertelne w Haiti, które tak niedawno zostało zdewastowane przez trzęsienie ziemi (co ciekawe, w czasie tego trzęsienia ziemi byliśmy też na Kubie).

Carisol-Los Corales, near Santiago de Cuba

Dwie godziny później wróciliśmy do pokoju, spakowaliśmy nasze rzeczy i wykąpaliśmy się przed podróżą do Kanady. Zresztą mieliśmy opuścić pokój przed południem, aby pokojówki mogły go przygotować dla następnej tury turystów. Zostawiliśmy bagaże w hotelowym lobby i poszliśmy na jak zawsze bardzo dobry obiad, zamówiliśmy kilka lampek wina, porozmawialiśmy z turystami i następnie poszliśmy po raz ostatni na przechadzkę dookoła hotelu. Minęliśmy restaurację znajdującą się obok hotelu (uczęszczaną głównie przez Kubańczyków) i weszliśmy do tych opuszczonych budynków, które codziennie widzieliśmy z hotelu.

Carisol-Los Corales, near Santiago de Cuba

Były kompletnie puste i nie było w nich niczego przedstawiającego jakąkolwiek wartość. Zrobiłem kilka zdjęć. Koło restauracji spotkaliśmy tych dwóch facetów, którzy wczoraj zabrali nas do Baconao. Dookoła tych budynków pasły się krowy, kozy i konie. Przed restauracją zauważyłem kobietę z dziećmi i zrobiłem jej sporo zdjęć, jak też rozdałem im pozostałe mi prezenty.

Carisol-Los Corales, near Santiago de Cuba

Akurat z restauracji wyszedł kompletnie pijany facet, który nie mógł chodzić, ale z pomocą kolegów dosiadł konia i odjechał—mam nadzieję, że gdziekolwiek jechał, to koń znał drogę.

Carisol-Los Corales, near Santiago de Cuba

Czekając na autobus, zamówiliśmy w hotelu kilka cappuccino i wkrótce jechaliśmy na lotnisko w Santiago de Cuba. Przez okna mogliśmy podziwiać rozciągające się góry Sierra. W tych górach Fidel Castro i jego zwolennicy ukrywali się po ataku na baraki Moncada; mogę sobie wyobrazić, jak trudno było reżymowi Batisty z nimi walczyć w tak górzystym i zalesionym terenie. Często mijaliśmy sporo różnych pomników i obelisków, prawdopodobnie upamiętniających poległych partyzantów lub odbyte w tych miejscach bitwy czy też potyczki z armią Batisty—przypominało mi to trochę Polskę, gdzie też spotykałem podobne tablice upamiętniające różne wydarzenia historyczne, szczególne te związane z wojnami i powstaniami.

Gdy przybyliśmy na lotnisko—to samo lotnisko, z którego wystartował w swoją ostatnią drogę ten samolot z Haiti trzy dni wcześniej—kupiliśmy rum w sklepie lotniskowym, porozmawialiśmy z lecącymi z nami turystami i obejrzeliśmy wystawione na sprzedaż książki i kasety DVD (kupiłem jedna o życiu Che Guevara). Wreszcie przyleciał nasz samolot, z którego wysypała się grupa przybywających z Toronto turystów, a następnie polecieliśmy do Cayo Largo, wysadzając i zabierając turystów, którzy przylecieli tydzień temu z nami z Toronto i wreszcie wystartowaliśmy w rejs do Toronto—to dodatkowe lądowanie dodało przynajmniej dwie godziny do naszego lotu—ale o godzinie 1:00 nad ranem szczęśliwie wylądowaliśmy w Toronto na prawie zupełnie pustym lotnisku.

Baconao near Carisol-Los Corales (Santiago de Cuba)

Mieliśmy w pełni udane wakacje—odwiedziliśmy dwie casas particulares i dwa hotele, warunki w hotelach były wspaniałe, spędziliśmy dużo czasu na plaży (chociaż akurat ten rodzaj wypoczynku specjalnie do mnie nie przemawia), jedzenie było bardzo smaczne, personel profesjonalny i nienarzucający się—osobiście poleciłbym ten resort. Nasze wycieczki do Santiago de Cuba i do wsi Baconao z pewnością były jedną z głównych atrakcji naszej wyprawy i niezmiernie urozmaiciły nasz raczej prozaiczny pobyt w ośrodku wypoczynkowym (chyba że się lubi spędzać cały czas na plaży, w barach i w hotelu). Mam nadzieję, że będę miał okazję ponownie odwiedzić Kubę; biorąc pod uwagę ostatnie zmiany i zamiary rządu wydania Kubańczykom setek tysięcy pozwoleń na prowadzenie prywatnej działalności, jestem pewien, że Kuba będzie się zmieniać—na lepsze.

Blog po angielsku/English blog: http://ontario-nature.blogspot.com/2010/12/in-polish-pywanie-na-kanu-w-massasauga.html

Więcej zdjęć: http://www.flickr.com/photos/jack_1962/sets/72157626922815626/