Więcej zdjęć z tej wycieczki: https://www.flickr.com/photos/jack_1962/albums/72157675925522735
Blog in English/blog po
angielsku: http://ontario-nature.blogspot.ca/2016/10/playa-ancon-cubahotel-ancon-and.html
W styczniu 2010 r. spędziliśmy tydzień w hotelu Costa Sur na Kubie Podczas tej wycieczki kilkakrotnie odwiedziliśmy niedalekie, przepiękne miasteczko Trinidad, przejechaliśmy się pociągiem ciągniętym przez antyczny parowóz do Valle de los Ingenios (Doliny Cukrowni, Ingenios), wybraliśmy się na całodzienną wycieczkę do Topes de Collantes (Wzgórza Collantes) w górach Escambray i przez pół dnia łaziliśmy po wiosce La Boca. Tak nam się podobały te okolice, że postanowiliśmy tam jeszcze powrócić. I oto po 6 latach po raz drugi wyruszaliśmy w podróż w to samo miejsce-jak też była to nasza jedenasta wyprawa na Kubę.
W dniu 10 stycznia 2016 r. dotarliśmy na
lotnisko Pearson w Toronto. Ponieważ wakacje były organizowane przez kubańską
firmę Hola Sun, musieliśmy pobrać karty turysty (coś jak wizy) z okienka
przedstawicielstwa Hola Sun na lotnisko (normalnie otrzymywaliśmy je podczas
lotu). Czekając na nasz lot (liniami kubańskimi Cubana), Catherine spostrzegła
na pasie do kołowania pomalowany na czarno samolot Airbus 320.
—Być
może używano go niedawno do przewozu ważnych gości na pogrzeb jakiegoś
prominenta—zażartowałem.
Ku naszemu zaskoczeniu, niebawem to właśnie MY
wchodziliśmy na pokład tegoż samolotu (mając nadzieję, że nie będziemy lecieli
na żadne uroczystości pogrzebowe!). Później dowiedziałem się, że ten samolot
(LY-COM) miał 21 lat i był dzierżawiony przez linie lotnicze Cubana z firmy
Avion Express—pewnie Cubana otrzymała dodatkową zniżkę za zaakceptowanie
samolotu o takim raczej rzadkim i nieciekawym kolorze, podobnie jak dealerzy
samochodowi gotowi są zaoferować rabaty na samochody o niepopularnych kolorach!
Ponieważ Cubana pozwala na dwa bagaże ‘check-in’ o wadze do 23 kg każdy oraz
jeden bagaż podręczny, ‘carry-on’ do
10 kg, (tak, razem 56 kg lub123 funty!), przynajmniej tym razem nie musieliśmy
się martwić, że przekroczymy limit wagowy! Samolot wystartował na czas,
otrzymaliśmy całkiem smaczne jedzenie i z przyjemnością je zajadaliśmy, siedząc
w pierwszym rzędzie, zaraz za przedziałem pierwszej klasy (która kosztowała o
$150 więcej). Rozmawialiśmy z interesującym facetem, ożenionym z Kubanką—co
ciekawe, różnica wieku pomiędzy nimi wynosiła 51 lat. Gdy zbliżaliśmy się do
miasta Cienfuegos, przez okno samolotu mogłem bez problemu zobaczyć zatokę
Bahia de Cienfuegos, przylądek Punta Gorda, a nawet budynek hotelu Jagua, w
którym mieszkaliśmy przez tydzień w styczniu 2012 r! O godzinie 19.57, po
trwającym 3 godziny i 39 minut locie, wylądowaliśmy w Cienfuegos. Ponieważ
nigdy nie dano nam w samolocie deklaracji celnych, każdy gorączkowo je
wypełniał po przejściu kontroli emigracyjno-celnej. Czekając na pojawienie się
bagażu, pobawiłem się trochę z uroczym i zabawnym pieskiem celników, który z
zapałem biegał dookoła bagaży i je obwąchiwał. Próbowałem też wymienić na
lotnisku pieniądze, ale dość duża kolejka do kasy wymiany od razu mnie
zniechęciła—na szczęście mieliśmy ze sobą trochę peso.
Autobus już na nas czekał i gdy Catherine
transportowała na wózku nasze bagaże do autobusu, ja zająłem się czymś o wiele istotniejszym—a
mianowicie, poszedłem do niedalekiego kiosku/restauracji i zakupiłem 3 puszki
zimnego piwa (Bucanero) za 1 CUC
każde—co najważniejsze, to najważniejsze! Koło autobusu stał samochód policyjny
(rosyjska Lada), w środku siedział młody policjant i pijąc piwo, udało mi się z
nim przeprowadzić prostą konwersację. Był niezmiernie zdziwiony, że w Kanadzie
byłoby to nielegalne spożywanie piwa w autobusie czy też w publicznych
miejscach, tak jak ja to robiłem podczas rozmowy z nim.
—Widzisz,
pod tym względem Kuba posiada o wiele więcej wolności, niż
Kanada!—powiedziałem.
Jazda do hotelu zabrała 90 minut i wdaliśmy się
w rozmowę z bardzo miłym i interesującym starszym mężczyzną z Pensylwanii, który
od 1995 r. regularnie przyjeżdżał na Kubę, kompletnie ignorując jakiekolwiek
przepisy rządu Stanów Zjednoczonych, nie pozwalające obywatelom USA na takie
wyjazdy. Podczas naszego pobytu często z nim rozmawialiśmy.
Do hotelu przybyliśmy o godzinie 22.30 i
byliśmy niezmiernie uradowani z otrzymania pokoju na 2 piętrze (tzn. na 3
kondygnacji, ostatniej) i oddzielnej części hotelu, „Superior Ocean View”—wybraliśmy tą właśnie sekcję dzięki
rekomendacjom na TripAdvisor.
Gdy pojawił się pracownik hotelowy, aby
przenieść nasze bagaże do pokoju hotelowego, Catherine, bez patrzenia na
karteczkę otrzymaną właśnie z recepcji, śmiało i bez namysłu mu powiedziała, że
numer naszego pokoju był ‘312’.
—
Czy jesteś pewna, że to jest pokój 312?—zapytałem się jej.
—
Tak, jestem pewna”, odpowiedziała.
Nie wiem, dlaczego, ale miałem przeczucie, że
jednak warto byłoby upewnić się.
—
Spójrzmy na tą karteczkę—nalegałem.
Wyjęła z torebki kwitek otrzymany z recepcji… i
jak wół było na nim napisane, ‘pokój 8312’.
—
O tam, taka mała pomyłka, zaledwie o jedną cyferkę—powiedziała bardzo szczerze.
Dla Catherine to był taki nieznaczny błąd…
Tragarz wniósł większe bagaże na górę i daliśmy
mu napiwek $5.00 kanadyjskich (jako że nie posiadaliśmy przy sobie zbyt wiele
peso); był najwyraźniej niezadowolony z kwoty napiwku. Sporo Kubańczyków
pracujących w sektorze turystycznym było dość zdemoralizowanych i sądziło, że
wysokie napiwki im się po prostu należą, niezależnie od stopnia i jakości
wykonanej usługi.
Nawiasem mówiąc, gdy popijaliśmy cappuccino lub
Spanish coffee (kawę z alkoholem) na
patio na otwartym powietrzu koło lobby, spoglądaliśmy na drzwi pokoju nr 312 i
wskazując na niego żartowałem, że niemalże tam trafiliśmy!
HOTEL
Główny budynek hotelowy był bardzo podobny do
Hotelu Tropicoco w Hawanie (w dzielnicy Playa Este), w którym mieszkaliśmy w
2009 r. Wybudowany z betonu, hotel był dziełem Sowietów i powstał w latach
osiemdziesiątych XX w. (według tabliczki informacyjnej, uroczyste otwarcie
miało miejsce 15 października 1986 r.) i jednym słowem, był brzydki. Jego
zaletą było to, że z okien hotelowych oraz deptaków rozciągał się widok na
ocean, jako że opierał się na cementowych podporach, jak też posiadał bardzo
ładną plażę i oczywiście, było zlokalizowany w pobliżu przepięknego miasta
Trinidad.
Jeden Kubańczyk powiedział nam, że jest w
planach zburzenie Hotelu Ancon w ciągu kilku następnych lat i wybudowanie na
jego miejscu pola golfowego. Nie wiem, czy to prawda, ale biorąc pod uwagę jego
całkowicie przestarzałą, staroświecką i okropna sowiecką architekturę, nie
byłbym bym zdziwiony. Byłoby jednak szkoda, gdyby też zburzono sąsiadujący
hotel Brisas.
Sekcja hotelu „Superior Ocean View” (w której mieszkaliśmy) została wybudowana
około 17 lat temu i była o wiele przyjemniejsza od oryginalnej części hotelu.
Pomiędzy hotelem i naszą sekcją był basen, ale zamknięty (i tak nie
planowaliśmy go używać) i pewnie nie widział wody przez kilka dobrych miesięcy;
rzecz jasna, basenowy bar był też zamknięty! Koło sceny rozrywkowej były dwa
bary—jeden serwował dobre kanapki, hamburgery i frytki, a drugi oferował różne
napoje alkoholowe, włącznie z piwem—warto ze sobą przywieźć duży kubek! Dwa
inne bary znajdowały się koło lobby; często korzystaliśmy z tego koło tarasu,
był otwarty wieczorami i serwował przepyszną Spanish coffee i cappuccino. Na niższej podłodze (poniżej lobby)
były dwa sklepiki, tiendas,
sprzedające alkohol, ubrania, kartki pocztowe, pamiątki i tym podobne rzeczy. Również
codziennie przychodziło kilku prywatnych sprzedawców, oferując rzeźby, wyroby
artystyczne, kartki pocztowe i książki. Kilka kotków wałęsało się po terenach
hotelowych i niektóre z nich były niezmiernie oswojone i miłe, dwukrotnie
poszły za nami do pokoju i nawet jakiś czas mogliśmy się z nimi pobawić.
Catherine skorzystała z masażu (15 CUC za
godzinę) i nawet go chwaliła. I jeszcze jedno-hotel posiadał restaurację z
winami, gdzie można było nie tylko zjeść obiad, ale również za dodatkową opłatą
degustować różne wina, jednakże nigdy nie widzieliśmy w niej żadnych turystów.
ZABAWNA HISTORIA WYDARZYŁA SIĘ W DRODZE DO
BANKU…
Również w hotelu znajdował się bank, co było
niezmiernie wygodne. Udało mi się pomyślnie wymienić w nim pieniądze następnego
dnia po przyjeździe. Niestety, moja druga próba wymiany pieniędzy zakończyła
się kompletnym fiaskiem. W sobotę, około godziny 9.00, przed śniadaniem,
poszedłem na dół do banku w celu wymienienia $100 na kubańskie peso, ale był zamknięty.
Spytałem się sprzedawczynię w tienda,
czy orientuje się, kiedy bank będzie otwarty. Odpowiedziała, że w soboty jest
on zamknięty, ale można wymienić pieniądze w recepcji hotelowej na górze.
Tak więc udałem się do recepcji, gdzie
recepcjonistki poinformowały mniej, że nie jest możliwe wymienienie pieniędzy w
recepcji—zasugerowały, aby spróbował udać się do banku to Trinidad (!).
Ponieważ zawsze staram się wszystkie informacje sprawdzić podwójnie
(szczególnie na Kubie), kilka minut później spytałem się przedstawicielki Public Relations (której biurko
znajdowało się zaraz koło okienka recepcji) o godziny otwarcia banku. Co
ciekawe, według niej bank będzie dzisiaj otwarty, ale dopiero około południa,
jako że bank nie został jeszcze powiadomiony z Hawany o kursie walutowym i
czasem ta informacja przychodziła dopiero koło południa.
Około godziny 11.00 udałem się do banku, nadal
był zamknięty. Poczekałem następne 30 minut, ale daremnie. Tak więc ponownie
spytałem się w hotelowej recepcji, kiedy będzie otwarty—tym razem powiedziano
mi, że pracownik banku jest na lunchu. Przez następne pół godziny co parę minut
sprawdzałem, czy jest otwarty, ale drzwi pozostawały niezmiennie zamknięte.
Wreszcie po raz drugi zapytałem się
sprzedawczynię w tienda czy może wie,
kiedy pracownik banku powróci z lunchu.
—
Bank jest zamknięty w soboty—powtórzyła.
—
W recepcji poinformowano mnie inaczej—powiedziałem—pracownik banku jest jakoby
na lunchu.
Kobieta spojrzała na mnie z niedowierzaniem i
szybko zadzwoniła do recepcji; po krótkiej rozmowie powiedziała mi abym poszedł
na górę do recepcji wymienić pieniądze. Rzeczywiście, pracownica recepcji (ta
sama, z którą rozmawiałem rano) już na mnie czekała i bez żadnych problemów
wymieniła moje $100 na 68 CUC (chociaż kilka dni temu otrzymałem 70 CUC w banku
na dole).
Ta cała historia pozostawiła nieprzyjemne
wrażenia—jakby nie było, przez kilka godziny mojego cennego czasu szukałem
nieistniejącego pracownika!
PLAŻA
Plaża była przyjemna i piaszczysta, były na
niej plażowe leżaki i palapas, ale
było dość trudno znaleźć plażowe krzesła—chyba że się je ‘zarezerwowało’ bardzo
wcześnie rano poprzez położenie czegoś na nich. Catherine co ranka już o
godzinie 7.00 szła na plażę i dokonywała ‘rezerwacji’ krzeseł. Pierwszego ranka
położyła na krzesłach 2 stare, wyświechtane ręczniki. Gdy wróciła po paru
godzinach, na krzesłach siedzieli turyści i ręczników nie było widać. Grzecznie
spytała się tej brytyjskiej pary, czy przypadkiem nie zauważyli
ręczników—okazało się, że leżały koło krzeseł, prawdopodobnie zdmuchnięte przez
wiatr. Od tego czasu Catherine przywiązywała ręczniki do krzeseł i kładła na
nich różne ciężkie przedmioty. Potem żałowaliśmy, że nie zapytaliśmy się tej
pary, czy ona mieszkała w Hotelu Ancon—najprawdopodobniej nie byli to turyści
hotelowi—i mogliśmy ich poprosić o opuszczenie krzeseł. W każdym razie pierwszy
raz spędziliśmy na plaży w bardzo kiepskim miejscu i nawet nie mogliśmy koło
siebie siedzieć.
Zauważyliśmy, że niektórzy ludzie siedzący na
tych krzesłach nie posiadali obrączek hotelowych—dopiero później dotarło do
nas, że wiele turystów z miasta (tzn. z Trinidad) przybywa codziennie
autobusem, aby wypocząć na ‘la playa
Ancon’ i pewnie niektórzy z nich po prostu używają hotelowych krzeseł.
Szkoda, że strażnicy nie zwracali na to uwagi! Oczywiście, lepszym rozwiązaniem
byłoby po prostu dodanie więcej krzeseł.
Jednego dnia grupa francuskojęzycznych turystów
z Quebec prowadziła przez kilka godzin niezmiernie ożywioną i głośną dyskusję;
pewien byłem, że słyszało ich doskonale pół plaży! Również w hotelu miał
miejsce ślub pomiędzy Kanadyjczykiem w Quebec i Kubanką.
Zawsze byliśmy w tym samym miejscu na plaży,
vis-a-vis naszego pokoju i mogliśmy z niego obserwować krzesła plażowe. Plaża
była dość długa i można było po niej iść kilka kilometrów w stronę wschodnią.
Catherine rano wybierała się na takie przechadzki; czasem spotykała
Kubańczyków, proszących o ubrania. Obiecała jednemu mniej natrętnemu facetowi,
że w ostatnim dniu da mu ubrania i od tej pory zostawił ją w spokoju. Ale
niektóre kubańskie kobiety były tak natarczywe, że gdyby mogły, to ściągnęłyby
z niej na plaży ubranie! We wschodniej części plaży był mały bar, ale nie
należał do hotelu i trzeba było w nim płacić—używany był on głównie przez
turystów ‘dziennych’ oraz Kubańczyków przybywających na plażę z Trinidad.
NASZ POKÓJ NR 8312
Pokój znajdował się w „Superior Section” i musieliśmy iść jakieś 3 minuty do głównego
budynku hotelowego, przechodząc obok (pustego) basenu i estrady, jak też
musieliśmy wchodzić schodami na 2 piętro (w tej sekcji nie ma wind). Był to
raczej mały pokoik, ale OK. Miał balkon z widokiem na plażę i ocean i mogliśmy
z niego podziwiać zachody słońca. Szkoda, że na balkonie nie było żadnych
krzeseł! Telewizor posiadał wiele kanałów, włącznie z CNN oraz CTV (z
Montrealu, ale w języku angielskim). Klimatyzator działał, jednak staraliśmy
się spać przy otwartych drzwiach balkonowych i zasuniętych zasłonach, aby do
pokoju nie wlatywały komary. Nie pamiętam, abym był ukąszony przez komara czy
też moskita, ‘sand flies’. Łazienka
była mała, z wanną, zawsze była ciepła i zimna woda. W pokoju były dwa małe
łóżka. Mała lodówka dość dobrze chłodziła nasze drinki, sejf był bezpłatny.
Otrzymaliśmy dwie karty magnetyczne; obie otwierały drzwi i jedna z nich
otwierała sejf.
Pokojówka bardzo dokładnie sprzątała codziennie
pokój i zostawialiśmy jej napiwki w postaci ubrań—przywieźliśmy ze sobą dużo
kompletnie nowych koszulek, wiele z nich miało dołączone oryginalne metki z
cenami (od $12,99 do $69,00) i z powodzeniem używaliśmy je nie tylko jako
napiwki, ale też jako zapłatę za różne serwisy—Kubańczycy je uwielbiali!
Ponieważ teren koło estrady/rozrywki był bardzo blisko, mogliśmy świetnie
słyszeć muzykę w naszym pokoju. Nigdy nie poszliśmy na żaden występ, chociaż
raz tam siedzieliśmy przez jakiś czas, obserwując nowożeńców (Kanadyjczyka i
Kubankę) tańczących wraz z gośćmi.
Kilka
tygodni przed wyjazdem kupiłem książkę na temat II wojny światowej. Wprawdzie
na temat tej wojny czytałem setki książek, lecz praktycznie wszystkie były na
pisane przez żołnierzy armii sprzymierzonych. Natomiast ta książka—„The Forgotten Soldier” („Zapomniany
Żołnierz”)—była napisana przez młodego niemieckiego żołnierza, Guy Sajer. Po
wstąpieniu w wieku 16 lat do armii w lecie 1942 r., walczył na froncie
wschodnim. Po początkowych sukcesach Niemców w Związku Sowieckim sytuacja się
dramatycznie zmieniła i wkrótce bohater staje w obliczu zimna, głodu, chorób,
artylerii sowieckiej i sadystycznych niemieckich oficerów. Jest to najbardziej
realistyczna, brutalnie szczera i szokująca książka wojenna, jaką kiedykolwiek
czytałem. I co ciekawe, jej autor, urodzony w 1927 r., nadal żyje (sierpień
2016 r.)! Często więc, będąc na balkonie czy ten na plaży, byłem całkowicie
pochłonięty czytaniem tej pasjonującej książki.
RESTAURACJE
Główna jadłodajnia/restauracja (Bahia de
Casilda) przylegała do lobby. Nigdy nie chodziliśmy na lunch, jednie na późne
śniadania i 2-3 razy jedliśmy w niej obiadokolację. Na śniadania mieliśmy
owoce, sałatki oraz jajka z boczkiem lub przyrządzane na zamówienie omlety oraz
świetny jogurt (nie zawsze był dostępny). Obiadokolacje oferowały normalne
jedzenie, były do tego trzy miejsca, gdzie można było otrzymać potrawy robione
na zamówienie przez kucharzy. Zawsze znalazłem coś smacznego. Czerwone wino
było znośne. Staraliśmy się siedzieć koło okien, na końcu sali. Otwarte okna
były też używane przez ptaki, które wlatywały i wylatywały z jadłodajni.
Generalnie, nie miałem problemu z jedzeniem—chociaż selekcja nie była taka
różnorodna i smaczna, jak w hotelach na Kubie w których niedawno byliśmy i mogę
doskonale zrozumieć tych turystów, którzy byli rozczarowani potrawami w tym
hotelu. Z drugiej strony, nigdy nie przyjeżdżam na Kubę, oczekując jakiegoś
specjalnego jedzenia.
Na niższej podłodze były dwie restauracje a’ la
carte—włoska i rybna (Restaurante el
Pescador). Chcieliśmy spróbować też restaurację włoską, ale ponieważ
głównie serwowała pastę, nigdy do niej nie poszliśmy i dwukrotnie udaliśmy się
do restauracji rybnej. W środku restauracji była fontanna i za drugim razem
udało się nam koło niej siedzieć. Zamówiłem sałatkę z owoców morza, Surf & Turf (smażone krewetki ze
specjalnym sosem & comber z wieprzowiny z sosem Barbacoa), Arroz Casildeno
(ryż z rybą, wieprzowiną, kurą, warzywami i białym winem) oraz sernik. Oboje
stwierdziliśmy, że jedzenie było doskonałe, a niektóre potrawy wręcz
przesmaczne.
Co ciekawe, tego samego wieczora w restauracji
siedziała jedna para i musiała zamówić podobne potrawy. Rozmawialiśmy z nimi
parę dni później i powiedzieli nam, że jedzenie w tej restauracji było okropne
i szybko z niej wyszli. Nic dziwnego, że turyści, czytający często
kontradykcyjne relacje na TripAdvisor są często niezmiernie zdezorientowani i
nie wiedzą, komu ufać! Opinie zależą od indywidualnych odczuć smakowych.
Do tej pory pamiętam świetną i pouczającą
historię żydowską: przed wojną w małym miasteczku w Polsce dwóch uczniów Jesziwy
przez długi czas kłóciło się na temat właściwej interpretacji pewnych wersów z
księgi Tora. Nie mogąc rozstrzygnąć tej sprawy, poszli do Rabina, aby ten
udzielił im właściwej odpowiedzi i rozwiązał raz na zawsze ową kwestię.
Pierwszy uczeń wyłożył Rabinowi swoje argumenty i wysłuchawszy go, Rabin
odrzekł: „Masz rację”. Wtedy drugi uczeń przedstawił swój punkt widzenia,
popierając go wieloma argumentami, na co Rabin odrzekł, „Masz rację”. Jeden z
ludzi przysłuchujących się tej dyspucie, ze zdziwieniem zwrócił się do Rabina:
„Każdy z uczniów zaprezentował dwa kompletnie sprzeczne punkty widzenia. Jakże
więc oboje mają rację?” Po namyśle, Rabin mu odpowiedział, „I ty też masz rację”.
Było też możliwe raz udać się na obiad do
sąsiadującego hotelu Brisas (w najlepszej restauracji), ale ponieważ były tylko
codziennie miejsca dla 6 gości z hotelu Ancon, nigdy nie udało się nam ich
zarezerwować. Po jakimś czasie udało się nam (a raczej Catherine) zrobić
rezerwację w innej restauracji w hotelu Brisas, znajdującą się pod ogromną palapa (w środku stał wypchany,
naturalnej wielkości byk). Do tej restauracji wybraliśmy się spacerkiem
bezpośrednio z naszego hotelu ścieżką plażową; ogólnie mieliśmy bardzo
przyjemny, romantyczny i smaczny obiad i bardzo sobie go chwaliliśmy. Nota
bene, hotel Brisas był o wiele bardziej urokliwy, niż Ancon!
AUTOBUS HOP-ON-HOP-OFF
DO TRINIDAD
Jednym z głównych powodów, dla których
pojechaliśmy do hotelu Ancon, była jego bliskość do miasta Trinidad, jednego z
najpiękniejszych na Kubie. Położone 10 km od hotelu Ancon, można było się do
niego szybko dostać taksówką lub autobusem—niektórzy turyści przywieźli ze sobą
rowery i często na nich jechali do miasta i innych okolic. Z hotelu Ancon do
Trinidad również jeździł autobus typu ‘hop-on-hop-off’, odjeżdżał z hotelu
Ancon o godzinie 10.00, 12.30, 15.30 i 18.00, a z Trinidad do hotelu Ancon o
godzinie 9.00, 11.00, 14.00 i 17.00. Autobus kosztował 2 CUC w dwie strony
(trzeba zachować bilet, jeżeli planuje się nim wrócić).
Gdy po raz pierwszy wybraliśmy się do Trinidad,
postanowiliśmy pojechać ostatnim autobusem, który o godzinie 18.00 odjechał z
hotelu i poza nami, było w nim tylko 2 turystów i pracownica hotelu. Byliśmy
zdziwieni, że autobus był praktycznie pusty, ale ponieważ był to jego ostatni
kurs do miasta, sądziliśmy, że nie było zbyt wielu chętnych udać się tak późno
do miasta i potem wracać do hotelu taksówką. Jak się okazało, byliśmy w błędzie!
Po 2 minutach autobus zatrzymał się na parkingu
koło plaży (blisko naszej sekcji hotelu) i wydaliśmy stłumiony okrzyk zdziwienia,
bo prawie niekończący się tłum turystów z plecakami i plażowiczów wlewał się do
autobusu. Byliśmy przekonani, że dwie trzecie z nich nie dostaną się do
autobusu, ale ponownie się myliliśmy! Doświadczony kierowca szybko wziął sprawy
w swoje ręce, rozkazując wszystkim położyć plecaki i bagaże na półkach i
ścisnąć się jak najbardziej jest to możliwe na końcu autobusu. Wszyscy się
zmieścili i już przy wysiadaniu w Trinidad naliczyliśmy wysiadających 69 osób
plus kierowcę-a to był raczej mały autobus! Poczułem się, jak w komunistycznej
Polsce lat siedemdziesiątych i wczesnych osiemdziesiątych XX w., gdzie takie
obrazki były na porządku dziennym. Catherine jednak nie była zadowolona
(chociaż była to krótka trasa, jej widok z miejsca na przodzie autobusu był
zasłonięty stojącymi turystami) i powiedziała, że nie może wyobrazić sobie
życia w kraju komunistycznym (lub na przykład w Indii, gdzie pasażerowie stale
podróżują na dachach środków lokomocji). Normalnie autobus powinien zatrzymywać
się w pozostałych hotelach (Brisas i Costa Sur), ale naturalnie tym razem
nigdzie się nie zatrzymał i pojechał prosto do Trinidad—chyba, że kierowca
umieściłby dodatkowych pasażerów na dachu!
Dwukrotnie jechaliśmy tym autobusem do Trinidad
i raz z powrotem do hotelu. Zawsze autobus był na czas i w Trinidad zatrzymywał
się blisko placu Plaza Carillo (przy którym mieścił się luksusowy hotel
Iberostar Gran Hotel Trinidad), na ulicy Calle San Procopio (vel Lino Perez),
blisko ulicy Calle Gutiérrez (vel Antonio Maceo), prawie że przed drzwiami La
Casa Manuela. Ponieważ dwukrotnie pozostaliśmy w Trinidad do późnych godzin
wieczornych, do hotelu wracaliśmy taksówkami, antycznymi samochodami
amerykańskimi z lat pięćdziesiątych XX w. i cena była od 10 do 12 CUC—ale każdorazowo
udawało nam się używać koszulek jako środka płatniczego i kierowcy byli bardzo
z nich zadowoleni, bez problemu akceptując je w zamian za opłatę pieniężną!
Jednego wieczora, jadąc z powrotem do hotelu, poprosiliśmy taksówkarza, aby
zabrał ‘autostopowicza’—było to Brytyjczyk i mieszkał w hotelu Costa Sur, gdzie
go wysadził taksówkarz—i jeszcze kazał zapłacić za podwiezienie!
WYPADY DO TRINIDAD
To przepiękne miasto, założone w 1515 r.,
wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO, jest jednym z najlepiej
zachowanym miastem na Kubie—upadek przemysłu cukrowego, będącego głównym
dochodem Trinidadu, spowodowało, że miasto zostało ‘zapomniane’, dzięki czemu
pozostało w niezmienionym stanie, zachowując swoją unikalną architekturę.
W czasie pobytu wpadliśmy do Trinidadu trzy
razy i za każdym razem zostawaliśmy w nim do późnego wieczora. Akurat wtedy
Trinidad celebrował Tydzień Kultury („Semana
de la Cultura Trinitaria”) i był pełen turystów różnych narodowości—parę
razy zaobserwowałem na ulicach WIĘCEJ turystów niż Kubańczyków! Nawet
zauważyłem kilkudziesięcioosobową wycieczkę z Polski. Również nigdy przedtem
nie widziałem tak wiele prywatnych kwater do wynajęcia, casasa particulares—na niektórych ulicach dosłownie co trzeci dom
posiadał specyficzną wywieszkę casa particular i mówiono nam, że pomimo takiego
zagęszczenia, czasem wszystkie te pokoje są zajęte i turyści zmuszeni są spać w
parku. Widzieliśmy tez bardzo dużo przepięknych prywatnych restauracji i często
ich pracownicy stali przed drzwiami, zachęcając turystów do wejścia do środka. Zwykle
mówiliśmy, „Acabamos de comer en el hotel”
(właśnie jedliśmy w hotelu) i to zdanie zawsze okazywało się niezmiernie użyteczne.
Owszem, bardzo chcielibyśmy skorzystać z oferty
takich restauracji, ale naprawdę nie byliśmy głodni. Jakkolwiek jednego
wieczora dotarliśmy do zatłoczonych i wąskich uliczek, na których stało masę
budek z jedzeniem i kupiliśmy dwie porcje całkiem dobrego obiadu. Uwielbialiśmy
chodzić po mieście i chociaż często wędrowaliśmy ciemnymi, wyboistymi i
wybrukowanymi uliczkami, zawsze czuliśmy się bezpiecznie. Kubańczycy gotowi
byli nam udzielić informacji i skierować we właściwe miejsce. Raz dałem kilka prezentów
stosunkowo młodemu człowiekowi, który stracił w wypadku obie ręce.
W sobotę poszliśmy na wieczorną mszę w kościele
Świętej Trójcy (Iglesia Parroquial de la
Santísima Trinidad) na centralnym placu Trinidad, Plaza Mayor. Kościół ten
był zbudowany w 1892 r. na miejscu innego kościoła, zdewastowanego przez
huragan w XIX w. W środku posiadał bardzo dużo różnych posągów, włącznie z
bardzo słynną drewnianą statuą Chrystusa, „Nasz Pan Prawdziwego Krzyża” (El Señor de la Vera Cruz). Gdy w XVII w.
statua była transportowana do kościoła w Veracruz w Meksyku, statek trzy razy
został z powodu złej pogody zepchnięty z powrotem do Trinidad; dopiero po zostawieniu
w mieście części ładunku (włącznie ze statuą Chrystusa) był w stanie
kontynuować swoją podróż. Mieszkańcy miasta postrzegli ów zdarzenie jako znak
opatrzności bożej i postanowili umieścić statuę Chrystusa w kościele. Kościół
również posiada imponujący ołtarz poświęcony Matce Bożej Miłosierdzia (Nuestra Senora de la Piedad).
Plaza Mayor stanowi centrum miasta i sądząc po
imponujących XVIII i XIX wiecznych budynkach wokół tego placu, przemysł cukrowy
w niedalekiej Valley de los Ingenios i handel niewolnikami niezmiernie
przyczyniły się do rozwoju i wzbogacenia miasta! Często spacerowaliśmy od Plaza
Mayor do Plaza Carillo, zachwycając się architekturą i atmosferą miasta.
Uliczki wybrukowane kocimi łbami i domy z dachami z czerwonej dachówki i z
ogromnymi głównymi drzwiami wejściowymi (i mniejszymi drzwiami wbudowanymi w te
większe) były najbardziej charakterystycznymi elementami Trinidadu. Jednego
wieczora usiedliśmy na ławeczce na Plaza Mayor i delektowaliśmy się zakupionym
w sklepie szampanem! Nota bene, w sklepie również zauważyłem ogromną ilość
kostek masła „Polka” importowanego z Polski oraz jednolitrowe butelki 40% wódki
za jedyne 2CUC (tzn. $2.00 amerykańskie lub około $2.80 kanadyjskie).
Dosłownie-tanie jak woda!
Koło kościoła znajduje się też Dom
Konspiratorów (La Casa de los
Consipiradores), z bardzo charakterystycznym narożnym drewnianym dachem,
wychodzącym na Plaza Mayor. Kiedyś w tym domu spotykali się członkowie tajnego
narodowego związku, „La Rosa de Cuba”,
„Róża Kuby”.
Niewątpliwie jednym z najbardziej
wyróżniających się budynków w Trinidad jest Kościół i Klasztor Św. Franciszka (Iglesia y Convento de San Francisco).
Obecnie znajduje się w nim Muzeum Walki z Bandytami (Museo de la Lucha contra Banditos)—tzn. z przeciwnikami rewolucji
kubańskiej, którzy schronili się w pobliskich górach Escambray po Rewolucji
Kubańskiej i nadal kontynuowali walkę przeciwko rządowi Fidela Castro. Z
ciekawości wszedłem do muzeum, gdzie znajdowały się fotografie, dokumenty,
listy, broń, cześć amerykańskiego samolotu szpiegowskiego U-2 i podobne
artefakty. Jako że napisy były jedynie po hiszpańsku, dużo nie zrozumiałem.
W tym miejscu chciałbym trochę odejść od
tematu. Gdy zobaczyłem nazwę tego muzeum, od razu pomyślałem o polskim podziemiu
antykomunistycznym uformowanym po zakończeniu Drugiej Wojny Światowej, walczącym
przeciwko stalinowskiemu rządowi w Polsce w latach czterdziestych i pięćdziesiątych
XX w. Chociaż nie przypominam sobie za czasów komuny w Polsce żadnego muzeum
specyficznie poświęconego tejże walce, to pamiętam, że spotykało się dużo
pomników i tablic informacyjnych, upamiętniających „walki o umacnianie władzy
ludowej”—tzn. walki nowej polskiej komunistycznej milicji, tajnej policji (UB)
i wojska przeciwko ‘bandytom’, walczącym przeciwko narzuconej władzy
komunistycznej. Członkowie podziemia niepodległościowego zazwyczaj byli
pokazywani w najgorszym świetle—jako zdrajcy narodu, kolaboranci, szpiedzy, upiory
i mordercy, a ich nazwiska zostały wymazane z historii. Jak na ironię, po
upadku systemu komunistycznego w Polsce w 1989 r. owi ‘bandyci’ byli oficjalnie
zrehabilitowani, odznaczeni wysokimi wojskowymi medalami (często pośmiertnie),
niektórym postawiono pomniki i byli oni uważani za bohaterów—w przeciwieństwie
do ich prześladowców. Historia kołem się toczy…
Ale wracając do Trinidad… Kościół i Klasztor
Św. Franciszka, wybudowany w 1813 r., powoli niszczały i zostały zburzone w
1920 r.—jedynie pozostawiono dzwonnicę, która widnieje na monecie 25 centavos (convertible peso)—jak też można ją zobaczyć na większości
fotografii Trinidadu. Wieża dzwonnicy jest dostępna dla turystów i udało mi się
wejść na jej szczyt wąskimi schodkami, aż do małego pomieszczenie, gdzie znajdowały
się dzwony. Rozciągał się z niej przepiękny widok na miasto—nawet mogłem
dostrzec plaże Playa Ancon i nasz hotel!
Plazuela del Jigüe (nazwa się bierze od jigüe, drzewa akacji), pod którym to w 1514 r. Bartolomé de las Casas odprawił pierwszą mszę w Trinidad |
Niedaleko Kościoła Św. Franciszka był mały
placyk, Plazuela del Jigüe (nazwa się bierze od jigüe, drzewa akacji), pod którym to w 1514 r. Bartolomé de las
Casas odprawił pierwszą mszę w Trinidad. Nota bene, ten szesnastowieczny
hiszpański dominikański zakonnik i biskup (1484-1566) poświęcił 50 lat swojego
życia, aktywnie występując przeciwko niewolnictwu i brutalnemu traktowaniu
indygenów przez kolonistów.
Jednym słowem, Trinidad jest fascynującym
miastem, jednym z najpiękniejszych na Kubie!
WYPAD DO LA BOCA
Również spędziliśmy kilka godzin w wiosce La
Boca—autobus ‘hop-on-hop-off’ zatrzymywał się w niej (nie zatrzymywał się, gdy
był pełny—ale nam się udało nim pojechać w dwie strony).
W tej wiosce byliśmy dokładnie 6 lat temu, w
styczniu 2010 r. Wówczas wioska posiadała zaledwie kilka casas particulares i parę restauracji/barów; większość domów była
zaniedbana i w kiepskim stanie. Pamiętam, że po zachodzie słońca nie mogliśmy
znaleźć żadnej restauracji ani taksówki i musieliśmy poprosić jakiegoś Kubańczyka,
aby nas dowiózł do hotelu swoim prywatnym samochodem. Również wtedy udało mi
się zrobić przepiękne zdjęcie czterech dziewczynek, stojących w oknie—i miałem nadzieję
się z nimi tym razem spotkać i wręczyć im fotografie.
Nasze pierwsze wrażenia po przyjeździe do La
Boca—bardzo dużo pozytywnych zmian! Od razu zauważyliśmy sporo nowych casas particulares i restauracji; większość z domów wyglądała lepiej, jak
też wszędzie znajdowały się ‘miejsca budowy’. Rozmawialiśmy z jednym
Kubańczykiem—powiedział, że ponieważ obecnie Kubańczycy mogą legalnie posiadać,
kupić i sprzedać swoje domy, wreszcie są zainteresowani w ich dobrym
utrzymaniu. Było niezaprzeczalnie widać, że system kapitalistyczny, nawet w tak
ograniczonej postaci, najwyraźniej na Kubie prosperował! Również rozmawialiśmy
z właścicielem restauracji & casa
particular—jego restauracja, o nazwie „La Barca” (Łódź), w kształcie łodzi,
była w budowie. Powiedział nam, że to był długi, trudny i drogi proces.
Wreszcie znaleźliśmy dom, gdzie zrobiłem zdjęcie tym 4 dziewczynkom w 2010 r.,
ale niestety, wszystkie były w szkole i zdjęcia zostawiłem ojcu jednej z nich.
Jako że wszystko się kończy, i nasz pobyt na
Kubie też już dobiegał końca. Mieliśmy się oficjalnie wymeldować z hotelu o
godzinie 13.00, zatem już wcześniej się spakowaliśmy i poszliśmy rano na plażę,
aby jeszcze się trochę opalić i wypocząć w tym ostatnim dniu. Do pokoju
powróciliśmy o godzinie 12.15 i gdy próbowałem otworzyć sejf (w którym
trzymaliśmy nasze paszporty, pieniądze i aparaty fotograficzne), żadna karta
magnetyczna nie działała. Zadzwoniłem do recepcji i zgłosiłem ten
problem—powiedziano mi, abym przyszedł z kartą do recepcji, aby mogła być
ponownie zaprogramowana. Dwie minuty później do recepcji zadzwoniła Catherine i
poprosiła, aby recepcjonistka kogoś posłała do naszego pokoju, bo trudno było
nam tam iść—ona chciała właśnie się wykąpać—tym bardziej, że ta sytuacja
wynikła nie z naszej winy. Recepcjonistka nalegała, aby ona przyszła do
recepcji—i po prostu położyła słuchawkę, zmuszając Catherine do spaceru do
lobby i stania w kolejce. Była godzina 12.40—i jak się okazało, już nie mogliśmy
otworzyć kartami drzwi!
Cóż, mieliśmy pełne prawo do przebywania i
używania naszego pokoju (wraz z sejfem) do czasu wymeldowania się z hotelu i
byliśmy bardzo rozczarowani zaistniałą sytuacją, że karta przestała działać
PRZED godziną 13.00. Tak naprawdę, to powinna działać przynajmniej mieć
wbudowaną prolongatę i działać przez następne 30 minut, a nie przysparzać nam
dodatkowych problemów. Nota bene, podobny problem mieliśmy kilka lat temu w
hotelu Club Amigo w Guardalavaca. W każdym razie po otwarciu sejfu wykąpaliśmy się,
spakowaliśmy i byliśmy gotowi do opuszczenia pokoju (można było zapłacić
dodatkowo 10 CUC za godzinę i pozostać w pokoju dłużej), ale postanowiliśmy w
nim być tak długo, jak to było możliwe. Na szczęście nikt nie przyszedł nasz
‘wykolegować’ i przez ponad 2 godziny spokojnie siedzieliśmy sobie na balkonie.
Poprzedniego dnia spotkaliśmy przed hotelem
dwie Kubanki, jedna z nich miała chyba jakieś problemy zdrowotne. Prosiła nas o
jakieś rzeczy—nie mieliśmy nic przy sobie, ale powiedzieliśmy jej, aby była w
tym samym miejscu jutro, to jej coś przyniesiemy. To był dobry pomysł—gdy się
pakowaliśmy, natrafiliśmy na wiele rzeczy, których nie chcieliśmy z powrotem
zabierać ze sobą i włożyliśmy je do torby. Rzeczywiście, dziewczyna czekała na nas
na froncie hotelu. Po kilkunastu minutach wsiedliśmy do autobusu i pojechaliśmy
na lotnisko.
LOTNISKO W CIENFUEGOS
Lotnisko w Cienfuegos jest małe, ale posiada
sklep duty-free z alkoholami,
papierosami, cygarami i innymi pamiątkami, toteż jak zwykle zakupiłem w nim parę
butelek rumu i karton papierosów. W barze można było kupić różne napoje. Dwa
przylegające do siebie drzwi prowadziły na pas startowy—„Gate 1” i „Gate 2”.
Ponieważ nasza karta pokładowa nie określała numeru, żartobliwie powiedziałem,
„Musimy uważać, aby nie wyjść niewłaściwymi drzwiami!”. Co za ogromna różnica w
porównaniu do lotniska w Toronto, które ma pewnie ze sto ‘gates’ i dwa ogromne terminale. Kuba będzie musiała bardzo
rozbudować infrastrukturę, aby móc przyjąć przewidywaną inwazję turystów
amerykańskich.
W samolocie siedzieliśmy koło Kubańczyka, który
leciał do Toronto i miał tam zamiar przebywać przez kilka miesięcy. Zapytałem
się go, jak otrzymał paszport kubański i wizę kanadyjką. Uśmiechnął się i
pokazał mi swój paszport—hiszpański!
Od 2008 roku Hiszpania wydała Kubańczykom ponad
sto tysięcy paszportów zgodnie z nowym prawem, które umożliwia potomkom
(dzieciom i wnukom) osób, które opuściły Hiszpanie podczas hiszpańskiej wojny
domowej, starać się o uzyskanie obywatelstwa hiszpańskiego. Około 1 milion
Hiszpanów wyemigrowało na Kubę na początku XX wieku, włącznie z ojcem byłego
przywódcy Kuby Fidela Castro i obecnego prezydenta, Raula Castro.
Dlatego też niespodziewanie pojawiło się wiele
Kubańczyków którzy nie tylko mogą podróżować bez wizy do USA, Kandy, Europy i
Ameryki Łacińskiej, ale też oficjalnie pracować w wielu krajach europejskich i
legalnie wyemigrować do Hiszpanii! Nota bene, o tym nowym przepisie wiedziałem od
dawna: gdy po raz pierwszy odwiedziliśmy Hawanę w styczniu 2009 r., natknęliśmy
się na długą kolejkę złożoną z setek ludzie przed Ambasadą Hiszpanii. Tak, to
byli Kubańczycy zamierzający aplikować o otrzymanie obywatelstwa hiszpańskiego!
Ciekawy jestem, czy bracia Castro również się na takie obywatelstwo kwalifikują—i
czy może złożyli aplikację—ot tak, na wszelki wypadek?
Bardzo często samoloty przylatujące do Toronto
z południa nie kierują się bezpośrednio do portu lotniczego, ale wykonują szeroki
zakręt nad Toronto i dolatują do lądowania z północnego wschodu. Zwykle takie
zakręty mają miejsce… dokładnie ponad domem Catherine—gdy siedzimy w jej
ogródku, widzimy (i słyszymy!) dziesiątki kołujących samolotów. Tym razem nasz
samolot również dokonał podobnego manewru i przez okienko samolotu mogłem nie
tylko zobaczyć znajome mi okolice nieopodal domu Catherine, ale nawet i jej
dom!
Od kanadyjskiego turysty dowiedzieliśmy się, że
możemy LEGALNIE przywieźć do Kanady egzotyczne owoce (tak długo, jak nie są
uprawiane w Kanadzie), toteż przywieźliśmy 5 OGROMNYCH awokado (ich pestki były
prawie tak duże, jak całe awokado sprzedawane w sklepach w Kanadzie!),
skrupulatnie deklarując je na deklaracji celnej. Rzeczywiście, celnik zadał
Catherine parę zdawkowych pytań na ich temat i pozwolił je zatrzymać.
ZAKOŃCZENIE
Ponieważ zawsze jedziemy na Kubę bez żadnych
uprzedzeń i specjalnych oczekiwań, ogólnie mieliśmy udany pobyt. Chociaż surowa
i betonowa architektura hotelu nie była zbyt pociągająca, zdawaliśmy sobie
sprawę, do jakiego rodzaju hotelu się wybieramy—i dlatego wybraliśmy pokój w
sekcji „Superior Ocean View Section”,
co było świetną decyzją. Pomimo naszych hojnych napiwków obsługa hotelu NIE
była tak przyjazna, usłużna i miła jak ta w innych hotelach, w których mieliśmy
niedawno przyjemność się zatrzymać [mianowicie Hotel Colonial (Cayo Coco),
Hotel Club Amigo Caracol (Santa Lucia) czy też Club Amigo Atlantico
(Guardalavaca)], ale mimo wszystko wystarczająca na nasze potrzeby. Jedzenie
było OK, pokój czysty i mogliśmy zawsze liczyć na autobus do Trinidad—wypady do
tego czarującego miasteczka były najważniejszym punktem naszych wakacji!
Czy przyjechałbym ponownie do tego hotelu?
Jeżeli cena byłaby odpowiednia, być może rozważyłbym zatrzymanie się w nim,
traktując hotel jako odskocznię do zwiedzania Trinidadu i pobliskich okolic. Gdybym
jednak planował spędzać więcej czasu na plaży i koło hotelu, raczej zapłaciłbym
więcej i wybrał sąsiedni hotel Brisas, ponieważ podobała mi się jego hiszpańska,
kolonialna architektura. Niemniej jednak jak zwykle świetnie się na Kubie
bawiliśmy i z niecierpliwością oczekuję ponownego wyjazdu do tego kraju w
listopadzie lub grudniu!
Więcej zdjęć z tej wycieczki: https://www.flickr.com/photos/jack_1962/albums/72157675925522735
Blog in English/blog po angielsku: http://ontario-nature.blogspot.ca/2016/10/playa-ancon-cubahotel-ancon-and.html