niedziela, 12 października 2025

SPIS TREŚCI WSZYSTKICH ZAMIESZCZONYCH BLOGÓW PO POLSKU (KANADA, USA I KUBA)



BIWAKOWANIE W PARKU ARROWHEAD PROVINCIAL PARK W ONTARIO, 20 - 24 LIPCA 2023 ROKU


NA KANU I NA BIWAKU NA RZECE FRENCH RIVER W ONTARIO, OD 18 CZERWCA DO 5 LIPCA 2023 ROKU


PARK PROWINCJONALNY "LONG POINT PROVINCIAL PARK" W ONTARIO NAD JEZIOREM ERIE, 22-26 MAJA 2023 ROKU


MINNESOTA, USA: BIWAKOWANIE W PÓŁNOCNEJ MINNESOCIE ORAZ ZWIEDZANIE MINNESOTY W OKOLICACH MINNEAPOLIS SAMOCHODEM I ROWERAMI. 21 SIERPNIA-30 WRZEŚNIA 2022 ROKU


MINNESOTA, USA: WYCIECZKA OBJAZDOWO-BIWAKOWA, SIERPIEŃ/WRZESIEŃ 2019 ROKU


PARK GRUNDY LAKE, ONTARIO: NIEDŹWIADEK ZJADŁ MOJE ŚNIADANIE! 27-29 CZERWCA 2022 ROKU



W PARKACH BON ECHO I DARLINGTON W ONTARIO, LIPIEC/SIERPIEŃ 2021 ROKU


BIWAKOWANIE W PROWINCJONALNYCH PARKACH W ONTARIO: DARLINGTON, SILENT LAKE, ARROWHEAD I SIX MILE LAKE PROVINCIAL PARKS. SIERPIEŃ-PAŹDZIERNIK 2020 ROKU


PŁYWANIE NA KANU PO RZECE FRENCH RIVER W ONTARIO, LIPIEC/SIERPIEŃ 2020 ROKU


HOTEL CARISOL LOS CORALES AND SANTIAGO DE CUBA, 8-22 STYCZNIA 2020 ROKU


MASSASAUGA PROVINCIAL PARK, ONTARIO—CZERWIEC/LIPCIEC 2019 ROKU


MICHIGAN, INDIANA AND ILLINOIS, USA: BIWAKOWANIE W INDIANA DUNES NATIONAL PARK, WARREN DUNES STATE PARK I ORAZ WIZYTA W CHICAGO, MAJ / CZERWIEC, 2019




DWUNASTY WYJAZD NA KUBĘ I DRUGI DO HOTELU COLONIAL NA CAYO COCO ORAZ ZWIEDZANIE MIASTA CIEGO DE AVILA, OD 12 DO 26 STYCZNIA 2017 ROKU

THE MASSASAUGA PROVINCIAL PARK, ONTARIO.  25 WRZEŚNIA—05 PAŹDZIERNIKA 2016 ROKU


HALIBURTON HIGHLANDS, ONTARIO. NA JEZIORZE HERB LAKE, OD 21 SIERPNIA DO 1 WRZEŚNIA 2016 ROKU



Biwakowanie w Parku Long Point Provincial Park w Ontario oraz wycieczki samochodowo-rowerowe do pobliskich okolic, 18-23 maja 2015 roku


Tydzień w Hotelu Club Amigo w Guardalavaca, Kuba oraz wycieczka do Banes—styczeń 2015 roku


 

W parku the Massasauga Provincial Park w Ontario: biwakowanie i spotkanie z grzechotnikiem, wrzesień 2015 roku
































BIWAKOWANIE W PARKU PROWINCJONALNYM ARROWHEAD W ONTARIO, 20–24 LIPCA 2023 ROKU

Tak wyglądał wjazd do naszego miejsca biwakowego. Szkoda, że nie przywiozłem kanu i sprzętu wędkarskiego, mogliśmy już na biwaku pływać i łowić ryby w kałużach!

INTERAKTYWNA MAPA GOOGLE NASZEJ TRASY


Mapa satelitarna parku Arrowhead, na której widoczna jest rzeka Big East River wraz z jej licznymi meandrami. 
Meandry przesuwają się w miarę upływu czasu ku ujściu rzeki, zwiększając swoją krzywiznę oraz poszerzając dolinę. Mogą wówczas zostać odcięte od głównego biegu rzeki, np. wskutek chwilowego podniesienia się poziomu wody i wymycia nowego koryta; wówczas dawny meander staje się starorzeczem--i na tej mapie świetnie widać wiele z takich starorzeczy, zwanych również jeziorami przyrzecznymi. Zazwyczaj posiadają one kształt sierpowy.
Po pewnym czasie starorzecza stopniowo wypełniają się osadami i przekształcają się w bagna lub trzęsawisk, a ostatecznie wysychają i stają się "bliznami meandrowymi", jako że starorzecza zostały odcięte od głównej rzeki i tracą źródła wody z powodu parowania, a do tego cały czas odkładają się w nich osady i szczątki roślinne. Na mapie można dojrzeć "blizny meandrowe."
Lokacja naszego miejsca biwakowego jest oznaczona czerwonym punktem.


Po dość rozczarowującej wyprawie nad rzekę French River mieliśmy ochotę na spędzenie kilku dni pod namiotem w bardziej „cywilizowanym” parku – łatwo dostępnym samochodem i bez potrzeby pływania na kanu. Jako że zakaz palenia ognisk został wreszcie zniesiony, a prognoza pogody zapowiadała się obiecująco – przynajmniej jak na środek lata – mogliśmy spodziewać się co wieczór uczestniczyć w ważnym dla nas rytuale, którego tak bardzo nam brakowało podczas pobytu w parku French River Provincial Park: ogniska. Park Prowincjonalny Arrowhead wydawał się idealny. Kilka miesięcy wcześniej zarezerwowałem miejsce biwakowe numer 337 (45°22'47.2"N 79°12'25.7"W) – dokładnie to samo, na którym biwakowałem parę lat wcześniej.

Pomimo licznych kałuż, nasze miejsce nr 337 była bardzo przestronne, ustronne i prywatne

Co ciekawe, po raz pierwszy nie było już potrzeby posiadania wydrukowanego pozwolenia, które zawsze otrzymywało się w dwóch egzemplarzach—jeden zawieszało na słupku przy miejscu biwakowym, a drugi kładło na desce rozdzielczej w samochodzie. Napis przy wjeździe do parku informował, że jeśli ma się zrobioną rezerwację, można bez zatrzymywania kierować się na biwak. W duchu pogratulowałem tego nowego systemu, który faktycznie ułatwiał życie, zamiast je utrudniać: ileż to razy musieliśmy czekać w długich kolejkach tylko po to, aby „zameldować” nasz przyjazd i otrzymać pozwolenie. Zresztą mniej więcej w 2010 napisałem do administracji parków prowincjonalnych dość długi i detaliczny list, sugerując liczne usprawnienia i krytykując pewne rzeczy—m. in. proponowałem wyeliminowanie „meldowania się” przy wjeździe do parku, jeżeli ma się zrobioną rezerwację, jak też postulowałem zmianę firmy dostarczającej drzewo na ognisko, dostępne w sprzedaży w parkach—było ono strasznie mokre i z trudem się paliło. Otrzymana odpowiedź negowała wszystkie moje sugestie i zarzuty—chociaż już niebawem park przyznał się, że drzewo rzeczywiście było złej jakości, a po 13 latach wreszcie usprawnił system wjazdu do parków.

Plandeka bardzo się przydała. Jednakże specjalnie nie narzekaliśmy na deszcze-głównie padało w dniu naszego przyjazdu, i stosunkowo krótko. Zresztą dzięki takiej pogodzie można było palić ogniska, czego nie byliśmy w stanie robić podczas naszej ostatniej wycieczce na French River

Po dotarciu na miejsce nr 337, zastaliśmy na nim, a szczególnie przy jego wjeździe, ogromne kałuże po ostatnich deszczach. Ponieważ zapowiadano kolejne opady tego dnia, od razu zabraliśmy się za rozstawianie namiotów i plandeki. Decyzja okazała się słuszna – ledwo skończyliśmy, lunęło jak z cebra. Schroniliśmy się w samochodzie, słuchając rytmicznego bębnienia kropel o dach i czekając, aż deszcz ustanie. Gdy w końcu burza minęła, kałuże jeszcze bardziej się powiększyły. Pomyślałem, że powinienem był przywieźć ze sobą kanu i sprzęt wędkarski—moglibyśmy na nim pływać i łowić ryby nie opuszczając naszego miejsca! Na szczęście drewno, które wcześniej schowałem pod plandeką, pozostało zupełnie suche. Późnym popołudniem pojechaliśmy do pobliskiego miasteczka Huntsville (45°19'35.0"N 79°13'06.2"W). Przeszliśmy się trochę po centrum, zrobiliśmy drobne zakupy wróciliśmy do parku. Wkrótce siedzieliśmy przy ciepłym ognisku, popijając czerwone wino i wsłuchując się w kojące dźwięki lasu.

Główna atrakcja parku, zakole meandrującej rzeki Big East River

Podczas pobytu w parku postanowiliśmy odbyć kilka przejażdżek samochodowych po okolicy. Najpierw pojechaliśmy do głównej atrakcji parku, Big Bend Lookout – krótki spacer prowadzi do punktu widokowego, z którego rozpościera się panorama meandrującej rzeki Big East River (45°23'18.4"N 79°11'30.0"W / 45.388444, -79.191667). W tym miejscu powstało przepiękne zakole rzeki. Niestety, pewnego dnia nastąpi ścięcie zakola lub rozcięcie jego pętli i rzeka popłynie „na skrót”, a obecna część rzeki zostanie opuszczona i przekształci się w starorzecze, stopniowo zarastające i wypełniające się. Otaczające lasy tętniły ptasim śpiewem, szelestem drobnych zwierząt buszujących w podszyciu i intensywnym, ziemistym zapachem, występującym po deszczu.

Słynny sklep "Robinson's General Store" w Dorset, Ontario

Następnie pojechaliśmy do Dorset, niewielkiej miejscowości położonej między Big a Little Trading Bay na jeziorze Lake of Bays, połączone Kanałem Dorset. Naszym pierwszym przystankiem był słynny Robinson’s General Store (45°14'41.0"N 78°53'38.0"W). Sklep, prowadzony przez tę samą rodzinę od 1921 do 2023 roku, zachował swój klasyczny, dawny urok – drewniane półki wypełnione przetworami, rękodziełami i drobiazgami, które sprawiały, że przez chwilę zastanawiałem się, czy w miejskim życiu czegoś mi nie brakuje. Catherine zawsze lubiła tu zaglądać podczas naszych podróży, a potem udać się do pobliskiej lodziarni na porcję lodów. Tym razem wraz z Krzysztofem skusiliśmy się na lody i siedząc na zewnątrz przy wąskim kanale i obserwując łodzie płynące w stronę przesmyku, delektowaliśmy się nimi. Jezioro Lake of Bays wyraźnie przyciągało zamożniejszą klientelę, o czym świadczyły domki letniskowe rozsiane wzdłuż brzegu, drogie łodzie, jakimi przypływali do miasteczka, a nawet ceny w sklepie: zauważyłem steki po niemal 200 dolarów za kilogram! Przekonany jestem, że jeżeli potrzeba by było natychmiast lekarza, dentysty czy adwokata, momentalnie znalazłoby się ich kilkadziesiąt wśród wczasowiczów!

Most na przesmyku w Dorset

W 2017 roku umieszczono tam tablicę historyczną (w języku angielskim i odżibwej) , poświęconą Indianom zamieszkałym na tych terenach:

ANISHINAABEG NAD JEZIOREM LAKE OF BAYS

Anishinaabeg – pierwotni mieszkańcy tego regionu – byli społecznością zbieracko-łowiecką, która często podróżowała do cieśniny w zatoce Trading Bay (na Jeziorze Lake of Bays). Obszar, który obecnie jest częścią Dorset, był specjalnym, duchowym miejscem, bogatym w zasoby naturalne. Przez tysiące lat Anishinaabeg zakładali tu małe obozowiska, zbierając syrop klonowy i korę brzozową, łowiąc ryby i handlując wiosną i latem, a także polując i zakładając pułapki jesienią i zimą. W końcu Anishinaabeg zdali sobie sprawę, że ich prawa do polowań i zbiorów oraz ich terytorium zostały utracone na mocy szeregu traktatów. Nadal podróżowali do tego regionu, pracując jako przewodnicy wędkarscy i myśliwscy oraz handlując z sezonowymi turystami i właścicielami domków letniskowych. Potomkowie Anishinaabeg należą do siedmiu Plemion Indian Kanadyjskich objętych Traktatami Williamsa (1923 r.), z których najbliższym są Indianie Odżibwejowie (Czipewejowie) zamieszkali w Rezerwacie Rama. Ślady pierwotnych mieszkańców przetrwały w licznych zabytkach, rzekach, jeziorach i wyspach, które noszą nazwy geograficzne w języku Anishinaabemowin (Odżibwejów).

Witamy w Dorset!

Później odwiedziliśmy parking i punkt wodowania (tzn. spuszczania kanu na wodę) na jeziorze Herb Lake (45°14'44.8"N 78°47'39.1"W), gdzie Catherine i ja spędziliśmy tydzień na wycieczce na kanu w 2016 roku (https://ontario-nature-polish.blogspot.com/2017/08/haliburton-highlands-ontario-na.html). Wspomnienia natychmiast ożyły – mgła unosząca się nad taflą wody, ciche uderzenia wioseł, nawoływanie nurów w oddali… Nawet bez kanu czułem, jak jezioro szepcze: „Witaj z powrotem, stary przyjacielu.”

Albert Maw, legendarny wytwórca drewnianych kanu

Sądzę, że punktem kulminacyjnym wyjazdu była wizyta u Alberta Maw, legendarnego miejscowego konstruktora drewnianych kanu i właściciela firmy Northland Canoes (45°27'22.5"N 79°13'15.1"W). Pisałem już o nim w innym wpisie na blogu: https://ontario-nature-polish.blogspot.com/2023/05/biwakowanie-w-parku-prowincjonalnym.html. Początkowo myślałem, że nie ma go w domu – na werandzie w lodówce były jajka na sprzedaż, ale pomimo pukania, nikt się nie pojawił. Postanowiłem kupić jedno opakowanie i zostawić pieniądze w kopercie – po kanadyjsku (system bazuje na zaufaniu, ale w Toronto raczej by się nie sprawdził—wkrótce nie byłoby ani jajek, ani pieniędzy). Nieoczekiwanie pojawił się pan Maw. Mimo swoich 89 lat był zadziwiająco żwawy, pełen energii, humoru i gotowy do rozmowy. Z uśmiechem wspominał wypadki, które przeszedł przez lata, pokazując nawet swoje zdeformowane kości – a mimo to emanował siłą i radością życia. Poszliśmy do jego warsztatu, gdzie naprawiał duże, stare kanu, wymieniając żebra i konserwując tu i tam przegniłe lub pęknięte poszycie. Wspomniał, że to ostatnie kanu, nad którym pracuje, bo postanowił przejść na emeryturę – ale jestem pewien, że znajdzie tysiąc innych zajęć, które pozwolą mu pozostać aktywnym i twórczym. Jego wieloletnia praca była inspirująca i stanowiła potwierdzenie, że ciężka praca, optymizm i proste życie z dala od zgiełku miast, pozwala pozostać sprawnym i zdrowym nawet w tak zaawansowanym wieku.

Albert Maw właśnie restaurował to kanu-i powiedział, to jest ostatnie kanu, nad którym pracuje, bo przechodzi na emeryturę!

O 8:30 rano, 24 lipca 2023 roku, namioty były już spakowane, plandeka złożona, a miejsce wyglądała tak, jak je zastaliśmy. Pobyt w Parku Arrowhead pozwolił nam „na luzie” spędzić kilka dni na łonie natury, przy conocnym ognisku, jak też odwiedzić okoliczne atrakcje. Gdy odjeżdżaliśmy, ogarnęła mnie głęboka wdzięczność, że mogłem cieszyć się tymi prostymi przyjemnościami: ogniskiem, przyrodą i wypoczynkiem z dala od miejskiej aglomeracji.


Również jest dostępne wideo/vlog na temat tej wycieczki w języku angielskim.

This blog is available in the English language/ten blog jest dostępny w języku angielskim.

Więcej zdjęć z tej wycieczki.


NA KANU I NA BIWAKU NA RZECE FRENCH RIVER W ONTARIO, OD 18 CZERWCA DO 5 LIPCA 2023 ROKU


Nasze miejsce na wyspie Boom Island nr 659 (na tej starszej wersji mapy widnieje ono jako "nr 614")

Jeszcze jedna mapa rzeki French River, pokazująca nasze miejsce (tak, "łapa niedźwiedzia"!)

KLIKNIJ TUTAJ: TO JEST INTERAKTYWNA MAPA GOOGLE, POKAZUJĄCA NASZĘ TRASĘ SAMOCHODOWĄ DO RZEKI FRENCH RIVER


WPROWADZENIE

Są miejsca, do których zawsze pragnę powracać, nawet po wielu latach. Dla mnie takim miejscem od zawsze była rzeka French River, składająca się z niezliczonych zatoczek, wysepek i skał, jak też dzikiej przyrody i różnych zwierząt, do której przyjeżdżam do 1995 roku. Każda moje wizyta jest równie podróżą do historii i mojej przeszłości.

W przydrożnej kawiarni Tim Hortons zazwyczaj trzeba jakiś czas stać w kolejce...

...ale warto, bo kawa jest pyszna!

Po trzyletniej przerwie pływania na kanoe (ostatnia wyprawa z Bulentem miała miejsce w 2020 roku — patrz mój wpis: https://ontario-nature-polish.blogspot.com/2020/08/pywanie-na-kanu-po-rzece-french-river-w.html) nie mogłem doczekać ponownej podróży na kanu, które od 2020 roku pokrywało się kurzem, czekając na kolejną podróż. Wczesnym latem 2023 roku postanowiłem go oczyścić i przygotować do kolejnej podróży po rzece French River, na której spędziłem wiele najpiękniejszych momentów życia.

Ta mapa pokazuje jedynie południową część rzeki French River. Biorąc pod uwagę jej liczne odnogi, zatoczki, wysepki, kanały i przepiękne skaliste brzegi, jest to istny raj na kanuistów i kajakarzy!

Jak zwykle, pakowanie stanowiło długi i powolny rytuał — i po raz kolejny ujawniło, że nie jestem minimalistą. Samochód pękał w szwach od worków, plandek, przyborów biwakowych i tych wszystkich „na wszelki wypadek” rzeczy, których najprawdopodobniej nigdy nie będą użyte, ale które zabieram, bo nuż okażą się przydatne. I czemu nie? Kanu jest przestronne, a biwak też powinien być posiadać pewien komfort.

JAZDA NA PÓŁNOC

Krzysztof i ja wyruszyliśmy z Mississauga 18 czerwca 2023 roku. Po niecałych 40 kilometrach zatrzymaliśmy się tradycyjnie na kawę w kawiarni Tim Hortons w King City—i musieliśmy nawet przez jakiś czas stać w długiej kolejce. Następny postój miał miejsce w Parry Sound, gdzie wstąpiliśmy do sklepu z używanymi rzeczami (m. in. książkami) Salvation Army Thrift Shop i dokupiliśmy parę rzeczy w sklepie spożywczym No Frills.

Nasze miejsce biwakowe nr 113 w parku Grundy Lake Provincial Park. Nie najgorsze, tym bardziej, że znajdowało się parę kroków od jeziora

Nie musieliśmy się śpieszyć po południu dotarliśmy do parku Grundy Lake Provincial Park, gdzie mieliśmy zarezerwowane miejsce kempingowe numer 113 (45°55'39.1"N 80°32'59.6"W / 45.927533, -80.549900) — miejsce dobrze mi znane, na którym Krzysztof i Catherine wielokrotnie biwakowali ze mną.

Kilkanaście metrów od naszego miejsca biwakowego mogliśmy podziwiać tak piękny widok! Pamiętam, że ponad 10 lat temu Catherine popłynęła na jedną z tych wysepek!

Miejsce było położone niemal nad samym jeziorem, z gładkimi skałami idealnymi do postawienia krzeseł i obserwowania jeziora, przyrody i przepływających kanu i kajaków. Kiedyś wraz z Catherine rozkoszowaliśmy się czerwonym winem, siedząc na tych skałach (co nie było całkowicie zgodne z przepisami parkowymi…). Gdy się rozpakowywaliśmy, zauważyłem przy drodze półżywego węża (coś w rodzaju zaskrońca), prawdopodobnie przejechanego przez samochód. Akurat przechodził strażnik parku; zatrzymał się, obejrzał to zwierzątko i potwierdził moje przypuszczenia, że nie da się go uratować.

Na tym skalnym brzegu często siedzieliśmy z Catherine, delektując się czerwonym winem lub zimnym piwem

Zwykle o zmierzchu rozpalalibyśmy ognisko, ale z powodu upałów i braku deszczu od 1 czerwca 2013 r. obowiązywał całkowity zakaz palenia ognisk. Oczywiście byliśmy przygotowani na taką ewentualność — zabraliśmy dodatkowe pojemniki z propanem, której jednak w żadnym wypadku nie zastąpiły ogniska—bez tego cowieczornego rytuału w parku szybko zrobiło się cicho i niebawem my również stosunkowo wcześniej schowaliśmy się do namiotów.

RESTAURACJA THE HUNGRY BEAR I TROCHĘ HISTORII

Powitał nas jasny i klarowny ranek (oczywiście gorący i słoneczny). Szybko spakowaliśmy się i wyruszyliśmy do przystani. Zanim zjechaliśmy z autostrady, zatrzymaliśmy się w restauracji The Hungry Bear (46°01'41.5"N 80°35'37.4"W), do której zawsze wstępuję, będąc na północy. Zamówiliśmy frytki i kawę, które zawsze w tej restauracji smakowały znakomicie.

Mój samochód i kanu na parkingu restauracji The Hungry Bear i sklepu Trading Post

W środku moją uwagę przykuło zdjęcie Terry’ego Foxa (1958–1981), siedzącego w tejże restauracji przy jednym ze stolików. W 1980 roku rozpoczął on słynny bieg wskroś Kanady — codziennie pokonywał długość maratonu — by zbierać środki finansowe na badania nad rakiem. Niestety, nie dotarł do Pacyfiku. Jego bieg zakończył się w pobliżu miasta Thunder Bay w Ontario, gdy rak powrócił, i zmarł niecały rok później. Patrząc na jego zdjęcie, pomyślałem, że tak wiele raz moje drogi przecinają się z drogami znanych ludzi. Terry Fox nocował w sąsiadującym motelu, który kilkanaście lat temu został rozebrany.

Zdjęcie Terry Foxa w restauracji the Hungry Bear, z następującym opisem: "Terry Fox spożywający posiłek w restauracji the Hungry Bear,  gdy nocował w motelu the Trading Post Motel. Maraton Nadziei, czerwiec 1980 roku.”

Jeszcze nie tak dawno główna droga nr 69 przebiegała zaledwie kilka metrów od restauracji; obecnie nowa autostrada przechodzi trochę dalej i kierowcy muszą uważać, aby zjechać z niej właściwym zjazdem, bo następny znajduje się bardzo daleko. Natomiast droga nr 69 nadal istnieje i zwie się Settlers Road. Świetnie pamiętam, jak po raz pierwszy nasza grupa zatrzymała się w tej restauracji w 1995 roku, po ukończeniu mojej pierwszej, przeuroczej wyprawy po rzece French River. Również pamiętam, że organizator wyprawy zaczął rozmawiać z przygodnymi kajakarzami i wymienili pomiędzy sobą dane kontaktowe—po raz pierwszy każdy z nich wręczył nie numer telefonu, ale swój adres e-mail! Kilka miesięcy później również stałem się użytkownikiem Internetu.

PRZYBYWAMY DO PRZYSTANI HARTLEY BAY

Pod koniec przedpołudnia dotarliśmy do przystani Hartley Bay Marina (46°02'07.8"N 80°45'37.0"W / 46.035500, -80.760278) — punktu startowego naszej dzikiej przygody. Nie było tam zbyt wiele ludzi — na ogromnym parkingu było sporo miejsca i wokoło kręciło się parę kilka osób.

Pakujemy kanu w przystani w Hartley Bay

Powoli rozpakowaliśmy samochód, bo nie musieliśmy się oczywiście śpieszyć. Było gorąco, wilgotno i bezchmurnie. Gdy zaczęliśmy wiosłować, szybko byliśmy pokryci potem i co jakiś czas przestawaliśmy wiosłować i piliśmy polską wodę mineralną, której kilkadziesiąt litrów zabraliśmy ze sobą.

Nigdy nie mogę pojąć, dlaczego zabieramy ze sobą tak dużo rzeczy... i jakimś cudem zawsze mieszczą się w kanu!

Płynęliśmy powoli przez znajome wody rzeki French River, a kanu sunęło niemal bezgłośnie po gładkiej tafli rozlewisk. Każdy zakręt, każda wyspa, każda granitowa skała wyglądała bardzo znajomo.

NASZE MIEJSCE BIWAKOWE

Naszym planem było dotrzeć do miejsca nr 659 (46°01'20.3"N 80°49'36.8"W / 46.022306, -80.826889) — miejsca, na którym już wcześniej biwakowałem, znajdującego się na małej i zacisznej zatoczki oferującej zarówno schronienie, jak i piękne widoki na rzekę—oraz świetne miejsce do wędkowania. Ponieważ Krzysztof nie był przesadnie chętny do długiego wiosłowania, miałem nadzieję, że uda nam się rozbić obóz właśnie na tym miejscu, które będzie wolne: wówczas nie można było zrobić rezerwacji indywidualnych miejsc i mogło być ono już zajęte. Przepłynęliśmy więc przez otwarte wody zatoki Wanapitei Bay w stronę wyspy Boom Island, a potem skierowaliśmy się na południe wzdłuż jej wschodnich brzegów. Nie było zbyt wielu kanuistów; od czasu do czasu pojawiała się motorówka i szybko ginęła za licznymi wyspami.

Tak, przez Hartley Bay przebiega jedna z głównych kanadyjskich linii kolejowych! Dawno, dawno temu kursowały nią pociągi pasażerskie, które zatrzymywały się w Hartley Bay, wysadzając kanuistów wraz z ich sprzętem. Ponieważ na przejeździe kolejowym nie ma żadnych zabezpieczających barier ani świateł, jedynie znaki "STOP", nadjeżdżające pociągi zawsze dość długo i GŁOŚNO sygnalizują swoją obecność gwizdem. Będąc na naszym miejsce, wieczorami słyszeliśmy te sygnały.

Do zatoczki wpłynęliśmy wczesnym popołudniem—i biwak był wolny! Miejsce było dokładnie takie, jak go zapamiętałem — ciche, odosobnione, nieco zarośnięte i nadal piękne. Przy brzegu nie było skał i stanowiło ono idealne miejsce rozładowania kanu.

Namioty ustawiliśmy blisko wody, ale większość czasu spędzaliśmy w cieniu rozwieszonej plandeki lub w cieniu drzew. Po lewej stronie znajdowała się skała z miejsce na ognisko (którego nigdy nie mieliśmy), a po prawej, kilka metrów nad poziomem lustra wody rzeki, był duży staw bobrowy i tama bobrów.

Na początek wypiliśmy zimne piwo—smakowało wyśmienicie—i szybko przeszliśmy się po okolicy, która nie zmieniła się znacznie od 2020 roku. Zaledwie kilka metrów od obozowiska znajdowała się solidna tama bobrowa i spore, malownicze jezioro bobrowe (Bulent i ja przeciągnęliśmy na nie kanu i spędziliśmy ponad godzinę pływając po tym stawie). Rozważaliśmy rozbicie namiotów na wzgórzu, ale ostatecznie ustawiliśmy je bardzo blisko brzegu, tak jak w 2020 r.

Widok na nasze miejsce od strony skały, na której znajdowało się ognisko

Na dość płaskiej nad wodą skale znajdowało się zrobione z kamieni palenisko. Nie było lepszego miejsca, gdzie można było posiedzieć i wypić kawę czy po prostu delektować się krajobrazem. Powyżej miejsca z namiotami znajdowała się płaska skała, nad którą rozpięliśmy plandekę (aby głównie chroniła nas od słońca). Kilka metrów na wschód mieściła się „thunderbox” (to znaczy prymitywna toaleta), zwrócona w stronę tamy bobrowej i stawu.

Z naszego miejsca rozciągał się widok na małą zatoczkę, do której często wpływali wędkarze-udało się im jedynie złapać małego szczupaka

Kilkanaście metrów na stokach wzgórza zobaczyliśmy dodatkowe polanki, gdzie najwyraźniej ludzie rozbijali namioty, ale dla nas były zbyt daleko od wody — poza tym komary zawsze były bardziej aktywne w zalesionych miejscach. Na zachód od naszego obozowiska znajdowało się drugie miejsce kempingowe. Można było dotrzeć do niego idąc przez las albo wzdłuż skalistego brzegu; ta druga droga była nieco niebezpieczna i wymagała ostrożnego poruszania się. Podczas naszego pobytu miejsce to pozostało wolne. Z niewiadomych powodów władze French River Provincial Park postanowiły zmienić numerację wszystkich miejsc w parku. Tak więc w 2020 r. nasze miejsce miało numer 614; obecnie w 2023 r. nosiło numer 659 (46°01'20.3"N 80°49'36.8"W / 46.022306, -80.826889). Nie miałem pojęcia, dlaczego park pozmieniał numerację — oczywiście rząd zawsze wie najlepiej…

Tego rodzaju tabliczki były przytwierdzone do drzew na miejscach biwakowych, jednakże o wiele lepiej było polegać na GPS lub dobrej mapie, bo często nie były one dobrze widoczne z daleka. Podczas naszej pierwszej wspólnej wyprawy na kanu na rzekę French River w sierpniu 2008 roku, Catherine i ja nie mogliśmy znaleźć jednego miejsca (wówczas tabliczki było o wiele, wiele mniejsze), a gdy dopłynęliśmy do innego, też nie było żadnego oznakowania. Dopiero po jakimś czasie spostrzegłem, że znak jest przytwierdzony do drzewa-które jakiś czas temu zostało powalone przez wiatr i leżało na ziemi!

Byłem pewien, że na naszym biwaku nie ma zasięgu komórkowego, jednak jednak spróbowałem… i był sygnał, chociaż bardzo słaby! Udało mi się więc wysłać kilka SMS-ów do przyjaciół, sprawdzić prognozę pogody i zadzwonić do domu — zwłaszcza 1 lipca 2023 roku, w imieniny mojej Mamy, by złożyć jej życzenia imieninowe. Wówczas jeszcze nie wiedziałem, że to były jej ostatnie imieniny… Krzysztof też zdołał dzwonić do Polski.

Rozważaliśmy rozstawienie namiotów w tym miejscu, ale w rezultacie przebywaliśmy na nim w czasie dnia, czytając książki, obserwując zatoczkę, odganiając się od much i oczywiście, ciągle szukając zacienionych miejsc

French River Provincial Park, jak większość parków w Ontario, posiada wiele czarnych niedźwiedzi, więc wieszanie zapasów żywności pomiędzy drzewami, kilka metrów od ziemi, było koniecznością. Zajęło nam trochę czasu, zanim znaleźliśmy odpowiednią gałąź i jeszcze dłużej, zanim rzut linką się powiódł. W końcu się udało i każdej nocy, przed pójściem spać, wciągaliśmy do góry beczkę z jedzeniem — czynność, na którą żaden z nas nie miał ochoty! Musieliśmy też wieszać podręczną lodówkę na innej gałęzi. Jestem jednak pewien, że uparty i zdeterminowany niedźwiedź i tak potrafiłby dostać się do beczki z jedzeniem i lodówki — niedawno oglądałem wideo o niedźwiedziu, który „chodził” po linie między dwoma drzewami! Nie sądziłem więc, że istnieje całkowicie niedźwiedzio-odporny sposób zabezpieczenia jedzenia. Jedyne, co mogę dodać— podczas naszego pobytu na szczęście nie widzieliśmy ani niedźwiedzia, ani śladów jego aktywności.

Sądzę, że nawet niezbyt rozgarnięty niedźwiadek bez problemu poradziłby sobie z dosięgnięciem beczki z jedzeniem!

Planowaliśmy spędzać przynajmniej kilka godzin łowiąc ryby (zarówno z naszego miejsca, jak i z kanu) — nawet nie nie przywieźliśmy wystarczająco dużo jedzenia, licząc na nasze umiejętności wędkarskie i spodziewaliśmy się złowić przynajmniej 2 ryby dziennie, na lunch i/lub kolację. Chciałem też na kanu zwiedzić inne rejony rzeki French River i nawet opłynąć wyspę Boom Island, na którym biwakowaliśmy. Niestety nasze plany nie ziściły się z powodów, na które nie mieliśmy wpływu: Pomimo, że próbowałem skupić się na pozytywach podczas tej wyprawy, okazała się ona niezbyt udana.

Księżyc odbijający się w wodzie vis-a-vis naszego miejsca biwakowego

Oczywiście słuchanie radia, a zwłaszcza wiadomości kilka razy dziennie, stanowiło naszą codzienną rutynę. Podczas naszego pobytu miało miejsce kilka znaczących wydarzeń:

• 18 czerwca 2023 Titan, batyskaf, zaginął podczas ekspedycji do wraku Titanica na północnym Atlantyku u wybrzeży Nowej Fundlandii w Kanadzie — i dopiero po 4 dniach ustalono, że implodował tego samego dnia.

• 23 czerwca 2023 nastąpiło ‘powstanie’ Grupy Wagnera, kiedy jej lider Jewgienij Prigożyn wezwał do „marszu i sprawiedliwości”, a następnie zajął miasta Rostów nad Donem i Woroneż, co skłoniło Władimira Putina do pojawienia się w telewizji i wygłoszenia przemówienia do narodu, że ma miejsce próba zamachu stanu 24 czerwca 2023.

• 26 czerwca 2024 Olivia Chow została wybrana na burmistrza Toronto; jej zwycięstwo było spodziewane.

ZWIERZĘTA

Jak wcześniej wspomniałem, nie widzieliśmy żadnych niedźwiedzi, co było dobrą rzeczą: mimo że wiedziałem, iż bardzo rzadko atakują ludzi, Krzysztof i ja już doświadczyliśmy szkód, jakie potrafią wyrządzić: podczas biwakowania na tej samej wyspie w 2015 roku nawet 4 czarne niedźwiedzie odwiedzały codziennie nasze miejsce, a jeden z nich zniszczył część naszych zapasów i wszystkie butelki z wodą.

Powszechny w Kanadzie niejadowity wąż "garter snake", coś w rodzaju zaskrońca

Zabraliśmy ze sobą 4 pojemniki aerozolu na niedźwiedzie. Jeden pojemnik nie posiadał zabezpieczającej blokady i upuściłem go, nie zdając sobie nawet z tego sprawy. Gdy uderzył o ziemię, nacisnęła się dźwignia i nastąpiło chwilowe rozpylenie zawartości… prosto w moją twarz! Nagle poczułem okropny smak w ustach, który utrzymywał się przez kilkanaście minut. Zajęło mi jakiś czas, zanim zorientowałem się, co się stało!

Dość powszechny żółw "Midland Painted Turtle"

Wiedzieliśmy jednak inne zwierzęta. Oczywiście mewy szybko przyleciały na skałę, gdzie zostawiliśmy wnętrzności i rybie głowy. Było fascynujące obserwować, jak połykają ogromne kawały mięsa i rozrywają je na mniejsze za pomocą dziobów! Nawet wybuchło kilka bójek między nimi o najlepsze kawałki.

Raz widziałem małą sarnę na końcu zatoki. Pomimo bliskości stawu bobrowego, nigdy nie spostrzegliśmy bobrów — są one głównie aktywne w nocy, toteż często je słyszeliśmy, będąc w namiotach.

Żółwie ciągle kopały miejsca do zniesienia jajek. Niestety, gwałtowna burza w ciągu kilku minut zniweczyła ich pracę

Widzieliśmy wiele żółwi (Midland Painted Turtles), które często wędrowały po lądzie i wykopywały dołki, zapewne aby w nich znieść jajka. Czasami obserwowałem (i filmowałem) je przez ponad godzinę! Były bardzo zdeterminowane, wykopywały dołki w miękkiej ziemi i pracowały bez ustanku. Miałem nadzieję w końcu zobaczyć, jak składają jaja, lecz silny deszcz w ciągu kilkunastu minut całkowicie zniweczył ich pracę.

Przepiękny staw bobrowy na naszym miejscu biwakowym. W 2020 r. Bulent i ja przeciągnęliśmy kanu przez tamę bobrów i spędziliśmy ponad godzinę, pływając na tym przepięknym miejscu. Miałem zamiar to samo zrobić w 2023 z Krzysztofem, ale jeden z nas był zbyt leniwy, aby przenieść kanu...

Natknąłem się też na węża „zaskrońca” (Garter Snake); inny wąż najwyraźniej wpełzł pod namiot Krzysztofa i zginął pod jego ciężarem; dopiero gdy zaczął się rozkładać, Krzysztof zorientował się, co się stało! Ogromny żółw z rodziny snapping turtle podpłynął raz do skały, na której siedziałem i wędkowałem, ale szybko zniknął w ciemnej wodzie.

Na szczęście tama bobrów na stawie bobrowym była solidna i wytrzymała napór wody w czasie rzęsistego deszczu

Wielokrotnie widzieliśmy krążące sępniki różowogłowe (Turkey Vultures). Jednak największą atrakcją wyprawy było dwukrotne zobaczenie orła bielika! Majestatycznie krążył nad naszym obozem. Co ciekawe, Bulent i ja widzieliśmy orła bielika również w 2020 roku, niemal w tym samym miejscu.

WĘDKOWANIE

Zawsze uważałem rzekę French River za jedno z najlepszych miejsc do wędkowania. W poprzednich latach było normalne, że w niecałą godzinę złowiłem przynajmniej jedną rybę nadającą się na obiad dla 2 osób. Toteż nie zabraliśmy ze sobą zbyt dużo jedzenia, licząc na posiłki rybne. Mieliśmy więc dużo oleju, warzyw, cebul, czosnek i liczne przyprawy specyficznie do przyrządzania złowionych ryb. Nawet wziąłem ze sobą dokładne ilustracje o różnych technikach filetowania ryb i przepisy na zupy rybne.

Pomimo wysiłków, wraz z Krzysztofem udało nam się jedynie złowić 3 ryby podczas całego okresu pobytu!

Już następnego dnia po przybyciu rzucaliśmy z brzegu i złowiliśmy szczupaka; potem następnego dnia, po kilku godzinach wędkowania, kolejnego szczupaka i okonia. I na tym skończyły się nasze sukcesy wędkarskie—na zaledwie trzech rybach w ciągu 2 tygodni!

Pobliskie zatoczki były idealnym miejsce na łowienie ryb... tylko że nie nie było żadnych ryb!

Zdawałem sobie sprawę, że nie jesteśmy specjalnie doświadczonymi wędkarzami, że nasz sprzęt jest prosty i tani, i że nie jesteśmy takimi zapaleńcami, jak większość wędkarzy. Ale pomimo wszystko to nie usprawiedliwiało naszych żałosnych wyników! Często rzucaliśmy przez godzinę lub dwie: rano, popołudniu i wieczorem, i nawet nie zahaczyliśmy żadnej ryby na haczyk! Nie widzieliśmy też nigdy rzucających się z wody ryb — zazwyczaj jest to oznaka, że ryby żerują. Po pewnym czasie wędkowanie stało się bardzo monotonnym i bezproduktywnym zajęciem; traktowaliśmy go jako formę ćwiczeń fizycznych i rozrywki, nie licząc na złowienie czegokolwiek.

Nie wiem, czy nawet powinniśmy się taką marną rybą chwalić?

Jednakże okazało się, że byliśmy w dobrym towarzystwie. Zatoka, nad którą biwakowaliśmy, okazała się idealnym miejscem do wędkowania i codziennie ją odwiedzało kilka łodzi motorowych, wypełnionymi nawet pięcioma wędkarzami. Obserwowaliśmy, jak rzucają we wszystkich kierunkach lub powoli ciągną za sobą błyski. Większość łodzi posiadały echosondy, solidne podbieraki, a używany przez nich sprzęt wędkarski było o niebo lepszy od naszego. Pomimo tego ich wyniki łowieckie były gorsze od naszych — tylko raz widzieliśmy, jak ktoś złowił JEDNEGO bardzo małego szczupaka, który natychmiast został wypuszczony! Jednego ranka rodzina z czwórką dzieci spędziła w naszej zatoce ponad 2 godziny, nieustannie zarzucając we wszystkich miejscach zatoczki. Niezmiernie rozczarowani, w końcu odpłynęli, nie złowiwszy ani jednej ryby—a jak mi powiedzieli, wędkowanie było głównym celem ich przyjazdu na rzekę French River.

W drugim dniu pobytu Krzysztof z zapałem oprawia złapaną rybę-po raz ostatni!

Pewnego wieczora spostrzegłem łódkę z wędkarzami, powoli posuwającą się wzdłuż skalistego brzegu jednej z wysp, około kilometra od naszego obozu. Ponieważ nie było wiatru, a dźwięk niósł się świetnie po wodzie, dochodziły do mnie rozmowy z łodzi i z nich wywnioskowałem, że jest to grupa wędkarzy. Po ponad godzinie nagle usłyszałem z tamtej strony zgiełk.

— A walleye, a walleye!” (sandacz) — krzyczeli podekscytowani, jakby złowili kilkudziesięciu kilogramowego trofealnego szczupaka amerykańskiego (Muskellunge)!

Założę się, że to była jedyna ryba, jaką złapali od dłuższego czasu!

PO ZAKUPY DO NOËLVILLE

Brak ryb — a więc i jedzenia — ostatecznie doprowadził do tego, że zaczęło nam brakować jedzenia i popłynęliśmy do przystani (2 godziny wiosłowania). Przycumowaliśmy kanu do pomostu, wsiedliśmy do samochodu i pojechaliśmy do miasteczka Noëlville (46°08'01.1"N 80°25'53.9"W / 46.133639, -80.431639), której francuskojęzyczni mieszkańcy stanowili większość. Zresztą miałem okazję z nimi na ten temat porozmawiać. Właściwie wszyscy byli dwujęzyczni; chociaż nie tak dawno temu francuski był głównym językiem przez nich używanym, obecnie młodzi coraz częściej posługiwali się na co dzień angielskim. Również powiedzieli, że mają duże trudności z dogadaniem się z francuskojęzycznymi mieszkańcami prowincji Quebec! Tak więc z tego wnioskuję, że w Kanadzie są różne i odmienne dialekty tego języka. Udaliśmy się do lokalnego supermarketu (Foodland) i kupiliśmy trochę jedzenia. Od razu zauważyłem, że ceny były znacznie wyższe od tych w aglomeracji torontońskiej. Przywieźliśmy ze sobą puste butelki, by nabrać wody pitnej. Polecono nam jednak kupić wodę w lokalnym sklepie (Home Hardware) i tak zrobiliśmy; mimo że miałem filtr, wolałem unikać picia wody z jeziora, nawet przefiltrowanej. 

W środku restauracji the Hungry Bear

Kupiliśmy też dwie duże sałatki — obaj mieliśmy ochotę na świeże warzywa — i pojechaliśmy do restauracji the Hungry Bear, gdzie spożyliśmy je na ławce przed restauracją, obok dużej mapy French River. Potem wróciliśmy do przystani Hartley Bay Marina, wrzuciliśmy nasze rzeczy do kanu i popłynęliśmy z powrotem na nasze obozowisko. Oczywiście kupiliśmy też piwo i lód — zimne piwo smakowało wyśmienicie w tak upalną pogodę!

KOMARY I MUCHY

Przypuszczałem, że z powodu upalnej i suchej pogody komary będą mniej dokuczliwe niż zwykle. Niestety myliłem się — i powinienem był wiedzieć lepiej: podczas biwaku na French River z Krzysztofem w 2018 roku, na miejscu niedaleko obecnego, też było bardzo gorąco. Tak gorąco, że wybuchł pożar w parku i musieliśmy natychmiast ewakuować się. Wtedy, mimo bardzo suchych suchego lata i braku deszczu (również nie wolno było rozpalać ognisk), wieczorami pojawiały się takie chmary i chmury komarów, że dosłownie nic nie dało się robić i musieliśmy chować się w namiotach między 20:00 a 21:00.

Może nie jest to przyjemny widok, ale tego rodzaju "pułapka" świetnie łapała muchy

To lato było bardzo podobne w tym względzie. Około godziny 21:00 (najlepszy czas, by delektować się widokiem siedząc na skale, wyruszyć na przejażdżkę na kanu, powędkować lub posiedzieć przy ognisku, JEŚLI nie obowiązywałby zakaz palenia) pojawiały się roje komarów — tak liczne, że spryskiwanie anty-komarowym środkiem DEET było całkowicie bez sensu, bo i tak wlatywały nam do oczu, nosa, uszu i ust. Musieliśmy więc pośpiesznie uciekać do namiotów i pozostawać tam aż do rana. Z powodu upału nocne pływanie na kanu byłoby idealne, ale komary temu przeszkodziły.

Typowy widok na rzece French River. Niektóre z tych domków letniskowych należą od mieszkańców USA. W 2020 roku, w czasie COVID-19, wiele z nich było pustych, bo ich właściciele nie byli w stanie przekroczyć granicy i przyjechać do Kanady

Chociaż w ciągu dnia było trochę komarów — zwłaszcza w głębi lasu — siedząc na otwartym terenie prawie nie odczuwaliśmy ich obecności. Jednak inne owady okazały się wyjątkowo uciążliwe — muchy końskie i muchy ślepaki. Były wszędzie i trzeba było bardzo uważać, by nie zadały nam bolesnych ukąszeń. Środek DEET w tym wypadku był w miarę skuteczny. Zastosowaliśmy też metodę eliminującą ponad 90% tych owadów. Te muchy zawsze krążyły nad naszymi głowami i często siadały na czubku głowy lub czapkach. Przykleiliśmy więc nakryć głowy lepkie paski, przeznaczony do łapania much. Działały bez zarzutu! Każda mucha, która siadła na kleistym pasku, zostawała na nim… na zawsze! Po niecałych 2 dniach nasze przylepce były pełne martwych much i trzeba je było wymienić.

Gładka skała stanowiła super miejsce do spożywania posiłków i podziwiania zatoczki, a wieczorami siedzenia przy ognisku (co robiliśmy w 2020 roku)

Sezon dokuczliwych muszek meszek (Black Fly) zwykle kończy się pod koniec czerwca, ale musiały one jeszcze występować, bo zostałem kilka razy ukąszony. Oczywiście nie przejmowałem się nimi — gdybyśmy biwakowali w maju/czerwcu, byłem pewien, że szybko wrócilibyśmy do domu z ich powodu.

POGODA

Pogoda okazała się największym problemem i w dużej mierze zrujnowała nasz pobyt. Było tak gorąco i sucho, że 1 czerwca 2023 roku ogłoszono zakaz palenia ognisk we wszystkich rejonach północnego Ontario, co było zrozumiałe: upał był niesamowity, a liczne pożary lasów, szczególnie w prowincji Quebec, wymknęły się spod kontroli. Brak możliwości siedzenia przy ognisku wieczorem (nie wspominając o używaniu go do gotowania) był dużym rozczarowaniem, ale oczywiście zaakceptowaliśmy to — i nie przypuszczam, aby jacyś inni turyści łamali ten zakaz.

Temperatura na zewnątrz była +35 C

Niemniej nie spodziewaliśmy się aż tak dokuczliwej pogody. Piekielny upał (temperatury w środku dnia sięgały 35 stopni Celsjusza, a z powodu wilgotności czuło się, jakby było powyżej 40 stopni) uczynił nasz pobyt nie do zniesienia. Było po prostu niemożliwe przebywać na otwartej przestrzeni — każdego ranka ustawialiśmy krzesła pod plandeką lub szukaliśmy cienia. Pływanie na kanu po otwartej wodzie kompletnie odpadało. Co jakiś czas musieliśmy przesuwać krzesła, by pozostawały w cieniu. Czytaliśmy książki, rozmawialiśmy i po prostu staraliśmy się relaksować, często popijając wodę.

PRZECZYTANE KSIĄŻKI

Zabrałem ze sobą do czytania kilka książek. „Lenin's Tomb: The Last Days of the Soviet Empire” (Grób Lenina: Ostatnie Dni Sowieckiego Imperium) Davida Remnicka, laureata Nagrody Pulitzera, okazała się znakomitą lekturą o upadku Związku Sowieckiego. Dla tych, którzy z jakichś niezrozumiałych powodów wciąż bronią tego systemu, powinna być to obowiązkowa publikacja!


Potem sięgnąłem po książkę, o której od lat bardzo dużo słyszałem —
„The Painted Bird” (Malowany Ptak) Jerzego Kosińskiego. Według twierdzeń autora, książka miała charakter autobiograficzny i była oparta na prawdziwych wydarzeniach. Mówiąc o niej w skrócie — była po prostu odrażająca! Ponadto, wbrew twierdzeniom autora, stanowiła fikcję (jak ustalili później inni pisarze i dziennikarze). Biorąc pod uwagę, że Kosiński nauczył się angielskiego dopiero w wieku około dwudziestu lat, wydawało mi się bardzo wątpliwe, by napisał tę książkę w języku angielskim. Ogólnie uznałem, że tylko człowiek o chorym umyśle, zmagający się z poważnymi problemami natury psychicznej, był w stanie napisać taką makabryczną historię.

DYMY I BURZE

Widok rozciągający się z naszego miejsca. Bez problemu widzieliśmy położony na wyspie domek letniskowy i przebywających w nich mieszkańców


A to ten sam widok, gdy pojawiły się dymy pożarów lasów z Quebec. Praktycznie nic nie można było zobaczyć!

Jednego poranka obudziłem się o 7:00 rano, bo poczułem zapach dymu. „Czy ktoś pali ognisko?”, zastanawiałem się. Jednak w chwili, gdy wyszedłem z namiotu, od razu wiedziałem, co się dzieje: nie tylko niebo było bardzo zadymione, ale też nad wodą „wisiał” dym, a oddalony o kilometr domek letniskowy był praktycznie niewidoczny. Wkrótce oczy zaczęły mi łzawić i nawet miałem drobne problemy z oddychaniem. Dym pochodził z pożarów lasów w Quebecu, setki kilometrów na północ od nas. Mieliśmy kilka dni takiej zadymionej pogody.

To NIE są poranne pary, ale dym z pożarów lasów!

Gorąca i wilgotna pogoda często powodowała gwałtowne burze i mieliśmy „przyjemność” doświadczyć dwóch takich zjawisk. Pierwsza burza miała miejsce wieczorem, gdy przebywaliśmy już w namiotach. To była druga najgwałtowniejsza burza z piorunami, jaką przeżyłem biwakując w namiocie (najbardziej gwałtowną doświadczyłem, gdy wraz z Catherine biwakowaliśmy na wyspie Monument Island w parku Matienda Provincial Park w Ontario). Lało jak z cebra i coraz się błyskało i grzmiało, a odstęp między błyskiem a grzmotem stawał się coraz krótszy, aż zmniejszył się do poniżej jednej sekundy (co oznaczało, że uderzenia były bardzo blisko naszych namiotów). Co mieliśmy zrobić? Szukać schronienia? Gdzie? Leżałem na materacu nieruchomy, modląc się i ciesząc, że namiot Eureka El Capitan 3 jest całkowicie wodoodporny! Burza trwała około 30 minut i potem powoli zaczęła się oddalać. Druga burza także miała miejsce późnym wieczorem, ale na szczęście błyskawice wydawały się być dużo dalej od naszego obozu.

Z powodu dymu niektóre zdjęcia były całkiem artystyczne!

Nie tylko obawiałem się, że piorun może uderzyć w nasze namioty lub bardzo blisko nich. Również brałem pod uwagę dwie inne nieciekawe ewentualności. Pierwsza to wzrastający poziom wody. Mój namiot był bardzo blisko brzegu i jeżeli poziom wody w rzece nagle podniósłby się chociażby o 1 metr, mój namiot zostałby zalany. Druga, stanowiąca o wiele bardziej realne i poważniejsze niebezpieczeństwo, to przerwanie się tamy bobrowej, dzięki której powstało jeziorko bobrowe, znajdujące się kilka metrów powyżej naszego miejsca biwakowego, o rzut kamieniem od namiotów. Ba, nawet przez nasze obozowisko płynął maleńki „strumyk,” wypływający właśnie z jeziora bobrowego (po burzy stał się szerszy i dosięgnął mojego namiotu, który musiałem przesunąć kilka metrów dalej). Jeśli nagły przybór wody w stawie bobrowym spowodowałby przerwanie tamy bobrowej, wtedy rwący nurt, przypominający mały wodospad, mógłby dosłownie zmyć nasze namioty — i nas przebywających w środku — do wody! Wątpię, byśmy mieli czas przeciąć namiot i wydostać się w całkowitej ciemności i ulewie. Jakby nie było, tama bobrowa pękła w parku Bon Echo Provincial Park w 1992/93 r. i w ciągu kilku godzin całe jezioro bobrowe dosłownie zniknęło (więcej o tym wydarzeniu i zdjęcia znajdziesz w moim blogu: https://ontario-nature-polish.blogspot.com/2021/12/w-parkach-bon-echo-i-darlington-w.html).

Świetne miejsce na dopływanie o odpływanie na kanu

Mieliśmy nadzieję, że po burzach zniesiony zostanie zakaz palenia ognisk, ale tak się nie stało — w końcu burza mogła być lokalna, a większość terenów wciąż była bardzo sucha. Ponadto wielu strażaków z Ontario pojechało pomagać gaszeniu pożarów w Quebecu i rząd nie chciał ryzykować w jakikolwiek sposób.

Kilka dni po przybyciu na biwak, wbiłem w ziemię ten patyk w miejscu, do którego dochodziła woda. W ciągu naszego pobytu poziom wody znacznie się obniżył i patyk znajdował się ok. 2 metry od wody

Muszę jeszcze dodać, że kiedy pierwotnie przybyliśmy na miejsce biwakowe, wbiłem w ziemię patyk, by zaznaczyć poziom wody. Gdy opuszczaliśmy obóz, patyk był oddalony o ponad 2 metry od brzegu — kolejny dowód, jak było sucho!

OPUSZCZAMY NASZE MIEJSCE BIWAKOWE

Czwartego czerwca 2023 spakowaliśmy się i już o godzinie 8:30 rano wyruszyliśmy do Hartley Bay Marina. Poranek był bezwietrzny, słoneczny i strasznie upalny, a dotarcie do przystani zajęło nam 90 minut. Mimo wczesnej pory, upał i palące słońce były tak męczące, że po godzinie wiosłowania obaj byliśmy wyczerpani. Jednak zdawaliśmy sobie sprawę, że nie ma sensu się zatrzymywać — poza tym znalezienie cienia było niemal niemożliwe.

A tak na marginesie… Tydzień lub dwa później, jedna z grup organizacji MeetUp, do której należałem, zorganizowała weekendową wyprawę kanu bez przenoszenia kanu (nie było portaży). Bardzo poważnie rozważałem wzięcie w niej udział, lecz perspektywa całodniowego wiosłowania w takiej pogodzie natychmiast mnie zniechęciła.

Od czasu do czasu widzieliśmy na wodzie kajakarzy lub kanusitów

Gdy wiosłowaliśmy, myślałem o tym, ile razy tu wracałem od pierwszej wyprawy w 1995 roku i jak każda wizyta wzbogaciła moje życie i jak dużo niezapomnianych wrażeń przywiozłem z każdej wycieczki po tej rzece.

Typowe brzegi rzeki French River

Gdy dopływaliśmy do przystani, poczułem ulgę i smutek, że oto opuszczam to cudowne miejsce i udaję się do codziennego, „cywilizowanego” świata. Jednakże zawsze coś za sobą pozostawiam na French River. A za każdym razem, gdy opuszczam to miejsce, już planuję powrót do niego. I niezależnie, ile razy odwiedzam te tereny, za każdym razem przeżywam coś nowego i doświadczam nowych wrażeń.

RESTAURACJA THE HUNGRY BEAR, GRUNDY LAKE PARK I MIASTO PARRY SOUND

Oryginalne wyroby w sklepie the Trading Post-niestety, robione w Chinach

Po opuszczeniu Hartley Bay pojechaliśmy ponownie do restauracji the Hungry Bear na pysznego hamburgera, frytki i kawę. Odwiedziliśmy też przylegający sklep Trading Post, pełen oryginalnych kanadyjskich pamiątek (część, niestety, robiona była w Chinach). Niektóre od razu przykuły moją uwagę — na przykład torebki i etui na okulary z motywami indiańskimi, które chciałem kupić dla Catherine. Zrobiłem im zdjęcia, bo chciałem najpierw zapytać ją, czy w ogóle ich potrzebuje (Catherine posiadała dosłownie wszystko i bardzo niechętnie gromadziła nowe rzeczy, których nie potrzebowała). Dopiero po jakimś czasie byłem w stanie się z nią skontaktować i otrzymać jej akceptację. „Nie ma problemu”, pomyślałem, bo za miesiąc miałem przejeżdżać obok Trading Post jadąc do niej do Minnesoty. Niestety, wówczas wszystkie produkty, które pragnąłem kupić, były już wyprzedane!

Nie wiem, jaka jest jakość tego produktu, ale wygląda ciekawie

Następnie pojechaliśmy do małej mieściny Alban do sklepu spożywczego i sklepu monopolowego, a potem do Grundy Lake Provincial Park, ponownie zatrzymując się na miejscu kempingowym numer 113 (45°55'39.1"N 80°32'59.6"W / 45.927533, -80.549900). Zakaz ognisk wciąż obowiązywał, więc smażyliśmy steki na żeliwnej patelni. Rankiem 5 lipca 2023 porozmawialiśmy z kilkoma osobami, biwakującymi na przyległym miejscu — pokazałem jednej z nich mapę French River Provincial Park i zostawiłem moją wizytówkę, by mogła zajrzeć na moje blogi. Rano spakowaliśmy się, a Krzysztof umył żeliwną patelnię i zostawił ją gdzieś do wyschnięcia. Niestety to był ostatni raz, kiedy ją widzieliśmy…

Ponownie w parku Grundy Lake na miejscu nr 113. Ta przesieka prowadzi z naszego miejsca do jeziora

W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się w Parry Sound, ponownie odwiedziliśmy Salvation Army Thrift Shop, a potem spędziliśmy kilkanaście minut w Stockey Art Center i ruszyliśmy w drogę powrotną do domu.


Więcej zdjęć z tej wycieczki

Blog in English about this trip / Blog w języku angielskim o tej wycieczce