Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wakacje. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wakacje. Pokaż wszystkie posty

piątek, 21 sierpnia 2020

VARADERO, KUBA: DWA TYGODNIE W HOTELU ROC BARLOVENTO, WYCIECZKI DO SANTA MARTA I MATANZAS, LISTOPAD 2018

Blog in English: http://ontario-nature.blogspot.com/2020/08/varadero-cuba-two-weeks-in-hotel-roc.html 

Więcej zdjęć z tej wycieczki: https://www.flickr.com/photos/jack_1962/albums/72157715579022731


Pumpkin i Che

Nigdy nie miałem specjalnie chęci, aby pojechać do Varadero, gdzie spodziewałem się zobaczyć prawie 100 różnych hoteli i kurortów, piaszczyste plaże - i nic więcej. Na szczęście się myliłem! To prawda, że wiele hoteli znajdujących się we wschodniej części Półwyspu Hicacos (na wschód od Calle 64) jest niezmiernie luksusowych, większych i oferujących znacznie wyższy standard, ale znajdują się one ‘w szczerym polu’, poza nimi i pięknymi plażami właściwie niczego nie ma—trzeba brać autobus lub taksówkę, aby coś więcej zobaczyć. Natomiast zachodnia część Varadero przypomina małe miasteczko. Nasz hotel, Roc Barlovento, znajdował się bardzo blisko mostu nad kanałem nawigacyjnym Kawama, na samym początku półwyspu Hicacos. Tak więc okazało się, że jest to DOSKONAŁA lokalizacja! Często spacerowaliśmy kilka kilometrów główną ulicą Varadero (Avenida 1ra) i zaglądaliśmy do różnych restauracji, sklepów, parków, hoteli, domów prywatnych i innych atrakcji—nawet konsulat Kanady znajdował się niedaleko hotelu. Wieczorami przechadzaliśmy się wzdłuż kanału, gdzie Kubańczycy łowili ryby i krewetki, a po drodze zobaczyliśmy rezydencję Al Capone, Casa de Al (chociaż jest prawie pewne, że Al Capone nigdy tam nie był). Jednak najlepsze spacery były do miejscowości Santa Marta, położonej tuż za mostem, który łączył półwysep Hicacos z pozostałym lądem. 

Kubańczycy wędkują pod mostem łączącym Varadero z resztą Kuby

Był to nasz 14 wyjazd na Kubę w ciągu 10 lat (od 4 do 18 listopada, 2018). Wybraliśmy hotel Roc Barlovento głównie z powodu licznych pozytywnych recenzji opublikowanych na TripAdvisor - i na pewno nie zawiedliśmy się. Manager był Niemcem – dlatego może hotel był dość dobrze zarządzany (chociaż potrzeba byłoby o wiele więcej, niż niemiecki zarząd, by rzeczywiście dokonać widocznych i radykalnych zmian na Kubie….). 

W budynku po lewej stronie była restauracja i na zewnątrz spożywaliśmy posiłki, a w budynku po prawej stronie chodziliśmy na codzienną poranną jogę/gimnastykę.

Hotel był całkiem dobrze zaprojektowany, w hiszpańskim stylu, stosunkowo mały i przytulny i przez to nie potrzeba dużo chodzić pomiędzy restauracjami, sklepami, plażą i pokojami hotelowymi. A do tego jest tylko dla dorosłych—nie było więc żadnych płaczących i biegających dzieciaków! Około 60% turystów to Kanadyjczycy (mówiący po angielsku i francusku), 30% Niemcy, jak też spotkaliśmy przybyszów z Hiszpanii, Włoch i innych krajów. 

Poranne ćwiczenia jogi, prowadzone przez Zahilys (z prawej)

Hotel miał 3 baseny, ale nigdy z nich nie korzystaliśmy. Mały sklepik, tienda, posiadał dość dobry wybór napojów, rumów, wódek, szamponów, ubrań, kosmetyków i tym podobnych artykułów. Malutki stoisko w środku hotelu sprzedawało pocztówki i znaczki (skrzynka pocztowa była w hotelu—od razu musze wspomnieć, że wysłałem 10 kartek pocztowych i żadna z nich nie dotarła do adresatów), jak też kilkakrotnie artysta-malarz malował i sprzedawał obrazy. W recepcji hotelowej można było wymienić walutę, ale kurs był bardzo słaby - zaledwie 68 CUC za $100 kanadyjskich, podczas gdy bank oferował około 73,50 CUC. Kilka bardzo przyjaznych (i spasionych) kotów wałęsało się po terenach hotelowych, zwłaszcza podczas posiłków w pobliżu stolików przed restauracją—ale hotel też ustawił specjalną ‘kawiarnię dla kotów’, gdzie turyści mogli zostawiać im przysmaki. Nic dziwnego, że było niezmiernie wybredne! 

Front hotelu Roc Barlovento

O 10 rano odbywały półgodzinne ćwiczenia ‘stretching’ i jogi, prowadzone przez Zahilys, bardzo przyjemną Kubankę, która pracowała przy animacji i prowadziła również inne zajęcia. Jednak nie było zbyt wielkiego zainteresowanie tą aktywnością i dość często byliśmy jedynymi uczestnikami. W małej budce można było otrzymać ręczniki plażowe—w niej mieściła się też mała biblioteka z książkami w językach angielskim, francuskim i niemieckim, do której dotowaliśmy nasze 4 przeczytane pozycje. Każdego wieczoru odbywały się różne występy rozrywkowe, ale uczestniczyliśmy tylko w jednym, który miał miejsce w basenie i był imponujący! W hotelu można też wykupić różne wycieczki. Pod koniec naszego pobytu pojawiła się informacja o bardzo tanim przejeździe autobusowym do Hawany - myślę, że kosztował 40 CUC w obie strony lub 25 CUC w jedną stronę na osobę. 

Plaża w hotelu Roc Barlovento

Dwa tygodnie przed przyjazdem wysłaliśmy do hotelu e-mail, prosząc o cichy pokój na najwyższym piętrze i rzeczywiście nasza prośba została spełniona - otrzymaliśmy pokój nr 333. Z okna widzieliśmy część kortu tenisowego i dużo zieleni. Od czasu do czasu czuliśmy zapach ropy / benzyny - około 1 km od naszego hotelu, w Santa Marta, znajdowały się dwie wieże wiertnicze. 

Nasz pokój nr 333 w hotelu Roc Barlovento

Balkon był mały, ale wystarczający, aby na nim usiąść i wygrzewać się na słońcu. Pokój posiadał 2 podwójne łóżkami, telewizor HD z około 25 kanałami—jednym z nich był kanał CNN (przeznaczający ponad 95% czasu antenowego na wiadomości związane z osobą prezydenta Trumpa, co było niezmiernie nudne—pozostałe 4% na sprawy dotyczące USA i tylko 1% na wiadomości międzynarodowe – zapewne w Związku Radzieckim telewizja było bardziej interesująca!) Sejf było płatny (2 CUC dziennie, 28 CUC przez 2 tygodnie). Zawsze mieliśmy ciepłą i zimną wodę, klimatyzator działał idealnie i łatwo było zdalnie zmienić przepływ powietrza lub temperaturę. Mała lodówka dobrze chłodziła nasze napoje. Trzy razy mieliśmy drobne problemy (z sejfem i zasłoną) - w ciągu 10 minut od ich zgłoszenia przyszedł technik i je naprawił. Kilka razy nasze karty magnetyczne przestały działać i musieliśmy iść do lobby, aby je ponownie zaprogramować. Pokojówka, Norian, była bardzo dokładna i zawsze po powrocie z plaży zastawaliśmy nasz pokój wysprzątany. 

Zawsze spożywaliśmy śniadania, obiady i kolacje na zewnątrz, taka możliwość była jedną z bardzo dla nas ważnych zalet tego hotelu

Plaża była rozległa i piaszczysta, było na niej dużo zawsze wolnych krzeseł i palapas. Mogliśmy też obserwować romantyczne zachody słońca. Często kąpałem się w oceanie—pierwsze 30 metrów było bardzo płytkie. Pod koniec naszego pobytu zrobiło się wietrznie, fale stały się dość spore i pojawiła się żółta, a następnie czerwona flaga (zakaz pływania). Pewnego razu niespodziewanie pokaźna fala przetoczyła się przez plażę, zaskakując wielu relaksujących urlopowiczów (i zalewając ich rzeczy). 

Catherine zawsze na śniadania jadła owoce-i oczywiście na świeżym powietrzu!

Innym bardzo istotnym powodem, dla którego wybraliśmy ten właśnie hotel, była możliwość spożywania wszystkich posiłków na świeżym powietrzu—zresztą nie korzystało z tej sposobności zbyt wiele turystów. My natomiast ani razu nie jedliśmy wewnątrz! Jedzenie było ogólnie podobne każdego dnia, ale urozmaicone i smaczne - często nawet pyszne. Na śniadanie zawsze jadłem jajka z boczkiem, a czasem omlety, a także mnóstwo owoców, soków i jogurt. Zwykle nie jedliśmy lunchu, ale dwukrotnie się skusiliśmy i był doskonały - oprócz regularnych posiłków, rozstawiono na powietrzu ogromny grill i serwowany wyśmienite steki, hamburgery, hot dogi i inne dania z grilla. Podczas kolacji kucharz serwował wspaniałą wieprzowinę i wołowinę z grilla, a także kilka rodzajów ryb, krewetek, kalmarów i małży. Można też było zamówić spaghetti i pizzę. Były też przepyszne gulasze, kurczak, szynka parmeńska, ser i sałatki. Nie natknąłem się jednak na pomidory, które uwielbiam. Kelnerzy zawsze przynosili do naszego stołu kawę, soki, wino lub piwo. W pobliżu plaży znajdował się bar przekąskowy, serwujący podstawowe jedzenie - hamburgery (bardzo dobre), hot dogi, kanapki z szynką i serem, owoce i sałatę. Obok znajdował się bar z zimnym piwem i napojami alkoholowymi. 

Widok z naszego pokoju numer 333

W lobby hotelowym znajdował się mały barek, ale z powodu podjeżdżających samochodów, taksówek i autobusów było tam gwarno i zalatywało spalinami. Wieczorem można było posłuchać muzyki na żywo—uwielbiałem skrzypka i gitarzystę, byli fantastyczni. Bar na centralnym placu (w sąsiedztwie restauracji meksykańskiej) był doskonały, posiadał dużo stołów i krzeseł i nigdy nie było do niego kolejek - często zatrzymywaliśmy się w nim na drinka w drodze z plaży. Ogrodnicy często przynosili na plażę orzechy kokosowe i od razu je odpowiednio obierali dla turystów. 

Case de Al niedaleko hotelu Roc Barlovento. Jakoby mieszkał tutaj Al Capone, ale według mojego 'research' najprawdopodobniej ten słynny gangster nigdy nawet nie odwiedził Varadero!

Podczas naszego piętnastodniowego pobytu, 12 lub 13 dni było dość słonecznych i gorących (ponad +30 ° C). Ponieważ często pozostawialiśmy otwarte drzwi balkonowe, widzieliśmy w naszym pokoju kilka komarów, ale poza tym nie spostrzegłem żadnych innych owadów. 

Słynny PRL-owski 'maluch', Polski Fiat 126p, nadal jest stosunkowo popularny na Kubie. W latach siedemdziesiątych XX w. pamiętam bardzo podobne scenki z ulic warszawskich - widocznie samochody owego okresu nie były zbyt dobre

Często przechadzaliśmy się z hotelu do miejscowości Santa Marta - dojście do mostu zajmowało nam około 2 minuty, po jego przejściu skręciliśmy w lewo i już szliśmy ulicami miasteczka. Było one całkiem ładne, z mnóstwem restauracji, kawiarni i casas particulares. Większość restauracji oferowała bardzo urozmaicone dania po rozsądnych cenach. W niedzielny poranek udaliśmy się na targ—warto było! Farmerzy sprzedawali mnóstwo owoców i warzyw, wszystkie ceny były w CUP (tj. Moneda National, 25 CUP = 1 CUC = 1 USD) i produkty były bardzo tanie. Kupiłem ‘swojskie’ piwo za około 6 CUP od szklanki, całkiem dobre, bardzo różniło się od sprzedawanego komercyjnie. Nabyliśmy także pyszne jedzenie od sprzedawcy ulicznego. 

W niedzielę w mieście Santa Marta farmerzy sprzedawali swoje wyroby. Ceny były ogólnie niskie, szczególnie za owoce i warzywa. Tu na przykład mięso kosztuje 25 CUP za funta, tzn. jednego amerykańskiego dolara za prawie pół kilograma

Miasteczko miało dużo casas particulares i odwiedziliśmy jedno z nich. Właściciel mówił po angielsku, odwiedził nawet Kanadę (na zaproszenie turystów, z którymi się zaprzyjaźnił) i opowiedział nam wiele ciekawych historyjek o tym mieście. Ponieważ wielu jego mieszkańców pracowało w hotelach w Varadero, powodziło im się nie najgorzej, co było widać po wielu zadbanych i dużych domach prywatnych.

Santa Marta, farmerzy sprzedają swoje wyroby na 'wolnym rynku'.

Kilka razy wstąpiliśmy do prywatnej kawiarenki na bardzo dobrą kawę i ciasteczka. Otworzyła się zaledwie rok temu, całe wyposażenie było fabrycznie nowe, a na błyszczących aparatach do parzenia kawy i cappuccino widniały napisy, „Made in Italy”. 

Catherine w sklepie tytoniowo-alkoholowym, nad którym patronuje wszechobecny Che

Wieczorem wielokrotnie spacerowaliśmy wzdłuż kanału - zwykle gromadziły się tam grupy kubańskich wędkarzy. Chodziliśmy także po Avenida 1ra, nawet doszliśmy do słynnego baru „The Beatles Bar”, wchodząc po drodze do restauracji, kawiarni i sklepików, ‘tiendas’. 

Tego rodzaju antyczne samochody są częstym widokiem na Kubie

Gdy poszliśmy do banku, aby wymienić pieniądze, w środku znajdowało się ponad 10 turystów i musieliśmy czekać prawie godzinę - paszport był również wymagany do sfinalizowania transakcji. 

Słynny "The Beatles" bar w Varadero

Staraliśmy się jak najwięcej chodzić pieszo, ale kiedy byliśmy zmęczeni, zawsze czekało mnóstwo taksówek, ‘coco taxi’ i dorożek konnych, gotowych na podwiezienie nas do hotelu. Dwukrotnie skorzystaliśmy z autobusu hop-on-hop-off. Ostatni przystanek znajdował się prawie vis-a-vis naszego hotelu (w pobliżu restauracji La Sangria), kursował co 20 minut (rzadziej wieczorem), kosztował 5 CUC za osobę i zabierał nas do samego końca półwyspu Hicacos. 

Atrakcyjna Casa Particular (prywatny hotel/kwatera) w Santa Marta

Hotel oferował wycieczki do Hawany, ale ponieważ 10 lat temu spędziliśmy tydzień na zwiedzaniu tego pięknego miasta, postanowiliśmy odwiedzić jedynie miasto Matanzas, znajdujące się pomiędzy Hawaną a Varadero. Udało nam się znaleźć wygodną taksówkę za 30 CUC, która wysadziła nas w Matanzas na placu Libertad Square. Catherine poszła do Muzeum Farmaceutycznego, a ja zwiedziłem budynek rządowy, bodajże ratusz. 

Matanzas, Kuba-Libertad Square

Początkowo pracownicy nie chcieli mnie do niego wpuścić, ale wyjaśniłem, że tylko chciałem obejrzeć zdjęcia na ścianach. Przedstawiały wizytę Fidela Castro w tym mieście. Pośrodku placu znajdowała się statua Jose Marti. Następnie poszliśmy do restauracji w hotelu Velasco, sąsiadującym z Teatro Velasco, a potem ulicą Calle Milanes w kierunku morza, mijając Catedral de San Carlos Boromeo. 

Teatro Velasco

W końcu dotarliśmy do teatru Sauto, który był w remoncie. Na placu przed teatrem znajdowały się stare szyny tramwajowe—na Kubie swojego czasu w wielu miastach kursowały tramwaje, ale to już dawna historia. Teatr został otwarty w 1863 roku i był symbolem miasta. Takie sławy jak francuska aktorka Sarah Bernhardt, rosyjska tancerka Anna Pavlova, włoska piosenkarka operowa Enrico Caruso i hiszpański gitarzysta Andrés Segovia występowały na jego scenie. 

Teatro Sauto

W pobliżu teatru znajdowało się Museo de los Bomberos (Muzeum Strażaków), ale nie poszliśmy do niego. Spędziliśmy trochę czasu w Cafe i Cremeria Atenas vis-a-vis teatru i wypiliśmy kilka drinków, które były w dość przystępnej cenie. Siedząc na patio, mieliśmy wspaniały widok na budynek teatru i mogliśmy obserwować życie miasta. W pobliżu znajdowały się dwa mosty nad rzeką Rio San Juan. Nawiasem mówiąc, było bardzo gorąco i wilgotno i przez cały dzień wypiłem 9 puszek piwa Bucanero! 

Teatro Sauto, Pałac Sprawiedliwości i inne historyczne budynki.

Obeszliśmy dookoła budynku teatru w nadziei, że być może uda nam się zajrzeć do środka, ale był zamknięty na cztery spusty. Poszliśmy ulicą Calle 272 wzdłuż wybrzeża. Równolegle do brzegu i na środku ulic znajdowały się tory kolejowe - byłem pewien, że dawno temu zostały porzucone, wyglądały na stare i raczej zepsute, ale powiedziano nam, że pociągi wciąż jeżdżą! Jeśli rzeczywiście to prawda, w takim razie to cud techniki! Tuż obok ulicy Calle 270 na małym „półwyspie” znajdowała się kubańska knajpka, wszystkie ceny podano w CUP. Zamówiliśmy pudełko smażonych krewetek - o ile pamiętam, 10 z nich kosztowało około 30 CUP i były wyśmienite! Sądzę, że było to haitańska część miasta Matanzas—kilkakrotnie spostrzegłem Kubańczyków z dość osobliwymi rysami twarzy - być może byli oni potomkami haitańskich przybyszów.

Matanzas-prawdopodobnie to jest 'haitańska' część miasta

Wieczorem spacerowaliśmy ulicą Calle 97, wzdłuż rzeki Rio San Juan i zatrzymaliśmy się w galerii „Lolo Galeria-Taller”. Niesamowita! W środku znajdowało się mnóstwo dzieł sztuki - rzeźby, obrazy, posągi, wyroby ceramiczne – wykonane przez różnych artystów. 

Lolo Galeria Taller

Niektóre prace były trochę przerażające, ale niezmiernie kreatywne. Podobało mi się wiele obrazów i nie zawahałbym się je powiesić w domu lub biurze. Niestety ceny (przynajmniej te oficjalne) były dość wysokie—z pewnością możliwe byłoby wytargowanie się z artystami. 

Lolo Galeria Taller

Ponownie znaleźliśmy się w pobliżu katedry, odbywały się tam jakieś uroczystości i grupa ludzi, ubranych w fantazyjne stroje, udała się na główny plac. Odwiedziliśmy także klub szachowy, nazwany na cześć słynnego kubańskiego ‘cudownego dziecka’ szachowego, José Raúla Capablanca y Graupera (1888–1942), który był mistrzem świata w szachach od 1921 do 1927 roku. 

Klub szachowy, nazwany na cześć słynnego kubańskiego ‘cudownego dziecka’ szachowego, José Raúla Capablanca y Graupera

Robiło się późno i zaczęliśmy się rozglądać za taksówką. Podczas naszych poszukiwań nawinął się jakiś Kubańczyk i zaczął z nami rozmawiać i domyślając się, że szukamy środka transportu, natychmiast zaoferował nam swoją pomoc, prawdopodobnie oczekując od nas napiwku. Chodziliśmy z nim przez chwilę i ostatecznie zobaczyliśmy prywatną taksówkę; po krótkiej dyskusji wynegocjowaliśmy cenę 25 CUC (kierowca nie był zbyt zachwycony taką ceną) i daliśmy kilka CUC naszemu pośrednikowi. 

Ulice miasta Matanzas w nocy

Samochód był bardzo stary, jedyne, co wydawało się w nim działać, to silnik oraz światła przednie i tylne. W całkowitej ciemności nie mogliśmy nawet prowadzić rozmowy ze względu na hałas, a do tego wnętrze samochodu zalatywało spalinami, które musiały przedostawać się przez liczne pęknięcia. Przed wjazdem do Varadero znajdował się policyjny punkt kontrolny—policja zatrzymała taksówkę. Kierowca wysiadł z samochodu, a policjant oficjalnie strzelił obcasami i zasalutował. Rozmawiali przez chwilę i mogliśmy jechać dalej. Zapytałem go, czy policjant chciał łapówki—odpowiedział, że nie. W każdym razie wróciliśmy do hotelu i daliśmy mu 30 CUC. Nawiasem mówiąc, jeśli zatrzymalibyśmy się w hotelu położonym dalej na półwyspie, z pewnością cena byłaby znacznie wyższa, dotarcie tam zajęłoby więcej czasu - nasza lokalizacja ma wiele zalet! 

Stary człowiek na Libertad Square

Przez wiele lat bardzo niechętnie odnosiłem się do wyjazdu do Varadero, nie chcąc być otoczonym jedynie kurortami i hotelami. Tak się nie stało – lokalizacja Hotelu Roc Barlovento spowodowała, że nie byliśmy w enklawie turystycznej. Niezmiernie polubiliśmy ten hotel i jego miły personel—mieliśmy udane wakacje! Ostatniego dnia pobyty, w autobusie jadącym na lotnisko, rozmawialiśmy z jadącymi turystami o ich wrażeniach na temat hoteli, w których mieszkali. Okazało się, że większość z nich nie była specjalnie zadowolona, a wręcz rozczarowana hotelami, które były droższe i o wyższych standardach od tego, w którym mieszkaliśmy.

P.S.--22 grudnia 2021 roku

Od czasu naszej wycieczki do Varadero, raz jeszcze pojechaliśmy na Kubę, po raz 15-ty, do hotelu Carisol los Corales niedaleko Santiago de Cuba w styczniu 2020 roku (zamieściłem obszerny blog o tej wycieczce). W dniu, gdy powróciliśmy do Toronto, 22 stycznia 2020 roku, również do Toronto przybył z Chin pierwszy pacjent zarażony COVID-19... Jednakże byliśmy pełni optymizmu i liczyliśmy, że pojawimy się ponownie w hotelu Roc Barlovento w listopadzie 2020 roku; oczywiście, okazało się to niemożliwe. Nie były również możliwe udać się tamże w listopadzie 2021 roku. Mieliśmy nadzieję, że może odwiedzimy Kubę w styczniu 2022 roku, ale na szczęście nie zrobiliśmy żadnych rezerwacji z powodu szalejącego varianu Omicron. Nasza następna potencjalna wycieczka na Kubę--najprawdopodobniej do hotelu Roc Barlovento--możliwa jest w listopadzie 2022 roku. Ale biorąc pod uwagę zmieniającą się prawie z dnia na dzień sytuację, nie chcemy na chwilę obecną robić żadych planów.

Do zobaczenia wkrótce, Varadero!


Blog in English: http://ontario-nature.blogspot.com/2020/08/varadero-cuba-two-weeks-in-hotel-roc.html 

Więcej zdjęć z tej wycieczki: https://www.flickr.com/photos/jack_1962/albums/72157715579022731




piątek, 11 grudnia 2015

DWA TYGODNIE W SANTA LUCIA NA KUBIE: HOTEL CARACOL, WYCIECZKA DO WIOSKI LA BOCA ORAZ TRZY DNI W MIEŚCIE CAMAGÜEY—PAŹDZIERNIK/LISTOPAD 2014 ROKU




Na przełomie listopada i grudnia 2013 roku spędziliśmy dwa tygodnie w hotelu Club Amigo Caracol i postanowiliśmy się do niego powtórnie wybrać, też na dwa tygodnie. Rezerwacje zrobiliśmy 2 miesiące naprzód, a 2 tygodnie przed wyjazdem wysłaliśmy e-mail do hotelu, prosząc o pokój na pierwszym piętrze, w sekcji ‘500’.
Key West, Florida, z lotu ptaka
Jako że kubańskie linie lotnicze Air Cubana pozwalają zabrać prawie 50 kg bagażu na osobę, nie musieliśmy się przejmować, że nasze walizki będą za ciężkie. Z powodu ataku terrorystycznego, jaki miał miejsce dwa dni przedtem w Ottawie, na lotnisku znacznie zwiększono środki bezpieczeństwa i zauważyliśmy żołnierzy uzbrojonych w karabiny maszynowe. Stojąc w kolejce, zobaczyliśmy… Daniela, którego spotkaliśmy dwa lata temu w restauracji Braulio! Odlot z Toronto nastąpił 24 października 2014 r. (samolot Airbus 320) i podczas lotu wpatrywałem się w przepięknie wyglądające rzeki, jeziora i pola, a nawet udało mi się zauważyć drogę prowadzącą do Key West na Florydzie! Po 3 i pół godzinie lotu wylądowaliśmy w Camagüey. Już czekały na nas autobusy i szybko zarezerwowałem najlepsze miejsca, ale nie udało mi się wymienić pieniędzy na lotnisku z powodu sporej kolejki. Zapadł zmrok i jechaliśmy po pustych i wąskich drogach, bez problemu docierając do hotelu.

Pokój w hotelu

Otrzymaliśmy pokój nr 514 (dwa lata temu mieliśmy nr. 510), który okazał się prawie tak dobry jak poprzedni, nawet obsługiwała go ta sama pokojówka, Marta i bardzo dokładnie o niego dbała. Pogadaliśmy z jednym z pracowników zajmujących się terenem i codziennie rano za 1-2 peso przynosił nam 2 świeżo zerwane orzechy kokosowe; były przepyszne! Jednego dnia, gdy mocno padało, woda dostała się przez nieszczelne okno i zalała nasz pokój. Ponieważ woda była podgrzewana przez umieszczone na dachu ogniwa słoneczne, czasem mieliśmy w bród gorącej wody, a czasem była letnia, co mi nie przeszkadzało. 
Nasz pokój nr 514 na pierwszym piętrze
Klimatyzacja działała na medal i niekiedy ją włączaliśmy, preferując jednak spać przy otwartych oknach—pewnie z tego powodu w pokoju pojawiło się parę zwierzątek—znaleźliśmy małego kraba i jaszczurkę i oba ostrożnie usunęliśmy z pokoju. Ogólnie było wietrznie i z tego powodu nie widzieliśmy w pokoju żadnych komarów. Mała lodówka chłodziła nasze przysmaki i napoje, ale słabo. Poprzedniego roku mogliśmy oglądać kanadyjski kanał CTV z Toronto—w tym roku CCTV był jedynym dostępnym angielskojęzycznym kanałem (stacja chińska, w języku angielskim) i bardzo jej nie lubiłem. Chociaż oboje nie oglądamy i nie mamy w naszych domach telewizji, byliśmy trochę rozczarowani niemożliwością oglądania kanadyjskich wiadomości. Z tego powodu dopiero po kilku dniach od wyborów municypalnych w Toronto dowiedzieliśmy się od nowo przybyłych turystów, kto został burmistrzem Toronto i Mississauga (John Tory i Bonnie Crombie—z tą ostatnią, pochodzenia polskiego, chodziłem w tych samym latach na studia magisterskie).

Plaża

Podczas naszych dwóch tygodni pobytu, mieliśmy przynajmniej 3 dni deszczowe, bardzo wietrzne i pochmurne, ale pozostałe były na tyle słoneczne, że mogliśmy spędzić sporo czasu na plaży. Z powodu długiej rafy koralowej, położonej kilka kilometrów od brzegu, było możliwe pływać w oceanie nawet w czasie sporych wiatrów, jako że rafa stanowiła świetne naturalne zabezpieczenie od wiatrów. Codziennie traktor zbierał wodorosty z plaży i dzięki temu plaża była całkiem czysta. Z okna naszego hotelowego pokoju widać było łódkę zaklinowaną na skałach rafy. Według kilku Kubańczyków, była tam już od grudnia 2013 r., gdy grupa haitańskich uciekinierów, starających się uciec do USA, wylądowała koło brzegów Kuby. Rząd Haiti miał jakoby przybyć i zabrać tą łódkę, ale nie sądzę, aby się z tym kwapił. Sporo strażników patrolowało plażę i czuliśmy się zawsze niezmiernie bezpiecznie.
Kubańczycy na plaży
Od czasu do czasu po plaży przechodzili Kubańczycy, oferujący na sprzedaż kapelusze, muszelki, biżuterię i rzeźby z drzewa. Następnego dnia po przylocie podszedł do nas Kubańczyk i zaprowadził do swojego stoika, gdzie sprzedawał rzeźby z drzewa. Powiedział, że musi płacić 12 peso i 10% od utargu dla rządku.

-- W jaki sposób rząd wie, ile zarabiasz? –zapytałem się go.

-- Jakiś czas temu przysłano tu inspektora rządowego, obserwował mnie przez 7 dni i notował, co sprzedałem i ile zarobiłem – powiedział. – Dlatego gdy mam takie kontrolę, to modlę się, aby jak najmniej wtedy sprzedać.

Takie kontrole muszą być niezmiernie kosztowne!

Udało mi się kupić dwie ciekawe rzeźby zrobione w jednym kawałku drzewa; sprzedawca (Alexander) z chęcią zaakceptował, jako część zapłaty, koszulkę oraz mój plecak, jakkolwiek cały czas intensywnie wpatrywał się w mój zegarek firmy Coleman, bardzo go chcąc ode mnie otrzymać! Spotkaliśmy też ‘słynnego’ George'a, który rozmawia po angielsku i francusku, zawsze był gotowy pośredniczyć w zaaranżowaniu różnych usług dla turystów—nawet nam pomógł wykonać parę telefonów na swojej komórce w celu znalezienia prywatnej kwatery, casa particular, w mieście Camagüey i potem zabrał się z nami taksówką do Camagüey. Również daliśmy mu masę kanadyjskich, amerykańskich i brytyjskich magazynów i gazet.
Porzucona łódź haitańska, która osiadła na rafach vis-a-vis naszego hotelu

Poprzedniego roku widzieliśmy przynajmniej 50 kitesurferów, którzy nie tylko panoszyli się na plaży, ale też zawładnęli miejscami do pływania wzdłuż plaży, powodując, że pływanie stało się ryzykowne i nieprzyjemne. W tym roku było wiele ostrzegających znaków na plaży, wskazujących, że są one ‘plażami nie dla kitesurferów’. Zresztą natknęliśmy się jedynie na kilku z nich; przynajmniej raz umyślnie szybko surfowali w zakazanych miejscach, parę metrów od brzegu, przy okazji głośno coś wykrzykując.

Jedzenie

Jak zwykle, jedzenie było dobre i dużo (chociaż dość powtarzające się) i zawsze byłem w stanie wybrać coś bardzo smacznego. Zazwyczaj nie chodziliśmy na lunch, co najwyżej odwiedzaliśmy bar (El Velero) przekąsić hamburger, pieczoną rybę, frytki i popić zimnym piwem. Mieliśmy prawo iść na kolację do pobliskiego hotelu, Gran Club Santa Lucia i zrobiliśmy to dwa razy. Podczas gdy jadalnia w hotelu Gran miała lepszy wystrój i była bardziej wyszukana, wybór potraw był, co ciekawe, gorszy i ograniczony. Drugi hotel, „Club Amigo Mayanabo” był zamknięty podczas pierwszego tygodnia naszego pobytu; gdy go otworzono, również udało się nam spożyć w nim jeden obiad. W restauracji było bardzo mało osób, ale za to jedzenie smaczne i trochę odmienne od tego w naszym hotelu. Również dwukrotnie poszliśmy do restauracji a ‘la carte; pierwszy raz kolacja była bardzo dobra, drugi raz (była to tzw. kolacja dla powracających gości) wybór w bufecie okazał się niezmiernie limitowany i poniżej przeciętnej.
Catherine uwielbiała deserty!
Jednego wieczoru hotel obchodził swoją 35-tą rocznicę, stoły i krzesła były nakryte białymi obrusami i na zewnątrz ustawiono grill (pieczony świniak!). Catherine nie mogła nadziwić się różnorodnej selekcji i ilości jedzenia. A propos: w roku 2013 koło restauracji wałęsało się 13 kotów; w tym roku nie widzieliśmy więcej niż 3—podobno przeniosły się (czy też były przeniesione) do innych hoteli, ale jakoś trudno było nam w to uwierzyć i żartowaliśmy, że powędrowały do kociego nieba…
Celebracje 35-tej rocznicy powstania hotelu
Poza paroma drinkami ‘mojito’ i zimnym piwem, nie piliśmy żadnych napoi w bezpłatnych barach. Warto ze sobą zabrać większy kubek (‘bubba mug’), bo te barowe są małe i nietrwałe. Na weekendy ośrodek roił się od Kubańczyków; niektórzy z nich zatrzymywali się na jedną lub dwie noce, inni jedynie przybywali na jeden dzień. Mówiono, że większość z nich przyjeżdża z niedalekich miejscowości.

Sklep hotelowy i kantor wymiany walut

Po wylądowaniu, chciałem wymienić pieniądze na lotnisku, ale z powodu dość dużej kolejki zrezygnowałem z tego. Można było też wymienić pieniądze w hotelu, ale dwukrotnie poszliśmy do centrum handlowego pomiędzy hotelami Club Amigo Caracol i Gran (Cadeca at Centro Commercial Santa Lucia). Wystarczyła jedynie kopia paszportu, aby wymienić pieniądze, ale dla zaliczkowych wypłat z kart kredytowych wymagany był oryginalny paszport. W hotelowym lobby znajdowało się małe pomieszczenie z komputerami i Internetem, ale nigdy z niego nie korzystaliśmy. W hotelowym sklepiku (tienda) można było kupić rum, alkohole, piwo i wiele innych produktów i pamiątek.
Lobby Bar
W ośrodku były przynajmniej dwa publiczne telefony: jeden w barze w lobby, drugi w bloku ‘400’, parę metrów od naszego pokoju. Za 10 kubańskich peso (Moneda National-około 40 centów kanadyjskich), kupiliśmy kartę telefoniczną, która świetnie działała! Karty sprzedawano w biurze kompanii telefonicznej, znajdującym się przy stacji benzynowej, na północ od hotelu (koło wysokiej wierzy telekomunikacyjnej). Wielokrotnie używaliśmy telefonu, dzwoniąc do różnych casa particulares w Camagüey, w ten sposób zrobiliśmy rezerwację naszej casa.

Rozrywki

Jakoś nigdy nie mieliśmy chęci na obejrzenie conocnych programów rozrywkowych, ani też nie braliśmy udziału w żadnych innych programach (np. bingo). Ale z naszego pokoju mogliśmy co noc (jak też i w czasie dnia) słyszeć głośną, okropną muzykę—i zazwyczaj NIE była to tradycyjna muzyka kubańska, którą tak bardzo lubię—naprawdę szkoda! Bardzo często programy dzienne były tak hałaśliwe, że nawet nie było przyjemności siedzenie w barze w hotelowym lobby. Gdy pewnego razu telefonowaliśmy z telefonu w lobby, praktycznie nie byliśmy w stanie prowadzić konstruktywnej konwersacji z powodu tych wrzasków.
Widok z okna hotelowego

Rowery i wycieczki rowerowe z hotelu

Hotel miał do dyspozycji turystów około 10 rowerów i pierwsza godzina używania była bezpłatna. Niestety, ale większość z nich była w kiepskim stanie i wymagała prostych zabiegów konserwacyjnych i małych napraw, np. brakowało powietrza lub niektóre śrubki były niedokręcone. Teresa, zajmująca się wypożyczeniem rowerów, powiedziała nam, że ktoś z pobliskiej wsi miał się rowerami zajmować i je naprawiać, ale jakoś nigdy tego nie robił… Rowery wypożyczyliśmy wielokrotnie i jeździliśmy do wsi Tararaco lub w stronę stacji benzynowej. W Tararaco poszliśmy do restauracji „Organic Restaurant and Gardens.”
Na rowerze w wiosce Tararaco, koło budki Braulio z sokami

Restauracja „Organic Restaurant and Gardens”

Gdy po raz pierwszy byliśmy w tej restauracji prawie rok temu, nadal była w budowie i bardzo chcieliśmy ją odwiedzić już wykończoną. Przez rok nastąpiły duże zmiany! Restauracja były wykończona w dobrym stylu i właśnie otwierała się na sezon turystyczny. Wystrój był prosty i nieskomplikowany. Braulio, jej właściciel, poczęstował nas przesmacznym zielonym alkalizującym sokiem, a następnie wypiliśmy świeżo wyciśnięty sok z pomarańczy, który mi niezmiernie smakował! Kilka dni potem poszliśmy na wyśmienity lunch, składający się ze specjalnie gotowanego ryżu, różnej zieleniny i owocowo-warzywnych soków—nie tylko wszystko było niezmiernie apetyczne, ale również BARDZO ZDROWE! 
W restauracji Braulio

Kupiliśmy dużą butelkę soku z Morwy Indyjskiej (Noni), który miał zapach przypominający nieświeży ser, ale był bardzo smaczny. Szkoda, że nie mogliśmy codziennie stołować się u niego! Restauracja też sprzedawała soki z owoców mango, papai, ananasów, bananów, trzciny cukrowej i tamaryn jak też napoje alkalizujące, kubańskie koktajle, pyłek pszczeli i miód. Niemniej jednak Braulio skarżył się na problemy z pracownikami, którzy po prostu nie chcieli ciężko pracować i odeszli. Również pojawiło się dwóch turystów (jeden cierpiał na cukrzycę), którym pomagał. Spotkaliśmy też Daniela, który niedaleko mieszkał.
Lunch w restauracji "Organic Restaurant and Gardens" wraz z Braulio
Nieopodal restauracji, w wiosce Tararaco (gdzie znajdowała się restauracja), stała budka należąca do Braulio, gdzie sprzedawano soki. Byliśmy zaskoczeni, widząc kilkanaście Kubańczyków stojących w kolejce po zakup szklanki świeżo wyciśniętego soku. Tym razem wypiliśmy kilka szklanek soku z trzciny cukrowej i mogliśmy przypatrzyć się, jak był wyciskany—nota bene, maszyna do jego wyciskania była zaprojektowana i zbudowana przez Braulio. Na ścianach budki znajdowało się w języku angielskim wiele informacji na temat zdrowia i zdrowego odżywiania się.
Budka z sokami należąca do Braulio w wiosce Tararaco
Przy restauracji znajdował się imponujący ogród, z którego pochodziło wiele serwowanych w restauracji potraw i soków. Przechadzka po ogrodzie była niezwykle ciekawym, niezapomnianym i edukacyjnym przeżyciem! Natknęliśmy się na wiele znanych nam, jak też jeszcze więcej egzotycznych i nieznanych roślin, owoców i ziół: drzewa bananowe uginające się pod ciężarem bananów, morwy indyjskie, orzechy kokosowe, oregano, aloes, mięte, cytryny, pomarańcze i wiele innych, których nazwy zapomniałem. Również można było zobaczyć kilka gryzoni na gałęziach drzew oraz różne jaszczurki (Braulio sprowadził je specjalnie do ogrodu), jak też pawia i leniwego konika, niecierpliwie oczekującego na poczęstunek. Byliśmy zadziwienie, jak bardzo się ten ogród rozwinął od naszej ostatniej wizyty!
Imponujący ogród koło restaracji
Zazwyczaj gdy piszę sprawozdanie na temat restauracji, prawie kompletnie pomijam właściciela, ale w tym przypadku byłoby niemożliwe oddać autentyczny obraz tego establishmentu bez napisania o Braulio, który świetnie umiał angielski. Powiedział nam, że w wieku dwudziestu kilku lat wyleczył się samemu z raka i od tamtego czasu był niezwykle zapalonym zwolennikiem zdrowego, naturalnego i organicznego jedzenia. Całym sercem wierzył, że jedząc surowe owoce i warzywa oraz pijąc alkalizujące soki nie tylko bylibyśmy zdrowi, ale moglibyśmy pokonać raka i inne dolegliwości medyczne—mówił, że sam jest bardzo zdrowy i ostatnim razem był u lekarza dawno temu. Dokładnie wsłuchiwał się w to, co mu mówiono i starał się znajdować rozwiązania na różne dolegliwości, dzieląc się swoją rozległą wiedzą o zdrowym jedzeniu i stylu życia. Rozmowa z nim przypominała rozmowę z dobrym i troskliwym lekarzem naturopatii lub dietetykiem, próbującym zmienić nasze życie i naprowadzić je na właściwe tory. Bardzo pragnął pomóc ludziom cierpiącym na raka i inne zwyrodnieniowe choroby swoimi organicznymi sokami, bo namiętnie wierzył, że mogą oni odzyskać zdrowie. Dlatego zastanawiał się nad otwarciem w przyszłości specjalnego centrum zdrowia, gdzie mógłby zrealizować swoje marzenia.
Braulio przy swojej budce z naturalnymi sokami w wiosce Tararaco
Byliśmy niezmiernie zadowoleni, że jego restauracja prosperowała. Niestety, ale większość kubańskich restauracji serwuje jedzenie typu amerykańskiego, które nie jest zbyt zdrowe. Dobrze więc było natrafić na restaurację posiadającą zdrowe i pożywne potrawy, zawierające składniki z lokalnie uprawianych produktów.

Nota bene, niedawno dowiedziałem się, że restauracja Braulio była tymczasowo zamknięta na początku 2015 roku z powodu problemów finansowych…

La Boca

Poprzedniego roku pojechaliśmy dorożką do wioski La Boca, około 9 km odo hotelu. Było tak gorąco, że zamiast wylegiwać się na plaży, przechadzaliśmy się po starym, koralowym wybrzeżu, gdzie stały domy mieszkańców wioski. Okazali się oni bardzo mili i często zapraszali nas do swoich domów. Dlatego postanowiliśmy odwiedzić tą wioskę i w tym roku.
W drodze do La Boca

W ciągu ponad pół godziny jazdy dorożką dotarliśmy do La Boca (dorożkarz nazywał się Jose, a jego koń Napoleon). Kubańczycy powiedzieli nam, że Rosjanie planowali wybudować w niej dwa luksusowe hotele i przemieścić mieszkańców La Boca. Mam nadzieję, że te hotele będą lepsze od tych notorycznie nieestetycznych hoteli zbudowanych na Kubie przez Sowietów w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych XX w. (np. Hotele Mayanabo, Tropicoco w Hawanie czy też ‘baraki’ w hotelu Club Amigo Guardalavaca) i że lokalni mieszkańcy otrzymają należytą kompensację. Już na miejscu spytaliśmy się mieszkańców, czy coś więcej o tym wiedzą—ogólnie mówili, że są takie plany, ale nie byli pewni, czy i kiedy te hotele będą wybudowane. Zgadzam się, że La Boca jest biedną wioską, ale też wierzę, iż jej mieszkańcy mimo wszystko prowadzą raczej spokojne i bezstresowe życie; poza tym, ich niezmiernie skromne domostwa znajdują się na pierwszorzędnym terenie i przez to muszą być warte fortunę!
La Boca
Na początku udaliśmy się do restauracji na plaży, gdzie wypiłem zimne piwo, a następnie powoli przeszliśmy się wzdłuż plaży, na której było rozrzuconych masę muszli i kości rybich. W 2013 r. zrobiłem mieszkańcom wiele zdjęć i przywiozłem je ze sobą (chciałem im je wysłać, ale do La Boca nie dochodziła poczta!). Okazało się, że większość z osób na zdjęciach nie było w wiosce—dziewczynka (Carla) z unikalnym szczeniakiem-albinosem uczęszczała do szkoły w Nuevitas, gdzie mieszkała przez cały tydzień (przynajmniej miałem okazję pobawić się z pieskiem!), inny facet wyjechał do Miami. Toteż zostawiłem zdjęcia z ich znajomymi i rodzinami i bardzo się z nich cieszyli!
Warsztat haczyków na ryby
Przed jednym z domków starszy mężczyzna miał swój warsztat, gdzie wyrabiał z metalowego drutu haczyki rybackie z zadziorami. Było też kilka casa particulares, kwater prywatnych i chcieliśmy zajrzeć do jednej z nich, ale była zamknięta. Jedna kobieta sprzedawała różne pamiątki; kupiłem od niej ciekawy różaniec, a Catherine unikalny naszyjnik z pazura kraba. Po niedługim czasie pojawił się nasz dorożkarz i pokłusowaliśmy do hotelu.

Rancho King

Jako że wykupiliśmy nasze wakacje przez kubańską firmę Hola Sun, nie tylko otrzymaliśmy lepszy pokój, ale też bezpłatną wycieczkę do Rancho King-rok temu też skorzystaliśmy z tej oferty. Powitało nas 5 kowboi na koniach, tych samych, co rok temu. Rodeo było całkiem pasjonujące i świetnie się wszyscy bawiliśmy. Lokalny przewodnik, dobrze mówiący po angielsku, wygłosił ciekawą, bogatą w informacje i humorystyczną prezentację na temat rancho i jego historii, ziół, roślin, trzciny cukrowej, rolnictwa, huraganów oraz mieszkańców i ich stylu życia. Przed Rewolucją Kubańską rancho było częścią ogromnego King Ranch z Teksasu, które zajmuje 3,340 km kwadratowych i jest jednym z największych ranch na świecie.
Rancho King, rodeo
Następnie udaliśmy się do wioski—a za nami szli jej mieszkańcy, mający nadzieję otrzymać jakieś prezenty. W 2013 r. zrobiłem niektórym z nich zdjęcia i ucieszyli się, gdy im je wręczyłem. Również udaliśmy się do małej szkoły, gdzie turyści dawali dzieciom przybory szkolne. Jakiś czas spędziliśmy w domu, gdzie Fidel Castro niegdyś się zatrzymał i mogliśmy wysłuchać następnej ciekawej opowieści oraz spróbować czarną kawę kubańską, owoce i sok z trzciny cukrowej. Na końcu uraczono nas lunchem, którego główna potrawa składała się z pieczonego nad ogniskiem na rożnie prosiaka.
Szkoła w wiosce koło Ranch King

WYCIECZKA DO CAMAGÜEY

Wynajętą taksówką pojechaliśmy na 3 dni do miasta Camagüey, gdzie zatrzymaliśmy się na 2 noce w casa particular, kwaterze prywatnej. Akurat zauważyliśmy przed hotelem zaparkowaną taksówkę—był to nowy samochód Hyundai Santa Fe, a jej kierowca nocował w hotelu. Zapłaciliśmy mu 60 peso (zwykle taka podróż wynosi 50 peso), bo samochód był bezpieczny i komfortowy—podczas gdy wiele innych taksówek to raczej starsze samochody, często bez pasów bezpieczeństwa. Gdy wyjeżdżaliśmy z hotelu, akurat zauważyliśmy stojącego George’a, czekającego na ‘okazję’ zabrania się do Camagüey i go podwieźliśmy. Okazał się pomocny, zadzwonił podczas jazdy do casa particular (Carmencita) na swoim telefonie komórkowym i objaśniał kierowcy, jak do niej dotrzeć—biorąc pod uwagę legendarnie kręte i zawiłe uliczki Camagüey, jazda w nim nie jest prosta. W czasie jazdy trochę porozmawialiśmy—powiedział, że na Kubie turysta to święta krowa, że Kubańczycy raczej zdecydowaliby się napaść na bank, niż na turystów! Od razu poczuliśmy się bezpieczniej! Ostatniego roku naszym kierowcą był Lazaro i próbowaliśmy go znaleźć, ale z kilku źródeł dowiedzieliśmy się, że nagle zmarł z powodu raka płuc.
Miasto Camaguey-widok z dachu hotelu Gran Hotel

Hostal Carmencita

Przeczytawszy dziesiątki opinii na temat kwater prywatnych, wybraliśmy kilka z nich i do nich zadzwoniliśmy i ostatecznie wybraliśmy Hostal Carmencita—odpowiadała nam jego centralna lokacja, na jednej z głównych ulic Camagüey, Agramonte (pomiędzy Calle Padre Ollao, zwaną też Pobre i Calle Allegria). Dzięki wskazówkom George’a, taksówkarz dowiózł nas bezpośrednio pod drzwi casa i jej właścicielka, Carmencita, już nas oczekiwała. Casa posiadała dwa pokoje do wynajęcia, ale ponieważ jeden z nich był w remoncie, byliśmy jedynymi w niej turystami. Okna naszego pokoju wychodziły na ruchliwą ulicę, mieliśmy prywatną łazienkę z prysznicem (i gorącą wodą), jak też małe, przytulne patio, które niezmiernie przypadło Catherine do gustu—spędzaliśmy na nim dużo czasu, popijając rum i kawę i podziwiając rozciągający się z niego widok na miasto. Z tego patio widzieliśmy też inna znaną casa particular, „Ivan & Lucy”, znajdującą się na następnej ulicy (do niej też na moment wstąpiliśmy).
Hostel Carmencina i przyległa cukiernia, do której zawsze stała kolejka kupujących

Nasz pokój posiadał klimatyzację, ale jedynie włączyliśmy wentylator, aby zneutralizować hałas dochodzący z ulicy—jednak mi on kompletnie nie przeszkadzał, dawno już hałas zaakceptowałem jako część mojego kubańskiego ‘experience.’ Również mieliśmy lodówkę i okazała się bardzo przydatna. Cena wynosiła 25 peso za noc.

Śniadania były jedynym posiłkiem, jaki spożywaliśmy w casa i były one serwowane w głównym pokoju, gdzie znajdował się balkon wychodzący na ulice Calle Agramonte.
Na tarasie w Carmencita Hostel

Carmencita
Ponieważ do casa przylegała bardzo pełna ruchu i klientów piekarnia, z patio mogliśmy obserwować, jak pracownicy piekarni robili arcysmaczne pączki i ciasteczka, a rozchodzący się z cukierni zapach wszędzie się roznosił. Rozmieniliśmy 1 peso (CUC) na 24 peso (Moneda National) i kupiliśmy kilka przepysznych ciasteczek z cukierni, płacąc zaledwie za każde po 1 peso (około 5 centów). Gdy wracaliśmy do casa, już z daleka mogliśmy zobaczyć jej lokację, bo zawsze przy cukierni stała mała kolejka.

Carmencita odnotowała informacje z naszych paszportów i niebawem opuściliśmy casa i udaliśmy się na zwiedzanie miasta; Carmencita wręczyła nam dwa klucze, do pokoju i do drzwi wejściowych, toteż mogliśmy swobodnie przychodzić i wychodzić o każdej porze. Po kilku minutach dotarliśmy do kościoła Iglesia de Nuestra Senora de la Soledad i do ulicy Calle Maceo, głównego pasażu handlowego miasta (jakieś 250 m od naszej casa). Przez następne dwa dni staraliśmy się zobaczyć jak najwięcej ciekawych zakątków miasta.
Nasz głuchoniemy 'znajomy', którego spotkaliśmy w ubiegłym roku
Ubiegłego roku spotkaliśmy dwie ‘interesujące’ osoby w Camagüey—Pedro, całkiem dobrze prosperującego głuchoniemego faceta, który posiadał zestaw karteczek w różnych językach, informujące o jego inwalidztwie i proszące o pomoc—jak też niezrównoważonego młodego człowieka, którego nawet zabraliśmy do restauracji i mu potem wysłaliśmy zdjęcia. Niewiarygodne, ale spotkaliśmy ich ponownie! Podczas gdy Pedro nie skojarzył nas (i nawet wyciągnął tą samą karteczkę z prośbą o jałmużnę), ten drugi od razu nas poznał koło Casino Campestre. Początkowo myśleliśmy, że razem pójdziemy do restauracji, ale bardzo szybko okazał się niezmiernie uciążliwy, nie odstępował nas na krok i coś wykrzykiwał—do tego stopnia, że w końcu Catherine zdecydowanie powiedziała, że jeżeli się od nas nie odczepi, to zawoła ‘policia’. Groźba poskutkowała i szybko zniknął.
Ta sama karteczka, co rok temu!

Udaliśmy się też na stację kolejową i zrobiłem kilka zdjęć czekającym na pociąg Kubańczykom. Niedaleko znajdował się komisariat policji i chciałem zrobić zdjęcie napisu na chodniku przed wejściem do komisariatu, ale policjant stanowczo powiedział, abym tego nie robił.

Plaza del Carmen

Podobno niezbyt wielu turystów wybiera się w ten przepiękny zakątek Camagüey--rzeczywiście, poza nami nikogo więcej nie było. Kościół, Iglesia de Nuestra Seniora del Carmen, ma prawie 200 lat i nie tak dawno był odrestaurowany. Do niego przylega budynek byłego zakonu, obecnie mieszczą się w nim biura Miejskiego Historyka oraz szkoła. Kościół posiada dwie wieże—taki styl architektoniczny jest czymś niespotykanym nie tylko w Camagüey, ale też we wschodniej części Kuby. 
Plaza del Carmen
Na placu stoją rzędy odnowionych kolonialnych domów, otwarte są przynajmniej dwie restauracje oraz poustawiane różne rzeźby z brązu naturalnych rozmiarów autorstwa Martha Jimenez, której galeria i studio znajdują się na placu. Jedna z rzeźb przedstawia starszego faceta w czapce, siedzącego na ławeczce i czytającego gazetę. Gdy robiłem zdjęcia, pojawił się starszy mężczyzna i zaczął coś mi po hiszpańsku wyjaśniać, a następnie usiadł na ławeczce koło rzeźby faceta i zaczął też czytać gazetę... momentalnie zrozumiałem, o co chodzi: to właśnie on pozował Macie Jimenez, gdy wykonywała tą rzeźbę, a teraz kręci się po placu, czekając na turystów i chętnie im pozuje do zdjęć! Tak więc nie tylko go 'unieśmiertelniła', ale też pewnie zapewniła świetne źródło dochodu—ustawiony jest na całe życie! 
Catherine oraz facet, który pozował Marcie Jimenez to tej rzeźby
Gdy z nim rozmawiałem i robiłem zdjęcia, wyjaśnił mi, że to właśnie artystka Martha Jimenez stworzyła te rzeźby i wskazał na budynek, gdzie mieściło się jej studio i galeria. Musi być ona wszechstronnie uzdolnioną osobą—rzeźbiarką, malarką, grawerem, autorką ilustracji i ceramikiem; zdobyła ona wiele nagród i jej dzieła znajdują się w wielu prywatnych kolekcjach na całym świecie. Rzeczywiście, jej galeria posiadała ogromną ilość unikalnych kubańskich dzieł sztuki, świadczących o jej bardzo wszechstronnym artystycznym talencie.

Plaza San Juan de Dios

Plaza jest zwana również Plaza del Padre Olallo, na pamiątkę księdza José Olallo y Valdés (1820 – 1889), który opiekował się biednymi miasta Camagüey. Ów ksiądz został beatyfikowany przez papieża Benedykta XVI i ceremonia beatyfikacyjna miała miejsce w Camagüey i była sprawowana przez kardynała Jose Saraiva Martins; prezydent Kuby, Raul Castro, również w niej uczestniczył.
Plaza de San Juan de Dios
Jest to jeden z najbardziej malowniczych placów i perełka architektury kolonialnej, z rzędami odrestaurowanych budynków. Dominuje na niej kościół Iglesia de San Juan de Dios, ale był zamknięty. Na placu znajdowało się kilka punktów sprzedających pamiątki oraz dwie restauracje.
Plaza de San Juan de Dios

Iglesia de Nuestra Senora de la Merced

Iglesia de Nuestra Senora de la Merced
Usytuowana na Plaza de los Trabajadores (tzn. na Placu Robotników), jest to jeden z najbardziej wyróżniających się w mieście kościołów i swego czasu największy na Kubie. Jedna z parafianek próbowała nam wyjaśnić historię tego kościoła—w 1601 r. wybudowana była na tym miejscu kaplica i jakaś nadprzyrodzona figura wzniosła się z tego miejsca do nieba. 
Krypta
Obecny kościół został wybudowany w 1748 roku i dwukrotnie przebudowany w późniejszych latach, raz z powodu pożaru. Grób Pański (Santo Sepulcro) był odlany z 25 tysięcy srebrnych monet 250 lat temu. Na ścianach wiszą stare, ściemniałe ze starości obrazy. Pod głównym ołtarzem znajduje się krypta, gdzie mieści się małe muzeum z różnymi kościelnymi eksponatami, znalezionymi w kościele, jak też można zobaczyć kilka starych, zawalonych grobów z czaszkami i kośćmi. Do kościoła przylega klasztor z przepięknym ogrodem.
Krypta
Teatro Principal

Budynek Teatro Principal pochodzi z 1850 r. i był przebudowany w 1926 r. po niszczycielskim pożarze i obecnie jest to siedziba Baletu Camagüey. W czasie naszej wizyty budynek był zamknięty, ale w roku 2013 udało się nam przez parę minut oglądać ciekawy występ dzieciaków, których to rodzice stanowili przeważającą część audiencji.
Teatro Principal
Fernando Alonso (1914-2013), były mąż Alicia Alonso (ur. w 1920 r.), kubańskiej prima baleriny, po rozwodzie z nią i opuszczeniu Narodowego Baletu Kuby (Ballet Nacional de Cuba), prowadził balet w Camagüey do 1995 roku.

Iglesia de la Soledad

Położony przy skrzyżowaniu ulic Calle Republica i Calle Agramonte, kościół Iglesia de la Soledad, wzniesiony w 1776 r., znajdował się zaledwie 250 metrów od naszej casa particular i stanowił jedną z najbardziej charakterystycznych i rzucających się w oczy budowli w Camagüey. Ignacio Agramonte był w nim ochrzczony oraz brał w nim ślub. 
Iglesia de Soledad
W małej alejce za kościołem znajdowała się przyjemna restauracja, zjedliśmy w niej smaczny obiad. Po drugiej stronie ulicy znajdował się sklep spożywczo/alkoholowy, w którym zakupiliśmy rum, miód i krople ziołowe. Podczas ‘Okresu Specjalnego’ na Kubie, gdy środki farmaceutyczne nie były dostępne, zaczęto używać metody holistyczne i naturalne lekarstwa, które do dzisiaj są popularne.

Calle Maceo

Ulica Calle Maceo, główny pasaż handlowy miasta (zamknięta dla ruchu samochodowego), zaczyna się przy tym kościele. Na tym samym skrzyżowaniu znajdują się też hotele Santa Maria i Islazul. Przed kościołem było sporo rykszy rowerowych (bici taxi) i taksówek czekają na turystów. Tu i tam można zobaczyć stare szyny tramwajowe—nie mogę sobie wyobrazić, w jaki sposób tramwaje radziły sobie z manewrowaniem, a szczególnie skręcaniem, w tych wąskich i pokręconych uliczkach miasta! 
Calle Maceo z dachu hotelu Gran Hotel
Bardzo lubiliśmy spacerować Calle Maceo, jak też wstąpiliśmy do hotelu Gran Hotel Camagüey—windą wjechaliśmy na dach—widok był SPEKTAKULARNY!!! Zrobiłem wiele zdjęć i filmów wideo. Co ciekawe, odcinek Calle Agramonte pomiędzy Plaza de los Trabajadores i Calle Republica przypominał studio filmowe, były tam kilka kin, fotografii i plakatów filmowych oraz rekwizytów filmowych.

Catedral de Seniora de la Candelaria

Ta trzystuletnia katedra była odnowiona przed wizytą Papieża Jana Pawła II w 1998 r. i jest ona poświęcona Najświętszej Marii Pannie Candelaria, patronce miasta. Szczyt katedry jest uwieńczony figurą Chrystusa. W 1530 r. w miejscu, gdzie wznosi się katedra, wybudowano kaplicę. I warto też wspiąć się krętymi schodkami na wieżę kościoła za jedyne 1 peso, widok jest niezwykły!
Plaza Agramonte, pomnik Agramonte i Catedral de Seniora de la Candelaria
Godzinę przed wymeldowaniem się z casa (w południe) szybko udaliśmy się po raz ostatni na zwiedzanie miasta; w drodze powrotnej zatrzymaliśmy się koło kościoła Iglesia de la Soledad i podeszliśmy do czekającej taksówki; samochód był marki Skoda, nie miał ani klimatyzacji, ani pasów bezpieczeństwa, ale nie mieliśmy specjalnie wyboru, szybko ustaliliśmy cenę na 50 peso i poprosiliśmy kierowcę, aby po nas przyjechał o godzinie 12:30. Był bardzo punktualny i okazał się dobrym kierowcą—przybyliśmy do hotelu w Santa Lucia w rekordowym czasie.
Plaza de los Trabajadores (Plac Robotników)
Ponieważ powrotny samolot do Toronto odlatywał o godzinie 08:55 rano, musieliśmy być w hotelowym lobby już o godzinie 05:00 rano, a autobus na lotnisko odjeżdżał o godzinie 05:30. Drogi były puste i szybko dotarliśmy do lotniska. Sklepy na lotnisku były już otwarte i mogliśmy dokonać w ostatniej chwili zakupów. Niebawem z Hawany przyleciał samolot (Airbus 320, wynajęty od Europejskiej firmy), szybko do niego wsiedliśmy i po niecałych 4 godzinach wylądowaliśmy w zimnej Kanadzie.

Kuba się zmienia: żegnaj Che, witaj kolorowy delfinie!

Ostatnia, ale nie mniej ważna ciekawostka: Kuba się z pewnością zmienia i niektórzy Kubańczycy, zajmujący się działalnością biznesową, żartobliwie mówili, że obecnie są 'kapitalistami' i z dużym lekceważeniem i ironią odnosili się do socjalistycznych czy też komunistycznych ideałów, na których jakoby nadal opiera się system polityczny Kuby. 
W 2013 roku na cementowej płycie widniał wizerunek Che Guevara
Chciałbym tutaj przytoczyć przykład, który świetnie odzwierciedla nową rzeczywistość: będąc w listopadzie 2013 r. w Santa Lucia na Kubie, zobaczyłem słynny wizerunek surowo wyglądającego Che Guevara namalowany na cementowej płycie, koło drogi prowadzącej do ośrodka Marlin Nautical Centre. Od razu zrobiłem kilka zdjęci i nawet jedno z nich wybrałem jako 'okładkę' albumu zdjęć z Kuby na stronie Flickr. Podczas naszej obecnej wizyty zawitałem w to samo miejsce i miałem nadzieję ponownie sfotografować ów wizerunek. Ku mojemu dużemu zdziwieniu, podobizna Che została zamalowana i na jej miejsce namalowano uśmiechniętego delfina w kolorowej czapce z daszkiem, reklamującego ośrodek Marlin Nautica Centre...
W 2014 roku wizerunek Che było zamalowany i zastąpił go uśmiechnięty delfin!
To była nasza 8 podróż na Kubę w ostatnich 6 latach i po raz pierwszy udaliśmy się powtórnie do tego samego ośrodka. Przyjemnie było ponownie spotkać Kubańczyków, z którymi zawarliśmy znajomość poprzedniego roku i raz jeszcze odwiedzić te same miejsca. Ogólnie byliśmy z wycieczki bardzo zadowoleni i jedynie rozczarowała nas trochę pogoda, ale z pewnością nie ostudziła naszego entuzjazmu!