Nasza trasa w/g GPS w parku Massasauga |
Miejsce to odwiedziłem wraz z Catherine kilka lat temu; położone w bardzo
specyficznym, a wręcz magicznym lesie, było dosyć mroczne… jak też było w nim
coś upiornego i niesamowitego—wówczas oboje to czuliśmy i nawet żartowaliśmy,
że byłoby idealne do nakręcenia taniego krwawego horroru. Na brzegu znajdowała
się niewielka plaża, gdzie ustawiono parkową ławę oraz palenisko. Ponieważ
zawsze biwakowałem na skalistych brzegach czy też wysepkach, często rozbijając
namiot bezpośrednio na gołych skałach, tym razem z przyjemnością namioty ustawiliśmy
w lesie, kilkanaście metrów od brzegu. Sądzę, że drugi powód, dla którego
wybrałem to właśnie miejsce miał też inne podłoże—po prostu chciałem przekonać
się, czy owe uczucie grozy, jakiego doznaliśmy kilka lat temu, urzeczywistni
się czymś konkretnym i złowrogim… podobnie, jak to ma (przynajmniej na filmach)
miejsce w domach nawiedzonych przez duchy (a w naszym przypadku, na nawiedzonych
biwakach). Na zatoce Jenner Bay znajdowały się jeszcze dwa inne miejsca
biwakowe (w czasie naszego pobytu nikt na nich nie przebywał), ale obydwa były
o wiele gorsze od naszego. Po rozbiciu namiotów znaleźliśmy idealne gałęzie, na
których powiesiliśmy beczkę z jedzeniem oraz plastikową lodówkę.
Tu i tam widniało kilka głębokich zagłębień, najprawdopodobniej utworzonych
przez człowieka—przypominały trochę okopy, jakich masę spotykałem w polskich
lasach. Gdy po powrocie spytałem się strażnika, czy może znał ich pochodzenie,
powiedział, że dziesiątki lat temu w parku prowadzono różnoraką działalność
(wyrąb drzewa, rybołówstwo) i jest bardzo możliwe, że w tym miejscu stały zabudowania.
Wgłębienia przypominały masowe groby, które, po rozpadnięciu się zakopanych w
nich ciał, zapadły się… jednakże nie próbowałem przeprowadzać żadnych amatorskich
badań archeologicznych.
Zatoczka Jenner Bay była całkiem prywatna, jednak przez dwie noce
zakotwiczyła się w niej średniej wielkości łódź motorowa oraz parę razy
wpływały małe motorówki z wędkarzami.
Codziennie wypływaliśmy na kanu wędkować na zatoce Jenner Bay oraz na
jeziorze Huron; drugiego dnia złapałem dużego, 7-8 kilogramowego suma (cat fish), którego usmażyliśmy na
patelni i z rozkoszą zjedliśmy, był wyborny! Później jeszcze złapaliśmy dwa
szczupaki, obydwa na naszej zatoce i również trafiły na patelnie.
Co ciekawe, poziom wody w jeziorze nieustannie się zmieniał; jednego dnia
woda dochodziła do paleniska, a następnego cofała się o przynajmniej jeden
metr. Jedzenie skrupulatnie wieszaliśmy wysoko na gałęziach drzew i nigdy żadne
stworzenie nie starało się do niego dobrać; jedynie w nocy widzieliśmy, jak przy
ognisku biegały zabawne myszki. Kilka razy zauważyliśmy kolibry, które żywiły
się nektarem kwiatów rosnących na brzegu.
Kilka dni po przyjeździe powiosłowaliśmy do wyspy Frying Pan Island, gdzie
wstąpiliśmy do małego sklepiku (również posiadał napoje alkoholowe),
uzupełniliśmy zapasy piwa i lodu i następnie skierowaliśmy się ku słynnej
restauracji Henry’s Restaurant, znajdującej się w innej części tejże wyspy. Gdy
się do niej zbliżaliśmy, byłem zdziwiony, że jej doki, przy których normalnie było
zacumowanych kilkadziesiąt ogromnych łodzi, motorówek, żaglówek i nawet
samolotów, tym razem świeciły pustką. Domyśliłem się, że restauracja zakończyła
swoją sezonową działalność po święcie „Dnia Pracy” (2 września 2014 r.), kilka
dni przed naszym przybyciem! Zawiedzeni—bo szykowaliśmy się na smażoną rybę—zatrzymaliśmy
się przy dokach należących do Sans Souci and Copperhead Association i wreszcie mogłem
zapoznać się z napisami znajdującymi się na ustawionych tam obeliskach (w
poprzednich latach zawsze widziałem je z daleka i nigdy nie mieliśmy czasu się
tam zatrzymać). Jedna z tablic poświęcona była słynnemu podróżnikowi Samuel de
Champlain, który płynął w tej okolicy 399 lat temu (w 1615 r.):
Samuel de
Champlain
na
Kanu
1615 r.
„Jeżeli o mnie chodzi, to zawsze trudzę
się
Aby przygotować drogę dla tych
Co po mnie są gotowi nią
podążać”.
Prowincja Ontario
Stowarzyszenie Zatoki Georgian
Bay
1948
Po krótkim wypoczynku udaliśmy się z powrotem na nasze miejsce,
otworzyliśmy puszkę pysznego, zimnego piwa i obserwowaliśmy wschodzący księżyc,
który właśnie osiągnął pełnię.
Przedostatniego dnia wieczorem, gdy siedziałem na brzegu zatoki, pochłonięty
czytaniem czasopism, nagle zauważyłem koło kanu zwiniętego węza; niewątpliwie,
był to grzechotnik (Eastern Massasauga
Rattlesnake), jedyny jadowity wąż w Ontario, od którego zresztą wywodzi się
nazwa parku. Od razu zawołałem Krzysztofa i sięgnąłem po aparat fotograficzny.
Krzysztof początkowo sądził, że zrobiłem mu dowcip i umieściłem sztucznego
węża, aby go przestraszyć, bo wąż pozostawał przez długi czas w kompletnym
bezruchu—ale po kilku minutach zaczął powoli pełznąć, potrząsając ogonem
zakończonym grzechotką.
Grzechotka składała się z 9 obrączek. Nie jest tak łatwo spotkać grzechotnika w Ontario—to był piąty raz, gdy maiłem okazję zobaczyć taki okaz na wolności—i z pewnością był to największy grzechotnik, jakiego widziałem: miał prawie metr długości, był bardzo gruby i w odróżnieniu od poprzednich, kompletnie się nas nie bał i nie próbował uciec, jak to zwykle one robią. Bez pardonu posuwał się ku nam, przeszedł przez palenisko i powoli zniknął w krzakach. Wiedząc, że grzechotniki zwykle polują w nocy, cierpliwie wyczekując przechodzących gryzoni, staliśmy się niezmiernie ostrożni, gdy spacerowaliśmy w lesie, szczególnie wieczorami i w nocy. Chociaż od lat sześćdziesiątych XX w. nie było w Ontario ofiar śmiertelnych spowodowanych ukąszeniem grzechotnika, nie zamierzaliśmy ryzykować (nota bene, szpital w niedalekim mieście Parry Sound posiada surowicę).
Grzechotnik "The Easter Massasauga Rattlesnake" na naszym biwaku |
Grzechotka składała się z 9 obrączek. Nie jest tak łatwo spotkać grzechotnika w Ontario—to był piąty raz, gdy maiłem okazję zobaczyć taki okaz na wolności—i z pewnością był to największy grzechotnik, jakiego widziałem: miał prawie metr długości, był bardzo gruby i w odróżnieniu od poprzednich, kompletnie się nas nie bał i nie próbował uciec, jak to zwykle one robią. Bez pardonu posuwał się ku nam, przeszedł przez palenisko i powoli zniknął w krzakach. Wiedząc, że grzechotniki zwykle polują w nocy, cierpliwie wyczekując przechodzących gryzoni, staliśmy się niezmiernie ostrożni, gdy spacerowaliśmy w lesie, szczególnie wieczorami i w nocy. Chociaż od lat sześćdziesiątych XX w. nie było w Ontario ofiar śmiertelnych spowodowanych ukąszeniem grzechotnika, nie zamierzaliśmy ryzykować (nota bene, szpital w niedalekim mieście Parry Sound posiada surowicę).
Gdy ostatniego dnia opuściliśmy nasze miejsce i skierowaliśmy się ku Pete’s
Place, mój GPS firmy Garmin nagle przestał wskazywać właściwą lokację i pomimo
kilku prób, nie udało mi się go naprawić. Na szczęście posiadałem ze sobą zapasowy.
Bez wątpienia, poradzilibyśmy sobie ze znalezieniem drogi powrotnej bez
używania tego urządzenia, ale było o wiele wygodniej płynąc z jego pomocą. Dość
mocno wiało i musieliśmy szczególnie mocno wiosłować na dość wzburzonej zatoce
Woods Bay, ale gdy wpłynęliśmy w zatokę Blacktone Harbour, wiatr ucichł.
Wdaliśmy się w rozmowę z pracownikami parku i powiedzieli nam, że
codziennie biwakujący w nim turyści informowali o niedźwiedziach,
odwiedzających ich miejsca biwakowe, ale akurat działo się to nie w tej części
parku, w której biwakowaliśmy. Na szczęście, niedźwiedzie były jedynie
zainteresowane jedzeniem, nie ludźmi, jednak mogę sobie tylko wyobrazić, jak
przerażające i nieprzyjemne musiały być takie spotkania z niedźwiedziami, bo
sam doświadczyłem ich w przeszłości.
Nic strasznego ani nadprzyrodzonego nie wydarzyło się podczas naszego
pobytu na tym miejscu, jednakże rok później Krzysztof powiedział, że
rzeczywiście, było na nim coś nieprzyjemnego i przyprawiającego o gęsią skórkę
i do tej pory to uczucie go nie opuszczało.
Ogólnie była to fajna wyprawa: park był prawie kompletnie pusty, prawie że
nie widzieliśmy przepływających motorówek, sezon komarów prawie dobiegł końca,
jak też nadal utrzymywała się dobra pogoda. Mieliśmy nadzieję złowić więcej
ryb, lecz cóż, nie zawsze można mieć wszystko, co się pragnie! W każdym razie z
przyjemnością odwiedziłbym ten park w następnym roku.
Blog in English/w języku angielskim: http://ontario-nature.blogspot.ca/2015/11/camping-massasauga-provincial-park.html
Blog in English/w języku angielskim: http://ontario-nature.blogspot.ca/2015/11/camping-massasauga-provincial-park.html
Jakbym czytał James Oliver Curwood,a dzieła! Z wielką przyjemnością to czynię, zwłaszcza dlatego, iż podobne środowisko posiadam na rodzimych Mazurach. Mam więc skalę odniesienia. Choć brakuje mi Tu, ryku niedźwiedzia Gryzli, to jednak za nim nie tęsknię!
OdpowiedzUsuńDziękuję za komentarz! Prawdę powiedziawszy, musiałem w Wikipedia zobaczyć, kto to jest James Oliver Curwood... niestety, nigdy nie czytałem jego książek.
UsuńPo Mazurach też pływałem, do dzisiaj jak żywe stoją mi nazwy Krutynia, Węgorzewo, Pisz, Ruciane-Nida, Śniardwy, Mamry, Szeroki Ostrów, Sztynort Wielki, Śluza Karwik, Giżycko, Popielno, Niegocin, Roś i dziesiątki innych, gdzie pływałem na żaglach w latach siedemdziesiątych.
A co do niedźwiedzi, to na szczęście w Ontario Grizzly nie ma, tylko czarne (i polarne, ale to przy zatoce Hudsona)... w parku Yellowstone nie tak dawno z Kanady sprowadzono wilki, które się całkiem dobrze tam mają... pewien jestem, że Ontario mogłaby bez problemu na Mazury wysłać kilkanaście niedźwiadków, bo u nas jest ich tak dużo, że pierwszy raz od chyba 20 lat otworzono wiosenny ostrzał niedźwiedzi (do tej pory można było polować tylko jesienią) ;)