wtorek, 3 listopada 2015

THE MASSASAUGA PROVINCIAL PARK, ONTARIO: BIWAKOWANIE I SPOTKANIE Z GRZECHOTNIKIEM, WRZESIEŃ 2014 R.

Nasza trasa w/g GPS w parku Massasauga
Park Massasauga z pewnością jest jednym z ulubionych miejsc, do których często powracam i na początku września 2014 r. wybrałem się do niego po raz szósty. Pogoda była nadal letnia i nie zapowiadano opadów deszczu. Dojechaliśmy do Pete Access Point, gdzie znajdował się niewielki budynek biurowy parku, jak też wypożyczalnia kanu i rozległy parking. Od razu poinformowano nas o bardzo aktywnych niedźwiedziach buszujących w parku i uczulono, aby zawsze wieszać na gałęziach drzew nasze jedzenie, co zresztą i tak zamierzaliśmy robić. Było trochę wietrznie, ale jako że większość naszej trasy wiodła przez osłonięte od wiatru kanały, nie stanowił on dla nas dużego problemu. Zabrało nam prawie 4 godziny, aby dotrzeć do miejsca biwakowego—tym razem zarezerwowaliśmy miejsce nr. 601, na małej zatoce Jenner Bay. Mój kolega, jako kanuista raczej nowicjusz, był dość zmęczony wiosłowaniem i odetchnął z ulgą, gdy wreszcie dopłynęliśmy do biwaku.
Miejsce biwakowe nr 601 na zatoce Jenner Bay

Miejsce to odwiedziłem wraz z Catherine kilka lat temu; położone w bardzo specyficznym, a wręcz magicznym lesie, było dosyć mroczne… jak też było w nim coś upiornego i niesamowitego—wówczas oboje to czuliśmy i nawet żartowaliśmy, że byłoby idealne do nakręcenia taniego krwawego horroru. Na brzegu znajdowała się niewielka plaża, gdzie ustawiono parkową ławę oraz palenisko. Ponieważ zawsze biwakowałem na skalistych brzegach czy też wysepkach, często rozbijając namiot bezpośrednio na gołych skałach, tym razem z przyjemnością namioty ustawiliśmy w lesie, kilkanaście metrów od brzegu. Sądzę, że drugi powód, dla którego wybrałem to właśnie miejsce miał też inne podłoże—po prostu chciałem przekonać się, czy owe uczucie grozy, jakiego doznaliśmy kilka lat temu, urzeczywistni się czymś konkretnym i złowrogim… podobnie, jak to ma (przynajmniej na filmach) miejsce w domach nawiedzonych przez duchy (a w naszym przypadku, na nawiedzonych biwakach). Na zatoce Jenner Bay znajdowały się jeszcze dwa inne miejsca biwakowe (w czasie naszego pobytu nikt na nich nie przebywał), ale obydwa były o wiele gorsze od naszego. Po rozbiciu namiotów znaleźliśmy idealne gałęzie, na których powiesiliśmy beczkę z jedzeniem oraz plastikową lodówkę.
Widok z naszego miejsca na zatokę Jenner Bay

Tu i tam widniało kilka głębokich zagłębień, najprawdopodobniej utworzonych przez człowieka—przypominały trochę okopy, jakich masę spotykałem w polskich lasach. Gdy po powrocie spytałem się strażnika, czy może znał ich pochodzenie, powiedział, że dziesiątki lat temu w parku prowadzono różnoraką działalność (wyrąb drzewa, rybołówstwo) i jest bardzo możliwe, że w tym miejscu stały zabudowania. Wgłębienia przypominały masowe groby, które, po rozpadnięciu się zakopanych w nich ciał, zapadły się… jednakże nie próbowałem przeprowadzać żadnych amatorskich badań archeologicznych.
Ryba catfish (sum) nie wygłąda może zachęcająco, ale za to smakuje wybornie!

Zatoczka Jenner Bay była całkiem prywatna, jednak przez dwie noce zakotwiczyła się w niej średniej wielkości łódź motorowa oraz parę razy wpływały małe motorówki z wędkarzami.
Krzysztof z naszą kolacją

Codziennie wypływaliśmy na kanu wędkować na zatoce Jenner Bay oraz na jeziorze Huron; drugiego dnia złapałem dużego, 7-8 kilogramowego suma (cat fish), którego usmażyliśmy na patelni i z rozkoszą zjedliśmy, był wyborny! Później jeszcze złapaliśmy dwa szczupaki, obydwa na naszej zatoce i również trafiły na patelnie.

Co ciekawe, poziom wody w jeziorze nieustannie się zmieniał; jednego dnia woda dochodziła do paleniska, a następnego cofała się o przynajmniej jeden metr. Jedzenie skrupulatnie wieszaliśmy wysoko na gałęziach drzew i nigdy żadne stworzenie nie starało się do niego dobrać; jedynie w nocy widzieliśmy, jak przy ognisku biegały zabawne myszki. Kilka razy zauważyliśmy kolibry, które żywiły się nektarem kwiatów rosnących na brzegu.

Kilka dni po przyjeździe powiosłowaliśmy do wyspy Frying Pan Island, gdzie wstąpiliśmy do małego sklepiku (również posiadał napoje alkoholowe), uzupełniliśmy zapasy piwa i lodu i następnie skierowaliśmy się ku słynnej restauracji Henry’s Restaurant, znajdującej się w innej części tejże wyspy. Gdy się do niej zbliżaliśmy, byłem zdziwiony, że jej doki, przy których normalnie było zacumowanych kilkadziesiąt ogromnych łodzi, motorówek, żaglówek i nawet samolotów, tym razem świeciły pustką. Domyśliłem się, że restauracja zakończyła swoją sezonową działalność po święcie „Dnia Pracy” (2 września 2014 r.), kilka dni przed naszym przybyciem! Zawiedzeni—bo szykowaliśmy się na smażoną rybę—zatrzymaliśmy się przy dokach należących do Sans Souci and Copperhead Association i wreszcie mogłem zapoznać się z napisami znajdującymi się na ustawionych tam obeliskach (w poprzednich latach zawsze widziałem je z daleka i nigdy nie mieliśmy czasu się tam zatrzymać). Jedna z tablic poświęcona była słynnemu podróżnikowi Samuel de Champlain, który płynął w tej okolicy 399 lat temu (w 1615 r.):

Samuel de Champlain
na
Kanu
1615 r.

„Jeżeli o mnie chodzi, to zawsze trudzę się
Aby przygotować drogę dla tych
Co po mnie są gotowi nią podążać”.

Prowincja Ontario
Stowarzyszenie Zatoki Georgian Bay
1948

Po krótkim wypoczynku udaliśmy się z powrotem na nasze miejsce, otworzyliśmy puszkę pysznego, zimnego piwa i obserwowaliśmy wschodzący księżyc, który właśnie osiągnął pełnię.

Przedostatniego dnia wieczorem, gdy siedziałem na brzegu zatoki, pochłonięty czytaniem czasopism, nagle zauważyłem koło kanu zwiniętego węza; niewątpliwie, był to grzechotnik (Eastern Massasauga Rattlesnake), jedyny jadowity wąż w Ontario, od którego zresztą wywodzi się nazwa parku. Od razu zawołałem Krzysztofa i sięgnąłem po aparat fotograficzny. Krzysztof początkowo sądził, że zrobiłem mu dowcip i umieściłem sztucznego węża, aby go przestraszyć, bo wąż pozostawał przez długi czas w kompletnym bezruchu—ale po kilku minutach zaczął powoli pełznąć, potrząsając ogonem zakończonym grzechotką. 
Grzechotnik "The Easter Massasauga Rattlesnake" na naszym biwaku

Grzechotka składała się z 9 obrączek. Nie jest tak łatwo spotkać grzechotnika w Ontario—to był piąty raz, gdy maiłem okazję zobaczyć taki okaz na wolności—i z pewnością był to największy grzechotnik, jakiego widziałem: miał prawie metr długości, był bardzo gruby i w odróżnieniu od poprzednich, kompletnie się nas nie bał i nie próbował uciec, jak to zwykle one robią. Bez pardonu posuwał się ku nam, przeszedł przez palenisko i powoli zniknął w krzakach. Wiedząc, że grzechotniki zwykle polują w nocy, cierpliwie wyczekując przechodzących gryzoni, staliśmy się niezmiernie ostrożni, gdy spacerowaliśmy w lesie, szczególnie wieczorami i w nocy. Chociaż od lat sześćdziesiątych XX w. nie było w Ontario ofiar śmiertelnych spowodowanych ukąszeniem grzechotnika, nie zamierzaliśmy ryzykować (nota bene, szpital w niedalekim mieście Parry Sound posiada surowicę).
Koliber

Gdy ostatniego dnia opuściliśmy nasze miejsce i skierowaliśmy się ku Pete’s Place, mój GPS firmy Garmin nagle przestał wskazywać właściwą lokację i pomimo kilku prób, nie udało mi się go naprawić. Na szczęście posiadałem ze sobą zapasowy. Bez wątpienia, poradzilibyśmy sobie ze znalezieniem drogi powrotnej bez używania tego urządzenia, ale było o wiele wygodniej płynąc z jego pomocą. Dość mocno wiało i musieliśmy szczególnie mocno wiosłować na dość wzburzonej zatoce Woods Bay, ale gdy wpłynęliśmy w zatokę Blacktone Harbour, wiatr ucichł.

Wdaliśmy się w rozmowę z pracownikami parku i powiedzieli nam, że codziennie biwakujący w nim turyści informowali o niedźwiedziach, odwiedzających ich miejsca biwakowe, ale akurat działo się to nie w tej części parku, w której biwakowaliśmy. Na szczęście, niedźwiedzie były jedynie zainteresowane jedzeniem, nie ludźmi, jednak mogę sobie tylko wyobrazić, jak przerażające i nieprzyjemne musiały być takie spotkania z niedźwiedziami, bo sam doświadczyłem ich w przeszłości.
Przy ognisku

Nic strasznego ani nadprzyrodzonego nie wydarzyło się podczas naszego pobytu na tym miejscu, jednakże rok później Krzysztof powiedział, że rzeczywiście, było na nim coś nieprzyjemnego i przyprawiającego o gęsią skórkę i do tej pory to uczucie go nie opuszczało.

Ogólnie była to fajna wyprawa: park był prawie kompletnie pusty, prawie że nie widzieliśmy przepływających motorówek, sezon komarów prawie dobiegł końca, jak też nadal utrzymywała się dobra pogoda. Mieliśmy nadzieję złowić więcej ryb, lecz cóż, nie zawsze można mieć wszystko, co się pragnie! W każdym razie z przyjemnością odwiedziłbym ten park w następnym roku.




2 komentarze:

  1. Jakbym czytał James Oliver Curwood,a dzieła! Z wielką przyjemnością to czynię, zwłaszcza dlatego, iż podobne środowisko posiadam na rodzimych Mazurach. Mam więc skalę odniesienia. Choć brakuje mi Tu, ryku niedźwiedzia Gryzli, to jednak za nim nie tęsknię!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za komentarz! Prawdę powiedziawszy, musiałem w Wikipedia zobaczyć, kto to jest James Oliver Curwood... niestety, nigdy nie czytałem jego książek.
      Po Mazurach też pływałem, do dzisiaj jak żywe stoją mi nazwy Krutynia, Węgorzewo, Pisz, Ruciane-Nida, Śniardwy, Mamry, Szeroki Ostrów, Sztynort Wielki, Śluza Karwik, Giżycko, Popielno, Niegocin, Roś i dziesiątki innych, gdzie pływałem na żaglach w latach siedemdziesiątych.

      A co do niedźwiedzi, to na szczęście w Ontario Grizzly nie ma, tylko czarne (i polarne, ale to przy zatoce Hudsona)... w parku Yellowstone nie tak dawno z Kanady sprowadzono wilki, które się całkiem dobrze tam mają... pewien jestem, że Ontario mogłaby bez problemu na Mazury wysłać kilkanaście niedźwiadków, bo u nas jest ich tak dużo, że pierwszy raz od chyba 20 lat otworzono wiosenny ostrzał niedźwiedzi (do tej pory można było polować tylko jesienią) ;)

      Usuń