Blog in English/po
angielsku: http://ontario-nature.blogspot.ca/2014/08/white-pine-shores-resort-and-camping-in.html
Więcej zdjęć z tej wycieczki: https://www.flickr.com/photos/jack_1962/sets/72157646598273569/
Stara stacja kolejowa w Kinmount, Ontario. Tory już dawno usunięto... |
Według tablicy historycznej koło stacji,
miejscowość Kinmount stanowi jedno z pierwszych miejsc, gdzie osiedlili się
przybysze z Islandii. Tablicę umieszczono w roku 2000 i wśród zgromadzonych na
uroczystości dedykacyjnej 500 ludzi był minister spraw zagranicznych Islandii i
wice premier Kanady:
W latach
1870 poważne problemy ekonomiczne doprowadziły do masowej emigracji z Islandii.
Dwudziestego piątego września 1874 roku, 352 Islandczyków, wyczerpanych i
osłabionych chorobą, przybyło do baraków emigracyjnych do Toronto. Gdy kompania
kolejowa Victoria Railway Company zaoferowała pracę przy budowie linii
kolejowej z pobliskiego Kinmount, rząd prowincjonalny zakwaterował Islandczyków
w budach z bali w dolnym biegu rzeki od tego miasta. Niedostateczna wentylacja,
złe warunki sanitarne i dieta stanowiły świetne podłoże do rozwoju chorób w ich
zimnych i zatłoczonych pomieszczeniach. W ciągu sześciu tygodni, dwanaście
dzieci i jeden nastolatek zmarli. Do wiosny 1875 roku liczba ofiar śmiertelnych
podwoiła się i wielu osadników rozproszyło się w poszukiwaniu lepszego życia.
Na jesieni większość z nich zebrała się w Toronto i wyjechała na zachód, by
założyć osadę Gimli w Manitobie.
Na kanu do parku Algonquin Park i z powrotem |
Następnego dnia rano zjedliśmy śniadanie,
zaparkowaliśmy samochód na końcu drogi Christine Road i pieszo dotarliśmy do
plaży ośrodka. Kanu było nadal dostępne, tak więc szybko w niego wskoczyliśmy i
udaliśmy się na północ, w kierunku parku Algonquin Park. Płynęliśmy rzeką York
River, potem do jeziora Benoir Lake, gdzie dopłynęliśmy do opuszczonego,
częściowo rozwalonego mostu na drodze Peterson Road. Wyszliśmy z kanu i z
daleka zobaczyliśmy opuszczony spory tartak o nazwie Martin Lumber. Później
dowiedzieliśmy się, że jego właściciel, Grenville Martin, rozwinął swój biznes
drzewny tak, że stał się one jednym z najnowocześniejszych tartaków w kraju—a
budynek ośrodka White Pine Shores Resort, w którym się zatrzymaliśmy (dawniej
zwany MartinWood Resort) był początkowo zbudowany dla celów tej firmy i służył
jako biura i zakwaterowanie pracowników. Grenville Martin zginął w katastrofie
samolotowej w 1984 r. w wieku 48 lat i być może jego przedwczesny zgon
spowodował też upadek firmy.
Opuszczone budynki tartaku W. Martin Lumber Limited |
Na rzece było dużo zarośli i trzcin i bardzo
przyjemnie się nam wiosłowało w kompletniej ciszy—która nagle została
przerwana: najpierw usłyszeliśmy, a potem zobaczyliśmy nisko lecący spory
samolot wojskowy (transportowy?). W pewnym momencie sądziliśmy, że będzie
lądował na wodzie, tak nisko leciał, ale na szczęście (dla nas i dla jego
załogi) wzbił się w powietrze i niebawem odleciał. Według przybitych do drzewa
znaków, właśnie przekroczyliśmy granicę parku Algonquin Park. Jezioro Benoir
Lake skończyło się i pojawiły się dwie trasy; wpłynęliśmy w potok po prawej
stronie o nazwie Mink Creek. Wił się on wśród zarośli i czasem musieliśmy się
dobrze nawiosłować, aby w wąskich przesmykach wykonać skręt kanu. Gdy
dotarliśmy do przeszkody w postaci zawaliska kłód drzewnych, zawróciliśmy, bo
nie byliśmy przygotowani na przenoszenie kanu. Dopłynąwszy z powrotem do
jeziora Benoir Lake, tym razem wpłynęliśmy w rzeczkę po lewej stronie (York
River) i dopłynęliśmy do bystrzyn High Falls Rapids, gdzie przycumowaliśmy kanu
i pieszo poszliśmy brzegiem rzeki. Ścieżka była niezmiernie błotnista i śliska
i musieliśmy bardzo uważać, aby się nie wywrócić—portaż po niej (tzn. niesienie
na plecach kanu) byłby wielce wyzywający i niebezpieczny! Bystrzyny były
malownicze i po zrobieniu kilku zdjęć, powróciliśmy do kanu. Spotkaliśmy tylko
jedną parę piechurów, podążającą w odwrotnym kierunku. Popłynęliśmy z powrotem
do plaży i udaliśmy się do ośrodka na kolację.
Po śniadaniu opuściliśmy hotel i pojechaliśmy
w stronę lasu Haliburton Forest, zatrzymując się w miasteczku Wilberforce (z
jakiegoś powodu nazywanego Stolicą Geocaching Kanady). Zatrzymaliśmy się też w
miasteczku Haliburton na gorącą herbatę. Ponieważ w mieście poprzednio parę
razy już byliśmy, wpadliśmy jedynie do kilku sklepów. Wkrótce przybyliśmy do
lasu Haliburton Forest, gdzie zamierzaliśmy spędzić kilka dni biwakując.
Widok z naszego miejsca biwakowego w Haliburton Forest |
Większość miejsc biwakowych była wolna i
zarekomendowano nam miejsce małym jeziorze. Pojechaliśmy tam, aby go zobaczyć;
bardzo się nam podobało i zdecydowaliśmy się go brać. Pojechaliśmy z powrotem
do biura, aby za nie zapłacić i spotkaliśmy żonę właściciela (z pochodzenia
Niemiec), prowadzącą na smyczy przepięknego wilka-mieszańca. Zapewniła mnie, że
nie był puszczany w lesie bez smyczy. Wilk bardzo przypominał Catherine
syberyjskiego psa husky, należącego do jej córki. Szybko udaliśmy się na nasz
biwak—dwukrotnie musieliśmy otwierać i zamykać bramy na różnych drogach—jest to
jedyny las, jaki znam, w którym rzeczywiście znajdują się przysłowiowe ‘drzwi
do lasu’! Po złożeniu kaucji, otrzymaliśmy klucz na czas pobytu w lesie. Trochę
było kłopotliwe za każdym razem zatrzymywanie się, wychodzenie z samochodu,
otwieranie bramy, przejazd przez nią i znowu jej zamykanie, ale pewnie w ten
sposób do lasu nie mogły wjeżdżać nieproszone osoby. Kolory jesieni już jakiś
czas temu osiągnęły swój punkt szczytowy, ale nadal jazda tymi leśnymi drogami
była niezmiernie przyjemna.
Nad jeziorem było 6 miejsc kempingowych i nasze
było najprawdopodobniej najlepsze, na brzegu jeziora. Każde z nich posiadało
oddzielną ubikację i pierwszej nocy byliśmy jedynymi biwakowiczami. Szybko
rozbiłem namiot i mogliśmy jeszcze siedzieć i oglądać zachód słońca. Dookoła
latało sporo wiewiórek i wiewióreczek ziemnych (chipmunks), na jeziorku była tama bobrów i w nocy słyszeliśmy
głośne pluskanie, gdy uderzały swoimi płaskimi ogonami o taflę wody. Raz zauważyliśmy
wydrę oraz od czasu do czasu pojawiała się samotna kaczka, pływając po
jeziorze. Biorąc pod uwagę, że mieliśmy już prawie połowę października, pogoda
była idealna—słoneczna, ciepła, bez kropli deszczu, więc mogliśmy przejść się
po lesie i pojeździć na rozlicznych drogach leśnych. Również pojechaliśmy drogą
prowadzącą wzdłuż jeziora Kennisis Lake do domku letniskowego własnoręcznie
zbudowanego przez jej znajomego. Pomimo, że Sanktuarium Wilków było główną
atrakcją, nie zawitaliśmy do niego, bo już w nim byliśmy parę lat temu. Ale
absolutnie warto w nim spędzić jakiś czasz, szczególnie w czasie karmienia
wilków. Opuściliśmy Haliburton Forest 13 października 2013 r. po szybkiej
kąpieli (w parku są prysznice typu ‘wrzuć monetę’) i potem zaczęło padać, ale
już wtedy byliśmy spakowani w samochodzie. Była to nasza ostatnia wycieczka pod
namiotem w roku 2013 i pocieszaliśmy się, że już za 7 miesięcy ponownie
będziemy mogli biwakować!
Nasze piękne miejsce w lesie Haliburton Forest |
Ogromne grzyby... ale niejadalne! |
Blog in English/po
angielsku: http://ontario-nature.blogspot.ca/2014/08/white-pine-shores-resort-and-camping-in.html
Więcej zdjęć z tej wycieczki: https://www.flickr.com/photos/jack_1962/sets/72157646598273569/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz