Na jeziorach Carlyle Lake i Terry Lake |
W ubiegłym roku spędziliśmy ponad tydzień biwakując na jeziorze Carlyle Lake i bardzo chcieliśmy ponownie odwiedzić te okolice. Oczywiście, musieliśmy zrobić przedtem rezerwacje—jakby nie było, Killarney jest jednym z najpopularniejszych parków w Ontario
Jazda z Toronto zajęła nam ponad 6 godzin, ale
była przyjemnością. Wkrótce po zjechaniu z autostrady nr. 69 na drogę numer
637, prowadzącą do parku, zobaczyliśmy maszerującego po poboczu małego czarnego
niedźwiadka. Zatrzymaliśmy się i przez kilka minut obserwowaliśmy to zabawne stworzonko.
Misio zdawał się trochę zdezorientowany—najpierw szedł prawym poboczem drogi,
potem środkiem, następnie lewym poboczem, znowu przeszedł na prawe, aż wreszcie
ponownie przeszedł na prawą stronę i zniknął w lesie. Pewnie poprzedniej nocy
za dużo turystom wypił piwa…
Przybywszy do biura parku w Lake George o
godzinie 14:30, szybko otrzymaliśmy pozwolenie i udaliśmy się do wjazdu na
jezioro Carlyle Lake, gdzie rozładowaliśmy samochód i już o godzinie 15:30
byliśmy na wodzie. Poprzedniego roku mieliśmy nadzieję zatrzymać się na miejscu
nr. 55, ale było one już zajęte przez grupę młodych ludzi i biwakowaliśmy na
miejscu nr. 56, które okazało się wyśmienite! Tym razem wszystkie miejsca były
wolne. Chociaż ubiegłoroczne miejsce nr. 56 było chyba lepsze, zdecydowaliśmy
się jednak wybrać to drugie, nr. 55, bo nigdy na nim nie byliśmy, jak też
posiadało mały wodospad i rozciągał się z niego również widok na jezioro Terry
Lake—jak też na miejsce nr 56. Dostęp do tego miejsca był trochę kłopotliwy,
musieliśmy nieść nasze rzeczy pod dość strome wzgórze, ale gdy się z tym
uporaliśmy, miejsce się nam niezmiernie podobało.
Ubikacja, tzw. ‘thunderbox’ (drewniana skrzynia
z okrągłym otworem) wymagało ponad minutowego spaceru przez przepiękną okolicę,
ale niektórzy turyści zapewne jej nie używali, na co wskazywały pozostałości
rozrzuconego papieru toaletowego. Muchy meszki (black flies), które powinny już w tym czasie zniknąć, były cały
czas aktywne i nas trochę pokąsały. Wieczorem rozpaliliśmy ognisko i po krótkim
czasie udaliśmy się na spoczynek do namiotu.
Nasi znajomi, Sue i Ian, przybyli następnego
dnia w południe i po niedługim czasie cała nasza czwórka wykonała mały portaż,
przenosząc kanu przez wodospady (ok. 15 metrów) to przylegającego jeziora Terry
Lake, na którym popływaliśmy przez godzinę czasu w pełnym słońcu. Podczas
ponownego portażu na jezioro Carlyle Lake, Catherine wpadła do
wody—przynajmniej nie musiała tego dnia się kąpać! W czasie lunchu przybyła
Andrea wraz z córką, Barbarą (która właśnie zdała egzamin adwokacki). Okazało
się, że firma Killarney Outfitters nie dostarczyła ich kanu na czas i pomimo
kilku telefonów, musiały czekać przez 2 godziny. Barbara natknęła się na naszym
miejscu na dużego węża wodnego—byłem zaskoczony, że odszedł tak daleko od wody,
gdzie zazwyczaj można je spotkać.
Tama bobrowa na jeziorze Carlyle Lake |
Wieczorem wraz z Catherine, Andrea i Barbara
wybraliśmy się na przejażdżkę po jeziorze Carlyle Lake, płynąc w stronę jeziora
Johnie Lake. Zawróciliśmy dopiero koło tamy bobrów, znajdującej się w przesmyku
łączącym oba jeziora. Gdy płynęliśmy do naszego biwaku, zaczęły pojawiać się
gwiazdy i po niedługim czasie zrobiło się ciemno; z daleka zobaczyliśmy
ognisko, rozpalone przez Ian’a i Sue. Komary zawzięcie atakowały i musieliśmy
spryskiwać się środkiem przeciw komarom.
Następnego dnia Sue i Ian udali się w drogę
powrotną i przez kilka godzin siedzieliśmy na biwaku, relaksując się i
rozmawiając, a po kilku godzinach Barbara i Andrea spakowały się i jakiś czas
płynęliśmy razem, a potem pożegnaliśmy się, udając się do parkingu, gdzie
przymocowaliśmy kanu łańcuchem do drzewa i pojechaliśmy samochodem do
miasteczka Killarney. Od razu zauważyliśmy, że zniknął słynny czerwony szkolny
autobus, który przez kilka dekad stanowił znaną restaurację Herbert Fisheries
Restaurant! Parę metrów dalej stała częściowo wykończona nowa restauracja, a
Herbert Fisheries serwował słynne posiłki z tymczasowo ustawionej przyczepy.
Kilka dni później w radiu usłyszałem krótką relację na temat tej
restauracji—właścicielka powiedziała, że gdy odholowywano czerwony autobus,
niemal leciały jej łzy!
Słynna Restauracja Herbert Fisheries |
Po zjedzeniu frytek i wypiciu zimnego piwa (zakupionego
do przylegającego sklepu z piwem, LCBO), udaliśmy się do głównego (i pewnie
jedynego) sklepu w tym miasteczku, Pitfield’s. Nagle poczuliśmy nagły spadek
temperatury, na niebie pojawiły się czarne, kłębiące się chmury, przecinane
błyskawicami i po kilku minutach spadł rzęsisty deszcz. Siedząc na werandzie
sklepu, przyglądaliśmy się płynącym po kanale łodziom. Burza, burza i po
burzy—wkrótce rozpogodziło się i wybraliśmy się na krótką przechadzkę wzdłuż
kanału. Parząc w kierunku południowo-wschodnim, dostrzegłem zarysy trzech wysp:
Martins Island, Center Island i West Fox Island, na której biwakowaliśmy przez
prawie tydzień kilka lat temu. Zamierzaliśmy pojechać też do latarni morskiej,
ale prowadząca do niej droga była rozmyta i nie chcieliśmy ryzykować. Przy
okazji zobaczyliśmy ‘samoobsługowe’ lotnisko—piloci są w stanie sami włączyć
światłą, oświetlające pas startowy, używając radia. Ściemniało się, toteż
szybko pojechaliśmy do parkingu, położyliśmy kanu na wodzie i w zupełnych
ciemnościach przypłynęliśmy po pół godzinie do naszego biwaku.
Ponieważ uwielbiamy steki z rusztu, pieczone
nad ogniskiem, przed wyjazdem kupiłem sporo wołowych steków ze sklepu Value
Mart i je zamarynowałem. Cóż za rozczarowanie—okazały się tak niesmaczne
(twarde, bez smaku), że zamiast grillować, udusiliśmy je, ale nadal były
niesmaczne. Nie po raz pierwszy się nam coś takiego zdarzyło—czasem wołowe
steki są wyśmienity, niekiedy tez mogą okazać się prawie-że niejadalne [kilka
miesięcy później u Catherine zrobiliśmy na ruszcie kilka steków z kością (T-bone)
i były tak niesmaczne i twarde, że następnego dnia zwróciliśmy je do sklepu
Value Mart]. Z tego tez powodu postanowiliśmy przywozić ze sobą jedynie steki
wieprzowe lub żeberka, które nie tylko są tańsze, ale zawsze przepyszne!
Przez pozostałe dni pływaliśmy po jeziorze
Carlyle Lake—czasem było dość wietrznie—i ponownie zawitaliśmy do miasteczka
Killarney. Poszliśmy też do kościoła (przypominającego latarnię morską) i na
znajdujący się kilka kilometrów na północ od miasteczka cmentarz. Na grobowcach
było wiele znajomo brzmiących nazwisk—większość mieszkańców Killarney jest
potomkami oryginalnych pionierów którzy poślubili Indianki i do tej pory wiele
z nich posiada oficjalny status indiański (Certificate
of Indian Status). Ów status zwalnia ich od płacenia pewnych podatków,
zwłaszcza gdy dokonują zakupów na terenie rezerwatu indiańskiego lub gdy
zakupione towary są dostarczone do rezerwatu. Akurat tak się składa, że
niedaleko położony rezerwat indiański (Point Grondine Indian Reserve-parę
lat temu biwakowaliśmy na nim przez noc) przylega do drogi nr. 637 i właśnie
tam została wybudowana stacja benzynowa i mały sklepik, prowadzone przez
Indiankę. Powiedziała nam ona, że wiele mieszkańców Killarney przyjeżdża tu
zakupić benzynę, bo nie muszą płacić na nią podatków.
Catherine koło mapy okolic rzeki French River, koło French River Trading Post i Restauracji "The Hungry Bear" |
Trzeciego lipca 2014 r. spakowaliśmy się,
popłynęliśmy do parkingu i pojechaliśmy do parku, gdzie wzięliśmy niezwykle
odświeżający prysznic i zmieniliśmy ubranie. Następnie udaliśmy się w stronę
Toronto, zatrzymując się na godzinę w restauracji The Hungry Bear (Głodny
Niedźwiadek) i odwiedzając niezwykle oryginalny sklep, Trading Post, oferujący
na sprzedaż wiele fascynujących książek, albumów i filmów na temat lokalnej i
ontaryjskiej historii, unikalne wyroby ceramiczne (niektóre z nich z malunkami
malarzy słynnej Grupy Siedmiu i indiańskiego artysty Benjamina Chee Chee),
wyroby indiańskie, kartki pocztowe, ubrania, buty, koszulki pokryte jedynymi w
swoim rodzaju wzorami, sprzęt wędkarski, noże, rzeźby i nawet wyroby kulinarne.
Chociaż ceny są dość wysokie, warto czasem wydać więcej i kupić coś bardziej
nieszablonowego.
Po prawie godzinie jazdy skręciliśmy na drogę
nr. 644 w Pointe au Baril i zatrzymaliśmy się koło urokliwego kościółka, a
następnie dojechaliśmy do przystani Payne Marina. Małżeństwo (Rob Harris z
żoną) z dwoma kudłatymi pieskami akurat przygotowywało się do odpłynięcia i
podczas gdy ja zabawiałem się z psiakami, Catherine nawiązała z nimi rozmowę:
zawsze pragnęliśmy wybrać się na kanu w tych okolicach i byliśmy ciekawi, czy
możliwe byłoby biwakowanie na brzegach, będących własnością korony (tzn. rządu
Kanady). Nie tylko dowiedzieliśmy się od nich wielu ciekawych rzeczy, ale
zaprosili nas na trzydziestominutową przejażdżkę łódką! Rzeczywiście, okolica
była przepiękna, niemniej jednak trochę obawiałem się otwartych połaci wody, na
których musielibyśmy płynąc kanu. Podziękowaliśmy im za przejażdżkę i skierowaliśmy
się z powrotem ku autostradzie. Nota bene, owe spotkanie niebawem zaowocowało:
powróciwszy do domu, spędziłem kilka godzin wertując mapy, książki i Internet i
kilka tygodni potem pojechaliśmy na wyspę Franklin Island, gdzie spędziliśmy
tydzień, biwakując w przepięknym miejscu.
Marzę o tym, aby kiedyś wybrać się na dłuższą
wycieczkę w głąb parku Killarney, gdzie znajduje się wiele przepięknych
szlaków, aczkolwiek taka wyprawa wiązałaby się z szeregiem długich, często
trudnych portaży. Niemniej jednak jest zawsze niezmiernie przyjemnie odwiedzić
park Killarney i popływać po niewymagających portaży jeziorach!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz