Podczas naszej
ostatniej wycieczki do okolic Temagami (w 2012 r.) byliśmy oczarowanie jej
pięknem i nieokiełzaną przyrodą—i przyrzekliśmy sobie ją ponownie odwiedzić.
Wprawdzie pływaliśmy na jeziorze Temagami w 2012 r. i nawet dopłynęliśmy do
słynnej wyspy Bear Island, ale jednak stwierdziliśmy, że jezioro Temagami było
absolutnie za duże na wycieczki kanu: silne wiatry i powstałe fale bardzo
szybko mogły spowodować wywrócenie kanu. Zakupiliśmy kilka świetnych map
Temagami, okazały się bardzo pomocne i po kilkugodzinnym zbieraniu informacji
na Internecie, wybrałem jezioro Lady Evelyn Lake jako naszą następną
destynację. Patrząc na mapę zauważyłem, że aby dotrzeć do jeziora Lady Evelyn
Lake z Mowat Landing, musieliśmy płynąć na rzece Montreal River—ale był jeden
problem: mianowicie, znajdująca się na rzece duża zapora wodna, Mattawapika
Dam!
Chociaż wiedzieliśmy, że pewnie można byłoby się dostać do jeziora drogami służącymi przedsiębiorstwom karczującym las, nie były one zaznaczone na mapach i wyglądało, że żadna przejezdna dla normalnego samochodu droga nie prowadzi bezpośrednio do jeziora Lady Evelyn Lake. Niemniej jednak, na jeziorze było kilka ośrodków dla turystów (jak też prywatnych domków) i szybko dowiedziałem się, że one transportują sprzęt przybywających do nich gości (i nawet samych gości) na przyczepie, ciągnionej przez samochód—a więc nie musieli tradycyjnie na plecach przenosić ekwipunku! Oboje skontaktowaliśmy się telefonicznie i e-mailem z kilkoma ośrodkami, mając nadzieję uzyskać więcej informacji na temat ich sposobu transportu naszego sprzętu i kanu dookoła tamy lub skoordynowania naszego przybycia z pojawieniem się ich gości i skorzystania wtedy z ich przyczepy i transportu—oczywiście, nie za darmo. Niestety, otrzymane odpowiedzi nie spełniły naszych oczekiwań. Jeden ośrodek nawet posłał mi uprzejmą odpowiedź, że on jedynie zapewniał taki środek transportu dookoła tamy dla swoich gości i niestety nie mógł mi udzielić pomocy—jak też zapytał się, jak dowiedziałem się o istnieniu tego ośrodka, bo oni otrzymali kilka innych podobnych pytań od kanuistów. Wreszcie Catherine zadzwoniła do ośrodka Island Lodge i została poinformowana, że koło tamy mieszka jegomość o nazwisku Mitchell, który codziennie przewozi łodzie dookoła tamy—to była jego praca! Musze przyznać, że byliśmy bardzo rozczarowani, że pozostałe ośrodki turystyczne nic nam nie powiedziały o możliwości skorzystania z usług tego człowieka, tak jakby on nie istniał i jedynie te ośrodki posiadały monopol na transport dookoła tamy.
Tama Mattawapika Dam |
Chociaż wiedzieliśmy, że pewnie można byłoby się dostać do jeziora drogami służącymi przedsiębiorstwom karczującym las, nie były one zaznaczone na mapach i wyglądało, że żadna przejezdna dla normalnego samochodu droga nie prowadzi bezpośrednio do jeziora Lady Evelyn Lake. Niemniej jednak, na jeziorze było kilka ośrodków dla turystów (jak też prywatnych domków) i szybko dowiedziałem się, że one transportują sprzęt przybywających do nich gości (i nawet samych gości) na przyczepie, ciągnionej przez samochód—a więc nie musieli tradycyjnie na plecach przenosić ekwipunku! Oboje skontaktowaliśmy się telefonicznie i e-mailem z kilkoma ośrodkami, mając nadzieję uzyskać więcej informacji na temat ich sposobu transportu naszego sprzętu i kanu dookoła tamy lub skoordynowania naszego przybycia z pojawieniem się ich gości i skorzystania wtedy z ich przyczepy i transportu—oczywiście, nie za darmo. Niestety, otrzymane odpowiedzi nie spełniły naszych oczekiwań. Jeden ośrodek nawet posłał mi uprzejmą odpowiedź, że on jedynie zapewniał taki środek transportu dookoła tamy dla swoich gości i niestety nie mógł mi udzielić pomocy—jak też zapytał się, jak dowiedziałem się o istnieniu tego ośrodka, bo oni otrzymali kilka innych podobnych pytań od kanuistów. Wreszcie Catherine zadzwoniła do ośrodka Island Lodge i została poinformowana, że koło tamy mieszka jegomość o nazwisku Mitchell, który codziennie przewozi łodzie dookoła tamy—to była jego praca! Musze przyznać, że byliśmy bardzo rozczarowani, że pozostałe ośrodki turystyczne nic nam nie powiedziały o możliwości skorzystania z usług tego człowieka, tak jakby on nie istniał i jedynie te ośrodki posiadały monopol na transport dookoła tamy.
Z Toronto wyjechaliśmy
1 sierpnia 2014 r., były bardzo gorąco (+30C) i słonecznie. Zatrzymaliśmy się w
miejscowości Gravenhurst, gdzie na parkingu supermarketu poczęstowano nas
świetnym hot dogiem i po ponad godzinie wpadliśmy do małego miasteczka Katrine
przy drodze nr. 11. Na początku postanowiliśmy spędzić parę dni w parku
Finlayson Point Provincial Park, w którym już poprzednio biwakowaliśmy. W
biurze parku spotkaliśmy Emily, młodą pracowniczkę parku. Mieszkała w tej
okolicy i jakiś czas z nią rozmawialiśmy—również potwierdziła, że Mitchell
zajmował się transportowaniem łodzi dookoła tamy Mattawapika Dam. Zaznaczyła
dla nas na mapie parku wolne miejsca biwakowe, abyśmy mogli wybrać sobie takie,
jakie nam pasuje. Również rozmawialiśmy ze strażnikiem parku, również bardzo
miłym człowiekiem. Powoli jechaliśmy w parku i wybraliśmy miejsce nr 8, na
skalistym wzgórzu i z częściowym widokiem na jezioro. Dookoła zauważyliśmy
biegające liczne wiewióreczki ziemne (chipmunks),
niektóre niosły w pyszczku dużą szyszkę lub nawet spory kawałek chleba czy
bułki, zapewne skradzione turystom, i na siłę starały się je wepchnąć w całości
do swoich norek w ziemi. Dwa lata temu biwakowaliśmy na przyległym miejscu nr
10, tym razem było zajęte. Dodatkowo otrzymaliśmy miejsce na wodzie przy doku
na trzymanie naszego kanu. Po rozbiciu namiotu wybraliśmy się na wieczorną
przejażdżkę na kanu; było gorąco i bezwietrznie. Zauważyliśmy na jeziorze kilka
nurów i delektowaliśmy się ich niepowtarzalnymi dźwiękami, jakie co jakiś czas
wydawały. Jednakże najpiękniejszym aspektem naszej przejażdżki był ogromny,
czerwonawy księżyc—nie tylko była pełnia, ale było to tzw. ‘super moon’, super-księżyc, największy
księżyc w roku.
Następny dzień był
również gorący i słoneczny. Nasze miejsce biwakowe nie posiadało cienia i nawet
rozważaliśmy przeniesienie się na inne, ale wszystkie dobre miejsca były
zajęte. Wieczorem popłynęliśmy do miasteczka Temagami i pochodziliśmy dookoła
budynków, lecz wszystko było już zamknięte. Catherine z chińskiej restauracji
wzięła menu, w razie deszczów, zawsze moglibyśmy tam wstąpić. Zapadały
ciemności i udaliśmy się w drogę powrotną, a następnie rozpaliliśmy ognisko i
na grillu upiekliśmy żeberka.
We wtorek, 12 sierpnia
2014 r. już od rana padał deszcz i lało codziennie do piątku. Nasz nowy namiot
„Eureka El Capitan 3” zapewniał
doskonałą protekcję od deszczu. Na razie nawet nie myśleliśmy o rozpoczęciu
drugiej części naszej wycieczki na jeziorze Lady Evelyn Lake, a za to
postanowiliśmy odwiedzić niedaleko położone miasteczka.
Pojechaliśmy do Cobalt, legendarnego miasta znanego z przemysłu wydobywczego i licznych kopalni; po odkryciu srebra w 1903 r., wydobywano rekordowe ilości (ok. 80% światowego wydobycia srebra pochodziło z Cobalt), ludzie przybywali masowo pociągiem i już następnego dnia wyruszali na poszukiwanie srebra i złota (oryginalna stacja kolejowa pozostała jako muzeum). Obecnie nie było żadnych aktywnych kopalni, ale wszędzie można było zobaczyć stare górnicze artefakty i zamknięte kopalnie.
Jeden z 'weteranów' przemysłu górniczego w Cobalt, Joe Januszewski |
Pojechaliśmy do Cobalt, legendarnego miasta znanego z przemysłu wydobywczego i licznych kopalni; po odkryciu srebra w 1903 r., wydobywano rekordowe ilości (ok. 80% światowego wydobycia srebra pochodziło z Cobalt), ludzie przybywali masowo pociągiem i już następnego dnia wyruszali na poszukiwanie srebra i złota (oryginalna stacja kolejowa pozostała jako muzeum). Obecnie nie było żadnych aktywnych kopalni, ale wszędzie można było zobaczyć stare górnicze artefakty i zamknięte kopalnie.
Stara stacja kolejowa w Cobalt, obecnie muzeum. To tu przybywały tłumy ludzi, licząc, że wkrótce zostaną milionerami |
Wstąpiliśmy do muzeum
górniczego i zabrano nas na zwiedzanie prawdziwej, chociaż już od dawna
nieczynnej kopalni srebra! Była to jedna z najciekawszych wycieczek—o ile się
nie mylę, jedyna inna kopalnia, jaką poprzednio zwiedzałem, to słynna kopalnia
soli w Wieliczce, do której zawitałem ponad 40 lat temu—i znacznie się ona
różniła od kopalni srebra w Cobalt! Przewodnicy, młodzi studenci, świetnie
znali temat i bardzo przejrzyście opisali, jak ciężko ludzie musieli pracować w
kopalniach i na jakie niebezpieczeństwa byli narażeni. W kopalni panowała
wilgoć i panowała dość niska temperatura, utrzymująca się na tym samym poziomie
przez cały rok.
Każdy górnik posiadał nie-elektryczną latarkę i jeżeli niechcący zgasła, znalazł się w kompletnych ciemnościach—aż trudno sobie coś takiego nam wyobrazić! Jeżeli nie był w stanie ponownie zapalić lampy, był zmuszony czekać i mieć nadzieję, że ktoś będzie w pobliżu przechodził i od niego zapali lampę—inaczej takie oczekiwanie mogło przedłużyć się do końca 12-to godzinnej zmiany: gdy po opuszczeniu kopalni przez wszystkich górników stwierdzono, że kogoś brakuje, wtedy rozpoczynano poszukiwania. Po wyjściu z kopalni mieliśmy obejrzeć film w muzeum, ale akurat nastąpiła przerwa w dostawie energii elektrycznej. Z powodu deszczu nie mogłem zrobić wystarczająco dużo zdjęć. Poszliśmy do kilku sklepów oraz na pchli targ znajdujący się pod dachem, oferujący na sprzedaż ogromną ilość różnorakich produktów.
W starej kopalni srebra w Cobalt |
Każdy górnik posiadał nie-elektryczną latarkę i jeżeli niechcący zgasła, znalazł się w kompletnych ciemnościach—aż trudno sobie coś takiego nam wyobrazić! Jeżeli nie był w stanie ponownie zapalić lampy, był zmuszony czekać i mieć nadzieję, że ktoś będzie w pobliżu przechodził i od niego zapali lampę—inaczej takie oczekiwanie mogło przedłużyć się do końca 12-to godzinnej zmiany: gdy po opuszczeniu kopalni przez wszystkich górników stwierdzono, że kogoś brakuje, wtedy rozpoczynano poszukiwania. Po wyjściu z kopalni mieliśmy obejrzeć film w muzeum, ale akurat nastąpiła przerwa w dostawie energii elektrycznej. Z powodu deszczu nie mogłem zrobić wystarczająco dużo zdjęć. Poszliśmy do kilku sklepów oraz na pchli targ znajdujący się pod dachem, oferujący na sprzedaż ogromną ilość różnorakich produktów.
Miasteczko New
Liskeard znacznie różniło się od Cobalt—posiadało wiele sklepów spożywczych, a
nawet sklepy Canadian Tire i Staples. Muszę dodać, że nasze fantastyczne
kanu zostało wyprodukowane przez firmę Mid Canada Fiberglass Company,
znajdującą się właśnie w New Liskeard. Niestety, poprzedniego roku firma
ogłosiła upadłość… Jako że niedaleko była granica z prowincją Quebec,
przekroczyliśmy ją (paszporty nie były wymagane—jak na razie…) i pojechaliśmy
do miasteczka Notre Dame du Norte. Wszystko było pozamykane (było po godzinie
17:00) i zawróciliśmy. W miasteczku Latchford zobaczyliśmy pamiątkową tablicę
zadedykowaną żołnierzowi Aubrey Cosens.
Sierżant Audrey Cosens, V.C. 1921-1945
Urodzony w Latchford i wychowany koło Porquis
Junction, Cosens zaciągnął się w 1940 r. do Regimentu Agryll and Sutherland Regiment w Armii Kanadyjskiej, a w 1944 r.
został przeniesiony do Queen's Own Rifles.
Z rana, 26 lutego 1945 r., jego jednostka zaatakowała siły niemieckie w
Mooshof, Holandii, będącą strategiczną pozycją, niezmiernie ważną dla
powodzenia dalszych operacji wojskowych. Jego pluton poniósł ciężkie straty i
Cosens przejął dowodzenie. Wspomagany przez czołg, dowodził następny atak na
trzy mocne pozycje nieprzyjaciela, które zdobył w pojedynkę. Później został
zabity przez snajpera. Za swoje „wybitne męstwo, inicjatywę i stanowcze
zdolności przywódcze” pośmiertnie otrzymał najwyższe odznaczenie wojenne
imperium brytyjskiego przyznawane za waleczność, Krzyż Wiktorii (Victoria Cross, w skrócie VC).
Na drodze nr 11 w
Latchford, nad rzeką Montreal River, znajduje się też Pamiątkowy Most im.
Sierżanta Aubrey Cosens VC. W 2003 r. częściowo się zawalił…
Z naszego miejsca biwakowego w parku Finlayson Point Provincial Park mogliśmy obserwować łodzie, domy na wodzie oraz samoloty lądujące i startujące z wody |
We wtorek rano
słyszeliśmy głośne sygnały dźwiękowe wydawane prawdopodobnie przez karetki
pogotowia i straży pożarnej, co było raczej wyjątkowym zdarzeniem. Parę godzin
później dowiedzieliśmy się, że koło Marten River zdarzył się na drodze nr 11
wypadek, w wyniku którego zginęła 80-cio letnia kobieta. Nota bene,
przyzwyczailiśmy się do niezmiernie głośnych sygnałów przejeżdżających
pociągów, warkotu samolotów startujących z wody bardzo blisko naszego miejsca
oraz odgłosów potężnych ciężarówek, przejeżdżających nieopodal na drodze nr
11—nie mówiąc już o licznych łodziach motorowych. Patrząc na te ciężarówki z
przyczepami, transportujące ogromne ładunki wskroś Ameryki Północnej
sądziliśmy, że bardziej ekonomiczne byłoby transportować towary
pociągami—niestety, transport kolejowy coraz bardziej traci na znaczeniu,
powiedziano nam, że przez Temagami przejeżdżały jedynie 2 pociągi dziennie;
pociąg pasażerski (Toronto-Cochrane) od niedawna przestał kursować. Finlayson
Point jest przyjemnym parkiem, ale jeżeli zależy komuś na ciszy i relaksacji,
to z pewnością nie jest to odpowiednie miejsce!
Jednego dnia
siedzieliśmy w kawiarni w Temagami i czytaliśmy w gazecie artykuł o problemach
pracowniczych w fabryce firmy Bombardier w miejscowości Thunder Bay i o
przetransportowaniu nowych wagonów dla torontońskiego metra—i w tym właśnie
momencie zobaczyliśmy kilka ogromnych ciężarówek, wiozących… te właśnie wagony
do Toronto!
Z powodu deszczowej
pogody pozostawaliśmy w namiocie (niezbyt komfortowo), w samochodzie (bardziej
komfortowo, ale ciasno) lub w bibliotece/czytelni w Temagami—która okazała się
wymarzonym miejscem—i spędziliśmy w niej dobrych kilka godzin, czytając
magazyny i gazety, przeglądając książki lub używając Internet. Również
pogadaliśmy z przemiłymi pracownikami biblioteki. Kupiliśmy też parę książek
oraz książkę mówioną, której słuchaliśmy w samochodzie.
W centrum Temagami
znajdował się ciekawy sklep stolarski. Szkoda, że nasz samochód był całkowicie
załadowany naszym ekwipunkiem i nie mieliśmy miejsca na przewiezienie
intrygujących wyrobów z drzewa. Jedynie chcieliśmy kupić odpadki drzewne,
służące do rozpałki ogniska. Sklep był jednak zamknięty, ale akurat przejeżdżał
jego właściciel, jak też główny stolarz i krzyknął, abyśmy za nim jechali do
głównego zakładu stolarskiego, mieszczącego się na jednej z bocznych dróg.
Powiedział, że często niedźwiedzie pojawiają się koło zakładu—niedaleko było
wysypisko śmieci, na którym wiele lat temu spędziłem kilka godzin, obserwując
liczne czarne niedźwiedzie! Zakład wykonywał różnorakie meble, szopy, domki dla
ptaków i inne rzeczy z drzewa. Bardzo przyjemnie się nam z nim rozmawiało.
Sklep spożywczy w
Temagami, „Our Daily Bread” (Nasz Chleb
Powszedni), nadal prosperował i był dobrze zaopatrzony. W 2012 r. spotkałem
jego właścicieli (małżeństwo) i tego roku pogadałem z żoną, bardzo miłą kobietą
i życzyłem jej powodzenia w prowadzeniu tego przedsięwzięcia! Musze przyznać,
że byliśmy niezmiernie zaskoczeni, bo każdy, kogo spotkaliśmy w Temagami, był
niezmiernie sympatyczny i pomocny!
Pogoda była nadal
kiepska i temperatura osiągała jedynie +9C, było chłodno! Przynajmniej
znaleźliśmy grzyby, które… ‘rosły jak po deszczu’ i było ich bardzo dużo!
Śmieszne, ale gdy biwakowaliśmy w tym parku 2 lata temu, było ogromnie gorąco,
jednego dnia pojawił się na naszym biwaku strażnik i poinformował nas, że
właśnie wprowadzono w całej okolicy zakaz palenia ognisk. Tym razem byliśmy
prawie-że gotowi porzucić drugą część naszej wyprawy i wrócić do domu—jakby nie
było, nie byliśmy tak zatwardziałymi kanuistami, aby pomimo deszczów osiągnąć
nasz cel! Ale w piątek (15/08/2014) pogoda miała się jakoby poprawić; rano
nadal padało, toteż spakowaliśmy mokry namiot, opuściliśmy park i skierowaliśmy
się na północ, a następnie skręciliśmy z drogi nr 11 na lewo i dojechaliśmy do Mowat
Landing.
Grupa kanuistów
właśnie zakończyła wycieczkę i pakowała się—wyglądali na zmarzniętych i
niezadowolonych—nic dziwnego, po 4 dniach deszczowej i zimnej pogody! Jakiś
czas bawiłem się z oswojonym kaczorem, którego karmiłem z ręki.
O godzinie 15:00
byliśmy na wodzie i dość szybko osiągnęliśmy tamę Mattawapika Dam. Normalnie
wymagany jest portaż ok 400 m, ale dzięki mieszkającemu tam panu Mitchell nie
było on konieczny, jeżeli gotowym się było wydać $25 (opłata obejmowała również
transport z powrotem). Gdy Catherine poszła po niego, ja wdałem się w rozmowę z
4 kanuistami z Hamilton, którzy mokrzy i zziębnięci właśnie udawali się w drogę
powrotną. Jedna z uczestniczek pokazała mi mapę z miejsce biwakowym, na którym
się zatrzymali i powiedziała, że było bardzo dobre i było na nim dużo drzewa
(mokrego) na ognisko. Po krótkim czasie pojawił się pan Mitchell wraz z
samochodem i specjalną platformą do transportu łodzi. Platforma wjechała do
wody i po prostu wpłynąłem na nią załadowanym kanu, my usiedliśmy na tyle
samochodu i powoli pojechaliśmy do zjazdu do rzeki Lady Evelyn River. Nawet nie
musieliśmy mu teraz płacić, dopiero po powrocie—„czy tak, czy owak, i tak
musicie tędy wrócić”, powiedział.
Ponieważ chcieliśmy
dopłynąć do rekomendowanego biwaku, bardzo silnie wiosłowaliśmy—na jeziorze
byli też inni kanuiści i nie chcieliśmy stracić tego miejsca. Tu i tam
spostrzegliśmy miejsca biwakowe, ale wreszcie dopłynęliśmy do rekomendowanego
miejsca, opuszczonego niedawno przez grupę kanuistów z Hamilton. Rzeczywiście,
było bardzo dobre, przestronne, gęsto zarośnięte i nawet posiadało prymitywną
toaletę, tzw. ‘thunderbox’. Szybko
rozbiliśmy namiot i rozwiesiliśmy plandekę na wypadek deszczu. Pociąłem piłą
trochę drzewa i wieczorem siedzieliśmy przy płonącym ognisku. Nury dały
wieczorem cudowny i długi koncert. Chciałbym też dodać, że miejsce, gdzie
biwakowaliśmy, nie było częścią parku Lady Evelyn Smoothwater Provincial Park i
chociaż na mapie zaznaczono miejsca kempingowe, mogliśmy zatrzymać się
gdziekolwiek.
W sobotę, 16 sierpnia
2014 r. mieliśmy ulewę (ponownie!) i było zimno. Czytaliśmy książki i
słuchaliśmy radia, podawano o rosyjskich „humanitarnych konwojach” do Ukrainy i
o amerykańskim zaangażowaniu się w Iraku w walki mające na celu odbicie tamy
koło miasta Mosul. Wieczorem udało się nam popływać na jeziorze Lady Evelyn
Lake—odwiedziliśmy kilka wysepek oraz wyszliśmy na ląd w niezmiernie gęstym
lesie, gdzie było masę powalonych i gnijących drzew. Bardzo ciężko było tam się
poruszać; wszędzie było widać odchody łosi i oskubane przez nie drzewa. Po
powrocie na biwak z trudem udało mi się rozpalić ognisko, drzewo było
kompletnie mokre.
Niedziela okazała się
pochmurna, wietrzna i chłodna, ale przynajmniej nie zapowiadano deszczów. Wobec
tego spakowaliśmy kuchenkę, parę rzeczy do jedzenia i wyruszyliśmy na kanu na
jezioro Lady Evelyn Lake, kierując się w stronę ‘słynnych’ piaszczystych
łach—dostrzegłem je na satelitarnej mapie Google i zaintrygowany ich niezwykłym
kształtem, postanowiłem je ujrzeć na własne oczy.
Gdy tylko opuściliśmy
ujście rzeki i wypłynęliśmy na jezioro, od razu napotkaliśmy przeciwny wiatr i
spore fale — co jakiś czas Catherine, siedząca na froncie kanu, zostawała
oblewana wodą, bo przód kanu podnosił się na falach i silnie uderzał o powierzchnię
wody. Ponieważ musieliśmy ustawić kanu pod odpowiednim kątem do fal (inaczej
fale mogłyby go zalać, a nawet wywrócić), nie było możliwe obrać najkrótszej
drogi. Pomimo fal, kanu było stabilne i płynęliśmy po kompletnie otwartych
wodach jeziora, z dala od brzegów. Nie widzieliśmy dookoła żadnych innych kanu
lub kajaków, jedynie tu i ówdzie motorówki z wytrwałymi wędkarzami;
zaintrygowani obecnością stosunkowo małego kanu na środku jeziora, przy takiej
wietrznej pogodzie, z zainteresowaniem się nam przyglądali, jak walczyliśmy z
falami i wiatrem i powoli się posuwaliśmy do przodu. Gdy łódź motorowa
przepłynęła koło nas, jej sternik wykrzyknął w nasza stronę.
— Podziwiam waszą nieustępliwość i
uporczywość, nie każdy odważyłby się wybrać na przejażdżkę na kanu w taką
pogodę!
— My też sami siebie podziwiamy –
głośno mu odpowiedzieliśmy, a już ciszej dodaliśmy – oraz naszą głupotę!
Według mojego GPS,
płynęliśmy z szybkością 4 km/h. Biorąc pod uwagę, że wiosłowaliśmy bardzo
zapalczywie, nasza szybkość powinna wynosić przynajmniej 6 km/h—znaczyło to, że
‘traciliśmy’ przynajmniej 2 km/h z powodu przeciwnego wiatru. Gdybyśmy płynęli
z wiatrem, zapewne nasza szybkość zwiększyłaby się o 2 km/h — ale jak
wielokrotnie pisałem, z kompletnie niewyjaśnionych i niezrozumiałych powodów,
przynajmniej 80% naszych wiosłowań jest pod wiatr.
W pewnym momencie
zdawało mi się, że na horyzoncie dostrzegam nisko zawieszone chmury—szybko
zorientowałem się, że to było pasmo górskie. Istotnie, w okolicy było kilka
widocznych gór, miedzy innymi góra Maple Mountain (671 metrów n.p.m.) oraz
Ishpatina Ridge, która przy wysokości 701 metrów n.p.m. jest najwyższym
wzniesieniem w prowincji Ontario.
Niektóre połacie
jeziora były całkiem płytkie—najprawdopodobniej poziom wody zależał nie tylko
od opadów deszczu, ale też od zapory Mattawapika Dam. W pewnym momencie
sądziłem, że GPS się popsuł, bo według niego płynęliśmy… po lądzie! Okazało
się, że mapa topograficzna pokazywała, że płynęliśmy po obszarach jeziora o
‘sporadycznej wodzie’.
Po prawie 3 godzinach
intensywnego wiosłowania dotarliśmy do wydm, znajdujących się w na
południowo-centralnych brzegach jeziora Lady Evelyn Lake. Labirynt częściowo
zatopionych i zalesionych piaszczystych diun powstał dzięki polodowcowym
wiatrom. Przypominające palce grupy piaszczystych wydm były zalane, ale nadal
wystawały ponad wodę jeziora. Wydmy zostały uformowane na długo przed
podniesieniem wody w jeziorze o 10 metrów w wyniku budowy hydroelektrycznej
zapory i fale powodują erozję wydm, powoli je niszcząc.
Na wydmach rosły lasy
sosnowe i inna roślinność, a one same tworzyły urocze kanały i zatoczki,
stanowiące idealne zabezpieczenie od wiatru. Wyszliśmy na brzeg i
przygotowaliśmy nasz lunch—Catherine przywiozła kuchenkę gazową i mogliśmy
posilić się gorącą pastą i zupą—byliśmy przemarznięci i taki posiłek był celnym
strzałem w dziesiątkę! Trochę popływaliśmy po ‘kanałach’ pomiędzy wysepkami i
rozpoczęliśmy wiosłować z powrotem w kierunku naszego miejsca. Ponownie, z
niewyjaśnionego powodu, płynęliśmy pod wiatr lub mieliśmy wiatr boczny,
wywołujący dość spore fale i kilka razy woda dostała się do kanu. Była to
powolna i mozolna „jazda.” Minęliśmy ośrodek Ellen Island Lodge (przy doku stał
mały samolocik) oraz kilka wysepek i niedługo wpłynęliśmy na spokojniejsze już
wody w pobliżu ujścia rzeki Lake Evelyn River; po paru minutach dopłynęliśmy do
naszego biwaku. Razem przepłynęliśmy 18 kilometrów; biorąc pod uwagę
spowolnienie kanu spowodowane wiejącym wiatrem, był to zapewne ekwiwalent
przepłynięcia 30 kilometrów. W każdym razie była to niezwykle ciekawa wyprawa!
Od razu po wyjściu z
kanu rozpaliłem ognisko i następnie zacząłem się przy nim grzać, jak też suszyć
mokre skarpetki i buty. Catherine natomiast wskoczyła do namiotu, nakryła się
kilkoma śpiworami i dopiero opuściła go po pół godziny, gdy się rozgrzała.
Potem oboje siedzieliśmy przy ognisku, grzejąc się, pijąc czerwone wino i
zajadając pyszne żeberka z grilla.
Następnego dnia
spakowaliśmy się i wyruszyliśmy w drogę powrotną. Po dopłynięciu do zapory
Mattawapika Dam, pan Mitchell ponownie przetransportował nasze kanu (i nas) tą
400-tu metrową drogą, zaoszczędzając nam w ten sposób nie tylko niesienia na
naszych barkach kanu, ale też wielokrotnego chodzenia i stopniowego
przenoszenia naszych rzeczy. Muszę powiedzieć, że te 25 dolarów zapłacone za te
oba ‘zmotoryzowane portaże’ było najlepszą inwestycją, jaką kiedykolwiek
zrobiłem!
Gdy dopłynęliśmy do
Mowat Landing, spostrzegliśmy znajomo wyglądający samolocik—ten sam, który
wielokrotnie startował w parku w Temagami koło naszego miejsca i za każdym
razem powodował ogromny hałas! Tym razem powoli kołował po wodzie i wreszcie
wystartował.
Po spakowaniu rzeczy
do samochodu, pojechaliśmy do miasta Hailebury, wzdłuż brzegu jeziora Lake
Timiskaming. Były to duże jezioro; jego wschodnie brzegi, jakieś 7 km po
przeciwnej stronie jeziora, należały do prowincji Quebec. Skierowaliśmy się na
północ wzdłuż zachodniego wybrzeża jeziora, dojechaliśmy do drogi nr. 65,
objechaliśmy północne brzegi jeziora i wjechaliśmy do Quebec. W miasteczku
Notre Dame du Nort przejechaliśmy przez most na rzece Ottawa River i po kilku
minutach zaczęliśmy jechać na południe, na drodze nr 101, ciągnącej się wzdłuż
brzegów jeziora Lake Timiskaming. Od razu w oczy rzuciło się nam, że Quebec
różnił się od Ontario—pomijając, że wszystkie napisy były w języku francuskim,
budynki były architektonicznie odmienne od tych w Ontario. Krajobraz również
się zmienił—nie był tak surowy, jak po drugiej stronie jeziora. Niestety, nie
mieliśmy czasu zatrzymać się w ciekawszych miejscach—szkoda, że nie mogliśmy tu
pobyć przez kilka dni! Wreszcie jezioro zaczęło się zwężać i zamieniło się w
rzekę Ottawa River, W miasteczku Temiscaming przekroczyliśmy rzekę Ottawa River
i ponownie znaleźliśmy się w Ontario. Przez jakiś czas jechaliśmy drogą nr 63,
potem drogą nr 533 i dojechaliśmy nią do miasteczka Mattawa River, z którego
drogą nr. 17 dojechaliśmy do parku Samuel de Champlain Provincial Park, w
którym zamierzaliśmy się zatrzymać na noc.
Udało się nam otrzymać całkiem przyjemne miejsce nr 145, bardzo blisko historycznej rzeki Mattawa River—park był nazwany na pamiątkę słynnego eksploratora i podróżnika Samuela de Champlain, który podróżował po tej rzece 399 lat przedtem, w 1615 roku. Oczywiście, Catherine zapragnęła popływać w rzece i chociaż prąd być bardzo rwisty, powoli dobrnęła do połowy rzeki.
Mapa parku Samuel de Champlain, zaznaczone nasze miejsce nr 145 |
Udało się nam otrzymać całkiem przyjemne miejsce nr 145, bardzo blisko historycznej rzeki Mattawa River—park był nazwany na pamiątkę słynnego eksploratora i podróżnika Samuela de Champlain, który podróżował po tej rzece 399 lat przedtem, w 1615 roku. Oczywiście, Catherine zapragnęła popływać w rzece i chociaż prąd być bardzo rwisty, powoli dobrnęła do połowy rzeki.
Następnego dnia
obejrzeliśmy park i poszliśmy do Mattawa River Visitor Center. Byliśmy jedynymi
turystami i pracownica parku, młoda dziewczyna, udzieliła nam wiele informacji
na temat parku oraz eksponatów znajdujących się w tym budynku—faktycznie, były
tam ciekawe artefakty dotyczące historii, pierwszych eksploratorów i handlarzy
futer (którzy przewozili je w ogromnych kanu, m. in. po rzece Mattawa River),
malunki indiańskie i nawet replika prawdziwego kanu, używanego przez handlarzy
futer (voyageurs)! Byliśmy zachwyceni
i kupiliśmy mapę rzeki Mattawa River, mając nadzieję w przyszłości po niej
popływać na kanu!
Ogólnie była to
świetna wyprawa; pomimo kiepskiej pogody, udało się nam biwakować w 2 parkach,
pojechać na jezioro Lady Evelyn Lake oraz odwiedzić kilka miasteczek. Bez
wątpienia powrócimy w przyszłości do tej okolicy!
Catherine koło tzw. "Voyageur Canoe" do używanego do transportu towarów-ale pewnie bardziej ją interesują futerka! |
Blog
in English/w języku angielskim: http://ontario-nature.blogspot.ca/2015/11/temagami-ontario-camping-in-finlayson.html
|
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz