Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Ted Mączka. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Ted Mączka. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 7 sierpnia 2014

NA KANU W PARKU CHARLESTON LAKE I PARKU IVY LEA, WRZESIEŃ 2013 r.

Trasa z Toronto do parków Charleston Lake i Ivy Lea
Pomimo że w parku Charleston Lake byłem dwukrotnie, zawsze obozowałem w części ‘samochodowej’; tym razem postanowiliśmy rozbić namiot w bardziej ustronnym miejscu, do którego trzeba dopłynąć na kanu (‘interior campsite’). Jako że Catherine w parku tym nie była, podróż do niego był dla nas obojga czymś nowym.
Dopływamy do naszego miejsca-i na szczęście jest wolne!

Początek jesieni jest idealną porą wybrania się to parków w Ontario—po ostatnim ‘oficjalnym’ długim weekendzie (Labour Day) dzieci wracają do szkoły i parki świecą pustkami, nie potrzeba robić żadnych rezerwacji, odwiedzające je grupy szkolne nie są jeszcze zorganizowane, a co najważniejsze, liczba latających insektów drastycznie spada i w rezultacie można spokojnie spocząć przy ognisku bez przymusu używania środków anty-komarowych.

Po paru godzinach jazdy przybyliśmy do parku, zarejestrowaliśmy się w głównym biurze i dopłynęliśmy do najlepszego biwaku w parku w Ukrytej Zatoczce (Hidden Cove), nr 506. Miejsce było wolne (jego poprzedni mieszkańcy musieli opuścić go tego samego dnia). Posiadało ono dwie drewniane podwyższone platformy na namioty; postanowiliśmy rozbić namiot na platformie znajdującej się bliżej wyniosłej skały, a pozostałą używaliśmy na rozmieszczenie naszych rzeczy i na wykonywanie codziennych ćwiczeń fizycznych. Pierwsza noc była dość zimna, temperatura spadła do +5C—kolosalna różnica w porównaniu do ostatniego tygodnia, gdy noce były przynajmniej o 10C cieplejsze! Cóż, nadciągała jesień… I niestety, sprawdza się powiedzenie, że po długim weekendzie ‘Labour Day’ kończy się lato. Niemniej jednak 3 śpiwory doskonale zabezpieczały nas od chłodu.
Nasze miejsce biwakowe w parku Charleston Lake-znajdowało
się koło ogromnej skały, w zatoczce chroniącej nas od wiatru

Piątek okazał się pięknym, słonecznym dniem i wybraliśmy się na krótki spacer. Zaraz koło naszego miejsca przechodził szlak pieszy ‘Tallow Rock Bay East Trail’. Poszliśmy nim do mostu znajdującego się na przesmyku pomiędzy jeziorem Charleson Lake i Slim Bay (most ten został zamknięty w 2014 r., zresztą już wtedy zwróciliśmy uwagę, że nie wyglądał najsolidniej). Szlak prowadził przez ciekawe formacje skalne i stosunkowo stary las—cóż, praktycznie wszystkie drzewa w Ontario były wykarczowane w XIX w. i na początku XX wieku, zatem trudno się spodziewać kilkusetletnich drzew (które jednak się zdarzają tu i tam). Były to niezmiernie urocze zakątki. Przeszliśmy przez pomost i Catherine poszła szukać miejsca biwakowego „Bob’s Cove”, ale ujrzawszy biwakowiczów, wycofała się, nie chcąc naruszać ich prywatności i powróciliśmy na nasze miejsce.

Nasze trasy pływania na kanu w parku Charleston Lake

W nocy długo słuchaliśmy mistycznych i pamiętnych serenad w wykonaniu nur lodowiec (‘Northern Loons’). Wydają one różne odgłosy, z których najbardziej znane są przeciągłe, tzw. skarga, wydawane wieczorem i nocą i słyszalne z odległości nawet kilku kilometrów oraz tremolo, chichot, seria powtarzających się po sobie głosów z dużą szybkością. Słuchanie tych niezwykłych odgłosów jest tak niezapomnianym przeżyciem, że warto chociażby z tego powodu biwakować nad jeziorem. Wizerunek nura znajduje się na kanadyjskich monetach jednodolarowych, zwanych od jego angielskiej nazwy Loonie.

Koleby skalne w parku Charleston Provincial Park
Następnego dnia (sobota) popłynęliśmy do naszego samochodu (jako że prognoza pogody przewidywała w 60% możliwość deszczu) i przejechaliśmy się po miejscach biwakowych w parku. Oczywiście, wybraliśmy się też do znanych skalnych koleb (‘Rock Shelters’).

Koleby te, uformowane przez nawisy ogromnej skały, znajdują się około 30 metrów od jeziora, na wzgórzu 16 metrów ponad jeziorem. Sama skała nie jest homogeniczna, ale składa się z głazów o średnicy do 25 cm, wtopionych w formacje wapienne. Poprzez lata części nawisowej skały oderwały się i upadły, zatem podłoże jest pokryte rumowiskiem skalnym. Chronione od żywiołów, miejsce to dawałoby idealne schronienie dla okolicznych podróżników.

Koleby skalne
Jedną z najbardziej ciekawych rzeczy na tym miejscu było duże wgłębienie o wymiarach pół metra na metr i głębokie na 30 cm. Owe wgłębienie nie zawierało żadnych przedmiotów kultury materialnej, ale za to było wypełnione kamieniami i bardzo ciemnym piaskiem. Znajdowało się koło znacznego miejsca na ognisko i być może niegdyś było wyłożone wodoszczelnym materiałem (np. korą brzozową i smołą) i używane do podgrzewania wody za pomocą zanurzania w niej rozgrzanych w ognisku kamieni.

Szlak pieszy przechodzi koło koleb
Prace wykopaliskowe dokonane w maju 1967 r. wskazały, że istniały przynajmniej dwa krótkie okresy, w których koleby były zamieszkałe. Podczas pierwszego okresu koleby były używane jako miejsca tymczasowego obozowania lokalnych wędrowników w okresie „Late Middle Woodland” (około 500 A.D.), którzy pozostawili wyroby garncarskie i narzędzie z kości. Druga fala podróżników pozostawiła po sobie naboje do muszkietów, krzemienie i klamerkę, zatem musieli przybyć tam już w okresie, gdy nawiązano kontakt z białymi przybyszami z Europy. Żadna z tych dwóch grup nie używała jednak tych schronień zbyt długo, bowiem nie pozostawiła po sobie zbyt wielu śladów [Informacje z publikacji L. Gordon’ pt. „Koleby na Jeziorze Charleston” z 1967 r.].

Krajobraz wokoło tych skalnych schronień był wręcz magiczny—dookoła leżały powalone drzewa, kamienie, skały oraz niezwykle kolorowe grzyby, ogromne paprocie i przepiękne mchy. Staraliśmy się wyobrazić ludzi, którzy zamieszkiwali w tych kolebach półtora tysiąca lat temu…
Most w miasteczku Lyndhurst

Następnie złożyliśmy wizytę w niedaleko położonym mieście Lyndhurst, gdzie znajdował się piękny, kamienny most. Tu właśnie w sklepiku o nazwie „Groceteria” byliśmy na lodach i spędziliśmy trochę czasu w sklepie z antykami/starociami. Dla Catherine była to podróż wspomnień w czasie. Koło miasteczka mieścił się w przyczepie samochodowej sezonowy sklepik „Petras” (którego właścicielką była Niemka) i gdzie zakupiliśmy niezwykle smaczne pomidory ‘beefsteak’.
Miasteczko Delta i stary kamienny budynek młyna z 1810 r.

Pojechaliśmy też do miasteczka Delta, gdzie w oczy rzucał się stary kamienny budynek młyna z 1810 r., który miałem okazję w środku zwiedzić w 2004 r. Były wtedy plany, aby młyn uruchomić i nawet wypiekać dla turystów chleb ze zmielonej w nim mąki, ale ponieważ był zamknięty, nie przypuszczam, aby ten pomysł wcielono w życie. Pamiętam, jak przewodnik pokazywał mi drewniane kanały, po których zsuwano zboże i mąkę—mówił, że gdy rano przychodził młynarz i je otwierał, od razu podstawiał worek, bo wypadało z nich po kilka… szczurów: gdy w nocy buszowały w młynie w poszukiwaniu jedzenia, często wpadały do nich, a ponieważ było tak niesamowicie wypolerowane i wyślizgane przez zboże, szczury nie były w stanie wydostać się z nich.

Również trafiliśmy na doroczne zgromadzenia klubu „Old Bastards Vintage Motorcycle Club” (miłośników starych motycykli), corocznie spotykających się we wrześniu w Delta. Sklep monopolowy LCBO był najbardziej popularnym miejscem w mieście, a na drugim miejscu była stacja benzynowa i mały supermarket. Z zaciekawieniem oglądaliśmy stare budynki (wiele z nich było pustych i wisiały wywieszki ‘do wynajęcia’) i wysłużony most. Miasteczko na pewno nie przeżywało rozkwitu.

Również udaliśmy się do miasteczka o nazwie Ateny (Athens), które miało niezmiernie ciekawe malowidła ścienne. Przypadkowo byłem w Atenach w 2004 r. dokładnie podczas Olimpiady Letniej w… Atenach! Ta wizyta pozwoliła mi się chwalić, iż w czasie Ateńskich Letnich Igrzysk Olimpijskich byłem w Atenach!

Powróciliśmy do parku, wsiedliśmy do kanu i popłynęliśmy do naszego miejsca. Przepłynięcie przez otwarte wody jeziora okazało się dość uciążliwe z powodu silnego wiatru i musieliśmy ciągle uważać, aby kanu było odpowiednio ustawione do fal—mimo wszystko parę razy dobrze nas bujało i woda dostała się do środka.

Na jeziorze Charleston Lake. Niedawno część tej ogromnej skały musiała się wyłamać i wpaść
do wody-nadal są widoczne korzenie drzew (które zapewne przyczyniły się do tego wydarzenia).
Kilkakrotnie pływaliśmy na jeziorze Charleston Lake, jak też dopłynęliśmy do pozostałych (pustych już) miejsc biwakowych. Niektóre były zbyt ciemne; miejsce najbliżej naszego (Bob’s Cove), składające się z 3 indywidualnych miejsc, było niezłe, natomiast miejsce najbliżej parkingu (składające się z 2 miejsc) nie było najlepsze i wymagało wspinania się pod górę.

Pływanie na jeziorze Charleston Lake o zachodzie słońca było cudowne!
Pewnego dnia pracownik parku przypłynął łodzią do naszego miejsca i przyjemnie sobie z nim porozmawialiśmy o parku, ogólnie o zajęciach związanych z parkiem i o muszelkach ‘zebra mussles’ (Racicznica Zmienna), które były wszechobecne w jeziorach. Na koniec pozostawił nam 2 worki z drzewem na ognisko, w razie gdyby się skończyło przywiezione przez nas drzewo (nie potrzebowaliśmy go, nasze drzewo wystarczyło).

Widzieliśmy dużo roślin Poison Ivy (Trujący Bluszcz), jak też Hickory Nuts (Orzesznik), którego orzeszki są jadalne, ale jest bardzo ciężko wydłubać z nich miąższ. Od czasu do czasu widzieliśmy majestatyczne Blue Herons (Czaple Modre) i oczywiście, dużo nurów, których odgłosy są integralną częścią wakacji nad jeziorami. Pogoda było dobra-jednakże raz w nocy mieliśmy dość sporą burzę i rzęsisty deszcz.

Jedenastego września 2013 r. opuściliśmy park i zaczęliśmy drugą część naszej wyprawy.

Nasze miejsce biwakowe w parku Ivy Lea, zaraz koło granicznego mostu Tysiąca Wysp
Pojechaliśmy w kierunku Międzynarodowego Mostu Tysiąca Wysp, łączącego Kanadę i USA i unoszącego się ponad rzeką Św. Wawrzyńca (Saint Lawrence River). W 1938 r. prezydent USA Franklin D. Roosevelt i premier Kanady Mackenzie King oficjalnie dokonali otwarcia mostów (składa się on z 5 części). Konstrukcja mostu wyniosła wówczas ponad 3 miliony dolarów i obecnie każdego roku przekracza go ponad 2 miliony samochodów. Nie zabraliśmy ze sobą paszportów i nie mogliśmy pojechać mostem na stronę amerykańską—jednak zatrzymaliśmy się na jednej z wysepek znajdujących się jeszcze na terytorium Kanady, przez którą przechodzi most (Hill Island) i odwiedziliśmy unikalny sklep z pamiątkami, w którym było dużo różnych wypchanych głów zwierząt z lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku. Następnie udaliśmy się do parku Ivy Lea St. Lawrence Waterway Park, w którym zamierzaliśmy zatrzymać się przynajmniej na jedną noc. Było bardzo gorąco, prawie +30C i jeżdżąc po parku, szybko staraliśmy się znaleźć dobre miejsce. Kilka miejsc położonych na brzegach rzeki było wolnych i wybraliśmy nr 103, z którego rozciągał się widok na rzekę, Most Tysiąca Wysp oraz przepływające statki, niektóre z nich pełne turystów. Szybko pojechaliśmy do miasteczka na zakupy i jeszcze szybciej powróciliśmy do parku, gdzie zwodowaliśmy kanu na rzekę. Popłynęliśmy na zachód (pod prąd) na rzece Św. Wawrzyńca ku miasteczku Ganagoque. Rzeka obfitowała w wiry i w niektórych miejscach były silne prądy, ale nie stanowiły one żadnego problemu dla kanu, bo trzymaliśmy się blisko brzegu. Przepłynęliśmy koło przepięknego żaglowca ‘Mist of Avalon’ (który również posiada swoją witrynę internetową, www.mistofavalon.ca), a powróciwszy już do domu, znalazłem na YouTube wideo pokazujące ten wspaniały jacht. Na rzece było sporo wysepek (z domkami letniskowymi); na jednej z nich była statua Maryi Dziewicy, a wyspa nazywała się Wyspą Dziewicy.
Przepiękny jacht Mist of Avalon na rzece Św. Wawrzyńca

Prognoza pogody zapowiadała pogorszenie się pogody i rzeczywiście, niebo wyglądało co najmniej ‘podejrzanie’. Popłynęliśmy z powrotem i zostawiliśmy kanu przycumowane do parkowego doku w małej zatoce, a następnie poszliśmy do stosunkowo niedaleko znajdującego się naszego miejsca, rozbiliśmy namiot i godzinę później siedzieliśmy dookoła ogniska, spoglądając na oświetlony most Tysiąca Wysp i przejeżdżające po nim ciężarówki, których przejazd wywoływał głośny, grzechoczący dźwięk.

Zatoka, w której pozostawiliśmy kanu, miała charakterystyczną nazwę „Smugglers Cove” (Zatoczka Przemytników) — niewątpliwie pochodziła z czasów Prohibicji: gdy w 1920 r. Stany Zjednoczone wprowadziły Prohibicję i gdy w 1926 r. zniesiono ją w Ontario, zaczął się na ogromną skalę przemyt napojów alkoholowych pomiędzy Kanadą i USA, szczególnie na odcinku rzeki Św. Wawrzyńca do jeziora Ontario. Biorąc pod uwagę setki mil niestrzeżonej granicy oraz niezliczone zatoczki, przesmyki, odnogi i wysepki, kraina Tysiąca Wysp stała się istnym rajem dla szmuglerów, składających się z lokalnych mieszkańców. Ich gruntowne obeznanie się z okolicą i świetne opanowanie arkan nawigacji rzecznej spowodowało, iż przodowali w tym nielegalnym, acz intratnym fachu.


Prof. Tadeusz Pasek, zdjęcie z 2008 r. Biwakowaliśmy w lipcu 2001 r. w parku Ivy Lea.

Urodzony 21 września 1925 w Poznaniu, zm. 22 marca 2011 w Toronto – polski jogin, 
terapeuta, naukowiec, jeden z pierwszych popularyzatorów i nauczycieli jogi 
w powojennej Polsce. Absolwent Akademii Ekonomicznej w Poznaniu, 
Bihar School of Yoga w Munger (w stanie Bihar w Indiach), doktorant AWF 
w Warszawie, pracownik Kliniki Psychiatrycznej Akademii Medycznej 
w Poznaniu i Uniwersytetu Toronto w Kanadzie. Twórca programów leczenia 
nerwic za pomocą jogi i współorganizator kursów instruktorskich pierwszego
 stopnia dla instruktorów jogi w Polsce. Prowadził prace badawcze w zakresie 
medycyny psychosomatycznej i psychokinezyterapii. Od 1981 roku mieszkał 
w Toronto w Kanadzie.

Ukończył Akademię Ekonomiczną w Poznaniu z tytułem magistra ekonomii. 
W latach 1968−1972 odbył studia doktoranckie w AWF Warszawa pod kierunkiem 
prof. Dr n.med. Wiesława Romanowskiego, w czasie których przebywał też 
w Indiach (przechodząc roczny kurs w Bihar School of Yoga, Mungyr), 
zapoznając się z systemami zdrowotnymi jogi, a szczególnie z bezruchowymi 
pozycjami hathajogi (asanami) i ćwiczeniami oddechowymi (pranajamami). 
Był uczniem sławnego współczesnego jogina Swamiego Śiwanady z Rishikesh 
w Indiach, z którym utrzymywał korespondencję.

Wyjechał z Polski w 1981 roku, by podjąć pracę naukową na 
Uniwersytecie Toronto w Kanadzie. Zmarł 22 marca 2011 roku w Toronto.


Chciałbym obecnie cofnąć się 12 lat wstecz. W czerwcu i lipcu 2001 r. wybrałem się wraz ze znajomym, Tadeuszem Paskiem do USA. Z Toronto dotarliśmy do gór Catskill Mountains, następnie do Milford w stanie Connecticut, odwiedzając przy okazji miasto Nowy York (a jakże, byliśmy na dachu/platformie obserwacyjnej na szczycie budynku World Trade Center, który za niecałe 3 miesiące został zburzony), a potem przejechaliśmy przez Saratogę, Lake Placid i wróciliśmy do Kanady przez Most Tysiąca Wysp. Zanim przekroczyliśmy granicę, zamierzaliśmy zatrzymać się na noc w amerykańskim parku Wellesley Island State Park położonym na wyspie—wjechaliśmy do niego i powiedziano nam, iż jeszcze powinniśmy znaleźć parę wolnych miejsc na namiot. Okazało się, że park był w 99.9% wypełniony ogromnymi samochodami turystycznymi, przyczepami kempingowymi i podobnymi wehikułami, które stały zaparkowane koło siebie jak sardynki w puszce. Jedyne miejsce biwakowe na rozbicie namiotu (bardzo malutkie zresztą) jakie udało się nam znaleźć w tym modernistycznym getcie znajdowało się pomiędzy dwoma przeogromnymi przyczepami kempingowymi (a raczej domkami na kółkach)… Dokumentnie zero prywatności i jakiejkolwiek przyjemności! Bezzwłocznie udaliśmy się do Kanady i spędziliśmy kilka nocy właśnie w parku Ivy Lea na miejscu nr 121, prawie pod mostem—do dzisiaj pamiętam hałas powodowany przez przejeżdżające mostem ciężarówki, jak też burzliwe celebracje amerykańskiego Święta Niepodległości 4 lipca, odbywające się po drugiej stronie granicy (tzn. w tym parku ‘samochodowym’ w USA).
Tadeusz Pasek

Nota bene, prof. Tadeusz Pasek był znanym popularyzatorem jogi w Polsce. Po ponad rocznym pobycie w Indiach w latach sześćdziesiątych XX w., w trakcie którego poznawał tajniki jogi i ją trenował pod kierunkiem doświadczonych hinduskich joginów, powrócił do Polski, gdzie zaczął popularyzować ćwiczenia jogi oraz jej duchowe, mentalne i fizyczne zalety. Również napisał książkę o jodze i liczne artykuły na tematy związane z jogą i ogólnie z relaksacją. Tadeusz Pasek zmarł w 2011 r. w Copernicus Lodge w Toronto w wieku 85½ lat.
Koło Międzynarodowego Mostu Tysiąca Wysp

Tej nocy przeszła nad parkiem silna burza, która właściwie dopiero skończyła się o godzinie10 nad ranem. Gdy obudziliśmy się, postanowiliśmy spędzić jeszcze jedną noc w parku. Po śniadaniu pojechaliśmy na wschód, w stronę miasta Brockville. Bez przerwy mijaliśmy różnolite historyczne miejsca i byliśmy oczarowani architekturą mijanych miasteczek; postanowiliśmy powrócić tutaj w przyszłości i spędzić więcej czasu na ich zwiedzenie, a szczególnie tych związanych z wojną 1812 r. (pomiędzy Kanadą i USA). Zatrzymaliśmy się w Mallorytown Landing i wdepnęliśmy na lunch do restauracji Trattatoria, porozmawialiśmy też z jej intrygującym właścicielem, Dale, który poprzednio pracował w kasynie i w hotelu Constellation Hotel w Toronto. Jechaliśmy potem ‘aleją’ Long Sault Parkway, w pewnym momencie stała się ona groblą (causeway), łączącą kilka wysepek. Każda z nich była częścią parku St. Lawrence Park i można było na nich biwakować, ale nie zatrzymaliśmy się, ponieważ na niebie kłębiły się czarne chmury i obawialiśmy się, że może nie tylko zacząć się burza, ale nawet i trąba powietrzna. W drodze powrotnej padało, ale gdy dojechaliśmy do biwaku w parku, deszcz ustał i nawet okazało się, że w parku w ogóle nie padało. Tak więc rozpaliliśmy ognisko i mieliśmy parę steków z grilla.

Na kanu na rzecze Św. Wawrzyńca, koło mostu Tysiąca Wysp

Następnego dnia, 13 września 2013 r., rano się obudziliśmy, spakowaliśmy, włożyliśmy kanu na samochód i wyruszyliśmy do Toronto.

Przejeżdżaliśmy przez Kingston, niezmiernie historyczne miasto: w 1673 r. pojawił się tam pierwszy punk wymiany handlowej (Trading Post), zwany Fort Frontenac, a w 1841 r. Kingston był pierwszą stolicą Prowincji Kanady. Było to rzeczywiście piękne miasto, posiadające stare budynki, znany uniwersytet (Queen’s University), szkołę wojskową (Royal Military College of Canada) i bazę wojskową (CFB Kingston). Gdy opuściliśmy miasto, zobaczyliśmy drogę prowadzącą do więzienia Millhaven Penitentiary, jednego z najbardziej znanych więzień o zaostrzonym rygorze, w którym przebywa wiele (nie)sławnych więźniów—i pomimo wyblakłych ostrzegających tablic, Catherine postanowiła wjechać na jego teren. Z daleka zobaczyliśmy podwójne lub potrójne ogrodzenia i budynki więzienne. Zatrzymaliśmy się na parkingu i zaczęliśmy rozmawiać z przechodzącym młodym strażnikiem. Oznajmił, że w ogóle nie powinniśmy się w tym miejscu znajdować i jeżeli nie opuścimy natychmiast tego miejsca, nasz samochód może być zrewidowany, a nawet skonfiskowany (pewnie wraz z kanu). Dodał, że jeżeli chcemy zobaczyć więzienie, potrzebujemy mieć specjalną przepustkę od władz więziennych… lub popełnić poważne przestępstwo kryminalne (aczkolwiek tej ostatnie opcji nie postulował). Wzięliśmy pod uwagę jego poradę i szybko znaleźliśmy się na głównej drodze.

Sprzedaż warzyw i owoców prosto od farmera
Jechaliśmy w kierunku powiatu Prince Edward County, położonego na pokaźnym przylądku, chociaż lokalni ludzie często mówili, iż była to wyspa. Powiat nazwany został na cześć księcia Edwarda Augustus, Księcia Kentu (syna króla Jerzego III). Po Rewolucji Amerykańskiej, korona brytyjska przyznała bezpłatne działki Lojalistom, którzy opuścili Stany Zjednoczony, tracąc pozostawione tam swoje mienie, i przenieśli się do Ontario, aby od nowa rozpocząć życie. W pewnym momencie droga Loyalist Parkway, po której jechaliśmy, skończyła się i musieliśmy użyć promu, Glenora Ferry. Prom jest bezpłatny, szybki i często kursuje; po niecałych 10 minutach byliśmy na drugim brzegu. Po niedługim czasie dotarliśmy do miasta Picton. Zaparkowaliśmy na głównej ulicy i przeszliśmy się po niej, wstępując do kilku sklepików i muzeum morskiego. Byłem zdumiony widokiem setek książek poświęconych tematyce morskiej, znajdujących się w muzeum—niewątpliwie można byłoby napisać wiele prac naukowych na te tematy bez opuszczania gmachu!
Konik i kucyk farmera, niezmiernie łase na kolby kukurydzy

Również udaliśmy się do parku Sandbanks Provincial Park i pojeździliśmy po głównie pustych miejscach biwakowych. W tym parku zatrzymaliśmy się w 2008 r. i Catherine uwielbiała go, ale z powodu nadal niepewnej pogody zdecydowaliśmy się kontynuować podróż do Toronto. Również obejrzeliśmy ciekawy domek znajdujący się w parku—obecnie był własnością parku i można było go wynająć.

Opuściwszy park, zatrzymaliśmy się koło punktu farmerskiego sprzedaży owoców i warzyw. Jego właściciel wraz z synem właśnie powrócili z pola ze świeżo zebraną kukurydzą. Z pochodzenia Holender, był on całkiem rozmownym człowiekiem. Na przyległym ogrodzonym polu pasły się koń i kucyk—farmer powiedział, że trzyma je jako zwierzątka domowe. Dał nam parę kolb kukurydzy i oba zwierzaki szybko do nas przybiegły i z zapałem zaczęły jeść z ręki kukurydzę. Również nabyliśmy przepyszne pomidory, cebulę, czosnek i dwie ogromne dynie, idealne jako dekoracje na Halloween.
Ted Maczka, niezmiernie oryginalna postać, zwany 'człowiekiem czosnku' i 'królem czosnku', zdjęcie zrobione w Perth, Ontario w 2004 r. w czasie festiwalu czosnku
Gdy kupowałem czosnek, wspomniałem farmerowi, że dziewięć lat temu spotkałem bardzo ciekawego człowieka, który zajmował się hodowlą czosnku, zawsze brał udział w festiwalach czosnkowych (nawet natknąłem się na jego zdjęcia w broszurach turystycznych) i mieszkał w tych okolicach. Był to Ted Mączka, zwany „królem czosnku” i „człowiekiem czosnku.” Od razu wiedzieli, o kim mówię, a jeden z lokalnych klientów powiedział, że parę dni temu widział Teda Mączkę w supermarkecie! Gdy po raz pierwszy spotkałem Teda Mączkę w 2004 r. w mieście Perth w Ontario podczas dorocznego Festiwalu Czosnku, szybko zorientowałem się, że jest Polakiem, urodzonym w Tarnowie, i kontynuowaliśmy naszą rozmowę po polsku. Dość znacznie utykał na jedną nogę—powiedział mi, że podczas drugiej wojny wraz z rodziną zostali wywiezieni przez Sowietów i pracowali w sowieckim obozie pracy, gdzie złamał nogę i nigdy nie zrosła się ona tak, jak powinna. Do Kanady przyjechał ‘znaną’ trasą, która wiodła przez Persję, Jerozolimę i Londyn.

Ted Maczka, niezmiernie oryginalna postać, zwany 'człowiekiem czosnku' i 'królem czosnku', zdjęcie zrobione w Perth, Ontario w 2004 r. w czasie festiwalu czosnku
Cóż, setki tysięcy Polaków doznało podobnych przejść na ‘nieludzkiej ziemi’. Według historyków, liczba Polaków deportowanych do sowieckich obozów pracy przymusowej po podstępnej inwazji sowieckiej na Polskę 17 września 1939 r. wynosi od 566,000 zweryfikowanych ofiar do całkowitej liczby 934,000 ofiar—i przynajmniej 10% z nich zmarło z głodu, zimna, chorób i wyczerpania spowodowanego ponadludzką pracą fizyczną i zepchnięciem na margines sowieckiego społeczeństwa.

Pan Mączka prowadził eksperymentalną farmę hodowli czosnku, sprzedawał go i zawsze chętnie udzielał porad dotyczących różnorakich aspektów hodowli, użycia i zalet tej rośliny. Ciągłe wychwalał benefity czosnku (na przykład opowiadał, że w czasie wojny czosnek był przykładany do ran, bo nie było innych lekarstw, i działał jak antybiotyk—z pewnością sam go stosował w czasie makabrycznego pobytu na nieludzkiej ziemi w Związku Sowieckim) i był zagorzałym przeciwnikiem popularnego i taniego czosnku sprowadzanego z Chin („dlaczego masz kupować to gówno”, powiedział mi, „gdy można kupić zdrowy czosnek hodowany w Ontario?”). Miał ze sobą bardzo dużo wycinków z gazet, w których pisano o nim—był on całkiem znaną osobą w ‘kręgach czosnkowych’. Nigdy nie zapomnę jednego z artykułów, opublikowanego w „The Brantford Expositor” w dniu 1 września 1990 r pt. „Mądrości człowieka czosnku”. Redaktor K. J. Strachan miał okazję tego dnia spotkać się z dwoma osobami: z Davidem Peterson, premierem prowincji Ontario, i wysłuchania jego przemówień, oraz z Tedem Mączką, „Człowiekiem Czosnku z Rybiego Jeziora” (‘Fish Lake Garlic Man’, bo taki właśnie tytuł widniał na jego wizytówce). Ted Mączka długo zabawiał go rozmaitymi historiami dotyczącymi różnorakich aspektów hodowli i właściwości czosnku oraz dzielił się z nim swoimi niejednokrotnie nieszablonowymi poglądami. Ten dość długi artykuł dziennikarz zakończył następującym ustępem:

„Wtorek okazał się wspaniałym dniem. Zasób posiadanej przez mnie wiedzy był znacznie większy po powrocie do domu niż przed pójściem do pracy, co jest jedną z przyjemności pracowania dla prasy. Miałem nieoczekiwaną okazję posłuchać przemówień premiera Ontario oraz opowieści Człowieka Czosnku z Rybiego Jeziora. I dowiedziałem się czegoś wartościowego—od jednego z nich.”

Nie wydaje mi się, aby autor miał na myśli premiera Ontario! Ted Mączka zmarł w styczniu 2014 r., w wieku 85 (lub 87) lat.

Jako że już było ciemno, wjechaliśmy na autostradę nr 401 i po paru godzinach dojechaliśmy po północy do Toronto, zmęczeni, ale pełni wspaniałych przeżyć!