Trasa z Toronto do parków Charleston Lake i Ivy Lea |
Początek jesieni jest idealną porą wybrania
się to parków w Ontario—po ostatnim ‘oficjalnym’ długim weekendzie (Labour Day) dzieci wracają do szkoły i
parki świecą pustkami, nie potrzeba robić żadnych rezerwacji, odwiedzające je
grupy szkolne nie są jeszcze zorganizowane, a co najważniejsze, liczba latających
insektów drastycznie spada i w rezultacie można spokojnie spocząć przy ognisku
bez przymusu używania środków anty-komarowych.
Po paru godzinach jazdy przybyliśmy do parku,
zarejestrowaliśmy się w głównym biurze i dopłynęliśmy do najlepszego biwaku w
parku w Ukrytej Zatoczce (Hidden Cove),
nr 506. Miejsce było wolne (jego poprzedni mieszkańcy musieli opuścić go tego
samego dnia). Posiadało ono dwie drewniane podwyższone platformy na namioty;
postanowiliśmy rozbić namiot na platformie znajdującej się bliżej wyniosłej
skały, a pozostałą używaliśmy na rozmieszczenie naszych rzeczy i na wykonywanie
codziennych ćwiczeń fizycznych. Pierwsza noc była dość zimna, temperatura spadła
do +5C—kolosalna różnica w porównaniu do ostatniego tygodnia, gdy noce były
przynajmniej o 10C cieplejsze! Cóż, nadciągała jesień… I niestety, sprawdza się
powiedzenie, że po długim weekendzie ‘Labour
Day’ kończy się lato. Niemniej jednak 3 śpiwory doskonale zabezpieczały nas
od chłodu.
Nasze miejsce biwakowe w parku Charleston Lake-znajdowało się koło ogromnej skały, w zatoczce chroniącej nas od wiatru |
Piątek okazał się pięknym, słonecznym dniem i
wybraliśmy się na krótki spacer. Zaraz koło naszego miejsca przechodził szlak
pieszy ‘Tallow Rock Bay East Trail’.
Poszliśmy nim do mostu znajdującego się na przesmyku pomiędzy jeziorem
Charleson Lake i Slim Bay (most ten został zamknięty w 2014 r., zresztą już
wtedy zwróciliśmy uwagę, że nie wyglądał najsolidniej). Szlak prowadził przez
ciekawe formacje skalne i stosunkowo stary las—cóż, praktycznie wszystkie
drzewa w Ontario były wykarczowane w XIX w. i na początku XX wieku, zatem
trudno się spodziewać kilkusetletnich drzew (które jednak się zdarzają tu i
tam). Były to niezmiernie urocze zakątki. Przeszliśmy przez pomost i Catherine
poszła szukać miejsca biwakowego „Bob’s Cove”, ale ujrzawszy biwakowiczów,
wycofała się, nie chcąc naruszać ich prywatności i powróciliśmy na nasze
miejsce.
Nasze trasy pływania na kanu w parku Charleston Lake |
W nocy długo słuchaliśmy mistycznych i pamiętnych serenad w wykonaniu nur lodowiec (‘Northern Loons’). Wydają one różne odgłosy, z których najbardziej znane są przeciągłe, tzw. skarga, wydawane wieczorem i nocą i słyszalne z odległości nawet kilku kilometrów oraz tremolo, chichot, seria powtarzających się po sobie głosów z dużą szybkością. Słuchanie tych niezwykłych odgłosów jest tak niezapomnianym przeżyciem, że warto chociażby z tego powodu biwakować nad jeziorem. Wizerunek nura znajduje się na kanadyjskich monetach jednodolarowych, zwanych od jego angielskiej nazwy Loonie.
Koleby skalne w parku Charleston Provincial Park |
Koleby te, uformowane przez nawisy ogromnej
skały, znajdują się około 30 metrów od jeziora, na wzgórzu 16 metrów ponad
jeziorem. Sama skała nie jest homogeniczna, ale składa się z głazów o średnicy
do 25 cm, wtopionych w formacje wapienne. Poprzez lata części nawisowej skały
oderwały się i upadły, zatem podłoże jest pokryte rumowiskiem skalnym.
Chronione od żywiołów, miejsce to dawałoby idealne schronienie dla okolicznych
podróżników.
Koleby skalne |
Szlak pieszy przechodzi koło koleb |
Krajobraz wokoło tych skalnych schronień był
wręcz magiczny—dookoła leżały powalone drzewa, kamienie, skały oraz niezwykle
kolorowe grzyby, ogromne paprocie i przepiękne mchy. Staraliśmy się wyobrazić
ludzi, którzy zamieszkiwali w tych kolebach półtora tysiąca lat temu…
Następnie złożyliśmy wizytę w niedaleko
położonym mieście Lyndhurst, gdzie znajdował się piękny, kamienny most. Tu
właśnie w sklepiku o nazwie „Groceteria” byliśmy na lodach i spędziliśmy trochę
czasu w sklepie z antykami/starociami. Dla Catherine była to podróż wspomnień w
czasie. Koło miasteczka mieścił się w przyczepie samochodowej sezonowy sklepik
„Petras” (którego właścicielką była Niemka) i gdzie zakupiliśmy niezwykle
smaczne pomidory ‘beefsteak’.
Pojechaliśmy też do miasteczka Delta, gdzie w
oczy rzucał się stary kamienny budynek młyna z 1810 r., który miałem okazję w
środku zwiedzić w 2004 r. Były wtedy plany, aby młyn uruchomić i nawet wypiekać
dla turystów chleb ze zmielonej w nim mąki, ale ponieważ był zamknięty, nie
przypuszczam, aby ten pomysł wcielono w życie. Pamiętam, jak przewodnik
pokazywał mi drewniane kanały, po których zsuwano zboże i mąkę—mówił, że gdy
rano przychodził młynarz i je otwierał, od razu podstawiał worek, bo wypadało z
nich po kilka… szczurów: gdy w nocy buszowały w młynie w poszukiwaniu jedzenia,
często wpadały do nich, a ponieważ było tak niesamowicie wypolerowane i
wyślizgane przez zboże, szczury nie były w stanie wydostać się z nich.
Również trafiliśmy na doroczne zgromadzenia
klubu „Old Bastards Vintage Motorcycle
Club” (miłośników starych motycykli), corocznie spotykających się we
wrześniu w Delta. Sklep monopolowy LCBO był najbardziej popularnym miejscem w
mieście, a na drugim miejscu była stacja benzynowa i mały supermarket. Z
zaciekawieniem oglądaliśmy stare budynki (wiele z nich było pustych i wisiały
wywieszki ‘do wynajęcia’) i wysłużony most. Miasteczko na pewno nie przeżywało
rozkwitu.
Również udaliśmy się do miasteczka o nazwie
Ateny (Athens), które miało niezmiernie ciekawe malowidła ścienne. Przypadkowo
byłem w Atenach w 2004 r. dokładnie podczas Olimpiady Letniej w… Atenach! Ta
wizyta pozwoliła mi się chwalić, iż w czasie Ateńskich Letnich Igrzysk
Olimpijskich byłem w Atenach!
Powróciliśmy do parku, wsiedliśmy do kanu i
popłynęliśmy do naszego miejsca. Przepłynięcie przez otwarte wody jeziora
okazało się dość uciążliwe z powodu silnego wiatru i musieliśmy ciągle uważać,
aby kanu było odpowiednio ustawione do fal—mimo wszystko parę razy dobrze nas
bujało i woda dostała się do środka.
Na jeziorze Charleston Lake. Niedawno część tej ogromnej skały musiała się wyłamać i wpaść do wody-nadal są widoczne korzenie drzew (które zapewne przyczyniły się do tego wydarzenia). |
Pływanie na jeziorze Charleston Lake o zachodzie słońca było cudowne! |
Widzieliśmy dużo roślin Poison Ivy (Trujący Bluszcz), jak też Hickory Nuts (Orzesznik), którego orzeszki są jadalne, ale jest
bardzo ciężko wydłubać z nich miąższ. Od czasu do czasu widzieliśmy
majestatyczne Blue Herons (Czaple
Modre) i oczywiście, dużo nurów, których odgłosy są integralną częścią wakacji
nad jeziorami. Pogoda było dobra-jednakże raz w nocy mieliśmy dość sporą burzę
i rzęsisty deszcz.
Jedenastego września 2013 r. opuściliśmy park
i zaczęliśmy drugą część naszej wyprawy.
Nasze miejsce biwakowe w parku Ivy Lea, zaraz koło granicznego mostu Tysiąca Wysp |
Prognoza pogody zapowiadała pogorszenie się
pogody i rzeczywiście, niebo wyglądało co najmniej ‘podejrzanie’. Popłynęliśmy
z powrotem i zostawiliśmy kanu przycumowane do parkowego doku w małej zatoce, a
następnie poszliśmy do stosunkowo niedaleko znajdującego się naszego miejsca,
rozbiliśmy namiot i godzinę później siedzieliśmy dookoła ogniska, spoglądając
na oświetlony most Tysiąca Wysp i przejeżdżające po nim ciężarówki, których
przejazd wywoływał głośny, grzechoczący dźwięk.
Zatoka, w której pozostawiliśmy kanu, miała
charakterystyczną nazwę „Smugglers Cove”
(Zatoczka Przemytników) — niewątpliwie pochodziła z czasów Prohibicji: gdy w
1920 r. Stany Zjednoczone wprowadziły Prohibicję i gdy w 1926 r. zniesiono ją w
Ontario, zaczął się na ogromną skalę przemyt napojów alkoholowych pomiędzy
Kanadą i USA, szczególnie na odcinku rzeki Św. Wawrzyńca do jeziora Ontario.
Biorąc pod uwagę setki mil niestrzeżonej granicy oraz niezliczone zatoczki,
przesmyki, odnogi i wysepki, kraina Tysiąca Wysp stała się istnym rajem dla szmuglerów,
składających się z lokalnych mieszkańców. Ich gruntowne obeznanie się z okolicą
i świetne opanowanie arkan nawigacji rzecznej spowodowało, iż przodowali w tym
nielegalnym, acz intratnym fachu.
Chciałbym obecnie cofnąć się 12 lat wstecz. W
czerwcu i lipcu 2001 r. wybrałem się wraz ze znajomym, Tadeuszem Paskiem do
USA. Z Toronto dotarliśmy do gór Catskill Mountains, następnie do Milford w
stanie Connecticut, odwiedzając przy okazji miasto Nowy York (a jakże, byliśmy
na dachu/platformie obserwacyjnej na szczycie budynku World Trade Center, który za niecałe 3 miesiące został zburzony), a
potem przejechaliśmy przez Saratogę, Lake Placid i wróciliśmy do Kanady przez
Most Tysiąca Wysp. Zanim przekroczyliśmy granicę, zamierzaliśmy zatrzymać się
na noc w amerykańskim parku Wellesley Island State Park położonym na wyspie—wjechaliśmy
do niego i powiedziano nam, iż jeszcze powinniśmy znaleźć parę wolnych miejsc
na namiot. Okazało się, że park był w 99.9% wypełniony ogromnymi samochodami
turystycznymi, przyczepami kempingowymi i podobnymi wehikułami, które stały zaparkowane
koło siebie jak sardynki w puszce. Jedyne miejsce biwakowe na rozbicie namiotu
(bardzo malutkie zresztą) jakie udało się nam znaleźć w tym modernistycznym
getcie znajdowało się pomiędzy dwoma przeogromnymi przyczepami kempingowymi (a
raczej domkami na kółkach)… Dokumentnie zero prywatności i jakiejkolwiek
przyjemności! Bezzwłocznie udaliśmy się do Kanady i spędziliśmy kilka nocy
właśnie w parku Ivy Lea na miejscu nr 121, prawie pod mostem—do dzisiaj
pamiętam hałas powodowany przez przejeżdżające mostem ciężarówki, jak też
burzliwe celebracje amerykańskiego Święta Niepodległości 4 lipca, odbywające
się po drugiej stronie granicy (tzn. w tym parku ‘samochodowym’ w USA).
Prof.
Tadeusz Pasek, zdjęcie z 2008 r. Biwakowaliśmy w lipcu 2001 r. w parku Ivy Lea.
Urodzony 21 września 1925 w Poznaniu, zm. 22 marca
2011 w Toronto – polski jogin,
terapeuta, naukowiec, jeden z pierwszych
popularyzatorów i nauczycieli jogi
w powojennej Polsce. Absolwent Akademii
Ekonomicznej w Poznaniu,
Bihar School of Yoga w Munger (w stanie Bihar w
Indiach), doktorant AWF
w Warszawie, pracownik Kliniki Psychiatrycznej Akademii
Medycznej
w Poznaniu i Uniwersytetu Toronto w Kanadzie. Twórca programów
leczenia
nerwic za pomocą jogi i współorganizator kursów instruktorskich
pierwszego
stopnia dla instruktorów jogi w Polsce. Prowadził prace badawcze w
zakresie
medycyny psychosomatycznej i psychokinezyterapii. Od 1981 roku
mieszkał
w Toronto w Kanadzie.
Ukończył Akademię Ekonomiczną w Poznaniu z tytułem
magistra ekonomii.
W latach 1968−1972 odbył studia doktoranckie w AWF Warszawa
pod kierunkiem
prof. Dr n.med. Wiesława Romanowskiego, w czasie których
przebywał też
w Indiach (przechodząc roczny kurs w Bihar School of Yoga,
Mungyr),
zapoznając się z systemami zdrowotnymi jogi, a szczególnie z
bezruchowymi
pozycjami hathajogi (asanami) i ćwiczeniami oddechowymi
(pranajamami).
Był uczniem sławnego współczesnego jogina Swamiego Śiwanady z
Rishikesh
w Indiach, z którym utrzymywał korespondencję.
Wyjechał z Polski w 1981 roku, by podjąć pracę
naukową na
Uniwersytecie Toronto w Kanadzie. Zmarł 22 marca 2011 roku w
Toronto.
[Źródło: Wikipedia, http://pl.wikipedia.org/wiki/Tadeusz_Pasek].
|
Tadeusz Pasek |
Nota bene, prof. Tadeusz Pasek był znanym popularyzatorem jogi w Polsce. Po ponad rocznym pobycie w Indiach w latach sześćdziesiątych XX w., w trakcie którego poznawał tajniki jogi i ją trenował pod kierunkiem doświadczonych hinduskich joginów, powrócił do Polski, gdzie zaczął popularyzować ćwiczenia jogi oraz jej duchowe, mentalne i fizyczne zalety. Również napisał książkę o jodze i liczne artykuły na tematy związane z jogą i ogólnie z relaksacją. Tadeusz Pasek zmarł w 2011 r. w Copernicus Lodge w Toronto w wieku 85½ lat.
Tej nocy przeszła nad parkiem silna burza,
która właściwie dopiero skończyła się o godzinie10 nad ranem. Gdy obudziliśmy
się, postanowiliśmy spędzić jeszcze jedną noc w parku. Po śniadaniu
pojechaliśmy na wschód, w stronę miasta Brockville. Bez przerwy mijaliśmy różnolite
historyczne miejsca i byliśmy oczarowani architekturą mijanych miasteczek;
postanowiliśmy powrócić tutaj w przyszłości i spędzić więcej czasu na ich
zwiedzenie, a szczególnie tych związanych z wojną 1812 r. (pomiędzy Kanadą i
USA). Zatrzymaliśmy się w Mallorytown Landing i wdepnęliśmy na lunch do
restauracji Trattatoria,
porozmawialiśmy też z jej intrygującym właścicielem, Dale, który poprzednio
pracował w kasynie i w hotelu Constellation
Hotel w Toronto. Jechaliśmy potem ‘aleją’ Long Sault Parkway, w pewnym momencie stała się ona groblą (causeway), łączącą kilka wysepek. Każda
z nich była częścią parku St. Lawrence Park i można było na nich biwakować, ale
nie zatrzymaliśmy się, ponieważ na niebie kłębiły się czarne chmury i
obawialiśmy się, że może nie tylko zacząć się burza, ale nawet i trąba
powietrzna. W drodze powrotnej padało, ale gdy dojechaliśmy do biwaku w parku,
deszcz ustał i nawet okazało się, że w parku w ogóle nie padało. Tak więc rozpaliliśmy
ognisko i mieliśmy parę steków z grilla.
Następnego dnia, 13 września 2013 r., rano się
obudziliśmy, spakowaliśmy, włożyliśmy kanu na samochód i wyruszyliśmy do
Toronto.
Przejeżdżaliśmy przez Kingston, niezmiernie
historyczne miasto: w 1673 r. pojawił się tam pierwszy punk wymiany handlowej (Trading Post), zwany Fort Frontenac, a w
1841 r. Kingston był pierwszą stolicą Prowincji Kanady. Było to rzeczywiście
piękne miasto, posiadające stare budynki, znany uniwersytet (Queen’s University), szkołę wojskową (Royal Military College of Canada) i bazę wojskową (CFB Kingston). Gdy opuściliśmy miasto,
zobaczyliśmy drogę prowadzącą do więzienia Millhaven
Penitentiary, jednego z najbardziej znanych więzień o zaostrzonym rygorze,
w którym przebywa wiele (nie)sławnych więźniów—i pomimo wyblakłych
ostrzegających tablic, Catherine postanowiła wjechać na jego teren. Z daleka
zobaczyliśmy podwójne lub potrójne ogrodzenia i budynki więzienne.
Zatrzymaliśmy się na parkingu i zaczęliśmy rozmawiać z przechodzącym młodym
strażnikiem. Oznajmił, że w ogóle nie powinniśmy się w tym miejscu znajdować i jeżeli
nie opuścimy natychmiast tego miejsca, nasz samochód może być zrewidowany, a
nawet skonfiskowany (pewnie wraz z kanu). Dodał, że jeżeli chcemy zobaczyć
więzienie, potrzebujemy mieć specjalną przepustkę od władz więziennych… lub
popełnić poważne przestępstwo kryminalne (aczkolwiek tej ostatnie opcji nie postulował).
Wzięliśmy pod uwagę jego poradę i szybko znaleźliśmy się na głównej drodze.
Sprzedaż warzyw i owoców prosto od farmera |
Również udaliśmy się do parku Sandbanks
Provincial Park i pojeździliśmy po głównie pustych miejscach biwakowych. W tym
parku zatrzymaliśmy się w 2008 r. i Catherine uwielbiała go, ale z powodu nadal
niepewnej pogody zdecydowaliśmy się kontynuować podróż do Toronto. Również
obejrzeliśmy ciekawy domek znajdujący się w parku—obecnie był własnością parku
i można było go wynająć.
Opuściwszy park, zatrzymaliśmy się koło punktu
farmerskiego sprzedaży owoców i warzyw. Jego właściciel wraz z synem właśnie
powrócili z pola ze świeżo zebraną kukurydzą. Z pochodzenia Holender, był on
całkiem rozmownym człowiekiem. Na przyległym ogrodzonym polu pasły się koń i
kucyk—farmer powiedział, że trzyma je jako zwierzątka domowe. Dał nam parę kolb
kukurydzy i oba zwierzaki szybko do nas przybiegły i z zapałem zaczęły jeść z
ręki kukurydzę. Również nabyliśmy przepyszne pomidory, cebulę, czosnek i dwie
ogromne dynie, idealne jako dekoracje na Halloween.
Ted Maczka, niezmiernie oryginalna postać, zwany 'człowiekiem czosnku' i 'królem czosnku', zdjęcie zrobione w Perth, Ontario w 2004 r. w czasie festiwalu czosnku |
Ted Maczka, niezmiernie oryginalna postać, zwany 'człowiekiem czosnku' i 'królem czosnku', zdjęcie zrobione w Perth, Ontario w 2004 r. w czasie festiwalu czosnku |
Pan Mączka
prowadził eksperymentalną farmę hodowli czosnku, sprzedawał go i zawsze chętnie
udzielał porad dotyczących różnorakich aspektów hodowli,
użycia i zalet tej rośliny. Ciągłe wychwalał benefity czosnku (na przykład opowiadał,
że w czasie wojny czosnek był przykładany do ran, bo nie było innych lekarstw,
i działał jak antybiotyk—z pewnością sam go stosował w czasie makabrycznego
pobytu na nieludzkiej ziemi w Związku Sowieckim) i był zagorzałym przeciwnikiem
popularnego i taniego czosnku sprowadzanego z Chin („dlaczego masz kupować to gówno”, powiedział mi, „gdy można kupić zdrowy czosnek hodowany w
Ontario?”). Miał ze sobą bardzo dużo wycinków z gazet, w których pisano o
nim—był on całkiem znaną osobą w ‘kręgach czosnkowych’. Nigdy nie zapomnę
jednego z artykułów, opublikowanego w „The
Brantford Expositor” w dniu 1 września 1990 r pt. „Mądrości człowieka czosnku”. Redaktor K. J. Strachan miał okazję
tego dnia spotkać się z dwoma osobami: z Davidem Peterson, premierem prowincji
Ontario, i wysłuchania jego przemówień, oraz z Tedem Mączką, „Człowiekiem
Czosnku z Rybiego Jeziora” (‘Fish Lake
Garlic Man’, bo taki właśnie tytuł widniał na jego wizytówce). Ted Mączka
długo zabawiał go rozmaitymi historiami dotyczącymi różnorakich aspektów hodowli
i właściwości czosnku oraz dzielił się z nim swoimi niejednokrotnie nieszablonowymi
poglądami. Ten dość długi artykuł dziennikarz zakończył następującym ustępem:
„Wtorek
okazał się wspaniałym dniem. Zasób posiadanej przez mnie wiedzy był znacznie
większy po powrocie do domu niż przed pójściem do pracy, co jest jedną z
przyjemności pracowania dla prasy. Miałem nieoczekiwaną okazję posłuchać przemówień
premiera Ontario oraz opowieści Człowieka Czosnku z Rybiego Jeziora. I
dowiedziałem się czegoś wartościowego—od jednego z nich.”
Nie wydaje mi się, aby autor miał na myśli
premiera Ontario! Ted Mączka zmarł w styczniu 2014 r., w wieku 85 (lub 87) lat.
Jako że już było ciemno, wjechaliśmy na
autostradę nr 401 i po paru godzinach dojechaliśmy po północy do Toronto,
zmęczeni, ale pełni wspaniałych przeżyć!
Blog in English/blog po
angielsku: http://ontario-nature.blogspot.ca/2014/08/canoeing-in-charleston-lake-provincial.html
Więcej zdjęć z tej wycieczki: https://www.flickr.com/photos/jack_1962/sets/72157646257541402/