|
Nasza trasa z Toronto do parków Chutes i Matinenda, do Elliot Lake i parku Missisagi, na wyspę Manitoulin Island, do parku Oastler Lake i z powrotem do Toronto |
Podczas
naszych wycieczek w ostatnich pięciu latach praktycznie odwiedziliśmy prawie
każdy park prowincjonalny w okolicach znajdujących się stosunkowo blisko
Toronto (5 godzin jazdy samochodem) nadający się do biwakowania i pływania na
kanu, jak też niejednokrotnie powracaliśmy do tych samych miejsc. Oczywiście,
nie znaczy to, że zaczyna nam brakować miejsc do wyjazdów: Ontario posiada
tysiące jezior i rzek, aczkolwiek wiele z nich znajduje się daleko od Toronto,
są jedynie dostępne mocnymi samochodami terenowymi lub samolotami, są bardzo
odizolowane i często pływanie po nich na kanu wymaga dużo długich i żmudnych
portaży. Po dokładnym przejrzeniu mapy Ontario, zauważyłem dość nowy park o
nazwie Matinenda Provincial Park, położony 15 km na północ od miasta Blind
River. Park ten, o powierzchni 29,417 hektarów, założony w 2003 r., oferuje
wiele możliwości wypoczynku: wędkowanie, polowanie, biwakowanie, pływanie na
łódkach i kanu, piesze wędrówki, pływanie, a zimą również jazdę na skuterach
śnieżnych. Ponieważ w obecnej chwili
park nie posiada żadnej infrastruktury (jedynie dzikie miejsca biwakowe), nie
są wymagane żadne opłaty. Jezioro Matinenda
jest największym jeziorem w parku. W celu uzyskania dodatkowych informacji
skontaktowałem się z Ontario Parks i otrzymałem kilka wiadomości email od
Tamary Flannigan, kierowniczki parków Missisagi & Spanish River. Park wydawał się zachęcający oraz dość
odizolowany; ponieważ Catherine nigdy przedtem nie odwiedzała tej okolicy,
postanowiliśmy się tak wybrać.
|
W parku Chutes Provincial Park, koło wodospadów |
Z
Toronto wyjechaliśmy rankiem 15 lipca 2013 r. autostradą nr. 400. Było niezmiernie gorąco i parno, kilka razy
zatrzymaliśmy się na krótki odpoczynek, zrobiliśmy też zakupy w mieście Parry
Sound, wpadliśmy na kawę na obrzeżach miasta Sudbury i dotarliśmy do małego
miasteczka Massey, koło którego znajdował się park Chutes Provincial Park. W nim zamierzaliśmy spędzić pierwszą noc,
jako że jechanie non-stop do parku Matinenda i następnie kilkugodzinne
wiosłowanie do miejsca biwakowego byłoby zbyt wyczerpujące.
|
Obładowani, wypływamy z parkingu na jeziorze Matinenda Lake |
Park
Chutes bierze swoją nazwę z ‘log chutes’, ślizgów/zjeżdżalni, które swego czasu
służyły do transportu kłód drzewnych dookoła wodospadów czy bystrzy w czasach,
gdy rzekami spławiano kłody drzewne. Otrzymaliśmy miejsce nr. 95, polecone
przez pracowników parku, vis-a-vis malowniczych wodospadów i bystrzyn i byliśmy
z niego zadowoleni. Niedaleko przebiegał
szlak pieszy, ale mieliśmy jedynie czas na zejście do wodospadów. Potem rozpaliłem ognisko i wrzuciliśmy na
grilla steki; w tym samym momencie pojawiły się roje komarów, atakując nas
niemiłosiernie. Ledwie udało się nam
zjeść kolację i wypić zimne piwo i szybko udaliśmy się do namiotu, zasypiając
przy kojącym szumie wodospadów.
|
Płyniemy na jeziorze Lake Matinenda ku wyspie Graveyard Island |
Rankiem
spakowaliśmy się i pojechaliśmy do miasta do sklepu LCBO kupić zimne piwo,
przejechaliśmy się trochę po miasteczku i drogą nr. 17 dotarliśmy do miasta
Blind River, gdzie zatrzymaliśmy się w restauracji Kentucky Fried Chicken na
szybki posiłek. Od miasta do parku Matinenda
prowadzi droga, ale zapytany przez nas miejscowy powiedział, że nigdy o takim
parku nie słyszał; na szczęście inny mężczyzna potrafił wskazać, jak dojechać
do drogi — i po 30 minutach jazdy dotarliśmy do jej końca, gdzie znajdował się
ogromny i bezpłatny parking. Panował tam
dość duży ruch — przyjeżdżało sporo samochodów, wodowano łodzie, jak też co
jakiś czas motorówki przypływały do brzegu i cumowały przy doku. Na jeziorze Matinenda znajdowało się ponad
100 prywatnych domków letniskowych (cottages)
i udało mi się pogadać z kilkoma ich posiadaczami. Co ciekawe, dopiero ode mnie dowiedzieli się,
że tutaj był park prowincjonalny!
Odpłynęliśmy
o godzinie 15: 30, jak zwykle przyciągając uwagę wielu osób z powodu ogromnej
ilości ułożonych jeden na drugim bagaży w kanu (mówiliśmy, że wybieramy się na
kilka miesięcy).
Obraz
wyspy "Monument Island", na której biwakowaliśmy przez kilka dni
autorstwa Dave Moir. Reprodukowany za pozwoleniem autora. Może być
zamówiony od autora na stronie
http://www.viewcanada.com/
Nie miałem pojęcia,
gdzie będziemy biwakować, ale według mapy okolice wyspy Graveyard Island (wyspa
cmentarna) na jeziorze Matinenda wyglądały zachęcająco. Skierowaliśmy się na północ, leniwie
wiosłując w gorącej i parnej pogodzie.
Trzymaliśmy się blisko brzegu i po godzinie po lewej stronie ukazała się
spora zatoczka. Byliśmy dość zmęczeni tą
pogodą i zamiast kontynuować na północ, ku wyspie Graveyard Island,
postanowiliśmy spenetrować zatoczkę i być może na niej znaleźć odpowiednie
miejsce do biwakowania. Już po kilku
minutach Catherine dostrzegała na lewym brzegu zatoczki miejsce na biwak, ale
mi się ono nie podobało i płynąłem dalej do zatoczki, gdzie wyłoniły się przed
nami dwie wyspy. Ta po prawej stronie
zdawała się być prywatna (dostrzegliśmy zabudowania), ale druga była
dzika. Gdy dopłynęliśmy do niej, byliśmy
nią zachwyceni: była to skalna, o mniej-więcej okrągłym kształcie wysepka, ok
100 na 60 metrów, rosło na niej kilka wysokich sosen i ogrom krzewów jagodowych
z dojrzałymi jagodami (których codziennie spożywaliśmy ogromne ilości). Środek wyspy stanowiła głównie płaska,
odkryta skała, na której znajdowało się otoczone kamieniami miejsce na
ognisko. Jednak najbardziej niezwykłym i
charakterystycznym obiektem wyspy była masywna, kilkumetrowej wysokości
formacja skalna, przypominająca Monolit z filmu „2001: Odyseja Kosmiczna”
(gdyby jeszcze było na niej plemię skaczących i krzyczących człekopodobnych,
mógłbym zrobić alternatywny początek tego słynnego filmu!). Gdy spojrzałem na mapę topograficzną na
ekranie mojego GPS, stwierdziłem, że wyspa posiada bardzo trafną nazwę:
„Monument Island”
|
Wreszcie przybyliśmy na wyspę Monument Island! |
Wypakowaliśmy
nasze rzeczy z kanu, pozostawiając sprzęt kuchenny na skalnym brzegu, kilka
metrów od tego pomnika przyrody, a namiot rozbiliśmy pomiędzy ‘kuchnią’ a
miejscem na ognisko, które postanowiliśmy nadal używać. Kilka razy koło wyspy przepływały motorówki i
łodzie z wędkarzami, ale poza tym nikt nie zakłócał naszego spokoju. Pierwszej nocy wydarzył się dość osobliwy
fenomen. Wieczorem leżałem w namiocie i
ponieważ nie było wiatru i dookoła panowała kompletna cisza, powoli
zasypiałem. Nagle usłyszałem szum fal
rozbijających się o brzegi wyspy; zazwyczaj jest to powodowane przez
przepływające niedaleko łodzie motorowe — lecz byłem przekonany, że nie
słyszałem żadnej łodzi (a są one dość głośne i nie sposób byłoby nie usłyszeć
pracującego silnika, tym bardziej w tak cichą noc)! Pogłosy rozbijających się fal można było wyraźnie
słyszeć przez minutę, a potem ponownie nastąpiła niezmącona cisza.
|
Miejsce na ognisko i nasz namiot
w centrum wyspy Monument Island |
Siedemnastego
lipca 2013 r. popłynęliśmy na kanu w kierunku południowo-zachodnim, gdzie
zatoczka zwężała się, aż stała się ujściem rzeki Blind River. Planowaliśmy dotrzeć rzeką do następnego
dużego jeziora, Chiblow Lake; bez pośpiechu wiosłowaliśmy aż dotarliśmy do
małej tamy. Byliśmy zbyt leniuchowaci,
aby przenieść kanu i nawróciliśmy.
Trochę się rozpadało, ale ponieważ cały czas było gorąco, deszcz nam
specjalnie nie przeszkadzał. Opuściwszy
rzekę, powtórnie znaleźliśmy się na jeziorze Matinenda. Było południe, gorąco, bezwietrznie i nawet
ptaki zamilkły, ukryte w lesie od intensywnego słońca. Parę metrów od nas z wody wystawała kłoda
drzewa, do której podpłynęliśmy. Okazało
się, że był to koniec dość długiego zatopionego drzewa, znajdującego się prawie
całkiem pod wodą. Lekko go pchnąłem i
udało mi się go ruszyć… i potem wydarzyło się coś niezwykłego: nieoczekiwanie
usłyszeliśmy niezmiernie wyraźne brzmienie wartko płynącej wody, jak gdyby
wypływającej z akurat otwartej tamy!
|
Wyspa Monument Island |
Ponieważ ów dźwięk rozpoczął się w tym samym momencie, gdy pchnąłem
kłodę, miałem odczucie, że nieumyślnie odemknąłem jakąś niewidzialną zatyczkę,
tym samym uwalniając wodę z jeziora.
Catherine i ja doskonale słyszeliśmy ten niezwykły szum wody i
intensywnie rozglądaliśmy się dookoła, starając się znaleźć jego źródło, ale
niczego nie zauważyliśmy i nie mogliśmy ustalić jego źródła. Niebawem wszystko ucichło i na nowo
zapanowała kompletna cisza.
Skierowaliśmy się na północ, ominęliśmy naszą wyspę, potem
przepłynęliśmy koło skalnej wysepki pełnej mew i kormoranów. Niektóre z mew były bardzo poruszone naszą
obecnością i nurkowały nad nami, próbując nas odstraszyć!
|
Koło skalnej wysepki na jeziorze Lake Matinenda,
pełnej ptaków, które starały się nas atakować |
Przepłynęliśmy przez cieśninę Butterfield
Narrows — znajdowało się tam kilka prywatnych domków, tworząc małą osadę
letniskową — i z oddali zobaczyliśmy wyspę Graveyard Island, jak też wiele
innych imponujących skalnych wzgórz i poszarpanych, kamienistych brzegów. Z dala ujrzeliśmy też Winter Portage. Po kilkunastu minutach zawróciliśmy i płynąc
przez przesmyk, trzymaliśmy się blisko prawego brzegu, przepływając koło
Paradise Point (Przylądek Rajski), oznaczony białym krzyżem z następującym
napisem: „Podnieście oczy w górę i
patrzcie: Kto stworzył te rzeczy? Księga
Izajasza 40:26”. W drodze powrotnej
powtórnie zostaliśmy ‘zaatakowani’ przez szalejące ptaki, ale gdy zrozumiały,
że nie zamierzamy do ich wyspy dopłynąć, dały nam spokój.
Osiemnastego
lipca 2013 r. wieczorem siedzieliśmy przy ognisku i spożywaliśmy kolację. Pogoda nie wyglądała zbyt zachęcająco — na
niebie kłębiły się ciemne, masywne chmury, ale nie padało i nawet kilku
wędkarzy w małej motorowej łódce krążyło dookoła wyspy, próbując coś
złapać. Nastawiłem radio morskie na
kanał pogodowy i od razu usłyszałem ostry, przenikliwy dźwięk: był to alarm
pogodowy. Okazało się, że bardzo silna
burza miała lada chwile pojawić się w naszej okolicy, z powiewami wiatru
dochodzącymi do 100 km/h. Pośpiesznie
dokończyliśmy kolację, zabezpieczyliśmy kanu i rzeczy pozostawione na brzegu. Niecałe 15 minut później spadły pierwsze
krople deszczu… i rozpętało się istne piekło!
|
Pamiątkowe zdjęcie koło Monumentu na wyspie Monument Island |
Chociaż siedzieliśmy bezpiecznie w namiocie, słyszeliśmy padające strugi
deszczu na tropik namiotu i niebawem poczuliśmy bardzo mocne powiewy wiatru,
które dosłownie wgniotły jedną ściankę namiotu prawie do połowy namiotu! Nie mieliśmy pojęcia, czy namiot wytrzyma
takie naprężenia. Po następnych kilku
minutach usłyszeliśmy grzmoty i pojawiły się tak intensywne i jasne błyskawice,
że mnie oślepiały i nie byłem na nie w stanie patrzeć, chociaż obserwowałem je
przez ściankę namiotu i tropik! W pewnym
momencie przenikliwa błyskawica oświetliła wnętrze namiotu i w tej samej chwili
usłyszeliśmy potężny grzmot — nie byłbym zdziwiony, gdyby piorun uderzył w
skalny monolit, znajdujący się 10 metrów od namiotu. Pomimo deszczu, wiatru i błyskawic, nałożyłem
na siebie ubranie nieprzemakalne i wyszedłem na zewnątrz, aby upewnić się, że
nasze rzeczy były bezpieczne. Kanu było
OK, chociaż częściowo zanurzone w wodzie (oczywiście, było przywiązane liną do
drzewa, bo 2 lata temu w parku Massasauga po prostu w nocy odpłynęło…) i
wszystkie pozostałe rzeczy też.
Natomiast jezioro przypominało miniaturowy ocean: jego powierzchnia
niemalże gotowała się, kipiało ono wzburzonymi falami, tworzącymi na nim białą
pianę, a potężne fale bezlitośnie chłostały kamienne brzegi wyspy, przelewając
się po skałach. Aż wzdrygnąłem się na
myśl, że moglibyśmy byli złapani na kanu przez taką burzę! Wszystko to trwało około godziny i muszę
uczciwie powiedzieć, że nigdy przedtem nie doświadczyłem tak gwałtownej burzy
podczas biwakowania! Namiot okazał się
mocny i nie tylko nie doznał żadnych uszkodzeń, ale również nie przepuścił
wody.
W
sobotę wstaliśmy rano i zaczęliśmy się pakować.
W czasie naszego pobytu na wyspie zauważyliśmy bardzo dużo różnej
wielkości karaluchów, większość z nich gromadziła się w dwóch miejscach: przy
ognisku oraz na brzegu, gdzie trzymaliśmy sprzęt kuchenny.
|
Wyspa Monument Island nocą |
Podczas pakowania nagle usłyszałem krzyk
Catherine — gdy wyjęła nóż z plastikowej pochwy, wyleciały z niej cztery
karaluchy! Postanowiliśmy bardzo
dokładnie sprawdzić wszystkie nasze rzeczy i upewnić się, że nie przyniesiemy
żadnego wstrętnego robala do domu.
Znaleźliśmy kilka karakonów w podstawie kuchenki, ale na szczęście żaden
z nich nie dostał się do naszych wodoodpornych bagaży i beczułek. Ta cała ‘kontrola karaluchowa’ opóźniła nasz
wyjazd o 2 godziny i w rezultacie Catherine zamierzała przechrzcić wyspę na
„Wyspę Karaluchów”
|
Nasze trasy na kanu w parku Matinenda Provincial Park |
Droga
powrotna do parkingu (7 km) zajęła nam 1.5 godziny. Ponieważ była sobota, na parkingu panował
duży ruch; spostrzegliśmy też sporo Amerykanów, posiadających domki letniskowe
w okolicy. Szybko rozładowaliśmy kanu,
zapakowaliśmy wszystko do samochodu i pojechaliśmy do Blind River, gdzie złożyliśmy
wizytę w kilku sklepach, a następnie drogą nr. 17 dojechaliśmy do drogi nr.
118, prowadzącej na północ do miasta Elliot Lake, w ten sposób zakończając
pierwszą część naszej wycieczki.
|
Pomnik w Elliot Lake |
Miasto
Elliot Lake powstało w 1955 r. na właściwie kompletnie dzikim, niezamieszkałym
terenie, kiedy w okolicy odkryto ogromne złoża uranu i swego czasu było
światową stolicą wydobycia rudy uranu, posiadało 26,000 mieszkańców, głównie
zatrudnionych w przemyśle górniczym. W
latach dziewięćdziesiątych XX w. zamknęła się ostatnia kopalnia uranu i
niektórzy przypuszczali, że wkrótce stanie się ono niezamieszkałym
‘miastem-widmem’, jakich pełno jest w Ontario.
Jednakże tak się nie stało głównie z powodu napływu fali emerytów, przyciągniętych
niezmiernie tanimi cenami domów, dziką przyrodą i pięknymi krajobrazami. Obecnie miasto posiada szpital, centra
handlowe, sklepy, hotele i nawet miejską linię autobusową.
|
Pomnik górników w Elliot Lake |
Po
raz pierwszy odwiedziłem Elliot Lake w 1993 r. i do tej pory pamiętam, jak
sprzedawca domów bezinteresownie oprowadził nas po całym mieście, pokazując co
ciekawsze obiekty i oczywiście domy na sprzedaż. Domki jednorodzinne w zabudowie szeregowej (towhouses) kosztowały od $20,000 do
$30,000, a za $50,000 można było kupić całkiem przyzwoity wolnostojący
dom! Dlatego wiele emerytowanych ludzi,
po sprzedaniu swoich domów w Toronto ze znacznym (i zazwyczaj bezpodatkowym)
zyskiem, przeprowadziło się do Elliot Lake, gdzie z reguły mieszkają od maja do
października, a potem wyjeżdżają na Florydę i do innych południowych stanów na
zimę.
W
2003 roku wraz z kolegą przez tydzień biwakowałem w parku Missisaga Provincial
Park, znajdującym się na północ od Elliot Lake.
Jednego ranka kolega spostrzegł małego misia wałęsającego się koło
naszego biwaku. Tak jak stałem, wyszedłem
z namiotu, wsiadłem do samochodu i zaczęliśmy jechać za niedźwiadkiem. Przez te wszystkie emocje samochód znalazł
się w rowie (a biedny wystraszony niedźwiadek zniknął w lesie). Krzysztof zatrzymał przejeżdżający samochód i
poprosił prowadzącą go kobietę o podwiezienie go do biura parku; wkrótce
przybył kierownik parku, szybko przymocował łańcuch do ramy samochodu i bez
problemu wyciągnął samochód. Gdy po
południu poszedłem podziękować kobiecie za udzieloną pomoc (biwakowała
niedaleko od nas), okazało się, że się znamy: w 1995 r. oboje braliśmy udział w
wycieczce na kanu w parku Everglades na Florydzie i nawet posiadałem z nią
zdjęcie w restauracji, jak delektowaliśmy się… smażonym aligatorem! Z powodu problemów oddechowych potrzebowała
świeżego powietrza i biwakowała w parku w namiocie od maja do
października. Opowiedziała nam też, że
nie tak dawno niedźwiadek zrobił duże spustoszenie na jej biwaku; ponieważ już
raz go usunięto z parku i ponownie wrócił, musiano go zastrzelić.
|
Miejce biwakowe nr. 15 w parku Missisagi Provincial Park
koło Elliot Lake |
Jako
że Catherine nigdy nie była w tym parku, zadecydowaliśmy w nim się zatrzymać
przynajmniej na jedną noc. Co ciekawe,
Missisagi Park miał być właściwie zamknięty w 2013 r. i stać się tzw. parkiem
dziennym (wraz z innymi 9 parkami), ale dzięki interwencji władz miasta Elliot
Lake nadal był otwarty i częściowo finansowany przez Elliot Lake. Zdziwiłem się, zastając tak dużo turystów
biwakujących w parku, który miał być zamknięty jakoby z powodu rzekomo
niedostatecznej ilości biwakowiczów! Chociaż nie zamierzaliśmy w parku długo zabawić,
szukaliśmy jednak dobrego miejsca i spędziliśmy ponad godzinę, jeżdżąc krętymi
drogami zanim znaleźliśmy miejsce nr. 15.
Po rozbiciu namiotu pogadaliśmy z parą turystów na przyległym miejscu,
potem z facetem biwakującym naprzeciwko oraz z rodziną ze Szwajcarii,
mieszkającą w wypożyczonym samochodzie turystycznym. Catherine poszła na przechadzkę i spotkała
ponad osiemdziesięcioletniego faceta, który przeszedł operacje wymiany dwóch
stawów biodrowych i niepochlebnie wyrażał się o swoim chirurgu, bo po operacji wynikło
wiele bolesnych powikłań. Świat jest
mały: osobiście znałem tego lekarza!
|
Drzwi prowadzące do budynku, w którym znajduje się Muzeum
Górnictwa. Kiedyś należały do jednej z czołowych
kopalnii w okolicy |
Po
południu oraz następnego dnia pojechaliśmy do miasta Elliot Lake, gdzie
Catherine wzięła prysznic się polu biwakowym dla samochodów turystycznych (park
nie posiadał pryszniców) i przez kilka godzin zwiedzaliśmy miasto. Od razu zauważyłem nowy pomnik nad jeziorem,
poświęcony pracownikom pobliskich kopalni, którzy zmarli z powodu różnych
chorób zawodowych — ich imiona były wyryte na marmurowej ścianie. Również udaliśmy się na miejsce centrum
handlowego Algo Centre Mall: w czerwcu 2012 r. część dachu tego centrum
zawaliła się, zabijając dwie osoby.
Prawie każdego dnia w radiu słuchaliśmy wiadomości o toczącym się
dochodzeniu w sprawie tej tragedii.
Również wpadliśmy do Muzeum Górnictwa, które były rzeczywiście szalenie
interesujące i bogate w informacje, posiadało wiele historycznych artefaktów,
przedstawiało historię przemysłu górniczego i wydobycia uranu, jak też
znajdował się w nim Kanadyjski Panteon Górnictwa, gdzie można było zobaczyć
fotografie i biografie czołowych ludzi, którzy przyczynili się do rozwoju
przemysłu górniczego w Kanadzie. Żałuję,
że nie mieliśmy więcej czasu w muzeum spędzić.
|
Inside the Mining Museum in Elliot Lake |
Jednym
z czołowych inżynierów-górników odpowiedzialnych za rozwój okolicy Elliot Lake
był Stephen Boleslav Roman, emigrant słowacki.
W latach osiemdziesiątych XX w. ufundował imponującą Katedrę
Przemienienia w Markham (miasto przylegające do Toronta). Roman zmarł w 1988 r., zanim ukończono
Katedrę, i w niej odbyły się po raz pierwszy uroczystości pogrzebowe — jej
fundatora. Niestety, ze względu na
wielorakie problemy, Katedra została zamknięta w 2006 r. i nie jest już uważana
za Kościół Katolicki.
|
Nasza trasa na wyspie Manitoulin Island |
Następnego
dnia spakowaliśmy się i pojechaliśmy w stronę wyspy Manitoulin Island. Wyspa ta, o powierzchni 2,766 km kwadratowych,
jest największą jeziorową wyspą na świecie, jak też jedno ze 108 położonych na
niej jezior, jezioro Lake Manitou, jest największym jeziorem na świecie na
największej wyspie słodkowodnej na świecie!
Na wyspę można się dostać przez obrotowy most prowadzący do miasteczka
Little Current (kiedyś był to most kolejowy, ale już od dziesiątek lat nie
przejechał po nim pociąg) lub też od strony południowej wyspy, używając promu
MS Chi-Cheemaun (co znaczy w języku Ojibwe, „Wielkie Kanu”), kursującego kilka
razy dziennie pomiędzy Tobermory na przylądku Bruce Peninsula i miasteczkiem
South Baymouth na wyspie. Na początku
sezonu w 2013 r. poziom wody był zbyt niski i prom nie był w stanie cumować,
toteż przez pierwsze kilka tygodni nie chodził, co miało negatywny wpływ na
lokalną ekonomię wyspy, tym bardziej, że podczas gdy środki masowego przekazu
dużo mówiły o tym, że prom nie kursuje, praktycznie ledwie wspomniały, gdy
zaczął kursować. W rezultacie wiele
potencjalnych turystów błędnie uważało, że prom był nadal unieruchomiony i
zmieniło swoje plany wakacyjne.
|
Witajcie w Little Current! |
Tablica
pamiątkowa znajdująca się koło kanału Swift Current Channel zawiera ciekawe
informacje na temat znaczenie tego kanału już niemalże czterysta lat temu, gdy
wiele znanych ludzi używało tą trasę wodną:
TRASA VOYAGEURS
Przez ten kanał w Swift
Current przemierzały kanu odkrywców, misjonarzy i handlarzy skór, którzy jako
pierwsi otworzyli interior tego kontynentu.
Ich trasa prowadziła rzeką Ottawa River do połączenia się z rzeką Mattawa
i stamtąd przez jezioro Nipissing, rzekę French River, zatokę Georgian Bay i
kanał North Channel do jezior Michigan lub Superior (Górnego). Tą drogą wodną przemierzali Jean Nicolet w
1634, Pierre Espirit Radisson i Médart Chouart des Groseilliers w 1659 r.,
ojciec Claude Allouez w 1665 r., Daniel Greysolon, Sieur Dulhut w 1678, Pierre
de la Vérendrye w 1727 r., Alexander Henry w 1761 r., Simon McTavish and
William McGillivray w 1784 r., David Thompson w 1812 r. i Sir George Simpson w
1841.
|
Nasze miejsce biwakowe # 142 w ośrodku Batman's |
Po
krótkim postoju w Espanola, wjechaliśmy na obracany most w Little Current i
znaleźliśmy się na wyspie Manitoulin Island,.
Udaliśmy się do Visitors’ Center,
gdzie pobraliśmy kilka broszur na temat lokalnych atrakcji i
zakwaterowania. Ponieważ prawie 40%
mieszkańców wyspy Manitoulin składa się z Indian, bardzo ucieszyliśmy się, gdy
znaleźliśmy w jednej z broszur indiańskie pole biwakowe i od razu tam się
skierowaliśmy. Gdy przybyliśmy,
zastaliśmy kilka biwakujących Indian, tereny służące do obrzędów i ceremonii,
otwartą przestrzeń i puste biuro… nie bardzo wiedzieliśmy, gdzie właściwie
możemy rozbić namiot, nie okazując braku respektu dla tych świętych
gruntów. Postanowiliśmy więc pojechać do
innego miejsca o nazwie Batman’s.
Wprowadziłem do mojego GPS jego dane i nierozsądnie pojechaliśmy według
jego wskazówek. Ale mieliśmy
przejażdżkę! Wodziliśmy po pustych,
polnych, wyboistych i wyżłobionych drogach, mijając ogrodzone pastwiska i pola,
prawie-że nie widząc żadnych zabudowań.
Dwukrotnie musieliśmy zawrócić, bo po prostu dalej się nie dało jechać
(przynajmniej naszym samochodem). W
pewnym momencie droga stała się niezmiernie stroma i powoli zjeżdżaliśmy w dół
— na szczęście kanu było dobrze przymocowane do dachu, inaczej z pewnością
ześlizgnęło by się z samochodu!
|
(Prawdopodobnie) opuszczony kościółek |
Zauważyliśmy też sporo turbin wiatrowych wyłaniających się na
horyzoncie. Owszem, zdawałem sobie
sprawę, że urządzenia GPS nie są idealne, ale nie mogłem uwierzyć, że potrafią
być tak beznadziejnie głupie! Wreszcie
wjechaliśmy na główną drogę (którą powinniśmy jechać do początku) i dotarliśmy
do ośrodka „Batman’s Cottages and Campground”.
Znajdowało się na nim dużo permanentnych i usuwalnych zabudowań (tzn.
samochody/przyczepy turystyczne do spania oraz duże przyczepy kampingowe),
które tworzyły małe, dynamiczne miasteczko, jak też było kilka miejsc
biwakowych. Wybraliśmy miejsce nr. 142,
z widokiem na jezioro. Cóż, mając za
sobą biwakowanie na dziewiczych wysepkach, odległych i niedostępnych dla łodzi
jeziorach lub też dzikich, zalesionych i skalistych brzegach, to miejsce z
pewnością nie przemawiało do nas za bardzo. Ponieważ na wyspie Manitoulin nie było żadnych
parków prowincjonalnych, nie mieliśmy wyjścia i musieliśmy się tu zatrzymać na
noc. Szybko rozpaliłem ognisko i z
przyjemnością przy nim siedzieliśmy do północy.
Około godziny 4:00 nad ranem obudziły nas jakieś szmery; Catherine
wyszła z namiotu i szybko do niego wróciła, mówiąc, że koło namiotu chodzi nie
niedźwiadek, ale jeszcze gorsze zwierzę: skunks (śmierdziel), który właśnie
delektował się naszymi śmieciami!
Leżeliśmy cichutko w namiocie, bo nieprowokowane skunksy nie wytryskują
tej śmierdzącej cieczy nie szukają zaczepki z ludźmi. Gdy rano wstaliśmy, skunksa oczywiście dawno
nie było i jedynym śladem po jego bytności były rozrzucone śmiecie dookoła
ogniska i samochodu.
|
W ośrodku "Kicking Mule Ranch" |
Spakowawszy
się, pojechaliśmy do niezwykle ciekawego miejsca „Gordon’s Park”, koło
miasteczka Tehkummahk. Ośrodek oferował
biwakowanie, namioty indiańskie ‘tipi’ (które od razu zwróciły uwagę
Catherine), domki kempingowe pozwalające na obserwację nocną nieba, edukacyjne
szlaki piesze, podgrzewany bateriami słonecznymi basen, park ciemnego nieba i
wiele innych atrakcji. Sympatyczni
pracownicy oprowadzili nas dookoła, a nawet zawieźli paręset metrów dalej,
gdzie znajdował się park ciemnego nieba i kilka domków. Miejsce się nam podobało i chętnie
powrócilibyśmy do niego, zatrzymując się z innymi znajomymi w jednym z domków
kempingowych — ale tym razem postanowiliśmy szukać czegoś innego: okazało się,
że lada moment miała przybyć spora grupa 75 młodych ludzi i obawialiśmy się, że
miejsce to będzie za głośne i ruchliwe.
Zgodnie z rekomendacją pracownika Gordon’s Park, pojechaliśmy kilka
kilometrów na północ do ośrodka o nazwie „Kicking Mule Ranch” (Ranczo
Kopiącego/Wierzgającego Muła).
|
W ośrodku Kicking Mule Ranch, kucyki |
Zastaliśmy
rancho posiadające 4 małe pola biwakowe i 2 skromne domki do spania, jak też
kilkanaście koni i mułów, malutkie ‘petting zoo’ (gdzie były króliki, kury,
kozy i zwierzęta podobne do lam), kucyki, bardzo przyjacielskiego psa
Rottweiler który, jak to głosił napis, ‘może zalizać was na śmierć’, oraz
cztery małe kociaki! Wybraliśmy miejsce
biwakowe koło tipi i starego Cadillaca; poza sporadycznymi jeźdźcami na
koniach, nie było tam nikogo innego i byliśmy jedynymi osobami przebywającymi
na noc. Miejsce to okazało się niezmiernie
przyjazne! Ośmioletni wnuczek
właścicielki parę razy przyszedł do nas pogadać i później widzieliśmy go, jak
jechał na jednym z kucyków. Pojechaliśmy
na pocztę w Tehkummahk i szukaliśmy budki telefonicznej, ale bezskutecznie;
wreszcie ktoś pozwolił Catherine użyć swojego telefonu komórkowego, aby mogła
zadzwonić do córki w USA.
|
W ośrodku Kicking Mule Ranch -- wnuczek właścicielki |
Powróciliśmy
do rancho około godziny 18:00 i ośrodek był kompletnie pusty. Przeszliśmy się do zagrody ze zwierzątkami,
zrobiłem sporo zdjęć, jak też bawiliśmy się z kociakami! Kotki również przyszły do naszego miejsca i
starały się wejść do namiotu. Catherine
pozwoliła jednemu z nich spać z nami w namiocie, ale w połowie nocy zaniosła go
do jego domku w zagrodzie. Potężny pies
Rottweiler wabiący się Diesel był zazdrosny, widząc jak się bawimy z kotkami, i
złożył nam wizytę w namiocie przypominając, że on też lubi być głaskany! Oczywiście, wieczorem przez kilka godzin
siedzieliśmy przy ognisku.
|
Widok na miasto i zatokę Gore Bay |
Następnego
dnia wybraliśmy się na wycieczkę po wyspie.
Co chwila widzieliśmy jeziora i rezerwaty Indiańskie. Znajduje się tam też Wikwemikong Unceded Indian Reserve — terytorium indiańskie, które
nigdy nie zostało scedowane. Nota bene,
dziesięć lat temu odwiedziłem osadę Wikwemikong, gdzie mieści się kościół
katolicki i ruiny starego, spalonego kościoła.
Ponieważ znałem proboszcza tego kościoła, Jezuitę Doug McCarthy, miałem
nadzieję, że będę mógł złożyć mu krótką wizytę, ale akurat go nie było. W tym roku niestety nie udało się nam tam
dotrzeć.
|
Latarnia Morska (a raczej jeziorowa)
koło Gore Bay |
Jechaliśmy drogą nr. 542 i dotarliśmy do Gore
Bay, dość sporego miasta. Na wzgórzu
znajdował się doskonały punkt obserwacyjny, z którego mogliśmy podziwiać zatokę
i miasto oraz przyglądać się powoli wpływającym do zatoki łodziom oraz startującym
i lądującym na wodzie samolotom. Zrobiło
się wietrznie, zimno i zaczęło padać, ale udało się nam pojechać do Latarni
Morskiej Janet Head Lighthouse i następnie drogą nr. 540 z powrotem do Kicking
Mule Ranch. Na szczęście u nas nie
padało i burza przeszła bokiem.
Następnego ranka spakowaliśmy się (towarzyszył nam cały czas jeden z
ciekawskich kociaków, który chodził po samochodzie i pod kanu na dachu). Zanim odjechaliśmy, porozmawialiśmy z
właścicielką rancha, która zaprowadziła nas do zagrody i wyjaśniła różnice
pomiędzy koniem i mułem.
|
Koło '10 Mile Point Trading Post' |
Pojechaliśmy z powrotem do Little Current, gdzie
odwiedziliśmy indiańskie miejsce ceremonii ‘Pow Wow’ i przepiękny drewniany
kościołek. Również zatrzymaliśmy się w
’10 Mile Point’, skąd rozciągał się rozległy widok na zatokę Georgian Bay ku
miasteczku Killarney i być może udało mi się dojrzeć wyspy Fox Islands, na
których biwakowaliśmy w 2011 r. i 2012 r.
Znajdował się też tam ciekawy sklep (Trading
Post), posiadający wiele unikalnych i interesujących książek, wyrobów
sztuki indiańskiej, obrazów, rzeźb i oryginalnych koszulek. Następująca inskrypcja widniała na stojącej
tam tablicy pamiątkowej:
MISJA
JEZUICKA W MANITOULIN
1648-50
W roku 1648 ojciec Joseph Poncet, wówczas służący w St. Marie w Huronii,
został uczyniony przez swojego przełożonego ojca Paul Raguenau odpowiedzialnym
za misję jezuicką St. Pierre. Ów nowo
utworzona misja była powołana dla mówiących językiem Algonkian Indian z wyspy
Manitoulin Island i z północnych brzegów jeziora Huron. Poncet, będąc pierwszym Europejczykiem
mieszkającym na wyspie Manitoulin (zwanej wtedy przez misjonarzy Ile de Ste.
Marie, a przez Indian Huronów Ekaentoton), służył na tej wyspie od października
1648 r. do maja 1649 r. Powrócił na
Manitoulin przed końcem 1648 r., ale został zmuszony porzucić misję w 1650 r.,
po pokonaniu i rozproszeniu Huronów przez Irokezów.
|
Łodzie na przystani w Little Current na Manitoulin Island |
Po zaparkowaniu samochodu w Little Current,
przeszliśmy się wzdłuż brzegu, obserwując przeróżne łódki, ogromne łodzie
motorowe i żaglówki. Nawiązaliśmy
rozmowę z jednym facetem z Detroit, którego imponująca łódź motorowa z kabiną
była niedaleko przycumowana.
Entuzjastycznie zaczął nam opowiadać o swojej olbrzymiej łajbie (która
była całkiem nowa, jako że poprzednia spaliła się w pożarze przystani) i
chętnie odpowiadał na nasze pytania.
Okazało się, iż jego łódź może pomieścić 12 osób, posiada dwa silniki,
każdy z nich 400 koni, używa ogromne ilości benzyny, kosztującej zapewne ponad
$1 na kilometr, jest wyposażona w najnowszy system radarowy, sprzęt
elektroniczny i urządzenia GPS które można tak zaprogramować, że właściwie łódź
sama się prowadzi — a poza tym mówił o kosztach ubezpieczenia, utrzymania i
różnych niebezpieczeństwach związanych z najechaniem na skałę (od których się
na zatoce Georgian Bay roi). Czym więcej
informacji dowiadywałem się, tym bardziej byłem szczęśliwy, że posiadaliśmy
proste, lekkie, tanie, bezsilnikowe z napędem wiosłowym, nie wymagające
konserwacji kanu! Następnie poszliśmy na
kawę i trafiliśmy na niezwykle ciekawy sklep, posiadający ogromną ilość
ciekawych rzeczy po rewelacyjnych cenach.
|
Ostatni biwak na miejscu nr. 132
w parku Oastler Lake Provincial Park |
Godzinę później przejechaliśmy po byłym moście
kolejowym, oficjalnie opuszczając wyspę Maniotoulin Island i zatrzymaliśmy się
w centrum handlowym w Espanola, gdzie uzupełniliśmy zaopatrzenie, kupiliśmy
zimne piwo i pojechaliśmy do miasta Parry Sound, koło którego znajdował się
park Oastler Lake Provincial Park. Jest
to całkiem fajny park, w którym kilka razy się zatrzymywaliśmy, zazwyczaj na
jedną noc, w drodze na północ lub z powrotem do Toronto. Wybraliśmy miejsce nr. 132, nawet niezłe, z
widokiem na jezioro i zachodzące słońce.
W rekordowym czasie rozbiłem namiot, rozłożyliśmy krzesełka,
otworzyliśmy puszki z zimnym piwem i jeszcze mogliśmy jakiś czas delektować się
zachodem słońca, a potem rozpaliłem ognisko, przy którym siedzieliśmy do
północy.
Następnego dnia przez kilka godzin pływaliśmy na jeziorze Oastler Lake i
wieczorem przybyliśmy do domu do Toronto.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz