Pokazywanie postów oznaczonych etykietą jezioro Erie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą jezioro Erie. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 6 października 2025

PARK PROWINCJONALNY "LONG POINT PROVINCIAL PARK" W ONTARIO NAD JEZIOREM ERIE, 22-26 MAJA 2023 ROKU


Kliknij poniżej, aby zobaczyć dokładną mapę całej trasy

KLIKNIJ TUTAJ, ABY ZOBACZYĆ MAPĘ GOOGLE CAŁEJ TRASY

Catherine i ja „odkryliśmy” park Long Point Provincial Park w 2014 roku i biwakowaliśmy w nim w 2015 i 2016 r. Później, kilka lat później, również z Krzysztofem spędziłem w tamże kilka dni też w maju, zawsze biwakując na tym samym przytulnym miejscu kempingowym. Głównym powodem, dla którego regularnie tam powracaliśmy, był brak much meszek, które są istną zmorą w maju i czerwcu na bardziej północnych terenach w Ontario. Po naszej katastrofalnej wycieczce do parku Algonquin w maju/czerwcu 2013 roku – opisanej w moim blogu pod samowyjaśniającym tytułem „Pokonani przez Meszki” – postanowiliśmy nigdy nie wybierać się na północy w tym sezonie.

Zdjęcie naszego miejsca biwakowego w Long Point w 2015 oraz 2023 roku. Prawie nic się nie zmieniło!

Położony nad brzegiem Jeziora Erie, z kempingami wśród piaszczystych wydm, park Long Point zapewniał, że nie musieliśmy się przejmować meszkami ani komarami. A do tego zawsze wietrzna pogoda w maju pomagała odstraszać większość latających insektów. Jednak kleszczy (ticks) było sporo – co Catherine odkryła na sobie w 2016 r. po około 20 minutach leżenia na piasku. Do tego trujący bluszcz (poison ivy) był wszechobecny, i nawet unikałem chodzenia na skróty, aby go nie dotknąć. Pomimo tych drobnych niedogodności, Long Point pozostawał świetnym miejscem na biwakowanie na początku wiosny.

Trujący bluszcz (Poison Ivy) rośnie wszędzie w parku, szczególnie wokoło miejsc kempingowych. Trzeba bardzo uważać, aby go nie dotknąć, bo skutki mogą być niezmiernie nieprzyjemne

Long Point Provincial Park

Tym razem postanowiłem spędzić pięć dni (22–26 maja 2023 r.) w parku samotnie, tuż po długim weekendzie Victoria Day, podczas którego wszystkie miejsca w parku były zajęte. Pogoda była idealna, choć chłodna – co było do przewidzenia. Gdy biwakowaliśmy z Catherine w 2016 roku, było tak zimno, że mogliśmy przysiąc, iż widzieliśmy płatki śniegu! Tak długo, jak nie padało, nie narzekałem! Nota bene, moja ostatnia rezerwacja w tym parku w 2019 roku została skasowana z powodu powodzi spowodowanych intensywnymi opadami deszczu.

Catherine i ja w 2015 roku--zdjęcie nałożone na widok miejsca kempingowego w roku 2023.

Do parku wybrałem dość okrężną drogę przez Port Dover, co okazało się szczęśliwym trafem. Zorientowałem się, że zapomniałem zabrać ręczną wyciskarkę do cytrusów, a miałem ze sobą sporo cytryn i pomarańczy. Na szczęście sklep był otwarty i posiadał solidną wyciskarkę.

Moje bardzo znane miejsce kempingowe (42°34'40.5"N 80°22'46.9"W / 42.577917, -80.379694) było przytulne, w piaszczystym zagłębieniu na wydmach, bardzo blisko Jeziora Erie i stosunkowo osłonięte od wiatru. Jednak podczas mojego pobytu, po raz pierwszy nie było wiatru – i dzięki temu miałem okazję poznania pewnych owadów, o których wcześniej słyszałem, ale nigdy ich nie widziałem.

Mój samochód i namiot były oblepione muszkami!

Na początku myślałem, że to komary, jednak nie kąsały i nie wydawały charakterystycznego bzyczenia. Gdy jednak zobaczyłem mój samochód i namiot całkowicie pokryte tymi owadami, byłem trochę zaszokowany!

Na szczęście muszki "midges" nie kąsają. Inaczej pewnie nikt nie przyjeżdżałby w tym czasie do parku!

Te muszki nazywają się „midges” i pojawiają się, gdy temperatura wody w Jeziorze Erie wzrasta. Żyją od kilku dni do kilku tygodni. Nie kąsają, ale mogą być dość uciążliwe, wydostając się z jeziora w dużych rojach, które widać nawet na radarach! Ich ogromna liczba następnie tworzy zwały martwych owadów. Stanowią istotny element ekosystemu Jeziora Erie, będąc głównym źródłem pożywienia dla ryb, migrujących ptaków i innych zwierząt. Ich obecność jest pozytywnym znakiem zdrowego jeziora, ponieważ wymagają czystej, dobrze natlenionej wody.

W każdym razie wolałem muszki od komarów – a tym bardziej od meszek „black fly” – i bez problemu znosiłem ich obecność. Jednak rozumiem, dlaczego niektórzy biwakowicze są nimi zirytowani i niechętnie odwiedzają park w tym okresie.

"Słynna" Kanadyjska Gęś (Canadian Goose), której każdy ma dosyć

Spotkania z biwakowiczami i z dziką przyrodą

Zabrałem ze sobą rower górski i często jeździłem po drogach parkowych, oraz głównej szosie i ulicach mieszkalnych Long Point. Co ciekawe, rower kupiłem w maju 2015 r., kilka dni przed pierwszym wyjazdem z Catherine do Long Point!

Podczas jazdy rowerem zauważyłem samochód ciągnący małą przyczepę kempingową, który właśnie zatrzymał się na jednym z miejsc biwakowych. Nigdy wcześniej nie widziałem tak oryginalnego domku kempingowego, więc podszedłem do młodego kierowcy i porozmawialiśmy przez jakiś czas. Kupił przyczepę miesiąc wcześniej na Florydzie. Ponieważ była wykonana w Stanach Zjednoczonych, nie musiał płacić ceł w Kanadzie, jedynie 13% podatku HST (Harmonized Sales Tax). Przyczepa była mała, ale zaskakująco przestronna. W tym czasie sam zaczynałem myśleć o zakupie przyczepy kempingowej, więc zadałem mu wiele pytań.

Widok plaży nad Jeziorem Erie z mojego miejsca. Plaża była patrolowana przez strażnika parkowego, ale chyba dużo roboty nie miał, bo było na niej bardzo mało ludzi

Następnego dnia przyjechała para z rozkładaną przyczepą namiotową (pop-up tent trailer) i biwakowali niedaleko mnie. Rozmawiałem z nimi, i choć lubili swoją przyczepę, szczerze powiedzieli, że woleliby kupić „zwykłą” przyczepę (nierozkładaną), która nie wymagała rozkładania/składania, posiadała twarde ściany (a nie częściowo z płótna), była bardziej bezpieczna i wodoodporna, oferowała więcej miejsca do przechowywania różnych rzeczy i lepiej trzymała cenę. Słyszałem wcześniej podobne opinie i był to jeden z powodów, dla których wolałem mniejszą przyczepę nie-rozkładaną. Poza tym podczas podróży i biwakowania w Górach Skalistych, często jedynie przyczepy „twardoskorupowe” były dozwolone na kempingach z powodu aktywnych niedźwiedzi grizzly.

Gęś Kanadyjska (Canadian Goose) popularna w parku i w miastach

Podczas moich przejażdżek po parku zauważyłem bardzo małego żółwia, którego ostrożnie przeniosłem z drogi. Zobaczyłem też węża, który szybko zniknął w krzakach. Raz lub dwa spacerowałem po piaszczystej plaży przylegającej do mojego miejsca kempingowego, jednak było zbyt zimno, by kąpać się w jeziorze. Parę razy rozpaliłem ognisko i z przyjemnością siedziałem koło niego, delektując się czerwonym winem.

Port Rowan i Gallery Art Bistro

Oczywiście odwiedziłem Port Rowan, miasteczko, które z Catherine odwiedzaliśmy wielokrotnie. Najpierw zaparkowałem blisko Boat House Restaurant, gdzie Catherine i ja wpadliśmy wieczorem na kolację w maju 2016, gdy było tak zimno, że zrezygnowaliśmy z gotowania na kempingu, i zrobiłem zdjęcia ikonicznych boat houses (garaży dla łodzi) przy przystani, które stanowią jedna z najbardziej ikonicznych atrakcji fotograficznych Port Rowan.

Kolorowe "garaże" dla łodzi (boat houses) są bardzo częstym obiektem fotografii

Miasto niewiele się zmieniło, choć niektóre sklepy zniknęły. Odwiedziłem Franni's Attic Antiques, Uniques and Collectibles, fascynujący sklep z antykami w starym sklepie z narzędziami. Następnie spędziłem co najmniej 30 minut w Port Rowan Thrift Shoppe, sklepie z używanymi i starymi rzeczami. Od razu przypomniałem sobie poprzednią wizytę i miałem bardzo ciekawą rozmowę z pracującymi tam kobietami. Udało mi się nawet oprzeć pokusie wstąpienia do Twins Ice Cream Parlour, ulubionej lodziarni Catherine, gdzie zawsze kupowała kilka gałek doskonałych lodów.

Historia Port Rowan i zamknięcie Gallery Art Bistro

Za każdym razem, gdy w przeszłości odwiedzaliśmy Port Rowan, wpadliśmy też do Port of Dollars Discount Store, gdzie oprócz robienia zakupów, rozmawialiśmy z właścicielką. Opowiedziała nam o swoim małym synu, który zmagał się z rakiem i był leczony w Hospital for Sick Children w Toronto, gdzie niestety zmarł. Budynek sklepu wcześniej był bankiem i można było nadal zobaczyć pozostałości sejfu.

W 2023 roku sklepu już nie istniał, a ledwie czytelny szyld wskazywał, że od tamtego czasu w tym budynku prosperował inny biznes, który też się zamknął, jako że pusty budynek przechodził spory remont. Trochę poszperałem w Internecie i odkryłem gorzko-słodką historię.

Ledwie czytelny szyld "The Gallery Art Bistro"...

Artykuł w lokalnej gazecie Simcoe Reformer zatytułowany „Long Road to Owning Business” (Długa Droga do Własnego Biznesu) autorstwa Ashley Taylor (04 września 2019 r.) zawierał wiele interesujących szczegółów. Shauna Proctor pracowała jako ratownik medyczny w Mississauga przez 10 lat. Po kontuzji w pracy wróciła do szkoły, uzyskując tytuł Bachelor of Business Administration na Uniwersytecie Laurier, a następnie przez trzy lata studiowała marketing w Conestoga College. Dodatkowo była artystką i ostatecznie porzuciła świat korporacyjny, aby skupić się na malarstwie.

W 2016 roku kupiła nieruchomość w Port Rowan, aby otworzyć The Gallery Art Bistro (Galeria Sztuki Bistro), a po ponad roku renowacji miało miejsce oficjalne otwarcie 25 stycznia 2019 r. Bistro było jednocześnie galerią sztuki i miejscem rozrywki, wspierającym sztukę i lokalnych artystów. Shauna powiedziała: „Mamy open mike, karaoke i występy na żywo. Ludzie naprawdę bardzo lubią atmosferę.” 17 recenzji na Google przyznało galerii 4,9 gwiazdki na 5, potwierdzając jej słowa.

Catherine w 2015 roku w Port Rowan-i to samo miejsce w 2013 roku. Zmienił się jedynie kolor ławki

Miałem nadzieję odwiedzić jej bistro i galerię, ale niestety nie było to możliwe. W 2020 roku nastąpił COVID-19, a zamknięte restauracje i ograniczenia rządowe uniemożliwiły dalszą działalność jej biznesu. Jako właściciel biznesu, mogę sobie wyobrazić, jak to musiało być bolesne, gdy lata planowania, ciężkiej pracy i inwestycji finansowej zostały zniweczone z powodów kompletnie od niej niezależnych.

Zawsze chce mi się śmiać, gdy widzę tego rodzaju znaki. "Littering $1,000 Fine". Tłumacząc to, "Śmiecenie jednotysięcznymi banknotami jest w porządku", nie bardzo ma sens, jako że w Kanadzie od lat jednotysięczne banknoty nie istnieją!

Shauna podsumowała powód zamknięcia w jednym zdaniu na Facebooku: „The Gallery Art Bistro zostało zabite przez komunizm.” Obecnie tworzy i sprzedaje wyroby artystyczne, jednak przeniosła się na stałe do Meksyku, podając jako powód nadmierną ingerencję rządu i naruszenia podstawowych praw człowieka w Kanadzie (https://www.shaunap.net/). Jej historia jest przestrogą, jak okoliczności zewnętrzne mogą zniweczyć nawet najlepiej zaplanowane przedsięwzięcia. Mogę jej tylko życzyć powodzenia.

Courtland, Ontario

Wracając do domu, wybrałem trasę bocznymi drogami, ponieważ zawsze lubię zwiedzać małe miejscowości i zatrzymywać się przy różnych atrakcjach. Tym razem pojechałem drogą 59 na północ, następnie skręciłem w prawo na drogę 38 (Talbot Street). Po przejechaniu torów kolejowych zaparkowałem kilka metrów od nich, przy Courtland Collectables Antique Market, mieszczącym się pod adresem 1 North Street, Courtland (42°50'25.2"N 80°37'59.5"W / 42.840333, -80.633194).

Courtland Collectables Antique Market; po lewej stronie opuszczone tory kolejowe

Zawsze interesowałem się koleją, więc szybko podszedłem do przejazdu i zauważyłem, że tory musiały zostać niedawno porzucone, ponieważ nie kursowały tam pociągi. Podczas przechadzki spotkałem starszego pana z małym pieskiem i rozpoczęliśmy rozmowę. Okazał się być właścicielem sklepu z antykami, który był wystawiony na sprzedaż, i spędziliśmy prawie godzinę na rozmowie na różne tematy. Potwierdził, że linia kolejowa nie była już aktywna i wkrótce miały zostać usunięte tory. Wskazał też pusty teren po drugiej stronie torów, wyjaśniając, że stojące tam budynki zostały zburzone kilka lat temu. W Google Street View z 2012 i 2013 r. widać jeszcze te budynki z silosami.

Podzieliliśmy się też historiami o Kubie, kraju, który oboje odwiedziliśmy podczas wakacji. Było fascynujące porównywać nasze doświadczenia z tego wyjątkowego miejsca.

Porzucone tory kolejowe w Courtland, kilka metrów od Courtland Collectables Antique Market

Później, patrząc na mapę, zdałem sobie sprawę, że linia (boczny tor) kolejowa, CNR Cayuga Spur, jest mi całkiem dobrze znana. W 2016 roku Catherine i ja jechaliśmy rowerem po szlaku rowerowym Delhi Rail Trail, parkując przy drodze Fertilizer Road, gdzie rozpoczynała się trasa, i jadąc na wschód. Po drugiej stronie drogi Fertilizer Road znajdował się Co-op Fertilizer Plant, a linia kolejowa biegnąca w kierunku zachodnim od Delhi do Tillsonburg była wciąż czynna. Te właśnie tory były częścią linii kolejowej Cayuga Spur, przebiegając przez Courtland. Być może, gdy pozostałe tory zostaną usunięte, droga kolejowa stanie się przedłużeniem szlaku Delhi Rail Trail, oferując nową trasę do pieszych wędrówek, jazdy rowerem i innych aktywności rekreacyjnych. Takie szlaki są doskonałe zarówno dla entuzjastów przyrody, jak i dla lokalnych społeczności.

Fernlea Ivix Non-Profit Used Books

Jadąc drogą 3 między Courtland a Delhi, zauważyłem duży szyld: „Recent Used Books.” Oczywiście, od razu się zatrzymałem i wszedłem do antykwariatu.

Fernlea Ivix Non-Profit Used Books-Antykwariat. Naprawdę warto do niego zajrzeć!

Pełna nazwa sklepu to Fernlea Ivix Non-Profit Used Books, mieszczący się pod adresem 1269-1271 Highway 3, Norfolk (42°50'52.3"N 80°35'19.4"W / 42.847861, -80.588722), w budynku, który kiedyś był motelem. Byłem absolutnie zachwycony tym antykwariatem! Nie tylko wybór książek był eklektyczny, ale wiele pozycji to prawdziwe rzadkości, a wszystkie książki dobrze zorganizowane i łatwe do znalezienia. Cała placówka była wyjątkowo zadbana, przestronna i niezatłoczona, a personel niezwykle uprzejmy i pomocny.

Książki były ułożone według tematów, o wiele staranniej, niż w niejednej bibliotece lub księgarni

Sklep nie przyjmował skondensowanych książek (Readers Digest Condensed Books), podręczników ani encyklopedii, co pozwalało mu uniknąć gromadzenia tomów, których często nikt nie chciał wziąć nawet za darmo. Postrafiłbym spędzić tam wiele godzin, ale celowo ograniczyłem wizytę. Kupiłem jednak jedną fascynującą pozycję: Lódź Ghetto: A Community History Told in Diaries, Journals, and Documents (Getto łódzkie: historia społeczności opowiedziana w pamiętnikach, dziennikach i dokumentach) pod redakcją Alana Adelsona i Roberta Lapidesa.

Antykwariat Fernlea Ivix Non-Profit Used Books był świetnie zorganizowany

Była to znakomita lektura. Choć czytałem już wiele książek i opracowań o Getcie Warszawskim, po raz pierwszy zetknąłem się z kompleksową historią Getta Łódzkiego i niezwykle kontrowersyjnego przywódcy Żydowskiej Rady Starszych, Chajima Mordechaja Rumkowskiego. Jest szczególnie pamiętany za przemówienie „Oddajcie mi swoje dzieci”, wygłoszone, gdy Niemcy żądali deportacji 20 000 dzieci do obozu zagłady w Chełmnie. W swoim przemówieniu z 4 września 1942 roku Rumkowski błagał mieszkańców getta:

„Ponury podmuch uderzył getto. Żądają od nas abyśmy zrezygnowali z tego co mamy najlepszego – naszych dzieci i starszych. Nie mogłem mieć własnych dzieci, więc oddałem swoje najlepsze lata dzieciom. Żyłem i oddychałem z dziećmi, nigdy nie wyobrażałem sobie, że będę musiał uczynić tę ofiarę na ołtarzu własnymi dłońmi. W moim wieku, muszę rozłożyć ręce i błagać: Bracia i siostry! Oddajcie mi je! Ojcowie i matki – dajcie mi swoje dzieci!!”

 

Muszę też dodać, że księgarnia była obsługiwana przez zespół wolontariuszy, a jej zyski przeznaczone na pomoc szkołom na Haiti, w szczególności College Pratique i College Normalien w Fort Liberte. Bardzo podziwiam takie inicjatywy, choć również mam mieszane odczucia, biorąc pod uwagę trudne warunki życia na Haiti, w tym przemoc, porwania i bezprawie. Fort Liberte znajduje się na północy kraju, stosunkowo daleko od stolicy, gdzie występuje większość przemocy, więc mam nadzieję, że szkoły tam były stosunkowo bezpieczne.

Refleksje po podróży

Chociaż spędziłem w parku tylko cztery noce, wyjazd był niezwykle satysfakcjonujący. Ponownie odwiedziłem znajome miejsca, wypocząłem na piaszczystym miejscu biwakowym i po drodze spotkałem kilka ciekawych osób. Przejażdżki rowerem, spacery po plaży i ogniska oferowały prostą, a zarazem głęboką radość i kontakt z naturą.

Courtland, Ontario. I tak kończy się pewien rozdział historii...

Odkrywanie Port Rowan i poznanie historii Shauny Proctor przypomniało mi, jak delikatna jest równowaga między pasją, poświęceniem a okolicznościami poza naszą kontrolą. Porzucona linia kolejowa w Courtland i antykwariat ukazały ukryte historie czekające na odkrycie. Fernlea Ivix Non-Profit Used Books oferowała okno na życie i zmagania ludzi mieszkających daleko od mojego kompletnie odmiennego świata, łącząc mnie z globalnymi historiami w osobisty i namacalny sposób.


Wokoło półwyspu Long Point znajdują się rzeczki, bagna, szuwary i rozlewiska wodne

Na koniec, Long Point Provincial Park to więcej niż miejsce biwakowe; to przestrzeń cichego odkrywania, refleksji i niespodziewanych spotkań. Każda wizyta pozwala mi dowiedzieć się czegoś nowego. Ten wyjazd przypomniał mi, że nawet znane miejsca kryją niespodzianki, a podróżowanie w pojedynkę może być równie bogate, jeśli nie bardziej, niż podróż z towarzyszami.

This blog is available in the English language--ten blog jest dostępny w języku angielskim.

środa, 16 grudnia 2015

BIWAKOWANIE W PARKU LONG POINT PROVINCIAL PARK W ONTARIO ORAZ WYCIECZKI SAMOCHODOWO-ROWEROWE DO POBLISKICH OKOLIC, 18-23 MAJA 2015 ROKU








Long Point i okolice
W ubiegłym roku (2014) przejeżdżaliśmy blisko parku Long Point i na krótko do niego wpadliśmy. Okazał się niezmiernie przyjemny i postanowiliśmy w przyszłym roku wybrać się tam na biwak. I rzeczywiście, rok później ponownie do niego zawitaliśmy, tym razem na prawie tydzień.
 
Trujący bluszcz (Poison Ivy)
Pomimo że w lato park jest zazwyczaj pełen turystów, ostatni dzień długiego weekendu (święto królowej Wiktorii-Victoria Day) 18 maja 2015 r. był idealnym momentem przybycia do parku, jako że większość biwakowiczów właśnie powracała do domu. Po kilkudziesięciu minutach jazdy po parkowych drogach wybraliśmy piaszczyste miejsce biwakowe, w zagłębieniu chroniącym nas od wiatru, kilkadziesiąt metrów od jeziora Erie. Miejsce biwakowe znajdujące się naprzeciwko naszego było cały czas wolne i mieliśmy całkowita prywatność. Dookoła rosło dużo trujących bluszczy (Poison Ivy), toteż musieliśmy uważać, aby przypadkiem ich nie dotknąć, bo konsekwencje zetknięcia się z tą rośliną mogą okazać się niezmiernie nieprzyjemne. Miejsce na ognisko było umieszczone w centralnym punkcie biwaku; niestety, ale było pełne popiołu—szkoda, że pracownicy parku go nie usunęli na początku sezonu. Nieopodal znajdował się kran z wodą oraz toaleta, codziennie skrupulatnie utrzymywana w idealnym stanie przez pracowników parku.
 
Nasze miejsce biwakowe w parku Long Point Provincial Park
Podczas naszego pobytu pogoda była słoneczno-pochmurna oraz dość mocno wiał wiatr. Na szczęście ani razu nie padało. Każdego ranka siedzieliśmy na grzbiecie piaszczystych wydm koła naszego miejsca, skąd mogliśmy obserwować plaże, jezioro i wsłuchiwać się szum rozbijających się na brzegu fali; w nocy błyskały światła na przeciwnym, południowym brzegu jeziora Erie, w Stanach Zjednoczonych. Od czasu do czasu pojawiały się na horyzoncie potężne frachtowce.


Wieczorami robiło się zimno i oboje tuliliśmy się przy ognisku. Drzewo sprzedawane przez park było świetne. Jak się później okazało, w nocy temperatura spadało kilka stopni poniżej zera. Catherine nawet założyła puchową kurtkę i zimową czapkę, co śmiesznie wyglądało, bo gdy przybyliśmy do parku, pogoda była typowo letnia. Chociaż wiatr był irytujący, to miał dobre strony: cały czas mogliśmy słyszeć kojący szum fal jak też nie zauważyliśmy nawet jednego komara czy też innych latających owadów, co było wspaniałe! Natomiast widzieliśmy dużo ptaków red-winged blackbirds (Epoletnik krasnoskrzydły), bardzo ciekawskich, często siadały na stole i z zainteresowaniem egzaminowały pozostawione na nim rzeczy. Również zauważyliśmy kilka efemerycznych małych ptaszków golden finch (zięba). Tu i tam pojawiała się wiewióreczka ziemna (chipmunk), pręgowiec amerykański, ale nie była zainteresowana ani nami, ani naszym jedzeniem. Jednej nocy odwiedził nas szop pracz (raccoon), dobrał się do zawieszonego na drzewie worka ze śmieciami i je porozrzucał.
 
W Long Point Bird Observatory
Ponieważ przywieźliśmy ze sobą rowery—właśnie kupiłem nowy mountain bike—kilkakrotnie wybraliśmy się na przejażdżki, jak też wjechaliśmy do starej części biwakowej parku, która nie była jeszcze otwarta. W lokalnej gazecie przeczytaliśmy, że są propozycje, aby miasto/powiat wykupiły tą część od parku i udostępniły ją do dziennego użytku turystów. Gdy Catherine wspomniała to pracownikowi parku, otrzymała odpowiedź, że „z pewnością tak się nie stanie”, bo park niedawno przeprowadził wiele prac remontowych w tej części i podłączył prąd do 35 miejsc biwakowych.
 
Wydmy i jeziora Erie, parę metrów koło naszego miejsca biwakowego
Również udaliśmy się do Obserwatorium Ptaków, gdzie mogliśmy przypatrywać się jak jego pracownicy (i woluntariusze) obrączkowali ptaki i mieliśmy okazję przyjrzeć się z bliska wielu różnym ptakom. Było to niezmiernie fascynujące, gdy pracownicy ważyli, mierzyli, identyfikowali i obrączkowali złapane ptaki, a potem je wypuszczali na wolność.
 
Port Rowan
Najbliższe miasteczko, Port Rowan, posiadało kilka ciekawych sklepów, dobry sklep z artykułami używanymi (thrift shop), stary ‘sklep żelazny (hardware store), przerobiony na sklep z antykami, restauracje i lodziarnie, sklep LCBO (z alkoholami) oraz wypełniony po sufit różnorakim towarem sklep dolarowy. Budka informacyjna na głównej ulicy posiadała wiele informacji i broszur turystycznych na temat miejscowych atrakcji oraz tras rowerowych w powiecie Norfolk County.
 
Mapa szlaku Lynn Valley Trail
Prawie codziennie udawaliśmy się samochodem na różne trasy rowerowe (trails) i przez kilka godzin jeździliśmy po nich na rowerach: Lynn Valley Trail (od miasta Simcoe do Port Dover), Waterford Heritage Trail i Delhi Rail Trail. Owe szlaki rowerowe znajdowały się na miejscu starych dróg kolejowych i ciągnęły się wśród lasów, obszarów trawiastych, pól farmerskich i często łączyły się z innymi szlakami rowerowymi. Stare mosty kolejowe zostały przysposobione do użytku rowerowo-pieszego i prawie nie trzeba było jeździć po drogach publicznych. Uwielbialiśmy ten rodzaj wypoczynku!
 
Kiedyś tędy biegła kolej, obecnie jest to szlak rowerowy i dla pieszych
Wpadliśmy też do miasteczka Delhi, znanego jako „Serce Regionu Tytoniowego”; to tu właśnie uprawia się praktycznie 100% kanadyjskiego tytoniu. W Delhi osiedliło się bardzo dużo emigrantów z różnych krajów i jest to niezmiernie wielokulturowe miasteczko. Przejeżdżając przez nie, widzieliśmy polski, niemiecki, belgijski i holenderski dom kultury, a powiedziano nam, iż w przeszłości istniały tez portugalski i włoski.
 
Dom Związku Polaków w Kanadzie w Delhi, Ontario
Natomiast miasteczko Port Dover roiło się od turystów i motocyklistów—od 1981 r. corocznie odbywał się w nim słynny rajd motocyklistów w piątek, 13-tego dnia miesiąca i chociaż nie był to piątek, wszędzie widzieliśmy potężne motocykle.
 
Port Dover
W drodze do domu zatrzymaliśmy się przy elektrowni Nanticoke Generating Station, największej elektrowni węglowej w Ameryce Północnej, o mocy osiągalnej 4 tysiące MW. Już z daleka zobaczyliśmy dwa wysokie kominy i masę linii transmisyjnych… a poza tym, to praktycznie nie było żywej duszy! Nie wiedzieliśmy, że elektrownia została zamknięta w 2011 roku z powodu zanieczyszczenia środowiska, jednakże nadal była utrzymywana w stanie gotowości, jako że możliwe jest, iż w przyszłości zostanie uruchomiona i będą używane alternatywne rodzaje paliwa. Gdy dojechaliśmy do głównej bramy, z budki strażniczej wyszła samotna strażniczka i rozmawialiśmy z nią ponad 10 minut o elektrowni i jej potencjalnym ponownym otwarciu. Jako że ona pracowała tam przez kilkadziesiąt lat, świetnie się orientowała w temacie—ale co szczególnie zwróciło naszą uwagę, to jej niezwykle ujmująca i unikalna osobowość, byliśmy pewni, że z powodzeniem mogłaby być aktorką lub przynajmniej pracować w public relations!
 
Nanticoke Generating Station (Elektrownia Węglowa) na jeziorze Erie
Ogólnie był to niezmiernie udany wyjazd, mieliśmy świetne miejsce kempingowe, dobrą pogodę, dużo przejechaliśmy na rowerach i już teraz planujemy podobny wypad w maju następnego roku!




sobota, 31 października 2015

Port Burwell, Ontario, Maj 2014 r.

W końcu maja 2013 roku wybraliśmy się na cztery noce do parku Algonquin, mając nadzieję wypocząć wśród ontaryjskiej dziczy i zrobić kilkaset zdjęć łosiom, które w tym czasie włóczą się w dużych ilościach po parku. Nie wzięliśmy jednak pod uwagę jednej rzeczy: małych czarnych much meszek! Ich ogromne ilości, dzielnie wspomagane przez armię komarów, non-stop nas atakowały i w rezultacie byliśmy zmuszeni skrócić wycieczkę, powracając z parku po zaledwie dwóch nocach. Nie chcąc się powtórnie narazić na podobne przygody, zdecydowaliśmy się w tym roku pojechać na południe Ontario, do parku Port Burwell Provincial Park, gdzie zupełnie nie ma much meszek. Pomimo że tamtejszy krajobraz kompletnie różni się od terenów bardziej na północy, położonych na tarczy kanadyjskiej, z niecierpliwością oczekiwaliśmy na ten wyjazd.
Nasze miejsce w parku Port Burwell Provincial Park

Wyjechaliśmy z Toronto 19 maja 2014 roku, w Dzień Wiktorii—pierwszy długi weekend okresu wakacyjnego. Przez pierwszą godzinę jechaliśmy autostradą nr. 401, potem z niej zjechaliśmy i bocznymi drogami dojechaliśmy do miejscowości Delhi (wymawia się ‘del-haj’), zaparkowaliśmy w parku koło Muzeum Tytoniu i przeszliśmy się po parku. Miasteczko Delhi jest znane jako Centrum Regionu Tytoniowego; to tu właśnie uprawia się praktycznie 100% kanadyjskiego tytoniu. Jednakże poziom produkcji tytoniu znacznie zmalał w ciągu ostatnich dekad, głównie z powodu spadającej liczby palaczy, prowadząc do pokaźnej redukcji upraw tytoniu. Chociaż nadal tytoń jest uprawiany, również spostrzegliśmy uprawę nowej i egzotycznej w tym regionie rośliny, a mianowicie żeń-szenia; pomimo że okres pomiędzy zasadzeniem i zbiorami żeń-szenia wynosi kilka lat, jest na niego duży popyt, szczególnie ze strony Chińczyków i jego ceny są wysokie.
Plaża na jeziorze Erie w parku--spowita mgłą i tajemnicza...

W Delhi osiedliło się bardzo dużo emigrantów z różnych krajów i jest to niezmiernie wielokulturowe miasteczko. Przejeżdżając przez miasto, widzieliśmy polski, niemiecki, belgijski i holenderski dom kultury, a powiedziano nam, iż w przeszłości istniały tez portugalski i włoski. Gdy zatrzymaliśmy się na prywatnej wyprzedaży używanych rzeczy (de rigueur Catherine), sprzedawcy byli pochodzenia holenderskiego. Zauważyliśmy zwisającą czarną flagę na froncie Domu Polskiego; jak się potem okazało, właśnie zmarł Bazyli Piekarski, który był managerem tej instytucji.
Anglikański kościół Św. Trójcy w Port Burwell

Następnie pojechaliśmy do Wiednia. Catherine, zbierając na Internecie informacje na temat okolicznych atrakcji, odniosła wrażenie, że to miasto przypomina stolicę Austrii (i jakoby pracownik parku, z którym rozmawiała przez telefon, potwierdził to). Nie chciałem jej wyprowadzać z błędu i oświadczyłem, że owszem, w Wiedniu znajduje się imponujący budynek opery i właśnie wystawiano „Carmen” Bizeta. Catherine niezmiernie ta wiadomość ucieszyła i już szykowała się zobaczyć ów spektakl.

            — Dlaczego mi nie powiedziałeś tego w Toronto? Zapytała z wyrzutem. – Gdybym to wiedziała, to zabrałabym ze sobą odpowiednie ubranie.

Gdy wjechaliśmy do Wiednia, dobrze się uśmiałem, bo była to mała, rolnicza osada, posiadająca może kilkanaście sklepików. Wskazując na jeden ze zniszczonych budynków, przypominających stodołę, spytałem się jej:

            — A może to jest właśnie opera?
Wszędzie było widać turbiny na wiatr

Niemniej jednak Wiedeń mógł stać się słynnym miasteczkiem z innego powodu: kiedyś zamieszkiwała go rodzina Edisonów. Samuel Edison, ojciec słynnego wynalazcy Thomas Alva Edison, musiał uciec z Kanady to Stanów Zjednoczonych po Rebelii 1837 roku; gdyby pozostał, Thomas Alva Edison być może urodziłby się w Kanadzie! Jako małe dziecko, Thomas Edison często przyjeżdżał do Wiednia na wakacje, do swojego dziadka. Co ciekawe, oryginalny dom Edisonów został przeniesiony do USA przez Henry Forda w latach trzydziestych XX wieku!

Jadąc do parku, wstąpiliśmy też do małego sklepiku znajdującego się na skrzyżowaniu dwóch dróg. Cieszył się on powodzeniem i również sprzedawał jedzenie meksykańskie oraz tkaniny, głownie dla Menonitów zamieszkujących w okolicy. Byliśmy zaskoczeni widząc, że Menonici używali karty kredytowe i jeździli dużymi samochodami, a nie zaprzęgami konnymi!
Cmentarz dla małych zwierzątek

Również zatrzymaliśmy się na unikalnym cmentarzu dla małych stworzonek (Sandy Ridge Pet Cemetery) na południe od miasta Tillsonburg. Było na nim wiele nagrobków z wyrytymi inskrypcjami dla piesków, kotków i innych stworzonek domowych. Ba, nawet widzieliśmy nawet napisy w językach polskim, rosyjskim, chińskim i hebrajskim! Czytając te wzruszające słowa można było czuć, iż bez wątpienia były całkowicie autentyczne i płynące z serca.

Przyjechawszy do parku Port Burwell, skierowaliśmy się do pustego biura. Według wywieszonych informacji, mieliśmy wybrać sobie sami miejsce biwakowe i sami się zarejestrować. Park był prawie pusty; pojechaliśmy najpierw do miejsca nr. 118, wokół którego rosły gąszcze kwitnących trójliści (symbolu prowincji Ontario), ale nie podobało się nam, że było z niego widać z daleka jakąś fabrykę. Pojeździliśmy trochę po parku i wreszcie wybraliśmy miejsce nr. 36, którego nie można było rezerwować—innymi słowy, nikt nas z niego nie mógł wykolegować.

Jak poprzednio nadmieniłem, park był prawie pusty (na 356 miejsc jedynie 5 było zajętych) i chociaż dookoła było wiele miejsc biwakowych, mogliśmy cieszyć się całkowitą prywatnością… do czasu, gdy następnego dnia przyjechały trzy młode dziewczyny i rozbiły namiot na przyległym do naszego miejscu! Czasem trudno jest zrozumieć ludzi…

Miasteczko Portu Burwell posiada bardzo charakterystyczną latarnię morską (a raczej jeziorową, jedną z najstarszych w Kanadzie), anglikański kościół Św. Trójcy i cmentarz, gdzie spoczywa wiele potomków założyciela miasteczka, Mahlon’a Burwell. Biwakując w tym parku w 2006 r., natknąłem się w tutejszej bibliotece na ogłoszenie o Fred Bodsworth, znanym pisarzu, dziennikarzu i przyrodniku, urodzonym w Port Burwell w 1918 r., który miał właśnie przybyć do swojego miejsca urodzenia i podpisywać książki. Chociaż w czasie jego wizyty nie zamierzałem w Port Burwell przebywać, udało mi się kupić jedną z jego najsłynniejszych książek (i to z autografem!), „The Last of the Curlews” („Ostatnie Kuliki Eskimoskie”). Fred Bodsworth zmarł w 2012 roku i pochowany został na cmentarzu w Port Burwell.
Grób Fred Bodsworth w Port Burwell

Anglikański kościół Trójcy był prezentem pułkownika Mahlon Burwell i został oficjalnie otwarty przez znanego biskupa John Strachan 22 maja 1836 roku. W czasie naszej wizyty kościół był zamknięty i nie mogliśmy obejrzeć jego wnętrza.

W XIX wieku Port Burwell słynął z przemysłu budowy statków (oczywiście żaglowych), jak też prosperowało rybołówstwo, które jednak borykało się z problemami powodowanymi załamaniem się populacji ryb. W 2014 roku tylko jeden kuter rybacki regularnie wypływał na połowy z Port Burwell i można było kupić świeże i wędzone ryby bezpośrednio od rybaków.

Jednakże jedną z najbardziej godnych zapamiętania branżą przemysłową był transport węgla. Od 1906 r. do 1950 r. prom kolejowy (rodzaj statku przystosowany do transportu wagonów kolejowych) o nazwie "The Ashtabula" (nazwa wywodzi się od wyrazu ashtepihəle, oznaczającego w języku Indian Delawarów 'zawsze starczy ryb do podzielenia się') kursował z miasta Ashtabula, Ohio do Port Burwell i z powrotem, transportując po jeziorze Erie węgiel do Kanady, a z powrotem do USA powracał z papierem gazetowym i wapniem. Węgiel był następnie przewożony koleją do okolic Tillsonburg i Woodstock i często używany w piecach do suszenia liści tytoniowych. Do roku 1955 statek Ashtabula odbył 12.000 rejsów w obie strony, robiąc po 250 rejsów rocznie w okresie powojennym. Transport węgla zakończył się, gdy coraz popularniejsze stały się silniki spalinowe. W dniu 18 września 1958 roku statek Ashtabula zderzył się z masowcem „Ben Moreell” blisko portu w stanie Ohio. Chociaż nie było żadnych ofiar w ludziach, uszkodzenia statku były tak znaczne, iż został on zezłomowany. W czasie kolizji Ashtabula była prowadzona przez kapitana Louisa Sabo, który spędził na niej 31 lat, połowę swojego życia. Wstępne śledztwo przeprowadzone przez Straż Przybrzeżną obwiniło kapitana Sabo o liczne naruszenia przepisów, które doprowadziły do wypadku. W przededniu mającego się odbyć postępowania dyscyplinarnego kapitan Sabo udał się wieczorem do swojego garażu, uruchomił samochód i rano znaleziono go uduszonego spalinami. Również inspektor ubezpieczeniowy uległ śmiertelnemu wypadkowi podczas przeprowadzania kontroli Ashtabula. Tak więc kolizja Ashtabula pośrednio pociągnęła za sobą dwie ofiary śmiertelne.
Naścienny mural portu w Port Burwell, widoczna jest statek "Ashtabula

Do dzisiaj można zobaczyć zgniłe podkłady kolejowe u ujścia rzeczki Big Otter Creek, gdzie znajdował się terminal kolejowy, służący do przeładowywania towarów pomiędzy statkiem i wagonami kolejowymi. Tory kolejowe już dawno usunięto i jedynie pozostała wąska przesieka w miejscu, gdzie przebiegała linia kolejowa. Około 10 lat temu byłem w miasteczku Port Stanley; dzięki entuzjastom kolei, turyści mogli się przejechać pociągiem do miasta St. Thomas i z powrotem. Jeden ze starszych maszynistów powiedział mi, że to właśnie on prowadził ostatni pociąg z Port Burwell.

Oczywiście, udaliśmy się też na piaszczystą plaże na jeziorze Erie. Ponieważ przez ostatnie dni dość mocno padało, z plaży unosiły się gęste pary osnuwające wydmy—cała okolica przypominała scenę z horroru! Catherine wybrała się na przechadzkę i po niecałej minucie zniknęła w gęstej mgle, aby się z niej wynurzyć pół godziny później.
Przed sklepem Mennonitów w Aylmer
Następnego dnia padało i pojechaliśmy samochodem do miasta Aylmer, gdzie przez kilka godzin przechadzaliśmy się po targu, gdzie zakupiliśmy warzywa, owoce i kiełbasę. Sporo sprzedawców stanowili Menonici. Następnie pojechaliśmy do pobliskiej Szkoły Policyjnej; każdy policjant w Ontario musi w niej odbyć 13-to tygodniowy trening. Otrzymaliśmy przepustki dla gości i pochodziliśmy po budynku. Mieściło się tam małe muzeum policyjne i memoriał poświęcony policjantom, którzy stracili życie na służbie—niektórych z nich dobrze pamiętam, bo ich zabójstwa odbiły się dużym echem w Toronto i przez wiele dni były na pierwszych stronach gazet. Wszędzie kręciło się wiele studentów—wszyscy byli umundurowani i nawet nosili pistolety, aczkolwiek nie prawdziwe (tak się domyślałem—nie chciałbym być nauczycielem i kłócić się z uzbrojonymi studentami na temat ich ocen!). Na zewnątrz była też atrapa pasażu handlowego, strzelnica i tor jazdy. Szkoła została wybudowana na miejscu byłej szkoły lotniczej Królewskich Kanadyjskich Sił Lotniczych, prowadzącej zajęcia dla przyszłych lotników w czasie drugiej wojny światowej.
Pomieszczenie z torpedami

Bez wątpienia największą atrakcją naszego wyjazdu był nowy eksponat w Port Burwell—a mianowicie, najprawdziwsza łódź podwodna! Łódź ta o nazwie HMSC Ojibwa, służyła w Królewskiej Kanadyjskiej Marynarce Wojennej, głównie szpiegując i podsłuchując okręty należące do Układu Warszawskiego. Po wycofaniu z eksploatacji, w 2012 r. przyholowano ją do Port Burwell i udostępniono do zwiedzania turystom.
Łódź podwodna w Port Burwell

Najpierw weszliśmy do pomieszczenia, w którym znajdowały się torpedy i nasi bardzo znający się na temacie przewodnicy opowiedzieli nam wiele fascynujących faktów dotyczących torped i procedur związanych z ich wystrzeliwaniem. Następnie przeszliśmy do stanowiska kontrolnego, maszynowni i rufowego pomieszczenia z torpedami. Był to absolutnie fantastyczny wypad—wreszcie mogłem na własne oczy zobaczyć to, co jedynie widziałem na filmach! Niesamowite, w jakich warunkach musiała mieszkać załoga łodzi i jak mało jej członkowie mieli prywatności. Marynarze spali w sześciostopowych kojach, których liczba była mniejsza, niż ilość załogi—jakby nie było, nigdy wszyscy nie spali w tym samym czasie, toteż po prostu po skończonej służbie zajmowali wolną koję. Jedynie kapitan miał prywatną kajutę—jeżeli w ogóle można nazwać to kajutą, bo przypominała raczej bardzo ciasną pakamerę—pewien jestem, że więźniowie w kanadyjskich zakładach karnych mają o wiele większe cele! Kabiny ubikacyjne były tak małe, że niemożliwością było w nich się zmieścić bez pozostawienia otwartych drzwi. Chociaż łódź została wycofana z eksploatacji w 1998 roku, jej wnętrze nadal przesiąknięte było zapachem oleju napędowego. Wreszcie weszliśmy do pomieszczenia, gdzie znajdował się silnik—według przewodniczki, poziom hałasu był przyrównywany do hałasu startującego odrzutowca i marynarze tam pracujący zazwyczaj tracili częściowo słuch. Cała tura trwała ponad godzinę i kosztowała prawie $20, a dla bardziej zainteresowanych osób są organizowany dłuższe wycieczki. W każdym razie nie sądzę, abym był w stanie służyć na łodzi podwodnej, a w szczególności przebywać na niej przez kilka miesięcy... nadal preferuję moje kanu!
W parku Port Burwell Provincial Park, pośród kwiatów Trillium grandiflorum;
jest to też oficjalny kwiat prowincji Ontario

W drodze powrotnej przejechaliśmy się drogami prowadzącymi wzdłuż brzegów jeziora Erie i dotarliśmy do Long Point, niezwykle długiego przylądka, stanowiącego słynnego z migracji ptaków—jak też wpadliśmy do parku o tej samej nazwie. Pole biwakowe dla samochodów turystycznych było raczej nieciekawe, ale Catherine od razu zakochała się w o wiele mniejszych, przytulnych i prywatnych miejscach biwakowych mieszczących się na piaszczystych wydmach koło plaży. Przynajmniej wiadomo, gdzie wybierzemy się w maju następnego roku! Pojechaliśmy też do parku Turkey Point Provincial Park, posiadającego długą, ale kompletnie pustą plażę.


Ogólnie była to bardzo udana i pełna wrażeń wyprawa, która pozwoliła nam poznać nową część Ontario—i zwiedzić autentyczną łódź podwodną! Pomimo że nadal preferujemy surowe krajobrazy tarczy kanadyjskiej, z pewnością odwiedzimy wybrzeża jeziora Erie w następnych latach, szczególnie w maju lub w czerwcu.